piątek, 31 maja 2013

VI. Put your hands on my chest because it might get rough.

Macie smuta, macie smuta jakiego chcieliście! I zapraszam- jeśli czytacie, komentujcie. Lubię czytać Wasze komentarze, cholernie lubię :3 Endżoj. 
Btw, pisząc słuchałam Déjà Vu Sleeping With Sirens, pioseneczka robi swoje ;)
____________________________
- Boże święty, Victor, mówiłem, że nie powinieneś tak na mnie patrzeć przy ludziach, bo wtedy będzie niemiło...
- Kels, debilu, przecież nie mogę oderwać od ciebie wzroku i rąk...
- Victorze Vincencie Fuentes!
Kellin odepchnął od siebie Vica, który chyba lekko się zapomniał. Byli po skończonym secie Pierce The Veil, King For A Day wykonywali jako ostatnie, dlatego też na backstage'u byli wszyscy chłopcy z zespołu oraz Kellin. Vic skorzystał z towarzystwa Quinna i zaciągnął go gdzieś na bok, gdzie niby nikt ich nie widział, ale ryzyko przyłapania było ogromne. Zresztą, dzisiaj był chyba jakiś niewyżyty. Pożądanie i niecierpliwość bez problemu można było zobaczyć w jego czekoladowych oczach. Na śniadaniu, gdy wszyscy mniej więcej byli trzeźwi i ogarniali, co dzieje się wokół nich, chciał dobrać się do rozporka Kellina, ale ten zachował resztki rozsądku i nie dał mu się tak łatwo. Nie wypił dużo. Nawet pamiętał pobicie. Oczywiście, niemal każdy zadał to nudne pytanie: Co się stało? Kellin nie mógł powiedzieć, że został pobity, bo Vic odwalił niezłą robótkę ręczną, dlatego wymyślił głupią wymówkę, że jacyś schlani kolesie z klubu po prostu się do niego dowalili i nie chcieli odpuścić. Nikt więcej o nic nie pytał. Limo nie było takie duże i widoczne, gorsze były zadrapania i blizny, które rzucały się w oczy. Vic mógłby zostać jakimś pielęgniarzem czy lekarzem.
Podczas występu Victor oczywiście również nie mógł powstrzymać się od zerkania na Kellina, niby przypadkowego muskania jego ręki czy klepnięcia go w tyłek, gdy młodszy z wokalistów przechodził obok. Większość była do tego przyzwyczajona, często zachowywali się tak na scenie, a ludzie myśleli, że to po prostu braterska miłość. Miłość miłością, co było między nimi? Nigdy żaden nie powiedział drugiemu, że go kocha. Nazywali się skarbami, kochaniami, miśkami czy innymi zwierzakami, ale nigdy nie powiedzieli sobie tego krótkiego kocham cię. Bo to chyba nie była miłość. Byli przyjaciółmi, przyjaciółmi z korzyściami. Może jeden do drugiego coś czuł? A może liczył się tylko seks? Raczej nie, biorąc pod uwagę wczorajsze zachowanie Vica wobec Kellina, gdy ten ukazał się mu poobijany i krwawiący. Nie, tu nie liczył się tylko seks. Było między nimi coś więcej, ale może żaden z nich nie chciał tego przyznać albo po prostu się bał.
Tak czy siak, pożądanie w oczach Victora nie gasło i musiał założyć dłuższą koszulkę, aby zakryć wypukłość w jego spodniach. Kellin był gorszy niż baba. Nie dał mu się dotknąć nawet gdy byli sami. I jak tu z takim wytrzymać, gdy podniecenie rosło, a spodnie stawały się coraz ciaśniejsze?
- Kels, ja już nie mogę... - jęknął, patrząc na Kellina oczami szczeniaczka.
Jeszcze się nie nauczył, że Quinn nigdy się na to nie łapie? Był asertywny. Niech poczeka, kilkadziesiąt minut go nie zbawi.
- Idź sam sobie ulżyj.
- Wiesz co, jesteś nikczemny- mruknął Fuentes i odszedł od bruneta.
Kellin parsknął śmiechem, po czym udał się do chłopaków ze swojego zespołu. Nie mógł cały czas przebywać z Victorem. Byłoby to zbyt podejrzane. Zresztą, Mike już wie, a to o jedną osobę za dużo. Lepiej, żeby już nikt nie wtrącał nosa w nie swoje sprawy.
Jack, Justin, Jesse i Gabe stali na boku, otoczeni przez fanów, z którymi robili sobie zdjęcia i dawali im autografy. Gdy nieopodal pojawił się Kellin, wszystkie, dosłownie wszystkie dziewczęta podbiegły do niego i zaczęły prosić o autograf oraz wspólne zdjęcie. Nawet nie zwracały uwagi na jego blizny- był Kellinem Quinnem, bożyszczem, nawet z ranami na twarzy był idealny.
Aby wszystkie nastolatki odeszły usatysfakcjonowane, Kellin spędził między nimi dobrą godzinę. Tłum był ogromny, rozszedł się po dłuższym czasie. Gdy myślał, że już nikt nie przyjdzie i w końcu zostawią go w spokoju, podeszła do niego dziewczyna z napisem Kellic na policzku.
- Shipuję ciebie i Vica z Pierce The Veil - oznajmiła, wyciągając przed siebie rękę z pisakiem i płytą Sleeping With Sirens.
Kellin nie odpowiedział. Nie dlatego, bo był zmęczony albo dlatego, bo był chamski i nie chciał rozmawiać z fanami. Po prostu nie wiedział, co odpowiedzieć. Uśmiechnął się jedynie i oddał podpisaną płytę dziewczynie.
- Słodko ze sobą wyglądacie - dziewczyna drążyła temat.
- Cieszę się, że macie jakieś zajęcie w tym internecie - pdparł Kellin.
- Naprawdę! Naprawdę! Na scenie wyglądacie jakby była między wami chemia!
- Mam żonę i córkę, nie bawię się w żadne...
- Shipy? - wtrąciła się dziewczyna, patrząc na niego wielkimi oczami. Był trochę przerażające. Oczy maniaka. Skąd miała w sobie tyle pewności siebie?
- Tak... Shipy, niech będzie - Kellin wzruszył ramionami.- Dzięki za rozmowę. Leć na kolejny występ.
- Nie ma już.
- To leć się najeść.
- Jadłam przed chwilą.
- Ale ja nie jadłem. Więc pójdę to zrobić.
To powiedziawszy, odwrócił się do niej tyłem i ruszył w stronę ich jakby stołówki. Była pora kolacji, a on zdążył już porządnie zgłodnieć. Gdy wszedł do pomieszczenia, wszystkie oczy był wlepione w niego. Co, ciągle nie przyzwyczaili się do tych kilku zadrapań? Brunet ruszył o stołu, gdzie siedzieli chłopacy z SWS i PTV, usiadł między Mikem i Justinem. Chwila... Przecież tu miał siedzieć Vic. Gdzie on do cholery był?
- Gdzie Victor? - zapytał, biorąc do ręki półmisek z jakąś sałatką.
- Siedzi w busie, mówi, że go głowa boli - odparł Mike.
Kellin nałożył sobie sałatkę i spojrzał na młodszego z braci, mrużąc przy tym jasne oczy. Coś tu nie pasowało. Vica nigdy nie bolała głowa, chyba że było to coś poważnego. Może to było coś poważnego?
- A ciebie już nie boli? - zapytał Mike'a z lekkim uśmiechem, po czym nałożył na talerz jakieś mięso i trochę frytek.
Fuentes zmarszczył brwi i spojrzał pytająco na Kellina.
- Dlaczego miałaby boleć?
- Wczoraj trochę przesadziłeś i próbowałeś poderwać drzewo, w które przypadkiem pierdolnąłeś głową.
- Och... Nikt tego nie nagrał, prawda? - powiedział cicho Mike, patrząc na Kellina spode łba.
- Mnie nie pytaj, ale chyba Jaime ma coś w zanadrzu. Gadaj sobie z nim - wzruszył ramionami i zabrał się za jedzenie.
Mike natychmiast zmienił miejsce na to obok Jaimego i zaczął wypytywać go o noc, której on nie pamięta. Po głowie Kellina krążyły natomiast myśli dotyczące Vica. Na pewno nie bolała go głowa. Nie było takiej możliwości, przecież on jest odporny na ból. Brunet szybko zjadł swoją porcję, po czym wstał od stołu i bez słowa od niego odszedł. Ruszył w stronę parkingu. Dokładniej - do busu Pierce The Veil. Gdy był już prawie na miejscu, poczuł wibracje telefonu w kieszeni. Miał cichą nadzieję, ze to Vic. Wyciągnął komórkę i spojrzał na wyświetlacz, a na jego twarzy pojawił się cień zawodu. Katelynne.
To nie było tak, że nie cieszył się, że dzwoni. Cieszył się. Jednak byłby bardziej usatysfakcjonowany, gdyby na ekranie wyświetliło się zdjęcie i imię Vica.
- Hej skarbie - powiedział, odbierając połączenie. Jak dobrze, że nie widziała jego twarzy. Zero uśmiechu. Zero szczęścia. Gadka szmatka, trzeba odbębnić tę rozmowę.
- Jak występ? - usłyszał głos swojej żony w głośniku.
- W porządku. Ludzie są świetni, to naprawdę świetna sprawa.
- Cieszę się. Jutro jedziecie do Portland, prawda? 
- Tak, wyruszamy za jakieś dwie godziny.
- Chcesz się czegoś dowiedzieć? 
- Hm?
- Będę tam z Cope. 
Kellin zamarł bez ruchu i przełknął głośno ślinę. Katelynne na miejscu oznacza zazdrosnego Victora. Zazdrosny Victor oznacza zdenerwowanego Victora. Zdenerwowany Victor oznacza koniec świata.
- Kellin, kochanie? 
- Jestem, jestem. Aż zaniemówiłem z wrażenia, wiesz? Zdążyłem się za wami stęsknić.
- My też tęsknimy. Muszę kończyć, Coco wzywa.
- Ucałuj ją ode mnie.
- Ucałuję. Kocham cię. 
- Też cię kocham. Do zobaczenia.
Z głośnym westchnięciem Kellin schował telefon do kieszeni. Wziął kilka głębokich oddechów, przymknął oczy i stał tak przez dwie minuty, aż w końcu doszedł do siebie. Katelynne, jutro na Warped, z Copeland. Vic będzie wściekły. Będzie rozwścieczony. Jednak kiedyś będzie mu musiał powiedzieć... Zrobi to jeszcze dzisiaj, na pewno, ale na razie jego zadaniem jest zobaczenie, czy Victora naprawdę boli głowa, czy może ściemnia. 
Zapukał w drzwi autokaru i czekał na jakikolwiek odzew. Cisza. Zapukał jeszcze raz, tym razem jeszcze się odzywając: 
- Vic, jesteś tam? 
Odpowiedział mu przeciągły jęk. Kellin zmarszczył brwi i odsunął się od drzwi. Ale... W sensie że o co chodzi? 
- Kellin? - usłyszał głos Vica po dłuższej chwili.
- Co ty tam kurwa robisz?! 
- Czekaj. 
Kellin przewrócił teatralnie oczami, po czym skrzyżował ręce na torsie. Oczywiście, że poczeka. Przecież nie wejdzie do środka, gdy Vic pieprzy się na przykład z jakąś panienką. Oby to nie była prawda... Chyba był nieco zazdrosny. Po kilku minutach zobaczył Victora, bez koszulki, w samych bokserkach. Quinn uniósł brew w górę, po czym poczuł palce szatyna zaciskające się na jego ręce. Fuentes pociągnął go za sobą prosto do tour busa i zamknął za nimi drzwi. Na klucz. 
- Co do cholery? - mruknął Kellin, wchodząc dalej i szukając jakichkolwiek dowodów "zbrodni".- No? - spojrzał na Victora, jakby z wyrzutem i niecierpliwością w oczach. 
- Kellin, co ty do cholery robisz? - zapytał Vic, podchodząc do niego. 
- Co TY do cholery robisz? Boli cię głowa? 
- Nie? To była głupia wymówka, żeby zostać i nie iść na kolację. 
- A nie poszedłeś, bo...? 
Vic zagryzł dolną wargę i spojrzał na Kellina z lekkim uśmieszkiem, który mógł oznaczać tylko jedno.
- Pamiętasz, jak mi powiedziałeś, żebym sam sobie ulżył? 
- Boże, Victor! - w całym pomieszczeniu słychać było śmiech Kellina, który chwycił się za brzuch, bolący go od śmiechu. - Wiesz, trochę czasu minęło od momentu, gdy ci to powiedziałem - dodał, gdy już się uspokoił. 
- Lepiej mi idzie, gdy jesteś obok. 
- Uważaj, bo zacznę się rumienić. 
Vic uśmiechnął się, po czym podszedł do Kellina i namiętnie wpił się w jego wargi. Chwycił za końce jego koszulki, którą zaczął powijać do góry, aż w końcu ją z niego ściągnął i rzucił gdzieś na podłogę. Oderwał się od niego i zlustrował bruneta wzrokiem. 
- Wiesz co, nie masz ran nigdzie indziej, niż na twarzy - stwierdził. 
- Skupiali się na mojej pięknej buźce - zaśmiał się młodszy, po czym zaczął składać pojedyncze pocałunki na żuchwie, a następnie szyi i torsie szatyna. 
Zniżył się na poziom bokserek Vica, które szybko z niego ściągnął i rzucił na bok. Chwycił  jego męskość i zaczął poruszać po nią dłonią, na razie powoli, coby trochę podenerwować szatyna. 
- Nie umiesz sam sobie radzić? - uśmiechnął się do niego, jeszcze bardziej spowalniając swoje ruchy. 
- Jeśli p-powiem, że nie, to m-mnie wyś-śmiejesz - odpowiedział. 
- Wcale nie - zaśmiał się brunet, przyśpieszając swoje ruchy, po czym musnął ustami główkę przyrodzenia Victora.
Przejechał językiem po całej długości, aż w końcu prawie cała męskość znalazła się w jego ustach. Vic zamruczał z przyjemności i wplótł swoje palce w ciemne włosy chłopaka. Kellin poruszał głową na powoli, ale wiedząc, że Vic prędzej czy później będzie zirytowany, przyśpieszył tempo.
- Boże, Kells... - jęknął głośno, mocniej zaciskając swoje palce za włosach Quinna, przez co ten syknął cicho i prawie się zakrztusił. Jednak dokończył swoją pracę, a Vic bez ostrzeżenia doszedł w jego ustach. Kellin połknął wszystko, po czym wyprostował się i spojrzał na szatyna. 
- Ty nie tak nie ciągaj, bo chuja będziesz miał, a nie loda - mruknął. 
- Chuj też mi pasuje - zaśmiał się, po czym musnął usta Kellina i zabrał się za ściąganie z niego spodni. Gdy rozprawił się z rozporkiem, opadły na dół, a jedyną przeszkodą były tylko bokserki, które i tak po chwili znalazły się na stercie ubrań na podłodze. Vic chwycił członka Kellina i zaczął poruszać po nim dłonią, od razu w bardzo szybkim tempie. Brunet oparł się o ramię Victora, wbijając w nie swoje paznokcie. 
- J-jeśli b-będziesz t-tak na m-mnie d-dział-łał t-to n-nie u-ust-toję - wydyszał. 
Vic uśmiechnął się i pociągnął młodszego w stronę stołu. Kellin położył się na nim, ale wolał widzieć co tam na dole wyprawia Victor, więc podparł się na łokciach, aby móc obserwować szatyna. Ten zabrał się za zostawianie na męskości Kellina mokrych śladów, które robił językiem. Pobawił się tak z nim trochę, sprawiając, że Quinn prawie walnął go w głowę mówiąc, żeby przestał go męczyć, po czym wziął całego członka bruneta do ust. Poruszał się niemiłosiernie powoli, przez co Kellin zaczął się coraz bardziej irytować. Przecież on go tak nie męczył, prawda? No, może trochę, ale na pewno o wiele mniej. Victor natomiast był bardzo z siebie zadowolony. Jego głowa poruszała się w żółwim tempie. Doskonale wiedział, że irytuje Quinna, ale hej! to było zabawne. W końcu postanowił się zlitować i zaczął poruszać się o wiele szybciej, sprawiając, że Kellin odchylił głowę do tyłu i jęknął przeciągle.
- Kurwa, Victor! - krzyknął, gdy poczuł, że w okolicach podbrzusza kumuluje się przyjemne ciepło.- Vic, z-zaraz... 
Nie dokończył, bo już doszedł w ustach Vica, który połknął nasienie bruneta i uśmiechnął się triumfalnie. Podniósł się z klęczek i przylgnął ciałem do Kellina, po czym wpił się w jego usta. Brunet namiętnie oddał pocałunek. Dłońmi błądził po plecach szatyna. Gdy ten zaczął całować jego czuły punkt za uchem, wbił paznokcie w skórę starszego mężczyzny i przejechał nimi po całej długości pleców. Vic syknął z bólu i oderwał się od skóry Kellina. 
- Wiesz ty co? - mruknął, patrząc w jasne oczy partnera.- A potem wysłuchuję, skąd mam rany i tak dalej. 
- Co mam poradzić, że tak na mnie działasz? 
- Krzyczeć, jęczeć, całować, nie wiem, ale nie drapać. 
- Zamknij się, dobrze wiem, że lubisz, gdy to robię. 
Vic już się nie odzywał. Kellin miał punkt, chyba za dobrze go znał. Zaczął całować szyję bruneta. Żaden z nich się nie odzywał, po prostu delektowali się chwilą.
- Victor? - ciszę przerwał głos Kellina. 
- Hmm? - mruknął satyn, nie odrywając ust od skóry chłopaka. 
- Wiesz, musiałbym ci coś powiedzieć...
- To nie może poczekać? - Victor spojrzał mu w oczy.- Mam na ciebie cholerną ochotę. Dzisiaj stawiamy na pieprzenie się, a nie na miłość.
- Ale... 
- Oj, zamknij się skarbie - starszy przerwał mu pocałunkiem, po czym oderwał się od niego i poszedł do swojej koi po cały "ekwipunek", który był tylko lubrykantem. Obaj nie lubili seksu z prezerwatywą, nawet jeśli mieliby zarazić się jakimś gównem. Ufali sobie wystarczająco. Może kiedyś będą tego żałowali... Ale na razie żyli chwilą. Będzie co będzie.
Wrócił do Kellina i wylał trochę żelu na swoją dłoń, po czym nasmarował nim swoje przyrodzenie i umiejscowił się między nogami Kellina. Brunet oparł się na łokciach i jeszcze nie zdążył się wygodnie ułożyć, gdy poczuł, że Vic wszedł w niego jednym, mocnym i gwałtownym ruchem. Jęknął głośno i opadł plecami na stół. Nienawidził, gdy to robił. Mógł go chociaż ostrzec.
- Nienawidzę cię, uch... - syknął, czując więcej bólu niż przyjemności. Z czasem jednak to nieprzyjemne uczucie ustępowało i ustępowało miłym odczuciom.
- Nie kłam - zaśmiał się Vic i zaczął zdecydowanie poruszać się w wnętrzu bruneta. Jego jęki wypełniły cały autokar i były przeplatane krzykami młodszego.
- O kurwa... Tak, Vic, właśnie... O kurwa, tutaj... Mocniej... - byle nikogo nie było na zewnątrz, bo na pewno by ich słyszeli. I jak by się z tego wytłumaczyli? Marnie. 
Vic, dysząc ciężko i nie zwalniając swoich ruchów, chwycił męskość Kellina i szybko zaczął jeździć po niej dłonią. Plecy bruneta wygięły się w łuk. 
- Dojdź dla mnie - wyszeptał Vic, nachylając się nieco nad Quinnem. Cholera, dlaczego ten ton i ta gadka robiła na nim tak wielkie wrażenie? Kellin czuł, że długo już nie wytrzyma i sięgnął nieba, kończąc w ręce Victora. Ten też długo nie pociągnął. Poruszył biodrami jeszcze kilka razy i doszedł we wnętrzu chłopaka, po czym opadł na niego i westchnął głośno. 
- Boże, Kellin... - odetchnął i przymknął oczy. Musnął usta bruneta i uśmiechnął się lekko. - No, to co chciałeś mi powiedzieć? 
Kellin uspokoił swój oddech. Ma mu powiedzieć to TERAZ? Po udanym seksie? Ale jeśli nie teraz, to kiedy? Weź się w garść, Bostwick, weź się w garść. 
- Na pewno chcesz to usłyszeć? 
- Tak, chcę. 
- Jutro na koncercie będzie Katelynne z Coco. 
Vic zacisnął usta w cienką linię. 
- Dzięki za spierdolenie mi humoru.

sobota, 25 maja 2013

V. Back to the wall with a drink in my hand...

Jeju, jeju, przepraszam, ze tak krótko dzisiaj, ale długo nic nie dodawałam i po prostu chciałam już coś dać. Nie podoba mi się, postawiłam na komizm, a nie na seks w tym rozdziale, przepraszam. Ale obiecuję, w następnym będzie smut. Najsmutowszy smut ze smutów. Endżoj.
________________________
- CZY JA KURWA UMARŁEM?
- Czy ty musisz być tak pojebany?! - odkrzyknął Vic, który chwycił za rękę stojącą obok niego osobę, po czym szepnął do niej: - Kellin, to ty?
- Vic, puść mnie zboczeńcu - usłyszał głos Justina.
- Gdzie jest Kellin?
- Cholera go wie.
Vic zaczął rozglądać się wokół, jakby to miało jakikolwiek sens. Było ciemno, ludzie się o siebie potykali, mylili swoich znajomych z innymi. Gdzie do cholery była obsługa?
- Ludzie, ja mam pomysł! - znowu wszyscy usłyszeli głos pijanego Mike'a.- Ja mam zapalniczkę! Zróbmy sobie światełko nadziei. Ktoś nas w końcu odnajdzie!
- Nie, ty debilu!
Ale było za późno. Mike zapalił zapalniczkę i uniósł ją nad głowę. Czujniki dymu dały o sobie znać. Po krótkiej chwili wszyscy zgromadzeni w pomieszczeniu zostali oblani zimną wodą. Nikt nie wiedział, gdzie stał Mike, ale na pewno każdy chciał go teraz udusić. Albo podpalić tą jego świetną zapalniczką.
- Przynajmniej nie umrzemy z pragnienia! - krzyknął zadowolony z siebie.
- Nie, ja nie mogę... Z kim ja jestem spokrewniony... - mruknął Vic, obcierając twarz dłonią.
- Halo, proszę o spokój! - odezwał się jakiś nowy, nikomu nieznany głos.- Jestem właścicielem tego klubu, już wezwałem pogotowie elektryczne, a tymczasem proszę o bezpieczne opuszczenie lokalu.
- Jak mamy stąd wyjść, skoro nawet nie wiemy gdzie jest wyjście?
- Zaraz temu zaradzimy, proszę uzbroić się w cierpliwość.
Już nikt więcej go nie słyszał. W sali zrobiło się strasznie głośno, ludzie na siebie napierali, aby móc znaleźć swoich znajomych. Oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności. Vic widział już kontury osób, które znajdowały się najbliżej niego. Widział Justina, gdzieś jeszcze zobaczył Gabe'a i Tony'ego. Jednak to nie ich szukał. Gdzie do cholery był Kellin? Co jeśli coś mu się stało?
Kellin jednak był cały i zdrów, gdy Victor w końcu go dostrzegł, a wszystko dzięki latarkom, które przyniósł kierownik klubu. Oboje się do siebie uśmiechnęli i niemal od razu poszli w swoją stronę. Trochę im to zajęło, gdyż zamieszanie było ogromne. Każdy pchał się w inną stronę- niektórzy do wyjścia, inni nadal szukali swoich bliskich, a jeszcze inni trochę przesadzili z alkoholem i pędzili do łazienki. Udało im się do siebie dotrzeć dopiero po pięciu minutach.
- Co się tak szczerzysz? - zapytał ze śmiechem Kellin, chwytając Vica za ramię i ciągnąc go w stronę wyjścia za większym tłumem.
- Bo cieszę się, że cię widzę.
- Ooo, jak słodko, stęskniłeś się! - zaśmiał się Quinn.
Widział, że twarz Vica zbliżała się do jego i w ostatniej chwili się odsunął. Nie miał zamiaru robić tu żadnej pokazówy. Ktoś jeszcze by ich zobaczył i wszystko by się skończyło. Tag "Kellic" na tumblrze by oszalał.
- Ej, dlaczego? - zapytał Vic, marszcząc przy tym brwi.
- Jeśli chcesz, żeby wszystko się wydało, to proszę bardzo, całuj do woli - mruknął z uśmiechem Kellin.
- Rany, jaki ty trzeźwy... - przewrócił teatralnie oczami Vic.
W końcu dopchali się do wyjścia, a ich twarze uderzyło chłodne, nocne powietrze. Trzeba było przyznać - to miejsce było o wiele przyjemniejsze niż duszny klub. Ludzie zaczęli rozchodzić się w różne strony, jedni już bardziej wstawieni, inni trochę mniej. Były też osoby trzeźwe, które odwoziły swoich znajomych do domu. Właśnie, co do znajomych...
- Gdzie jest reszta? - zapytał Vic, rozglądając się wokół.
Albo są tak spici, że z wielką trudnością wyczołgują się z klubu, albo już dawno wyszli i zostawili ich samych. Kellin nawet nie musiał odpowiadać na to pytanie. Odpowiedź sama przyszła po krótkiej chwili, w postaci kierownika klubu.
- Przepraszam, szukamy jakiegoś Victora - powiedział, patrząc to na Vica, to na Kellina.- Jakiś facet woła ciągle jakiegoś Victora. Próbowaliśmy go wyprowadzić z klubu, ale jest uparty i strasznie pijany. Powiedział, że bez Victora się nie ruszy.
- Mike - Vic zacisnął usta w cienką linię.- Ja jestem Victor, a ten idiota to mój młodszy brat.
- Więc... Zdoła pan go... Wyprowadzić z klubu?
- Zobaczymy co da się zrobić. Idziesz? - Fuentes spojrzał na Kellina, a ten pokręcił głową.
- Nie, poczekam tutaj, może reszta się zjawi - odparł, klepiąc Vica w tyłek, gdy ten odchodził.
Meksykanin spojrzał na niego wzrokiem pożądania, ale doskonale wiedział, że na ewentualne zbliżenie będzie musiał jeszcze poczekać.
Kellin usiadł na jakimś murku i postanowił czekać na chłopaków. Powoli wokół niego zaczęły kręcić się jakieś dziwne osoby. Trzeba było przyznać, wyglądały nieco podejrzanie. Byli to głównie jacyś napakowani kolesie z mało przyjaznymi mordami. Raz po raz patrzyli na Kellina kątem oka, aż w końcu jeden z nich podszedł do niego i chwycił za koszulkę. Podniósł go do góry. Brunet spojrzał na nim przerażonym wzrokiem, próbując zaczerpnąć powietrza, gdyż trwanie w takiej pozycji wcale nie ułatwiało oddychania.
- Dobrze ci było tam przy tym barze, co, pedale? - wysyczał nieznajomy.
- C-co? - wychrypiał Kellin, próbując poukładać sobie wszystko w głowie. I w końcu sobie przypomniał. Świetnie.
- Nie tolerujemy dupojebców. Nie na tej dzielnicy. Nie w tym miejscu.
Kellin przełknął głośno ślinę. Było tu pełno ludzi, dlaczego nikt mu nie pomoże, do jasnej cholery? Może takie sytuacje był tu na porządku dziennym. Tak czy siak, zaczął się trochę bać.
- Zaraz nauczymy twoją pedalską mordkę jak się zachowywać... - były to ostatnie słowa, jakie usłyszał od nieznajomego. A potem zrobiło mu się ciemno przez oczami.

Vic wszedł do klubu wraz z kierownikiem. Prądu nadal nie było- było za to wiele latarek, które jako tako oświetlały pomieszczenie i można było spokojnie wszędzie dojść bez potykania się o własne nogi. Mężczyzna zaprowadził Vica do miejsca, gdzie znajdował się Mike. Młodszy z braci leżał na sofach stojących przy ścianach. Śmiał się histerycznie, chwilę potem jego śmiech przeistoczył się w jakąś paplaninę, a potem umilkł. Spojrzał na Victora, poderwał się z kanapy i mocno przytulił do siebie brata.
- Boże, Victor, ja bałem się, że ty mnie zostawiłeś, nie rób tak więcej, Victor - mówił szybko, nadal nie wypuszczając szatyna z objęć. Ten na razie nie miał zamiaru go od siebie odpychać, bo mogłoby to jeszcze bardziej pogorszyć sytuacji. Nie był aż tak pijany- wlał w siebie tylko kilka kieliszków, nadal jakoś funkcjonował i dawał radę.
- Mikey, wyjdziesz teraz ze mną, co? Tak spokojnie, nikt cię nie pogania.
- Ale już mnie nie zostawisz?
- Nie, obiecuję.
Mike odetchnął z ulgą, po czym odsunął się od brata i skinął głową.
- Prowadź bracie, do krainy szczęścia i chłodu, bo muszę przyznać, że tu kurewsko duszno. Płacicie za klimę? - zwrócił się do kierownika, który już chciał odpowiedzieć, ale Vic uciszył go ruchem ręki. Nie warto było dyskutować z pijanym i zjaranym Michaelem Fuentesem.
Vic chwycił brata za ramię i zaczął iść z nim w stronę wyjścia. Dotarli tam dopiero po pięciu minutach, bo Mike postanowił jeszcze trochę po drodze pogadać, pozatrzymywać się, popatrzeć na ciemny klub i mieć jakieś swoje własne przemyślenia, nie zawsze mądre, ale zawsze jakieś. W końcu wyszli na zewnątrz i zrobiło im się o wiele przyjemniej. Mike zaczął głośno oddychać, po czym zaśmiał się głośno.
- Ja przeżyłem, przeżyłem, przeżyłem, przeżyłem...
- Czy ty się do jasnej cholery zaciąłeś? - mruknął Vic, rozglądając się wokół i szukając Kellina.
Zobaczył Tony'ego, który stał razem z Jaimem. Chłopcy niemal od razu podeszli do nich i chwycili Mike'a, który teraz słaniał się na nogach. Biedak, jutro będzie umierał, a czeka ich koncert. Vic spojrzał na nich dziękczynnym wzrokiem i wrócił do szukania Kellina. I w końcu go zobaczył, jak przepycha się przez grupkę ludzi, z zakrwawioną twarzą i podbitym okiem. Wyglądał jakby go napadli. Vic jeszcze nie wiedział, że w istocie tak było.
Szybko doskoczył go bruneta i chwycił go w pasie, uniemożliwiając mu upadek. Kellin był cholernie słaby, nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Znalazł oparcie w Vicu, chwycił go mocniej i syknął z bólu. Victor na razie nie miał zamiaru o nic go pytać. Nie w tym miejscu. Lepiej przenieść się do autokarów. Razem podeszli do reszty chłopaków. Chyba już wszyscy byli. Najwyższy czas wrócić do busów. Każdy spojrzał na Kellina, który prawie mdlał.
- Co się stało? - chyba z ust każdego padło do pytanie (oprócz Mike'a, który nie ogarniał, co dzieje się wokół niego i postanowił gadać do drzewa, które pomylił z dziewczyną). Vic pokręcił głową, dając wszystkim do zrozumienia, żeby dzisiaj spasowali.
Jak najszybciej chciał znaleźć się w autokarze, aby móc doprowadzić Kellina do porządku i wyciągnąć z niego, co się wydarzyło. Weź zostaw kogoś na chwilę samego, a ten wróci zakrwawiony, blady i mdlejący. Droga na parking przebiegła bez żadnych niespodzianek. Jedyną trudnością był Mike, którego ciągnęli za sobą Tony i Jaime. Jutro na pewno będzie umierał, to pewne.
W końcu dotarli do busów. Każdy zespół rozszedł się do własnego autokaru. Tylko Vic poszedł wraz z chłopakami z SWS do ich autobusu, nadal mocno trzymając Kellina. Gdy znaleźli się w środku, usadowił bruneta na kanapie. Justin znalazł apteczkę i podał ją Victorowi, który otworzył ją i odłożył na bok. Poszedł do łazienki, gdzie chwycił jakiś ręcznik, który zamoczył zimną wodą. Wrócił na kanapę i zaczął przykładać ręcznik do ran Kellina, na co ten zaczął wydawać z siebie głośne syki.
- Fuentes lekarz - zaśmiał się Justin, który po chwili zniknął w swojej koi.
Vic przewrócił teatralnie oczyma i skupił się bardziej na oczyszczaniu twarzy Kellina z krwi. Chłopacy położyli się spać- i dobrze. Przynajmniej będzie miał spokój.
Dopiero po dłuższym czasie Victorowi udało się oczyścić całą twarz bruneta z krwi. Rany przemył wodą utlenioną, zręcznie opatrzył Quinna i w końcu oparł się o oparcie kanapy i spojrzał na niego pytająco, oczekując wyjaśnień.
- Widzieli nas - wyszeptał Kellin.
Nie miał siły na głośniejszy ton. Zresztą, nie chciał obudzić chłopaków, ani kusić ich, aby nagle wyjrzeli ze swojej pryczy i zobaczyli ich razem.
- W sensie... Że co?
- Jacyś kolesie, nie znam ich, skąd miałbym ich znać? Widzieli, jak odwalasz ręczną robotę - mruknął.- Usiadłem sobie na murku, czekałem na ciebie i nagle się do mnie dowalili. Wiesz jak mnie nazwali? - spojrzał na Victora kątem oka.
- Pedałem?
- Tak. I jeszcze dupojebcą.
Vic stłumił śmiech, na co Kellin uśmiechnął się lekko.
- Śmiej się śmiej, to ja tu cierpię.
- Przecież porządnie cię opatrzyłem! - powiedział Vic, pamiętając o nie za głośnym tonem.
- Wiem. I dziękuję za to - odparł Kellin, po czym pocałował szatyna w usta.
Nie był to namiętny pocałunek. Był czuły, spokojny. Ich usta napierały na siebie, poruszały się w zgodnym rytmie. Po chwili dołączyły do nich również języki. Oderwali się od siebie po dłuższej chwili i spojrzeli na siebie z uśmiechami.
- Wiesz co? - odezwał się Kellin.
- Hmm?
- Na tym koncercie będziemy umierać.

czwartek, 16 maja 2013

IV. Let's drink to feelings of temptation.

 Krótkie, beznadziejne, nie podoba mi się. Pewnie jest pełno błędów, bo pisałam na bezweniu i totalnie bez jakiegokolwiek pomysłu, no ale jest. No ale zapraszam do komentowania- chcę wiedzieć ile osób to czyta i jakie są Wasze opinie :) Pozdrawiam, ja.
____________________
Patrzyli na siebie jeszcze przez dłuższą chwilę, po czym Vic zacisnął usta w cienką linię i zaczął szybko się ubierać. Kellin poszedł za jego śladem. Poważne rozmowy wyglądają lepiej, gdy nie przeprowadza się ich nago. Gdy byli już ubrani, Victor niemal od razu ruszył w stronę wyjścia. Kellin w ostatniej chwili złapał go za rękę i zatrzymał w busie. Zmusił go do spojrzenia na niego. Nie będzie tolerował żadnych fochów, nawet jeśli to on sam je spowodował. Na razie jednak postanowił udawać, że nie wie o co chodzi. Najwyżej dostanie ochrzan, to go nie obchodziło. Chciał po prostu usłyszeć, co miał do powiedzenia Vic.
- Hej, spójrz na mnie - powiedział, widząc, że szatyn odwrócił od niego wzrok. Kellin chwycił go za podbródek i zmusił do spojrzenia na niego. Victor zrobił to niechętnie, a w jego oczach można było dostrzec złość i... Rozczarowanie? Tak, to chyba było rozczarowanie. - O co chodzi, co?
- Chyba powinieneś wiedzieć - mruknął Vic, krzyżując ręce na torsie i spuszczając wzrok, który wbił w swoje buty.
- Dobrze wiesz, że nie chciałem tego powiedzieć.
- Ale powiedziałeś. Chyba nadszedł czas, żebyś najpierw pomyślał, a dopiero potem mówił.
- Victor, przecież to nie jest jakiś wielki problem, nie przesadzaj... - Kellin przewrócił teatralnie oczami.
- Umawialiśmy się - przerwał mu ostro Fuentes.- Ty nie gadasz o Katelynne, ja nie gadam o moich potencjalnych dziewczynach.
Kellin uniósł brew w górę i rozchylił nieco wargi. Wkroczyli w niebezpieczne tematy. Najbezpieczniej by było, gdyby zostawili tę rozmowę w tym miejscu, w jakim są teraz, ale każdy doskonale wiedział, że trzeba wyjaśnić sobie wszystko i najlepiej jak najszybciej.
- Czy chcesz mi o czymś powiedzieć? - zapytał Quinn, krzyżując ręce na torsie. Oparł się tyłem o jakiś stolik i niewzruszenie patrzył na Vica, czekając na jego odpowiedź.
- Niby o czym miałbym ci powiedzieć?
- No nie wiem, jakoś tak nagle wspomniałeś o swoich potencjalnych dziewczynach... - Kellin wzruszył ramionami, akcentując słowo "potencjalne".
- Co, jesteś zazdrosny?
- A mam być?
Między nimi nastała krępująca cisza. Żaden z nich nie wiedział, co ma powiedzieć. Vic już otwierał usta, aby odpowiedzieć Kellinowi, ale po chwili namysłu je zamknął. Kellin natomiast odnalazł coś ciekawego w swoich palcach, którym się przyglądał. Victor spojrzał na bruneta.
- Nie chce mi się o tym gadać - powiedział w końcu, prawie niedosłyszalnym głosem, jednak na tyle głośno, aby Kellin go usłyszał. Ten spojrzał na Vica zdziwionym wzrokiem.
- Czyli kogoś masz - stwierdził krótko. - Przecież nie będę ci niczego zabraniał, też mam żonę, jesteśmy kwita...
- Kellin, do kurwy nędzy, przestań pieprzyć w kółko jakieś głupoty - Vic w końcu się zdenerwował. - Po prostu umawialiśmy się, że nie będziemy rozmawiać o kobietach, tak? Moja dziewczyna nie ma z tym nic wspólnego, to ty zacząłeś o Katelynne, ja nic nie mówiłem.
- Czyli masz dziewczynę - Kellin uśmiechnął się słodko. Aż za słodko. Wrednie. Fałszywie. Nikt nie lubił takich uśmiechów.
- Co... Nie! - krzyknął Vic, gdy zorientował się, co powiedział.
Odkąd trwał z Kellinem z tym "związku" spał tylko z dwoma kobietami. Z żadną jednak się nie związał, nie planował wspólnej przyszłości. O tych dwóch zbliżeniach oczywiście Kellinowi nie powiedział. Już sobie wyobrażał, jaką awanturę by mu zrobił, gdyby się o tym dowiedział. Przynajmniej poczułby się tak, jak od dawna czuje się Vic. A on czasami czuł się beznadziejnie. To trochę śmieszne, ale czasem miał takie dni, gdy czuł się przez Kellina zdradzany. O ironio.
- Nie? - Kellin uniósł brew w górę.
- Nie. Naprawdę. Nie jestem w żadnym związku. Powiedziałem w ten sposób tylko dlatego, jakbym ją miał. Ale jej nie mam. Rozumiesz?
Quinn wzruszył ramionami. Nie chciało już mu się tego komentować. Nagle rozległo się pukanie w drzwi autobusu. Jedna część Kellina cieszyła się, że ktoś im przerwał, lecz druga miała nadzieję na dłuższe przebywanie z Victorem na osobności. Podszedł do drzwi i jego oczom ukazał się Gabe.
- Przyszedłem, żeby cię... O, hej Vic, co tu robisz? - uśmiechnął się do szatyna, gdy ten pojawił się za Kellinem.
- Wychodzę. Zaraz próba. Na razie - spojrzał kątem oka na Quinna i wyszedł z autokaru.
- Co on tu robił? - Gabe zwrócił się do Kellina, który szybko zaczął wymyślać jakąś wymówkę.
- Gadaliśmy trochę o występach, jak będą wyglądać i tak dalej.
Gabe skinął głową.
- My też musimy zrobić próbę. Trzeba zobaczyć, czy twój głosik nadal jest taki...
Kellin spojrzał na niego kątem oka i uniósł pytająco brew w górę.
- No jaki? - zapytał z lekkim uśmiechem.
- Idealny - zaśmiał się Gabe.- No chodź.
Wyszli z busa i udali się w miejsce, gdzie mieli mieć próbę. Sprzęt był już rozstawiony. Zagrali cztery piosenki, aby upewnić się, że wszystko działa poprawnie i podczas koncertu nie będzie żadnych usterek. Po krótkiej próbie chcieli iść na szybki lunch, a potem na miasto, żeby trochę się rozerwać, ale zatrzymał ich Tony Perry, który znalazł się przy nich tak nagle, jakby się teleportował.
- Kellin, chodź do nas na chwilę, chcemy przećwiczyć King For a Day - powiedział, uśmiechając się od ucha do ucha. Co on w takim dobrym nastroju był? Kolejne nurtujące wszystkich pytanie.
Quinn skinął głową i poszedł za Tonym, który zaprowadził go do chłopaków z Pierce The Veil. Jego spojrzenie padło na Vica, który również na niego patrzył, ale szybko odwrócił wzrok. Oboje czuli się dosyć niezręcznie po ich wcześniejszej wymianie zdań. I jak mają razem występować? Jednak Kellin nie miał zamiaru go teraz unikać. Chwycił mikrofon, który mu podano, rozległy się pierwsze dźwięki gitary i chwilę potem Vic zaśpiewał pierwsze wersy piosenki, po chwili dołączył się do niego Kellin. Wszystko przebiegało bez zarzutu. Kellin wykorzystał chwilę, gdy oboje nie śpiewali, po czym zbliżył się do Vica dostatecznie blisko, aby te usłyszał go przez głośną muzykę.
- Będziemy mogli potem pogadać? - zapytał.
Vic westchnął głośno i skinął głową. Skończyli piosenkę, ogarnęli scenę, po czym zeszli z niej i każdy udał się w swoją stronę- większość poszła na drinka, bo przecież trzeba oblać udaną próbę. Kellin i Vic poszli gdzieś na ubocze, gdzie nikt nigdy nie zaglądał. Wiedzieli, że w tym miejscu będą mieli spokój. Fuentes spojrzał na Kellina pytającym wzrokiem. Brunet westchnął głośno.
- Chcę cię przeprosić. Za te poranne gówna. To było głupie. Naprawdę. Przepraszam - powiedział i chwycił rękę szatyna. Gdy poczuł, że ten lekko ją ściska, uśmiechnął się do niego.
- Też przepraszam. Chyba za bardzo na ciebie naskoczyłem.
Wymienili się uśmiechami, po czym zbliżyli się do siebie i połączyli swoje usta w namiętnym pocałunku. Kellin zaczął majstrować przy rozporku Vica, który uśmiechnął się lekko, gdy poczuł zwinne palce Quinna na swojej pulsującej męskości. Brunet powoli zsunął spodnie i bokserki Vica, które opadły na podłogę, chwycił członka szatyna i zaczął poruszać po nim dłonią, najpierw spokojnie i powoli, lecz z każdą chwilą podkręcał tempo. Vic mruczał i jęczał z przyjemności. Kellin powoli zaczął schodzić na kolana, gdy przerwało im głośne chrząknięcie i jęk obrzydzenia. Oboje patrzyli na Mike'a, który zakrył oczy dłońmi. Victor szybko założył bokserki i spodnie, a Kellin się wyprostował.
- No przeżyłbym bez tego widoku, naprawdę - mruknął, patrząc to na swojego brata, to na jego towarzysza.  
- Więc nie musiałeś tu przyłazić - warknął Vic. - Czego chciałeś?
- Ej, ej, nie tak agresywnie, co? - Mike pogroził starszemu palcem. - Idziemy z chłopakami na drinka, ewentualnie siedem, a wy idziecie z nami. Wydaje mi się, że to lepsza perspektywa niż... No wiecie.
Vic i Kellin oboje zaśmiali się sztucznym "ha ha ha" i spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Najwyraźniej nie mieli wyjścia. Zresztą, nie powinni teraz narażać się Mike'owi, który znał ich sekret. Poszli więc w trójkę do chłopaków, którzy już na nich czekali. Była cała ekipa Sleeping With Sirens, Pierce The Veil i Memphis May Fire. W takim towarzystwie zawsze dobrze się pije.
Wszystkich prowadził Mike, który stwierdził, że to on jest najlepiej obyty w klubowych sprawach i on wybierze dobrą miejscówkę. Miał facet do tego nosa, bo gdy wszyscy weszli do jednego z lokali, poczuli, że atmosfera jest tu niesamowita i czeka ich dobra zabawa.
Głośna muzyka uderzyła w ich bębenki. Większość udała się do baru, aby rozpocząć ten miły czas od czegoś mocniejszego, inni poszli na parkiet, a jeszcze inni usiedli gdzieś na boku, żeby porozmawiać czy poznać nowych ludzi. Vic i Kellin trzymali się razem- próbowali nie okazywać sobie żadnych uczuć, a uwierzcie lub nie, było to cholernie trudne. Wlewali w swój organizm kolejne dawki alkoholu, przez co świat stał się jakby weselszy. Do Victora podeszły jakieś dwie, bardzo, ale to bardzo skąpo ubrane dziewczyny, które miały na niego chrapkę. Kellin to zauważył i postanowił wkroczyć do akcji. Jako że był już lekko upojony, jego pewność siebie również znacznie wzrosła.
- On jest gejem, nie radzę - powiedział do dziewczyn, które spojrzały na Vica z rozczarowaniem i przeniosły swoje zainteresowanie na Kellina, który dodał szybko: - A ja jestem zajęty.
Panienki wymruczały coś pod nosem, po czym odeszły żwawym krokiem, aby dostawić się do innych facetów.
- Co to było?! - krzyknął Vic, aby Kellin mógł go usłyszeć.
- Szczera prawda, czyż nie?
- A mogłem zaliczyć!
- Pff, to ja już ci nie wystarczam?
- Proszę cię, jesteś najlepszy w swoim rodzaju, nikt cię nie zastąpi - uśmiechnął się Victor, po czym powoli zaczął rozpinać rozporek Quinna, który był trochę zdezorientowany.
- Co robisz? - zapytał, marszcząc brwi.
- Dobrze - odparł Fuentes, wsuwając dłoń do bokserek bruneta.
Chwycił jego męskość, po której szybko zaczął poruszać dłonią. Kellin jęknął i obrócił się w taki sposób, aby nikt nie dostrzegł tego, co właśnie robili. Jak dobrze, że muzyka była taka głośna! Ruchy Victora były coraz bardziej zdecydowane, a jęki Quinna głośniejsze. Nikt nie zwracał na nich uwagi- w tym klubie działy się o wiele dziwniejsze rzeczy. Świadomość, że ktoś może ich przyłapać, podniecała ich jeszcze bardziej. Jeszcze kilka szybkich i mocnych ruchów dłonią i Kellin sięgnął nieba, dochodząc na dłoń Victora. Szybko się oporządził i zapiął rozporek, a Vic załatwił sobie jakąś chusteczkę, którą wytarł dłoń.
- Wiesz co, przez ciebie kiedyś zejdę na... - zaczął Quinn, ale Vic przerwał mu krótkim pocałunkiem w usta. Nie można było ryzykować czymś dłuższym.
- Chodź na parkiet, idziemy wyrywać jakieś dupy - zaśmiał się, po czym chwycił Kellina za ramię i pociągnął go w tłum. 
Zaczęli się rozkręcać, gdy muzyka ucichła, a wszystkie światła zgasły. Najwyraźniej wyłączyli prąd. Było kilka okrzyków przerażenia, rozległy się szepty, ale ciszę przerwał krzyk mocno upitego już Mike'a:
- CZY JA KURWA UMARŁEM?

niedziela, 12 maja 2013

III. I think your mouth should be quiet, cause it never tells the truth.

Nie no, to na dole jest tak popaprane, ze aż się wstydzę. Nie podoba mi się, no ale Wy pewnie znów będziecie mnie chwalić, bla bla bla. Więc mówię: KOCHAM WAS, CHOLERNIE WAS KOCHAM. Wasze słowa napędzają mnie jak nic, to naprawdę miłe i motywujące c:
Aha. Marr chciała dedykację, to ma. WHORESNOP, MASZ DEDYKA!
___________________________________
Vic miał wrażenie, że zaraz się przewróci. Zrobiło mu się strasznie słabo i mógł się założyć, że jego twarz była biała jak kartka papieru. Przełknął głośno ślinę i spojrzał na Mike'a pytającym wzrokiem. Victorze Vincencie Fuentes, nie daj po sobie poznać, że się denerwujesz. Wtedy na pewno wszystko wyjdzie na jaw, a tego nikt nie chciał.
- Nie wiem, o czym ty mówisz - powiedział, wzruszając ramionami, po czym próbował wyminąć brata, aby uniknąć tej krępującej rozmowy. Młodszy z Fuentesów jednak nie dał za wygraną i zatrzymał Vica, chwytając go za ramię.
- Doskonale wiesz, nie wciskaj mi kitu.
Vic westchnął głośno i spojrzał na brata. Najwyraźniej będzie musiał jakoś przebrnąć przez tę rozmowę i jakoś się wytłumaczyć. Chyba nic się nie stanie, jeśli jedna osoba dowie się o jego romansie z Kellinem, prawda? Victor ufał swojemu bratu, mówił mu o prawie wszystkim i jego relacje z Quinnem były jedną z niewielu rzeczy, o których młodszy z braci nie wiedział. Chyba właśnie dzisiaj to wszystko wyszło na jaw.
- Co chcesz wiedzieć? - westchnął zrezygnowany.
Mike pociągnął go do wyjścia z autokaru. Vic był mu wdzięczny- jeszcze tego brakowało, aby reszta chłopaków się obudziła i usłyszała ich rozmowę, która powinna pozostać tylko między Fuentesami. Jeśli ta informacja wyciekłaby do ekipy, albo, co najgorsze, do mediów... Nawet nie chciał o tym myśleć, dlatego skupił się na swoim bracie, który patrzył na niego piorunującym wzrokiem, jakby miał ochotę go zabić.
- Powiesz mi wszystko od początku?
- Nie, bo nie wiem, od czego zacząć.
Nastała krępująca cisza. Otaczała ich ciemność, ale oboje nie mieli problemów z dostrzeżeniem siebie nawzajem. Vic wiedział, że w oczach jego brata jest wściekłość i zaciekawienie zarazem, a Mike zdawał sobie sprawę, że starszy jest nieco zdenerwowany i układa sobie w głowie, co mógłby powiedzieć. Tak dobrze się znali.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? - milczenie przerwał Mike, krzyżując ręce na torsie.
Vic parsknął śmiechem. Naprawdę miał powiedzieć swojemu bratu o tym, że pieprzy żonatego i dzieciatego faceta, który uchodził za jego najlepszego przyjaciela? Miał mu powiedzieć, że powoli niszczy rodzinę Kellina, ale jest dobrze, bo jeszcze nikt o tym nie wie? Miał mu powiedzieć, że jest homoseksualistą? W sumie, z tym ostatnim to by spekulował. Victor nie miał pojęcia, czy był gejem, czy pociągał go tylko i wyłącznie Kellin. Przecież miał w swoim życiu kilka dziewczyn. Sypiał z nimi, podniecały go. Najbezpieczniej będzie chyba powiedzieć, że Fuentes to biseksualista, niepotrafiący się ustatkować i zdecydować, co jest dla niego najlepsze.
- Jakbyś zareagował na słowa "hej, sypiam z Kellinem, jest fajnie, za każdym razem mam orgazm"? - mruknął starszy z braci, na co młodszy nieco się skrzywił.
- Stary, przeżyłbym bez tak szczegółowych informacji.
- No więc właśnie. Widzisz, jak zareagowałeś. Gdyby to był inny facet, czemu nie, przedstawiłbym cię. Ale to Kellin. To dość skomplikowane i nie wiem, czy chcę, abyś wiedział wszystko. Sam pewnie też nie chciałbyś nikomu mówić, że sypiasz ze swoim najlepszym kumplem za plecami jego żony.
Mike zacisnął usta w cienką linię, po czym podrapał tył głowy, układając to wszystko w głowie. Vic miał trochę racji. Na pewno czuł się teraz niekomfortowo, trudno mu było o tym mówić. Jednak jak wielkim idiotą musiał być, aby posunąć się tak daleko? Gdyby sypiał z jakimkolwiek innym, wolnym facetem, Mike machnąłby na to ręką i dał bratu działać. Ale to był Kellin, Kellin Quinn. Żonaty, mający córkę, otoczony wianuszkiem rozwrzeszczanych fanek. To było pokręcone, chore, dziwne... I związane z jego starszym bratem.
- Nic nie powiesz. Wiedziałem, że tak będzie - wyszeptał Vic, po czym odwrócił się w stronę busa i zaczął iść w jego stronę. Był tym wszystkim po prostu zmęczony. Miał ochotę przespać się z tym wszystkim, a na następny dzień obudzić się ze świadomością, że Mike jednak o niczym nie wie, a ta mała tajemnica nigdy nie wyszła na jaw. Jednak doskonale wiedział, że to nie nastąpi.
- Nie, czekaj - zatrzymał go Mike. Vic stanął w miejscu i spojrzał na brata. Ten kontynuował: - Dlaczego... Nie wiem, jak mam to powiedzieć.
Vic spojrzał na niego z niecierpliwością. Niech w końcu to z siebie wyrzuci. I tak myślał nad tym wszystkim o wiele za długo. Mike w końcu zebrał się w sobie i zdecydował powiedzieć Victorowi wszystko, co mu leżało na sercu.
- Jesteś idiotą, wiesz? Ale mogłeś mi powiedzieć. Przecież mówimy sobie o wszystkim, nie? I to chyba najbardziej mnie zabolało. Że nic mi nie powiedziałeś.
Vic uśmiechnął się lekko i po prostu objął brata w czysto przyjacielskim uścisku. Mimo że nie były to jakieś wielkie słowa, Victorowi w jakiś sposób zrobiło się ciepło na sercu. Wiedział, że Mike wesprze go w każdej sytuacji. Po chwili odsunął się od młodszego i odetchnął głośno.
- Tylko nikomu nie mów, proszę cię - powiedział cicho.- Chciałem, żeby to była tajemnica, ale skoro ty wiesz...
- Wrzuć na luz, stary, buzia na kłódkę - przerwał mu Mike ze śmiechem i oboje zaczęli iść w stronę autobusu.- Serio pociągają cię faceci? - zapytał po chwili, z cieniem uśmiechu na twarzy.
- Tylko Kellin. Nie oglądam się za innymi.
- Kellin jest w porządku. Ma ładną buźkę.
Vic spiorunował go wzrokiem.
- Tylko nie odkrywaj w sobie potencjalnego geja, młody i nie zabieraj mi kochanka.

- Mike wie - Kellin usłyszał głos Vica zaraz przy swoim uchu i prawie zakrztusił się tostem, którego właśnie próbował przełknąć.
Łzy naszły mu do jego jasnych oczu. Odkaszlnął kilka razy, odłożył grzankę na talerz i spojrzał na Victora z szeroko otwartymi oczami. Wiedział, że byli za głośno, doskonale o tym wiedział. Usta nadal trochę go piekły, widać było na nich małe blizny. Na szczęście nikt o nie nie pytał. Prawda była taka, że Kellin nie miałby pojęcia, co im odpowiedzieć.
Chwycił swojego tosta, po czym wstał z krzesła, złapał Vica za ramię i pociągnął go w stronę wyjścia z lokalu, gdzie jedli śniadanie. Było tu o wiele za dużo osób, aby mogli swobodnie rozmawiać na takie tematy. Jadły tu prawie wszystkie zespoły, które występowały w tym roku na Warped Tour, więc tłok był bardzo duży. Przecież jutro był już pierwszy koncert, trzeba było brać się za przygotowywanie do niego. 
Gdy już znaleźli się na zewnątrz, Kellin spojrzał pytająco na Victora jasnymi oczami i zaczął kończyć swojego tosta, bo przecież jedzenie nie mogło się zmarnować. 
- No więc... - zaczął Fuentes, drapiąc się w tył głowy. - Przed spotkaniem z tobą, Mike zatrzymał mnie i zaczął wypytywać, gdzie idę i tak dalej. Powiedziałem, że idę się przewietrzyć. Najwyraźniej musiał za mną iść, pewnie nas słyszał, widział, nie wiem - skwitował wszystko głośnym westchnieniem. 
Kellin przeżuwał swojego tosta, nie spuszczając wzroku z Victora. Przełknął głośno ostatni kęs i odezwał się dopiero wtedy, gdy upewnił się, że cała grzanka została zjedzona, a on niczego nie ma w ustach. 
- Ale nikomu nie powie? 
- Nie, rozmawiałem z nim na ten temat. Znasz go, można mu ufać.
- No nie wiem... Ostatnio wygadał wszystkim, że śpisz jeszcze z pluszakiem. 
- To było dawno, nie rozpamiętuj tego, okej? - Victor oblał się rumieńcem i spuścił wzrok.
Kellin zaśmiał się pogodnie, po czym przytulił do siebie Vica. 
- Lubię, gdy się rumienisz - wyszeptał do jego ucha, przygryzając je lekko. Następnie skierował swoje usta na szyję Meksykanina, gdzie pozostawił po sobie ślad w postaci bardzo dobrze widocznej malinki. 
- Nie tutaj, co? - mruknął Vic.- Wtedy jeszcze więcej osób nas przyłapie. 
- Więc idziemy do mojego busa - oświadczył Quinn i pociągnął Victora w stronę autokarów. 
Po chwili znaleźli się już w autobusie Sleeping With Sirens. Kellin zamknął drzwi od wewnątrz, aby nikt nagle im nie przerwał, po czym zaatakował swoimi ustami wargi Vica, który namiętnie oddał pocałunek. Objął bruneta w pasie i oboje przemieścili się w stronę kanapy, na którą upadli. Kellin położył się na nią, pozwalając Victorowi dominować. Fuentes palcami przejechał po udzie bruneta, nie odrywając się od jego ust. Jego dłoń w końcu spoczęła na kroczu Quinna, które lekko ścisnął, powodując, że ten wydał z siebie głośny jęk. Vic rozprawił się z rozporkiem Kellina i na chwilę oderwał się od jego ust, aby móc zdjąć z niego spodnie i bokserki. Quinn uniósł się nieco, aby ułatwić mu to zadanie, po czym znów wpił się w jego usta. Zagryzł jego dolną wargę. Victor ściągnął z bruneta jego koszulkę, którą odrzucił gdzieś na bok i zostawił w spokoju jego usta. Teraz zajął się resztą jego ciała. Najpierw całował jego żuchwę, następnie szyję, klatkę piersiową, brzuch, aż w końcu zatrzymał się na podbrzuszu. W międzyczasie Kellin ściągnął z szatyna jego koszulkę. Spodniami zajmie się później. 
Vic chwycił przyrodzenie Quinna, na co ten mruknął z uśmiechem, po czym zaczął wolno poruszać po nim ręką. Chciał się z nim trochę podroczyć. Doskonale wiedział, że Kellin chciałby jak najszybciej poczuć jego usta na swoim członku, ale czym jest zabawa bez małego dręczenia swojego partnera? Vic nie lubił, gdy ktoś mu to robił, ale sam uwielbiał robić to Kellinowi, który patrzył na niego piorunującym wzrokiem. Fuentes doskonale wiedział, co brunet chciał mu powiedzieć. Nie miał serca dłużej go tak męczyć, więc niemal od razu prawie cała męskość Kellina znalazła się w jego ustach. Brunet jęknął głośno, wbijając paznokcie w kanapę. Vic zaczął poruszać głową, w górę i w dół, od czasu do czasu dodając do swoich ruchów język, który sprawiał, że Kellinowi było jeszcze przyjemniej. Quinn wplótł palce we włosy Vica.
- Cholera, Victor... - wysapał, przymykając oczy i odchylając głowę do tyłu.- Zaraz chyba... 
Nie dokończył zdania, gdyż doszedł w ustach Vica, który dzielnie wszystko połknął (och no super - przyp. aut.) i wyprostował się, patrząc na bruneta. Ten usiadł na kanapie, przyciągnął do siebie szatyna i czule pocałował go w usta. 
- Gdzie masz... - zaczął Victor, ale Kellin doskonale wiedział o co mu chodzi, więc przerwał mu krótkim pocałunkiem. 
- Moja prycza, tam jest plecak, szukaj a znajdziesz - powiedział. 
Fuentes wstał z kanapy, poszedł do miejsca, gdzie spał Kellin i chwycił plecak, w którym zaczął szukać prezerwatyw i lubrykanta. Wszystko byłoby w porządku, gdyby znalazł to, czego szukał w tym wielkim syfie. 
- To gorsze niż kobieca torebka! - powiedział, grzebiąc w plecaku. 
- Nie przesadzaj, gdzieś na pewno są. 
Po minucie szukania, Vic w końcu znalazł potrzebne rzeczy i wrócił do Kellina. Ten ściągnął z szatyna spodnie o bokserki, odrzucił je na bok. Vic wylał trochę żelu na swoje palce, po czym wsunął jeden w bruneta, na co ten syknął cicho. Meksykanin dodał kolejny palec, przygotowując Kellina do stosunku. Nie chciał, żeby kojarzył ich seks tylko z bólem, to nie o to chodziło. Ruszał palcami jeszcze kilka chwil, po czym wyciągnął je z niego, sam odpowiednio się nawilżył. Musnął usta Quinna i powoli w niego wszedł, powodując, że brunet jęknął przeciągle. Nie czuł jednak większego bólu. To wszystko było cholernie przyjemne. Victor zaczął poruszać się w jego wnętrzu, z każdą chwilą podkręcając tempo. Ich jęki wypełniały cały autokar. Gdy Vic uderzył w prostatę Kellina, ten wydał z siebie głośny krzyk, wyginając się w łuk. Miał nadzieję, że nikt nie stoi pod busem i nie przysłuchuje się temu, co dzieje się w środku.
- Cholera, Kellin, nadal... jesteś... taki... ciasny... - wydyszał Vic, który po jeszcze kilku stanowczych ruchach doszedł wewnątrz bruneta. Opadł na Quinna, na co ten sapnął krótko i spojrzał na Fuentesa. 
- To nie moja wina - powiedział z uśmiechem, po czym pocałował szatyna w usta. 
Vic przeciągnął pocałunek. Gdy oderwał się od warg Kellina, wstał i odetchnął głośno. 
- Twoja. To przecież twój tyłek. 
- To ty mnie pieprzysz. 
- To nadal twój tyłek. 
- Tylko ty mnie w niego pieprzysz, przecież Katelynne tego nie robi... - wypalił Quinn i dopiero po chwili dotarło do niego, co powiedział. Świetnie, Kellin, lepiej rozegrać tego nie mogłeś.

czwartek, 9 maja 2013

II. The taste of you and me will never leave my lips again.

Jestem zupełnie z tego niezadowolona, no ale dodaję, bo co innego mi pozostaje? Czuję, że jest tu masa błędów, które rzuca mi się w oczy, może jutro poprawię, gdy znów to przeczytam. Poprawię, będzie lepiej, obiecuję. To co, zapraszam do czytania, komentowania, polecania innym i do wszystkiego innego. 
No i smut. Seks, smut, takie sprawy w tym rozdziale.
____________________
Victor chciał napisać Kellinowi, żeby wyszedł wcześniej. Nie mógł czekać aż do północy. Był za bardzo rozbudzony, podekscytowany... Podniecony. Nie dało się ukryć, że Vic nie mógł doczekać się spotkania z Kellinem. Już sama wypukłość w jego spodniach mówiła sama za siebie. Fuentes chciał mieć swojego Kellsa teraz, zaraz, najlepiej nago. Ten szczupły brunet niesamowicie na niego działał, czego on sam nie rozumiał. Było w nim coś... Specyficznego. Victor nie był osobą, która przywiązywała się do ludzi. Wyjątkiem byli jego rodzice, Mama i Papa Fuentes, Mike, Tony i Jaime. Tylko do nich się przyzwyczaił i trudno byłoby mu się z nimi rozstać. Do tej grupy należał też Kellin. Stał się częścią życia Vica. Życia nie należy niszczyć, jeśli komuś na nim zależy.
Bądź silny, Victorze Vincencie Fuentes, zaraz sobie ulżysz. Powtarzał te słowa w swojej głowie do znudzenia. W pewnym momencie zaczęły zamykać mu się oczy, jednak wygrał z sennością, gdy tylko pomyślał o tym, co dzisiaj przeżyje. W końcu Kellin musi mu coś wynagrodzić. Wynagrodzić to, że nie napisał mu głupiego "dobranoc". Naprawdę, czasem zachowywali się jak dzieci. Dzieciaki uwięzione w ciałach dorosłych mężczyzn.
Westchnął głośno i spojrzał na wyświetlacz telefonu, aby sprawdzić godzinę. Jedenasta w nocy. Jeszcze tylko godzina, Vic, dasz radę. Wytrzymałeś już długi czas, wytrzymasz jeszcze godzinę.
- Głupi mózg - mruknął, po czym wstał z pryczy. 
Nie miał pojęcia, dlaczego się podniósł. Może bał się, że zaśnie. Nie przeżyłby, gdyby stracił możliwość pieprzenia Kellina, gdy on sam to zaproponował. Vic brał, co dają. Korzystał z okazji, które się nadarzyły, a gdy związane były z Quinnem, był pierwszy w kolejce.
Uważając, aby nie obudzić śpiących chłopaków, cicho podszedł do wyjścia z autokaru. Już chciał otwierać drzwi i wychodzić z pojazdu, gdy usłyszał chrząknięcie. No bez jaj.
- Gdzie idziesz? - usłyszał głos Mike'a, który wyszedł z busowej toalety. Cholera, Vic myślał, że jego młodszy braciszek spał. Trzeba coś wymyślić i szybko spławić młodego, żeby nie zadawał wielu pytań.
- Mikey, wyglądasz na zmęczonego, idź spać - powiedział, odwracając się do brata. Przykleił na twarz szeroki i udawany uśmiech. Tylko czy to nie sprawiło, że wyglądał jeszcze bardziej podejrzanie?
- Halo, zadałem pytanie.
- Kto tu o kogo powinien się troszczyć, mały?
- Mnie nazywasz małym? - Mike uniósł brew w górę i uśmiechnął się pod nosem, lustrując swojego starszego brata. Brawo Vic, idealny dobór słów! Nazwij swojego młodszego, ale o wiele wyższego brata małym, na pewno dobrze na tym wyjdziesz. Idiota.
- Idę na spacer. Przewietrzyć się. Nie lubię dusznych pomieszczeń, trochę kręci mi się w głowie - Vic westchnął, a w jego oczach można było wyczytać, że nie chce prowadzić dłużej tej konwersacji, która prowadziła donikąd.
Mike jednak tego nie zauważył lub nie chciał zauważyć. Zawsze był trochę upierdliwy, tym bardziej jeśli chodziło o jego brata. Przecież się o siebie troszczyli, prawda? Od tego była rodzina.
- Od kiedy nie lubisz dusznych pomieszczeń? - drążył temat.
Vic jęknął cicho. Naprawdę? Czy dzisiaj Mike też spalił kilka skrętów, czy może upuścili go przy porodzie?
Victor wziął kilka głębokich wdechów, aby się uspokoić. Wdech, wydech, wdech, wydech. Z Mikem trzeba na spokojnie, kiedyś mu się znudzi i pójdzie spać.
- Od teraz - przewrócił teatralnie oczami.- Mike, proszę cię. Idę się przewietrzyć. To nie będzie trwało długo, kilka haustów i poczuję się lepiej.
- Boże, Vic, może ty jesteś chory?! - Mike podszedł bliżej brata i przyłożył mu dłoń do czoła. Zmarszczył brwi, gdy poczuł, że Vic nie jest rozpalony, ani za zimny.
- Mike, spierdalaj, proszę cię.
- Grzeczność w niegrzeczności- mruknął młodszy z braci, po czym obrócił się na pięcie i poszedł do swojej pryczy, zostawiając Victora samego. Nareszcie.
Vic otarł twarz dłonią i westchnął cicho. Nie miał pojęcia, dlaczego tak kochał swojego brata, który był chyba najbardziej upierdliwą osobą na świecie. Rodziny się nie wybiera, prawda? Vic się cieszył, że trafił na taką, a nie inną familię. Równie dobrze mógł trafić na patologiczną rodzinę i mógłby tylko pomarzyć o życiu, jakie prowadził teraz. Kochał swoje życie. Było niewiele rzeczy, które chciał zmienić i miał nadzieję, że tak pozostanie już na zawsze. Miał też cichą nadzieję, że nie będzie musiał dłużej dzielić się Kellinem. 
Trochę głupio się czuł, wiedząc, że Quinn ma żonę i dziecko, a on pieprzy go przy każdej możliwej okazji. Zresztą, czym on się przejmował? Nikt o tym nie wiedział i lepiej by było, gdyby tak zostało. Victor nigdy niczym się nie przejmował. Nie miał ku temu powodów.
Wyszedł z busa i wciągnął chłodne, nocne powietrze przez nos. Chyba było coś w tym kłamstwie, które powiedział swojemu bratu. Coraz mniej lubił duszne pomieszczenia, a czyste powietrze dobrze mu zrobiło. Wyciągnął telefon z kieszeni i spojrzał na zegar. Miał jeszcze pół godziny. Co on ma robić przez ten czas? Może warto napisać do Kellina, żeby wyszedł wcześniej? Obie strony czerpałyby z tego korzyści. Vic mógł się założyć, że Quinn nie mógł doczekać się tego spotkania tak jak on. 
Vic wzruszył ramionami, decydując się napisać do Quinna. Co mu szkodzi? Najwyżej się nie zgodzi, pół godziny go nie zbawi, lecz wolałby przenieść ich spotkanie na godzinę dwudziestą trzecią czterdzieści. 
Vic: Rusz swój seksowny tyłek, czekam i trochę marznę. 
Kellin: Zmarzniesz dopiero za chwilę, skarbie ;) Wychodzę, skoro tak się niecierpliwisz.
Vic wyszeptał tylko ciche "jest" i uśmiechnął się, po czym wbił spojrzenie w autokar Sleeping With Sirens. Zaraz będzie mógł go dotknąć, poczuć jego usta na swoich, na jego całym ciele. Tak bardzo za tym tęsknił. 
Drzwi tour busa otworzyły się i w przeciągu kilku chwil Kellin już stał przez Victorem, uśmiechając się do niego promiennie. Tego uśmiechu też mu brakowało.
Vic objął bruneta w pasie, przyciągnął go do siebie i namiętnie wpił się w jego usta. Mógł poczuć, jak Kellin uśmiechnął się, gdy poczuł jego wargi na swoich. To spowodowało, że Victor jeszcze bardziej pogłębił pocałunek. Kellin wplótł swoje dłonie we włosy szatyna i mocniej naparł na jego usta. Językiem przejechał po jego dolnej wardze. Vic zrozumiał jego intencję i rozchylił wargi, pozwalając Kellinowi wsunąć między nie jego język. W końcu oboje walczyli o dominację i doskonale wiedzieli, że któryś w końcu będzie musiał ulec. Kellin doskonale wiedział, że to on miał wynagrodzić Vicowi małą błahostkę, jaką było nienapisanie "dobranoc". Obiecał, a on dotrzymywał obietnic... Najczęściej.
W końcu oderwali się do siebie, aby móc zaczerpnąć powietrza. Spojrzeli na siebie z uśmiechami i żądzą w oczach. Jeden chciał drugiego. Nie mogli już dłużej czekać, aby zedrzeć z siebie ubrania i w końcu z siebie skorzystać. 
- Gdybym był chamski, siedziałbym jeszcze w busie przez te dwadzieścia minut - wyszeptał Kellin, muskając wargami żuchwę Victora, który lekko odchylił głowę do tyłu. 
- Wtedy musiałbyś mi wynagradzać jeszcze więcej rzeczy. Idziemy gdzieś? - zapytał, czując usta Kellina na swojej szyi. Oho, młodszy z chłopaków chyba postanowił pozostawić po sobie ślad. 
Brunet wyprostował się, po czym pokręcił głową. 
- Podobno się niecierpliwiłeś. Chcesz tracić cenne minuty na dojście gdzieś, skoro możemy zrobić to tu i teraz? - uniósł brew w górę, po czym chwycił Vica za rękę i pociągnął za autokary. 
Byli osłonięci z prawie wszystkich stron i ktoś musiałby podejść naprawdę blisko, aby ich zauważyć. Lepiej trafić nie mogli. Kellin łapczywie wpił się w usta Vica i od razu zaczął majstrować przy zamku błyskawicznym jego spodni. Victor cieszył się, że nie chciał ściągać jego koszulki- było trochę chłodno, a on nie miał zamiaru rozchorować się na czas trasy. Wysłuchałby wtedy bardzo długiego kazania swojego brata, czego chciał uniknąć. 
Po chwili poczuł, że jego spodnie opadają na dół, a Kellin dłonią ścisnął jego rosnącą erekcję. Z ust Fuentesa wydobył się cichy jęk, na co Quinn zareagował z uśmiechem. Wsunął swoją dłoń do bokserek Vica, po czym chwycił jego męskość, patrząc partnerowi w oczy. Mógłby się w nich utopić. 
- Tylko bez tych powolnych tortur, proszę cię - wyszeptał Meksykanin, zagryzając swoją dolną wargę, gdy Kellin powoli zaczął poruszać swoją dłonią. Drugą chwycił za gumkę bokserek i spuścił je na dół, aby mieć lepszy dostęp do pulsującej męskości Victora. 
- Prawie zapomniałem o torturowaniu, nie miałem nawet takiego zamiaru. Ale skoro mi przypomniałeś... - uśmiechnął się wrednie, po czym przestał poruszać swoją dłonią i lekko musnął wargi Vica. Ten mruknął niezadowolenie, po czym spiorunował Quinna wzrokiem. 
- Wiesz co, obrażę się na ciebie. 
- I co wtedy, będę musiał wynagradzać ci więcej rzeczy? 
Oboje parsknęli śmiechem. Kellin nie mógł już patrzeć w te błagalne spojrzenie Victora, który tak desperacko go prosił, aby w końcu przeszedł do rzeczy. Ukląkł przed nim, po czym delikatnie musnął główkę nabrzmiałem męskości Vica. Ten mruknął z zadowolenia i wplótł swoje palce w ciemne włosy Kellina. Właśnie na to czekał tak długo. Kellin przejechał językiem po przyrodzeniu szatyna, po czym powoli zanurzał go w swoje usta, sprawiając, że Vic wydał z siebie głośny jęk. Brunet spojrzał na niego groźnie i wyjął z ust jego męskość. 
- Zamknij się - powiedział cicho.- Chyba że chcesz, żeby nagle ktoś tu przylazł. Musisz nauczyć się jęczeć ciszej. 
- Kiedy ja... 
- Mówię, żebyś się zamknął. 
Kellin nie czekał już na odpowiedź. Chwycił penisa Vica swoimi wargami, po czym zaczął poruszać głową w normalnym, spokojnym rytmie. Nie chciał, żeby Fuentes doszedł za szybko. Z czasem ruchy jego głowy i języka, który dołączył do zabawy chwilę później, przyśpieszały, sprawiając, że Vic walczył sam ze sobą, aby nie krzyknąć czy nie wydać z siebie jakiegokolwiek głośniejszego dźwięku. Było to cholernie trudne, mając na sobie tak sprawne usta i język, tam, na dole. 
W końcu Kellin stwierdził, że na razie wystarczy, na co Victor zareagował głośnym westchnięciem. Było mu tak dobrze, a on musiał to przerwać! Jednak nie mógł się na niego gniewać. Takie wynagrodzenie zdecydowanie go satysfakcjonowało. Miał tylko nadzieję, że na tym się nie skończy. Był pełen pożądania, żądzy i chciał sprawić, aby Kellin również czuł się dobrze. 
Brunet podniósł się i nie minęła chwila, gdy poczuł ręce Victora na swoim rozporku. Szatyn zaśmiał się cicho, czując jego erekcję. 
- Ktoś się cieszy, że mnie widzi - wyszeptał, ściągając z niego spodnie, po czym chwycił męskość Kellina, na co ten mruknął cicho.
- Już tak sobie nie wlewaj - odparł Quinn, czując dłoń Victora na swoim przyrodzeniu, gdy ten pozbył się jego bokserek. - Nie, czekaj, to ja miałem ci coś wynagrodzić. Kiedy indziej ty mi coś wynagrodzisz, okej? 
Vic zmarszczył brwi, ale ostatecznie się zgodził. Nie było sensu spierać się z Kellinem, nie w tym momencie.
- Masz przy sobie lubrykant i prezerwatywy? - zapytał Kellina.
- A co ja jestem, seks shop na kółkach? Zostały w busie. 
- Musimy więc sobie poradzić bez nich. 
- Przeżyję. 
Vic uśmiechnął się pod nosem, po czym namiętnie pocałował Kellina, poruszając dłonią w górę i w dół po jego przyrodzeniu. W końcu oboje mieli czuć się jak najlepiej. Obrócił bruneta tyłem do siebie, po czym pocałował go delikatnie w szyję i chwycił swoją męskość, nakierowując ją na wejście Quinna. 
- Tylko cię kurwa proszę, nie z całej siły, jak ty to lubisz robić. Dzisiaj powoli, okej? - usłyszał głos Kellsa, który oparł się dłońmi o ścianę autobusu. 
- Co tylko chcesz, księżniczko. 
- Spierda.... Kurwa, Victor, mówiłem ci coś! - Kellin poczuł w sobie Vica i krzyknął krótko. Było to uczucie bólu i przyjemności w jednym. Wolał jednak, gdy Vic był odpowiednio nawilżony. Czuł wtedy więcej przyjemności, aniżeli bólu. 
- Nic nie słyszałem - mruknął szatyn, zaczynając powoli poruszać się we wnętrzu Kellina, który przy każdym ruchu Fuentesa zagryzał swoją wargę prawie do krwi, aby uniknąć głośnych jęków i krzyków.
Ból powoli ustępował przyjemnemu uczuciu ciepła. Ruchy Vica stawały się coraz szybsze i stanowcze, a Kellin robił wszystko co w jego mocy, aby nie wydać z siebie żadnych głośnych odgłosów. Pozwalał sobie tylko na ciche jęki i pomruki, które i tak mu nie wystarczyły, aby wyrzucić z siebie całe to uczucie, które w sobie miał. Vic przylgnął do jego pleców, nie zwalniając swoich ruchów, po czym chwycił męskość Kellina i zaczął poruszać po niej dłonią w szybkim tempie. Każdy miał dzisiaj sięgnąć nieba.
- Boże, Vic... Tak, właśnie tam... Boże, zaraz chyba eksploduję... - wyszeptał Kellin urywanym głosem, dysząc przy tym ciężko. Już nawet nie było mu zimno.
Victor znalazł czuły punkt Quinna, który zaczął trącać swoim penisem, co sprawiło, że młodszy z mężczyzn jęknął głośno i zamknął oczy, odchylając głowę do tyłu. Nie dbali już o to, że byli głośno. Nie potrafili stłumić w sobie tych wszystkich krzyków i jęków, które tak długo w sobie kumulowali. Dłoń Vica przyśpieszyła, co sprawiło, że Kellin po kilku chwilach szczytował. To samo działo się z Meksykaninem, który doszedł wewnątrz bruneta i odetchnął głośno. Powoli wyszedł z Quinna i odwrócił go twarzą do siebie, wpijając się następnie w jego usta. 
- Hej, krew? - uniósł brew w górę, gdy się od niego oderwał. Sięgnął po swoje bokserki i spodnie, które na siebie założył. To samo zrobił Kellin. 
- Starałem się stłumić krzyki, okej? Widzisz, jak bardzo cierpiałem? 
- Ojej, mój mały skarb cierpiał - zaśmiał się cicho, po czym podszedł do niego i przytulił go do siebie. Kellin objął Vica w pasie i szybko pocałował go w usta.
- Następnym razem to ty mi wynagrodzisz ten ból. I przyniesiesz ten jebany lubrykant. Już nigdy nie zgodzę się na seks bez niego, nigdy. 
Oboje się zaśmiali, po czym wyszli spomiędzy autokarów. Trzymając się za ręce, poszli w stronę swoich busów. Nie odzywali się do siebie. Delektowali się nocną ciszą, która ich otaczała. Nie było sensu jej przerywać.
- Spotykamy się na śniadaniu, tak? - odezwał się Kellin, gdy dotarli do swoich autokarów, które znajdowały się blisko siebie. 
- Jeśli nie zaśpię, to tak - odparł z uśmiechem Vic, muskając usta bruneta.- Dobranoc więc. Do zobaczenia rano. 
- Dobranoc. 
Musnęli swoje usta raz jeszcze i udali się do swoich autokarów. Victor wszedł po schodkach do środka, zamknął za sobą drzwi i niemalże od razu udał się do busowej łazienki. Zatrzymało go to samo chrząknięcie, które usłyszał przed wyjściem na spotkanie z Kellinem. Mike cierpi na bezsenność, czy co? 
- I co, przewietrzyłeś się? - zapytał młodszy z braci Fuentes. 
Vic skinął głową. 
- Tak, o wiele mi lepiej. 
- Kellin się chyba do tego przyczynił, prawda?

środa, 8 maja 2013

I. This is start of the end.

Let the drama begin. Nie wiem, jak często będzie mi się udawać dodawać rozdziały, ale jak będę miała taką możliwość, zrobię to. Rozdział jest średni- bo to początek. Z czasem jednak wszystko się rozkręci, chill. Możecie mnie znaleźć na twitterze, jak wiadomo, tu Wasz Dżogurt @DzogurtOfiszyl. Komentarze mile widziane no i ogólnie zapraszam ^^
__________________
- Kellin! Kellin, wstawaj. Kellin, skarbie, zaraz tu będą, a ty nie masz nawet zamiaru otworzyć oczu! 
Katelynne patrzyła na swojego męża z dezaprobatą. Ileż można powtarzać to samo? Postanowiła więc nie nadwyrężać swojego głosu i odrzucając na bok długie, pofalowane lekko włosy, ruszyła w stronę sypialnianych drzwi. Po drodze napotkała małą przeszkodę, którą okazała się jej córka, raczkująca po piętrze domu państwa Bostwick, Copeland. 
- Na miłość boską, Cope! - westchnęła i wzięła dziewczynkę na ręce.
Czy naprawdę wszystko musi iść dzisiaj nie po jej myśli? Prawie złamała sobie nogę przez swoją córkę, a jej mąż nie ma zamiaru podnieść swych szanownych czterech liter z łóżka. 
Za plecami usłyszała głośne jęknięcie i szmery. Oho, Śpiący Królewicz raczył się obudzić. 
- Baby, ciągle gadają...- mruknął Kellin, leniwie otwierając swoje jasne oczy. Niesforne kosmyki włosów opadły mu na twarz, ale w ogóle mu to nie przeszkadzało. Był zbyt leniwy, aby odgarnąć je na bok.
- Faceci, ciągle śpią - Katelynne przewróciła teatralnie oczami.- Masz może z dwadzieścia minut, aby się przygotować. I nic już więcej nie mówię- skwitowała, po czym wyszła z sypialni, poprawiając przy tym Copeland na rękach. 
Kellin usiadł na łóżku i minęła dłuższa chwila, zanim zaczął wszystko ogarniać. Chodził spać o wiele za późno, ale tak to jest, gdy chce się robić wszystko naraz, a brakuje jedynie czasu. Wczoraj siedział do drugiej w nocy, pisząc nowe teksty. Pisał też z nim. Doskonale wiedział, że przez jego postępowanie wszystko może się zawalić, jednak dopóki nikt o tym nie wie, dopóty jest dobrze. 
Rozciągnął się, ziewnął i wstał z łóżka. Zrobił to o wiele za szybko, gdyż zachwiał się lekko na swoich nogach i ponownie wylądował na miękkim materacu. Głęboki oddech i ponownie wstał. Teraz wyszło mu to lepiej. Skoro chłopcy zaraz tu będą, wypadałoby ich przyjąć gotowym, a nie z szopą na głowie i samych bokserkach.
Już chciał iść do łazienki, lecz zatrzymał go sygnał nadchodzącego SMSa. Westchnął głośno, po czym odnalazł telefon gdzieś na etażerce i spojrzał na nadawcę. Czuł, że jego policzki robią się czerwone nawet od samego patrzenia na to imię. 
Vic: Nie napisałeś wczoraj dobranoc. Chyba powinienem się obrazić ;)
Kellin przełknął ślinę. To, co łączyło jego i Vica było dość... specyficzne. Przyjaźnili się odkąd pamiętał. Wspólne trasy powodowały, że zaczęli się do siebie przybliżać, aż w końcu wyniknęło z tego coś poważniejszego. Nie był to związek. Nigdy nie nazywali się per "mój chłopak". To było coś w stylu... Przyjaciół z korzyściami. Podczas trasy każdy chce mieć się do kogo przytulić, prawda? W ich przypadku na przytulaniu się nie kończy, ale nikt nie musi o tym wiedzieć.
Kellin nie miał pojęcia, czy czuł coś do Vica. Lubił go, bardzo lubił. Czasem zastanawiał się, czy było to coś więcej, niż tylko "lubienie". Przecież miał Katelynne, którą zdradzał ze swoim najlepszym przyjacielem. Dlatego najlepiej by było, aby nikt się o tym nie dowiedział. Kellin nie chciał zniszczyć tej rodziny. Jeśli nie ze względu na Kate, to na pewno ze względu na Cope.
Kellin szybko odpisał na SMSa, rzucił telefon na łóżko i poszedł do łazienki, a tam od razu pod prysznic. 
Kellin: Jakoś Ci to wynagrodzę. Może już dzisiaj, kto wie. ;)
W ten weekend miało rozpocząć się Warped Tour, a Sleeping With Sirens ogłosiło swoje uczestnictwo w tym przedsięwzięciu, podobnie jak Pierce The Veil. Oznaczało to prawie dwa miesiące w trasie, razem z Victorem. Cudnie. I pociągająco zarazem.
Ciepły strumień wody spłynął po nagim ciele Kellina. Ten sięgnął po szampon, który następnie wmasował w swoje włosy i skórę głowy. Musiał się zrelaksować. Pomyśleć o tym wszystkim, co go niedługo czeka. Z rozmyślań wyrwał go donośny głos Katelynne. Cholera, słychać ją nawet przez ten głośny plusk wody.
- Kellin, złaź na dół, przyjechali!
Brunet wyszedł spod prysznica i chwycił ręcznik wiszący na wieszakach nieopodal. Wytarł się nim dokładnie, po czym obwinął się nim w pasie i wrócił do sypialni. Wypadałoby się ubrać, przecież nie wyjdzie tak do swoich kumpli (chociaż i tak już kiedyś widzieli go w takim stanie, gdy zabrali mu ciuchy podczas trasy, jak śmiesznie). Wyciągnął z szafy ubrania, których nie zapakował do walizek, ubrał się szybko i podszedł do lustra. Przez minutę patrzył na swoje odbicie, po czym chwycił szczotkę i uczesał włosy, coby nie wyglądać jak przemoczona kura. Uśmiechnął się do siebie. W ten sposób podnosił nieco swoją samoocenę. Nie, żeby jakoś w siebie nie wierzył, ale czasem lubił po prostu powiedzieć sobie, że ma wszystko, co chciał i jest szczęśliwy. Oderwał od siebie wzrok, gdy usłyszał kolejny krzyk z parteru. 
- No idę, przecież się nie pali! - krzyknął i wyszedł z sypialni. 
Szybko zbiegł po schodach i po chwili stał już w salonie, przed Justinem i Jessem, chłopakami z zespołu. Najwyraźniej Gabe'owi i Jackowi nie chciało się ruszać dupsk z tour busa. Stała tam też Katelynne, która patrzyła na swojego męża z rozbawieniem, ale i trochę ze złością. Ale może po prostu miała tylko taki wyraz twarzy? Nikt się nigdy nad tym nie zastanawiał.
- Przypilnujcie go, żeby chodził spać o przyzwoitej porze - odezwała się.- Dla niego osiem godzin snu to o wiele za mało. 
- Nie rozumiem tych pretensji, przecież jestem na nogach. Przytomny. Czego chcieć więcej? - Kellin uniósł brew w górę.
- A ja nie rozumiem, czemu przywlokłeś tu swój tyłek bez walizki... - zaczął Jesse, lecz Kellin mu przerwał:
- Walizek. 
Wszyscy spojrzeli na niego, marszcząc brwi. Brunet pobiegł do sypialni, gdzie znajdował się cały jego ekwipunek. Brał tylko dwie walizki i dwie mniejsze torby. Czy to takie straszne? Przecież pralki nie będzie ze sobą woził. 
Zabrał się jakoś ze swoimi manatkami, po czym już miał zamiar wychodzić z sypialni, gdy usłyszał sygnał przychodzącej wiadomości. Czy Fuentesowi naprawdę się nudzi?
Kellin westchnął głośno, rzucił torby na podłogę i podszedł do łóżka, gdzie wcześniej rzucił komórkę. 
Vic: Mam nadzieję, że dzisiaj w Seattle dostanę pierwszą część wynagrodzenia. Nie mogę się doczekać, wiesz? ;)
Kellin: Trochę sobie poczekasz.
Brunet wsunął telefon do kieszeni spodni, chwycił torby i walizki i jakoś zszedł na dół. Nie wywrócił się na schodach z takim obładowaniem, to już jest sztuka. 
- Masz więcej ciuchów niż my wszyscy wzięci - Jesse uniósł brew, patrząc na bagaż Kellina. 
- Przecież to nasza zespołowa panienka, czemu się dziwisz? - dodał Justin ze śmiechem, na co Quinn zareagował środkowym palcem przed twarzą basisty. - Pożegnajcie się, a my bierzemy twój... Ekwipunek do autokaru i czekamy tam na ciebie- dodał i chwyciwszy walizki oraz torby, obaj wyszli z domu. 
Kellin spojrzał na Katelynne, która podeszła do niego i wtuliła się w jego tors. 
- Będę tęsknić - wyszeptała.- Tak cholernie tęsknić. 
- Ja też. Będę dzwonić codziennie, obiecuję - odparł. Jeżeli nie będę zajęty Victorem, pomyślał i w porę ugryzł się w język, aby tego nie powiedzieć.
- Kocham cię. 
- Też cię kocham. 
Katelynne pocałowała go w usta, a Kellin nie miał innego wyboru, jak tylko oddać pocałunek. W końcu się od niej oderwał, po czym dorwał raczkującą po parterze Copeland i wziął ją na ręce. 
- Tatuś będzie tęsknić. Przywiozę ci coś ładnego, dobrze księżniczko? Kocham cię - pocałował małą w czoło, po czym jeszcze raz musnął usta Kate. 
- Miłej zabawy. Uważajcie na siebie- powiedziała, odprowadzając Kellina do tour busa. Ten pomachał jeszcze do swoich dziewcząt i wsiadł do autokaru, który po chwili ruszył. 
Kellin rozejrzał się po wnętrzu i uśmiechnął się do siebie. Tęsknił za tym miejscem, choć po jakimś czasie miał go już dość. Jego wzrok wylądował na Justinie i Gabe'ie, którzy zajęli się oglądaniem jakiegoś meczu piłki nożnej. 
- Kto gra? - zapytał, patrząc na ekran.
- Oglądamy jakąś rumuńską ligę, nie pytaj nas o to - Gabe wzruszył ramionami.
- Odbiera tu kanały z Rumunii? 
- Pytaj Jacka, to on zamontował tu jakąś skrzyneczkę, która ma w sobie jakieś magiczne programy - odezwał się Jesse, który usiadł obok chłopaków z koktajlem w dłoni. 
Kellin zaśmiał się cicho, po czym podszedł do swojej pryczy, gdzie spał. Wszystko było idealnie pościelone, wyprane, idealne. Niedługo pewnie się to zmieni. Chrzanić to. 
Quinn położył się na łóżku i wyciągnął telefon. Oho, kolejna wiadomość. Musiał nie usłyszeć sygnału, gdy żegnał się z Kate. 
Vic: Smutno mi, bo jestem sam. Ile jeszcze musimy trwać z tej dołującej rozłące?
Kellin: Co ty takich poetyckich i wyrafinowanych wyrażeń używasz?
Vic: To dziwne, że o to pytasz. To zupełnie normalne słowa, nie?
Kellin: Racja, Ty nie używasz wyrafinowanych słów. Tym bardziej, gdy krzyczysz w nocy mniej cenzuralne wyrazy ;)
Vic: Odezwał się cichy ;)
Cała droga do Seattle upłynęła mu na pisaniu SMSów z Viciem. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to już dzisiaj się zobaczą i kto wie, co wydarzy się dalej. 
Na miejsce dotarli o godzinie dziewiętnastej. Bus wjechał na parking, gdzie znajdowały się również autokary innych zespołów. Gdy wszyscy wysiedli z pojazdu, niemalże od razu dopadł ich organizator koncertów. 
- Spóźnieni! - krzyknął, na co wszyscy podskoczyli i spiorunowali mężczyznę wzrokiem.
- Nie tak szybko da się przyjechać z Oregonu do Seattle, nie przy takim ruchu - mruknął Jesse.
Kellin rozejrzał się po parkingu i w brzuchu poczuł motylki. Już nawet nie obchodziło go to, co miał do powiedzenia organizator.
Quinn patrzył na Vica, który również wlepił w niego swoje spojrzenie. Meksykanin uśmiechnął się lekko, po czym językiem zaczął wypychać wnętrze policzka. Po chwili uniósł rękę na wysokość swoich ust i zaczął nią poruszać w takim samym rytmie, w jakim poruszał się jego język. Wyglądało to dość jednoznacznie. 
Kellin parsknął śmiechem i popukał się w czoło, po czym bezgłośnie powiedział "później". 
- Panie Quinn, czy panu coś nie pasuje?! - zwrócił się do niego organizator. 
Kellin spojrzał na niego i pokręcił głową. 
- Mi? Ależ nie, wszystko pasuje. Cieszę się, że mogę tu być i zgadzam się z panem w stu procentach w tej sprawie... O której pan mówił - powiedział, na co mężczyzna uniósł brew w górę i nie miał zamiaru tego komentować.
Brunet wyciągnął telefon i szybko napisał wiadomość do Vica. 
Kellin: O północy za moim busem. Chyba miałem Ci coś wynagrodzić ;)
Spojrzał na Vica, który z uśmiechem odczytał SMSa. Fuentes zerknął na Kellina i mrugnął do niego porozumiewawczo, po czym skinął głową i udał się do własnego autokaru. 
Organizator jeszcze o czymś gadał, ale Kellina mało to interesowało. Myślami był gdzieś indziej. Był za tour busem, o północy, z Victorem.