piątek, 30 stycznia 2015

17.

Postanowiłam zrezygnować z epilogu i na tym rozdziale kończy się nasza przygoda z tym opowiadaniem.
Teraz gadanina na koniec :(
Cóż, chcę Wam podziękować. Jako że kończę pisać Kellica i już do niego nie wrócę (jednak ten blog nie zostanie usunięty, więc jeśli będziecie chcieli wrócić do opowiadań, droga wolna), wypada powiedzieć kilka słów. Dziękuję tym, którzy byli tu od początku (prawie dwa lata!), tym, którzy przyszli trochę później i tym, którzy pojawili się dopiero niedawno. Dziękuję wam wszystkim. Nawet nie wiecie, ile znaczyły dla mnie wyświetlenia i komentarze. Dziękuję tym, którzy zostawiali coś po sobie. To było naprawdę miłe i motywujące.

__________________________________________
Otworzyłem drzwi od samochodu przed Kellinem, aby chłopak mógł usiąść na miejscu pasażera. Następnie obszedłem auto i usadowiłem się za kierownicą, po czym przekręciłem kluczyk w stacyjce i nadepnąłem pedał gazu. Miło było znów usiąść w swoim samochodzie, który za kilkadziesiąt minut podwiezie nas do mojego domu. Tęskniłem za San Diego. Świat był piękny i na pewno jeszcze raz zdecyduję się na taka wycieczkę, lecz moje serce należało do Kalifornii. W duchu modliłem się, aby Kellin również poczuł się tu jak w domu. Mimo jego protestów nie pozwoliłem mu lecieć do Michigan. Chłopak miał bardzo zaniżone poczucie własnych wartości, przez co stwierdził, że nie nadaje się do niczego innego, jak tylko do bycia chłopcem do towarzystwa. Próbowałem wybić mu to z głowy i jak na razie udało mi się go przekonać, aby został ze mną w San Diego. Zobaczymy na jak długo.
Przed wylotem zostawiłem samochód na strzeżonym parkingu, dlatego teraz miałem do niego tak łatwy dostęp. Było to dosyć wygodne, dzięki czemu mogłem bezpośrednio pojechać do domu. Skupiałem się na drodze, lecz raz po raz zerkałem na nieco spiętego Kellina, który kurczowo wbijał palce w tapicerkę. Nie wiedziałem, czym się tak denerwował. Może nadal nie czuł się zbyt komfortowo, wiedząc, że od teraz zamieszka ze mną i będzie musiał zacząć nowe życie. Chciałem pójść mu na rękę. Sęk w tym, że najbardziej liczyły się jego chęci, których za bardzo nie dostrzegałem. Pewnie były ukryte głęboko w środku. W końcu Kellin był niezłym aktorem.
Przez cały ten czas był uśmiechniętym i pewnym siebie chłopakiem. Cechy te okazały się jednak tylko maską, która ukrywała prawdziwe oblicze bruneta. Tak naprawdę był zagubiony i smutny. Miał tylko osiemnaście lat, a przeszedł więcej niż ja w ciągu dwudziestu ośmiu lat. To nie było fair.
Podróż przebiegała w ciszy. Kellin w końcu mógł pokazać swoje prawdziwe oblicze, więc postanowił się nie odzywać. Najwyraźniej zmęczył się udawaniem, że wszystko jest w porządku. Na jego miejscu zapewne zachowywałbym się tak samo.
Po czterdziestu minutach wjechałem na podjazd przed beżowym, niewielkim domem. Moje małe królestwo. Nie potrzebowałem niczego innego, skoro i tak mieszkałem sam. Wysiadłem z samochodu i tym razem Kellin sam otworzył sobie drzwi. Postawił stopy na betonie i z cichym westchnieniem spojrzał na dom.
- Jesteś pewny? – mruknął, odbierając swój plecak, który wyciągnąłem z bagażnika.
- Stuprocentowo – odparłem, chwytając walizkę za rękę i ruszając w stronę drzwi wejściowych. W dłoniach już trzymałem klucze.- Potrzebujesz pomocy. Jestem tutaj, aby cię wesprzeć. Pytanie brzmi, czy zaakceptujesz pomoc.
Otworzyłem drzwi przed chłopakiem, lecz sam nie wszedłem do środka. Chciałem, aby to on jako pierwszy przekroczył próg. To była zachęta do rozpoczęcia nowego życia. Musiał tylko chcieć. Nie mogłem go zmuszać, jedynie przekonywać, ale ostateczna decyzja należała do niego.
W końcu wszedł do środka, a ja uśmiechnąłem się do siebie w geście zwycięstwa. Zamknąłem za sobą drzwi i zaciągnąłem się znajomym zapachem. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.
- Nie wiem, czy chcesz spać ze mną, czy w pokoju gościnnym…- zacząłem, drapiąc się w tył głowy.
- Mogę spać z tobą? – zapytał z nadzieją w głosie, na której dźwięk zrobiło mi się ciepło na sercu.
- Oczywiście. Chodź.
Zaprowadziłem go korytarzem do sypialni. Pokój utrzymany był w odcieniach brązu i beżu, dzięki czemu sprawiał wrażenie ciepłego i przytulnego. Miałem nadzieję, że to pomoże Kellinowi w zaklimatyzowaniu się w tym miejscu.
Chłopak postawił swój plecak przy szafie. Zanotowałem w pamięci, żeby później zrobić w niej miejsce na jego rzeczy, skoro miał ze mną zamieszkać. Czułem bijącą od niego niepewność, którą musiałem jakoś zminimalizować. Dlatego też podszedłem do osowiałego bruneta, chwyciłem jego twarz w dłonie i naparłem na jego usta swoimi. Na początku Kellin nie bardzo się wczuł, lecz po chwili uległ i wyraźnie się rozluźnił. Zarzucił ręce na mój kark i totalnie rozpłynął się w moich ramionach. Właśnie o to mi chodziło.
- Musimy ustalić pewne zasady – mruknąłem w jego wargi, gdy nieco się odsunąłem.
- Och?- Kellin uniósł brew.
- To nic strasznego, spokojnie. Chodzi mi o to, że zaczynamy pewien etap w życiu. To dla nas zupełnie nowa sytuacja.
- Więc jakie to zasady?
- Po pierwsze, nie bój się – zacząłem, na co Kellin zmarszczył brwi.- Nie bój się czuć jak u siebie w domu. Nie bój się wyjść na zewnątrz, gdy będziesz czegoś potrzebował. Nie bój się mówić o swoich problemach. Jestem tutaj, aby je rozwiązać i ci pomóc. Tutaj pojawia się druga zasada: daj sobie pomóc. Nie udawaj indywidualisty, bo obaj wiemy, że potrzebujesz pomocy.
Kellin spuścił wzrok i skrzyżował ręce na torsie, wpatrując się w dywan, jakby był najciekawszą rzeczą na świecie.
- Znajdziemy ci pracę, a jeśli będziesz chciał, to może potem pójdziesz na studia? – zaproponowałem, na co brunet wzruszył ramionami. – Okaż trochę zaangażowania, Kells. To podstawa, żebyś ruszył do przodu.
- Nie nadaję się do żadnej pracy oprócz, no wiesz… - westchnął, a ja pokręciłem głową.
- Umiesz robić kawę? – zapytałem nagle, przez co chłopak uniósł spojrzenie i powoli odpowiedział twierdząco na moje pytanie.- Więc zapytam u mnie w firmie, czy jest możesz zostać asystentem. To nic trudnego, robisz kawę, latasz po budynku z papierami, żeby zanieść je do odpowiedniego działu. Brzmi łatwo?
- Mhm.
- To świetnie. Od września ostro zabieramy się do roboty, skarbie. Czas najwyższy.

Mój szef okazał się wyrozumiały i przyjął Kellina na stanowisko asystenta, jako że nie była to skomplikowana praca i chłopak bez doświadczenia bez problemu się w niej odnalazł. Co było trudnego w roznoszeniu kawy i układaniu dokumentów alfabetycznie?
Wymieniliśmy telefon i numer Kellina, dzięki czemu pozbyliśmy się natrętnego wydzwaniania do chłopaka. Zastanawiałem się, dlaczego nie zrobił tego wcześnie, ale wywnioskowałem, że po prostu nie miał wystarczająco dużo pieniędzy, aby sobie na to pozwolić. Dodatkowo nie zaprzątał sobie tym głowy – wolał ratować własny tyłek niż przejmować się wiecznie wibrującym telefonem. Uciążliwe dzwonienie ustało i widziałem ulgę w oczach Kellina. Kalifornijskie słońce dobrze na niego działało – nadal był blady, lecz jego skóra była o wiele żywsza i zdrowsza. Wszystko wychodziło mu na dobre i z tego się cieszyłem. Byłem jednak małym egoistą i wiedziałem, że ja też czerpałem z tego korzyści. Nie siedziałem sam w domu, miałem kogo przytulać, całować i, cholera, uprawiałem naprawdę cudowny seks. Potrzebowałem bliskości i w końcu ją otrzymałem. Nie chciałem wypuszczać jej z objęć.
Pewnego dnia Kellin nie poszedł ze mną do pracy – złapało go przeziębienie, więc został w domu, aby nie rozchorować się jeszcze bardziej. Mimo dopisującej pogody, jego układ odpornościowy nie działał zbyt dobrze i wystarczył przeciąg w domu, aby złapało go jakieś choróbsko. Chciałem jak najszybciej wyrwać się z pracy, aby się nim zająć, choć wiedziałem, że był dorosłym chłopakiem i dałby sobie radę beze mnie.
Gdy wskazówki zegara w końcu stanęły na dwunastce i trójce, żwawym krokiem opuściłem biuro i pognałem w stronę domu. Podróż była spokojna i szybka – może i złamałem kilka przepisów drogowych, ale kto by się tym przejmował. Wjechałem na podjazd i dosłownie w ciągu dziesięciu sekund znalazłem się na progu.
- Wróciłem! – krzyknąłem, zamykając za sobą drzwi.
Ściągnąłem buty, które zostawiłem na korytarzu, po czym wszedłem do salonu. Wtedy moje serce stanęło.
Kellin siedział na kanapie, opatulony grubym kocem. Był blady i miał podkrążone oczy – każdy, kto bo go zobaczył, powiedziałby, że jest chory. Jednak nie to mnie zdenerwowało. Przed kanapą stała dwójka mężczyzn ubrana w garnitury. Nie wyglądali zbyt miło, a moja podświadomość podpowiadała mi, kim naprawdę są. Nie chciałem jej wierzyć, ale wszystko wskazywało na to, że musiałem.
- Vic – wychrypiał Kellin, krzywiąc się, gdy podrażnił chore gardło.
- A więc to jest ten Fuentes – odezwał się jeden z mężczyzn, wyglądający na ważniejszego.- No, Quinn, pożegnaj się i lecimy.
- Co to ma znaczyć do cholery?! – wrzasnąłem, podchodząc do nieznajomych.- Wynocha z mojego domu!
- Wyjdziemy.- Skinął głową mężczyzna.- Ale z Quinnem.
- On nigdzie nie idzie! Doskonale wiem, kim jesteście. Zniszczyliście życie tego chłopaka, a gdy teraz wychodzi na prostą, znów chcecie wszystko spieprzyć. On nie chce z wami iść, co jest w tym takiego trudnego do zrozumienia?
- Quinn.- Drugi mężczyzna zwrócił się do Kellina, który patrzył na nas szklistymi oczami (nie wiem, czy to z emocji, czy może przez katar).- Jedziesz z nami, czy nie?
Brunet siedział przez chwilę sam, po czym pokręcił przecząco głową. Uśmiechnąłem się triumfalnie. Właśnie takiej odpowiedzi oczekiwałem.
- Cóż, raczej pojedziesz – stwierdził pierwszy, podchodząc do kanapy, a ja stanąłem przed nim, próbując chronić Kellina.
- Dotknij go, a wezwę policję – zagroziłem, na co mężczyzna zaśmiał się sucho.
- Nie bądźmy śmieszni…
- Ja nie żartuję. Opuśćcie ten dom, zostawcie chłopaka w spokoju i już nigdy nie wpieprzajcie się w jego życie, bo inaczej zawiadomię policję i powiem o waszym nielegalnym przedsiębiorstwie i o tym, że zmuszacie młodych chłopaków do prostytucji.
Mówiąc to, sięgnąłem po telefon i wybrałem numer alarmowy, będąc gotowym na naciśnięcie ikonki z zieloną słuchawką. Wtedy zobaczyłem niepokój w oczach mężczyzny. Chyba nikt wcześniej nie miał tyle odwagi, aby mu zagrozić.
Nieznajomi wycofali się, po czym opuścili nasz dom. Usiadłem obok roztrzęsionego Kellina i bardziej owinąłem go kocem, składając pocałunek na jego skroni.
- Wszystko w porządku? – zapytałem.
- T-tak – szepnął, nie mogąc odezwać się głośniej z powodu bolącego gardła.
- Jak oni tu w ogóle weszli?
- Nie mam pojęcia, może ktoś coś wywęszył, nie wiem – westchnął.
Ponownie go pocałowałem i obdarowałem go ciepłym uśmiechem.
- Teraz wszystko będzie dobrze, prawda? – wyszeptał.
- Tak, obiecuję.
Kellin chciał odpowiedzieć, ale zamiast tego kichnął, przez co zaśmiałem się do siebie. Jednak to mi wystarczyło. Po prostu wiedziałem, że Kellin zostanie ze mną i nie powinny spotkać go żadne przykrości. Do tego dążyłem i w końcu osiągnąłem swój cel.

Życie było wspaniałe.
Miałem cudownego chłopaka, dobrze płatną pracę, przyjaciół i ich wsparcie. Najbardziej jednak cieszył mnie fakt, że to Kellin sobie poradził. Sam zarobił na studia i byłem z niego cholernie dumny. Na dodatek nasz związek umocnił się i obaj wiedzieliśmy, że mogliśmy sobie bezgranicznie ufać. Kochaliśmy się, jednocześnie będąc przyjaciółmi. Rozumieliśmy się bez słów. Mimo że czasem zdarzały się głośniejsze lub cichsze kłótnie, zawsze sobie wybaczaliśmy, ponieważ trudno było zasnąć bez swojej drugiej połówki w łóżku.
Życie było cudowne. Od początku do końca.

piątek, 23 stycznia 2015

16.

Do końca został jeszcze jeden rozdział + epilog.
Komentarze?
____________________
Mój dziadek wiedział jak spieprzyć mi humor. Po powrocie do pokoju nie miałem już ochoty na żadne figle, na co Kellin chyba się na mnie obraził, ale tego nie komentował. Po prostu wtulił się w moją klatkę piersiową i spokojnie zasnął. Z dłonią na jego włosach myślałem o słowach dziadka. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale może Kellin rzeczywiście miał pewien interes w moich pieniądzach? Nie znaliśmy się zbyt dobrze, więc nie potrafiłem od tak stwierdzić, że był pasożytem, ale nie wydawało mi się, żeby specjalnie wyciągał ode mnie pieniądze. Dopiero skończył szkołę i miał swoje oszczędności, nie zarabiał jeszcze pełnych pensji. Często za siebie płacił, ale logicznym było, że nie zdoła kupić wszystkich biletów lotniczych, więc wtedy pojawiałem się ja. Nie chciałem wierzyć w to, co powiedział mój dziadek i nie wierzyłem w to. Po prostu musiałem się nad tym zastanowić.
Następnego dnia atmosfera była przyjazna. Babcia przyjęła do wiadomości, że Kellin nadal był nastolatkiem i traktowała go jak własnego wnuka, dziadek niczego nie komentował, ale widziałem, jak bacznie obserwował chłopaka, jakby zaraz miał ukraść coś z domu. To było nie na miejscu, ale nie chciałem zwracać mu uwagi w obecności innych. Postanowiłem porzucić temat.
Oprowadziłem Kellina po wiosce (nie, żeby było co oglądać – kilka uliczek na krzyż i kościół). Przez cały czas chodziliśmy ze splecionymi palcami, ściągając na siebie spojrzenia starszych ludzi, którym za każdym razem mówiłem grzeczne „dzień dobry”. Czułem się, jakby Kellin był moim oficjalnym chłopakiem. Nie odpowiedział twierdząco na moje pytanie zadane w Rio, ale ja i tak wiedziałem swoje – byliśmy w związku. Nawet on tego nie ukrywał.
Zaprowadziłem go do małego lasku, gdzie było nieco chłodniej przez padające cienie. Nadal jednak odczuwaliśmy okropny skwar, ale musieliśmy to jakoś przeżyć. Sierpień w Meksyku potrafił dać w kość. Usiedliśmy na kłodzie, która znajdowała się przy niewielkiej sadzawce. Przychodziłem tu jako dziecko. Razem z Mikem kąpaliśmy się w stawku podczas upałów, a potem robiliśmy rodzinne ognisko. To były cudowne czasy.
Kellin oparł głowę o mój obojczyk i objął mnie jedną ręką w pasie, sprowadzając mnie przy tym na ziemię. Oddychał miarowo i wpatrywał się w stojącą wodę sadzawki.
- To stąd pochodzisz? – zapytał nagle, nie odrywając wzroku od stawu.
- Nie – zaprzeczyłem, a Kellin zmarszczył nos.- Mój tata stąd pochodzi. Potem spotkał moją mamę na wymianie studenckiej, zaiskrzyło i zostali w San Diego. Pochodzę z San Diego.
- Twój kontakt z rodziną jest wspaniały – mruknął smutno.
W tym momencie postanowiłem się czegoś dowiedzieć. Miałem dość trwania w niepewności, pytań pozostawionych bez odpowiedzi i wiecznego milczenia. Związek polegał na zaufaniu i szczerości, a ja tego nie czułem, gdy Kellin widocznie coś ukrywał.
- Powiedz mi, co się stało z twoją rodziną? – zapytałem, na co brunet wyprostował się i wykrzywił usta.- Nie żyje?
- O, nie.- Pokręcił głową.- Żyje i ma się dobrze. Chyba. Nie wiem. Tak jakby mnie wydziedziczyli i nie wiem, co się u nich dzieje.
Rozchyliłem nieco usta i chwyciłem jego dłoń, którą zacząłem gładzić kciukiem. Chłopak nie płakał, ale był nieco spięty. Nie dziwiłem mu się – mówienie o kimś, kto nie chce mieć z tobą nic do czynienia, musi być bolesne.
- Dlaczego? Co dalej? – zachęciłem go do dalszego mówienia.
- Wkraczamy na niebezpieczne wody, Vic – zachichotał, jakby sprawa w ogóle nie była poważna. – Nie powiem ci. Nie teraz.
- To kiedy? – zirytowałem się.
- Wkrótce. Obiecuję. I tak dowiedziałeś się za dużo.

W Huertas De San Pedro zostaliśmy przez kolejne cztery dni. Sierpień powoli dobiegał końca, co oznaczało, że powrót do pracy zbliżał się wielkimi krokami. Nie chciałem jeszcze wracać do San Diego, więc wspólnie z Kellinem wybraliśmy ostatni cel naszej wyprawy. Szukaliśmy naprawdę długo, bo każdy z nas miał inne pomysły, ale w końcu stanęło na Hawajach. Nie chciało nam się niczego zwiedzać, a miło byłoby postawić nogę na amerykańskiej ziemi. Znów musieliśmy przeżyć niewygodną podróż do stolicy kraju, skąd wylecieliśmy na Maui. Może to było głupie, ale poczułem się cudownie, gdy wysiedliśmy z samolotu i zaczerpnąłem amerykańskiego powietrza. Mimo że byłem oddalony 6 godzin samolotem od San Diego, częściowo poczułem się jak w domu. Patriotyczna część mnie dała o sobie znać. Nawet w Meksyku nie czułem czegoś takiego.
Na Maui wylądowaliśmy w południe, więc zdążyliśmy zakwaterować się do pory obiadowej. Nie wychodziliśmy z hotelu, ale to zmieni się wieczorem, gdyż zaplanowałem coś dla Kellina. Gdy chłopak brał prysznic, zszedłem do recepcji i zarezerwowałem jeden ze stolików pod baldachimem na plaży. Skoro to była nasza ostatnia wycieczka, chciałem, aby Kellin ją zapamiętał. Nie oznaczało to oczywiście, że nasza znajomość na tym się zakończy, na pewno nie! Planowałem zabrać chłopaka ze sobą do San Diego i pomóc mu wyjść na prostą. Powinien to docenić.
Wieczorem zaprowadziłem go na plażę i brunet uśmiechnął się szeroko, gdy zobaczył stół z kolacją. Pocałował mnie w policzek, dziękując cichutko, po czym obaj zasiedliśmy przy stole. Miałem plan, aby wypytać go dzisiaj o jego problemy, ale jednocześnie nie chciałem niszczyć atmosfery. Byłem rozdarty. Jak mam mu pomóc, skoro o niczym nie wiem?
Rozmawialiśmy trochę, ale kolacja przebiegała raczej w komfortowej ciszy. Popijaliśmy wino, od czasu do czasu śmialiśmy się z głupich rzeczy i było przyjemnie. Mimo to widziałem w jego oczach coś dziwnego. Nie potrafiłem nawet określić, co to było.
W pewnym momencie Kellin odchrząknął i przeprosił mnie na chwilę. Odprowadziłem go wzrokiem i patrzyłem, jak znika w hotelowym ogrodzie. Zacząłem się martwić, ale postanowiłem dać mu trochę prywatności. Odczekałem pięć minut. Gdy chłopak nadal się nie pojawiał, odsunąłem krzesło i ruszyłem śladem bruneta. Miałem dość tych zagadek. Koniec z czekaniem, muszę wiedzieć już teraz.
Krążyłem pomiędzy barwnymi krzewami, nasłuchując głosu Kellina, choć wątpiłem, że w ogóle go usłyszę. Przecież nigdy nie mówił sam do siebie. Niektórzy ludzie odczuwali taką potrzebę, podczas gdy on nawet o tym nie myślał.
Po minucie chodzenia usłyszałem szloch i w duchu pogratulowałem sobie nadstawiania ucha. Nie znaczyło to jednak, że odetchnąłem z ulgą – wręcz przeciwnie. Kellin przechodził załamanie, a moje serce dosłownie kruszyło się na dźwięk jego płaczu. Przyspieszyłem kroku i ujrzałem ławkę, na której oparciu siedział brunet i zagryzał zgięty palec wskazujący, próbując się uspokoić. To nie pomagało – chłopak nadal się trząsł, a słone łzy wyrzeźbiły swoją drogę na jego bladych policzkach.
- Kells – szepnąłem, siadając obok niego i obejmując go w pasie. Chłopak drgnął, próbując się odsunąć, ale ja nie dawałem za wygraną.- Powiedz mi, co się dzieje. Mam dość widzenia cię w takim stanie. Powiedz mi, proszę…
- Muszę wrócić do Michigan, jak najszybciej – wychrypiał, pociągając nosem.- Nie uwolniłem się, Vic. Znowu wpadam w to samo gówno.
Spojrzałem na niego smutno, ale zarazem wyczekująco. Moje brązowe tęczówki spotkały jego jasne i szkliste, nalegając, aby wyjawił mi całą prawdę. Miałem wrażenie, że dzisiaj wszystkiego się dowiem.
- Widzisz, Vic… - zaczął niepewnie, wykręcając palce.- Chyba powinieneś znać prawdę… Czuję się tak głupio, bo ciągle od ciebie uciekałem, a ty się martwiłeś…
- Powiedz, jeśli jesteś gotowy.
- Chyba jestem. Zasługujesz na prawdę.- Przełknął ślinę i odetchnął głęboko, ocierając łzy napływające mu do oczu.- Pochodzę z rodziny, która w ogóle się nie zna. Jest ojciec, matka, siostra, brat, ale są dla siebie jak obcy ludzie. Na dodatek ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Nikt nie potrafił dać mi dobrego przykładu, Vic. Skąd miałem wiedzieć, jak dobrze się zachowywać, gdy nikt mnie tego nie nauczył? Dla mnie dobry był alkohol i narkotyki, dla mnie przeklinanie co drugie słowo było normą, bo tak było w moim domu.
Chciałem coś powiedzieć, ale Kellin uniósł dłoń, skutecznie mnie uciszając. Chciał pociągnąć historię do końca bez przerywania. Tak było mu chyba łatwiej.
- Wpadłem w złe towarzystwo, ale to chyba logiczne, no cóż. Tylko to towarzystwo nie traktowało mnie jak równego sobie. Paliliśmy razem trawę, czasem coś wciągaliśmy, ale byłem raczej pomiotem, aniżeli kumplem. Do tego jak się naćpali to… No wiesz, chcieli sobie ulżyć i wtedy interesowali się mną. Nie, Vic, to nie były gwałty! – rzucił niemalże od razu, gdy chciałem się odezwać.- To nie były gwałty. To nie stanowiło dla mnie problemu. W pewnym sensie nawet trochę pomogło. Wiesz, penisy są fajniejsze od wagin.
Uśmiechnąłem się delikatnie, podobnie jak Kellin, lecz rozładowana na chwilę atmosfera znów stała się gęsta i nieprzyjemna.
- Potem zaczęły się schody. Moja rodzina naprawdę nie miała pieniędzy, ale nie przejmowałem się nimi. Przejmowałem się sobą, co czyni ze mnie egoistę, ale do cholery jasnej, Vic, jakbyś się zachował, gdybyś miał siedemnaście lat, a twoi rodzice nie potrafią cię utrzymać, bo wszystko przepijają lub przećpają? Chciałem wyżyć, chciałem też pomóc siostrze, ale najwyraźniej nie potrzebowała mojej pomocy, bo gdy w wieku szesnastu lat zaszła w ciążę, wydarła się na nas, jakby to była nasza wina i po prostu zniknęła gdzieś ze swoim chłopakiem. Nawet nie wiem czy mam siostrzenicę czy siostrzeńca.- Wzruszył ramionami, nie przejmując się swoją siostrą i jej życiem.- Cóż, jedna osoba mniej do żywienia, co nie? Zająłem się sobą, próbowałem sił w różnych pracach i przyniosło mi to trochę dochodu, ale cholera, byłem w liceum i nie miałem kwalifikacji i czasu, aby skupić się na pracy. I raz, podczas mojej nocki na stacji benzynowej, podszedł do mnie jakiś facet i powiedział, że mam ładną buzię. Cóż, to było miłe, ale trochę podejrzane. Powiedział, że praca na stacji pewnie jest beznadziejna i słabo płatna. Miał trochę racji. Potem zaproponował mi, żebym poszedł z nim w jedno miejsce, że tego nie pożałuję… A ja, jak idiota, posłuchałem go.
- Poszedłeś z obcym facetem w nieznane miejsce?! – krzyknąłem.
- Przecież powiedziałem, że byłem idiotą. Niczego bardziej nie żałuję, Vic.
- Zrobił ci coś?
- Nie.- Pokręcił głową.- Zaprowadził mnie do swojego rodzaju firmy, której był właścicielem. Był to, umm… Nie wiem, jak to określić. Bo to nie był dom publiczny, rozumiesz? Nie, to nie był burdel.
- Zmusił cię do prostytucji?!
- NIE! Chryste, Vic, nie, nie stoczyłem się aż tak nisko. On… Zajmował się jakby… Udostępnianiem znudzonym mężczyznom młodych chłopaków do towarzystwa. To jednak nadal nie była prostytucja. Wiesz, jak wygląda praca gejsz, prawda? To artystki, które spędzają czas ze swoimi klientami, lecz nie są to prostytutki, nie tym się zajmują. Tylko, cholera jasna, ja przy gejszach czuję się jak dziwka.
- Nie mów…
- Ciii, Vic, taka jest prawda. Bo na początku tutaj rzeczywiście chodziło tylko o towarzystwo. Pójście na kolację z jakimś milionerem lub po prostu oglądanie filmów z podstarzałym wdowcem nie stanowiło dla mnie żadnego problemu. Schody zaczęły się wtedy, gdy ci faceci nagle stawali się niesamowicie podnieceni, a ja nie chciałem im pomóc. Nie pociągało mnie obciąganie siedemdziesięciolatkowi, to jest… Fuj. Większość od razu mnie przepraszała, gdy to proponowali, przypominając sobie, że w mojej pracy nie wspomniano o świadczeniu usług seksualnych za pieniądze albo ładne buty. Tylko wiesz… Zdarzali się tacy, którzy mieli to gdzieś.
- I wtedy robili coś przeciw twojej woli? – westchnąłem, a on położył głowę na moim ramieniu i już znałem odpowiedź.- Kells…
- To chyba moja wina. W sensie, wiedziałem, na co się zgadzam. Niekoniecznie na seks, ale ta „praca” nie należała do najbezpieczniejszych, więc prędzej czy później mogłem się tego spodziewać. Straciłem jakąkolwiek moralność, Vic. Stałem się dziwką, mimo że nie chciałem. A może chciałem? Nie wiem, potrzebowałem pieniędzy i łudziłem się, że kolejne spotkania będą kulturalne, dostanę pieniądze i wyjdę. Głównie tak było, ale czasem zdarzał się jakiś niewyżyty… I gdy raz wyszedłem zakrwawiony z domu jakiegoś biznesmena, wiedziałem, że nie dam rady dłużej. I tak postanowiłem to zakończyć.
- Zakrwawiony?
- To nie tak, że podobał mu się ostry seks. Po prostu długo mu się sprzeciwiałem i oberwałem. Powiedziałem o tym szefowi, ale dla niego liczyły się tylko pieniądze, nie chciał nawet słyszeć o tym, że odchodzę. Więc wyszedłem z trzaskiem i już nigdy się tam nie pokazałem. Miałem wtedy osiemnaście lat, mogłem decydować o sobie, prawda? Wróciłem cały w krwi do domu, rodzice mieli to gdzieś i może to i lepiej. Uniknąłem niewygodnych pytań. One pojawiły się później.
Przerwał na chwilę, przecierając twarz dłońmi. Nie odzywał się przez minutę. Moja dłoń delikatnie gładziła jego plecy. Jego ciało nadal nieco się trzęsło, ale był spokojniejszy niż wcześniej, gdyż wylewał z siebie coś, co od dawna go męczyło. Podziwiałem go za odwagę i siłę, którą zebrał w sobie, aby mi o wszystkim powiedział.
- Szef nie chciał przyjąć do wiadomości, że mnie stracił – mówił dalej.- Wydzwaniał do mnie o każdej porze dnia i nocy. Gdy kończyłem liceum, przyszedł ze swoimi kumplami do mojej szkoły i dosłownie siłą chciał zabrać mnie ze sobą. Ledwo im uciekłem. Wróciłem do domu, gdzie trochę odetchnąłem, ale los tak chciał, że mój ojciec akurat był trzeźwy i zaczął być podejrzliwy. Wtedy zadzwonił też mój telefon i zgadnij, kto dzwonił? Szef. Jednak to nie ja odebrałem telefon. Mój ojciec wyrwał mi go z ręki i zajął się sprawą. Dowiedział się, że jestem gejem i sprzedajną dupą. Później wyrzucił mnie z domu i dalszą historię już znasz.
Więc wszystko już wiedziałem. Cóż, zapewne zaraz o coś zapytam, ale, cholera, wszystko już wiedziałem. Kellin miał zniszczone życie i poczułem potrzebę, aby pomóc mu je odbudować. Ten chłopak mógł zginąć, mógł stracić życie. Nawet nie wyobrażałem sobie cierpienia, przez które przechodził. Przybrana przez niego maska była niezwykle dokładnie wykonana.
- Czy ci mężczyźni…
- Wysłannicy szefa.- Skinął głową.- Nadal nie pogodził się z faktem, że nie chcę dla niego pracować. Wyczaił, że wyleciałem z Michigan, że jestem z tobą. Nie mam pojęcia jak, ale dowiedział się, jak masz na nazwisko, śledził każdy nasz ruch. Na dodatek miał dostęp do mojego telefonu, do mojej lokalizacji. Odnalezienie mnie nie sprawiało mu żadnych trudności. A teraz znowu dostałem telefon i… Chyba wrócę do Muskegon.
- Dlaczego? W końcu się z tego wyrwałeś, możesz zacząć nowe życie. Pomogę ci. Zamieszkasz ze mną, znajdziesz porządną pracę, poradzimy sobie.
- Do niczego innego się nie nadaję – westchnął.- Oni dostaną to, czego chcieli, ja zarobię trochę pieniędzy i jakoś sobie poradzę… Przecież jestem dorosły.- Zmusił się do krzywego uśmiechu, na co pokręciłem głową.
- Nadal jesteś dzieciakiem – powiedziałem szczerze.- Nie pozwolę ci wrócić do Michigan, rozumiesz? I nie pozwolę cię już nigdy skrzywdzić. Obiecuję.
Naprawdę mu to obiecałem i miałem zamiar dotrzymać słowa.