piątek, 31 października 2014

5.

Nowy rozdział! Mam nadzieję, że pod nim również zostawicie sporo komentarzy, liczę na Was c:
Do napisania.
_________________________
    Kellin znów stał się wesołym i głośnym chłopakiem, którego można było uciszyć tylko dając mu coś do jedzenia, ewentualnie picia. Nie mówił też podczas snu. Jeszcze tego brakowało, żeby gadał śpiąc. Chyba bym nie wytrzymał, obkleił jego usta taśmą i zamknął w łazience, żeby nie słyszeć nawet jego oddechu. Lubiłem go, ale istnieją pewne granice tolerancji. Czasem wydawanie z siebie dźwięków było niewskazane, a ja nie rozumiałem ludzi, którzy nie potrafią zamknąć buzi chociaż na pół godziny. Kellin zaliczał się do takowych i niestety nie mogłem nic z tym zrobić. Na świecie istnieją różne charaktery, każdego irytuje inny i to zawsze pozostanie niezmienne, obojętnie jak bardzo chcielibyśmy to zmienić.
    Wcale nie zdziwił mnie fakt, że gdy siedzieliśmy w pokoju, bo nie wiedzieliśmy co ze sobą zrobić, on leżał na plecach na łóżku, wpatrywał się w sufit i nucił sobie piosenki Mariah Carey, co wyjątkowo mnie denerwowało, bo nienawidziłem tej piosenkarki. Nawet jeśli mieliśmy początek lipca, on śpiewał „All I Want For Christmas Is You” na całe gardło, nie przejmując się sąsiadami i moimi uszami. Miał dobry głos, ale wybrał bardzo, bardzo zły repertuar. Ręce mnie świerzbiły, żeby go udusić, ale spotkałbym się z niemiłymi konsekwencjami, więc odpuściłem.
- Kellin... - zacząłem, ale oczywiście nie mogłem skończyć, bo brunet nadal śpiewał.
- I don't want a lot this Christmas!!!
- Kellin.
- There's just one thing I need. I don't care about the presents underneath the Christmas tree!
    Położyłem dłonie na czole i odetchnąłem głęboko. Najwyraźniej musiałem to przeżyć. Nie miałem innego wyjścia jak tylko wysłuchać świątecznych piosenek do końca.
- Zacząłem się zastanawiać nad... - Ponownie podjąłem próbę rozmowy, patrząc na ekran laptopa leżącego przede mną na łóżku, gdzie szukałem tanich biletów lotniczych, ale Kellin znów postanowił mi przerwać.
- I just want you for my own, more than you could ever know, make my wish come truuuuueeeeeeee!
- Zacząłem się zastanawiać nad naszym kolejnym celem. Muszę znaleźć jakieś bilety lotnicze, ale sam nie wiem gdzie. Chciałbym znaleźć coś taniego, ale bez celu stoimy w miejscu...
- All I want for Christmaaaaaaaaas... - wyciągnął wysoką nutę, po czym zamknął buzię i zmrużył oczy, odwracając głowę na bok, aby na mnie spojrzeć.- Mam dwa bilety do Moskwy. Is youuuuuuuu!!!
    Spojrzałem na niego z zaciekawieniem, nie bardzo go rozumiejąc. Skąd miał bilety do Moskwy? Przecież nie mógł ich kupić. Miał pieniądze, ale na pewno nie aż tyle, żeby pozwolić sobie na dwa bilety lotnicze do Rosji. Znowu coś przede mną ukrywał, a ja tym razem nie zostawię tego bez zadawania pytań.
- Skąd masz bilety do Moskwy? - zapytałem podejrzliwie.
- Dostałem.
- Od kogo?
- Uch. - Przewrócił oczami i usiadł po turecku.- Od takiego Japończyka.
    Odpowiadał bardzo lakonicznie jak na niego, co nieco mnie zdziwiło. Nie chciał brnąć dalej w ten temat, bo musiałby zdradzić jakąś tajemnicę, której nie miał zamiaru wyjawiać. Na pewno zręcznie to ominie. Wątpiłem, że ulegnie i wszystko mi wytłumaczy, bo już trochę go poznałem i to po prostu nie ten typ człowieka.
- Nie był obcy, naprawdę. Dostałem dwa bilety, bo powiedziałem mu, że latamy sobie w różne miejsca, więc zaproponował mi bilety do Moskwy, bo dostał z pracy. Więcej ci nie powiem.
    Skinąłem głową i zacząłem się zastanawiać, czy podjąć takie ryzyko. Ryzyko, bo to przecież Rosja. Mogliśmy tam nawet nie dolecieć, więc nie miałem pojęcia, czy byłem aż na tyle odważny. Rosja to nie kraj, Rosja to stan umysłu.
- Nie wiem czy to dobry pomysł, żebyśmy tam lecieli...
- Dlaczego? Jeju, Vic, nie będziesz miał już okazji zobaczyć rosyjskich niedźwiedzi w taksówkach, spirytusu sprzedawanego jak wodę, kobiet ubranych w różowe cekiny i podkolanówki w kolorze purpury...
     Zaśmiałem się i pokiwałem głową. W internecie widziałem różne zdjęcia z Rosji i niektóre naprawdę był zastanawiające. To rzeczywiście może być zabawna przygoda, ale to nie zmieniało faktu, że nieco się bałem. Lecz jeśli nie spróbuję, nigdy się nie dowiem, co by było gdyby. Raz kozie śmierć. Najwyżej wezmą nas do niewoli jako zakładników-Amerykanów i będą żądać okupu... Okej, to przesada. Moja wyobraźnia działała aż za dobrze.
- Lecimy? - Uśmiechnął się, sięgając do swojego plecaka, z którego wyciągnął dwa bilety lotnicze.
- Lecimy.

    Nerwowo patrzyłem na zbliżającą się rosyjską ziemię. Samolot zniżał się powoli, a ja w duchu modliłem się, aby nikt nas nie zestrzelił ani nie wziął za zakładników. Wiem, to idiotyczne, ale naprawdę się bałem. W samolocie nikt nie wydawał się podejrzany, dzięki Bogu, ale kto wie, co stanie się po wylądowaniu? Nic się nie stanie, Victorze. Opijesz to rosyjską wódką.
    Kellin był spokojny i nie widział nic niepokojącego w spontanicznej wyprawie do Moskwy. To piękne miasto, wiadomo, ale w dzisiejszych czasach nigdzie nie można być bezpiecznym. Wszyscy wiedzą, o co chodzi. Wszyscy oprócz Kellina.
    Miałem wrażenie, że bardzo chciał zobaczyć rosyjskie realia i wypić trochę prawdziwej wódki, bo tutaj mógł zrobić to legalnie, w Stanach niekoniecznie. Wątpiłem, że tego nie robił, ale to całkiem inne uczucie, gdy pije się wódkę w Rosji, a nie gdzieś w Michigan. Szczerze mówiąc to też chciałbym spróbować. Raczej już nigdy nie odwiedzę tego miejsca, więc musiałem korzystać.
    Przełknąłem ślinę i szybciej zacząłem żuć gumę, aby zniwelować piszczenie w uszach. Zazdrościłem Kellinowi jego spokoju podczas lądowania – nic go nie bolało, po prosu wygodnie siedział na fotelu i wpatrywał się z lekkim uśmiechem w mały ekranik nad sufitem pokazujący przebytą drogę z Tokio do Moskwy. Nagle samolot lekko się zatrząsł, przez co wbiłem palce w siedzenie. Okazało się, że wylądowaliśmy, tylko nieco gwałtowniej. Odetchnąłem z ulgą i położyłem głowę na zagłówku. Musiałem ustabilizować oddech, aby stąd wyjść i nie zasłabnąć.
- Oj Vic, Vic – zachichotał Kellin, podnosząc się ze swojego miejsca.- Podnoś tyłek. Chcę zobaczyć niedźwiedzie w taksówkach.
- Może ta Rosja to nie był taki dobry pomysł – wyszeptałem, powoli wstając z fotela.
- Bardzo dobry! Nie musimy siedzieć tutaj długo, jeśli czujesz się niezręcznie. Ale i tak musisz wypić ze mną wódkę.
    Uśmiechnąłem się pod nosem i wyjąłem swój plecak z luku bagażowego. Następnie zaczęliśmy iść w stronę wyjścia, aby po raz pierwszy stanąć na rosyjskiej ziemi.
    Klimat całkiem różnił się od tego w Tajlandii czy Japonii. Tutaj było nieco chłodniej, podczas gdy w Azji można było wręcz udusić się przez wilgotność i duchotę. Chyba wolałem lato w Rosji, jeśli mam mówić o pogodzie. Teraz czas zbadać inne aspekty.
    Tym razem bagaże otrzymałem od razu i nie było z nimi żadnego problemu. Trochę przerażały mnie służby na lotnisku, ale postanowiłem nie zwracać na nie uwagi (słabo mi to szło, lecz liczyły się chęci). Cieszyłem się, że nie było tutaj niczego specjalnego, bo przynajmniej Kellin szedł spokojnie obok mnie i nigdzie nie uciekał. Mógłby być taki przez cały czas – moja głowa mogła przynajmniej odpocząć.
    Wyszliśmy z lotniska i złapaliśmy wolną taksówkę. Kellin od razu zajrzał do środka, jakby rzeczywiście szukał niedźwiedzi, ale zawiódł się, gdy żadnego nie zobaczył. Praktycznie na migi dogadałem się z taksówkarzem bez przedniego zęba, ale dałem radę i poprosiłem o zawiezienie do centrum. Chyba nas nie polubił, bo nie potrafiliśmy dogadać się po rosyjsku i mieliśmy amerykański akcent. Nie mogłem przejmować się takimi błahostkami, prawda?
    Mężczyzna zatrzymał się na jakimś parkingu, a ja zapłaciłem mu i wyszliśmy z samochodu. Kellin spojrzał na mnie pytająco, poprawiając plecak i przechylając nieco głowę. Wyglądał jak ciekawe świata dziecko, które czekało na dalsze instrukcje na obozie.
- Musimy znaleźć hotel – powiedziałem, a chłopak skinął głową.
    Więc poszliśmy. Po drodze obejrzeliśmy część Moskwy, która była naprawdę pięknym miastem i na moment zapomniałem o jakichkolwiek frasunkach. Po zameldowaniu się lub jutro pójdziemy na dogłębne zwiedzanie. Dzisiaj nie miałem już siły. Zbliżał się późny wieczór, więc nie było sensu w chodzeniu po mieście. Nocą nie jest bezpiecznie, tym bardziej w Rosji.
    Znaleźliśmy mały, ale porządny hotelik i zakwaterowaliśmy się w nim. Nie było tu takich luksusów jak w Japonii czy Indonezji, ale zupełnie nam wystarczył. I tak będziemy tu tylko spać i korzystać z toalety, nie potrzebowaliśmy ekstrawagancji.
    Położyłem się na miękkim łóżku i przetarłem twarz dłonią. Kellin zrobił to samo, tylko przewrócił się na bok i z lekkim uśmiechem na mnie patrzył. To nie było tak, że czułem się niekomfortowo. Po prostu jego wzrok należał do tych bardzo przeszywających, które sprawiały, że człowiek od razu chce odwrócić wzrok, bo się rumieni i nie wie co zrobić. Ja co prawda nie zarumieniłem się, ale w istocie poczułem się dziwnie. To nie było złe uczucie. Po prostu inne.
- Jesteś głodny? - zapytałem, a Kellin pokiwał głową.- Więc chodźmy coś zjeść. Rosyjska potrawa narodowa?
- Wódka? - zaśmiał się, wstając z łóżka.
- Raczej nie.- Pokręciłem głową ze śmiechem, po czym obaj wyszliśmy z pokoju, aby udać się do hotelowej jadalni.
    Mieliśmy do dyspozycji szwedzki stół. Półmiski z jedzeniem ustawiono na długich stołach, wokół których znajdowały się mniejsze, przeznaczone dla gości, aby spożyli swój posiłek. Oprócz podłużnych lad był tutaj też duży bar w rogu pomieszczenia. Nie byliśmy dostatecznie blisko, aby zauważyć wszystkie szczegóły, ale już stąd widziałem pokaźne zaopatrzenie w postaci alkoholu. Trzeba będzie tam później zajrzeć.
    Nałożyliśmy na swoje talerze sporą ilość jedzenia, bo byliśmy bardzo głodni i zajęliśmy jeden ze stolików na uboczu. Nie chciałem, żeby obcy ludzie patrzyli mi w talerz. Jedzenie było smaczne, chociaż musiałem przyznać, że wolałem kuchnię azjatycką. Może jeszcze się przekonam, kto wie. Kellin natomiast ze smakiem zajadał się przeróżnymi smakołykami i najwyraźniej był bardzo zadowolony z zawartości swojego talerza. Cieszyłem się, że mu smakowało.
    Po jedzeniu nadszedł czas na coś mocniejszego. Kellin spojrzał na mnie jednoznacznie, po czym wskazał głową w stronę baru. Uśmiechnąłem się do niego, co było jasną odpowiedzią na jego propozycję, po czym żwawo poszliśmy do krainy alkoholu, dosłownie. Usiedliśmy na wolnych stołkach i poprosiliśmy o jedną kolejkę wódki. Na początku zastanawiałem się, dlaczego nie zapytali Kellina o dowód, bo wyglądał młodo, ale po chwili doszło do mnie, że to Rosja.
    Barman postawił przed nami dwie literatki, które chwyciliśmy. Setka. Jak na początek zupełnie wystarczyła. Stuknęliśmy się szkłem, po czym za jednym zamachem pochłonęliśmy alkohol z naszych kieliszków. Kellin kaszlnął głośno i machnął do barmana, aby dał mu coś do picia, coś co nie jest alkoholem. No tak. Picie bez popitki było głupim pomysłem.
    Nie miałem pojęcia, czy wódka lała się strumieniami, czy nie, ale na pewno było jej dużo. Piliśmy tylko czystą, żadnych drinków. Zagryzaliśmy ją ogórkami i popijaliśmy sokiem żurawinowym. Cudowne połączenie, a to delikatnie buczenie w głowie wprawiało mnie w swojego rodzaju stan lekkości i zabawy. Czułem się wspaniale. Kellin chyba też. Śmiał się, miał rumiane policzki i błyszczące oczy. Położył głowę na blacie, zanosząc się śmiechem. Już nawet nie pamiętałem, z czego się śmialiśmy, ale najwyraźniej powiedziałem coś komicznego.
- Serio pierwszy raz uprawiałeś seks w wieku dziewiętnastu lat? - zawołał, śmiejąc się głośno, a ja wzruszyłem ramionami i pokiwałem głową. Byłem trzeźwy, troszkę oszołomiony, ale trzeźwy, czego nie można było powiedzieć o Kellinie.- Póóóóóźnoooooo!
- Normalnie, Kell – odparłem, pokazując mu język.- A ty? Ile miałeś lat?
- Czternaście. Równe czternaście. To były zajebiste urodziny.
    Nie chciałem wnikać w jego „zajebiste urodziny”, podczas których stracił dziewictwo (według mnie o wiele za wcześnie), więc urwałem temat. Kellin zamówił kolejną kolejkę. Chciałem zaprotestować, bo wydawało mi się, że już miał dość, ale on był szybszy. Praktycznie wepchnął literatkę pomiędzy moje palce i ponaglił, abym stuknął jego kieliszek, co oczywiście zrobiłem. Chłopak wziął ogórka z miski i oplótł go ustami, zaczynając go fantazyjnie lizać i ssać. Musiał być naprawdę pijany. Jutro zaliczy zgon, tylko i wyłącznie na własne życzenie.
    Powoli zjadał ogórka, a ja nie potrafiłem oderwać wzroku od jego ust. Nie miałem pojęcia, skąd umiał tak nimi pracować, ale najwyraźniej gdzieś się nauczył i teraz to wykorzystuje.
- Opowiedz mi o sobie – powiedział nagle, gdy zjadł ogórka.
- Już opowiadałem.
- Nie. Mów. Masz dziewczynę?
- Nie, nie mam – odparłem ponuro, przypominając sobie moją ostatnią dziewczynę, która zerwała ze mną, ponieważ „nie umiałem się bawić”. To było już pół roku temu. Od tego czasu byłem singlem i tylko raz po raz udawało mi się zaciągnąć jakąś dziewczynę do łóżka, żeby sobie ulżyć.
- Chłopaka? - pytał dalej, a ja otworzyłem szerzej oczy.
    To nie było tak, że nie tolerowałem homoseksualistów. Nie miałem nic przeciwko, jeśli chcą się kochać, niech się kochają. Sęk w tym, że nigdy nie miałem z nimi styczności. Moi przyjaciele to heteroseksualiści, nie znałem żadnego geja czy lesbijki. To było dla mnie coś nowego i mimo że byłem tolerancyjny, wiedziałem, że gdy przyjdzie co do czego, będę miał pewne problemy z zaadaptowaniem się do nowego otoczenia.
- Nie mam chłopaka, nie miałem i nie będę mieć – powiedziałem szczerze, a Kellin poruszył kilka razy brwiami i sięgnął po kolejnego ogórka.
- Jesteś pewny? - mruknął, mrugając do mnie i powoli odgryzając kawałki warzywa.
- Stuprocentowo. Nie musisz się martwić.
- Nie martwię się. Jestem po prostu ciekawy.
    Ponownie urwałem temat. Nie widziałem sensu w rozmowie o homoseksualizmie po pijaku i na dodatek w Rosji, gdzie tolerancja stała na bardzo niskim poziomie. Może i nie wszyscy nas tu rozumieli, ale lepiej dmuchać na zimne.
- Wiesz, na co mam ochotę? - odezwał się ponownie, gdy skończył jeść ogórka. Spojrzałem na niego pytająco, podczas gdy zamówił sobie jeszcze jedną setkę wódki i wypił ją bez popitki.- Na seks. Mam chcicę, cholera jasna. Jestem niedopieprzony.
- Więc znajdź sobie jakąś ładną dziewczynę i korzystaj – mruknąłem, patrząc, jak schodzi ze stołka barowego i ledwo trzyma się na nogach.- Pamiętaj, żeby się zabezpieczyć.
- Dziewczynę – zachichotał, rozglądając się po pomieszczeniu, gdzie znajdowały się pojedyncze osoby. Było już dosyć późno, więc goście wrócili do swoich pokojów.- Ta, jasne.
    Ponownie zachichotał, po czym przeczesał włosy palcami i slalomem zaczął iść w stronę wyjścia. Odprowadzałem go wzrokiem, żeby w razie jakiegokolwiek wypadku szybko do niego podbiec i ewentualnie złapać, aby niczego sobie nie połamał. Oparł się o framugę otwartych drzwi wejściowych i zagryzł dolną wargę, patrząc na kogoś, kogo ja nie widziałem. Najwyraźniej zobaczył niezłą sztukę i zaraz zacznie ją bajerować. Niech idzie. Był facetem, czasem trzeba sobie ulżyć. Następnie zniknął z mojego pola widzenia, a ja skupiłem się na pozostałych ogórkach w miseczce. Postanowiłem wypić jeszcze sok do końca i zjeść warzywa, a po piętnastu minutach udałem się z powrotem do pokoju. Nie chciałem przerywać jakiegokolwiek zbliżenia mającego miejsce za tymi drzwiami, ale nie miałem innego wyboru. Zresztą, już minęło trochę czasu. Może już skończyli i teraz Kellin wymiotował w łazience... Kto wie.
    Wyciągnąłem klucz z kieszeni. Kellin miał drugi, więc nie musieliśmy bać się, że któryś z nas będzie uziemiony pod drzwiami, gdy drugi pójdzie coś załatwiać. Wsunąłem klucz do zamka i lekko uchyliłem drzwi. Słyszałem odgłos odbijającej się od siebie skóry oraz pomruki i jęki. Najwyraźniej źle trafiłem, ale udam, że nie patrzę i szybko przemknę do łazienki.
    Wślizgnąłem się niepostrzeżenie do pokoju i wtedy zmarszczyłem brwi. Jęki, owszem były wysokie, ale raczej nie damskie. Pomruki były o wiele niższe, za niskie jak na Kellina. Postanowiłem oderwać wzrok od drzwi i odwróciłem się w stronę łóżka. Opadła mi szczęka.
    Kompletnie pijany Kellin siedział na jakimś mężczyźnie i uprawiał z nim szybki seks. Chłopak energicznie podskakiwał na penisie nieznajomego, a ja stałem jak wryty. To było coś... Niespodziewanego. Tak, niespodziewanego. W pewnym momencie moje spojrzenie spotkało się ze wzrokiem obcego mężczyzny, który złapał biodra Kellina i wskazał na mnie ruchem głowy. Brunet odwrócił głowę i zachichotał uroczo, po czym sięgnął po kołdrę i nakrył się nią, przyciskając swoją klatkę piersiową do torsu swojego kochanka. Ponownie zaczął poruszać biodrami i pocałował tego drugiego, nie przejmując się, że właśnie zobaczyłem, jak pieprzy go jakiś facet. Szybko wszedłem do łazienki i zatrzasnąłem za sobą drzwi.
    Może to tylko alkohol. A może Kellin naprawdę jest gejem i to nie był wytwór mojej wyobraźni.

piątek, 24 października 2014

4.

Dziękuję za wszystkie komentarze! Jak zwykle proszę o więcej, bo są super i wiem wtedy, że nadal chcecie czytać. Nie chcę pisać dla pustej sali c:
No to endżoj.
_____________________________
    Kellin nie żartował, gdy wspominał o zdobyciu pieniędzy. Co zdziwiło mnie najbardziej, nie zdobył ich w żaden nielegalny sposób. Okazał się sprytnym i inteligentnym chłopakiem, a na dodatek artystą. Nigdy bym się nie spodziewał, że zastanę go w takiej sytuacji jak pewnego wieczora w Dżakarcie.
    Poszliśmy do pewnej restauracji, bo Kellin koniecznie chciał spróbować indonezyjskich dań, których nie serwowano w naszym hotelu. Był strasznym uparciuchem, a na dodatek patrzył na mnie tymi swoimi dużymi oczami, więc nie potrafiłem odmówić i zabrałem go do przytulnej knajpki gdzieś w centrum miasta. Zjedliśmy przepyszny posiłek, a ja przed zapłaceniem za jedzenie poszedłem skorzystać z toalety. Moje zdziwienie było cholernie wielkie, gdy zobaczyłem, że na niewielkiej scenie usytuowanej w rogu lokalu, na krzesełku siedzi Kellin, a obok niego usadowił się mężczyzna z gitarą. Brunet ustawił jakieś małe pudełeczko pod swoimi nogami i śpiewał z zamkniętymi oczami do melodii granej przez Indonezyjczyka. Nie miałem pojęcia, że potrafił tak dobrze śpiewać. Wcześniej nucił jakieś piosenki, ale zawsze żartował i nie umiałem usłyszeć jego talentu. Ludzie w restauracji z przyjemnością go słuchali, wrzucali monety i banknoty do pudełeczka, a ja z uśmiechem patrzyłem, jak chłopak z wieloma emocjami wykonuje kolejne partie utworu. Śpiewał przez dwadzieścia minut, po czym zeskoczył z krzesełka, wziął pudełeczko i z uśmiechem na twarzy do mnie podszedł.
- Mówiłem, że zdobędę pieniądze – oznajmił dumnie.- Do tego właściciele dali mi trochę za rozrywkę dla klientów. Super, co nie?
- Nie wiedziałem, że tak dobrze śpiewasz.
- Wielu rzeczy o mnie nie wiesz, Victorze.

    Kellin nie pozwolił mi kupić biletu za całkowicie tylko moje pieniądze. Dołożył co nieco od siebie. Był dumny, że zdołał zdobyć sporą sumkę. Zresztą to samo mogłem powiedzieć o sobie. Dobrze, że się usamodzielniał. Chciałem mu pomóc w życiu, bo jeszcze nic o nim nie wiedział. Miał tylko osiemnaście lat, dopiero skończył liceum! Jak mógł spotkać się z przeciwnościami świata, gdy nie opuszczał nawet swojego rodzinnego stanu? Musiał stawić czoła wyzwaniom, a ja chętnie podam mu pomocną dłoń, gdy będzie taka potrzeba.
    Postanowiliśmy pozostać w Azji, lecz przenieśliśmy się nieco na północ, a mianowicie do Japonii. Cudowny kraj, zawsze chciałem go zwiedzić i kto by pomyślał, że za kilkanaście minut wyląduję na lotnisku w Tokio i zobaczę tę wspaniałą kulturę. Zawsze gdy myślałem o kolejnej wycieczce, w głowie dopowiadałem słowa: „A to wszystko dzięki Kellinowi”. Taka była prawda.
    Po wylądowaniu w Japonii znaleźliśmy przytulny i niedrogi hotel blisko centrum stolicy. Był o wiele mnie ekstrawagancki niż ten w Tajlandii, bo nie chcieliśmy wydawać zbyt wielu pieniędzy. Bilety lotnicze nie należały do najtańszych, mimo że łapaliśmy okazję i szukaliśmy najlepszych cen. Do tego zakwaterowanie, jedzenie i inne drobiazgi również wymagały wydania pieniędzy.
    Nasz hotel był utrzymany w typowym japońskim stylu. Lekkie ściany i meble gwarantowały mniejsze niebezpieczeństwo w razie ewentualnego trzęsienia ziemi (nie, żebym jakoś specjalnie go wyczekiwał). Królowały tu beże i brązy, pokój był ciepły i przytulny i gdyby nie ciągnęło mnie do zwiedzania miasta, na pewno ciągle bym tutaj siedział. Kellin z błyszczącymi oczami patrzył na urządzenie pomieszczenia. Chyba nadal nie dowierzał, że poleciał do Japonii i będzie miał okazję zobaczyć obcą kulturę.
- Idziemy na miasto? - zapytałem, stawiając walizkę obok mojego łóżka.
- A zjemy sushi? - Spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem, na którego widok zaśmiałem się cicho.
- Pewnie. Chodź.
    Opuściliśmy pokój, a następnie hotel i stanęliśmy na ulicy pełnej ludzi. Tokio to ogromna metropolia, więc najbezpieczniej będzie trzymać się razem i kupić jakiś plan miasta, tak na wszelki wypadek. Jeszcze tego mi brakowało, żebym zgubił się w obcym miejscu. Nie chodzi o mnie, tylko o Kellina. Skoro potrafił zgubić się na lotnisku, bo zainteresowały go małpy, nie chciałem nawet myśleć o tym, co wydarzyłoby się w Tokio.
    Po prostu ruszyliśmy przed siebie. Szukaliśmy jakiegoś małego sklepu, w którym moglibyśmy kupić przewodnik po mieście. Nagle Kellin chwycił mnie za ramię i wskazał na niewielki market, do którego następnie weszliśmy. Było tu wszystko czego potrzebowaliśmy. Zdobyliśmy plan Tokio i spis miejsc wartych zobaczenia. Dzisiaj chcieliśmy skupić się na centrum i atrakcjach umiejscowionych w tej części miasta. Nie chciałem zbytnio oddalać się od hotelu, a i nie miałem ochoty na jeżdżenie samochodem.
    Najpierw postanowiliśmy zobaczyć nowszą część miasta. Miałem tu na myśli te wielkie drapacze chmur, światełka przy ruchliwych ulicach i tłum na chodnikach. Widziałem mieszankę przeróżnych tradycji, to było coś niesamowitego. Przez te same pasy na jezdni przechodzili biznesmeni, dziewczynki w dziwnych przebraniach i gejsze! To jak zmieszanie różnych światów, których nie da się do końca odkryć.
    Kellin patrzył świecącymi oczyma na kolorowe wystawy sklepowe, a przy niektórych zatrzymywał się, aby oprzeć czoło o szybę i popatrzeć na barwne ekspozycje, które czasami bywały naprawdę dziwne, lecz w Japonii nikt nie uważał ich za ekscesy. Teraz wpatrywał się w różne nakrycia głowy, które wyglądały raczej na dziecięce (chociaż tutaj też nie mogłem być pewny- w końcu to Japonia). Nie zdziwiłem się, że chciał tam wejść. Przecież lubił wszystko co kolorowe i infantylne, aby mówiło o jego charakterze. Chwycił mnie za palec wskazujący i wręcz wciągnął do sklepu. To była zupełnie nie moja bajka, ale jeśli chciał sobie coś kupić, niech kupuje. Wątpiłem, że będzie miał jeszcze taką okazję.
    Dosłownie pokicał do sklepowych półek, a ja dałem mu wolną rękę. Wykorzystałem ten czas, aby popatrzeć na wszystkie różności, ale nic nie przypadło mi do gustu. To wszystko było za cukierkowe, puchate, takie dziewczęce. No bo powiedzmy sobie szczerze, kto do cholery jasnej kupuje sobie puchate uszy kota...
- Vic, patrz co mam!
    No tak. Kellin kupuje puchate uszy kota i dumnie się nimi obnosi. Spojrzałem na niego z rozbawieniem na jego roześmianą twarz. Z jego ciemnych włosów wystawała para białych kocich uszu. Gdy położył dłonie na policzki, zauważyłem, że kupił sobie jeszcze kocie rękawiczki do kompletu. To wyglądało komicznie, ale przecież nie zabronię mu noszenia tych rzeczy. Jeśli czuł się w nich dobrze, droga wolna. Taki już był i tego nie zmienię.
- Zapłaciłeś już? - zapytałem, a on pokiwał głową w odpowiedzi.- To chodźmy na sushi.
    Kellin pisnął, przez co skrzywiłem się nieco, bo jego głos stał się nienaturalnie wysoki, po czym obaj wyszliśmy ze sklepu. Na ulicy nikt nie uważał Kellina za kogoś dziwnego, bo miał na sobie kocie uszy i łapy. Podobała mi się tolerancja i obojętność w tym miejscu.
    Nie szliśmy długo. Od razu znaleźliśmy restaurację, do której weszliśmy. Na środku znajdował się duży bar, na którym poruszała się ciemna taśma. Kucharze stawiali na niej talerze zamawiane przez klientów, aby dotarło do nich ich zamówienie. Usiedliśmy na dwóch stołkach przy barze. Nie mieliśmy pojęcia o sushi, więc gdy zapytano nas o nasz wybór, poprosiliśmy o specjalność lokalu. Kucharze robili jedzenie na naszych oczach i wyglądało to naprawdę imponująco. Już nie mogłem się doczekać, aż spróbuję tych pyszności. Jadłem już sushi, ale tylko w Stanach. W Japonii to całkiem coś innego.
    Po chwili ściągnęliśmy nasze talerze z taśmy. Chwyciłem pałeczki, a kątem oka zobaczyłem, jak Kellin odkłada swoje kocie rękawiczki na bok, aby mieć wolne palce. Złapał pałeczki i spojrzał na nie niepewnie.
- Nie umiesz jeść pałeczkami? - zaśmiałem się, przez co brunet oblał się rumieńcem.
- Nigdy się nie nauczyłem. Lubię sushi, ale zawsze jadłem sztućcami, bo wypadało mi spomiędzy palców. Czujesz mój ból?
- Tak, bo kiedyś też nie umiałem. Spójrz, pomogę ci.
    Ustawiłem pałeczki w jego dłoni w odpowiedni sposób. Poinstruowałem go, jak powinien nimi poruszać, aby chwycić rybę, aby nie spadła w dół. Po kilku minutach załapał i zdołał zjeść kawałek sushi bez pobrudzenia się. Gdy on walczył ze swoim talerzem, ja zająłem się swoim. Jedzenie było przepyszne i gdybym tylko mógł, chciałbym tu zamieszkać. Zamówiłem jeszcze jedną porcję, a Kellin oświadczył, że idzie do toalety. Jego głos był nieco nerwowy, sam nie wiedziałem dlaczego. Nie chciałem pytać, bo pewnie by mi nie powiedział. Może coś mu zaszkodziło? Nie miałem pojęcia. Odprowadziłem go wzrokiem, skupiając się na jego szczupłych nogach, które stawiały niepewne kroki, aż w końcu zniknęły za drzwiami łazienki. Zamrugałem kilka razy i oderwałem spojrzenie dopiero wtedy, gdy do toalety wszedł jakiś Japończyk. Kellin nie wrócił do czasu przybycia mojej porcji sushi. Z łazienki wyszedł rozmawiając cicho z nieznajomym dla mnie Azjatą, co nieco mnie zdziwiło. Chłopak nie wyglądał na tak energicznego jak zwykle i nawet uszy we włosach w żaden sposób nie rozświetlały jego osoby. Miał je nawet nieco przekrzywione, więc smukłymi palcami poprawił je sobie na głowie. Japończyk poklepał go po policzku, po czym wyszedł z lokalu. Zmrużyłem oczy, zastanawiając się nad tą sytuacją, ale jak zawsze postanowiłem za bardzo na niego nie naciskać. Zwykłe pytanie powinno wystarczyć.
    Kellin usiadł na swoim miejscu i założył swoje kocie łapki, na które spojrzał z uśmiechem. Znowu zaczął promienieć i to właśnie takiego Kellina lubiłem. Po prostu gdy nie widziałem uśmiechu na jego uroczej twarzy, czułem się głupio. Jakbym przebywał w towarzystwie innego człowieka.
- Wszystko w porządku? - zapytałem, chwytając sushi pałeczkami, aby następnie umieścić je w swoich ustach.
- Co? A, tak – odparł lakonicznie, widocznie unikając tego tematu.
    Widzicie? Mówiłem, że nie będzie chciał mi o niczym powiedzieć.
    Gdy skończyliśmy jeść, zapłaciłem za posiłek i wyszliśmy z restauracji. Kellin nalegał, żebyśmy poszli do starszej dzielnicy Tokio, aby zobaczyć świątynie. Oczywiście zgodziłem się, bo sam chciałem trochę pozwiedzać. Tym razem musieliśmy trochę iść, aby wydostać się z samego centrum i zajęło nam to sporo czasu. Nie narzekaliśmy jednak, bo mieliśmy okazję zobaczyć miasto i jego kontrasty. To cudowne, raz jesteś otoczony betonem i szkłem, aby kilkaset metrów dalej wejść do pięknego ogrodu ze świątyniami. Kellin nie mógł przestać cię uśmiechać na widok ślicznych kwiatów i zieleni, a ja sam otworzyłem usta, gdy zobaczyłem architekturę tej części miasta. Będę miał co opowiadać kolegom z pracy.
    Po kilku dłuższych chwilach zachwycania się pięknem tego miejsca, stwierdziłem, że nie powinienem był zatracać się w nim aż tak, bowiem Kellin zniknął. Może i wypadałoby się już do tego przyzwyczaić, że ten chłopak to dziecko i trzeba go prowadzić na smyczy, ale nadal tego nie zrobiłem. Kupię jakiś sznurek, obwiążę go w pasie i będę za sobą ciągnąć jak psa. To chyba jedyny sposób, aby się ode mnie nie oddalał.
- Ja pierdolę – mruknąłem, odrywając wzrok od świątyni, po czym wyminąłem grupkę starszych turystów i rozpocząłem poszukiwania.
    Kompleks zabytków był ogromny i nie wiedziałem gdzie szukać. Przecież mógł być wszędzie! Ten człowiek to zagadka. Chyba potrafił się teleportować, bo raz przebywał w jednym miejscu, aby po chwili znaleźć się w drugim w rekordowym tempie. Miał jakiś motorek w tyłku i nieograniczone pokłady energii.
    Lawirowałem pomiędzy turystami i budowlami, ale nigdzie nie widziałem tej małej kulki szczęścia. Raz po raz krzyczałem jego imię, ale wtedy ochrona groźnie na mnie patrzyła i po kilku próbach przestałem hałasować. Jeśli zgubię Kellina w Tokio, będą gryzły mnie ogromne wyrzuty sumienia. Nie mogłem go zgubić. To było pieprzone Tokio.
    W pewnym momencie pomyślałem, że z czasem na pewno się odnajdzie. Przecież nie zachce mu się samemu krążyć po tej metropolii, prawda? Dlatego też postanowiłem pooglądać zabytki, a może po drodze spotkam gdzieś tę małą piłeczkę.
    Moją uwagę przykuła grupa gejszy, która równym krokiem szła w jedną z bocznych alejek. Stwierdziłem, że może warto by było tam zajrzeć, bo tam jeszcze nie spacerowałem. Z zaciekawieniem poszedłem za nimi i uniosłem wysoko brwi, gdy zobaczyłem, co się tu działo. Przecisnąłem się przez tłum widzów, bo nie należałem do najwyższych osób i chciałem coś zobaczyć. Ustawiliśmy się na planie koła i z uśmiechem patrzyliśmy na to, co działo się na wolnej przestrzeni.
    Gejsze to postacie pełne gracji i piękna, które to pokazywały nie tylko przez swój wygląd, ale również kulturę i tradycję. Jednym ze znaków rozpoznawczych był ich taniec. Właśnie miałem okazję go zobaczyć. Był wspaniały – lekki, ale przejmujący i ciekawy. Każda gejsza poruszała się w ten sam sposób, lecz żadna nie była identyczna. Niektóre miały parasolki, niektóre wielkie wachlarze, a razem stanowiły spójną całość. Ludzie patrzyli na nie jak zaczarowani, a czar prysł, gdy muzyka ucichła, a kobiety spoczęły. Turyści zaczęli bić brawo, a jedna osoba robiła to najenergiczniej.
    Tak, zgadliście. To był Kellin.
    Stał po drugiej stronie koła. Jego dłonie w kocich rękawiczkach mocno się o siebie obijały, a on pokazywał przy tym szereg swoich białych zębów. Uwielbiał muzykę, więc w ogóle się nie dziwiłem, że tak go poniosło. Teraz jednak musiałem wyrwać go z tego pięknego snu i przemówić mu do rozsądku.
    Poczekałem, aż gapie rozejdą się i zrobią mi trochę miejsca. Gdy już mogłem się poruszyć, podszedłem do bruneta, który uśmiechnął się niewinnie i pomachał do mnie kocią łapką. Jak on to robił? W jaki sposób stał się tak otwartym człowiekiem? Może odziedziczył to po którymś z rodziców.
- Jeszcze raz mi uciekniesz, to obwiążę cię jakimś sznurkiem i będę prowadzić jak na smyczy – powiedziałem, gdy stanąłem obok niego.- Będziesz jak małe dziecko. Albo pies.
    Chłopak położył dłonie na policzkach, zakrywając przy tym połowę swojej twarzy w ten sposób, że było widać tylko jego duże, jasne oczy. Próbował wziąć mnie na litość? Może po prostu był naturalnie uroczy. Tak, zdecydowanie był naturalnie uroczy. Zaraz, co?...
- Kup picie, Vic – powiedział nagle, ściągając dłonie z twarzy.
- Słucham? - zapytałem, zupełnie nie rozumiejąc. Miałem wrażenie, że na chwilę zerknął za moje ramię, ale jak mówiłem, to prawdopodobnie tylko wrażenie.
- Kup mi picie. Chce mi się pić.
- Nie możemy iść razem?
- Nie. Chcę jeszcze popatrzeć na gejsze. Kup mi picie, proooooooszę.
- W porządku. Za chwilę wrócę. Nigdzie stąd nie odchodź.
    Kellin pokiwał energicznie głową, a ja wyszedłem z alejki w poszukiwaniu sklepu. Zacząłem się zastanawiać nad jego zachowaniem. To było naprawdę dziwne. Czy zauważył coś podejrzanego za moimi plecami? Na pewno tam spojrzał, jeśli już miałem wszystko dogłębnie analizować. Może miał z tym do czynienia ten Japończyk z restauracji. Tylko skąd mieliby się znać? Przecież Kellin nigdy nie był za granicą, a już na pewno nie w dalekiej Japonii. Jeśli sam mi nie powie, na pewno się nie domyślę. Nie byłem detektywem, nie potrafiłem analizować takich rzeczy.
    Znalazłem sklep, jakoś dogadałem się z kasjerką i kupiłem wodę oraz sok. Powinien być zadowolony. Postanowiłem wrócić do kompleksu świątyń, na tę samą alejkę, gdzie zostawiłem Kellina. Miałem nadzieję, że nadal tam siedział. Przecież zostawiłem go na jakieś dwadzieścia minut, powinien tam być, chociaż z nim to nigdy nie wiadomo.
    Uśmiechnąłem się lekko, gdy zobaczyłem, że siedzi na krawężniku i wpatruje się w gejsze, ale wyglądał nieco inaczej. Miał wypieki na twarzy, pogniecioną koszulkę i rozczochrane włosy. Kocie uszy nieco się przechyliły, a on dopiero przygładzał włosy i poprawiał je na czubku głowy. Następnie założył rękawiczki na dłonie i poruszył kilka razy palcami. Może z nimi tańczył?
    Podszedłem do niego i wręczyłem mu dwie butelki z napojami, na co podziękował mi uśmiechem. Jak zwykle nie pytałem, co się stało. I tak mi nie powie.

piątek, 17 października 2014

3.

Super, że jesteście cierpliwi. Bardzo to doceniam c:
Dziękuję za komentarze i liczę na jeszcze więcej. Zostawcie coś od siebie. Dla Was to chwilka, a dla mnie satysfakcja i uśmiech.
To do napisania c:
____________________________
    Bangkok to naprawdę ciekawe miasto. Tajlandia bardzo mnie urzekła, panował tutaj całkiem inny klimat niż w Stanach. Niesamowite budowle zapierały dech w piersi, tańczący na ulicach ludzie cieszyli oczy turystów, no i te kolorowe koszule były takie pocieszne! Kupiłem sobie niebieską wraz ze spodniami w zestawie. Wyglądały trochę jak piżama i po powrocie do San Diego na pewno wszyscy mnie wyśmieją, ale lubiłem zbierać pamiątki z różnych miejsc i to ubranie było moją osobistą pamiątką z Tajlandii. Chciałem kupić też coś Kellinowi, ale ten grzecznie podziękował i zaczął ruszać biodrami w rytm muzyki, co zauważyły wielobarwne, tajlandzkie tancerki, które pociągnęły go za sobą, aby zatańczył z nimi. Mimo że nie znał tych kroków, chłopak miał niesamowite poczucie rytmu i świetnie improwizował. Kobiety dały mu w prezencie jakieś duże złote nakrycie głowy, element folklorystycznego stroju tajskich tancerzy. Mimo że to było nieco obciachowe, Kellin postanowił iść w tym przez całe miasto, bo był z siebie cholernie dumny. Na jego widok moja twarz dosłownie sama się uśmiechała, bo przy tym człowieku można odczuwać tylko dwa stany – irytację lub rozbawienie.
    Zabawa zabawą, ale kiedyś musiała się skończyć. Nadal pamiętałem, po co tutaj przyleciałem i jako że wczoraj nie było mi dane odebrać mojego bagażu, musiałem stawić się po niego następnego dnia. Miałem nieco ograniczone pole do popisu bez podstawowych przedmiotów pod ręką. W plecaku miałem jedną koszulkę, więc to mi wystarczyło. Zawsze mogłem wyjść w swojej niebieskiej koszuli.
    Wstaliśmy o dziewiątej. Wtedy odkryłem kolejną cechę Kellina – straszny z niego śpioch. Musiałem rzucić w niego butelką, żeby w końcu podniósł głowę z poduszki. Spojrzał na mnie przez zmrużone powieki i pokazał mi język, emanując swoim niezadowoleniem. Bałem się zostawić go tu samego, bo prawdopodobnie wróciłbym do rudery, a nie eleganckiego pokoju hotelowego.
    Brunet usiadł na łóżku i przetarł oczy wewnętrznymi stronami dłoni, po czym ponownie opadł na poduszkę. Przewróciłem oczami i podszedłem do jego łóżka. Byłem gotowy do wyjścia, a on nadal leżał na materacu w samych spodniach dresowych. Był bardzo blady i szczupły. Dopiero teraz zauważyłem jego tatuaż na klatce piersiowej i żebrach. Napis i ramka. Pewnie miały jakieś znaczenie, ale nie chciałem o nie pytać. Teraz musiałem zwalić go z łóżka.
- Wstawaj! - krzyknąłem, zaczynając muskać palcami jego nagą skórę, przez zaczął się śmiać. Najwyraźniej miał łaskotki.- Wstawaj, dalej.
- D-dobra, ale przestań! Przestań!
    Odsunąłem się od niego, a on usiadł na łóżku i otarł łzy z policzków. Nadal cicho chichotał, przez co również się zaśmiałem i pokręciłem rozbawiony głową. Ten chłopak był naprawdę przekomiczny. Wstał z łóżka i podszedł do swojego kolosalnego plecaka, z którego wyciągnął ubranie, po czym udał się do łazienki. W tym czasie pościeliłem łóżka i nieco ogarnąłem pokój. Kellin pojawił się w pomieszczeniu po dziesięciu minutach. Puścił do mnie oko, a ja uniosłem brew. Nie wiem, co to miało oznaczać, ale chłopak nie przejął się moją reakcją, tylko ponownie podszedł do plecaka. Nie chciałem drążyć tematu.
- To gdzie idziemy? - zapytał, przeczesując włosy palcami.
- Na lotnisko – odparłem, a Kellin zmarszczył czoło.
- Dlaczego?
- Po moje bagaże?
- Aaa! - Uderzył się otwartą dłonią w czoło, po czym rozmasował bolące miejsce.- Zapomniałem, wybacz. Zjemy coś po drodze? Jestem głodny. Zjedzmy coś tajskiego. To chyba będzie na ostro. Chodź, Vic, zjemy coś.
    Zeszliśmy na śniadanie do hotelowej restauracji. Obaj skusiliśmy się na tę samą sałatkę z papai. Wyglądała cholernie apetycznie, gdy kelner położył dwa półmiski na stoliku. Kellin oblizał usta i od razu chwycił za widelec, aby następnie nabić na niego kilka elementów dania. Gdy jedzenie znalazło się w jego buzi, uśmiechnął się i zamknął usta. Po chwili jednak otworzył je i sięgnął po wodę mineralną, której wypił aż połowę. Spojrzałem na niego pytająco, a on zaczął łapać oddech.
- Chili – sapnął.- Pieprzone chili.
    Zaśmiałem się i zacząłem jeść. Uwielbiałem ostre smaki, jako że wychowałem się na kuchni meksykańskiej i byłem do nich przyzwyczajony. Kellin popijał prawie każdy kęs, aż w końcu zaczął wybierać chili i odkładać je na bok. Jedzenie było pyszne i miałem ochotę na więcej, ale obowiązki wzywały i musiałem się z nich wywiązać. Wstaliśmy od stołu i udaliśmy się na najbliższy postój taksówek. Stało tutaj kilka samochodów, a my podeszliśmy do najbliższego. Usadowiliśmy się na tylnych siedzeniach, a ja powiedziałem kierowcy, aby zabrał nas na lotnisko. Kellin usadowił się na fotelu po turecku, nie przejmując się tym, że dosyć dziwnie to wyglądało. Miał ogromny dystans do siebie i trochę mu tego zazdrościłem.
- Poznajmy się – odezwał się nagle.
- Co masz na myśli? - zapytałem, opierając głowę o zagłówek.
- Śpimy w jednym pokoju. Wszędzie ze sobą jeździmy. Skąd wiesz, że nie jestem terrorystą i nie zadźgam cię w nocy?
- Bo nie pasujesz mi na terrorystę – stwierdziłem z uśmiechem.
- Cicha woda brzegi rwie.
- No więc powiedz coś o sobie.
    Chłopak chwycił swój podbródek i zaczął się zastanawiać nad kolejnymi słowami. Na pewno nie chciał, abym się do niego zraził, bo powie coś nie tak. Nie musiał się o to martwić. Mimo że nie znaliśmy się długo, zdążyłem się do niego przyzwyczaić i nawet polubić. Nie był moim przyjacielem ani kolegą, ale tolerowałem jego ekscesy i nie widziałem w nich już nic dziwnego i nienormalnego.
- Mam na imię Kellin. Na drugie mam Quinn. Na nazwisko mam Bostwick – powiedział.- Ale ludzie chyba zapomnieli, że tak się nazywam, bo od zawsze mówili na mnie Kellin Quinn. Quinn, do tablicy. Hej, Quinn, idziesz na szluga po szkole? Quinn, wypierdalaj.
    Nie wiedziałem, co miałem na to odpowiedzieć. Wywnioskowałem, że w liceum nie obracał się raczej w dobrym towarzystwie, a może i nawet nie był lubiany wśród swoich rówieśników. Na pewno był też jakiś powód, dla którego jego prawdziwe nazwisko zostało zapomniane, wręcz porzucone i niewykorzystywane. Może coś stało się w jego życiu, co diametralnie je zmieniło? Nie codziennie spotyka się osiemnastolatka samego na lotnisku, który nie ma co ze sobą zrobić i chce polecieć gdziekolwiek na świecie, byle jak najdalej od swojego rodzinnego domu.
- Jestem uczulony na orzechy, kocham lody cynamonowe, nienawidzę rodzynek. Ledwo skończyłem liceum, bo nauczyciele chcieli udupić mnie prawie z każdego przedmiotu, ale jakoś wyciągnąłem i dałem radę. Jestem fajny. Teraz ty. - Uśmiechnął się do mnie szeroko, zachęcając do mówienia.
    Chłopak z problemami, tak mogłem go nazwać. Miał problemy, które próbował ukryć za maską wesołego i pogodnego człowieka. Nie miałem pojęcia, jak zachowywał się, gdy był sam. Może był smutny. Może płakał. Nie wiedziałem. Nie poznałem go aż tak dobrze i nie chciałem na niego naciskać, aby od razu powiedział mi o swoich problemach. Wątpiłem, że powie mi o nich cokolwiek. Chciałbym mu jakoś pomóc, nawet jeśli już to zrobiłem, zabierając go ze sobą za granicę.
- Powiedz coś o sobie – ponaglił mnie, przez co zacząłem się zastanawiać, co mogłem mu powiedzieć, a czego nie.
- No więc... - mruknąłem, spoglądając przez okno, aby ocenić nasze położenie.- Nazywam się Victor Vincent Fuentes. Mam dwadzieścia osiem lat, jestem grafikiem komputerowym. Chcesz wiedzieć coś jeszcze? - Zerknąłem na jego zaciekawioną twarz.
- Pewnie.
- Nie wiem, co mógłbym ci jeszcze powiedzieć – westchnąłem.- Jestem z pochodzenia Meksykaninem, lubię ostre potrawy i mama nauczyła mnie je gotować.
- Masz fajną mamę – odparł, zagryzając przy tym dolną wargę i jakby smutniejąc, ale jak już wcześniej powiedziałem, nie chciałem wtrącać się w jego sprawy osobiste.- Ugotujesz mi coś kiedyś?
- Pewnie, że tak.- Uśmiechnąłem się do niego pokrzepiająco, aby rozładować atmosferę, na co ten odpowiedział tym samym.
    Powoli zbliżaliśmy się do lotniska. Taksówkarz wjechał na parking, po czym stuknął palcem w licznik, pokazując mi, ale muszę zapłacić. Najwyraźniej jego angielski ograniczał się do słuchania wolno wypowiadanych słów, nic więcej. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko wręczyć odliczoną kwotę mężczyźnie. Następnie wyszliśmy z samochodu i udaliśmy się do budynku lotniska. W duszy modliłem się, żeby znowu nas nie wyrzucono. Musiałem mieć oko na Kellina, aby nie rozczulał się nad małpami, bo inaczej nigdy nie odzyskam tego bagażu.
    Gdy znaleźliśmy się na lotnisku, Kellin od razu spojrzał w stronę ogrodu, gdzie można było podziwiać faunę i florę Tajlandii. Chwyciłem go za ramię i pociągnąłem w stronę informacji. Chłopak zaskomlał cicho, a ja pogroziłem mu palcem.
- Nawet o tym nie myśl, mój drogi – skarciłem go, a on spochmurniał i spojrzał na mnie spode łba, jakbym był najgorszą osobą na świecie.
    Podeszliśmy do okienka, za którym siedziała młoda Tajka i zajmowała się czymś na komputerze. Chrząknąłem, aby zwrócić na siebie uwagę, co na szczęście poskutkowało. Nie chciałem dłużej czekać, najważniejsze było to, aby załatwić wszystko jak najszybciej.
- W czym mogę pomóc? - zapytała słodkim głosem.
- Moje nazwisko Fuentes, przyszedłem zgłosić się po mój bagaż. Przypadkowo poleciał do Bangkoku, zamiast do Muskegon w Michigan.
- Zostaliśmy o tym wczoraj poinformowani – odparła, szukając czegoś w komputerze.- Ale obawiam się, że nastąpiły pewne komplikacje.
- Jakie kom... Kellin, do cholery jasnej, wracaj tu! - wrzasnąłem, gdy zauważyłem, że brunet chodzi pomiędzy lotniskowymi ławkami i powoli zbliża się do ogrodu.
    Chłopak spojrzał na mnie zawiedzionym wzrokiem, spochmurniał i wrócił do okienka. Czy ten mały gnojek nie potrafił usiedzieć w jednym miejscu? Był już dorosły, do cholery jasnej, mógłby zacząć się zachowywać adekwatnie do jego wieku. Szkoda, że pełnoletni nie zawsze oznacza dojrzały.
- Przepraszam – zwróciłem się do zdziwionej kobiety, która skinęła głową.- Jakie komplikacje?
- Na odebranie bagażu miał pan dwadzieścia cztery godziny od zgłoszenia zaginięcia przez amerykańskie linie lotnicze. Ten czas minął.
- Więc gdzie jest teraz moja torba? - prychnąłem.
- W zsypie.
    Otworzyłem szeroko usta, a Kellin zakrył swoje dłonią, równie zdziwiony jak ja. To się nie mieściło w głowie. Straciłem wszystkie moje rzeczy. Jak miałem do cholery jasnej wrócić do Stanów? Mój plecak mi nie wystarczy, musiałem mieć moją walizkę, aby jakoś przetrwać w obcym miejscu. Co miałem teraz zrobić?
    Oparłem się łokciami o blat i ułożyłem głowę na dłoniach. Poczułem, jak Kellin kładzie dłoń na moich plecach i zaczyna je delikatnie gładzić, aby mnie uspokoić. To nic nie zmieniało, ale doceniałem jego starania i to chociaż w małym stopniu wystarczyło, abym poczuł się nieco lepiej. To nie zmieniało faktu, że w środku cały się gotowałem. Nie należałem do ludzi wybuchowych, ale to nie znaczyło, że w ogóle się nie denerwowałem. Po prostu potrafiłem to w sobie zdusić, aby nie robić niepotrzebnej afery. Teraz krzyki też nic nie zdziałają.
    Nic nie mówiliśmy. Jedyne dźwięki, które dobiegały do moich uszu to rozmowy pasażerów i komunikaty płynące z głośników. No i krzyk jakiejś kobiety. Wyprostowałem się i spojrzałem na niską staruszkę, która przytruchtała do informacji.
- Pomylono moje walizki! - powiedziała od razu, nie zwracając uwagi na mnie i Kellina.- Otworzyłam moją i to nie były moje rzeczy! Należy chyba do jakiegoś mężczyzny, same męskie rzeczy, a nie moje.
- Przepraszam – zaczepiłem ją, a ona spojrzała na mnie pytająco.- Jak wygląda pani walizka?
- Czarna z brązowymi wstawkami.
    Uniosłem brwi i od razu się tym zainteresowałem. Moja walizka wyglądała tak samo. Postanowiłem się tym zająć, bo kto wie, może ta kobieta przez przypadek otrzymała moją walizkę, a jej bagaż został wrzucony do zsypu.
- Czy może mi pani ją pokazać? To prawdopodobnie moja walizka, ja także jej szukam.
- Niech pan ze mną idzie.
    Odeszliśmy od informacji nieco na bok. Ciągle kontrolowałem Kellina, czy nie uciekł do ogrodu, ale najwyraźniej już się poddał, bo grzecznie za mną szedł i w ogóle się nie odzywał, zupełnie jak nie on.
    Podeszliśmy do starszego mężczyzny, zapewne męża tej pani, a moją uwagę od razu przykuła otwarta walizka. Najwyraźniej kluczyki do kłódki były takie same. Ukucnąłem przy torbie i przejrzałem rzeczy leżące w środku. Aż się do siebie uśmiechnąłem. Wstałem z posadzki i zwróciłem się do staruszki.
- Tak, to moja walizka – powiedziałem.
- Niech pan ją zabierze. Chodź, Theo, idziemy szukać naszej torby – odezwała się do mężczyzny i chwyciła go pod ramię, aby następnie odejść i zostawić nas samych.
    Jednak wszystko się ułożyło i w końcu miałem swój bagaż. Szybko przejrzałem, czy nic z niego nie zniknęło. Na szczęście wszystko było na swoim miejscu, więc z czystym sumieniem mogłem zamknąć torbę i opuścić lotnisko. Chciałem zostawić Tajlandię za sobą i wrócić do Stanów. Zobaczyłem nowy kraj i to mi wystarczyło. Wszystko było o wiele zbyt szalone, musiałem odpocząć w zaciszu, w jakimś lesie nad jeziorem.
- Vic.- Moją uwagę przykuł spokojny głos Kellina, który wsunął dłonie w kieszenie swoich rurek i spojrzał na mnie niewinnie.- Co będziemy teraz robić?
- Wracam do Stanów – oznajmiłem, a chłopak rozchylił nieco usta, schylając przy tym głowę.- Hej, co się stało? - zapytałem, chwytając jego podbródek, aby na mnie spojrzał.
- Nie chcę wracać do Stanów – mruknął.
- Sam tutaj nie zostaniesz, jesteś za młody. Zżerałoby mnie sumienie, gdybym zostawił cię tu samego.
- Może dam radę..
- Nie dasz rady, Kellin – powiedziałem surowo.- Pomyśl, biegasz do małp i ochrona wyrzuca cię z lotniska. Masz osiemnaście lat, nie znasz języka, nie masz pieniędzy. Jak chcesz sobie poradzić w obcym kraju?
    Kellin przez chwilę stał cicho i wpatrywał się w swoje stopy. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie da rady. Co innego, gdybyśmy byli w Ameryce. Tam mógłby sobie poradzić. Na pewno miałby pewne trudności, ale nie porównujmy Tajlandii do Stanów Zjednoczonych. To dwa różne światy, dwie różne kultury i zwyczaje. Ja ledwo bym sobie poradził, nie mówiąc już o biednym i samotnym nastolatku.
- A może tak... - zaczął cicho, przez co zwrócił na siebie moją uwagę.- Już nic.
- Nie, powiedz mi.
- Stwierdzisz, że to głupi pomysł – powiedział z przekąsem.
- Powiedz mi.
- A gdybyśmy polecieli dalej? - zapytał. Zmrużyłem oczy, nie bardzo wiedząc, o co mu chodzi.- Kupmy bilety do jakiegoś innego kraju. Polećmy. Pozwiedzajmy cały świat. Vic, wykorzystaj to, skoro masz taką okazję.
- I mam latać z tobą po całym świecie?
- Jeśli cię zdenerwuję, będziesz mógł zostawić mnie w jakimkolwiek miejscu na świecie. - Uśmiechnął się zachęcająco.- Zgódź się. Pomogę ci z pieniędzmi. Jakoś zdobędę więcej. Nie chcę wracać do Stanów. Polećmy gdzieś.
    Chwilę nad tym myślałem. To rzeczywiście mogłaby być przygoda mojego życia, a z kimś takim jak Kellin stałaby się jeszcze ciekawsza. W sumie to dlaczego miałbym się nie zgodzić? Taka wyprawa niosłaby wiele niebezpieczeństw, ale i też korzyści. Nigdy nie będę miał już okazji do zwiedzenia świata, więc może rzeczywiście powinienem się skusić i wyruszyć w nieznane. Na dodatek Kellin patrzył na mnie oczami szczeniaczka, a ten chłopak był zbyt uroczy, aby od tak mu odmówić i potem patrzeć, jaki jest smutny.
- W porządku – westchnąłem, a Kellin klasnął w dłonie.- To gdzie chcesz lecieć?
- Pomyśl jakąś cyfrę od zera do dziewięciu włącznie i podaj mi drugą literę w jej nazwie.
- I.
- Indonezja!
   
    Nie wierzyłem, że kiedykolwiek zobaczę Dżakartę. Nie sądziłem, że kiedykolwiek postawię nogę w Indonezji. To był dla mnie zupełnie inny świat. Z każdą kolejną godziną spędzoną w tym miejscu, coraz bardziej cieszyłem się, że uległem Kellinowi, z którym swoją drogą zdążyłem się zaprzyjaźnić. Potrzebowałem trochę pozytywów w swoim życiu, a ten chłopak był ich źródłem. Biegał dosłownie wszędzie, robił pełno zdjęć telefonem, chciał spróbować wszystkich potraw narodowych Indonezji, był w siódmym niebie. Cieszyłem się, że w jakiś sposób potrafiłem go uszczęśliwić.    
    Z Dżakarty pojechaliśmy w głąb Jawy, aby zwiedzać indonezyjskie świątynie buddaistyczne i hinduskie. Oczywiście nie obyło się bez reprymendy ochroniarza, bo podobno przeszliśmy przez jakiś płotek, który przeznaczono dla personelu, ale kto by tam czytał tabliczki. Na pewno nie Kellin.
    Zacząłem przywiązywać się do tego małego, chodzącego uśmiechu. Chyba nie potrafiłem wyobrazić sobie podróży po świecie bez takiego kompana, który nie śpiewałby różnych piosenek i nie śmiał się co trzy minuty.
    Lubiłem Kellina. Byliśmy przyjaciółmi.

piątek, 10 października 2014

2.

Tak jak mówiłam, rozdziały będą pojawiać się w piątki w godzinach popołudniowych/wieczornych. Liczę na komentarze, jak zwykle zresztą, więc mnie nie zawiedźcie c: Pamiętajcie, że one również mnie napędzają, bo wtedy wiem, że ktoś jest tym zainteresowany.
No to do napisania.
________________________
    Jak opisać Kellina jednym słowem?
    Gaduła.
    Przysięgam, jemu chyba nigdy nie zamykała się buzia. Ciągle o czymś opowiadał, coś komentował, zachwycał się najmniejszymi drobiazgami i wydawało mi się, że nie znał granic i był w stanie osiągnąć wszystko. Pomoc staruszce, która nie potrafiła poradzić sobie z torbą, nie stanowiła dla niego większego problemu. Od razu do niej doskoczył i wziął od niej bagaż, aby schować go w schowku. Zagadywał stewardessy i w czyście przyjacielski sposób prowadził z nimi długie konwersacje, bo po prostu nie potrafił się przymknąć. Może i był bardzo otwarty i wesoły, co zaliczało się raczej do pozytywnych cech, ale z czasem miałem dość jego wiecznego nadawania o wszystkim i o niczym. Byłem zmęczony, chciałem się zdrzemnąć, bo zapewne po wylądowaniu w Tajlandii przeżyję szok stref czasowych, więc musiałem funkcjonować jak człowiek i przespać podróż. Kellin najwyraźniej trzymał w sobie niezliczone pokłady energii, bo ciągle gadał i ciągle gdzieś chodził, nie zważając na słowa pasażerów i stewardess, że powinien usiąść i zająć się czymś innym. Zaczął mnie irytować swoim zachowaniem. Nie mogłem zrobić nic z jego charakterem, ale niech zamknie buzię chociaż do końca podróży.
- Vic. - Dźgnął mnie palcem, a ja zacisnąłem zęby i powoli otworzyłem oczy.- Vic, mogę sobie wziąć ciasteczko?
- Jakie ciasteczko? - mruknąłem, wyprostowując się na fotelu i mrużąc oczy.
- W twoim plecaku są ciasteczka i tak sobie pomyślałem, że mógłbym sobie jedno wziąć. Nie chcę wyjadać ci wszystkich, tylko jedno, ewentualnie dwa, bo wyglądają naprawdę apetycznie. Bardzo lubię ciasteczka maślane, byle nie były z cytrusami i orzechami, bo jestem uczulony.
- Weź sobie to ciasteczko i się nim zapchaj – powiedziałem, nie chcąc, aby rozwinął swoją myśl o ciasteczkach i swoich alergiach.- Dasz mi się przespać?
- Pewnie, że tak. - Uśmiechnął się, otwierając pudełko z ciasteczkami, z którego wyciągnął jedno i objął je ustami.- Nie chcę ci przeszkadzać. Jestem grzeczny. Bezproblemowy. Śpij sobie, Vic. Dobranoc! Nie śnij o rozbijaniu samolotów i spadaniu!
    Przetarłem twarz dłonią i zamknąłem oczy. To będzie naprawdę bardzo długa podróż, tym bardziej, że zamiast słów Kellina, słyszałem jego chrupanie, bo najwyraźniej pozwolił sobie wziąć więcej niż jedno ciasteczko.
    Gdy otworzyłem oczy, zatkały mi się uszy, co oznaczało, że schodziliśmy do lądowania. Przeciągnąłem się i spojrzałem przez okno. Niebo ozdabiało wschodzące słońce, które wyglądało imponująco z tego miejsca. Uśmiechnąłem się do siebie. Może ta Tajlandia nie była takim złym pomysłem. Zobaczę trochę świata, pozwiedzam, poznam nowy kraj, ludzi i kulturę. Może nauczę się podstaw tajskiego? Jedynym problemem może być bilet powrotny, ale wtedy poszukam już czegoś bezpośrednio do Kalifornii.
    Odwróciłem głowę i zobaczyłem śpiącego Kellina, który oddychał przez otwarte usta, a jego ciemne włosy przykryły mu czoło i oczy. No tak, miałem jeszcze jego na głowie. Przecież nie zostawię osiemnastolatka samego w Tajlandii. Gdyby coś mu się stało, miałbym go na sumieniu, nawet jeśli go nie znałem. Najwyraźniej byliśmy dla siebie skazani, ale kto wie, może przyda mi się  jakieś towarzystwo. Byle tylko tyle nie gadał, bo od natłoku informacji wystrzeliwanych z jego ust jak z karabinu maszynowego pęknie mi głowa.
    Powoli się obniżaliśmy, a ja zacząłem żuć dolną wargę, bo znów bolała mnie głowa. Czekałem tylko na lekkie szarpnięcie, które oznaczało, że wylądowaliśmy. Kellin nadal spał jak zabity. Trochę mu się dziwiłem, jak mógł spać w takich warunkach, ale przynajmniej było cicho. Gdy w samolocie rozległ się głos stewardessy, że lądujemy za pięć minut, chłopak poruszył się i otworzył jedno oko. Jego jasna tęczówka zabłyszczała, a on odkaszlnął cicho, czyszcząc przy tym gardło. Poprawił się na fotelu i przetarł oczy, przez co wyglądał jak małe dziecko. Rozejrzał się wokół i uśmiechnął się na mój widok, przeczesując włosy palcami.
- Cześć, Vic – odezwał się jako pierwszy, a ja skinąłem głową w odpowiedzi.- Lądujemy? - Znów ruch głową.- Jeju, mój pierwszy raz za granicą.
    Mimo lekkiej irytacji, uśmiechnąłem się pod nosem, prawie niewidocznie. Kellin był bardzo śmieszny, ale przez to pozytywny i niósł ze sobą jakieś światełko, które pragnął przekazywać innym. Może i jego wieczne gadanie było denerwujące, ale swoją roześmianą twarzą rozjaśniał całe pomieszczenie i zarażał radością inne osoby. Mnie też, nawet jeśli nie do końca to okazywałem.
    Kellin siedział jak na szpilkach. Chciał już wylądować i zobaczyć obcy kraj. Z jego słów wywnioskowałem, że nigdy nie wyjechał ze Stanów, ale korciło go do zobaczenia reszty świata. Był jak małe dziecko, chciał wszystko odkryć i poznać odpowiedzi na nurtujące go pytania. Gdy koła samolotu dotknęły powierzchni ziemi, zakrył usta dłonią i spojrzał na mnie z entuzjazmem. Cieszyłem się razem z nim, naprawdę, ale byliśmy dwiema różnymi osobami i nie okazywaliśmy swojej radości w ten sam sposób.
- Vic, przeżyłem lądowanie w Tajlandii – powiedział pogodnie, a ja uśmiechnąłem się do niego i pokiwałem głową.- Dziękuję, że mnie ze sobą zabrałeś, mimo że nie musiałeś...
- Cała przyjemność po mojej stronie. A teraz podnieś tyłek i wychodzimy.
    Kellin wstał z miejsca i zaczął iść przez pokład samolotu, aby dotrzeć do wyjścia. Założyłem swój plecak na ramiona i poszedłem za nim. Załoga samolotu pożegnała się z nami, a my wyszliśmy na tajskie powietrze, które nawet we wczesnych godzinach porannych odznaczało się duchotą i wilgotnością zarazem.
- Jestem w Tajlandii! - zaśmiał się i żwawo zaczął schodzić po schodach, a ja z rozbawieniem patrzyłem na jego entuzjazm. Był jeszcze młody, niech się bawi.- Gdyby moja mama się o tym dowiedziała, to by mnie zabiła – dodał, gdy znalazłem się obok niego na płycie lotniska.
- Uciekłeś z domu? - zapytałem.
- Nie mogę ci powiedzieć – odpowiedział ze smutkiem, lecz po chwili ten wyraz twarzy przerodził się w uśmiech.- Ale może kiedy indziej ci powiem. Jak lepiej się poznamy. Dalej, Vic, trzeba znaleźć twoją walizkę! - zawołał, chwytając mnie za ramię i ciągnąc w stronę wejścia do budynku.
    To lotnisko należało do tych ogromnych, na których łatwo można się zgubić, więc lepiej nie zbaczać z drogi, jeśli chce się zaoszczędzić na czasie. Tak jak przypuszczałem, spotkaliśmy się z tłumem Azjatów, którzy szli w swoją stronę. Kręcili się tutaj także turyści, widocznie zagubieni i szukający tej właściwej drogi. Odwróciłem się w prawo, gdzie przed chwilą stał Kellin, ale teraz zniknął? Gdzie on do cholery polazł?
- Kellin?! - krzyknąłem, lecz ludzie jedynie na mnie spojrzeli i niczego innego nie uczynili.- Kellin, gdzie jesteś?!
    Ruszyłem przez tłok i zacząłem szukać burzy ciemnych włosów, które kontrastowały się z bladą cerą chłopaka. Na pewno będzie się wyróżniał w tłumie, biorąc pod uwagę, że ludzie tutaj należeli do bardzo opalonych osób. Poszedłem w stronę małego wewnętrznego ogródka, gdzie było mniej tej całej hałastry. I wtedy go zobaczyłem. Stał przy barierce, na którą napierał brzuchem i prawie się przez nią przechylał. Zaraz tam do cholery jasnej wpadnie i pojawi się kolejny problem.
- Kellin! - krzyknąłem, a chłopak odwrócił się w moją stronę i zszedł z barierki.- Dlaczego się ode mnie odłączyłeś? Mogłeś się zgubić, tu jest pełno ludzi i może stać ci się krzywda.
- Oj, Vic, nie udawaj mojego ojca – odparł nonszalancko, po czym ponownie odwrócił się w stronę barierki.- Patrz, tam są małpy! Tak sobie biegają po lotnisku, czy to nie dziwne? Chcę taką małpę, Vic.
    Chciałem go zatrzymać, ale on zrzucił plecak z ramion i zaczął wchodzić na barierkę. Przerzucił jedną nogę na drugą stronę, aby następnie zrobić to samo z drugą. Naprawdę zachowywał się jak dzieciak, lecz to było już po prostu niebezpieczne i głupie.
- Kellin, do cholery jasnej! - wrzasnąłem, a na całą szopkę zaczęli zwracać uwagę pojedynczy ludzie.- Wychodź stamtąd!
    Brunet chwycił jedną z małp (to były makaki) za ogon i próbował wziąć ją na ręce, ale ona wyrwała mu się i uciekła za jakiś krzak. To jeszcze nic. Chłopak zauważył malutką małpkę, na której widok zaświeciły mu się oczy i mogłem przysiąc, że od razu się w niej zakochał.
- Kellin! Kellin, ty mały gnoju!
    Już chciałem przejść przez barierkę i go stamtąd wyciągnąć, ale uprzedził mnie rosły mężczyzna, ochrona lotniska. Strażnik przeszedł przez ogrodzenie, chwycił roześmianego Kellina w pasie i przewiesił go sobie przez ramię. Następnie zaczął iść w stronę wyjścia, więc zabrałem plecak chłopaka i podreptałem za nimi. Ochroniarz rzucił Kellinem o ziemię i zamknął nam lotnisko przed nosem. Najwyraźniej dzisiaj nie uda nam się tam wejść.
    Kellin jęknął przeciągle, a ja spojrzałem w dół. Cóż, nie miał szczęścia co do upadania i znowu będzie kuśtykał. Nie dorósł do swojego wieku, bo jaki osiemnastolatek biega za małpami i chce się z nimi bawić? Osobiście nie znałem takiego przypadku, a i ja nie zachowywałem się w ten sposób po skończeniu liceum.
    Chłopak dźwignął się na nogi i założył plecak. Uśmiechnął się do mnie niepewnie, chcąc rozładować napięcie. Mój wyraz twarzy wskazywał na moje zirytowanie. Jeśli mam się nim „opiekować”, to niech nie daje mi powodów, przez które nie powinienem tego robić. Wziąłem go pod swoje skrzydła bezinteresownie, więc niech mi nie podpada. Byłem uległym i przyjaznym człowiekiem do czasu, aż się zdenerwuję.
- Co masz mi do powiedzenia? - odezwałem się, krzyżując ręce na torsie.
- Że przepraszam – mruknął, a uśmiech zszedł z jego delikatnej twarzy.- To było głupie, ale zwierzęta są takie cudowne, a u nas w Michigan nie ma takich zajebistych małp...
- Nie jestem twoim opiekunem, ale coś mi mówi, że muszę się tobą zajmować, więc bądź posłuszny, w porządku?
- Zawsze jestem posłuszny – zaśmiał się i do mnie mrugnął, przez co zmarszczyłem czoło. A to co miało do cholery znaczyć?- No prawie zawsze. Ale tak to jestem grzeczny. Naprawdę. Już niczego złego nie zrobię. A jak zrobię, to możesz mnie tu zostawić całkiem samego i już się mną nie przejmować.
- Byłem bliski zostawienia cię w tym ogródku – odparłem, przez co Kellin zachichotał cicho.- Ale miałbym cię na sumieniu, nawet jeśli się nie znamy.
- Musimy się poznać, Vic! Ale najpierw weź swój bagaż.
- Chyba nie wpuszczą nas do budynku – stwierdziłem sceptycznie, spoglądając na wejście na lotnisko, przy którym stał ochroniarz i bacznie nas obserwował.- Jutro przyjdziemy.
- Jesteś pewny?
- Tak. Chodź, musimy znaleźć jakiś nocleg.
    Ruszyliśmy w stronę wyjazdu z lotniska. Nie wzięliśmy żadnej taksówki, bo wywnioskowałem, że i tak nie potrafiłbym podać kierowcy żadnego adresu. Musieliśmy dotrzeć do centrum i tam znaleźć jakiś hotel. Problem w tym, że nie miałem pojęcia, jak daleko znajdowało się lotnisko od serca miasta.
- Vic – odezwał się Kellin, któremu chyba też nie podobała się wizja spaceru przez nie wiadomo jak długi czas.- Weźmy taksówkę.
- A umiesz porozumieć się po tajsku? - zapytałem, na co ten pokręcił przecząco głową.
- Przecież po angielsku też się dogadamy. Halo, halo taxi! - krzyknął, gdy zobaczył na drodze jakąś pustą taksówkę, która zwolniła i zatrzymała się przy chodniku.
    Nic dziwnego, że kierowca zwrócił na nas uwagę, skoro Kellin zaczął wymachiwać rękoma i skakać na krawężniku. Miał szczęście, że z niego nie spadł i nic sobie nie zrobił. Chłopak od razu otworzył drzwi i wsadził głowę do środka pojazdu. Zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie miał ADHD. To było bardzo możliwe, jakby tak na niego spojrzeć i przeanalizować jego styl bycia.
- Angielski? Francuski? Hiszpański? Włoski? Niemiecki? - zaczął mówić z prędkością światła, a taksówkarz jedynie patrzył na niego z dziwnym wyrazem twarzy. Postanowiłem wkroczyć do akcji i sam się z nim dogadać.
- Czy mówi pan po angielsku? - zapytałem powoli, uwzględniając wszystkie formy gramatyczne, aby mnie zrozumiał i odpowiedział w miarę swoim możliwości.
    Ku mojej uciesze mężczyzna skinął głową, a Kellin niemal od razu usiadł na tylnym fotelu. Ja zająłem miejsce obok kierowcy, aby poprowadzić z nim sensowną rozmowę i jakoś dotrzeć do byle jakiego hotelu w centrum miasta. Skoro tutaj byliśmy, to warto było zobaczyć wszystkie ładne aspekty Bangkoku. Mieli tutaj cudowne świątynie i inne zabytki, a taka okazja nie zdarza się codziennie.
- Czy może nas pan zabrać do centrum? I najlepiej od razu pod jakiś hotel? - Starałem się mówić wyraźnie, żeby nie było żadnych nieporozumień.
- Żeby miał basen i saunę! - wtrącił się Kellin, a ja uciszyłem go ruchem dłoni.
- Byle to był dobry hotel – dodałem, a kierowca pokiwał głową i ruszył.
    Przez cały czas spoglądałem przez okno, patrząc na ulicę Bangkoku. Z każdym kilometrem pojawiało się coraz więcej drapaczy chmur, które sprawiały, że miasto wyglądało na nowoczesne, lecz na poziomie ziemi panował bałagan i rozgardiasz. W miastach Stanów Zjednoczonych też zauważyłem tendencję wielowarstwowości społeczeństwa. Najwyraźniej nigdy nie unikniemy tego zjawiska.
    Kellin przycisnął nos do szyby i z błyskiem w oku oglądał obce miasto. Z tego co mówił, dowiedziałem się, że nigdy nie opuszczał terytorium Stanów, więc nic dziwnego, że z takim zaciekawieniem patrzył na nowe miejsce. Gdy po raz pierwszy poleciałem do Meksyku, aby odwiedzić rodzinę, zachowywałem się tak samo. Byłem ciekawy różnic kulturowych i nieodkrytych miejsc. Uśmiechnąłem się na ten widok. Cieszyłem się, że wziąłem go ze sobą, nawet jeśli to oznaczało kolejne obowiązki i prawdopodobne problemy.
    Kierowca zatrzymał się przy wysokim wieżowcu praktycznie w samym centrum miasta. Kręciło się tu nie tylko wielu Tajów, ale również turystów różne narodowości. Jeśli się tu nie zgubimy, będziemy mistrzami.
- Ten hotel dobry – powiedział mężczyzna, po czym zapukał w licznik wskazujący cenę. Cholera.
- Mam tylko amerykańskie dolary.- Spojrzałem na niego niepewnie, a on wzruszył ramionami i wyciągnął dłoń w moją stronę. Najwyraźniej nie obchodziła go waluta.
    Wyciągnąłem portfel z plecaka i wręczyłem mu piętnaście dolarów. Nie miałem pojęcia, jaki był aktualny przelicznik pieniędzy, ale taksówkarz najwyraźniej zadowolił się taką kwotą, więc postanowiłem w to nie ingerować.
    Wyszliśmy z samochodu i stanęliśmy pod ogromnym wieżowcem. Wyglądał na ekskluzywny hotel, więc miałem nadzieję, że dam radę go opłacić. Wątpiłem, że Kellin posiadał wiele pieniędzy, także to ja będę musiał opłacić większość rzeczy.
- Myślisz, że jest tam basen? - zapytał Kellin.- Byłoby super. I sauna. I jacuzzi. Jezu, Vic, chodźmy sprawdzić!
    Chwycił moje ramię i zaczął ciągnąć mnie w stronę wejścia do budynku. Lobby robiło wrażenie. Fontanny, wodospady naścienne, bujna zieleń. Już widziałem niebotyczną cenę wynajęcia pokoju...
- Może są tam rybki! - zawołał chłopak, podbiegając do jednej z fontann, na co zareagowałem rozbawionym spojrzeniem, po czym udałem się do recepcji, aby zapytać o wolny pokój.
    Powitał mnie niski Azjata, który uśmiechnął się do mnie promiennie i przywitał po angielsku. Załatwiłem nocleg w pokoju dwuosobowym na jedną noc, bo cena rzeczywiście należała do tych wysokich, więc może jutro znajdziemy coś przystępniejszego. Wziąłem kartę do pokoju i odwróciłem się, aby zawołać Kellina. Parsknąłem śmiechem, gdy zobaczyłem pochylającego się nad fontanną chłopaka, który próbował dosięgnąć na samo dno zbiornika. Najwyraźniej zauważył tam coś interesującego. Podszedłem do niego i zerknąłem, co sprawiło, że zaciekawił się wodą. Okazało się, że zauważył sporą muszlę, którą koniecznie chciał wyłowić. Jeszcze trochę i wpadnie do środka i znowu nas wyrzucą.
- Nie kradnij muszli z fontanny – odezwałem się, przez co brunet wyprostował plecy i strzepał mokrą rękę.- Znajdziesz jeszcze sporo innych ładniejszych. Chodź do pokoju.
    Ruszyliśmy w stronę wind. Dostałem informację, że nasz pokój znajduje się na dwudziestym piętrze, więc raczej będziemy mieć ładny widok na miasto, jeśli wyższe budynki niczego nam nie zasłonią. Weszliśmy do windy, a Kellin nacisnął odpowiedni przycisk. Jego palec spotkał się z guzikiem chyba z piętnaście razy, aż w końcu uderzyłem go w dłoń, bo jeszcze brakowałoby, żeby coś zepsuł. Pojechaliśmy w górę. Nie tkwiliśmy tutaj długo, bo pół minuty wychodziliśmy już na korytarz i zaczęliśmy szukać naszego pokoju. Kellin zauważył złote cyfry na drzwiach i podreptał w tamtą stronę. Wsunąłem kartę w otwór, a zamek ustąpił.
    Pokój był duży i komfortowy. Dwa łóżka, balkon z widokiem na miasto, plazma na ścianie, lodówka z barkiem, spora łazienka. Kellin patrzył na to miejsce z niemałym zaskoczeniem. Chyba nie był przyzwyczajony do takich klimatów.
- Ten pokój jest większy niż cały mój dom w Muskegon – wyszeptał, podchodząc do jednego z łóżek i siadając na miękkim materacu.- Ile mam ci oddać pieniędzy?
    Zrobiło mi się go szkoda, bo skoro jego dom był mniejszy od tego pokoju, to wątpiłem, że będzie go stać na oddanie mi pieniędzy, a nawet jeśli zdoła to zrobić, to już niewiele mu ich zostanie. Byłem miękki i nie potrafiłem patrzeć na tą delikatną, zagubioną twarz bez lekkiego ukłucia w sercu. Miałem pieniądze, więc postanowiłem jakoś je wykorzystać i wydaje mi się, że wspomaganie mniej zamożnych, ale dobrych ludzi jest odpowiednim sposobem.
- Nie musisz mi oddawać – odparłem szczerze, a chłopak uniósł brwi.
- Serio?
- Serio.
- Wow, jesteś super. - Obdarzył mnie szczerym uśmiechem i już chciał coś powiedzieć, ale uniemożliwił mu to dźwięk telefonu w jego kieszeni.
    Wyciągnął komórkę i cień przerażenia zagościł na jego twarzy, gdy zobaczył numer na wyświetlaczu. Ściągnął plecak z ramion i wstał z łóżka, przyciskając przy tym telefon do ucha. Usłyszałem tylko jakieś wyzwiska wykrzykiwane przez mężczyznę. Kellin wyszedł na balkon i zamknął za sobą drzwi. Obserwowałem go przez szybę. Patrzyłem jak działa mimika jego twarzy. Widziałem smutek, ból i przerażenie. Prawie nic nie mówił. Po prostu słuchał i przyjmował do wiadomości słowa swojego rozmówcy. Do pokoju wrócił po dwóch minutach. Schował telefon do kieszeni i uśmiechnął się do mnie serdecznie.
- Coś się stało? - zapytałem, a chłopak pokręcił głową.
- Nie. Nie przejmuj się tym. To co, idziemy pozwiedzać Bangkok?
    Odpuściłem i już o nic więcej nie pytałem. Najwyraźniej trafiłem na kogoś więcej niż tylko szalonego nastolatka z Michigan...

środa, 1 października 2014

1.

Hej!
Wraz z październikiem rozpoczynamy kolejnego Kellica. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu i będziecie pozostawiać swoje opinie w licznych komentarzach, na które liczę. Im więcej tym lepiej, pamiętajcie o tym!
A teraz trochę spraw organizacyjnych. Szkoła. Szkoła daje w kość, wszyscy o tym wiemy, więc zabiera trochę czasu i już nie ma takiej swobody jak w wakacje. Dlatego też rozdziały będą dodawane raz w tygodniu (prawdopodobnie, a raczej na pewno będzie to piątek). Wiem, że przyzwyczaiłam Was do częstszych rozdziałów, ale musicie zrozumieć to, że nie dam rady pisać szybciej. Muszę uczyć się biologii i chemii!!!
Tak czy siak, liczę na odzew i czekam na niego! Do napisania c:

K O M E N T A R Z E. Przyspieszają wszystko :)
_____________________________
    Patrzyłem na puchate chmury, nad którymi szybowałem i lekko się do siebie uśmiechałem. Ziemia z tej wysokości wydawała się taka mała, a białe obłoki wyglądały niczym śnieg na twardym gruncie. O śnieg podczas lata trudno, ale mogłem puścić wodze fantazji. To nic, że kilka miesięcy temu skończyłem dwadzieścia osiem lat. Miałem pewne prawo do rozwijania swojej wyobraźni, która zresztą w moim zawodzie była bardzo ważna. Od pracy jednak czasem trzeba odpocząć, a że miałem do dyspozycji całe dwa miesiące, postanowiłem opuścić rodzinną Kalifornię i pozwiedzać północne stany Ameryki.
    Mimo urlopu chciałem trochę popracować, lecz załoga samolotu zabroniła korzystania z urządzeń elektronicznych. To oznaczało, że mój laptop nie mógł być tutaj ze mną, tylko znajdował się w moim plecaku w skrytce na bagaż podręczny. Lubiłem to, co robiłem. Byłem grafikiem komputerowym, zajmowałem się tworzeniem stron internetowych pod względem estetyki i nie dość, że wykonywałem dobrą robotę, z której byłem zadowolony, to na dodatek płacili mi niemałe pieniądze za kliknięcia myszką i stukanie palcami w klawiaturę. Znając życie, w Michigan również będę przesiadywał przed komputerem tylko w nieco innej scenerii.
    Oparłem głowę o zagłówek i przymknąłem oczy. Chciałem już wylądować, bo długie podróże są bardzo męczące. Cztery godziny lotu, a przede mną jeszcze dwie. Musiałem przelecieć prawie całe Stany, żeby znaleźć się w Muskegon w Michigan, ale wiedziałem, że będzie warto. Musiałem wyrwać się z tego zgiełku San Diego i popatrzeć na spokojne jezioro Michigan. Odetchnąłem i zacząłem planować swój pobyt na jakimś odludziu w lesie z daleka od ludzi. Rozbiję namiot, będę piekł kiełbaski na patyku, pił słabe drinki i pryskał się sprejem na komary. Może znajdę jakąś ładną dziewczynę, żeby na dobre zapomnieć o tej ostatniej i wyjdzie z tego coś poważniejszego. Miałem wiele planów, których na pewno nie zdołałam wypełnić, ale chciałem się postarać, aby chociaż większość wypaliła i moje wakacje się udały.
    Nie miałem pojęcia, czy przysnąłem, czy też nie, ale obudziło mnie lekkie wstrząśnięcie, co od razu spowodowało u mnie niemałą panikę. Myślałem, że to turbulencje i zaraz zginiemy, ale prawda okazała się całkiem inna. Gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem pochylającą się nade mną ładną stewardessę, która uśmiechnęła się lekko, kiedy w końcu się ocknąłem. Była ubrana w obcisły, niebieski kombinezon, a przed sobą pchała średni wózek z różnymi pysznościami. Nie miałem pojęcia, dlaczego nade mną stała, więc spojrzałem na nią pytająco, oczekując sensownej odpowiedzi.
- Zamawiał pan obiad, ale pan zasnął, więc byłam zmuszona pana obudzić – wyjaśniła ciepło, a ja uniosłem brwi i pokiwałem głową.
- Tak, racja. - Strzeliłem popularne „face palm” i zachichotałem.- Przepraszam za problem. Mam nadzieję, że długo pani nie czekała.
- Ależ nie ma żadnego problemu! - odparła, uśmiechając się promiennie, po czym sięgnęła do wózka, aby podać mi pudełko z moim obiadem. Przy okazji skorzystałem z widoku na jej jędrny biust, ale nie dałem po sobie poznać, że spoglądałem w tamtą stronę.- Życzę smacznego!
    Kobieta poszła dalej, a ja patrzyłem na nią jeszcze przez chwilę, po czym zająłem się jedzeniem. Byłem uległy na kobiece piękno, lubiłem sobie popatrzeć, jak każdy facet, ale nie miałem szczęścia w miłości. Miałem dziewczyny, dwie na poważnie, ale po jakimś czasie okazało się, że słowo „poważnie” traci na wartości. Teraz pół roku znów jestem singlem i tylko patrzę na te wszystkie panie, które mnie otaczają. Mój brat próbował mnie z kimś zeswatać i prawie mu się to udało, ale to najwyraźniej ja musiałem coś zepsuć.
    Ludzie mówią, że jestem za łagodny i zbyt dużo myślę oraz analizuję wiele spraw. Taki już byłem, lubiłem ład i porządek i nie widziałem sensu w zbyt pochopnym podejmowaniu decyzji. Zawsze patrzyłem przyszłościowo i starałem się nie wykonywać zbyt wielu błędów, lecz skoro jestem tylko człowiekiem, takowe zawsze się pojawią.
    Niektóre dziewczyny zarzucały mi brak poczucia humoru i flegmatyzm, ale ja się z tym nie zgadzam. Po prostu nie należałem do osób brylujących w towarzystwie. Miałem swoich przyjaciół i lubiłem poznawać nowych ludzi, ale dla mnie liczyła się rozmowa, a nie głośne imprezy i libacje. Może wydoroślałem i stałem się zbyt poważny. Nie wiem, ale taki styl życia zupełnie mi odpowiadał i do mnie pasował.
    Pokładowe obiady nie należały do tych najwykwintniejszych, ale nie można było narzekać. Najadłem się i to mi wystarczyło. Teraz musiałem cierpliwie czekać na lądowanie w Muskegon, załatwić wszystkie sprawy i rozpocząć moją długą idyllę.
    Gdy samolot powoli zaczął schodzić do lądowania, zatkały mi się uszy, jak zwykle zresztą. To był najgorszy moment całej podróży i nic mi wtedy nie pomagało, nawet żucie gumy czy ssanie cukierków. Do tego wszystko mnie irytowało, płaczące dzieci, szum silników, nawet te białe chmury, którymi jeszcze niedawno tak się zachwycałem. Gdy znajdziemy się na ziemi, wszystko przejdzie i znów stanę się sobą. Źle znosiłem loty samolotowe, zwłaszcza ich końce. W końcu samolot wylądował na pasie startowym, a ja odetchnąłem i przymknąłem oczy. Kolejny lot, który przeżyłem. Ludzie zaczęli wstawać z miejsc i kierować się ku wyjściu. Ja postanowiłem wyjść na końcu, aby nie pchać się w tłum. Gdy z samolotu wychodziła jakaś para, wstałem z fotela i udałem się do wyjścia. Wreszcie świeże powietrze.
    Niemal od razu przywitał mnie wiatr, który rozwiał moje przydługie włosy i umiejscowił je na mojej twarzy, jakby tam było ich miejsce. Odgarnąłem kosmyki z oczu, aby bezpiecznie zejść po schodach i nie połamać sobie kończyn na wakacje. Postawiłem stopy na betonie i kilka razy tupnąłem, aby upewnić się, że jestem już bezpieczny, taki miałem zwyczaj.
    Ruszyłem za innymi długim tunelem, aby dojść do lotniska. Na plecach niosłem sporej wielkości plecak, co mogło wyglądać dosyć komicznie, bo należałem do mężczyzn dość niskich i ktoś mógłby mieć wrażenie, że zaraz padnę pod tym ciężarem. Mimo mojego wzrostu miałem w sobie sporo energii i siły. Wystarczyło spojrzeć na moje ramiona. Nie, żebym się przechwalał.
    Wszedłem do budynku, gdzie załatwiłem wszystkie sprawy związane z dokumentami. Teraz wystarczyło odebrać bagaż i ruszać na przygodę. Stanąłem przy odpowiedniej taśmie i wypatrywałem swojej brązowej walizki. Ludzie wokół mnie zaczęli zabierać swoje torby, a ja nadal stałem i czekałem. Zacząłem się niecierpliwić i trochę denerwować, bo w tej walizce posiadałem praktycznie wszystko, co było mi potrzebne. Miałem jednak nadzieję, że zaraz wyjedzie i będę mógł ją zabrać. Tylko że taśma pozostała pusta, a na ekranie wiszącym nad stanowiskiem pojawił się inny numer lotu, którego bagaże zaraz wyjadą do ich właścicieli.
    Pięknie. Zgubili mój bagaż.
    Nie należałem do osób raptownych, więc zachowałem stoicki spokój. Poprawiłem plecak na ramionach i udałem się do informacji. Na pewno wyjechał na inną taśmę lub po prostu jeszcze się nie pojawił. Miałem nadzieję, że walizka nie znalazła się na drugim końcu świata, podczas gdy ja znajdowałem się w Michigan. Stanąłem przy okienku i zza okularów spojrzał na mnie szatyn w średnim wieku.
- W czym mogę pomóc? - zapytał, a ja chwyciłem palcami koniec blatu, jak to zwykłem robić.
- Mój bagaż nie wyjechał na taśmie – powiedziałem.
- Numer lotu?
    Rozchyliłem usta i ściągnąłem plecak z ramion, aby wyciągnąć bilet lotniczy, na którym widniał numer lotu. Wręczyłem mężczyźnie kartkę, a on skinął głową, oddając po chwili moją własność.
- Za chwilę zadzwonię do obsługi i w jak najszybszym czasie postaram się pana poinformować w sprawie pańskiego bagażu – oznajmił spokojnie, a ja podziękowałem mu i odszedłem na bok, aby gdzieś usiąść.
    Lotnisko w Muskegon nie należało do tych wielkich portów lotniczych, więc nie kręciło się tu wielu ludzi. Wylatywały stąd głównie samoloty krajowe do największych miast Stanów. Jako że był weekend, podróżowało więcej ludzi niż zwykle, tym bardziej, że mieli urlop. Podczas roku szkolnego zapewne są tu pustki. Wyciągnąłem laptopa z plecaka i postanowiłem zająć się czymś innym, aby jakoś zabić ten czas. Nie wiedziałem, jak długo będą szukać mojego bagażu, ale nie chciałem opuszczać terenu lotniska. Nawet jeśli będę zmuszony zostać tutaj na noc, zrobię to. Nie miałem dokąd iść, bo mój cały ekwipunek właśnie zaginął.
    Nie zwracałem uwagi na ludzi wokół mnie. Złapałem darmowe wifi i zająłem się swoimi sprawami. Od ekranu wzrok oderwałem tylko na chwilę, gdy usłyszałem obok mnie szybką rozmowę przez telefon. Zobaczyłem drobnego chłopaka o kruczoczarnych włosach sięgających za podbródek, który stał dwa metry ode mnie i wyglądał na wyraźnie zmartwionego. Kurczowo trzymał telefon w dłoni i przyciskał go do ucha. Najwyraźniej prowadził dosyć niemiłą rozmowę, bo on prawie w ogóle się nie odzywał, a gdy otwierał usta, to tylko na chwilę, gdyż ktoś po drugiej stronie słuchawki zapewne ciągle mu przerywał. Widocznie miał jakiś problem, którego nigdy nie poznam. Oderwałem od niego wzrok i znów skupiłem się na swoim laptopie.
- Victor Fuentes proszony do informacji. Victor Fuentes proszony do informacji.
    Zamknąłem laptopa, schowałem go do plecaka i założywszy go na ramiona, udałem się do informacji. Dosyć długo czekałem na wezwanie, bo z południa zrobił się wieczór, a ja zdążyłem zjeść już drogą, lotniskową kolację. Podszedłem do tego samego okienka z nadzieją w oczach, że znaleźli moją walizkę i zaraz ją otrzymam.
- Znaleźliśmy pana walizkę – odezwał się mężczyzna, a ja uśmiechnąłem się szeroko.- W Tajlandii.
    Mina mi zrzedła, a ja zmarszczyłem brwi. Jak do cholery mogli pomylić Michigan z Tajlandią? To chyba dwa różne kierunki, prawda? Co łączy Michigan i Tajlandię? Nic. Cóż, teraz łączy je moja walizka. To bardzo złe połączenie.
- W Tajlandii – powtórzyłem, jakby dopiero biorąc do zrozumienia, że mój bagaż wylądował we wschodniej Azji.- Zgaduję, że w Bangkoku.
    Mężczyzna spojrzał na mnie z niemałym zdziwieniem, zapewne dlatego, że wiedziałem, jakie miasto jest stolicą Tajlandii. Może zdziwił się, że od razu odgadłem, gdzie poleciała moja walizka. Miałem to gdzieś. Chciałem odzyskać bagaż, ale znając nasze linie lotnicze, coś znowu pójdzie nie tak i torba z Tajlandii poleci do jakiejś Arabii Saudyjskiej i będę musiał targować się z jakimiś szejkami z hektarami rafinerii ropy naftowej.
- Tak, w Bangkoku.
- To proszę ją tutaj sprowadzić.
- Obawiam się, że to niemożliwe – powiedział cicho mężczyzna, a ja uniosłem brew.- Aktualnie nie ma samolotu z Bangkoku do Michigan. Ale jest jeden do Bangkoku, co prawda nie z Muskegon, ale z Grand Rapids i owszem.
- Więc? - ponagliłem go, bo widocznie owijał w bawełnę.
- Możemy panu zaproponować darmowy bilet do Bangkoku? - zapytał niepewnie.
    Pierwszy raz spotkałem się z czymś takim. Już raz zgubiłem swój bagaż, gdy leciałem do Nowego Jorku, ale wtedy odnaleźli moją walizkę i dostarczyli ją pod same drzwi hotelowe. Nigdy nie słyszałem o czymś takim, żeby klient sam musiał po nią lecieć, na dodatek na inny kontynent, do obcego kraju.
- Może pan powtórzyć? - wycedziłem, zachowując w sobie resztki spokoju, bo nie należałem do ludzi wybuchowych.
- Damy panu darmowy bilet do Bangkoku.
- A jak ja, przepraszam bardzo, mam później wrócić z tego Bangkoku?
- Zrobi pan sobie dłuższe wakacje? - zaproponował.
    Nie wiedziałem, czy mam się śmiać, czy płakać. Pewnie, to było kuszące, ale co ja mam robić w egzotycznej Tajlandii, podczas gdy chciałem jedynie wyjechać nad jezioro? Znalezienie hotelu również kosztowało... Nie narzekałem na brak pieniędzy, bo takowe miałem, ale bardziej przerażał mnie obcy kraj i kultura. Byłem już za granicą, ale Wielka Brytania i Meksyk znacznie różnią się od Tajlandii.
- Wie pan co... - zacząłem, ale nie było dane mi dokończyć, bo przerwał mi krzyk jakiegoś mężczyzny.
    Wszystkie oczy był skierowane ku przejściu do hali odlotów. Jeden z ochroniarzy trzymał za kark tego chłopaka, który wcześniej nerwowo rozmawiał przez telefon. Brunet skrzywił się, bo tamten wbijał paznokcie w jego skórę. Brutalnie wyrzucił go z hali, przez co upadł na podłogę i syknął z bólu. Oczywiście ludzie okazali się nieczułymi draniami i po prostu patrzyli na tego biedaka, który nie potrafił się podnieść, bo ciężki plecak na jego plecach skutecznie mu to utrudniał. Brunet ściągnął go z ramion i postawił obok siebie, po czym usiadł na podłodze i skrzywił się, gdy zgiął kolano. Musiał je sobie zbić.
- Przepraszam na chwilę – powiedziałem do mężczyzny, po czym podszedłem do chłopaka i przy nim kucnąłem. Taki już byłem, martwiłem się o ludzi, nawet jeśli ich nie znałem.
- Coś z kolanem? - zapytałem, a brunet podniósł wzrok i spojrzał na mnie dużymi, niebiesko-zielonymi oczami.- Dasz radę wstać?
- Ja nie dam rady? - odezwał się wysokim jak na mężczyznę głosem, po czym spróbował dźwignąć się na nogi. Wstał, ale niemal od razu zapłakał z bólu i chwycił moje ramiona, aby utrzymać równowagę. Podniósł bolącą nogę, aby jej nie obciążać.- No nie dam rady...
- Chodź. - Wyprostowałem się i chwyciłem jego drobną talię, po czym zacząłem prowadzić go do wolnej ławki.
    Chłopak usiadł i wyprostował nogę, a ja następnie przyniosłem jego plecak. Ciekawiło mnie, dlaczego wyrzucili go z hali odlotów, ale najwyraźniej mieli powód, aby to zrobić.
- Możesz ruszać nogą? - zapytałem, a brunet poruszył nią, krzywiąc się przy tym.- Pewnie tylko zbiłeś kolano. Niedługo powinno przestać cię boleć. Przepraszam, muszę coś załatwić...
    Uśmiechnąłem się do niego lekko, po czym wróciłem do okienka, przez które spoglądał na mnie ten sam mężczyzna.
- Macie bardzo niewychowaną obsługę – stwierdziłem szczerze.- Ale wracając do Tajlandii. Wezmę ten bilet.
- Czyli poleci pan do Bangkoku?
- Tak.
- Możemy panu zaproponować gratisowy drugi bilet, jeśli pan chce. Jeśli jakiś z pańskich znajomych byłby zainteresowany...
- Czy ja bym mógł? - odezwał się ten sam wysoki głos, który słyszałem wcześniej.
    Obok mnie stanął ten sam młodzieniec, który oparł się o blat, uginając przy tym nogę. Najwyraźniej nadal bolało go kolano. Musiał usłyszeć moją rozmowę z pracownikiem na temat darmowego biletu do Tajlandii. Był na tyle odważny, żeby lecieć na inny kontynent z zupełnie obcym człowiekiem?
- Mógłbym?
- Umm... - zaczął mężczyzna z okienka, patrząc na mnie niepewnie.- Teoretycznie pan by mógł...
- To biorę.
- Ale to zależy od pana Fuentesa – dodał, a niebieskooki chłopak spojrzał na mnie oczami szczeniaczka, wysuwając dolną wargę do przodu.
    To również była dla mnie nowa sytuacja. Bowiem nigdy żaden nastolatek nie chciał lecieć ze mną samolotem. Patrzył na mnie z taką nadzieją w oczach... Rzadko kiedy potrafiłem być asertywny i serce mi miękło, gdy widziałem cierpienie i smutek drugiego człowieka, a ten chłopak miał w sobie tyle chęci i zapału... Chyba nie potrafiłem mu odmówić.
- W porządku – westchnąłem, a brunet uśmiechnął się promiennie.- Niech pan da te dwa bilety.
    Pracownik wręczył mi małą teczkę, w której znajdowały się dwa bilety. Otworzyłem ją i spojrzałem na druk. Czułem, jak nieznajomy chłopak zagląda mi przez ramię. Zaraz się nim zajmę. Musiałem załatwić jeszcze kilka spraw z dojazdem do Grand Rapids, bo to przecież stamtąd będę musiał wylecieć.
- Za piętnaście minut spod lotniska rusza bus do Grand Rapids – odezwał się pracownik lotniska, jakby czytał mi w myślach.- Jedynie dziesięć dolarów za bilet!
- W porządku, dziękuję – mruknąłem, po czym ruszyłem w stronę wyjścia z budynku.
    Jak się spodziewałem, młodzieniec podążył za mną. Kolano najwyraźniej przestało go boleć, ale lekko jeszcze kuśtykał. To nie przeszkadzało mu w dosyć energicznym chodzie, przez co plecak na jego ramionach delikatnie podskakiwał, podobnie jak jego ciemne włosy.
- Mogę się do pana przyczepić? - zagadnął pogodnie, gdy ruszyłem w stronę autobusu, który stał na wyznaczonym miejscu.- To ważne. Bardzo ważne. Bardzo ważne dla mnie.
- Mów wolniej, bo zaraz sam się zgubisz w tym co mówisz – odparłem spokojnie, wchodząc po schodach autobusu.
    Za kierownicą siedział kierowca, który sprzedawał bilety. Zapłaciłem mu dziesięć dolarów, to samo zrobił również mój towarzysz. Następnie ruszyliśmy środkiem autobusu, aby znaleźć wolne miejsce. Wślizgnąłem się na jeden z foteli przy oknie, a chłopak oczywiście usiadł obok mnie, mimo że w pojeździe znajdowało się jeszcze sporo innych pustych siedzeń. Postawił swój plecak przed siedzenie, podobnie jak ja, i obdarował mnie promiennym uśmiechem. Musiał być bardzo pozytywną osobą, jak wywnioskowałem.
- Jestem Kellin – wyciągnął do mnie dłoń, którą uścisnąłem.
- Vic – przedstawiłem się, poprawiając tyłek na fotelu.- I nie mów na mnie per pan.
- W porządku – zaśmiał się.- Naprawdę ci dziękuję za ten bilet... Mam pewne problemy i moim marzeniem jest wyjechanie stąd jak najdalej... Chciałem się wcisnąć na byle jaki samolot, ale mnie odkryli i wyrzucili na twarde kafelki.
- Aż do Tajlandii? - zachichotałem, a on pokiwał głową.- Ile masz lat, że jesteś taki samodzielny?
- Osiemnaście.
    Uniosłem brwi i poczułem się trochę nieodpowiedzialnie, wywożąc osiemnastolatka aż do Bangkoku, tym bardziej, że dzieliło nas aż dziesięć lat, więc nie wiedziałem, jak mam podchodzić do tej całej sytuacji. Co na to jego rodzice? Wiedzieli, że ich syn leci tak daleko? Pozwolili na jego wojaże?
- Chyba jesteś trochę za młody na takie podróże – powiedziałem sceptycznie.
- Oj.- Machnął ręką.- Skończyłem liceum. Poznałem się trochę na życiu. Zresztą, będę z tobą.
- Ze mną? - powtórzyłem z niedowierzaniem. Myślałem, że nasze drogi rozejdą się w Tajlandii...
- No. Będziemy sobie pomagać, Vic. Ile masz lat?
- Dwadzieścia osiem.
- No to super! - ucieszył się i klasnął dłonie. W tym samym czasie autobus ruszył, a Kellin zaśmiał się wesoło.- Przygody, Vic! Przygody!
    W co ja się wpakowałem?