Krótko, bo to tylko epilog, ale macie.
Rozdział 20 nr 2 w przyszłym tygodniu, bo jutro wyjeżdżam i wracam w weekend.
DEDYKACJA DLA MISI, KTÓRA STWORZYŁA SYNKA MIKE'A I WYBRAŁA DLA NIEGO ZAJEBISTE IMIĘ <3 KC.
_______________________________
17 lat później
Obudziłem się rano i przetarłem zmęczone oczy. Nie mogłem chodzić tak późno spać, małe ilości snu bardzo źle działały na mój czterdziestosześcioletni organizm. Przynajmniej nie było ciemno, kiedy się budziłem.
Lubiłem wiosnę w Michigan. Nie była gorąca jak ta meksykańska, dało się oddychać, jeśli nie kwalifikowało się do gruby alergików. Lubiłem wiosnę, ale jednocześnie było mi trudno, gdy widziałem wszystkie zakochane pary wychodzące z domu, uśmiechające się do siebie, skradające sobie wzajemnie całusy. Najtrudniej było mi jednak dwudziestego czwartego kwietnia i gdy uświadomiłem sobie, że w końcu nadszedł ten dzień, przetarłem zmęczoną twarz dłonią i westchnąłem ciężko. W dodatku w odwiedziny przylatywał do mnie Mike ze swoją rodziną. Mój dom zawsze jest dla nich otwarty, ale, szczerze mówiąc, dzisiejszy dzień wolałbym spędzić sam, na cmentarzy. Nie mogłem jednak powiedzieć im, żeby nie przyjeżdżali, bo bardzo rzadko ich widywałem. Dlatego też wygramoliłem się z łózka i poszedłem do łazienki, gdzie szybko się oporządziłem, po czym udałem się do kuchni.
Mieszkałem na obrzeżach Detroit, w spokojnej okolicy. Mój dom nie był duży - parterowy, dwie sypialnie, kuchnia, salon, dwie łazienki, garaż i ogródek. Nie potrzebowałem niczego więcej, skoro i tak mieszkałem sam.
W kuchni zrobiłem sobie kawę, którą zacząłem pić w salonie, patrząc prosto na jedno zdjęć na ścianie. Zawsze tak robiłem, gdy były jego urodziny. Po prostu na niego patrzyłem. Dzisiaj nie mogłem tego przeciągać, bo Mike, Carmen i Nacho mogli pojawić się tu lada moment, a ja nie byłem na to do końca gotowy.
Salon wyglądał jak wyglądał. Po mojej wczorajszej pracy w tym miejscu, spod sterty papierów ledwo było widać blat stolika do kawy. Pracowałem w szpitalu psychiatrycznym w Detroit i nie ukrywam, że na początku było to trudne. Z czasem zacząłem się przyzwyczajać, bo musiałem pomóc tym ludziom. Skończyłem jeszcze jeden kierunek studiów, psychologię, która współgrała z socjologią i prowadziłem terapie z różnymi pacjentami. Lubiłem swoją pracę i mimo że podczas niej przelałem wiele łez, nie żałuję, że ją podjąłem.
Gdy zebrałem wszystkie dokumenty i zaniosłem je do swojej sypialni, usłyszałem dzwonek do drzwi. Poszedłem je otworzyć i uśmiechnąłem się, gdy zobaczyłem bliskie memu sercu osoby. Mike w końcu wydoroślał, nie zachowywał się jak wieczny nastolatek. Wydaje mi się, że to ojcostwo go zmieniło, oczywiście na lepsze. Carmen jak zwykle wyglądała pięknie, promieniała. Ich syn, Nacho, miał już szesnaście lat, ba, w przyszłym miesiącu kończył siedemnaście. Był młodszą kopią swojego ojca, nie tylko pod względem wyglądu, ale również charakteru.
- Cześć braciszku - uśmiechnął się do mnie Mike, którego przytuliłem na przywitanie. Do Carmen również się przytuliłem, a nawet pocałowaliśmy się w policzki.- Hej młody - spojrzałem na Nacho, który uniósł dłoń i przybiliśmy sobie piątkę.- Wchodźcie do środka, dalej.
Otworzyłem szerzej drzwi, aby mogli wejść, po czym chciałem zaprowadzić ich do salonu, lecz Mike chwycił moje ramię i zatrzymał mnie na korytarzu. Carmen i Nacho poszli dalej, a ja spojrzałem na brata pytająco.
- Przepraszam, że przyjechaliśmy akurat dzisiaj - powiedział, a ja od razu zrozumiałem, o co mu chodzi.
- W porządku, przecież nic się nie stało. Dzień jak co dzień...
- Nie, Vic, naprawdę. Nie mów tak. Wiem, że inaczej spędzasz ten dzień, więc przepraszam.
- Trochę rozrywki mi się przyda. Nie mogę cały czas siedzieć w miejscu, więc nie masz za co przepraszać. Chodź.
Mike uśmiechnął się lekko i obaj poszliśmy do salonu. Carmen siedziała na kanapie, a Nacho patrzył na zdjęcia na ścianie. Pytania za trzy, dwa, jeden...
- Nadal nie powiedzieliście mi, kto to jest - oznajmił, wskazując na moje zdjęcie z Kellinem.
- Bo nie musisz wiedzieć - odparł Mike, siadając obok swojej żony.
- Ale chcę, zawsze mówicie, że to nie moja sprawa, że jestem za młody i nie zrozumiem, a ja mam już siedemnaście lat i chcę wiedzieć.
Mike i Carmen spojrzeli na mnie pytająco, a ja podrapałem się w tył głowy i zamrugałem kilka razy oczami.
- Chcesz wiedzieć, kto to jest i jaka kryje się za tym wszystkim historia, tak? - zapytałem chłopaka, który pokiwał głową. Był ciekawy świata i bardzo energiczny, zupełnie jak jego ojciec w młodości.- No to chodź. Zabiorę cię gdzieś.
Mike i Carmen doskonale wiedzieli, gdzie chciałem zabrać chłopaka, więc zostali w domu i powiedzieli, że poczekają, aż wrócimy. Wyszliśmy z domu do garażu, gdzie wsiedliśmy do samochodu. Odpaliłem silnik i wyjechałem na ulicę.
- Gdzie jedziemy? - zapytał Nacho.
- Zobaczysz. Cierpliwości.
Nacho często zadawał pytania dotyczące Kellina, którego znał tylko ze zdjęć. Nie wiedział, dlaczego go nie było i kim w ogóle był, dlaczego żyłem sam i dlaczego tutaj, a nie w Meksyku. Razem z jego rodzicami stwierdziliśmy, że był za młody, żeby z nim o tym rozmawiać, więc bardzo długo to odwlekaliśmy. Miałem wrażenie, że czas, aby wszystko mu powiedzieć, właśnie nadszedł. Miał prawie siedemnaście lat, poznał się już trochę na życiu i powinien wszystko zrozumieć.
- Czy to daleko?
- Nie. Zaraz będziemy.
Po kilku minutach podjechałem pod cmentarz, gdzie znalazłem wolne miejsce i zaparkowałem samochód. Wyszliśmy na zewnątrz, a Nacho spojrzał na bramę, marszcząc przy tym brwi.
- Czegoś nie rozumiem - powiedział, gdy zaczęliśmy iść w stronę wejścia.
- Czego?
- Dlaczego tu jesteśmy? Cmentarze są przerażające, nie widzę w nich nic fajnego.
- Chciałeś się dowiedzieć kim jest chłopak ze zdjęć, więc się dowiesz. Skręcamy tutaj.
Weszliśmy w jedną z alejek, doszliśmy do końca, aż w końcu się zatrzymaliśmy. Spojrzałem na grób i westchnąłem ciężko. O jego śmierci minęło ponad siedemnaście lat i przez ten czas tylko ja przychodziłem na cmentarz. Na początku widywałem tu jego matkę, ale później i ona przestała się tu pojawiać. Ja natomiast przychodziłem tutaj codziennie, jeśli miałem taką możliwość. Nie mogłem zostawić go samego.
Usiadłem na trawie przed nagrobkiem i skinięciem dłoni dałem znać mojemu bratankowi, żeby zrobił to samo.
- Kellin... Quinn... Bostwick - przeczytał, marszcząc brwi. Następnie spojrzał na mnie.- To on?
Skinąłem głową, nie odrywając wzroku od nagrobka.
- Kim był? - zapytał.- Żył... Cholera, przecież on żył tylko dwadzieścia jedn lat, dlaczego tak krótko? Co się z nim stało?
- Widzisz, młody - zacząłem, poprawiając się na trawie.- Wszystko zaczęło się w Meksyku, dwadzieścia dwa lata temu. Pracowałem w hotelu, podobnie jak twój ojciec, w Cancun. Twój dziadek był tam dyrektorem, ale to wiesz. I wtedy, w lipcu, przyleciała tam pewna amerykańska rodzina z Detroit, bardzo bogata, zajęło apartament na najwyższym piętrze.
- Czyli hajs im się zgadzał - stwierdził Nacho, a ja zmarszczyłem brwi i powoli skinąłem głową.
- Taaaak... Niech więc tak będzie. Tak czy siak, był tam siedemnastoletni chłopak, Kellin. Na lotnisku zgubili jego walizki i wysłali mnie, żebym mu je zaniósł. Potem spotkaliśmy się ponownie, oprowadziłem go po hotelu, żeby się nie gubił. Powiedział mi, że ma dziewiętnaście lat, żebym nie myślał, że jest jakimś małolatem. Nie uważałem tak, nawet jeśli był siedem lat młodszy ode mnie. Był gejem - przystanąłem na chwilę, zerkając kątem oka na chłopaka.
Nacho nie wiedział, że byłem homoseksualny, bo nigdy nie wchodził do mojej sypialni. W salonie wisiały zdjęcia, z których można było wywnioskować, że ja i Kellin byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, nic specjalnego. Dopiero w sypialni znajdowały się inne zdjęcia, na których całowaliśmy się i wszystko w tym stylu. Jego rodzice również mu nie mówili, bo nie było takiej potrzeby.
- Dlaczego wujek przerwał?
- Okej, jedziemy dalej. Był gejem i jego ojciec tego nie akceptował. I wtedy pojawiłem się ja i zostałem na stałe. Kellin znalazł we mnie oparcie, mógł na mnie liczyć i doskonale o tym wiedział. Nie potrafisz sobie nawet wyobrazić, co działo się w tym apartamencie, co on musiał znosić. Zamieszkał w moim pokoju po tym, jak jego ojciec cholernie go pobił. My... My zbliżyliśmy się do siebie, można powiedzieć, że zaczęliśmy być... W związku.
- Wujek jest gejem? - Nacho uniósł brwi.
- Tak - powiedziałem.
- W porządku - wzruszył ramionami, a mi spadł kamień z serca.- Niech wujek mówi dalej.
- Później straciłem pracę, bo pobiłem jego ojca, złamałem mu nos - uśmiechnąłem się lekko.- Więc wynieśliśmy się z hotelu do domu, gdzie do dziś mieszkają twoi dziadkowie. Tam oficjalnie zostaliśmy parą.. A później się pokłóciliśmy, o głupią rzecz, ale nieważne jaką. Nazajutrz wylatywał do Stanów. Poleciał, a ja nie zdążyłem.
- Więc jak się wujek dowiedział, że Kellin umarł?
- To jeszcze nie koniec, młody, spokojnie. Nie widziałem go cztery lata. Potem zacząłem pracować w Nowym Jorku, przeprowadzałem badania społeczne. Miałem zlecenie do wykonania, musiałem pojechać do szpitala psychiatrycznego. Tam go znalazłem.
Nacho otworzył szeroko usta i odwrócił się w moją stronę. Jako że był ciekawską osobą, wiedziałem, że ta historia go zainteresuje.
- W sensie... Był chory? Czy tam pracował? Coś mi mówi, że był chory.
- I dobrze. Tak, był chory. Popadł w depresję, anoreksję, trzy razy chciał popełnić samobójstwo. A wiesz dlaczego? Bo nie potrafili go zaakceptować, a mnie przy nim nie było. Gdy skończył osiemnaście lat, ojciec wyrzucił go z domu, a on nie miał się gdzie podziać. Było z nim źle, naprawdę źle, dlatego robiłem wszystko co w mojej mocy, aby mu pomóc. I udawało mi się, bo było mu lepiej, zdrowiał, przybierał na wadze. A potem sprawy się pokomplikowały, bo skrócili mi wizę i musiałem wrócić do Meksyku. Tam dowiedziałem się, że Kellin wyszedł ze szpitala, ale jako że nie był w stanie sam funkcjonować w społeczeństwie, zabrali go jego rodzice, którzy źle na niego wpływali. Myślałem, że jego ojciec przeszedł jakąś przemianę, cokolwiek, ale było gorzej. Znów zaczął znęcać się nad Kellinem, który tym razem nie wytrzymał psychicznie i... - nie potrafiłem dokończyć zdania, bo zacząłem drżeć, a po moich policzkach zaczęły spływać łzy.
- Popełnił samobójstwo - wyszeptał Nacho, kładąc dłoń na moim ramieniu.- Cholera, tak mi przykro...
- Ostatni raz słyszałem go przez telefon, gdy do mnie zadzwonił, mimo że nie mógł, bo jego ojciec zabronił mu się ze mną kontaktować - szepnąłem.- Powiedział, że mnie kocha, a potem przyszedł jego ojciec i nie wiem, co działo się dalej, ale słyszałem krzyk. Dostałem list mówiący o jego śmierci, pogrzeb i... Teraz jestem tutaj.
- Wujek nadal go kocha, prawda?
- Oczywiście, że tak. Nigdy nie przestałem. Przychodzę na ten cmentarz codziennie, nie potrafię tak po prostu o nim zapomnieć. Nie potrafię związać się z nikim innym, więc jestem sam. Nie mogę zostawić jego grobu, bo nikt by do niego nie przychodził, nawet jego rodzina. Nie może zostać sam. Gdybym wyjechał, tęskniłbym. Za dużo było tych wyjazdów, wiesz, młody, za dużo rozłąki i tęsknoty.
Nacho pokiwał głową i po jego wyrazie twarzy wnioskowałem, że wszystko zaczęło mu pasować w tej całej układance. Wiedział, dlaczego mieszkałem tutaj, a nie w Cancun z nimi. Wiedział, dlaczego byłem sam. Wiedział, dlaczego pracowałem w szpitalu psychiatrycznym. Wszystko już wiedział, a ja cieszyłem się, że mogłem mu o tym powiedzieć. To mądry chłopak, wszystko zrozumiał i nie zadawał głupich pytań.
- To smutne, ale wie wujek... Skoro męczył się tutaj, to tam na pewno jest mu lepiej i założę się, że na pewno za wujkiem tęskni i wujka kocha.
Uśmiechnąłem się przez łzy, które otarłem z oczu i pokiwałem głową.
- Tak, młody, tak - wyszeptałem-. Oddał mi swoje serce, ja oddałem mu swoje. I nadal je przy sobie mamy. Ja mam jego, a on moje.