czwartek, 31 lipca 2014

Osiem

Jutro jadę nad morze (Sarbinowo, niech ktoś też pojedzie ;__; ), więc dodaję ostatni rozdział przez wyjazdem. Wracam 8 sierpnia, powinnam dodać rozdział dzień po powrocie, ewentualnie dwa.
Jeśli czytasz, skomentuj. To naprawdę popędza autora.
_________________________
Vic
    Chyba nie mogłem być szczęśliwszy.
    Miałem pracę, zarabiałem spore pieniądze za trochę wysiłku i strachu oraz biegania po osiedlu. Wczułem się w ten biznes. Wiedziałem, jak co działa, jak powinno być, a jak nie i z każdym dniem stawałem się coraz bardziej kompetentny do wykonywania tego „zawodu”. Jeremy był ze mnie zadowolony. Widziałem też uśmiechnięte twarze reszty ekipy, które cieszyły się, że do nich dołączyłem. Można by rzec, że znalazłem idealną pracę, jeśli wykluczyć możliwość trafienia za kratki i popadnięcia w nałóg. Na to pierwsze się nie zanosiło, bo specjalnie się nie wychylałem, a to drugie zupełnie mnie nie interesowało. Czasem paliłem trawę, ale nigdy nie sięgnę po cokolwiek mocniejszego. Miałem trochę oleju w głowie i znałem umiar. Sama marihuana przysporzyła mi już trochę kłopotów.
    Chodziło o Kellina. Martwiłem się o niego. Z każdym dniem stawał się coraz bardziej zmęczony, a ja bałem się, że miałem na to wpływ. Nie chciałem tak na niego działać. Wiedziałem, że popełniłem cholernie dużo błędów, przez które cierpiał, ale to nie było moją intencją. Jest dla mnie jak porcelanowa laleczka – bezcenny, nie do skrzywdzenia, bo wystarczyła tylko jedna rysa, aby pozostała na nim na zawsze. Nie mogłem do tego dopuścić. Nie byłem sobą, gdy go uderzyłem. Coś zaćmiło mi umysł, wyłączyło go, a gdy Kellin zniknął mi z oczu, dopiero zacząłem dochodzić do siebie. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Liczyło się jednak, że chłopak mi wybaczył i wiele się między nami nie zmieniło. Kochaliśmy się i właśnie tak powinno być. Powinniśmy żyć w szczęśliwym związku, bez kłótni, krzyków, przemocy. Z czasem będzie idealnie, zamieszkamy w jakimś raju i już nic nam nie przeszkodzi w drodze do euforii.
- Hej, Vic, chwytaj paczkę i leć.- Z rozmyślań wyrwał mnie Oliver, który stanął przede mną z foliową torebką w dłoni.- Przestań się do siebie uśmiechać, wyglądasz dość dziwnie.
- Przepraszam, już lecę – zaśmiałem się, chwyciłem torebkę, którą następnie schowałem do kieszeni kurtki zimowej, po czym wyszedłem z mieszkania aka naszej bazy.
    Szybko zszedłem po schodach i udałem się w stronę tylnych drzwi, przez które zawsze wychodziłem, gdy byłem umówiony z klientem. Nie ryzykowaliśmy. Blok był dosyć widoczny, a nie wiedzieliśmy, czy policja wpadła na nasz trop, czy też nie. Mimo że nie podejrzewaliśmy potencjalnych odwiedzin złożonych przez komisarzy, woleliśmy dmuchać na zimne. Nikt nie wie, co może się zdarzyć, a ja nie chciałem trafić do pudła. Miałem za dużo do stracenia.
    Zima w Massachusetts mogła nazywać się prawdziwą zimą. Nie byłem przyzwyczajony do takich temperatur, mimo że mieszkam tu półtora roku. Wolałem ciepłe klimaty, dlatego San Diego było dla nie idealne, ale nie mogłem zostawić Kellina samego. Postanowiłem przyjąć wszystko na klatę i znieść minusowe temperatury oraz śnieżyce, które potrafiły urwać głowę. Zapiąłem kurtkę pod samą szyję i zacząłem brnąć przez grudniowy śnieg. W całym mieście dało się odczuć świąteczną atmosferę. Lampki, elfy, czerwone tłuściochy, płaczące dzieci. Wszystko wszędzie wyglądało tak samo, co niszczyło prawdziwego ducha świąt. W zeszłym roku pojechaliśmy do San Diego na kilka dni, a tegorocznego Bożego Narodzenia nawet nie zaczęliśmy planować. Kellin miał urwanie głowy na studiach, bo musiał zaliczyć pełno egzaminów i rzadko kiedy odpoczywał. Ciągle siedział nad książkami, pisał kolejne prace, czasem słyszałem, jak płacze w łazience, bo nie może z wszystkim wyrobić. Czekałem na moment, gdy cała ta bieganina po prostu się skończy i w końcu zwolnimy.
- Przepraszam, czy wrzuci pan datek dla dzieci chorych na białaczkę? - Odwróciłem głowę w stronę dziewczęcego głosu.
    Jakaś nastolatka stanęła obok mnie i wyciągnęła w moją stronę rękę ze złotą puszką. Wsunąłem dłoń w kieszenie i omal nie wyciągnąłem torebki z towarem. Bardziej interesowała mnie druga kieszeń, gdzie miałem kilka drobniaków. Byłoby słabo, gdybym się pomylił.
- Pewnie.- Uśmiechnąłem się, wrzuciłem do puszki pięciodolarówkę i poszedłem dalej.
    Przyspieszyłem. Było mi zimno, a ja jak najszybciej chciałem dotrzeć na umówione miejsce. Jak już wcześniej wspominałem, nie znosiłem zbyt dobrze chłodu, więc musiałem się ogrzać, aby nie złapać żadnej grypy czy innego paskudztwa. Skręciłem w jedną z bocznych uliczek, gdzie stacjonowało dosyć szemrane towarzystwo. Przy palących się śmietnikach ogrzewali się bezdomni, ktoś kogoś okradał lub bił, nic nowego. Nie pasowałem tutaj, ale zawartość mojej kieszeni mówiła coś innego.
    Nagle wziąłem zakręt i znalazłem się w ślepym zaułku, który robił raczej za śmietnik. Był zakończony ceglanym murem, pod którym ustawiono kontenery na odpadki. Zamknięto je, aby do środka nie dostawał się śnieg. Przy pojemnikach stał wysoki mężczyzna w czarnym płaszczu. To właśnie był mój klient. Podszedłem do niego, na co uśmiechnął się półgębkiem i wyciągnął swoją dłoń w moją stronę.
- Ach, Victor – wyszeptał, gdy wyjąłem z kieszeni torebkę i mu ją wręczyłem. W zamian dał mi pliczek banknotów, które szybko schowałem.- Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Lubię na ciebie patrzeć. Do zobaczenia.
    Z tymi słowami zostawił mnie samego w ślepym zaułku. Patrzyłem na jego oddalającą się postać i przełknąłem ślinę. Nie spotkałem się jeszcze z czymś takim i nie wiedziałem, co miałem o tym myśleć. Jeszcze nigdy wcześniej nie spotkałem się z czymś takim. Cały chłód jakby zniknął, zastąpiło go uczucie stresu, które nasiliło się, gdy zobaczyłem dwóch funkcjonariuszy przechodzących przez ulicę i zmierzających w stronę uliczki. Teraz zrobiło mi się gorąco.
- Kurwa – syknąłem, po czym odwróciłem się w stronę śmietnika, na który szybko się wdrapałem, aby dosięgnąć muru, który nie należał do najniższych.
    Ułożyłem dłonie na ostatniej cegle i podciągnąłem się w górę, po czym przerzuciłem nogę na drugą stronę. Byłem sam sobie wdzięczny, że dbałem o formę i nie miałem problemu z takimi akrobacjami. Nawet nie patrzyłem na policjantów, bo nie chciałem podnosić poziomu własnej adrenaliny. Może nawet w ogóle na mnie nie patrzyli. Po chwili siedziałem już na murku i spojrzałem w dół. Było dosyć wysoko i nie miałem na co spaść, więc musiałem mieć nadzieję, że śniegowe zaspy zamortyzują upadek.
- Żyje się tylko raz – mruknąłem i skoczyłem w dół.
    Nie czułem nic oprócz wszechogarniającego zimna. Nic mnie nie bolało, nie uderzyłem mocno, więc to się liczyło. Szybko dźwignąłem się na nogi i pobiegłem przed siebie. Nie mogłem wrócić do naszej bazy, bo to byłoby zbyt niebezpieczne i ściągnęłoby na nas niepotrzebne kłopoty. Powrót do mieszkania też wykluczyłem, gdyż ktoś by się tam pojawił i zrobił niepotrzebną rewizję, a ja nie chciałem martwić Kellina. Dlatego też postanowiłem pójść do centrum miasta, pochodzić tam trochę, a potem wrócić do domu.
    Usiadłem na jednej z ławek oddalonej od ludzi. Nie chciałem irytować ich dymem, który zaraz będzie tlił się z mojego skręta. Wyciągnąłem jointa i zapalniczkę z kieszeni i szybko zapaliłem końcówkę. Nie mogłem od tak palić sobie marihuany, bo nie jest legalna w tym stanie, chyba że wykorzystywałbym ją w celach medycznych. Nic dziwnego, że dogadałem się z Jeremym, aby załatwił mi lewe zaświadczenie o tym, że mogę palić. To znacznie ułatwiało życie.
- Nigdy bym się nie spodziewał, że jednak tak szybko się spotkamy – powiedział głos obok mnie.
- Nie utrzymuję bliższych kontaktów z klientami, przykro mi – odparłem, patrząc na mężczyznę, któremu jakąś godzinę temu sprzedałem działkę.
- To może być nasz mały sekret. Ty, ja, jakiś przyjemny pokoik w hotelu... - Uśmiechnął się szelmowsko, a ja uniosłem brew, bo nie robił na mnie żadnego wrażenia.- Będziesz krzyczał moje imię, Victorze.
- Słuchaj, Alex, ja się nie bawię w takie coś – powiedziałem ostro, zaciągając się dymem, który następnie wypuściłem.- Nie znaczy nie. Uszanuj to.
- Tracisz niepowtarzalną okazję, Vic.
- Mam chłopaka.
    Alex uniósł brwi. Wyraźnie się tego nie spodziewał i miałem nadzieję, że to oddali go od jego „genialnego” pomysłu. Nie miałem siły na takie gierki. Gdybym był singlem, to kto wie, pewnie, mógłbym się zabawić. Jednak kochałem Kellina całym sercem i nigdy bym go nie zdradził. Był dla mnie o wiele zbyt ważny.
- Nie wiedziałem – mruknął Alex.
- To już wiesz – burknąłem, zajmując się bardziej swoim skrętem, aniżeli siedzącym obok mnie mężczyzną.- Mogę ci jeszcze jakoś pomóc?
- Nie.
    Alex obdarzył mnie nieco chłodnym spojrzeniem, po czym wstał z ławki i poszedł we własną stronę. Nie miałem zamiaru dłużej w to brnąć. Gdy wkrótce znów pójdę do pracy, powiem Jeremy'emu, że nie chcę już z nim handlować i wtedy dostanę innych klientów. Dalsze spotkania z Alexem przyniosłyby więcej strat aniżeli korzyści. Nie mogłem ulegać pokusom.
    Spaliłem skręta do końca, niedopałek zgniotłem butem i przykryłem śniegiem, aby nie rzucał się w oczy. Tym razem nie przesadziłem z trawą. Wszystko wokół mnie znajdowało się na swoim miejscu, wszystkie dźwięki dochodziły do moich uszu, było w porządku. Postanowiłem ruszyć w stronę domu, gdyż mimo wczesnej pory zaczynało robić się ciemno (głupia zima). Mój wstręt do śniegu powrócił i teraz nie marzyłem o niczym innym jak tylko o ciepłej herbacie i Kellinie w moich objęciach. Był moim żywym kaloryferem, mógłbym przysiąc, że nigdy nie czuł chłodu i zawsze było mu ciepło.
    Śnieg osiadał na moich brązowych oczach, a ja musiałem zmrużyć oczy, aby skupić się na drodze. Postanowiłem spalić jeszcze jednego skręta. Miałem nadzieję, że to nieco mnie rozgrzeje, bo coraz gęstszy śnieg mógł zwiastować śnieżycę i jeszcze niższą temperaturę. Byłem zdziwiony, że mój skręt nadal się palił i zdążyłem go wypalić. Do bloku wszedłem w idealnym momencie. Sekundę po zamknięciu drzwi rozpętała się śnieżyca, a do pomieszczenia wleciało tylko kilka śnieżynek. Odetchnąłem głośno, gdy patrzyłem na pogodę za szybą, po czym strzepałem śnieg z kurtki i udałem się w stronę windy. Moje nogi były odrętwiałe, więc nic dziwnego, że moje tempo nie było zniewalające. Nagle jakby spod ziemi wyrósł przede mną nikt inny jak nasz kochany cieć. Nienawidziłem jego wykrzywionej twarzy, nie kojarzyła mi się z niczym dobrym.
- Tak? - Spojrzałem na niego ze znudzeniem.
- Pieniądze za czynsz – warknął.- Przelew do ju...
- Proszę.- Wręczyłem mu do ręki pliczek pieniędzy, który zarobiłem w ciemnej uliczce. Powinno starczyć, nie martwiłem się o nadwyżkę.- I proszę rzadziej nachodzić mnie i mojego chłopaka.
    Mężczyzna skrzywił się nieco, wpatrując się w moje oczy, po czym pociągnął nosem i zostawił mnie samego. Najwyraźniej chciał, abym nie dawał mu żadnych pieniędzy, bo wtedy miałby pretekst do wykopania nas z mieszkania. Nie mogłem dać mu tej satysfakcji.
    Zachichotałem pod nosem i wszedłem do windy stojącej na parterze. Chyba powinienem wcześniej przeliczyć te pieniądze, bo miałem wrażenie, że dałem mu wielokrotność wartości czynszu, ale może załatwi to sprawę na parę miesięcy. Zresztą, nie mogę się tym przejmować. Wprowadziłem się w o wiele za dobry nastrój.
    Wyszedłem z windy, cicho podgwizdując pod nosem, po czym wyciągnąłem klucze z kieszeni spodni i podszedłem do odpowiednich drzwi. Wsunąłem klucz do zamka, przekręciłem go i wszedłem do środka. Od razu ściągnąłem buty, aby nie nabrudzić, po czym zacząłem rozbierać się z grubych warstw, które na sobie miałem. W mieszkaniu było cicho. Zmarszczyłem brwi i powiesiłem kurtkę na wieszaku, po czym po cichu zacząłem iść w głąb korytarza, który prowadził do salonu. Światła były zgaszone, żadnej żywej duszy. Spodziewałem się czekającego tu na mnie Kellina, ale spotkałem się z głuchą ciszą. Zagryzłem dolną wargę i poszedłem dalej. Tym razem postanowiłem sprawdzić sypialnię. Po drodze przechodziłem obok łazienki, przy której gwałtownie się zatrzymałem. Zza drzwi dobiegał płacz. Na początku był to niewinny szloch, który z każdą chwilą przeradzał się w niekontrolowaną rozpacz. Cholera, to chyba nie przeze mnie, prawda? Miałem zbyt dobry humor, aby spieprzył go jakiś humorek Kellina.
    Położyłem dłoń na klamce, którą następnie nacisnąłem i westchnąłem cicho, gdy zobaczyłem, co działo się w środku.

Kellin
    Miałem wrażenie, że moje całe życie zawodowe się wali, jeśli można było powiedzieć tak o studiach, które w jakiś sposób mnie do tego życia przygotowywały. Byłem też cholernie na siebie wściekły, bo spędziłem tyle czasu nad książkami i papierami, że nie widziałem na oczy, które stały się przekrwione i podkrążone. Byłem wściekły, smutny i rozczarowany, bo nie dość, że bolała mnie głowa, to na dodatek spieprzyłem najważniejszy test pierwszego semestru, który waży na zaliczeniu całego roku. Podczas pisania pracy miałem wrażenie, że moja głowa opadnie na stół i już się nie podniesie. Mimo to jakoś dotrwałem do końca, a gdy po jakimś czasie pojawiły się wyniki, miałem ochotę walnąć głową w mur. Tylko trzy osoby nie zdały. Wśród nich byłem ja.
    Poprawka była 2 stycznia, czyli zaraz po przerwie świąteczno-noworocznej, a ja nie miałem pojęcia, czy dam radę w ogóle do niej podejść. Straciłem motywację i nie potrafiłem się skupić, ale musiałem chociaż spróbować.
    Na razie jednak postanowiłem się wyryczeć, bo nie potrafiłem zareagować inaczej. Wszystko mnie przytłaczało. Moje myśli były rozbiegane i mimo że chciałem zebrać je w kupę, nie umiałem. Wymykały się spomiędzy moich palców, grając mi na nosie. Mogłem być silniejszy od nich i w końcu je poskromić, ale człowiek ma to do siebie, że jest po prostu słaby i jego własny umysł z łatwością potrafi go pokonać.
    Siedziałem pod umywalką, włosy przylepiły mi się do czoła, raz po raz dławiłem się własnymi łzami i nie potrafiłem złapać oddechu. Może i przesadzałem, ale moje emocje skumulowały się w jednym miejscu, w tym samym czasie i po prostu wybuchnąłem. Musiałem odpocząć i zrobię to po osuszeniu łez. Jak na razie się na to nie zanosiło.
    Sięgnąłem po kolejną chusteczkę i nawet nie zauważyłem, jak drzwi łazienki otwierają się, a do środka ktoś wchodzi. Dopiero gdy wydmuchiwałem nos, podniosłem zamazane spojrzenie, które padło na rozczarowanego Vica. Nie chciałem, aby widział mnie w takim stanie. Nie mógł uważać, że byłem słaby...
- Co znów się stało? - zapytał, a ja odrzuciłem chusteczkę na bok i pociągnąłem nosem.- Jeśli płaczesz bez powodu, to...
- Oblałem test – wyszeptałem, ocierając łzy z oczu dłonią.- Mam poprawkę po świętach. Jeśli to spieprzę, prawdopodobnie wywalą mnie ze studiów.
- Skoro masz poprawkę, to dlaczego płaczesz? Przecież masz jeszcze szansę.
- Raczej nikłe, skoro na poprawkach dają trzy razy trudniejsze rzeczy, a ja mam cholernie mało czasu, aby się przygotować.
- Trzeba było wcześniej o tym myśleć.
    Uniosłem brwi i kaszlnąłem. Jak mógł tak mówić? Nie widział, że naprawdę to przeżywałem i potrzebowałem wsparcia? Nie przechodził tego co ja i nie mógł wiedzieć, jak to jest. Powinien okazać chociaż trochę empatii, przytulić mnie do siebie, pocałować w czoło, aby pokazać, że mogę na niego liczyć. Chciałem, żeby było tak jak dawniej, ale najwyraźniej nie doczekam tego momentu.
- Starałem się – szepnąłem.
- Nie wyszło.
- Jak możesz tak mówić? - Spojrzałem na niego z kolejnymi łzami w oczach.- Jak możesz być tak nieczułym draniem?
- Co? - zapytał ostro, podchodząc do mnie, przez co cofnąłem się na podłodze, wciskając plecy w umywalkę.- Ja jestem nieczułym draniem?!
    Bałem się. Patrzyłem na niego przerażonym wzrokiem, gdy się do mnie przybliżał, aż w końcu chwycił mnie za włosy i podniósł z podłogi. Syknąłem, gdy poczułem ból, który tak bardzo różnił się od tego podczas seksu, gdy Vic wplatał palce w moje włosy i ciągnął je z rozkoszy. Teraz był to ból prawie nie do zniesienia, a mój strach wcale nie pomagał mi go zignorować. Po chwili zostałem przyciśnięty do kafelkowej ściany. Vic puścił moje włosy i chwycił mnie za koszulkę, aby następnie mnie podnieść i obić mnie o kafelki. Zamknąłem oczy, aby na niego nie patrzeć, ale to nie zatrzymało łez, które spływały po moich policzkach. Próbowałem złapać oddech, lecz było to bardzo trudne i robiło mi się coraz słabiej.
- Nie jestem nieczułym draniem! - krzyknął, a ja zaszlochałem.- Jestem kurwa twoim chłopakiem! Licz się ze słowami. Kocham cię, nie jestem nieczułym draniem.
- J-jeśli m-mnie ko-kochasz, to mnie-e pu-puść – wydukałem, coraz łapczywiej wdychając powietrze, jakby zaraz ktoś miałby mi odciąć do niego dostęp.
    Powoli otworzyłem oczy i zobaczyłem, jak Vic otwiera usta i puszcza moją koszulkę, przez co opadłem na podłogę i zacząłem głęboko oddychać. Spojrzałem na niego kątem oka, po czym szybko podniosłem się z ziemi i wybiegłem z łazienki. Jak poparzony wpadłem do sypialni, zamknąłem drzwi na klucz i podbiegłem do łóżka, na którym leżał mój laptop. Szybko go włączyłem i wpisałem odpowiednią stronę w wyszukiwarce. Odetchnąłem z ulgą, gdy zobaczyłem, że jest jeszcze możliwość kupienia biletu lotniczego do San Diego na tę noc. Odbiorę go na lotnisku w odpowiednim punkcie. Kupiłem go, po czym podszedłem do szafy, z której wyciągnąłem walizkę i zacząłem pakować do niej najpotrzebniejsze rzeczy. Nie mogłem tu zostać. Nie teraz, nie po tym, co się wydarzyło. Musiałem przemyśleć wiele spraw, poradzić się kogoś. Potrzebowałem mojej rodziny, nawet jeśli wiele przeszliśmy i mamy sporo za uszami.
    Nagle usłyszałem, jak Vic wali w drzwi pięścią, co jeszcze bardziej przyspieszyło moje ruchy. Musiałem stąd jak najszybciej wyjść.
- Kellin, otwórz drzwi! - krzyknął, a ja schowałem jeszcze laptopa i zamknąłem walizkę.- Kellin, proszę cię...
    Jego głos był łagodniejszy, ale to nie zmieniało mojej decyzji. Święta spędzam z moją rodziną w San Diego, z daleka od krzyków, przemocy i strachu. Chwyciłem rączkę walizki i powoli podszedłem do drzwi. Bałem się je otworzyć. Mimo to przekręciłem klucz i nacisnąłem klamkę, wolno odchylając drzwi. Wyjrzałem przez nie i zobaczyłem Vica, który chciał się odezwać, ale odepchnąłem go na bok i wyminąłem, ciągnąc za sobą walizkę.
- Kellin! - krzyknął, gdy zakładałem buty i kurtkę.- Kellin, do cholery jasnej, co ty robisz?
    Nie odpowiadałem mu. Nie chciałem dawać mu złudnych nadziei, ale też całkowicie ich przekreślać. Ubrałem się w błyskawicznym tempie i w takowym otworzyłem drzwi wejściowe.
- Kellin, nie zostawiaj mnie – powiedział beznadziejnie, a ja zacisnąłem usta w cienką linię i wyszedłem z mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi.
    Nie poszedł za mną, bo wiedział, że go nie posłucham i nie zostanę z nim w mieszkaniu. Zamiast tego usłyszałem szloch po drugiej stronie drzwi, który sprawił, że łzy same naszły mi do oczu. Mimo to postanowiłem tam nie wracać. Wrócę w styczniu. Obaj powinniśmy przemyśleć wiele spraw. Dlaczego wszystko stało się tak skomplikowane?

wtorek, 29 lipca 2014

Siedem

Wróciłam ze ślubu, dodaję rozdział. Nie wiem, kiedy będzie następny, bo niedługo jadę nad morze i nie będę miała ze sobą laptopa ;___; Tak czy siak, proszę o komentarze (ponad 17, hm?) i wyrozumiałość :)
___________________________
- Cholerne papiery – mruknąłem, sięgając po kupkę kartek leżącą po drugiej stronie salonu.
    Nie miałem już siły. Zaraz po moim powrocie z pracy usiadłem do spraw związanych ze studiami. Oprócz napisania kilku krótszych prac, musiałem załatwić coś u dziekana, bo moje dokumenty w centrali podobno czegoś nie zawierały. Dziwne, że powiedzieli mi o tym dopiero na drugim roku, ale nie potrzebowałem nieporozumień, więc postanowiłem to załatwić. Musiałem znaleźć odpowiednie akta, to wszystko. Gdzieś na pewno były, teraz wystarczyło odszukać je w tym bałaganie.
    Vic poszedł do pracy. Nie podejmowałem tej kwestii, bo nie chciałem zaczynać niepotrzebnej kłótni. Można powiedzieć, że był to temat tabu. On jedynie oznajmiał, że idzie do pracy i prawdopodobnie późno wróci. Dawał mi buziaka na do widzenia i w domu pojawiał się około dziesiątej wieczorem. Nasze stosunki może i nie były idealne, ale znacznie się polepszyły. Vic mnie przeprosił, nie podnosił na mnie głosu, a jeśli zdarzyło mu się zdenerwować, od razu mnie do siebie przytulał i całował. Wtedy był idealny i nie zamieniłbym go na innego chłopaka. Nadal go kocham, nie wyobrażam sobie bez niego życia, nawet jeśli przechodziliśmy mały kryzys. Nawet seks był pełen uczucia i cholernie rzadko nazywaliśmy to po prostu „pieprzeniem”. Mimo to sąsiadki nadal się skarżyły.
    Nie zwróciłem uwagi na dźwięk otwieranych drzwi, bo wiedziałem, że to Vic. Wrócił wcześniej niż zazwyczaj, co miło mnie zaskoczyło, ale musiałem skończyć pracę na uczelnię, więc nie planowałem dłuższego wspólnego spędzenia czasu. Może wieczorem, gdy już położymy się w sypialni...
- Hej, skarbie. - Podniosłem wzrok i zobaczyłem Vica, który wszedł do salonu.
    Wyglądał na zmęczonego i wydawało mi się, że miał nieco czerwone oczy. Może to z wyczerpania albo pracował przy komputerze gdzieś w tym bloku, do którego wchodził kilka dni temu. Nie miałem pojęcia, przecież o niczym mi nie mówił.
- Cześć – westchnąłem, zapisując długopisem ważne rzeczy na jednej z kartek.
- Jeszcze tego nie skończyłeś? - parsknął śmiechem, a ja spiorunowałem go wzrokiem.- Przecież jak wychodziłem, ty już nad tym siedziałeś...
- Przepraszam, że nie jestem taki wspaniały jak ty i nie mam motorka w dupie – mruknąłem.
- Gdybyś się postarał, na pewno poradziłbyś sobie szybciej. Twoje palce działają cuda.
    Zachichotał, a ja przewróciłem oczami. Nie miałem pojęcia, co w niego wstąpiło, ale nie chciałem w to wnikać.
- Halo, nie ignoruj mnie – odezwał się po chwili milczenia.
- Daj mi to do cholery jasnej skończyć, potem możesz sobie mnie mieć i się oczepisz.
- Wolę zerżnąć cię teraz.
    Wstałem z podłogi, pokręciłem głową i poszedłem do kuchni, aby zrobić sobie herbatę, najlepiej jakąś na uspokojenie. Nie mogłem się stresować. Ostatnimi czasy bywałem u diabetologa aż za często, głównie z powodu stresu. Wstawiłem wodę w czajniku, a gdy wyciągałem kubek z szafki, poczułem dwie ręce zaciskające się na mojej talii. Ściągnąłem usta, próbując nie zwracać uwagi na Vica, który wyraźnie miał ochotę na seks. Ja aktualnie takowej nie posiadałem, może później i owszem, ale teraz nie.
    Nagle poczułem, jak palce Vica zbliżają się do mojego rozporka, który postanowiły odpiąć. Wtedy uderzyłem dłonie chłopaka i odwróciłem się do niego przodem. Musieliśmy coś sobie wyjaśnić.
    Chłopak niemal od razu to wykorzystał. Zaczął całować moją szyję i mimo że było to cholernie przyjemne, nie chciałem, aby doprowadziło do czegoś poważniejszego. Może i zachowywałem się jak baba, ale miałem takie prawo.
- Paliłeś trawę – zauważyłem, a Vic parsknął śmiechem i pokręcił głową, po czym ponownie próbował rozpiąć mój rozporek, lecz chwyciłem jego ręce, aby mu to uniemożliwić.- Na co ty liczysz, nie będę z tobą spał, gdy jesteś tak zjarany.
- Skarbie... - mruknął szatyn, przyciskając swoje usta do skóry mojej szyi, aby zostawić tam po sobie ciemny ślad.
    Położyłem dłonie na jego klatce piersiowej i próbowałem go od siebie odepchnąć, ale on nie dawał za wygraną. To wszystko mogło wyglądać nieco komicznie z boku, ale mi nie było do śmiechu. Vic nigdy nie przesadzał z marihuaną, więc nie miałem pojęcia, co tym razem strzeliło mu do głowy. Gdy ja go odpychałem, on próbował przybliżyć się do mnie jeszcze bardziej. Przerodziło się to w małą szarpaninę, niegroźną, ale nadal się bałem.
- Dojdź do siebie, do kurwy jasnej! - krzyknąłem.
    I wtedy poczułem coś, czego nie czułem już od dawna. Metaliczny posmak w ustach i piekący policzek. Zamrugałem kilka razy i położyłem dłoń na twarzy, po czym odwróciłem się w stronę zlewu, do którego wyplułem krew z ust. Przez cały czas miałem szeroko uniesione brwi, jakbym zobaczył ducha. Po prostu nadal nie mogłem w to uwierzyć.
    Vic nigdy wcześniej mnie nie uderzył.
    Odwróciłem się w jego stronę, nadal trzymając się za policzek, w który dostałem zewnętrzną stroną dłoni. Chłopak jakby od razu doszedł do siebie, pobladł i rozchylił wargi. Chyba sam nie dowierzał, że właśnie mnie spoliczkował, ale ja sam również nie potrafiłem przyjąć tego do wiadomości.
- Kells, nie chciałem, przepraszam cię, Kellin... - zaczął, a ja powoli ruszyłem w stronę wyjścia z pomieszczenia, ocierając się tyłem o szafki kuchenne.- Nie uciekaj ode mnie, proszę, nie rób mi tego znowu, Kells...
- Sam chcesz, abym od ciebie uciekał – wyszeptałem i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że mój głos był słaby i drżący. Do tego piekący policzek w ogóle nie pomagał mi w uspokojeniu się. Musiałem stąd wyjść. Ochłonąć. Nie widzieć twarzy Vica, który w tym momencie był dla mnie potworem.- Sam na to pracujesz...
    Znalazłem się na korytarzu, gdzie założyłem buty na drżące stopy, chwyciłem klucze leżące na stoliku i zacisnąłem palce na klamce od drzwi. Odwróciłem głowę, aby spotkać smutne spojrzenie Vica, który opierał się o ścianę.
- Wrócisz do mnie? - zapytał cicho, a ja pociągnąłem nosem.
- A chcesz, żebym wrócił? - odparłem jeszcze ciszej, po czym wyszedłem z mieszkania.
    Odetchnąłem dopiero w windzie. Oparłem się o ścianę i zacząłem liczyć spokojne oddechy. Nigdy bym nie przypuszczał, że Vic podniesie na mnie rękę. Zdawało mi się, że gardził ludźmi, którzy uciekali się do przemocy. Może i był na haju i nie do końca wiedział, co się z nim dzieje, ale to wcale go nie usprawiedliwiało. Nie możesz tknąć osoby w ten sposób, gdy ją kochasz. Związki na tym nie polegają. Szczęśliwa para nawet nie myśli o rękoczynach, nie chce o nich myśleć i nie zamierza tego robić. Wraz z uderzeniem poczułem, że razem z krwią ubywa coś jeszcze. To był kawałek mojego serca. Ułamał się, upadł na dno, roztrzaskał się i pozostały po nim tylko szczątki. Był niestabilny, działały tak na niego nasze kłótnie, które powoli odcinały go od całości. Dzisiejszy dzień po prostu go oderwał. Bałem się, że z każdym kolejnym incydentem moje serce zostanie czarną pustką, której nikt już nie wypełni, bo nie pozwolę mu do siebie dotrzeć. Kochałem tylko Vica, w jaki sposób ktoś miałby go zastąpić? Kto miałby go zastąpić? Prawda była taka, że nikt go nie zastąpi. Nie chciałem nawet o tym myśleć.
    Odwróciłem głowę i cicho sapnąłem, gdy zobaczyłem swoje odbicie w lustrze zamocowanym na ścianie windy. Mój policzek przybrał pąsowy kolor i miałem wrażenie, że odbiły się na nim kostki dłoni Vica. Zachciało mi się ryczeć, ale przełknąłem łzy i zagryzłem dolną wargę. Nie przejdę przez miasto niezauważony z tym czymś na policzku, lecz musiałem iść gdzieś, gdzie nie będzie Vica. Może to zabrzmi głupio, ale nie panowała tutaj przyjemna atmosfera, w której chciałbym przebywać. Jakby na to miejsce rzucono jakąś klątwę, zła aura, coś czego nie zrozumiem, ale stanę się tego ofiarą, bo ktoś to zaplanował. Nie chciałem już cierpieć. Nie zasługiwałem na to.
    Wyszedłem z windy, a następnie z budynku i dopiero wtedy zacząłem myśleć nad tym, co mam ze sobą zrobić. Byłem rozdarty między towarzystwem a samotnością. Dwa głosy szeptały mi do uszu, że mam iść za nimi, dwie dłonie chwytały moje ramiona, aby pociągnąć mnie w swoją stronę. Człowiek nigdy nie podejmie właściwej decyzji, a ja doskonale zdawałem sobie z tego sprawę, gdy wyciągnąłem telefon z kieszeni i wybrałem numer Justina. Powinienem przemyśleć to w samotności, ale problem w tym, że w ogóle nie chciałem o tym myśleć. Dlatego też potrzebowałem jakiegoś zajęcia, aby nie zatracać się we własnym obłędzie.
- Hej, Justin – odezwałem się, gdy usłyszałem głos kumpla w słuchawce.- Tak się zastanawiałem, czy nie chciałbyś może wyjść do jakiegoś pubu?
- Pewnie – zgodził się mężczyzna, a ja uśmiechnąłem się do siebie.- Wyślę ci smsem pewien adres, mówię ci, tam jest zajebiście.
- Zgoda. Dzięki, bracie.
- To ja dziękuję! Do zobaczenia.
    Minutę od zakończenia połączenia dostałem wiadomość od Justina. Wiedziałem, gdzie znajdował się ten pub, więc spokojnym krokiem ruszyłem pod wskazany adres. Mój spacer nie obył się bez ukradkowych spojrzeń przechodniów, którzy wymyślali w swoich głowach niestworzone historie, dlaczego połowa mojej twarzy była czerwona. Odcień ten na pewno niedługo zmieni się w fiolet, a następnie zieleń i żółć. Nienawidziłem mieć siniaków.
    Pod pubem czekał na mnie Justin. Mieszkał niedaleko, więc nie zdziwiłem się, gdy zobaczyłem go pierwszego na miejscu. Chłopak uśmiechnął się do mnie, aby następnie zmarszczyć czoło i zacząć przyglądać się mojej twarzy. Gdy stanęliśmy naprzeciwko siebie, szatyn odsunął moje włosy na bok i spojrzał na mój policzek.
- Rany, co ci się stało? - zapytał.
- Długa historia.
- Mamy czas.
- Więc wejdźmy do środka – zaproponowałem, a Justin skinął głową.
    Pchnęliśmy drzwi prowadzące do pubu i znaleźliśmy się w środku. Był to nieduży lokal utrzymany w kolorach brązu i bordo, z barem, stolikami, krzesłami, piłkarzykami i wielkim stołem bilardowym w centrum pomieszczenia. Nie powinienem przebywać w takich miejscach, bo nie mogłem pić, dlatego Justin będzie musiał mnie pilnować.
    Usiedliśmy przy barze. Niemal od razu podeszła do nas młoda dziewczyna, która zapytała, co podać. Miałem ochotę na alkohol, mimo że nie powinienem. Jedno piwo przecież mi nie zaszkodzi, prawda?
- Duże piwo, a dla mojego kumpla wodę min... - zaczął Justin, ale nie dałem mu skończyć.
- Również duże piwo.
- Mogę poprosić pańskie dowody? - zapytała dziewczyna, a ja zacisnąłem dłonie w pięści.
- Nie mam dwudziestu jeden lat, ale chcę alkoholu, więc bardzo proszę o podanie mojego zamówienia – mruknąłem.- Nikt się nie dowie, jeśli nie będziemy o tym mówić.
    Barmanka skinęła głową, a Justin spojrzał na mnie niepewnie. Doceniałem to, że się martwił, ale byłem już dorosły. Sam będę odpowiadał za swoje czyny.
- Spokojnie, nic mi nie będzie – powiedziałem z lekkim uśmiechem, aby go zapewnić, że nic mi się nie stanie.
    Dziewczyna postawiła przed nami dwa kufle, a ja chwyciłem jeden z nich i zamoczyłem usta w pianie. Upiłem trzy łyki i odetchnąłem głośno. Tego mi było trzeba. Już zapomniałem, jak dobre było piwo.
- Więc co się stało? - zapytał Justin, a ja wzruszyłem ramionami.- Masz nieźle obitą twarz. Ktoś cię napadł?
- Nie.
- Sam się uderzyłeś?
- Nie.
- Więc?
    Westchnąłem głośno i pokręciłem głową. Nie zanosiło się na to, abym mu powiedział. Nie przy pierwszym piwie...

- I wtedy mnie spoliczkował – załkałem gorzko, kładąc głowę na ladzie i patrząc przez łzy na nieco zdezorientowanego Justina.- Spoliczkował mnie, niby mnie kocha, a mnie uderzył, co to jest kurwa za polityka!
- Kell, wydaje mi się, że już nie powinieneś pić – stwierdził chłopak, a ja machnąłem ręką.
    Może i trochę przesadziłem, tym bardziej, że miałem raczej słabą głowę. Wypiłem dwa duże piwa i trzy drinki, co z połączeniem z moim nieprzystosowanym do alkoholu organizmem daje raczej marny efekt. Nie potrafiłem utrzymać się na stołku, dlatego się położyłem, a do tego nie umiałem zapanować nad emocjami. Zacząłem ryczeć jak dzieciak, w ogóle nie pomagając Justinowi, który chciał mnie uspokoić. Robiłem mu wiochę, ale co miałem poradzić? Zaraz odlecę.
- On mnie uderzył! - lamentowałem, a Justin położył dłoń na moich włosach i zaczął je gładzić.- Myślałem, że mnie kocha, a on tak po prostu potraktował mnie jak szmatę.
- Jestem pewny, że cię kocha, ale miał zły dzień.
- On ma codziennie złe dni! Nie ma dobrych dni, ciągle są złe, gówno go obchodzą dobre. Kocham go, Justin – zachlipałem, chowając dłoń w ramionach.- Tak bardzo go kocham...
    Wtedy moją głowę przeszył ból, przez co cicho jęknąłem. Zrobiło mi się duszno i miałem znaczne problemy z oddychaniem. Głosy zaczęły się zlewać, a ja zadrżałem i zbeształem się w głowie za własną głupotę. I tyle było z mojej dorosłości...

    Doskonale wiedziałem, gdzie się obudziłem. Nie musiałem nawet otwierać oczu, bo zapach i dźwięki mówiły dosłownie wszystko. To samo krzyczał do mnie mój mózg. Kellin, ty idioto, ty debilu, ty pieprzony dzieciaku.
    Otworzyłem oczy i spojrzałem w prawo, po czym rozchyliłem usta. Kurwa mać. Jeszcze jego mi tu brakowało.
- Jezu Chryste, nareszcie – wyszeptał Vic, chwytając moją dłoń, którą szybko mu wyrwałem.- Kellin...
- Nie udawaj, że jakoś cię obchodzę – mruknąłem, odrywając od niego wzrok.
- Jesteś dla mnie całym światem, oczywiście, że mnie obchodzisz.
    Już chciałem mu odpowiedzieć, ale w tym samym momencie drzwi sali otworzyły się i do środka wszedł znany mi już lekarz, doktor Wood.
- Panie Quinn – westchnął, a ja spojrzałem na niego niczym pouczany przez rodzica nastolatek.- Trochę się wypiło, co?
- No trochę – wzruszyłem ramionami.
- Pański przyjaciel w porę zawiadomił pogotowie. Powinien być pan mu wdzięczny. Zadzwoniliśmy również po pana Fuentesa, który przyjechał niemal od razu, gdy dowiedział się, co się stało – wyjaśnił, a ja jedynie skinąłem głową.- Swoją drogą, co stało się panu w policzek?
    Asekuracyjnie spojrzałem na Vica, który przełknął ślinę, przez co jego jabłko Adama poruszyło się nerwowo. Gdybym go teraz wkopał, miałby ogromne kłopoty. Mimo że strasznie mnie zranił, nie chciałem, aby poniósł konsekwencje w postaci wylądowania w areszcie. Kocham go, więc nie mógłbym mu tego zrobić. Dlatego też postanowiłem improwizować.
- To był wypadek – zacząłem.- Po prostu Vic wychodził z łazienki, ja przechodziłem obok, nie zauważył mnie i dostałem drzwiami. Zagoi się.- Uśmiechnąłem się lekko, a lekarz pokiwał ze zrozumieniem głową. Cieszyłem się, że to chwycił.
    Vic uśmiechnął się do mnie, a ja obdarzyłem go chłodnym spojrzeniem, co od razu zmniejszyło jego entuzjazm. Niech nie sądzi, że kilka uśmiechów załatwi sprawę. To, że go nie wkopałem, nie oznaczało, że mu wybaczyłem i nie musi mnie przepraszać.
- Myślę, że będzie mógł pan wyjść już wieczorem – oznajmił lekarz.- Teraz proszę jeszcze odpocząć. Przyjdę, gdy zdobędę dla pana odpowiedni wypis.
    Podziękowałem mu, a mężczyzna wyszedł z sali. Teraz czekało mnie najgorsze. Musiałem stawić czoła emocjom, które na mnie czekają. Człowiek nie wie, na co trafi. Nie wie, co wyrzuci z siebie jego rozmówca. Na dodatek to ukochana osoba, na której nie chce się zawieść. Jak miałem się zachować?
- Przepraszam – zaczął Vic, a ja spojrzałem na niego wyczekująco.- Nie chciałem. To nie byłem ja. Przesadziłem z marihuaną, nie chciałem tego zrobić. Przecież wiesz, że nigdy bym tego nie zrobił, gdybym myślał trzeźwo.
    Skinąłem głową. Wiedziałem to. Vic to dobry człowiek, nie krzywdził osób, które zajmowały ważne miejsce w jego sercu.
- Nie chcę, żebyś myślał o mnie jak o brutalu, którym przecież nie jestem. Nigdy bym cię nie skrzywdził...
- A jednak to robisz, Vic...
- Nie chcę cię stracić – szepnął, a jego oczy zaczęły błyszczeć.- Nie mogę cię stracić.
- Stracisz, jeśli nadal będziesz się tak zachowywał.
- Nie będę. Przepraszam za wszystkie moje słowa i czyny, przepraszam za wszystko. Nie poradzę sobie bez ciebie, skarbie. Przepraszam.
    Uśmiechnąłem się półgębkiem i wyciągnąłem do niego obie dłonie, aby się do mnie przybliżył. Chłopak usiadł na łóżku, a ja chwyciłem jego szyję, przyciągnąłem do siebie i czule go pocałowałem. Nie potrafiłem na niego patrzeć, gdy był smutny. Wyglądał tak żałośnie, gdy był bliski płaczu, a ja nie chciałem, aby płakał. To doprowadziłoby do moich własnych łez, a dwójka płaczących facetów nic nie daje. Musieliśmy być silni i mimo wielu przeciwności losu, musieliśmy dumnie kroczyć do przodu. O to chodziło w życiu. Dokądś trzeba było dojść, aby w końcu zasmakować raju i odkryć jego sekrety. We dwóch odkryjemy je wszystkie i razem będziemy z nich korzystać.
    Gdy się od siebie oderwaliśmy, oparłem czoło o jego i głęboko westchnąłem. Uwielbiałem to robić, tak po prostu wpatrywać się w jego brązowe oczy i czuć jego oddech na swojej twarzy. Czułem się wtedy, jakbyśmy byli jednością. Każda para powinna dążyć do tego uczucia, aby się nie rozpaść.
- Kocham cię – szepnąłem.
- Kocham cię mocniej, Kells. Przepraszam.

środa, 23 lipca 2014

Sześć

W tym tygodniu tylko jeden rozdział, bo w sobotę jadę na ślub i nie zdążę napisać kolejnego ;_;
Tak czy siak, pamiętajcie o komentarzach (dużo, dużo, dużo).
Wiem, że chcecie słodyczy, ale dajcie temu ff trochę czasu. Życie nie jest idealnie, czyż nie? ;)
____________________________
- O kurwa – jęknął Vic, gdy moje usta zassały się na jego szyi.
    Ułożył dłonie na moich biodrach, abym przyspieszył jeszcze bardziej. Wplotłem palce w jego włosy i spełniłem życzenie. W salonie słychać było jedynie nasze ciężkie oddechy i odgłos odbijającej się od siebie skóry. Korzystaliśmy z siebie. Ostatnimi czasy nie mieliśmy ani jednej wolnej chwili na takie zbliżenia, więc gdy takowa się nadarzyła, od razu ją wykorzystaliśmy. To ja byłem inicjatorem dzisiejszego seksu. Miałem dość tej obojętności w naszym związku, która pojawiała się o wiele za często. Musieliśmy wrócić do starych nawyków, czyli do jak najczęstszego seksu, który był świadectwem naszej miłości, nawet ten najostrzejszy i najbardziej pokręcony. Dzisiejszy zaliczał się do najnormalniejszego seksu na świecie. Kanapa, ja na Vicu, czy mogło być coś cudowniejszego?
    Jęknąłem przeciągle, gdy Vic powiódł swoje palce wzdłuż mojego kręgosłupa. Zadrżałem i ukryłem twarz w szyi chłopaka, przy okazji lekko ją całując i liżąc. W końcu przestałem się poruszać, aby pozwolić Vicowi przejąć inicjatywę. Szatyn zaczął się we mnie wpychać, a ja co dwie sekundy wydawałem z siebie cichy jęk. Gdy Vic chciał sięgnąć po moje przyrodzenie, aby mi ulżyć, oczywiście musiało mu coś przeszkodzić. Największy demotywator na świecie, telefon komórkowy.
    Westchnąłem ciężko i położyłem głowę na jego ramieniu, aby kątem oka patrzeć, jak ten sięga po swoją komórkę leżącą na końcu kanapy. Jego biodra całkowicie przestały się poruszać. Byle to było coś ważnego, inaczej porządnie się zdenerwuję.
- Tak? - Vic odezwał się jako pierwszy, a ja zacząłem słuchać głosu po drugiej stronie słuchawki.
    Nie był on wyraźny, ale mogłem wychwycić pojedyncze słowa i złączyć je w całość. Słyszałem, że towar jest gotowy i Vic może już przyjechać. Nie podobał mi się taki rozwój sytuacji. Myślałem, że Vic będzie miał dzisiaj wolne i spędzimy ten wieczór razem. Zresztą, kto do cholery sprzedawał cokolwiek w sobotę późnym popołudniem?
- Będę za dwadzieścia minut – powiedział, a ja przewróciłem oczami i zacząłem poruszać biodrami, co poskutkowało cichym mruknięciem szatyna.- Uch, nic takiego, po prostu przerwałeś mi udany seks.
    Zachichotałem, a moje biodra z każdą sekundą poruszały się coraz szybciej, zmuszając mnie do jęku. Do mojego ucha wpadły słowa dobiegające z telefonu.
    Kto jest tą szczęśliwą panną?
    Uniosłem brwi i spojrzałem z wyrzutem na Vica, który próbował stłumić śmiech.
- To nie panna – zaśmiał się do telefonu.- To zdecydowanie nie jest panna, tylko mój cholernie seksowny chłopak.
    Uśmiechnąłem się pod nosem i poczułem, jak na moje policzki wpełza rumieniec. Może i wypowiedział to w nieodpowiednim na takie wyznania momencie, ale zrobiło mi się miło. Każdy chce być seksowny w oczach swojej drugiej połówki.
- Zaraz będę, tylko daj mi coś skończyć. Do zobaczenia.
    Szatyn odrzucił telefon na bok, po czym przyciągnął mnie do siebie za szyję i czule mnie pocałował. Jęknąłem w jego usta, szybko poruszając się w górę i w dół, bo skoro Vicowi się spieszyło, nie miałem zamiaru go przetrzymywać. Chłopak chwycił mojego penisa, po którym następnie szybko poruszał dłonią, a ja zacisnąłem powieki i z głośnym jękiem doszedłem na jego brzuch. Nie miałem już siły tak podskakiwać, więc opadłem na niego, aby sam się mną zajął. Szybko poruszał swoimi biodrami, aż w końcu odchylił głowę do tyłu, jęknął i doszedł wewnątrz mnie. Następnie ściągnął mnie z siebie, a ja położyłem się na kanapie bez żadnego zamiaru podniesienia swoich czterech liter. Vic natomiast wstał od razu i bez słowa poszedł do łazienki, aby się ogarnąć. Westchnąłem smutno i leniwie sięgnąłem po bokserki leżące na podłodze przy sofie. Naciągnąłem je na siebie i czekałem, aż Vic wróci do salonu. Pojawił się w nim trzy minuty później i, jakby mnie tu w ogóle nie było, zaczął zbierać się do wyjścia.
- O której wrócisz? - zapytałem spokojnie.
- Jak wrócę to będę – odparł, wychodząc na korytarz.
    Podniosłem się z kanapy i za nim poszedłem. Nie rozumiałem jego nagłej zmiany nastroju. Przecież jeszcze dziesięć minut temu był moim idealnym, kochającym chłopakiem, a teraz zachowuje się jak zimny nieznajomy.
- Dlaczego pracujesz w tak dziwnych godzinach? - podjąłem rozmowę, gdy szatyn narzucał na siebie kurtkę.
- To nie ode mnie zależy, kiedy będę mieć coś do sprzedania – mruknął, po czym chwycił klucze leżące na stoliku i otworzył drzwi.
    Chrząknąłem, a ten odwrócił się w moją stronę i ciężko westchnął. Mimo to zrozumiał aluzję. Podszedł do mnie, krótko mnie pocałował i wyszedł z mieszkania.
    Nie zostawię tak tego. Dowiem się, co go zmieniło. Jeśli nie Kellin Quinn, to kto?

    Czekałem do dziewiątej wieczorem. Właśnie o tej godzinie usłyszałem dźwięk otwieranego zamka w drzwiach, więc podniosłem się z kanapy i żwawym krokiem poszedłem na korytarz. Spotkałem się z nieco zawiedzionym spojrzeniem Vica, które jeszcze przed chwilą było pełne zadowolenia. To ja tak na niego wpływałem? Nie chciał mnie widzieć? Przecież wcześniej uprawialiśmy cudowny seks. Co zmieniło się w ciągu kilku godzin?
- Myślałem, że będziesz spał – mruknął, na co zmarszczyłem czoło.
- O dziewiątej?
- Ostatnio narzekałeś, że jesteś zmęczony. - Chłopak ściągnął kurtkę i buty, po czym poszedł w stronę łazienki.
    Nie mogłem odpuścić i nie miałem takiego zamiaru. Jego zachowanie naprawdę mnie martwiło. Chcieliśmy być ze sobą jak najdłużej, a czy związek nie powinien opierać się na szczerości? Vic coś ukrywał i to tylko kwestia czasu, abym dowiedział się co.
- W co ty pogrywasz? - zapytałem ostro, chwytając go za ramię, aby odwrócić go w moją stronę.- Coś jest nie tak. Jesteś gderliwy, masz problem z okazywaniem uczuć, a mnie traktujesz tylko jako obiekt to wyżycia się, gdy ci stoi. Co jest z tobą nie tak?!
- O co masz do mnie pretensje?! - krzyknął, a ja nieco się cofnąłem.- Nie pracuję: źle. Pracuję: źle. Co mam kurwa zrobić, żeby było dobrze?
- Zwracać na mnie uwagę.
- Zwracam!
- Gdy to wymuszę. Chcesz się tylko pieprzyć...
- Czyż to właśnie nie był nasz wspólny początek? - prychnął.
    Spojrzałem na niego z niedowierzaniem. Czy on siebie słyszał? Z każdą chwilą coraz bardziej wątpiłem w to, że poważnie traktuje nasz związek.
- Co? - wydukałem.- Czyli co, chodzi ci tylko o seks?
- Tego nie powiedziałem – bronił się, a ja przetarłem twarz dłonią.- Kellin, do cholery jasnej, kocham cię, ale nie jestem zobowiązany mówić ci o wszystkim, co robię. Chodzę do pracy, zarabiam pieniądze, starczy na rachunki, co jest ci jeszcze potrzebne do szczęścia?
- Pamiętasz, jak czasami, zupełnie bez okazji, zapraszałeś mnie na kolację do restauracji? Albo siedzieliśmy na balkonie i po prostu patrzeliśmy na ulicę i światełka? Teraz nie masz nawet czasu na buziaka na powitanie, chyba że się o to doproszę. Rozpadamy się, Vic, nie widzisz tego? - zapytałem bliski łez.
    Minął długi czas, odkąd naprawdę płakałem. Nie miałem powodów, bo wszystko układało się wyśmienicie. Czasem załamywałem ręce nad uczelnią, ryczałem nad swoją beznadziejnością i nad tym, że sobie nie poradzę, ale szkoła to szkoła, pot, krew i łzy. Nie płakałem przez Vica, bo nasz związek nie mógł doprowadzić mnie do łez, no chyba że tych szczęśliwych.
- Nieprawda – wyszeptał.
- Sam się okłamujesz i nie chcesz przyjąć do wiadomości, że twoje życie nie jest idealne.
- Nieprawda! - krzyknął, a ja zacisnąłem usta w cienką linię.- Jest dobrze, a ty nie potrafisz tego docenić. Jest dobrze! Nasz związek jest udany, nic się nie psuje.
- Nie wierzę w ciebie i w twoje zachowanie. - Przewróciłem oczami.
- Nie przewracaj oczami!
- Skoro jest tak idealnie, dlaczego na mnie wrzeszczysz?! - zawołałem.- Dlaczego na mnie krzyczysz?
- Żeby cokolwiek do ciebie dotarło, bo jesteś małą, upartą kurwą!
    Uniosłem dłoń, aby go uciszyć. Chyba nadal nie dotarł do niego sens słów, które do mnie wypowiedział. Nie dałem mu czasu na analizę. Wyminąłem go i wszedłem do sypialni, w której przebrałem dresy na rurki i ubrałem grubszą bluzę zakładaną przez głowę. Przygładziłem włosy i wyszedłem z sypialni, aby następnie wejść do salonu, z którego zabrałem telefon, dwie strzykawki i klucze od domu. Nie miałem zamiaru już się tu pokazywać. Nie chciałem widzieć Vica na oczy.
    Wyszedłem na korytarz, gdzie założyłem buty i nie zwracając uwagi na szatyna, który chciał mnie zatrzymać, opuściłem mieszkanie. Nie miał prawa mnie wyzywać, nawet jeśli był zdenerwowany. Podobno mnie kochał, mówił mi to tyle razy. No właśnie, podobno.
    Wyszedłem z bloku i zacząłem wdychać chłodne, nocne powietrze. Nie rozryczałem się. Najwyraźniej nie chciałem pokazywać swoich słabości, bo to sprawiłoby, że uwierzyłbym słowom Vica. Nie pozwolę im we mnie wsiąknąć. Miałem swoje zasady i się ich trzymałem.
    Ruszyłem w stronę centrum. Nie miałem pojęcia, dokąd idę, więc musiałem podjąć jakąkolwiek sensowną decyzję. Musiałem gdzieś spędzić noc. Vic nie zobaczy mnie do końca weekendu. Doskonale wiedział, że byłem do tego zdolny, bo już nie raz tak zrobiłem.
    Moje myśli od razu popędziły do Jenny. Ona na pewno przyjmie mnie z otwartymi ramionami. Mieszkała z koleżanką, więc miałem nadzieję, że nie sprawię większego problemu. Od razu skręciłem w odpowiednią ulicę prowadzącą do jej bloku. Była dosyć ciemna, raz po raz wysokie lampy rzucały na ulicę żółte plamy światła. Droga ta na pewno nie należała do najbezpieczniejszych, więc jak najszybciej chciałem osiągnąć cel mojej przechadzki. Minąłem kilku nieprzyjemnie wyglądających typów, którzy na szczęście mnie nie zaczepili, po czym skręciłem w lepiej oświetloną ulicę, gdzie znajdowało się osiedle Jenny. Przeszedłem przez otwartą bramę, aby dotrzeć do bloku dziewczyny. Miałem szczęście, że zdążyłem. Bramę zamykano o jedenastej, inaczej bym się tu nie dostał, chyba że byłbym lokatorem osiedla.
    Wszedłem do odpowiedniego budynku, pokonałem kilka pięter i stanąłem przed jasnymi drzwiami mieszkania Jenny, w które kilka razy zapukałem. Po dwóch minutach czekania drzwi otworzyła zdziwiona szatynka w lawendowym (tak, rozróżniałem te skomplikowane kolory) szlafroku. Taylor mnie znała, ale nie utrzymywaliśmy bliższych kontaktów. Doskonale wiedziała, że musiałem przyjść do Jenny.
- Kellin? Co tutaj robisz o tej porze? - zapytała z zaciekawieniem, otwierając szerzej drzwi, abym mógł wejść do środka.
- Problemy sercowe – mruknąłem, ściągając buty ze stóp, aby nie nabrudzić w mieszkaniu.- Jest Jenna?
- U siebie.
- Dzięki, Tay. I przepraszam za najście.
    Dziewczyna uśmiechnęła się przyjaźnie i zamknęła drzwi, po czym udała się do swojej własnej sypialni, dając mi do zrozumienia, że mam się rozgościć. Podszedłem do drzwi pokoju Jenny, w które zapukałem kilka razy, aby następnie nacisnął klamkę i wejść do środka.
- Tay, chol... Kells? - Uniosła brwi, gdy okazało się, że jednak nie jestem jej współlokatorką.- Co się dzieje, co tu robisz?
    Ściągnąłem z siebie bluzę, a następnie spodnie i po prostu wszedłem do jej łóżka, w którym siedziała, po czym zwyczajnie się rozryczałem. Blondynka rozchyliła usta i objęła mnie ramieniem, abym się do niej przytulił i porządnie wypłakał.
- Co tym razem zrobił? - zapytała, doskonale wiedząc, o co mi chodzi.
    Oparłem głowę o jej ramię i uspokoiłem oddech. Musiałem wrócić do mojego normalnego stanu, aby mówić bez zająknięcia. Dziewczyna wolną ręką sięgnęła do szafki przy łóżku, z której wyciągnęła paczkę chusteczek. Wziąłem jedną z nich i wydmuchałem nos oraz otarłem łzy z oczu.
- Wyszedł do pracy – zacząłem szeptem, odrzucając chusteczkę na bok.- I jak wrócił, zachowywał się jak nie on. Wcześniej uprawialiśmy seks, potem on dostał telefon, że musi przyjechać i pojechał. Gdy wrócił, chciałem podjąć rozmowę. Martwi mnie jego zmiana nastroju, cholernie mnie martwi. Przecież chcę dla niego jak najlepiej.
- Jak normalny chłopak. - Jenna skinęła głową.
- Powiedziałem mu, że nasz związek się rozpada. Nie chciał wierzyć w moje słowa, ale miałem wrażenie, że doskonale zdawał sobie z tego sprawę, tylko nie chciał tego przyznać. Potem zaczął na mnie wrzeszczeć, naprawdę się bałem. Na końcu nazwał mnie upartą kurwą, więc wyszedłem.
    Jenna mocniej mnie do siebie przytuliła, a ja westchnąłem ciężko i zamknąłem oczy. Przez chwilę się nie odzywaliśmy, trwaliśmy w ciszy. Jenna chyba nie wiedziała co powiedzieć. Kiedyś opowiadałem jej o niewyparzonym języku Vica. Zrozumiała, że czasem podchodził do wszystkiego na spokojnie, a czasami wybuchał gorzej ode mnie. Pod tym względem byliśmy podobni. Różnica tkwiła w tym, że ja uważałem na to, co mówię. On niekoniecznie.
- Przykro mi – powiedziała nagle, a ja pociągnąłem nosem.- Jak myślisz, dlaczego zaczął się tak zachowywać?
- Mam wrażenie, że to ma związek z tą jego pracą – stwierdziłem.- Ja nawet nie wiem, gdzie on pracuje!
- To podejrzanie, Kells. Cholernie podejrzane. Wydaje mi się, że ta praca go stresuje, a on nie ma gdzie się wyżyć, więc niestety ty cierpisz. Wiesz, co bym zrobiła?
    Uniosłem głowę i spojrzałem na nią pytająco. Kolejny szalony pomysł Jenny? Byłem ciekawy, co wymyśliła, ale jednocześnie bardzo się obawiałem.
- Śledziłabym go, gdy będzie jechać do pracy.
    Parsknąłem śmiechem i pokręciłem głową. Niby jak miałem go śledzić, gdy miał ruchome godziny pracy i dostawał telefon w najmniej odpowiednim momencie? To było awykonalne.
- To się nie uda – powiedziałem sceptycznie.
- Nie próbowałeś – odparła uparcie.- Myślisz, że jutro reż pojedzie?
- Wydaje mi się, że tak. Raczej wieczorem, rano jeszcze nigdy nie jechał.
- Więc jutro wieczorem będziemy go śledzić – oznajmiła.- Rano masz pracę, tak?
- Mhm, od dziesiątej do szesnastej – mruknąłem.
- Przyjadę po ciebie po pracy, potem poczekamy w samochodzie pod twoim blokiem i będziemy czuwać.
    Westchnąłem i pokiwałem głową. Nie miałem wyjścia, bo Jenna była jeszcze bardziej uparta ode mnie, a ja chciałem znać prawdę. Chyba oszalałem...

    Dzień w pracy minął o wiele szybciej niż bym chciał. Bałem się tego, co przyniesie wieczór spędzony na śledzeniu Vica, bo nie wiedziałem, czego mam się spodziewać. A co jeśli on tak naprawdę nie ma pracy, tylko spotyka się z kimś za moimi plecami? Matko Boska, nie chciałem nawet o tym myśleć. To byłoby okropne. Przecież się kochaliśmy. Chyba mu wystarczałem, prawda? Nie zniósłbym zdrady.
    Jenna podjechała pod restaurację piętnaście minut po czwartej. Wskoczyłem do jej samochodu, zapiąłem pasy i spojrzałem na nią niepewnie. Blondynka była bardzo podekscytowana dzisiejszą akcją – ja wręcz przeciwnie. Nienawidziłem tej niepewności, która unosiła się w powietrzu. Do tego nie mogłem być do końca pewien, czy po odkryciu prawdy spadnie mi kamień z serca. Vic mógł robić coś okropnego za moimi plecami.
- Jak nastrój? - zapytała Jenna, ruszając z miejsca, a ja prychnąłem pod nosem.- Jeśli będziesz tak negatywnie do tego nastawiony, to nic z tego nie wyjdzie.
- Jak mam się zachowywać? Po prostu się boję.
- Nie ma o co. Wszystko wyjdzie.
    Wzruszyłem ramionami i przeniosłem wzrok na widok zza oknem. Jechaliśmy pod mój blok. Będziemy czekać na parkingu, aż Vic nie wyjdzie z budynku, po czym odczekamy chwilę i zaczniemy jechać za jego samochodem. Wątpiłem w to, że pójdzie gdziekolwiek piechotą. Jenna podjechała pod blok i zaparkowała samochód w takim miejscu, abyśmy nie rzucali się w oczy, ale jednocześnie widzieli główne wejście do budynku.
- Vic dzwonił do mnie chyba z piętnaście razy i wysłał mi dziesięć smsów – mruknąłem, wyjmując telefon z kieszeni spodni.- W pracy też dzwonił.
- Odebrałeś?
- Nie. - Pokręciłem głową.- Co miałbym mu powiedzieć? Że będę go śledzić?
    Jenna wzruszyła ramionami, gdy mój telefon zaczął dzwonić, a na wyświetlaczu zobaczyłem imię Vica. Spojrzałem na dziewczynę, która skinęła głową, więc odebrałem połączenie.
- Masz zamiar wrócić do domu? - zapytał chłopak zaraz gdy przyłożyłem komórkę do ucha.
- Może – mruknąłem.
- Masz klucze?
- Mam.
- To dobrze. Wychodzę za pół godziny, więc nie zdziw się, jeśli mnie nie będzie.
- Mhm...
- Kells... Kocham cię, wiesz o tym.
- Mhm.
    Usłyszałem głośne westchnienie, jeszcze jedno „kocham cię” i dźwięk zakończonego połączenia. Jenna wpatrywała się we mnie z uśmiechem, a ja schowałem telefon do kieszeni. Na początku był oschły, potem trochę nadrobił, ale to nadal mnie nie usatysfakcjonowało. Nadal mnie nie przeprosił i nie chciałem, aby zrobił to przez telefon. Czeka nas poważna rozmowa, gdy obaj wrócimy do domu.
- Mamy pół godziny – odezwała się Jenna, a ja w tym momencie miałem to gdzieś. Chciałem, aby mój związek z Victorem po prostu się polepszył, to wszystko.
    Czekaliśmy w ciszy. Jenna zaczęła robić coś na swoim telefonie, bo chyba zdała sobie sprawę, że nie mam humoru na obmyślanie jakiegokolwiek planu na przyłapanie Vica. Pusto patrzyłem przed siebie, aż w końcu poruszyłem się i szturchnąłem blondynkę, bo zobaczyłem, jak samochód chłopaka wyjeżdża z monitorowanego parkingu. Jenna otworzyła usta, schowała telefon do kieszeni i zapaliła silnik, po czym ruszyła z miejsca. Zachowywała pewien dystans, aby Vic nie zwrócił na nas uwagi, bo inaczej zobaczyłby nas i nasz plan ległby w gruzach.
    Chłopak jechał w stronę centrum, aby następnie skręcić w nieco inną dzielnicę miasta. Znajdowały się tam rzędy bloków i szeregowców. Dzielnica ta nie należała do tych ubogich, ale na pewno nie kwalifikowała się do tych najbardziej luksusowych i bogatych. Samochód Vica zatrzymał się pod jednym z bloków, a Jenna zaparkowała pod drugim, aby nie zwracać na nas uwagi. Nadal mogliśmy patrzeć na poczynania szatyna, który wyszedł z auta i ruszył w stronę klatki.
- Teraz czekamy? - zapytałem, a Jenna skinęła głową, na co westchnąłem ciężko.
    Vic nie wychodził z bloku przez następne dziesięć, dwadzieścia i trzydzieści minut i nie zanosiło się, żeby to zrobił. Nie miałem już siły dłużej czekać. Najwyraźniej siedział w środku, co wcale mnie nie cieszyło, bo skąd mogłem wiedzieć, czy nie jest tam teraz ze swoim kochankiem? Nie, Vic taki nie był. Może i nasze relacje nie były aktualnie najlepsze, ale nigdy nie zrobiłby mi takiego świństwa.
- Chcę jechać do domu – oznajmiłem.
- Ale...
- Zawieź mnie do domu – przerwałem jej sucho.- Nie mam na to siły.
    Jenna skinęła głową i ruszyła z miejsca. To będzie cholernie ciekawe...

piątek, 18 lipca 2014

Pięć

Dziękuję za komentarze i liczę na jeszcze więcej! Więcej, więcej i więcej! (15 min. skarby :( )
Jedzie ktoś na Jarocin w niedzielę? Znajdziecie mnie tam gdzieś? ;)
________________
Vic
    Nigdy nie sądziłem, że szukanie pracy może być tam męczące i stresujące. Bolała mnie głowa od ciągłego przeglądania ofert i dzwonienia do firm, aby następnie usłyszeć, że jednak mnie nie przyjmą, bo nie jestem wystarczająco doświadczony i wykształcony. Czułem się urażony, bo pracodawcy w bardzo elegancki sposób dawali mi do zrozumienia, że jestem idiotą i do niczego nie dojdę w życiu. Na to się zanosiło i z każdym dniem coraz bardziej oswajałem się z tą informacją.
    Cieszyłem się jednak, że na stanowisko kelnera przyjęto Kellina. Nie zarabiał wielkich sum, bo przez studia i praktyki musiał zmniejszyć swoje godziny pracy do minimum, ale jakoś dawał radę. Lepsze małe trzysta dolarów miesięcznie niż nic. Przynajmniej jemu się udało. Ja nadal tkwiłem w miejscu, bo byłem dosyć wybredny, jeśli chodziło o pracę. Nie chciałem pracować jako kelner czy sprzątacz, bo nie czułbym się usatysfakcjonowany taką posadą. Wiedziałem, że stać mnie na więcej, tylko że pracodawcy nie zdawali sobie z tego sprawy.
    Była jeszcze jedna sprawa, która bardzo mnie męczyła, a mianowicie mój związek z Kellinem. Kochałem go i robiłem wszystko co w mojej mocy, aby był szczęśliwy, ale miałem wrażenie, że ostatnio wszystko zaczęło się psuć. Prawie w ogóle nie rozmawialiśmy, a jeśli już, to rozmowa zamieniała się ostrą wymianę zdań, bo obaj byliśmy zmęczeni. Seks też stał się jakby beznamiętny. Oczywiście, było przyjemnie i w ogóle, ale wydawało mi się, że to już nie to samo co kiedyś. Kellin ucichł. Zawsze był tykającą bombą energii, a teraz po prostu ucichł i spoważniał. Cieszyłem się, że wyrósł z niektórych licealnych nawyków, ale nie widziałem w nim tego jasnego promyczka, który zawsze w nim siedział. Teraz Kellin był chodzącą chmurą burzową.
    W pewnym momencie nie potrafiłem wytrzymać napięcia, które panowało w mieszkaniu. Kellin w ogóle się do mnie nie odzywał, bo zajmował się pracą na studia i za każdym razem, gdy chciałem z nim porozmawiać, uciszał mnie uniesieniem dłoni. To mnie dobijało, dlatego też wstałem z kanapy, wsunąłem stopy w vansy i wyszedłem z mieszkania. Potrzebowałem świeżego powietrza, chwili ciszy i spokoju. Park będzie idealnym rozwiązaniem, tym bardziej o tej porze.
    Wyszedłem z bloku i wsunąłem dłonie do kieszeni spodni. Spokojnym krokiem ruszyłem w stronę miejscowego parku, który był na tyle duży, że na pewno znajdę jakieś ciche miejsce, gdzie będę mógł wszystko przemyśleć. Nie biegały tam żadne dzieciaki, nikt się nie obściskiwał. Po prostu trzeba było znaleźć odpowiednią miejscówkę, a ja zawsze miałem do tego szczęście. Nie potrzebowałem towarzystwa obcych ludzi, których nie obchodziło moje życie, i vice versa.
    Wiatr zadął tak mocno, że moje włosy zmienił swoje położenie i uniemożliwiły mi korzystanie z pełnego pola widzenia. Zakląłem pod nosem i odgarnąłem je na bok, przyspieszając kroku. Nie lubiłem klimatu Massachusetts. Wolałem ciepłe San Diego, gdzie nawet w listopadzie było ciepło. Tutaj już we wrześniu musiałem zakładać grubą bluzę, aby się nie przeziębić. Kellin natomiast był oczarowany jesienią i zimą w Bostonie. Chociaż on się cieszył.
    Usiadłem na wolnej ławce przy małym stawie, po którym nie pływały już żadne kaczki, bo nie sprzyjała im pogoda. Schowałem dłonie w rękawach bluzy i pusto wpatrywałem się w falującą taflę wody, która zmieniała swój wygląd przez ostry wiatr. Przełknąłem ślinę i zamknąłem oczy, wsłuchując się w szum drzew i podmuchy małej wichury. Przyroda i ja. Moje własne myśli, przyroda i ja. Połączenie idealne, chociaż trochę depresyjne, bo myśli zamieniały się w pesymistyczne plany na przyszłość, która stawała się bardzo szara, taka jak późna jesień w Massachusetts. Cisza.
- Hej, dobrze, że tu jesteś.
    Zmarszczyłem brwi i otworzyłem oczy, po czym spojrzałem w bok, skąd dobiegł mnie męski głos.
- Mam twoją... O. - Mężczyzna uniósł brwi i szybko zamknął otwartą wcześniej dłoń, w której kątem oka zauważyłem mały plastikowy woreczek z białym proszkiem. Nawet nie chciałem wiedzieć, co to było, ale nie byłem głupi, domyślałem się.- Przepraszam, pomyliłem z kimś pana...
- Tak? - Uniosłem brew w górę, patrząc jeszcze przez chwilę na zamkniętą dłoń mężczyzny.
    Nieznajomy był średniego wzrostu, miał krótko obcięte czarne włosy i zarost na twarzy. Był ubrany cały na czarno, bluza, skórzana kurtka, spodnie i buty sportowe.
- Załóżmy, że nic pan nie widział... - mruknął mężczyzna, a ja skinąłem głową.- Nie jest pan z policji ani nic?
- Po pierwsze, jestem Vic, a nie pan – zacząłem, wyciągając do niego dłoń, którą ten następnie uścisnął.
- Jeremy – przedstawił się.
- Po drugie, nie przyjęliby mnie na żadną komendę. Jestem spłukanym nieudacznikiem życiowym.
- Aż tak źle? - zapytał Jeremy, siadając obok mnie na ławce, a ja wzruszyłem ramionami.- Życie kopie w dupę, a mi się wydaje, że jesteś jeszcze za młody, żeby porządnie cię kopnęło.
- Kopnęło wystarczająco, abym czuł się beznadziejnie. A ciebie co tu sprowadza?
- Widziałeś. - Jeremy uśmiechnął się pod nosem, otwierając na chwilę dłoń, na której spoczywała saszetka z białym proszkiem. Brunet schował ją do kieszeni kurtki i zamknął ją na zamek.- Pomyliłem cię z klientem, od tyłu wyglądaliście tak samo, przepraszam.
- Nie ma sprawy. Mogę zapytać, czym, że tak powiem, handlujesz?
- To nie handel, to poważna firma – zaśmiał się.- Dzisiaj kokaina, umówiłem się z klientem, ale najwyraźniej mnie wystawił.
- Matko, rozmawiam z dilerem narkotyków – westchnąłem i przetarłem twarz dłonią.- Ale nie mnie cię oceniać, co?
- Oprócz tego jestem instruktorem w szkole jazdy.
    Uśmiechnąłem się lekko. Zwykle omijałbym takie osoby jak Jeremy, bo nie chciałem mieć na pieńku z prawem. Nigdy bym nie przypuszczał, że będę prowadził normalną rozmowę z dilerem narkotyków. Dziwne, że mężczyzna od razu mi zaufał, bo przecież równie dobrze mógłbym skłamać, że nie jestem z policji, ale to on się na tym znał, a nie ja, więc postanowiłem tego nie komentować. W tym momencie potrzebowałem zwyczajnej rozmowy z kimś, kto nie będzie mnie oceniał i nie wie, jaki jestem naprawdę.
- Co się skłoniło do podjęcia takiej... pracy? - zapytałem, nie bardzo wiedząc, jak nazwać jego zajęcie.
- Nie wyżywałem z jednej pracy. Potem poszedłem z kumplem na piwo, powiedziałem mu o swoich problemach, a on załatwił mi tę robotę – wyjaśnił.- Siedzę w tym dwa lata. O wiele lepiej mi się powodzi. Oczywiście muszę uważać i czasem jest naprawdę niebezpiecznie, ale gdyby nie to, nie miałbym zupełnie nic.
- Cieszę się, że układa ci się w życiu – mruknąłem.- U mnie wszystko się jakby... Spierdoliło.
- W jakim sensie?
- Wszystko zaczęło się niecałe dwa lata temu, gdy mój chłopak dostał się na Harvard, a ja nie – zacząłem, przenosząc wzrok ze stawu na bruneta, który słuchał mnie z uwagą.- Olałem sprawę, nie zależało mi na tych studiach. Przeprowadziliśmy się tutaj, ojciec Kellina kupił nam mieszkanie...
- Zaraz, Kellin to twój chłopak, tak?
- Tak. - Skinąłem głową, a Jeremy po chwili zrobił to samo.- Ojciec Kellina kupił nam mieszkanie, opłacał wszystkie rachunki, żyć nie umierać. Kellin studiował, ja zrobiłem kilka kursów, dostałem pracę w klubie sportowym, gdzie prowadziłem zajęcia z piłki nożnej dla dzieciaków. Pomagałem też rehabilitantom w szpitalu, małe pieniądze, ale zawsze coś. Nie chcieliśmy opierać się tylko i wyłącznie na ojcu Kellina, ale sami nie dalibyśmy sobie rady. A potem straciłem pracę.
- O, stary, przykro mi – powiedział Jeremy, a ja machnąłem ręką.
- Pieniądze z samych rehabilitacji są śmieszne, więc zacząłem szukać pracy – ciągnąłem dalej.- Nic z tego. Zero wykształcenia, zero doświadczenia. Na dodatek ojciec Kellina oświadczył, że wyjeżdża do Anglii i nie będzie już nam pomagał.
- Chamski manewr.
- Żebyś wiedział. Kellin nie może pracować w pełnym wymiarze godzin, bo chodzi na stacjonarne, a na dodatek ma praktyki, ale znalazł pracę jako kelner i trochę dorabia. Problem w tym, że ja nadal zostałem bez pracy, wzrósł nam czynsz, nasz związek się rozpada, a ja nie wiem co robić...
    Jeremy spojrzał na mnie ze współczuciem, po czym oblizał wargi i zmarszczył brwi. Trochę mi ulżyło, gdy wyrzuciłem z siebie to wszystko, co we mnie siedziało, nawet jeśli wysłuchał tego obcy mężczyzna. Zrobiło mi się lekko w środku, chociaż doskonale zdawałem sobie sprawę, że to nic nie zmieni. Nadal nie miałem pracy, nadal nie naprawiłem moich relacji z Kellinem. To pewnie przyjdzie z czasem, ale chciałbym, aby przyszło jak najszybciej.
- Nadal szukasz pracy? - zapytał nagle, a ja pokiwałem głową.- A gdybyś dołączył do mnie?
- Co?
- Nie każę ci od razu wyjść na ulicę i sprzedawać działki, ale... Mógłbym ci pomóc. Wprowadziłbym cię w to wszystko, a z czasem zarabiałbyś naprawdę duże pieniądze.
    Parsknąłem śmiechem i pokręciłem głową. To miłe z jego strony, że chciał mi pomóc, ale chyba nie byłem aż tak zdesperowany, żeby wskakiwać w tak niebezpieczny „zawód”. Nie należałem do tego typu człowieka.
- Naprawdę nie żartuję – mówił dalej, a ja oparłem głowę na dłoni.- Potrzebujemy ludzi. Nasza grupa nie jest duża, ale na pewno znana w tych kręgach. Jesteśmy szanowani. Co ci szkodzi? Zawsze będziesz mógł się wycofać, oczywiście jeśli nikomu nie szepniesz ani słówka o naszej działalności.
    Cholera, z minuty na minutę zachęcał mnie jeszcze bardziej, a mnie pchało coś do przodu. Jakiś cichy głosik mówił mi, że mam się zgodzić, ale głośniejsze sumienie krzyczało, żebym nie pakował się w tarapaty. Tylko w jaki inny sposób miałem zdobyć pieniądze? Musiałem nas utrzymać, abyśmy nie wylądowali na ulicy...
- Ile bym zarabiał? - zapytałem, a Jeremy uśmiechnął się pod nosem.- Tak na początek?
- Na początku dostawałbyś kilkanaście procent naszego dochodu – powiedział spokojnie.
- Nie brzmi zachęcająco...
- Tygodniowo.
    Uniosłem brwi i automatycznie wyprostowałem się na ławce. Kilkanaście procent tygodniowo, biorąc pow uwagę, że ich zysk jest wysoki... Cholera, strasznie mnie korciło, aby się zgodzić, ale musiałem dowiedzieć się jeszcze więcej, zanim podejmę ostateczną decyzję.
- Z czasem by to wzrosło. Jeśli rzetelnie wykonywałbyś swoją robotę, możesz dostawać nawet dwadzieścia procent na miesiąc. Jak już mówiłem, nasza grupa nie jest liczna, ale doświadczona, więc pieniędzy do dzielenia jest dosyć sporo, a każdy dostaje na głowę sporą sumkę.
- Ile zarabiasz miesięcznie?
- Po przekalkulowaniu, zyski, straty, jakieś cztery tysiące dolarów, w najgorszym wypadku, w zależności od miesiąca.
    Zachłysnąłem się powietrzem i spojrzałem na niego ze zdziwieniem. Aż tyle w miesiąc? Tylko dlatego, bo sprzedaje trochę trawy i proszków? Kurwa mać. Skoro zarabiał cztery tysiące „w najgorszym wypadku”, to ile wpadało mu do kieszeni, gdy nie mogli opędzić się od klientów?
- To co? - zagadnął przyjaźnie, patrząc na mnie wyczekująco.- Wchodzisz w to?
    Wyciągnął do mnie dłoń, a ja niepewnie na nią zerknąłem i przełknąłem ślinę. Co powiedziałby Kellin? Opierdoliłby mnie, to pewnie. Może i lubił się zabawić, ale nigdy nie przekraczał wyznaczonej linii. Na pewno by tego nie pochwalił. Ale przecież nie musi wiedzieć, prawda? To nie tak, że od razu stanę się ćpunem. Nie interesowało mnie to.
- Raz kozie śmierć – westchnąłem i uścisnąłem dłoń bruneta, który uśmiechnął się promiennie. W co ja się wpakowałem?

    Weszliśmy do małego, zadymionego mieszkania. Było szare, smutne i bez żadnego wyrazu. Miałem wrażenie, że samo wołało do gościa, aby szybko stąd uciekł i więcej się tu nie pojawiał. Dziwnie się tu czułem, może dlatego, że stałem w małym centrum narkotykowym. Gdzieś tutaj leżą prawdopodobnie tysiące dolarów w narkotykach. Nadal nie wierzyłem, że dałem się w to wciągnąć, ale Jeremy dał mi wybór. Jeśli będę miał jakiekolwiek wątpliwości, już więcej się tu nie pojawię.
    Jeremy położył dłoń na moich plecach i poprowadził mnie do szarego pokoju, gdzie na kanapie siedziało dwóch wytatuowanych mężczyzn, którzy skręcali marihuanę w jointy. Matko boska, gdzie właśnie mnie zaprowadzono...
- Hej! - zawołał Jeremy, dzięki czemu mężczyźni unieśli głowy i ich spojrzenie spotkało się z moim. Byli zdziwieniu, to jasne.- Mamy nowego, panowie.
- Znalazłeś go na ulicy? - zapytał jeden z nieznajomych, drapiąc się po brodzie pokrytej zarostem.
- Tak. Potrzebuje pieniędzy, postanowiłem mu pomóc.
- Skończysz bawić się w Matkę Teresę, gdy w końcu nas przyskrzynią – odezwał się drugi, a Jeremy wzruszył ramionami.- Ale skoro mu zaufałeś, w porządku. Byle nas nie wkopał.
- O, nie, możecie być o to spokojni – zastrzegłem, unosząc ręce w geście obrony.
    Mężczyźni uśmiechnęli się do siebie i wstali z kanapy, po czym podali mi dłonie. Jeden z nich przedstawił się jako Oliver, drugi jako Austin. Może i nasze pierwsze spotkanie nie zaczęło się najprzyjemniej, później poszło już z górki. Po krótkiej rozmowie stwierdzili, że można mi zaufać, nawet jeśli nie mam doświadczenia w tych sprawach. Zresztą to żadna filozofia. Co może być trudnego w sprzedawaniu narkotyków i uciekaniu przed policją? Huh, dziecinnie proste...
- Jest nas pięciu, z tobą sześciu – powiedział Oliver, gdy wszyscy siedzieliśmy przy stole, a ja bacznie obserwowałem, jak jego palce zwinnie skręcają bibułkę.- Alan to mała ruda pierdoła, poszedł sprzedawać. Jest jeszcze Danny, dzisiaj nie pracuje. Zajmuje się bardziej pieniędzmi, powiedzmy księgowością, aniżeli handlem. Jeremy sprzedaje. Ja i Austin zajmujemy się przygotowaniem towaru, co wiąże się też z odbieraniem go od innych. Ty – spojrzał na mnie, a ja uniosłem brew – będziesz sprzedawał to, co przygotowujemy. Nie interesuj się niczym, co nie dotyczy twojej roboty, bo może się to dla ciebie źle skończyć, Vic.
    Skinąłem głową, dając im do zrozumienia, że wszystko do mnie dotarło i nie trzeba powtarzać drugi raz. Nawet nie chciałem wciskać nosa w nie swoje sprawy, bo mnie nie interesowały. Potrzebowałem pieniędzy, w tym momencie tylko to się dla mnie liczyło.
- W porządku. - Uśmiechnął się Austin, prostując plecy.- A teraz, Vic, patrz i ucz się. Mam nadzieję, że wszystko złapiesz i zagościsz tu na długo.
   
    Godzina dziesiąta wieczorem nie była idealną porą do wracania do domu, tym bardziej, gdy czekał w nim twój poddenerwowany chłopak. Nie powiedziałem Kellinowi, kiedy wrócę ze spaceru, ale brunet na pewno nie spodziewał się mojego tak późnego powrotu. Po prostu zasiedziałem się u chłopaków, spaliłem blanta i zostałem wtajemniczony w interes. Nie mogłem od tak wyjść i po prostu ich zostawić. Musiałem dowiedzieć się wszystkiego, aby niczego nie spieprzyć i dostać chociaż tygodniówkę, która będzie wyższa niż moja poprzednia miesięczna wypłata.
    Wsunąłem klucz do zamka i próbowałem jak najciszej go otworzyć. Do mieszkania wszedłem na palcach, aby nie obudzić Kellina, chociaż i tak wątpiłem, że spał. Zamknąłem za sobą drzwi i zapaliłem światło na korytarzu. Westchnąłem ciężko, gdy zobaczyłem opierającego się o ścianę Kellina, który skrzyżował ręce na klatce piersiowej i zmrużył oczy. Miał na sobie moją koszulkę, która sięgała mu do połowy ud i wyglądałby naprawdę uroczo, gdyby nie jego zdenerwowanie.
- Gdzie byłeś? - zapytał ostro, a ja ściągnąłem buty.
- Na spacerze – odparłem.
- Dość długo chodziłeś po tym parku – prychnął, podchodząc do mnie, aby następnie chwycić moją twarz i obrócić ją w swoją stronę.- Chuchnij.
- Przecież nie piłem.
- Ale paliłeś – stwierdził, a ja przekląłem w duchu.- Dojrzale. A teraz mi powiedz, gdzie paliłeś.
- U znajomych. Nie znasz ich.
- Może powinienem ich poznać, żebym wiedział, gdzie się szlajasz i nic mi nie mówisz.
- Jestem dorosły, chyba mogę wyjść z mieszkania i wrócić w nocy, nie uważasz?
- Martwiłem się i tyle. - Wzruszył ramionami, po czym odwrócił się na pięcie i poszedł do sypialni, zatrzaskując za sobą drzwi.
    Przewróciłem oczami i poszedłem do łazienki, aby się ogarnąć. Wziąłem szybki prysznic, przebrałem się w dresy i umyłem zęby, aby pozbyć się nieprzyjemnego zapachu zioła. Następnie wszedłem do sypialni, gdzie zobaczyłem leżącego na boku Kellina. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, chłopak odwrócił się w drugą stronę, aby na mnie nie patrzeć. Musiałem powiedzieć coś, żeby go udobruchać. Miałem dość tych fochów i kłótni.
    Położyłem się na łóżku i objąłem go w pasie, przyciągając do siebie jego drobne ciało. Pocałowałem tył jego głowy. Nie protestował. Wiedziałem, że brakowało mu czułości, więc musiałem to nadrobić. Potrzebował dobrej nowiny...
- Zdobyłem pracę – odezwałem się, a Kellin gwałtownie obrócił się w moją stronę, prawie uderzając mnie w twarz.- To dlatego wróciłem później. Załatwiałem wszystkie sprawy.
- Naprawdę? - wyszeptał, a ja skinąłem głową. Brunet uśmiechnął się promiennie i wtulił się w moją klatkę piersiową.- Gdzie?
    Cholera. O tym nie pomyślałem. Przecież nie powiem mu o tym, że wkopałem się w narkotykowy biznes. Wyrzuciłby mnie z domu.
- W handlu – odparłem. Nie skłamałem, co? - Będę sprzedawał różne wyroby na zamówienie. Dobrze płacą.
- Co będziesz sprzedawał?
- Co wpadnie im w ręce. Nie interesuj się tak, Kells. Jeszcze nie zacząłem, nie chcę być za bardzo optymistyczny, bo jeśli stracę tę pracę, będzie naprawdę słabo.
- W porządku – mruknął, przesuwając się nieco w górę, aby móc musnąć moje usta, co następnie zrobił.- Cieszę się, Vic. Cholernie się cieszę.
- Ja bardziej, uwierz mi.
- Teraz wszystko się ułoży, prawda?
- Tak, skarbie. - Jeśli nie złapie mnie policja, dodałem w myślach.

poniedziałek, 14 lipca 2014

Cztery

Cześć.
Pamiętajcie o komentarzach. Dużo komentarzy to rozdział. Może tym razem 16 = rozdział.
Endżoj.   
__________________________________
      Wizyty mojego ojca nigdy nie kojarzyły się z niczym złym – wręcz przeciwnie. Były to przyjemne pogadanki, podczas których tata i Vic rozmawiali o sporcie, a ja robiłem im kawę (jak prawdziwa gosposia, nie ma co). Mój ojciec należał do osób życzliwych i pogodnych, nic więc dziwnego, że chętnie nas odwiedzał i Vic nie obawiał się swojego potencjalnego teścia.
    Dzisiejszy dzień był dla nas swojego rodzaju odmianą. Siedzieliśmy jak na szpilkach. Nie wiedzieliśmy, co chciał nam powiedzieć, dlatego nasze obawy zwiększały się z każdą minutą przybliżającą nas do spotkania. Może niepotrzebnie się denerwowaliśmy? Może po prostu źle zinterpretowaliśmy jego ton przez telefon... Komórka przecież zniekształca głos.
    Chyba tylko się łudziłem. To mogło oznaczać tylko coś złego.
    Spojrzałem na Vica, który bez przerwy siedział pod ścianą i patrzył w jeden punkt na podłodze. Denerwował się bardziej niż ja i tym razem nie potrafił przybrać maski obojętności. Sprawa mogła dotyczyć naszego związku, który aktualnie przechodzi pewne załamanie, więc nie możemy pozwolić na osłabienie naszych relacji. Nie mieliśmy sił, aby znów je naprawiać.
    Szybko zrobiłem jakąś sałatkę, aby nie przyjmować ojca z pustymi rękoma, bo głupio bym się wtedy czuł. Zrobiłem porządek w salonie, uprzątnąłem niepotrzebne rzeczy ze stolika, aby móc postawić na nim talerze, sztućce i jedzenie, po czym zabrałem się za szykowanie kubków na herbatę. Nie było wątpliwości, że to ja odgrywałem w tym domu rolę gosposi, a Vic w pewnym sensie głowy rodziny. Można powiedzieć, że byliśmy małą rodziną, ale dopiero w jej początkowym stadium. Z czasem wszystko się rozwinie i umocni, ale może to tylko moje małe marzenia.
    W pewnym momencie rzuciłem szmatę na blat kuchenny i podszedłem do Vica, zaciskając usta w cienką linię. Stanąłem nad nim, chwyciłem jego ręce i próbowałem podnieść go z podłogi. Był dla mnie za ciężki, albo ja za słaby, więc sam dźwignął się na nogi, co nie sprawiło mu wielkiej przyjemności. Pewnie, niech zostawi mnie z tym wszystkim samego. Właśnie tak się wspieraliśmy, cholera jasna... Miałem dość takiego zachowania.
- Wkurwiasz mnie – oznajmiłem, zadzierając głowę, aby móc na niego spojrzeć.- Wstrzyknij w siebie jakąś energię. Nie chcę, żebyś wyglądał jak trup, gdy tata przyjdzie. Nienawidzę, gdy jesteś w złym humorze. Wiem, że ostatnio jest ciężko, ale hej... - Zagryzłem dolną wargę i oparłem głowę na jego klatce piersiowej, obejmując go rękoma w pasie.- Kocham cię.
    Poczułem, jak chłopak całuje czubek mojej głowy, na co mimowolnie się uśmiechnąłem i przymknąłem oczy. Właśnie takich momentów potrzebowaliśmy. Kilka miłych słów i gestów, przytulania i całusów. Nie było perfekcyjnie, ale w jego ramionach chociaż na chwilę mogłem zapomnieć o przeciwnościach świata.
    Z naszego spokojnego momentu wyrwał nas dzwonek do drzwi. Powoli otworzyłem oczy i schowałem twarz w koszulce szatyna, który szybko pocałował mnie w czoło, po czym pogładził włosy i wypuścił mnie ze swoich objęć, aby pójść otworzyć drzwi. Zagryzłem wewnętrzną część policzka i powoli poszedłem na korytarz, gdzie oparłem się bokiem o ścianę i patrzyłem, jak mój chłopak otwiera drzwi. Po chwili przez próg przeszedł mój ojciec. Uścisnął dłonie z Victorem, a mnie, zupełnie jakbym był jego małym synkiem, pocałował w czoło, przez co nieco się skrzywiłem i wytarłem twarz dłonią. Rozumiem, że nie miał mnie przy sobie tyle lat, ale byłem już dorosły i chciałem, aby traktowano mnie jak poważną, pełnoletnią osobę.
    Cała nasza trójka weszła do salonu, gdzie tata i Vic usiedli na kanapie, a ja przeszedłem do części kuchennej.
- Herbata? - zapytałem, wstawiając wodę w czajniku elektrycznym.
- Poproszę – odparł tata, a ja wyciągnąłem torebkę zwykłej herbaty oraz zielonej dla Vica. Zacząłem przygotowywać napoje, gdy ojciec mówił dalej.- Po pierwsze, bardzo mi się nie podoba wasze podejście do kwestii finansowej. Doskonale wiecie, że płacę, więc dlaczego mnie popędzacie i mówicie, że muszę zapłacić? Wiem, że to muszę to zrobić. Cóż, w sumie to tak naprawdę nie muszę – dodał sucho, a ja zmarszczyłem brwi i odwróciłem głowę w jego stronę.
- To ma coś oznaczać? - zapytałem.
- Rób herbatę, synu, podobno dobrze się przy niej rozmawia.
    Westchnąłem ciężko, po czym zalałem herbatę wrzątkiem i zamieszałem w nich łyżeczką. Chwyciłem kubki i wszedłem do salonu, aby następnie położyć je na stoliku. Usiadłem obok Vica, a tak naprawdę się w niego wtuliłem, bo odczułem nagłą potrzebę jego bliskości. Oparłem się o niego plecami, a on objął mnie ramieniem. Tacie nie przeszkadzały nasze czułości. Miałem wrażenie, że nawet się z tego cieszył, bo wiedział wtedy, że jestem szczęśliwy.
- Słyszałeś o naszych problemach z cieciem – powiedziałem spokojnie.- Tym bardziej, że podniósł nam czynsz. Stwierdziliśmy, że powinieneś wiedzieć.
- Powinienem. - Mężczyzna skinął głową, sięgając po swoją herbatę i powoli zamaczając w niej wargi.- Ale nie chodzi o jedną rozmowę. To zaczęło się powtarzać. Wygląda to tak, jakbyście perfidnie wyciągali ode mnie pieniądze.
- Dobrze wiesz, że tak nie jest!
- Wiem, że macie problemy finansowe, ale jesteście już dorośli. Powinniście zachowywać się jak dorośli i żyć jak dorośli.
- Przecież się staramy! To tylko kwestia pieniędzy...
- Dobra – wtrącił się ostro Vic, a ja odwróciłem głowę, aby na niego spojrzeć.- Twój ojciec ma rację, musimy żyć jak dorośli, ale to nie zmienia faktu, że sobie nie poradzimy. Ty nie pracujesz, potrzebujesz pieniędzy na studia, mnie wylali...
- Straciłeś pracę? - przerwał mu tata, a on westchnął ciężko i skinął głową.- Teraz widzę, że jednak nie jesteście przystosowani do dorosłego życia.
- Tato, tysiące ludzi dziennie traci pracę – jęknąłem, nie chcąc się kłócić.
- Ale w tym momencie żaden z was nie ma pracy!
- To się zmieni, tak? Zmieni się. Nie rób z tego problemu.
- Problem to wy dopiero będziecie mieć, gdy powiem wam najnowsze nowiny – oznajmił mężczyzna, a ja zmrużyłem oczy.
    Bacznie obserwowałem, jak ojciec wypija kilka łyków herbaty, po czym odetchnął głęboko i odłożył kubek na stolik. Vic, który objął mnie w pasie, oparł swoją głowę o moją i również z zaciekawieniem wpatrywał się w mężczyznę. Obaj się denerwowaliśmy. Cholera, o co mogło chodzić? Jak zwykle myślałem o najgorszym.
- Dostałem propozycję od firmy, w której pracowałem – zaczął, a ja skinąłem głową.- Wyższa pensja, lepsze warunki pracy, wszystko na plus. Był w tym jednak pewien haczyk, ale stwierdziłem, że nie robi mi to większej różnicy, więc przyjąłem propozycję. I to wy w tym momencie macie problem, a nie ja.
- Co to za haczyk? - zapytał Vic, a ja chwyciłem jego dłonie na moim brzuchu i splotłem nasze palce.
- Przenoszę się do Londynu.
    Zacząłem kaszleć, przez co Vic mnie puścił zaczął klepać moje plecy, jakby to miało w czymś pomóc. Wezbrałem powietrze w płuca i głęboko odetchnąłem, po czym zacząłem wachlować się dłonią, bo nagle zrobiło mi się gorąco. To był chyba jakiś żart.
- Gdzie kurwa? - wydukałem, gdy już się uspokoiłem.
- Do Londynu. Nie kurwuj.
    Odwróciłem się do Vica i spojrzałem na niego z niedowierzaniem, aby skomentował to w jakiś sposób, w jakikolwiek. To się nie mieściło w głowie. Szatyn pozostał niewzruszony, ale widziałem, jak zaczęła mu pulsować żyłka skroni. Po prostu nie chciał wybuchnąć przy moim ojcu. Pilnował się.
- Wyjeżdżam w przyszłym tygodniu – mówił dalej tata.- Zapłacę wasz czynsz i najnowsze rachunki, a potem, przykro mi...
- Chcesz mi powiedzieć, że zostawiasz nas na lodzie?! - krzyknąłem, wstając z kanapy.- Jak mamy sobie poradzić bez twojej pomocy?! Nie mamy pieniędzy!
- Chciałbym wam pomagać, ale nie mogę – odparł spokojnie.- Zresztą, już wystarczająco wam dałem, nie sądzisz, synu? Musicie się usamodzielnić.
- Usamodzielnić – prychnąłem.- Jesteśmy samodzielni, ale bez pieniędzy!
- Czas, abyście zaczęli je zarabiać – warknął tata.
- Vic bez studiów, a ja na nich?!
- Trzeba było myśleć wcześniej! Teraz widzę, że zależy wam na pieniądzach i cieszę się, że pomogę wam się usamodzielnić. Jesteście dorośli.
    Zrobiło mi się gorąco. Cudownie, zestresowałem się, a to w moim przypadku wcale nie było oznaką czegoś dobrego. Spiorunowałem ojca wzrokiem, po czym podszedłem do szafki z szufladami, gdzie z jednej wyciągnąłem moje małe pudełko z strzykawkami. Stres nie był dobry. O wiele za często trafiałem do szpitala po stresujących chwilach, więc musiałem zadbać, aby nie powtarzało się to za często.
- Jedź sobie do Londynu – mruknąłem, wyciągając jedną strzykawkę, po czym ruszyłem w stronę łazienki. Odwróciłem się jeszcze w stronę ojca i wrednie poruszyłem brwiami.- Przywieź pamiątki, chyba że na to też szkoda ci pieniędzy.
    Pokazałem mu jeszcze środkowy palec, po czym wyszedłem na korytarz i otworzyłem drzwi prowadzące do łazienki. Zamknąłem się w środku i przetarłem twarz dłonią, po czym zabrałem się za sprawy insulinowe. Musiałem odetchnąć, pobyć w ciszy, wszystko przemyśleć. Trochę przesadziłem, zdawałem sobie z tego sprawę. Powinienem być wdzięczny ojcu za to, że przez tak długi czas opłacał nam mieszkanie i moje studia. Byłem, ale tego nie pokazałem, bo spadło na mnie o wiele za dużo informacji. Jak miałem być szczęśliwy, gdy nagle się dowiedziałem, że zostaliśmy praktycznie bez grosza? W dzisiejszych czasach wszystko kręci się wokół pieniędzy... A my ich nie mieliśmy.
    Gdy po kilku dłuższych chwilach w końcu się uspokoiłem, wyszedłem z łazienki i wróciłem do salonu. Zastałem tam samotnie siedzącego Vica, który ze spokojem pił swoją zieloną herbatę. Potrafił być spokojny, gdy tylko chciał i właśnie tego mu zazdrościłem.
- Wyszedł – oznajmił, gdy mnie zauważył.- Myślał, że nie podejdziesz do tego w ten sposób. Chyba nie wyrosłeś ze swoich wybuchów z czasów liceum, co?
    Westchnąłem ciężko i pokiwałem głową, po czym wtuliłem się w chłopaka na kanapie, uważając, aby nie wylać jego herbaty.
- Po prostu... - zacząłem cicho.- Zostaliśmy z niczym.
- Hej, wcale nie. Mamy mieszkanie, samochód, mamy co jeść, nie jest źle.
- Na razie nie. Ale potem to odczujemy. Wywalą nas z mieszkania, mnie ze studiów, będziemy mieć wypadek samochodowy i umrzemy. Ja nie chcę umrzeć, Vic.
- Uspokój się, nikt nie umrze.- Szatyn przewrócił oczami.- Poradzimy sobie. Kochasz mnie? - zapytał, a ja spojrzałem mu w oczy i pokiwałem głową.- Widzisz, ja też cię kocham. I sobie poradzimy.
    Słodko mnie pocałował, a ja uśmiechnąłem się lekko i oddałem pocałunek. Z takim mężczyzną u boku mogło być tylko dobrze. Jakoś damy radę. Nie mieliśmy innego wyjścia.

- Myślisz, że przyjęliby mnie jako sprzątacza? - zapytałem, przeglądając oferty pracy na jednej z wielu stron internetowych, które miałem otwarte w przeglądarce.
- Chyba powinieneś cenić się wyżej – odpowiedział Vic, który robił to samo co ja, tylko na swoim laptopie.- Na przykład mógłbyś pracować w jakieś kawiarni czy restauracji.
- To naprawdę wielka różnica...
- Hej, chyba lepiej zostać kelnerem niż sprzątać kible w jakiejś zaszczurzonej firmie.
    Wzruszyłem ramionami i zacząłem szukać dalej. Wbrew pozorom ofert było naprawdę sporo i miałem w czym wybierać, ale w każdej coś mnie odrzucało i nie chciałem składać tam aplikacji. Vic miał ten sam problem co ja, ale on przynajmniej zadzwonił już do kilku firm. Niestety, każda go odrzucała i nawet nie zapraszała na rozmowę kwalifikacyjną. Nie chciałem pracować byle gdzie, ale najwyraźniej skończy się na tym, że złożę podanie do Starbucksa i będę żyć z robienia kawy innym ludziom, których na nią stać.
- Dobra, dzwonię do tej restauracji, nie mam już siły na nic innego... - westchnąłem, a Vic uśmiechnął się pokrzepiająco.
    Sięgnąłem po telefon i wybrałem numer restauracji, gdzie poszukiwano kelnera. Miałem nadzieję, że jakoś sobie poradzę, bo przecież to nie była żadna filozofia, prawda? Po prostu trzeba być miłym i roznosić jedzenie ludziom.
    Nerwowo przyłożyłem telefon do ucha i zagryzłem dolną wargę, czekając, aż ktoś odbierze. Po chwili usłyszałem męski głos.
- Restauracja „Aroma”, w czym mogę pomóc?
- Umm, dobry wieczór... - zacząłem spokojnie, zerkając na Vica, który uniósł brew.- Dzwonię w sprawie pracy... Widziałem, że poszukują państwo kogoś na stanowisko kelnera.
- Racja. Zanim zaproszę pana na rozmowę kwalifikacyjną, chciałbym zamienić z panem kilka słów przez telefon, jeśli to nie problem.
- Oczywiście, że nie – odparłem, pokazując Vicowi podniesiony kciuk, aby się nie denerwował.
- Ile ma pan lat? Jakimi językami pan włada? Pańskie doświadczenie? Wykształcenie? Stan cywilny?
    Zmarszczyłem brwi i chrząknąłem. To naprawdę było konieczne?
- Mam 19 lat, w przyszłym roku skończę 20 – zacząłem, po czym próbowałem sobie przypomnieć, o co zapytał następnie.- Naturalnie, mówię po angielsku, znam też francuski. Wcześniej nie pracowałem na takim stanowisku, aktualnie studiuję i mam praktyki w redakcji dziennika...
- Gdzie pan studiuje? - przerwał mi mężczyzna.
- Dziennikarstwo na Harvardzie.
- Gratuluję – powiedział, a ja mimowolnie się do siebie uśmiechnąłem.- A jak z pańskim stanem cywilnym? Nie planuje pan dzieci? Wie pan, ostatnio coraz więcej ojców bierze urlopy, a matki pracują...
- Niech się pan nie martwi – zaśmiałem się krótko.- To mi nie grozi.
- W jakim sensie?
    Złożyłem usta w dzióbek, po czym odsunąłem telefon od ucha i zakryłem głośnik dłonią.
- Vic. - Pstryknąłem palcami, aby szatyn zwrócił na mnie uwagę, co następnie zrobił i spojrzał na mnie pytająco.- Powinienem mu powiedzieć, że jestem gejem, czy nie?
- A pyta o to?
- Pyta, dlaczego nie będę mieć dzieci.
- Możemy zaadoptować.
    Uśmiechnąłem się pogodnie i pocałowałem go w policzek. Jego słowa rozpaliły we mnie jakąś nową, większą nadzieję, że chłopak traktuje nasz związek naprawdę poważnie. Skoro wspomina o adopcji dzieci, coś było na rzeczy.
- Powiedz mu. Raz się żyje – dodał po chwili, a ja pokiwałem głową. Przyłożyłem telefon do ucha.
- Bo nie miałbym z kim ich spłodzić – powiedziałem pogodnie, a mężczyzna się roześmiał.- Jestem gejem.
    Po drugiej stronie na chwilę zapanowała cisza. Mężczyzna chrząknął, a ja zagryzłem policzek od wewnątrz. Miałem nadzieję, że moja orientacja seksualna od razu mnie nie skreśli.
- W porządku – odezwał się w końcu, a ja otworzyłem szerzej oczy.- Rozumiem, skoro jest pan studentem i ma pan praktyki, pańskie godziny pracy będą raczej ograniczone, ale dam panu szansę. Co pan powie na rozmowę kwalifikacyjną jutro o szesnastej?
- Tak, tak, jak najbardziej mi pasuje – ucieszyłem się.- Dziękuję panu!
- Nie ma sprawy. Do zobaczenia jutro.
    Rozłączyłem się i odłożyłem telefon na bok, po czym spojrzałem na Vica, który intensywnie się we mnie wpatrywał. Uśmiechnąłem się do niego i ściągnąłem laptop z jego kolan, na które następnie wszedłem i usiadłem na chłopaku okrakiem.
- Wnioskuję, że twój homoseksualizm mu nie przeszkadzał? - mruknął, kładąc swoje dłonie na moich biodrach.
- Nie – wyszeptałem, całując jego szyję.- Tobie też nie przeszkadza, co?
- Wręcz przeciwnie – zaśmiał się, odchylając głowę do tyłu, abym miał większe pole do popisu.- Pokaż swój homoseksualizm, skarbie.
- Z przyjemnością – odparłem i zabrałem się za rozpinanie jego rozporka. Kto by pomyślał, że umówienie się na rozmowę kwalifikacyjną może być tak motywujące do działania...

czwartek, 10 lipca 2014

Trzy

Dzisiaj trochę krótszy, ale to specjalnie.
Pamiętajcie o komentarzach. Jak ostatnio... Minimum 15 = tworzenie nowego rozdziału. Wiem, że to troszkę chamskie (nie wiem, może tego nie odczuwacie, chwała Wam), ale to jest naprawdę motywujące, uwierzcie mi.
Endżoj.
__________________________   
    Nie odzywaliśmy się do siebie kilka dni. Czasem tylko wymienialiśmy się pojedynczymi słowami i zwrotami, aby nie było żadnych nieporozumień, bo jakoś musieliśmy wytrzymać ze sobą pod jednym dachem. Żaden z nas nie miał zamiaru przeprosić drugiego. Wydawało mi się, że Vic doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to on zawinił i to on powinien wyciągnąć rękę na zgodę, ale znając go pewnie tego nie zrobi. Cóż, ja nie kiwnę nawet palcem. Sam spieprzył sprawę, niech sam to naprawia. Nie miałem złych intencji, chciałem go w jakiś sposób zmotywować, ale on odebrał to w nieodpowiedni sposób. Szkoda.
    Widziałem, że był zdenerwowany, lecz nerwy te bardziej wpływały na stres aniżeli jakąkolwiek agresję. Jego twarz była zmęczona, oczy podkrążone, nie chciało mu się golić, a na dodatek do zestawu doszło wspólne ignorowanie, podczas gdy w tym czasie powinniśmy się wspierać. Nasz związek należał do tych dziwniejszych i ta sytuacja doskonale to pokazywała.
    Vic spał na kanapie, ja w sypialni. Tęskniłem za przytulaniem przed snem, delikatnymi pocałunkami na dobranoc, jego ręką trzymającą mnie w pasie. Byłem jednak zbyt dumny, aby zacząć naprawiać cokolwiek po tej kłótni. To zadanie nie należało do mnie. Nie tym razem.
    Wszystko zmieniło się jednak po tygodniu, gdy siedziałem na podłodze i segregowałem papiery dotyczące praktyk.
    Vic usiadł naprzeciwko mnie i zaczął zbierać ze mną. Spojrzałem na niego pytająco, a on westchnął ciężko, chwycił moją twarz w dłonie i czule mnie pocałował. Uśmiechnąłem się w tym pocałunku i przymknąłem oczy, delektując się jego czułością i delikatnością. Vic przeniósł dłonie na moje biodra i lekko pchnął mnie do tyłu, przez co położyłem się na plecach. Ugiąłem nogi, między którymi znalazł się szatyn. Nasze wargi nie oderwały się od siebie ani na chwilę. Na dodatek Vic naparł swoją dolną częścią ciała na moją, przez co obróciłem głowę i wydałem z siebie ciche westchnienie. Po chwili jednak położyłem dłonie na jego klatce piersiowej i odepchnąłem go od siebie. Nie podobał mi się taki rozwój wydarzeń.
    Byliśmy skłóceni przez dość długi czas. Nie chciałem przyspieszać i przesadzać z za szybkim rozwojem sytuacji. Pewnie, zaskoczył mnie swoim zachowaniem, ale doprowadzenie do seksu wcale nie sprawi, że mu wybaczę. Chodziło mi o szczere przeprosiny. O jedno słowo.
    Vic usiadł na podłodze i zmarszczył brwi, a ja wyciągnąłem spod tyłka kilka kartek, na których się położyłem. Wszystkie dokumenty odłożyłem na bok, aby nie przeszkadzały, gdyby Vicowi znów zachciało się mnie na nich położyć. Czas okazać chociaż trochę dojrzałości, jak przystało na dorosłych ludzi.
- Nie chcę wskakiwać w seks tylko dlatego, bo to niby „na zgodę” - westchnąłem.- Nie chcę zwykłego pieprzenia się, żeby wszystko się ułożyło, bo kwestia nie leży w seksie, Vic. Nie sprowadzajmy wszystkiego do jednego. Tu chodzi o nas, a nie o nasze pożądanie. Chodzi o nasz związek.
- Wiem, że spieprzyłem, okej? Wiem to.
- Więc?
- Więc?
- No co chcesz mi powiedzieć? - Spojrzałem na niego z nadzieją w oczach, którą doskonale widział, ale chyba nie chciał się do tego przyznać.
- Że przepraszam – mruknął, a mi to wystarczyło, nawet jeśli nie zrobił tego zbyt energicznie.
    Wdrapałem się na jego kolana i obdarowałem go słodkim całusem w usta, który jednak nie prowadził do niczego poważniejszego. Miałem nadzieję, że moje wcześniejsze słowa do niego trafią i nie będzie opierał wszystkiego na seksie. Ale kto wie... Może dzisiaj wieczorem pozwolę mu trochę z niego skorzystać.

    Wszystko wróciło do normy, ale miałem dziwne przeczucie, że to tylko cisza przed burzą. Nie chciałem wywoływać wilka z lasu, lecz chodziły mi po głowie różne pesymistyczne myśli, które nie chciały jej opuścić. Problem w tym, że nie wiedziałem, co je wywoływało. Vic zachowywał się jak cudowny chłopak. Gospodarz domu nie pojawiał się w naszych drzwiach. Pani Eckert była zadowolona z moich prac. Radziłem sobie na studiach. Więc dlaczego się bałem? Gdybym był kobietą, powiedziałbym, że to kobieca intuicja, ale w moim przypadku się to nie sprawdzi. Sprawdziły się jednak moje obawy, z czego już się tak nie cieszyłem.
    Wszystko zaczęło się w piątek po południu, gdy siedziałem na kanapie i pisałem rozpoczęcie długiego wypracowania na zajęcia, które zajmie mi co najmniej tydzień, więc wolałem zacząć już dziś. Im lepsze i dłuższe wypracowanie, tym lepsza ocena profesora.
    Obok mnie, ze swoim laptopem na kolanach, siedział Vic, który uważnie przeglądał oferty pracy w internecie. Cieszyłem się, że w końcu zebrał się w sobie i postanowił zrobić coś w tym kierunku, bo jego wieczne siedzenie w domu i marudzenie, jaki to on jest beznadziejny, zaczynało mnie poważnie denerwować. Kochałem go i trzymałem za niego kciuki, ale niech sam się za siebie weźmie. Był dorosłym mężczyzną, do jasnej cholery, a nie głupim dzieciakiem. Jednak w jego oczach widziałem powoli narastającą rezygnację. Wraz z kolejnymi ofertami pojawiały się większe wymagania co do potencjalnych pracowników, a Vic nie był w stanie sprostać temu zadaniu. Oczywiście tylko na papierze. Mogłem się założyć, że nawet bez studiów wykonałby bardzo dobrą robotę, ale ludzie chcą mieć wszystko na papierze, a Vic takowego nie miał. Nie chcieliśmy bawić się w żadne fałszerstwo ani nic w tym rodzaju, bo to przyniosłoby jeszcze bardziej opłakane skutki. Musimy skupić się na teraźniejszości.
    W pewnym momencie kątem oka zauważyłem, jak Vic zamyka laptopa i odkłada go na bok. Nie przejąłem się tym. Człowiek mógł dostać oczopląsu od tych wszystkich literek na ekranie, ja też powoli już odpadałem i będę musiał zrobić sobie przerwę. Vic jednak postanowił wciągnąć w swoją przerwę moją osobę, co skutecznie uniemożliwiło mi pełne skupienie się na pisanej przeze mnie pracy. Usta chłopaka lekko muskały moją szyję, a dłoń gładziła udo, nie zbliżając się jednak do mojego krocza, za co byłem mu wdzięczny. Musiałem skończyć pracę. Inaczej będę w ciemnej dupie.
- Nie rób – powiedziałem głośno, a Vic przeniósł usta z szyi w okolice ucha, które lekko zagryzł.- Cholera jasna, Vic, daj mi się skupić.
- Przecież jutro jest weekend, nie musisz tego pisać... - zamruczał, wiodąc czubek języka zza ucha do szyi.
- Jeśli zacznę później, nie zdążę tego napisać. Victor, kurwa mać!
    Szatyn usiadł prosto i spojrzał na mnie z wyrzutem, zupełnie jakbym zabił kogoś z jego rodziny. Nie rozumiał, że miałem inne sprawy na głowie. Definitywnie musiał iść do pracy. W domu zaczęło mu się nudzić. Chodzenie do szpitala raz w tygodniu widocznie mu nie służyło.
- Posłuchaj mnie. - Spojrzałem na niego poważnie, bo nie miałem czasu na żarty.- Muszę napisać chociaż połowę. Jutro nie będę miał czasu...
- No właśnie! - przerwał mi ostro, a ja uniosłem brew.- Nie masz czasu. Nie masz na nic czasu, bo tylko jakieś prace, studia, praktyki. A ja? - zapytał z wyrzutem.- Co ze mną?
- Jakoś wcześniej nie widziałeś żadnych problemów z tym, że byłem zabiegany. A wiesz dlaczego? Bo ty też ciągle coś robiłeś. Nie odczuwałeś tak tego. Ja wychodziłem, ty wychodziłeś, potem spotykaliśmy się w mieszkaniu i spędzaliśmy razem czas. Ja pisałem swoje prace, ty załatwiałeś sprawy związane z pracą, a potem zajmowaliśmy się sobą. A teraz nie masz co ze sobą zrobić. Nie potrafisz siedzieć w miejscu, Vic. Nie potrafisz być leniwy, taka jest prawda.
    Vic westchnął ciężko i skinął głową. Zdawał sobie sprawę, że miałem rację. Taka była prawda – Victor Fuentes nie należał do osób leniwych. Nie chodzi nawet o sport, tylko o codzienne czynności. Vic nienawidził siedzieć w jednym miejscu. Nie potrafił po prostu usiąść na kanapie i nic nie robić. Musiał czymś się zająć, a teraz wychodził raz w tygodniu na rehabilitacje i to było jego jedyne zajęcie.
- Problem w tym, że chcę mieć pracę, ale nie mogę niczego znaleźć – odparł trochę załamany, a ja wypuściłem powietrze z płuc i odłożyłem laptopa na bok.- Wszędzie szukają kogoś z doświadczeniem...
- Masz doświadczenie.
- Wykształceniem...
- Mogliby przymknąć na to oko.
- Ogólnie kogoś, kto nie jest mną – zakończył, a ja prychnąłem i założyłem włosy za uszy. Miałem dość jego użalania się nad sobą. Czas wziąć sprawy w swoje ręce.
- Pokaż mi oferty, które przeglądałeś – zażądałem, a Vic niepewnie sięgnął po swojego laptopa, którego następnie włączył.
    Na ekranie pojawiły się ostatnio przeglądane strony internetowe. Przymknąłem oko na otwartą kartę seks shopu, bo Vic ostatnio coś o nim wspominał, i postanowiłem skupić się na stronie z pracą. Chłopak szukał posady w kategorii rekreacji, najlepiej z dziećmi i młodzieżą. Nie dziwiłem mu się – z taką grupą wiekową dogaduje się najlepiej i na nią bardzo pozytywny wpływ. A może warto było zajrzeć do czegoś innego, ale zarazem nie odbiegać od sportu i rekreacji?
- Popatrz – zacząłem, przewijając stronę, aż w końcu zatrzymałem się i nacisnąłem jeden z linków.- Instruktor fitnessu. Czemu nie możesz zostać instruktorem fitnessu? Robiłeś jakieś szkolenia i chyba masz uprawnienia instruktorskie, co? - Spojrzałem na niego.
- Czy ja wiem... - Vic skrzywił się i wskazał palcem na jeden z warunków stawianych przez firmę.- Nie mam zbyt wielkiego doświadczenia w prowadzeniu zajęć tego typu...
- Ale prowadziłeś inne! - powiedziałem trochę za głośno, ale Vic wzruszył ramionami i wyraźnie stracił zainteresowanie tą ofertą. Cóż, postanowiłem się nie poddawać. - A gdybyś został ratownikiem...
- Kellin...
- Masz takie szkolenie, wiem to, byłem z tobą je odebrać! - Vic patrzył beznamiętnie na ekran laptopa.- Jezu, jesteś taki okropny. Czemu nie mógłbyś zostać ratownikiem? Nie wymagają studiów, jesteś po liceum i właśnie ktoś taki jest im potrzebny.
- Sam nie wiem...
- Przecież umiesz pływać i przeprowadzać resuscytację, nie załamuj mnie.
    Vic nie odzywał się przez chwilę. Wiedział, że miałem rację. Znowu. Doskonale wiedziałem, że był w stanie przyjąć tę posadę, ale jemu najwyraźniej znów coś nie pasowało. Cholera, nawet nie miałem pojęcia, gdzie on chce pracować!
- Jesteś beznadziejny – stwierdziłem sucho i praktycznie rzuciłem w niego laptopem, który wylądował na jego udach.- Po prostu bez-na-dziej-ny – dodałem akcentując ostatnie słowo, aby dobiło go jeszcze bardziej.
- To ja szukam pracy, a nie ty.
- Nie widać, żebyś to robił – mruknąłem, sięgając po swojego laptopa, na którym nadal widniał dokument z moim wypracowaniem. Kątem oka widziałem, że Vic chciał się odezwać, ale uciszyłem go ruchem dłoni.- Pomyśl nad sobą. Pomyśl, czego w ogóle szukasz. Jak na człowieka z kilkoma kursami jesteś bardzo wybredny.
    Wraz z moim ostatnim słowem w mieszkaniu zabrzmiał dzwonek do drzwi. Jeszcze tego brakowało, żeby ktoś złożył nam niezapowiedzianą wizytę. Moment nie był najodpowiedniejszy, bo twarz Vica wyrażała wielkie niezadowolenie, a moja irytację i znudzenie jednocześnie.
    Szatyn wstał z kanapy i wyszedł na korytarz. Z oddali słyszałem tylko dwa męskie głosy – jego i mojego ulubionego człowieka w tym bloku, pana szanownego ciecia. Może powinien z nami zamieszkać, skoro tak często u nas bywa. Lubił się z nami kłócić, a w tym mieszkaniu ostatnimi czasy rozbrzmiewało o wiele za dużo kłótni.
    Po chwili usłyszałem głośne trzaśnięcie drzwiami, które nie mogło wskazywać na nic pozytywnego. Oderwałem wzrok od laptopa i uniosłem brew, oczekując wyjaśnień od mojego chłopaka, który rzucił we mnie jakąś kartką. Prychnąłem pod nosem i chwyciłem papier, który szybko przestudiowałem.
- Mój ojciec ledwo zapłacił ostatni czynsz, a teraz dają nam jeszcze wyższy? - zapytałem z niedowierzaniem, a Vic położył się na podłodze i po prostu zaczął patrzeć w sufit.- To jest jakaś kpina, ja tego nie rozumiem. Tylko na wzrósł, czy innym sąsiadom też dowalili?
- Nie wiem – mruknął chłopak.- Jeśli chcesz, to możesz zapytać panią Glower obok, ale wątpię, że cokolwiek ci powie po tym, jak nas opieprzyła za za głośny seks.
- Myślałem, że już się przyzwyczaiła.
- Jeszcze nie.
    Wzruszyłem ramionami i wróciłem do pisania wypracowania. Nie tworzyłem niczego specjalnego, bo ciągle coś mi przerywało i nie zanosiło się na to, żebym napisał dzisiaj większość tej pracy. Jutro na praktykach będę musiał zająć się wypracowaniem, a nie kolejnymi artykułami, które mogłyby zadowolić panią Eckert.
- A może zadzwoń do swojego ojca? - odezwał się Vic, a ja zacisnąłem usta w cienką linię.
- Powie to samo. Że zapłaci.
- Może warto go uprzedzić.
- To zadzwoń – mruknąłem, nie przejmując się tym, co zrobi Vic.
    Ten najwyraźniej wyciągnął telefon z kieszeni i wybrał numer mojego ojca, bo usłyszałem charakterystyczny dźwięk połączenia. Głośnik, no tak. Lepiej rozproszyć mnie jeszcze bardziej.
- Tak? - Usłyszałem głos ojca i spojrzałem na Vica znad laptopa.
- Umm, dzień dobry – zaczął, a ja przewróciłem oczami.- Wywiązał się pewien problem i... Stwierdziliśmy, że powinien pan o tym wiedzieć.
- Jaki problem? Dotyczy pieniędzy?
- Tak, ale...
- Wiedziałem. To się robi komiczne, chłopcy, bardzo komiczne, ale dobrze, że taki problem się w ogóle pojawił. Porozmawiamy sobie jak dorośli. Przyjadę do was dzisiaj wieczorem. Skoro problemy się pojawiają, trzeba je rozwiązywać, nawet w ten najgorszy sposób.
    Uniosłem brwi, gdy ojciec się rozłączył. To nie mogło zwiastować nic dobrego.