sobota, 28 września 2013

IX

Komu dziękujemy za szablon? Kosiarce ♥ Coś mówiła, że nadal się robi, czy coś... Ale na razie jest, oj tam.
Nie pisałam tego w nocy, wiec raczej bez dram.
No i... Ostrzeżenia w tym rozdziale: mały smut ;)
_______________________________
Poderwałem się z łóżka i wyrwałem Kellinowi telefon z dłoni. Spojrzał na mnie zdziwionym i może nieco skrzywdzonym wzrokiem.
- Nie dzwoń, do cholery jasnej! - syknąłem do telefonu.
- Masz chłopaka? Pieprzyłem zajętego faceta?
- To nie tak, cholera, Jaime! - jęknąłem zirytowany.- Po prostu nie dzwoń już dzisiaj, rano też nie dzwoń, odezwę się jutro, jak wrócę do domu.
- Czyli u niego jesteś?
- Odezwę się jutro.
Wyłączyłem telefon na wypadek, gdyby Jaime chciał zadzwonić jeszcze raz, po czym spojrzałem na Kellina, który uniósł brew w górę i skrzyżował ręce na torsie. Czekał na wyjaśnienia. I co miałem mu powiedzieć? Hej Kellin, pamiętasz, jak opowiadałem ci w Meksyku o Jaimem? On też mieszka w Nowym Jorku i czasem się z nim pieprzę! Nie, to nie przejdzie. Byłem w kropce i miałem nadzieję, że Kellin nie pamiętał mojej historii o liceum. Jeśli ma słabą pamięć, łatwiej będzie mi coś wymyślić, ale...
- To ten Jaime? - jednak nie miał słabej pamięci.
Podrapałem się w tył głowy, po czym westchnąłem ciężko i oblizałem wargi. Nie było sensu kłamać, kiedy Kellin doskonale wiedział, że myślimy o tej samej osobie, która właśnie zadzwoniła. Chłopak czekał, a ja nadal nie mogłem niczego wymyślić. Coś sensownego, coś, co sprawi, ze Kellin odpuści, nie będzie się martwił i wrócimy do łóżka.
- Tak, Kells, to ten Jaime - skinąłem głową.- Ale poczekaj, wysłuchaj mnie. Po prostu spotkaliśmy się przypadkiem, okazało się, że on też mieszka w Nowym Jorku, po prostu odnowiliśmy naszą znajomość.
- I dzwonicie do siebie po nocach? - zapytał z przekąsem, siadając na łóżku i przykrywając się kołdrą.
- Nie wiem, czego chciał i nie obchodzi mnie to, ale przysięgam, nie wracamy do przeszłości. Przysięgam, ze po prostu jesteśmy znajomymi i nie ma między nami ani krztyny uczucia.
Kellin spojrzał na mnie niepewnie. Nadal nie był przekonany, widziałem to po jego wyrazie twarzy. Nie chciałem spieprzyć tego, co udało mi się osiągnąć, a przecież byłem na dobrej drodze, aby sprawić, że Kellin wyzdrowieje, oficjalnie do mnie wróci i będziemy mogli zaplanować wspólną przyszłość. To byłby dla niego ostateczny cios, gdyby się dowiedział, co robię za jego plecami. Przecież ja sam nie wiedziałem, czy tego chcę, czy nie. Przychodzę do Jaimego, uprawiamy seks, jest w porządku. A potem dręczą mnie wyrzuty sumienia, które wyżerają mnie od środka, a ja nie mogę nic zrobić, aby odpokutować wszystkie moje winy. Mogłem przestać, tylko że coś mnie blokowało. Hej Vic, przecież kochasz Kellina, mówił mi jeden głosik. Drugi natomiast w kółko powtarzał, że to nie jest nic złego, to tylko seks z byłym. To chyba ja nadaję się do psychiatryka, a nie Kellin.
Usiadłem obok chłopaka i nakryłem się kołdrą. Objąłem go w pasie i przysunąłem bliżej siebie. Na początek utrzymywał pewien dystans, ale po chwili westchnął głośno i wtulił się w moją klatkę piersiową.
- Wierzysz mi? - zapytałem cicho.
Kellin objął mnie w pasie, jego głowa spoczywała na mojej klatce piersiowej.
- Wierzę, Vic. Wierzę.

Obudziło mnie lekkie łaskotanie w okolicach szyi. Skrzywiłem się i otworzyłem oczy. Zobaczyłem Kellina, który składał delikatne pocałunki na mojej żuchwie, szyi i obojczykach.
- Umm, dzień dobry? - uśmiechnąłem się lekko.
Chłopak uniósł głowę, po czym nachylił się nade mną i długo pocałował mnie w usta. Chciałem rozchylić jego wargi językiem, ale nie zdążyłem, bo brunet się ode mnie oderwał i zaczął całować moją odkrytą skórę.
- Co robisz? - mruknąłem, gładząc go po włosach. Ten na początku nie odpowiedział, tylko przyssał się do mojej czyi, zdecydowanie zostawiając po sobie dużą malinkę.
- Naznaczam swój teren - szepnął.
Wtedy uśmiechnąłem się i ująłem jego twarz w dłonie, odrywając przy tym jego usta od mojego ciała. Spojrzał na mnie pytająco.
- Czy ty jesteś zazdrosny? - zapytałem ze śmiechem. Na jego blade policzki wpełzł rumieniec, a on sam odwrócił wzrok.- Kells, nie musisz...
- Jesteś mój - przerwał mi, a ja zagryzłem dolną wargę.- Żadnego Jaimego, żadnej Clary, jesteś mój i tylko mój.
- Oczywiście, że jestem - odparłem.
Byłem cały w skowronkach. Co tez ta zazdrość robiła z człowiekiem? Może i lepiej, że byłem wtedy u Jaimego? Wystarczyło spojrzeć na Kellina. Zazdrość była tak widoczna, ze nie można było jej nie stwierdzić. Jego wyraz twarzy, oczy, zachowanie... O wszystkim wiedziałem.
- To pozwól mi...- Kellin odrzucił kołdrę na bok, po czym zahaczył palcami o gumkę w moich bokserkach. Gdy chciał je ze mnie ściągnąć, chwyciłem go za dłoń, zatrzymując go przy tym. Nie mogłem od tak mu na to pozwolić. Mimo że miałem dużą ochotę na trochę zabawy, a rano ta ochota zawsze się zwiększa, to nie chciałem, żeby Kellin czuł się w ten sposób, że musi to zrobić, bo to jakiś jego obowiązek. Nie musiał mi udowadniać, że jestem jego, bo doskonale to wiedziałem. Właśnie do tego dążyłem. Do tego, aby to przyznał. Należałem do niego.
- Nie musisz tego robić - powiedziałem, patrząc w jego duże i jasne oczy.
Kellin nachylił się nad moją twarzą i czule mnie pocałował, po czym uśmiechnął się lekko i wrócił do poprzedniej pozycji. Chwycił moje bokserki, które zsunął w dół, uwalniając przy tym mojego twardego już członka. Zagryzł dolną wargę, po czym zaczął lekko muskać go po całej długości opuszkami palców. Zadrżałem przez to uczucie i mruknąłem cicho, przymykając oczy. Chłopak chwycił dłonią moje przyrodzenie i zaczął nią wolno poruszać. Jęknąłem cicho i oparłem się na łokciach, aby móc widzieć poczynania bruneta. Po chwili poczułem jego ciepłe i wilgotne, ale spierzchnięte usta na swoim napletku i zacisnąłem palce na pościeli. Kellin powoli obniżał głowę, aby wziąć mnie całego do ust. Gdy był prawie na końcu, zamknął oczy i znów uniósł się w górę. Na początek poruszał się bez większego pośpiechu, ale z każdą chwilą przyśpieszał, przez co ja mruczałem i jęczałem głośniej i częściej. W pewnym momencie za drzwiami rozległy się jakieś głosy. Kellin otworzył oczy i wyprostował się szybko, po czym, chwytając mojego penisa dłonią, spojrzał na drzwi. Jego ręka wolno się poruszała.
- K-kurwa, Kells - jęknąłem, a on uciszył mnie gestem wolnej dłoni.
- Cicho, bo jak nas nakryją, to tobie zabronią tu przychodzić, a mnie znowu wsadzą do izolatki - szepnął. Widziałem w jego oczach ból, gdy to mówił. Nie chciał tam wracać i nie chciał zostać sam. Tylko co miałem poradzić, gdy robił mi dobrze i po prostu nie byłem w stanie zachowywać się w inny sposób? Tak bardzo tęskniłem za jego dotykiem, ustami, za nim całym. A teraz w końcu go mam. Gdy głosy ucichły, znów się pochylił i oplótł mojego penisa wargami. Jego głowa poruszała się w szybkim tempie, a dłoń chwyciła tę część, której nie dosięgnął ustami.
- Mhm, o m-mój Boże, K-kells, huh, nie przest... Ooo... Nie przestawaj, proszę c-cię - jęknąłem, odchylając głowę do tyłu.
Kellin otworzył oczy i spojrzał na mnie niewinnie, co sprawiło, ze byłem już na krawędzi wytrzymałości. poczułem to przyjemne uczucie ciepła w okolicach podbrzusza.
- Z-zaraz dojdę - jęknąłem głośno, a Kellin podkręcił tempo.
Nie mogłem już dłużej wytrzymać i wystrzeliłem w jego usta, głośno przy tym jęcząc. Tak bardzo brakowało mi tego uczucia. Oczywiście, uprawiałem seks z innymi, ale to Kellina mi brakowało. Był jedyny w swoim rodzaju, nikt nie mógł się z nim równać, nawet Jaime. 
Kellin powoli poruszał głową, czekając, aż zejdę z uniesienia, po czym podniósł się i połknął wszystko, co miał w ustach. Podniosłem się do pozycji siedzącej, objąłem go w pasie i położyłem go na plecach na łóżku. Unosiłem się nad nim, moja twarz była na wysokości jego.
- Chodź tu, skarbie - mruknąłem w jego usta i długo je pocałowałem. Chwyciłem koniec jego koszulki, w której spał i chciałem podwinąć ją do góry, ale chłopak mnie zatrzymał, łapiąc moje ręce swoimi.
- Nie - odepchnął mnie lekko od siebie, przez co musiałem się nieco odsunąć, jednak nadal się nad nim nachylałem.
- Co się dzieje? - zapytałem z troską w głosie.
- Po prostu nie chcę - szepnął, siadając na łóżku, przez co ja również musiałem się podnieść. Założyłem z powrotem swoje bokserki, po czym spojrzałem na niego pytająco.
- Coś nie tak? Dlaczego nie chcesz? Przecież przed chwilą...
- To to co innego - przerwał mi, chwytając kołdrę i opatulając się nią.- Nie chcę, żebyś... Żebyś nagle zrezygnował, bo zobaczysz moje nagie ciało, nie chcę tego.
A więc o to chodziło. Westchnąłem głośni, po czym usiadłem obok niego i objąłem go ramieniem. Kellin dał mi trochę kołdry, żebym też mógł narzucić ją na swoje obnażone ramiona. Chciał jeszcze coś powiedzieć, więc mu nie przerywałem.
- Jestem za gruby, nie lubię siebie, więc inni tez nie polubią...
- Kellin, spójrz na mnie - powiedziałem pozwanie, a chłopak powoli przeniósł na mnie swój wzrok.- Po pierwsze, nie jesteś gruby. Masz poważną niedowagę, jeśli stracisz jeszcze więcej kilogramów, możesz umrzeć, a ja na to nie pozwolę. Po drugie, jesteś idealny, naprawdę, więc nie możesz mówić, że bym się zniechęcił. Kocham cię, więc bym tego nie zrobił, rozumiesz? Kocham cię. A moje serce się kraja, gdy słyszę, co o sobie mówisz.
Kellin zamknął oczy i położył głowę na moim ramieniu. Jego oddech był spokojny i miarowy, a jednak czułem, że chłopak drżał.
- Ściągniesz dla mnie koszulkę? - zapytałem nagle.
Kellin podniósł się gwałtownie i szybko pokręcił głową.
- Chcę po prostu zobaczyć, jak bardzo jesteś wychudzony, nic ci nie zrobię, obiecuję.
Chłopak chwilę się nie odzywał, po czym westchnął ciężko i oblizał wargi. Zrzucił z siebie kołdrę, po czym zszedł z łóżka i stanął na podłodze. Chwycił koniec swojej koszulki i chwilę się ociągał, ale w końcu wygrał walkę z samym sobą i ściągnął ubranie przez głowę. Został w samych spodniach. Oplótł się rękoma, mechanizm obronny, zrozumiałem to. Opuścił głowę. Był blady, był chudy... Co ja gadam, jego organizm był wyniszczony. Mogłem bez problemu policzyć jego żebra. Wstałem z łóżka, po czym chwyciłem jego dłonie. Splotłem nasze palce i oparłem swoje czoło o jego.
- Będziesz jeść? - wyszeptałem.- Tak jak wczoraj. Obiecaj mi, że będziesz jeść.
- Nie ch-chcę łamać obietnic - zaskomlał, a w kącikach jego oczu zaczęły zbierać się łzy.
- Kellin, jesteś chodzącym szkieletem, musisz jeść, żeby przeżyć. Obiecaj mi, że będziesz jadł.
- Vic...
- Obiecaj!
- Obiecuję...- powiedział prawie niedosłyszalnie, a po jego nosie spłynęła pojedyncza łza.
Uśmiechnąłem się lekko. Nie byłem pewny, czy dotrzyma obietnicę, ale chociaż to powiedział, więc chciał z tego wyjść. Szczerze mówiąc, wątpiłem, że zacznie jeść pełnowartościowe posiłki, ale od czegoś trzeba zacząć. Przejechałem palcami po jego wytatuowanym ramieniu. Kellin uniósł głowę i wodził wzrokiem za moją dłonią.
- Od jak dawna go masz? - zapytałem, mając na myśli tatuaż. W Meksyku miał tylko na klatce piersiowej. Kiedy miał czas na zrobienie sobie całego rękawa, gdy cierpiał przez te cztery lata? Miał czas i środki, aby zrobić coś dla siebie?
- Znajomy mi zrobił, jako prezent na osiemnaste urodziny - mruknął.- Gdy w-wyrzucili mnie z d-domu, przez krótki czas mieszkałem właśnie z nim, był tatuażystą i podczas mojego pobytu u niego zrobił mi cały rękaw.
- Rozumiem - skinąłem głową.- Twoje ręce są połowa moich i tego nie rozumiem. Obiecałeś, że będziesz jeść, więc pójdziemy coś zjeść.
- Nie mogę wyjść. Muszę czekać na Addie, aż przyjdzie z lekami i dopiero wtedy mogę z kimś gdzieś iść.
- Kiedy przyjdzie?
- Jakoś... - przerwało mu donośne pukanie do drzwi.
- Hej, Kellin! - usłyszeliśmy głos Addie i spojrzeliśmy na siebie dosłownie w ten sam sposób, w tym samym momencie.
- Schowaj się - szepnął ze zdenerwowaniem, chwytając swoją koszulkę i zakładając ją na siebie.
- Niby gdzie? - odparłem mu równie cicho, żeby Addie nas nie usłyszała.
- Nie wiem, no... Właź do szafy.
Zebrałem swoje ubrania z podłogi, po czym podszedłem do szafy stojącej w jednym z kątów pokoju i wszedłem do środka. Jeśli się tu nie uduszę, to będzie sukces. Zamknąłem za sobą drzwi i teraz pozostało mi tylko czekać, aż wszystko się skończy. Usłyszałem otwieranie się drzwi i pogodny głos terapeutki.
- Jak noc? - zapytała Kellina.
- W porządku...- mruknął chłopak i usłyszałem, jak siada na łóżku, bo zaskrzypiało.
- Dzisiaj na uspokojenie, antydepresanty i osłonowe. I jeszcze magnez. Masz, popij - mówiła dziewczyna.- Wieczorem będziesz musiał wziąć te na żołądek, dobra?
Chłopak nie odpowiedział, więc wywnioskowałem, że połykał tabletki. Ile ich miał? Nie wiedziałem, ale na pewno sporo, bo długo nic nie mówił.
- Jak się czujesz? - ponownie usłyszałem głos Addie i skrzypienie łóżka. Kellin chyba odłożył szklankę na szafkę. Tak wywnioskowałem po dźwiękach.
- Masz dla mnie kawę? - zapytał cicho, ignorując poprzednie pytanie.
- Dobrze wiesz, że nie możesz pić kawy po tych lekach, już tyle razy ci to powtarzałam. Ale za to możesz coś zjeść.
- Nie mam zam...- przerwał na chwilę, po czym westchnął głośno.- Okej. Zjem. Byle coś lekkiego.
Gdybym widział w tym momencie Addie, pewnie zobaczyłbym rozpromienioną i uśmiechnięta od ucha do ucha osobę. Ja sam uśmiechałem się jak szaleniec, bo Kellin pracował nad tym, aby dotrzymać swoją obietnicę. Jego życie nie było mu obojętne, albo nie było takie, gdy ktoś obok niego był. Dlatego nie chciałem go zostawić. Kto wie, co się z nim stanie, gdy będę musiał dzisiaj opuścić to miejsce? Nie chciałem dopuszczać do siebie najgorszego, bo nie będę w stanie normalnie funkcjonować.
- Zadziwiasz mnie, mały - odezwała się pogodnie Addie.- Co w ciebie wstąpiło? Jesteś taki... Szczęśliwszy, zgodziłeś się na jedzenie, wziąłeś wszystkie tabletki, aż nie wierze własnym oczom. Zacząłeś być taki odkąd... Odkąd Vic się tu pojawił - stwierdziła z nutą podejrzliwości w głosie. Mogłem przysiąść, że Kellin w tym momencie się rumienił i pochylił głowę.- No, mały, powiedz mi wszystko. Znasz tego faceta tylko z dwa tygodnie...
- Dokładnie to cztery lata - poprawił ją, a mi zaczęło łomotać serce w klatce piersiowej. Powie jej wszystko? Cholera, to wszystko zmieni. To może wszystko zepsuć albo polepszyć. Miałem nadzieję na drugą opcję.
- Cz-cztery?
- Tak, my... Byłem kiedyś na wakacjach w Meksyku, poznałem tam Vica, zostaliśmy parą.
- Parą? - powtórzyła z niedowierzaniem dziewczyna.
- Tak, parą. Był moim pierwszym i ostatnim chłopakiem. Jedynym - załamał mu się głos, ale nie wiedziałem, co zrobił podczas przerwy w mówieniu.- Ale potem sprawy się pokomplikowały, ja musiałem wrócić do domu i zostałem sam. Nie widzieliśmy się cztery lata, teraz się pojawił i razem wszystko naprawiamy. A przynajmniej mam taką nadzieję.
Wtedy postanowiłem zrobić kolejny krok. Założyłem na siebie koszulę, bo spodni nie byłem w stanie, po czym wyszedłem z szafy (see what I did here :3 -  przyp.aut.). Addie otworzyła usta ze zdziwienia i uniosła wysoko brwi, a ja w międzyczasie założyłem na siebie spodnie. Nie będę paradować w bokserkach przed terapeutką mojego chłopaka, jeśli mogłem tak nazwać Kellina.
- Skąd... Ale jak ty tam... Co?
- Vic został na noc - mruknął Kellin, a ja podszedłem do łóżka i usiadłem na nim obok chłopaka, który następnie wdrapał mi się na kolana i się do mnie przytulił. Addie uśmiechnęła się i przechyliła nieco głowę, patrząc na ten słodki aż do mdłości obrazek.
- Wiecie, że spanie osób z zewnątrz w szpitalu jest niedozwolone? Vic - kobieta spojrzała na mnie poważnie.- Jak do cholery jasnej udało ci się tu zostać na noc? Przemyciłeś go, tak jak to robisz z zapalniczkami? - zapytała Kellina, który zamknął oczy i wzruszył ramionami.
- Tak jakby mnie przemycił - zaśmiałem się pogodnie.- Nie chciałem zostawiać go samego, wtedy jest mu źle, a przecież musimy mu pomagać.
Addie pokiwała głową. Dobrze, że była wyrozumiała i zależało jej na życiu Kellina. Równie dobrze mogła mnie stąd wyrzucić i powiedzieć, żebym nigdy nie wracał, ale tego nie zrobiła, za co byłem jej wdzięczny i mogłem się założyć, że Kellin czuł to samo.
- Chcę wiedzieć więcej o tym waszym związku sprzed kilku lat - powiedziała z ciekawością w głosie.- Dlaczego nagle coś się zepsuło?
Spojrzałem na Kellina, który zerkał na mnie kątem oka. Nie chciał mówić, więc to ja przejąłem inicjatywę.
- Kellin trochę na mieszał, ja zepsułem wiele spraw, poniosło mnie, a on wyjeżdżał, więc nie zdążyłem niczego naprawić - mruknąłem.- Hej, Kells.
Brunet spojrzał na mnie pytająco.
- Nie mówiłeś nikomu, co działo się później, gdy wróciłeś do Stanów, prawda? Tylko mi?
Kellin skinął głową i mocniej się we mnie wtulił. Czułem, że nadal nie chciał o tym mówić, więc nie miałem zamiaru go do tego zmuszać. Addie pewnie też nie chciała. Znała go już dwa lata i wiedziała, że jest wrażliwy i nie można na niego naciskać. Nie, gdy jest nadal niestabilny.
- Chcesz wszystko powiedzieć? - zapytała Addie troskliwym tonem.
- Nie - szepnął, a dziewczyna skinęła głową.
- Dobra, w takim razie nie będziemy cię do niczego zmuszać. Może pójdziemy coś zjeść, w takim razie? Ach, i Vic, jeszcze informacja dla ciebie...
Uniosłem brew w górę, poprawiając sobie Kellina na kolanach.
- Jeśli już zostajesz z Kellinem na noc, poinformuj mnie o tym, bo przeżyłam niezły szok, gdy zobaczyłam, że wychodzisz z szafy bez spodni.
Zaśmiałem się pogodnie, a nawet Kellin uśmiechnął się półgębkiem.
- Swoją drogą, nic tu nie zaszło, mam nadzieję? Bo jeśli tak, to złamaliście kolejny punkt regulaminu.
Kellin oblał się szkarłatnym rumieńcem i schował twarz w mojej klatce piersiowej.
- Zostawmy ten temat na inny dzień - odparłem ze śmiechem.

Addie siłą wyprowadziła mnie ze szpitala, mówiąc, że nie mogę siedzieć tu cały czas. Była mi wdzięczna za wszystko, ale nie mogła aż tak naginać zasad panujących w tym miejscy, więc musiałem iść. Widziałem smutek w oczach Kellina, ale musiał się pogodzić z tym, że nie byłem w stanie być przy nim cały czas. Obiecałem, że wrócę jutro z samego rana. Teraz musiałem rozprawić się jeszcze z Jaimem. Gdy siedziałem w swoim samochodzie, wyciągnąłem telefon z kieszeni, włączyłem go i wybrałem numer mężczyzny.
- Tak?
- Musimy porozmawiać. Poważnie.
- Więc może się spotkamy?
- T-... Nie, Jaime, nie. Nie spotkamy się, bo nie mogę. W ogóle nie mogę, rozumiesz? Nie mogę, bo jestem w związku z innym mężczyzną, a nie z tobą. To jego kocham, a nie ciebie. Możemy być ewentualnie znajomymi, umówić się czasem na piwo i pogadać jak kumple, ale to wszystko.
- Wcześniej nie mogłeś mi powiedzieć? Zacząłem robić sobie pieprzone nadzieje.
- Jaime - westchnąłem głośno, opierając czoło o kierownicę.- Byłeś dla mnie ważny, ale wszystko kiedyś się kończy. Ten seks nic nie znaczył. Nic. Jestem w związku, kocham Kellina, a nie ciebie.
- To z nim wczoraj rozmawiałem... Cóż, brzmiał bardziej jak dziewczyna, aniżeli facet, jesteś pewny, że to mężczyzna?
- To koniec naszej rozmowy, żegnam  - warknąłem i szybko się rozłączyłem.
Cóż... Przynajmniej jeden kłopot z głowy... Mam nadzieję.

czwartek, 26 września 2013

VIII

Mało tu psychologicznej paplaniny, bla, bla, bla. No ale jest.
Dziękuję za komentarze, za opinie i tak dalej. Serce się raduje!
No i mam motorek w dupie, bo dzięki @gotohellyall słyszałam Kellina przez jakieś 10 minut przez telefon i w ogóle ajgagfjgsdfhsdgahj, chyba nigdy wcześniej tak nie ryczałam ze szczęścia, i dziękuję jej jeszcze raz, chociaż już pewnie jest zmęczona tymi moimi dziękowaniami, ale i tak dziękuję.
Możecie czytać w spokoju ♥
_____________________________
Staliśmy tak przez kilka dobrych minut. Próbowałem się uspokoić, trzymać nerwy na wodzy, ale nie potrafiłem. Wszystko się we mnie gotowało i gdyby nie Kellin na moich plecach, pewnie już dawno rzuciłbym się na jego ojca. Matka mnie nie obchodziła - była neutralną osobą, bo nie torturowała swojego syna fizycznie i psychicznie. Miałem jej tylko za złe, że nie wezwała policji, gdy Kellin mieszkał jeszcze z rodzicami. Jeden telefon mógł zmienić całe jego życie, które teraz powoli odbudowywał.
- Zejdź z pleców - szepnąłem do niego, ale on mocniej zacieśnił uścisk na mojej szyi.- Stań na podłodze, zajmę się wszystkim, on ci nic nie zrobi, obiecuję.
- Ale ty mu zrobisz - odpowiedział cicho.
Cóż, był bardzo bystry. Jednak postawił stopy na ziemi i powoli mnie puścił. Nie chciał wyjść zza moich pleców. Bał się, nawet jeśli mi tego nie powiedział. Czułem to. Bał się swojego kata. To niedorzeczne. Dlaczego dziecko lękało się własnego rodzica? Nie mogłem tak tego zostawić. Spojrzałem na Kellina, pocałowałem go krótko, ale czule zarazem, po czym ruszyłem w stronę jego rodziców. Chwila nieuwagi ojca i już trzymałem go za koszulkę, przyciskając go przy tym do ściany.
- Jak śmiesz się tu pokazywać - powiedziałem przez zaciśnięte zęby.- Jak śmiesz na niego patrzeć, jak możesz być zdziwiony, że zmieniłeś swojego syna w wraka człowieka?! - krzyknąłem, a kilka osób na korytarzu spojrzało w naszą stronę. Super, tylko o tym marzyłem, o gapiach.- Jak. Śmiesz?! - uderzyłem go w szczękę, po czym uderzyłem nim o ścianę i puściłem jego koszulkę.
Mężczyzna zaczął ciężko łapać oddech, po czym spojrzał na mnie z nienawiścią w oczach.
- Zrozumiałem swój błąd...- zaczął, a ja po prostu go wyśmiałem.
- Zrozumiałeś swój błąd po czterech latach? Do jasnej cholery, trochę za późno. Czy ty widzisz Kellina? - wskazałem dłonią na chłopaka, który stał niedaleko od całego zdarzenia i na wszystko patrzył szklistymi oczami.- Widzisz, co się z nim stało? To twoja wina, to moja wina, to pani wina - spojrzałem na matkę Kellina, która ocierała łzy z policzków.- To wszystko nasza wina. Ale ty, - wycelowałem palcem w mężczyznę, który pocierał sobie szczękę, aby chociaż trochę ukoić ból - ty to zacząłeś, to ty sprawiłeś, że zaczął się załamywać, brakiem akceptacji. Nigdy ci tego nie wybaczy. I ja też nie.
Podszedłem do Kellina i chwyciłem jego dłoń, po czym oparłem swoje czoło o jego. Widziałem strach w jego mokrych od łez oczach. Chwycił kościstymi palcami moje ramiona i zamknął oczy, nadal drżąc.
- Hej, wszystko będzie dobrze - wyszeptałem do niego.- Nic ci nie zrobi, obiecuję. Jesteś przy mnie bezpieczny, rozumiesz? Nic ci nie zrobi.
- A j-jak pójdziesz, to... To zostanę sam - zaskomlał, zaciskając mocniej powieki.
- Nie pójdę. Nie pójdę, dzisiaj zostanę z tobą na noc. Nie będziesz sam.
Kellin uśmiechnął się lekko. To był jego pierwszy szczery uśmiech. Byłem tak szczęśliwy, że w końcu się uśmiechnął, to było nie do opisania. W końcu pokazał emocje inne niż smutek i strach. Lekko musnąłem jego usta, po czym kątem oka zerknąłem na jego rodziców, którzy ze sobą rozmawiali. Po chwili do korytarza wbiegła Addie, która szybko znalazła się przy Kellinie i położyła dłoń na jego ramieniu.
- Boże święty, Kellin, nie możesz tak sobie wychodzić z terapii, ty nie wiesz... O mój Boże, Kellin! - mówiła szybko zdenerwowana, a ja machnąłem dłonią, aby ją uciszyć.
- Był ze mną - powiedziałem spokojnie.
- Jak dobrze, denerwowałam się, naprawdę się... Państwo Bostwick! - uśmiechnęła się na widok rodziców Kellina, na którego następnie spojrzała.- Twoi rodzice chcieli ci sprawić przyjemność i przyjechali z Michigan. Nic ci nie mówiłam, bo chciałam ci zrobić niespodziankę. Na pewno się cieszysz, prawda? - mówiła podekscytowana, a Kellin chwycił mocniej moje ręce i pokręcił głową.- Nie cieszysz się?
Znów ten sam gest. Nie znała jego przeszłości. Nie wiedziała, przez co musiał przejść, zanim się tu znalazł.
- Przepraszam - rozległ się nowy, ale znany mi już głos. Jego matka. Kellin spojrzał na nią smutnym wzrokiem, po czym schował twarz w mojej klatce piersiowej. Kobieta głośno westchnęła.- Możemy porozmawiać z Kellinem? Nie widzieliśmy go trzy lata, chcemy po prostu... Zacząć wszystko od początku. Odnowić nasze więzi.
- Więzi, które sami zerwaliście? - wtrąciłem się niegrzecznie, tuląc do siebie chłopaka.- To przez was Kellin jest w tym miejscu, nawet nie wyobrażacie sobie...
- Vic - Addie spojrzała na mnie groźnie, a ja uniosłem brew w górę i zamilkłem.- Wydaje mi się, że Kellin powinien porozmawiać ze swoimi rodzicami.
- Sam nie chcę - odezwał się cicho brunet.
- Dobrze, w takim razie ja pójdę z tobą.
- Chcę, żeby Vic ze mną był.
Addie zacisnęła usta w cienką linię i skinęła głową. Wyciągnęła kluczyk z kieszeni, podeszła do drzwi od pokoju Kellina. Otworzyła je i wpuściła nas wszystkich do środka. Kellin zacisnął swoje palce na mojej dłoni i obaj powoli weszliśmy do pokoju, przed jego rodzicami. Kellin pociągnął mnie w stronę łóżka, na którym usiadł, w samym jego rogu. Łóżko sąsiadowało z dwoma ścianami, więc chłopak wcisnął się do kąta, a ja usiadłem obok niego, nadal go trzymając i dodając mu przy tym otuchy. Państwo Bostwick spoczęli po drugiej stronie. Gdy Kellin poczuł ich ciężar na materacu, mocniej się we mnie wtulił. Pocałowałem go w czoło, po czym spojrzałem na jego ojca. Nie był zakrwawiony, za lekko go uderzyłem. Kobieta chciała wstać i odsłonić okno, ale jej przerwałem.
- Hej! - zawołałem.- Kellin nie chce, aby okno było odsłonięte, więc proszę go nie odsłaniać.
Ona, widocznie zdezorientowana, usiadła na miejsce obok swojego męża.
- Tak więc, synu...
- Teraz jestem twoim synem? - wycedził przez zęby Kellin.- Teraz? Teraz jest za późno.
- Kellin, zawsze byłeś naszym synem - westchnęła kobieta.
Chłopak pokręcił głową i mocniej się we mnie wtulił.
- Chyba sami nie wierzycie w to, co mówicie - mruknąłem.- Sam go wydziedziczyłeś. Powiedziałeś, że nie masz już syna. Spierdoliłeś jego życie, a teraz tu przychodzisz i śmiesz go nazywać swoim synem? Jesteś niesamowitym hipokrytą!
- Wiem, że źle zrobiłem, rozumiesz? - odpowiedział.- Popełniłem tyle błędów, żałuję ich. Gdybym mógł cofnąć czas...
- Nie trzymałbyś mnie w zamknięciu? - odezwał się Kellin, patrząc prosto na ojca.- Nie biłbyś mnie? Nie krzyczałbyś na mnie? Nie traktowałbyś mnie jak śmiecia? Stałbyś się tolerującym homoseksualistów człowiekiem? - Mężczyzna zaniemówił i rozchylił lekko wargi, patrząc na bruneta.- Wątpię. Ludzie tacy jak ty się nie zmieniają.
- Przypomnieliście sobie o nim po trzech latach? Po tym, jak sami wyrzuciliście go z domu? - zapytałem spokojnie, z niedowierzaniem i smutkiem w głosie.
- Wszystko możemy naprawić, weźmiemy Kellina do domy, będziemy mogli normalnie funkcjonować, jak zwykła rodzina - westchnęła pani Bostwick.
- Nie da się od tak zabrać człowieka z psychiatryka! Spójrzcie na Kellina. Po prostu spójrzcie. Jest po dwóch próbach samobójczych, głodzi się, boi się świata i ludzi, a wy myślicie, że od tak wypisza go ze szpitala? Nonsens.
- Może zapytajmy Kellina - stwierdziła matka chłopaka.- Kellin, skarbie, chcesz wrócić do Michigan? Zobaczysz się z Kailey, ze swoimi przyjaciółmi, pójdziesz na studia. Chcesz?
Kellin przełknął głośno ślinę i spojrzał na mnie z przerażeniem w oczach. Jak miał się nie bać w takiej sytuacji? Nie zdziwiłbym się, gdyby jego ojciec nagle chwycił go w pasie i wyniósł z tego pokoju, żeby jak najszybciej znaleźć się w Michigan. Po chwili przeniósł swój wzrok na matkę.
- Wolę zostać tutaj, niż być z wami w Detroit - szepnął.
- Nikogo tu nie masz, a tam czeka na ciebie rodzina, znajomi.
- Mam Vica - znów powiedział prawie niedosłyszalnie.
Na twarzy jego ojca malowała się wściekłość i irytacja. Mogłem przysiąść, że prowadził walkę ze samym sobą, bo znów odebrałem mu jego syna. Ale nie żałowałem. Kellin był dla mnie wszystkim i jeśli mu nie pomogę, to kto to zrobi? Na pewno nie personel tego szpitala.
- Właśnie, co do Vica - syknął mężczyzna jadowicie.- Jak znalazłeś Kellina? Po takim czasie rozłąki, uczucie nie wygasło? - prychnął.
- Pracuję w Nowym Jorku, więc spotkanie Kellina to był czysty przypadek. Ale dobrze, że to się wydarzyło. I dla pańskiej informacji, - mój wzrok zatrzymywał się raz na kobiecie, a raz na mężczyźnie - nigdzie się nie wybieram. I Kellin też nie, a jeśli dokądkolwiek ma stąd iść, to tylko do mojego apartamentu. Czy chcą państwo jeszcze coś dodać? - zapytałem z fałszywą uprzejmością.
- Ja... To jest...- zaczął pan Bostwick, ale po chwili pokręcił głową i wstał z łóżka wraz z żoną.- Jeszcze tu wrócimy, niedługo.
Z tymi słowami wyszli z pokoju, a Kellin westchnął głośno i usiadł naprzeciwko mnie po turecku. Chwycił moje dłonie i zacisnął na nich swoje blade palce.
- Nie chcę, żeby wrócili - powiedział z przekąsem.- Nie chcę ich widzieć, nie chcę słyszeć, nie chcę z nimi rozmawiać.
- Nikt cię nie zmusza - odpowiedziałem, gładząc jego dłonie kciukami. Po chwili wpadłem na pewien pomysł. Uśmiechnąłem się do niego tajemniczo, a on spojrzał na mnie z zaciekawieniem. Był ciekawską osobą, więc trzeba go było czymś zainteresować.- Mam propozycję nie do odrzucenia.

Weszliśmy do bufetu, trzymając się za ręce. Kilka osób na nas patrzyło, ale nie nie dłużej niż trzy sekundy. Kellin niechętnie przystał na moją propozycję odwiedzenia bufetu, bo wszystko co kojarzyło mu się z jedzenie, sprawiało, ze chciało mu się wymiotować, mimo że pił tylko kawę.
- Musisz jeść, Kells, bo twój organizm długo nie pociągnie na samej kofeinie - powiedziałem i podszedłem do lady, gdzie zamówiłem sałatkę na wynos. Do tego poprosiłem też dużą kawę, ulubioną chłopaka. Zapłaciłem za jedzenie, po czym chwyciłem pudełko z sałatką i kubek, po czym wyprowadziłem Kellina z bufetu.
- Ta... Kawa - brunet patrzył w kubek w mojej dłoni.- Kawa dla mnie?
- Zobaczysz - uśmiechnąłem się tajemniczo, a Kellin westchnął zirytowany i przewrócił teatralnie oczami. Oho, stary Kellin powraca?
Zjechaliśmy na parter, po czym zaprowadziłem chłopaka do znanego mi już korytarza, w którym on prawdopodobnie jeszcze nie był.
- Gdzie idziemy? - zapytał.
- Do ogrodu - odparłem beztrosko.
- D-do... ogrodu? Czyli t-to znaczy, że... Na zewnątrz, na d-dwór?
- Tak, Kells. To znaczy, że idziemy na dwór. Otwórz drzwi, z łaski swojej, bo ja mam zajęte ręce.
- Ja... Ja nie wiem, Vic, nie wiem...
- Hej - spojrzałem mu w oczy i uśmiechnąłem się pokrzepiająco.- To tylko ogród. Trochę słońca, świeżego powietrza. Dwa lata nie byłeś na dworze, więc musimy to nadrobić w jeden dzień. Otwórz drzwi.
Kellin trochę się ociągał, ale w końcu nacisnął klamkę. Dzień był bardzo przyjemny. Nie było gorąco, wiał lekki wietrzyk, który miło muskał skórę i sprawiał, że aż chciało się usiąść na ławce i słuchać się w jego cichy szmer. Kellin chwycił moje ramię i powoli przekroczył ze mną próg. W momencie gdy słońce oświetliło jego twarz, dopiero zobaczyłem, jaki cholernie był blady. Dwa lata niewychodzenia na zewnątrz robi swoje. Trzeba będzie usiąść gdzieś w cieniu, żeby Kellin nie łapał zbyt wielu promieni słonecznych i nie skończył czerwony jak homar.
- Wdychaj powietrze, Kells - powiedziałem beztrosko i zacząłem go prowadzić w stronę wolnej ławki w cieniu jednego z drzew.
Szedł niepewnie, jakby bał się, że zaraz zapadnie się pod nim ziemia, a on wpadnie w otchłań. Poczuł się pewniej, gdy usiadł na ławce widziałem to po wyrazie jego twarzy. Zamknął oczy i głośno zaczerpnął powietrza. Może i nie było jakieś bardzo świeże, zważając na to, że znajdowaliśmy się w centrum miasta, a ogród był stworzony przez człowieka, aniżeli naturę, ale przynajmniej miał czym oddychać. Jego płuca na pewno będą po tym lepiej funkcjonować. Po siedzeniu w zamknięciu wszystko co świeże dobrze mu zrobi.
- I jak się czujesz? - zapytałem z uśmiechem, a on podciągnął kolana pod głowę i położył ją na nich.
- Nie wiem - odparł cicho, patrząc na kawę.
Zauważyłem to, chciał chwycić kubek w swoje kościste palce i zanurzyć usta w pysznym napoju... Ale nie ma tak dobrze. Coś za coś.
- Chcesz kawę, prawda?
Pokiwał głową, a kilka niesfornych kosmyków jego włosów opadło mu na czoło. Szybko je odgarnął i wyciągnął rękę po kubek. Lekko ją klepnąłem i pokręciłem głową, po czym otworzyłem pudełko z sałatką. Warzywa, dobry, lekki sos. Kellin nie będzie miał wrażenia, że jak ją zje, to zgrubnie. Od czegoś trzeba zacząć i czymś trzeba motywować.
- Dostaniesz łyka kawy za trzy pełne widelce sałatki.
Kellin uniósł brwi. Nie spodobał mu się ten pomysł, bo to było oczywiste, że nie będzie chciał jeść, ale za to chętnie wypije kawę. Jednak kiedyś trzeba zacząć walczyć z jego chorobą, a ja miałem zamiar zacząć jak najszybciej i najskuteczniej.
- Nie jestem głodny - mruknął.
- Powiedz mi, kiedy ostatnio jadłeś jakiś porządny obiad? Coś typu makaronu z sosem, jakiś kotlet? Kiedy coś takiego jadłeś?
- Ale z wymiotowaniem czy bez?
- Bez.
- W Detroit.
Uniosłem brwi w górę i upiłem łyk kawy, zupełnie oruchowo.
- Czy ty mi właśnie powiedziałeś, że ostatni wartościowy posiłek jadłeś ponad dwa lata temu?
Nie odpowiedział. Wyglądał, jakby czuł się głupio, jak małe dziecko, które dostało reprymendę od rodzica. Wstydził się tego, że nie jadł? Czy wstydził się swojego kościstego ciała?
- Hej Kells - zwróciłem na siebie jego uwagę.- Zjemy razem, co? To tylko warzywa. Są lekkie, smaczne i zdrowe. Nic ci się nie stanie.
Chłopak w końcu westchnął głośno i skinął lekko głową. Uśmiechnąłem się, po czym chwyciłem widelec dołączony do pudełka z sałatką.
- Pamiętaj, trzy porządne widelce, to łyk kawy - przypomniałem mu, po czym nabiłem na widelec sałatę, pomidora, ogórka i kilka małych kukurydz. Uniosłem widelec i zbliżyłem go do ust chłopaka.- To apetyczne sałatka. I zdrowa. Nie tuczy. Dalej Kells, wierzę w ciebie.
Brunet jeszcze chwilę nie otwierał ust, ale w końcu rozchylił wargi i zjadł warzywa nabite na widelec. Pogryzł je i połknął, po czym spojrzał na kawę. Zaśmiałem się cicho i chwyciłem kubek, aby mu go podać.
- Dobra, masz gratis, bo dobrze zacząłeś - uśmiechnąłem się, a Kellin upił spory łyk z kubka, który po chwili odłożył na ławkę.- Teraz drugi.
Kellin wypił prawie całą kawę i zjadł, z moją małą pomocą w postaci zjedzonych przeze mnie pięciu widelców sałatki, prawie całe danie. Co czułem? Byłem cholernie dumny! Zjadł prawie całą sałatkę, miał motywację w postaci kawy. Co najlepsze - podczas jedzenia ani razu nie narzekał. Czy mogło być lepiej na chwilę obecną? Było wspaniale. Chłopak dopił kawę do końca, po czym zabrał mi widelec i zjadł ostatniego pomidora i listek sałaty, które został w pudełku. Uśmiechnąłem się do niego, na co jego również kąciki ust lekko drgnęły ku górze. Nie był to promienisty uśmiech, ale wystarczył, aby mnie ucieszyć. To dobry początek szczęśliwego końca.
- Apetyt dopisuje? - zapytałem po czym chwyciłem puste pudełko i kubek, aby wyrzucić je do stojącego nieopodal kosza na śmieci. Gdy wróciłem i usiadłem na ławce, Kellin wdrapał się na moje kolana, objął mnie w pasie i położył głowę na moim ramieniu. Moje ręce oplotły jego talię.
- Nie było tak strasznie, co?
- Zrobiłem to dla kawy.
- Yhym, na pewno - mruknąłem i lekko pstryknąłem go w nos. Po prostu byłeś głodny. Twój organizm domagał się pożywienia, żeby mógł normalnie funkcjonować. Powiedz mi, ile ty ważysz?
Kellin zawahał się chwilę, ale zobaczył moje spojrzenie i postanowił powiedzieć mi prawdę.
- Na ostatnim ważeniu ważyłem czterdzieści jeden kilogramów - szepnął.
- Kellin - spojrzałem na niego poważnie, ale ze smutkiem w oczach.- Przecież ty masz wyniszczony organizm, nie możesz tyle ważyć przy swoim wzroście...
- Ale ważę.
- Dlaczego nie jadłeś? Co tobą kierowało?
- Skoro ojciec... Tak mnie nienawidzi, to nienawidzi mnie całego. Od charakteru, przez zachowanie do... Do ciała. Zresztą, straciłem apetyt przez to wszystko, a skoro nie byłem głodny, to po co miałem jeść? To nie miało sensu. No i... Chciałem umrzeć, więc stwierdziłem, że skoro nie będę jeść, to szybciej umrę.
- Nadal chcesz umrzeć? Tak jak... Mówiłeś w izolatce... Nadal chcesz to wszystko zakończyć?
- Ja...- powiedziałem niepewnie, po czym spojrzał mi w oczy i oparł swoje czoło o moje.- Na razie nie.

- Nie możesz tu być - Kellin siedział na łóżku pod kołdra i patrzył na mnie z uśmiechem, gdy ściągałem koszule i spodnie, aby się obok niego położyć.- Addie cię zabije, jeśli się dowie. Mnie też zabije.
Machnąłem na to ręką, po czym położyłem się obok Kellina i przykryłem kołdrą.
- Ciebie byłoby szkoda, mnie nie - zaśmiałem się i musnąłem jego usta.- Najwyżej jakoś się usprawiedliwię, coś wymyślę. Jakieś badania, czy coś...- mruknąłem i zacząłem muskać ustami żuchwę i szyję chłopaka.
Kellin pokręcił głową i lekko mnie odepchnął. Na jego twarzy nadal utrzymywał się lekki, ale jakże wesoły w jego przypadku uśmiech,. To był jeden z najpiękniejszych widoków na świecie.
- Dzisiaj nie zaliczysz, Victorze - powiedział dobitnie, a ja otworzyłem szeroko usta i zacząłem się śmiać, opadając na poduszkę.
- Stary Kellin wraca? - zapytałem ze śmiechem, a chłopak wzruszył ramionami.
Chciałem jeszcze coś powiedzieć, ale uniemożliwił mi to dźwięk mojego dzwoniącego telefonu. Byłem zbyt leniwy, żeby się podnieść i zobaczyć kto dzwoni.
- Nie odbierzesz? - mruknął Kellin, kładąc głowę na moja klatkę piersiową.
- Zaraz przestanie dzwonić.
Tak było, po chwili w pokoju znów zrobiło się cicho, ale nie na długo. Ktoś musiał być naprawdę zdesperowany, żeby dzwonić o dziesiątej wieczorem kilka razy.
- Niech to się zamknie - jęknąłem.
- Ja wyłączę - oznajmił Kellin, po czym wygramolił się z łóżka i wyciągnął telefon z kieszeni moich spodni leżących na podłodze.
Nie spojrzał nawet na wyświetlacz, tylko od razu odebrał telefon. Cholera, co on robi? Myślałem, że mu się polepszało.
- Halo? - mruknął.- N-nie, to nie Vic... Vic jest w łóżku i zasypia - spojrzał na mnie i zagryzł dolną wargę. Zmarszczyłem brwi.- Kellin, jestem... Ch... Chłopakiem Vica - powiedział niepewnie,a  mi szybciej zabiło serce i zrobiło się gorąco.- Kto mówi? Och... Umm, Vic? - spojrzałem na niego pytająco.- Jaime dzwoni.

poniedziałek, 23 września 2013

VII

Bardzo proszę,znajcie moje dobre serduszko.
Podupadliście trochę na komentarzach D: Co się dzieje, ludzie, co się dzieje?
Rozdział dedykowany mojej fance Misiałce, bo jej obiecałam i w ogóle jest zajebista. KC MISIA.
__________________________
Każdego dnia, gdy przychodziłem do szpitala, nie pozwalano mi spotkać się z Kellinem. Tłumaczono to tym, że był niestabilny psychicznie i emocjonalnie. Nie był w stanie nawiązać normalnego kontaktu z osobą z zewnątrz. Ze mną też miałby problem? Cholera, martwiłem się o  niego. Siedział w izolatce już pięć dni. Nie widziałem go od zamieszania w poniedziałek. Mieliśmy czwartek, a ja musiałem powrócić do pracy, jako że na mojej liście badań do wykonania skreślona byłą tylko jedna pozycja. Trzeba ruszyć do przodu, jeśli chciałem zatrzymać tę posadę i nie narazić się na gniew pani Cobo oraz Jasona. Dzisiaj miałem zamiar zająć się urzędnikami i tak dalej - cholera, czego oni ode mnie oczekują? Musiałem iść do ratusza, porozmawiać z pracownikami, a potem się stamtąd zmyć i przygotować raporty. Do napisania miałem jeszcze sporo rzeczy dotyczących psychiatryka, ale zajmę się tym w weekend, a w niedzielę wszystko będzie gotowe i na odpowiednim miejscu. Ratusz, a raczej urzędnicy pracujący w nim, zostali poinformowani o moim przybyciu około dwunastej w południe. Miałem jeszcze trochę czasu, więc siedziałem przy stole w kuchni, sączyłem już drugą tego dnia kawę i przeglądałem przeróżne strony w włączonym laptopie, który spoczywał przede mną na blacie. Dłużej zatrzymałem się na stronie szpitala, w którym przebywał Kellin. Nie miałem pojęcia, że w budynku tym znajdował się też wydział uniwersytecki psychiatrii oraz całe centrum psychiatryczne. Tylko na piętrach od czwartego do dziesiątego znajdował się szpital, który zajmował się leczeniem. Reszta poziomów wykorzystywana była do innych celów. Część dla pacjentów podzielona była na rodzaje choroby, tylko że... Nie mogłem dojść do tego, w której części był Kellin. Miał ataki lęku i paniki, wahania nastrojów był anorektykiem, chciał się zabić, do jasnej cholery, nie mogli wrzucić go do jednego worka w innymi. Może dlatego wsadzili go do izolatki? Z każdym dniem robiło mi się go coraz bardziej żal, chociaż miałem świadomość, że to po części moja wina. Co ja gadam, to całkowicie moja wina. Z pomocą jego ojca wepchnąłem go do głębokiego dołu, z którego nie mógł wyjść. A przecież życzyłem mu jak najlepiej, chciałem, żeby był szczęśliwy. Stało się zupełnie odwrotnie. Ja siedziałem tutaj, a on tam, kiedy powinniśmy być jeszcze indziej. Wpisałem w wyszukiwarce nazwę całego instytutu, aby poszukać o nim opinii, statystyk, czegokolwiek. Nie chciałem, żeby mydlono mi oczy, że ten szpital jest wspaniały, świetnie zajmuje się pacjentami, którzy szybko dochodzą do siebie. To nie była prawda. Kellin nadal siedział w tym bagnie i nie wyglądało na to, że mu się polepszało. Może to wszystko zależało od miejsca, w którym przebywał. Wszedłem na jakąś stronę z rankingami i ocenami szpitali. Ocena ogólna tej placówki nie była zła, powiedziałbym nawet, że dobra, ale oczywiście znalazłem słowa krytyki.
- Tylko niektórzy z terapeutów potrafią współpracować z chorymi - przeczytałem na głos, po czym chwyciłem kubek z kawą i upiłem jej łyk.- Najczęściej są to osoby młode, świeżo po studiach lub odbywające praktyki w tym miejscu. Addie? - zmarszczyłem brwi. Była młoda i nie wyglądała na terapeutkę z długim stażem. Potrafiła też wpłynąć na Kellina, więc mogłem stuprocentowo zgodzić się z tą opinią.- Dalej... Starsi lekarze podchodzą do pacjentów widocznie jakby byli osobami gorszymi, co do kurwy? Ich sposoby "leczenia" często przytłaczają chorych, które zamykają się w sobie jeszcze bardziej - zakończyłem i zacisnąłem usta w cienką linię.- Pieprzeni... - warknąłem, po czym chwyciłem kubek i wypiłem kawę do końca. Jeśli nie potrafią współpracować z chorymi ludźmi, niech tego do jasnej cholery nie robią! Wszystko się we mnie gotowało. I jak ja mam pracować w takim stanie? Chyba dopiszę do mojej listy kolejny punkt. "Badanie warunków i efektów leczenia w szpitalach psychiatrycznych."

Podjechałem pod ratusz, zaparkowałem samochód i wspiąłem się po schodach jasnego budynku, aby dotrzeć do drzwi wejściowych. Wszedłem do środka, mocno trzymając swoją teczkę, w której znajdowały się wszystkie potrzebne mi dokumenty. 
Przepych, przepych i jeszcze raz przepych. Ale skoro miasto ma pieniądze na takie hole, to niech sobie ma. Podszedłem do okienka, za którym siedziała młoda kobieta.
- Przepraszam - odezwałem się, odwracając jej uwagę od monitora komputera. Spojrzała na mnie pytająco i czekała, aż ponownie coś powiem.- Nazywam się Victor Fuentes, mam przeprowadzić kilka badań.
Recepcjonistka popatrzyła na ekran komputera i skinęła głową.
- Zastępca szefa do spraw stosunków międzynarodowych (serio, wymyśliłam sobie tę osobę, nie wiem, czy istnieje ktoś taki, ok XD - przyp. aut) pana przyjmie - powiedziała.- Gabinet numer 55, piętro piąte.
- Dziękuję - stosunki międzynarodowe? Pasuje. Porozmawiamy sobie jak Meksykanin z Amerykaninem. Taki człowiek nie powinien dyskryminować raz oraz narodowości, prawda? Poszedłem w stronę wind, nacisnąłem guzik i czekałem, aż dźwig przyjedzie na parter. Obok mnie stanęła elegancko ubrana kobieta, która najwyraźniej również czekała na windę. Zerknęła na mnie kątem oka i uśmiechnęła się lekko. Zignorowałem to. Nie miałem zamiaru się do niej uśmiechać, bo tym samym dam jej jakieś złudne nadzieje i będę miał kolejny problem na głowie. Jakbym miał ich za mało, uch. W końcu winda przyjechała na parter i oboje do niej weszliśmy. Nacisnąłem guzik z cyfrą 5. Nieznajoma nie nacisnęła żadnego, więc najwyraźniej jechaliśmy na to samo piętro. Czułem na sobie jej wzrok, czułem, że mnie nim lustruje, a ja wlepiłem woje spojrzenie w drzwi i czekałem, aż się otworzą i będę mógł stąd wyjść. W końcu dotarliśmy na miejsce i wyszliśmy z windy. Zacząłem szukać gabinetu z numerem 55. Gdy w końcu go zauważyłem, poszedłem w jego stronę. Tylko jedno mi się nie zgadzało. Dlaczego ta kobieta również tam poszła? I... Stanęła przed tymi drzwiami. Zacisnąłem palce na swojej teczce i poszedłem za nią. Gdy byłem już przy drzwiach, spojrzała na mnie i na jej usta wkradł się lekki uśmieszek.
- Pan do...? - zapytała, otwierając drzwi.
- Miałem przeprowadzić badania, nazywam się...
- Victor Fuentes - wtrąciła się i wpuściła mnie do środka.- Dobrze, panie Fuentes. W takim razie trochę sobie porozmawiamy.
Cholera, to ona była zastępcą szefa? Nie dość, że patrzyła na mnie dość jednoznacznym spojrzeniem, to na dodatek wydawała się bardzo pewna siebie i widocznie mnie kokietowała. Mogłem przysiąść, że po drodze do biurka rozpięła jeden z guzików swojej koszuli, eksponując przy tym swoje kobiece atuty.
- Zapraszam, panie Fuentes - powiedziała słodko, aż mnie zemdliło.
Ruchem ręki wskazała fotel stojący naprzeciwko jej. Usiadłem na nim, po czym otworzyłem swoją teczkę i zacząłem wyciągać z niej potrzebne mi dokumenty. Znalazłem kartkę, którą musiałem wypełnić jako pierwszą, po czym wyciągnąłem długopis i spojrzałem na kobietę.
- Pani godność? - zapytałem poważnie. Im szybciej się z tym rozprawię, tym prędzej stąd wyjdę.
- Susanna Fischer - uśmiechnęła się do mnie kokieteryjnie, a ja wpisałem jej imię i nazwisko w odpowiednie miejsce.- Ale możesz mówić do mnie Suzie, Victorze.
- Nikt nie powiedział, że pozwoliłem pani mówić do mnie po imieniu, pani Fischer - mruknąłem, bo nie miałem humoru i siły na takie gierki.- Od jak dawna pracuje pani na tej posadzie?
Susanna wyprostowała się na fotelu i odchrząknęła głośno. Chyba uraziłem jej dumę i widocznie odrzuciłem zaloty. Widziałem to po jej wyrazie twarzy. Najwyraźniej nie była przyzwyczajona do takich reakcji ze strony swoich "ofiar".
- Dwa lata - odparła chłodno, ale po chwili znów się uśmiechnęła i nieco nachyliła, licząc na to, że spojrzę na jej biust. Była taka naiwna i pewna siebie.- A pan, panie Fuentes? Ile lat pan prowadzi badania? I jakiego typu? - uniosła zalotnie brew w górę i zatrzepotała rzęsami.
- Wystarczająco długo w Meksyku i wystarczająco długo w Stanach - odparłem szorstko.- Czy mogę zacząć zadawać pytania?
- Ooo, czyli jest pan Meksykaninem? - zapytała.
- Tak - głupie pytanie, lakoniczna odpowiedź.
Kobieta widocznie zaczęła sie irytować, bo nie miałem zamiaru z nią flirtować.
- Jest pan tu legalnie?
Uniosłem brwi i miałem ochotę po prostu ją wyśmiać. Pełniła tak ważną funkcję w urzędzie, a była tak głupia?
- Czy myśli pani, że jestem na tyle głupi, że przyszedłbym do ratusza, będąc nielegalnym imigrantem? - zapytałem ją, patrząc na jej twarz, na której malowała się wściekłość i irytacja.
- W takim razie proszę pokazać dokumenty, które świadczą o tym, że przebywa pan legalnie na terenie Stanów Zjednoczonych.
Czy ona musiała być aż tak szurnięta? Chwyciłem teczkę, wyciągnąłem z niej swoje dokumenty i wręczyłem jej do ręki. Chciała znaleźć na mnie haka, bo nic nie poszło po jej myśli. Nie uda jej się. Nie miała powodów. Z grymasem na twarzy oddała mi dokumenty, a ja schowałem je do teczki.
- Czy możemy wypełnić ankietę, czy może chce pani jeszcze sprawdzić, czy czegoś nielegalnie nie importuję, czy coś w tym stylu? - zapytałem z irytacją, a ona spojrzała na mnie dumnie i skinęła głową.
Wszystko trwało z kilkadziesiąt minut. Nie miałem zamiaru dłużej tam siedzieć, bo ta kobieta niewiarygodnie mnie irytowała i za każdym razem gdy odrzucałem jej zaloty, chciała mnie na czymś złapać i w coś mnie wkopać, żebym miał później problemy. Niestety dla niej, nie udało jej się to. Pożegnałem się z nią aż nadto oficjalnie i gdy już wychodziłem z gabinetu, zatrzymała mnie.
- Czy... Czy do tego badania nie potrzeba numeru telefonu osoby badanej?
Och, tak to rozegrała. Uśmiechnąłem się do niej fałszywie.
- Gdyby była pani mężczyzną, to i owszem - powiedziałem i próbowałem stłumić śmiech, kiedy zobaczyłem jej minę. W końcu się zorientowała, że do faceta heteroseksualnego było mi daleko.
Z uśmiechem na twarzy wyszedłem z gabinetu, a następnie z ratusza. Miałem zamiar pojechać prosto do szpitala. Nie mogłem już dłużej wytrzymać -  musiałem zobaczyć się z Kellinem, nawet jeśli był w najgorszym z możliwych stanów.
Gdy znalazłem się w szpitalu, podszedłem do recepcjonistki.
- Dzień dobry. Gdzie mogę znaleźć Kellina? - powiedziałem szybko.
Spojrzała na mnie jakaś nieznana mi kobieta. Musiała być nowa.
- Nazwisko pacjenta?
- Bostwick. Kellin Bostwick. Ostatnio był w izolatce, gdzie jest teraz?
- O tej porze ma terapię z doktor Donovan - oznajmiła, sprawdzając coś w komputerze.
- Gdzie? - pytałem zniecierpliwiony.- Gdzie jest ta terapia?
- W gabinecie pani doktor, na jedenastym piętrze, ale nie może się pan z nim spotkać, przykro mi. Godziny odwiedzin...
- Gdzieś mam godziny odwiedzin! - przerwałem jej ostro.- Chcę i muszę zobaczyć się z nim w tej chwili. On mnie potrzebuje, a ja potrzebuję jego.
- Przykro mi, ale...
- Och, jebać to! - zawołałem i pobiegłem w stronę wind.
Drżącymi palcami naciskałem setki razy ten sam guzik, mając głupią nadzieję, że to spowoduje szybszą pracę windy. W końcu przyjechała, a ja szybko wszedłem do środka. Jedenaste piętro, jedenaste piętro. Nie miałem pojęcia, który gabinet należał do tej całej Donovan, ale musiałem go znaleźć. Całe jedenaste piętro było zapełnione pokojami przeznaczonymi do terapii i leczenia. Tak wywnioskowałem, bo chodzili tutaj pacjenci w różnych nastrojach - jedni zapłakani po swoich spotkaniach z lekarzami, inni zdenerwowani, a jeszcze inni uśmiechnięci i radośni. Wszyscy prowadzeni byli przez terapeutów.
Manewrowałem pomiędzy ludźmi, szukając odpowiedniego gabinetu, gdy w końcu zauważyłem na jednych drzwiach tabliczkę z napisem "Dr Giselle Donovan, psychiatra suicydolog". Stał przed nimi ten sam facet, co ostatnio przed izolatką. Gdy chciałem nacisnąć klamkę, chwycił mnie na ramię i pokręcił przecząco głową. Cholera, jego dłoń była wielkości mojej twarzy.
- Muszę tam wejść, proszę - jęknąłem, próbując dosięgnąć klamkę.
- Trwa terapia, nie mogę nikogo wpuszczać.
- To przez te terapie Kellin trafia do izolatki, bo nie panuje nad sobą - warknąłem.- Wpuść mnie do cholery do środka!
- Jeśli się pan nie uspokoi, będę zmuszony pana wyprowadzić.
- Kurwa jasna, z nikim nie można się dogadać! - syknąłem, po czym ściągnąłem z siebie jego dłoń i prześlizgnąłem się do drzwi. W takich momentach opłacało się być niskim i chudym człowiekiem. Nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka.
- Pokaż mi swoje blizny - mówiła akurat kobieta, po czym przerwała i spojrzała na mnie zdziwionym wzrokiem.
Po chwili to samo zrobił Kellin, który odwrócił się na fotelu. Był cały zapłakany, kurczowo trzymał krańce rękawów swojej bluzy, nie chcąc, aby się podwinęły.
- A pan to kto, przepraszam bardzo? - odezwała się kobieta, a Kellin zerwał się z fotela, podbiegł do mnie i rzucił mi się w ramiona. Oplótł rękoma moją szyję, a ja złapałem go w pasie. Oparłem podbródek na jego ramieniu i patrzyłem na lekarkę, która wyglądała, jakby zobaczyła ducha.
- V-Vic, zabierz mnie stąd - wyszeptał chłopak.
Z trudnością usłyszałem jego słowa. Jedną dłoń ułożyłem na tyle jego głowy i pocałowałem go w  policzek, który miał słony smak od łez.
- Jestem tu, nie płacz - szepnąłem.- Nie bój się.
- Co to wszystko ma znaczyć? - odezwała się kobieta, po czym wstała zza biurka.- Nie jest pan upoważniony do przerywania terapii, nie może pan...
- Co to za terapia, która nie pomaga? - przerwałem jej ostro, nie wypuszczając Kellina z objęć. Chłopak mocniej się we mnie wtulił, nie chcąc patrzeć na swojego "lekarza", jeśli w ogóle można było nazwać tak Donovan.
- Jak to nie pomaga? - oburzyła się.- Pan Bostwick czuje się o wiele lepiej, przecież to widać!
- To chyba rzuciło się pani na starość - prychnąłem.- Jeśli Kellinowi jest lepiej, to ja jestem królową brytyjską. Czy pani widzi, w jakim on jest stanie?
- W lepszym niż ostatnio!
- Gówno prawda! - krzyknąłem, a Kellin zaskomlał cicho i ukrył twarz w mojej szyi.- Nie bój się pomagam ci, skarbie - wyszeptałem do niego, a on lekko pokiwał głową. Mój wzrok ponownie spojrzał na zbulwersowaną Donovan.- Jaki jest sens zamykania go w izolatce, w której jest sam i prowadzi monologi o śmierci? On powinien mieć towarzystwo, żeby przyzwyczaić się do świata i ludzi. Naprawdę, jest pani po medycynie, po odpowiedniej specjalizacji i nic pani o tym nie wie? - zapytałem z niedowierzaniem.
- Bo na pewno pana jest specem w sprawach dotyczących psychiki człowieka próbującego popełnić samobójstwo - syknęła.
- Nie jestem - pokręciłem głową.- Ale jestem socjologiem i znam się na społeczeństwie. I wiem, że jeśli człowiek jest samotny, zwiększają się szanse, że będzie zamykał się w sobie i przez to jego mózg zacznie inaczej funkcjonować. Nie będzie miał dla kogo żyć. Czy naprawdę to ja muszę uczyć panią takich podstaw? Przecież to niedorzeczne.
- Jeśli ta rozmowa zaraz się nie skończy i pan Bostwick nie wróci na swoje miejsce, będę zmuszona wezwać ochronę.
- Wydaje mi się, że Kellin nie chce wracać na swoje miejsce, prawda?
Brunet odsunął się ode mnie i chwycił moją dłoń, splatając nasze palce.
- Chcę iść z tobą - powiedział cicho.
- Nie skończyliśmy terapii...- zaczęła, ale Kellin jej przerwał.
- Nie mam zamiaru kontynuować tej pieprzonej terapii - warknął, zaciskając palce na moich. Skrzywiłem się nieco, ale byłem z niego dumny, że zebrał w sobie wystarczająco dużo sił, aby się postawić.- Nie chcę pokazywać swoich blizn, nie chcę rozmawiać o moich problemach z obcą osobą. Wolę Vica, chce rozmawiać z nim. Ufam jemu, ufam Addie, nikomu innemu nie ufam... - położył głowę na moim ramieniu i przymknął oczy.
Kobieta westchnęła głośno i zacisnęła usta w cienką linię.
- Wyprowadzisz stąd Kellina... Vic, tak?
Skinąłem głową i chwyciłem klamkę wolną ręką. Nacisnąłem ją i wyszliśmy z gabinetu. Ochroniarz spojrzał na nas podejrzanie.
- Mogę jechać na barana? - zapytał Kellin, a ja uśmiechnąłem się i pokiwałem głową.
Pochyliłem się, żeby chłopak mógł wejść na moje plecy, po czym oplótł moją szyję rękoma, żeby nie spaść. Chwyciłem jego chude uda, poprawiłem do sobie na plecach i ruszyłem w stronę wind.
- Dziękuję, że jesteś - wyszeptał, a ja uśmiechnąłem się pod nosem.
- Zawsze tu dla ciebie będę, Kells. Zawsze.
Zjechaliśmy windą i znaleźliśmy się na piętrze, gdzie Kellin miał swój pokój. Nie mogłem kazać mu wrócić do izolatki. Tylko się tam męczył, to nie miało większego sensu. Gdy znaleźliśmy się w odpowiednim korytarzu, stanąłem jak wryty. Poczułem, jak Kellin mocniej zaciska swoje ręce na mojej szyi, ale na szczęście nadal mogłem bez problemu oddychać. Zaczął drżeć. We mnie natomiast gotowała się wściekłość.
- Nie bój się, Kells, nie bój się - szepnąłem.
Wtedy spotkałem ich spojrzenie. Czyżby rodzice Kellina nagle przypomnieli sobie, że mają syna? Jego ojciec spojrzał na nas i uniósł brwi w górę. Matka natomiast zakryła usta dłonią. Cholera. To będzie długie popołudnie.

sobota, 21 września 2013

VI

Macie ludu.
_____________________________
Ile już tu tkwiłem? Straciłem poczucie czasu. Nie miałem przy sobie zegarka, tak naprawdę nic nie miałem. Zostałem pozostawiony sam sobie, w poduszkowym pokoju. Nie było osoby, która lubiła to miejsce. Kojarzyło się z obłędem i wiesz, że jesteś tu dlatego, bo przekroczyłeś wyznaczoną linię i, mówiąc najprościej, oszalałeś. Gdy tylko ktoś wspomniał o "miękkim pokoju", jak zwykło się nazywać to pomieszczenie wśród pacjentów szpitala, od razu każdy milknął i udawał ułożonego oraz spokojnego człowieka, kiedy tak naprawdę wewnątrz kotłowały się w nas negatywne emocje, które chciały się wydostać, ale my nie mogliśmy ryzykować. Tymczasem ja tu trafiłem. Znów. W ciągu dwóch lat byłem tu już z kilkadziesiąt razy, przynajmniej dwa razy w miesiącu. Oni nie potrafili dojść ze mną do porozumienia, co nie było moim problemem, tylko ich, bo to niby oni nazywali się lekarzami, którzy nawet nie potrafią pomóc małemu anorektykowi z tendencjami do samobójstw. I gdy tylko tu trafiałem, siadałem na środku pokoju i siedziałem, aż do czasu gdy ktoś do mnie przyjdzie. Donosili mi jedzenie, na które nawet nie patrzyłem, a czasem dostawałem kawę, bo bali się, że umrę z wycieńczenia i głodu, jeśli nic nie dostarczę swojemu organizmowi. O określonych porach przychodzili i wyprowadzali mnie do łazienki i właśnie tak wyglądał pobyt w izolatce. Można było tu siedzieć godzinę, dziesięć godzin, całą dobę, dwa dni, tydzień. Mój rekord dwa tygodnie, ale był to czas po mojej próbie samobójczej, więc musieli zrobić coś, żebym wrócił do normalnego funkcjonowania, jeśli można było w ogóle nazwać tak moją żałosną egzystencję. Ile będę siedzieć tu tym razem? Ile już przesiedziałem? Nie miałem nawet małego okienka, żeby zorientować się, czy to dzień czy już noc.
Leżałem na środku pokoju, na lewym boku. Moja twarz była odwrócona w stronę drzwi, ale na nie nie patrzyłem. Palcami kreśliłem różne kształty na podłodze, na której leżałem. Wodziłem wzrokiem za dłonią, raz po raz szczypałem wyściełany grunt i zagryzałem dolną wargę. Nie miałem dostępu do niczego ostrego, więc jedynym sposobem zadania sobie bólu było wykorzystywanie tego, co miałem. Moje usta były spierzchnięte, pokaleczone, czułem smak krwi. Paznokcie wbijałem w wewnętrzną stronę dłoni, powodując ich ranienie oraz pieczenie.
- Śmierć boli? - wyszeptałem, skulając się do pozycji embrionalnej.- To zależy, wiesz. Może na początku boleć, ale potem... Potem lecisz, zostawiasz wszystko za sobą i w końcu jesteś wolny. Czujesz tą wolność, nie czujesz nic prócz szczęścia i wolności. Wolność. Potrzebuję wolności - zaskomlałem i przeturlałem się na drugi bok, bliżej ściany i dalej drzwi.- Jestem więźniem. Ich więźniem. Jestem więźniem samego siebie. Uratujesz mnie? Nie, Kellin. Nikt cię nie uratuje, bo dla nich jesteś nikim.
Z moich oczu popłynęły łzy, a ja kontynuowałem swój monolog.
- Skoro nie chcą mnie tu, to dlaczego chcieliby mnie mieć tam? Nikt mnie nie chce. Ja sam nie chcę siebie samego. Będę gnić w miejscu dla dusz, które nie potrafią znaleźć swojego miejsca na ziemi, w niebie i w piekle, bo nikt ich tam nie chce. Dla duszy takiej jak moja. To nie ma sensu - jęknąłem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ktoś to wszystko słyszał, widział mnie w takim stanie i był jedyną osobą, która mnie chciała.

Vic
Do końca niedzieli nie wychodziłem z domu. Odsypiałem. Leczyłem kaca. Piłem kawę. Nie miałem siły wyjść z domu, więc cały dzień przeleżałem w łóżku. Chciałem iść do Kellina, ale nie mogłem pokazać się w szpitalu w takim stanie. Chłopak mógłby wypytywać mnie, dlaczego jestem taki zmarnowany, a mnie dręczyły wyrzuty sumienia i pewnie powiedziałbym mu prawdę. Nie mogłem tego zrobić. Załamałby się jeszcze bardziej niż teraz. Nie mogłem go ranić, bo był już wystarczająco skrzywdzony. Nic nie stało natomiast na przeszkodzie, abym pojechał do niego w poniedziałek. Wieczorem obiecałem Jaimemu, że do niego przyjadę, ale cały dzień miałem wolny, więc postanowiłem odwiedzić Kellina. Addie mówiła, że nikt do niego nie przychodzi, więc chciałem być dla niego jakimś oparciem.
Standardowo po kawie, wsiadłem do samochodu i pojechałem do szpitala. Na miejscu już nawet nie podchodziłem do recepcji- dzisiaj nie miałem zamiaru prowadzić badań. Jestem tu tylko dla Kellina. Udałem się na tyły budynku, gdzie chwilę czekałem na windę. Po jakimś czasie znalazłem się już na odpowiednim piętrze, przez znanymi mi już drzwiami. Zapukałem w nie i chwyciłem klamkę. Gdy nikt mi nie odpowiedział, zapukałem ponownie i próbowałem wejść do środka, ale drzwi był zamknięte.
- Kellin? - zawołałem, czekając na jakikolwiek znak życia, ale nikt mi nie odpowiedział.- Kells?
- Kellina tam nie ma - zaczepiła mnie jakaś kobieta. Na pewno nie była to terapeutka, więc może pacjentka? Miała na sobie szlafrok, dresy... Tak, to na pewno była pacjentka. Wyglądała, jakby to powiedzieć... Normalnie. Nie sprawiała wrażenia chorej. Może była już w fazie końcowej leczenia?
- Możesz mi powiedzieć, gdzie jest? - zapytałem.
- Zabrali go. Wczoraj.
- Gdzie? Gdzie go zabrali?
- Do miękkiego pokoju.
Z tymi słowami kobieta odeszła, podskakując przy tym wesoło, po czym zniknęła mi z oczu. Zmarszczyłem brwi i zacząłem iść w nieznanym mi kierunku, aby znaleźć ów "miękki pokój". Co to do cholery mogło być? Z niczym mi się to nie kojarzyło. Szedłem korytarzem, gdy w pewnym momencie zauważyłem Addie wychodzącą z jednego z pokoi.
- Hej, Addie! - zawołałem ją, a ona spojrzała na mnie i uśmiechnęła się lekko. Podszedłem do niej szybkim krokiem.- Chciałem odwiedzić Kellina, ale nie ma go w pokoju. Gdzie jest?
Addie westchnęła głośno i ruchem ręki zachęciła mnie, abym za nią poszedł. Zaciekawiony ruszyłem i próbowałem odnaleźć jakiś trop, który mógł wskazywać na to, gdzie idziemy. Okazało się, że poszliśmy w stronę wind. Wsiedliśmy do jednej z nich, a Addie nacisnęła guzik z liczbą 10. Czyli jedziemy wyżej. Gdy dźwig się zatrzymał, wysiedliśmy z niego i Addie ruszyła w prawo. Oczywiście posłusznie za nią szedłem. Kręciło się tutaj kilku napakowanych mężczyzn... Ochroniarze? Po chwili zatrzymaliśmy się przed dużymi drzwiami, przed którymi stał jeden z ochroniarzy. Addie uśmiechnęła się do mnie smutno.
- Otworzysz? - zapytała, a mężczyzna spojrzał nas mnie w podejrzany sposób, jakbym był jakimś bandytą.
- Kto to? - zapytał niskim głosem.
- Przyjaciel pana Bostwicka, jest ze mną, ufam mu.
Ochroniarz skinął głową, po czym wyciągnął z kieszeni klucz i wsunął go do zamka. Przekręcił go, a drzwi ustąpiły. Addie położyła dłoń na klamce i spojrzała na mnie poważnie.
- To izolatka - powiedziała, a ja rozchyliłem nieco wargi.- Kellin został tu przeniesiony, bo nie potrafił zapanować nad sobą podczas terapii z psychiatrą. Jest w złym stanie, więc jeśli nie będzie chciał z tobą rozmawiać, odpuść, bo możesz wrócić z pokiereszowaną twarzą i duszą. Jeśli coś by się działo, od razu wyjdź. I tak trochę naginam regulamin, że cię tu wpuszczam ale może twoja obecność coś tu zdziała. To co, gotowy?
Pokiwałem głową, a dziewczyna uchyliła nieco drzwi. Zerknąłem przez szparę między framugą a drzwiami i zobaczyłem skulonego na podłodze Kellina. Cały pokój był jasny i wyściełany czymś podobnym do poduszek. Już rozumiałem, dlaczego mówili na to "miękki pokój". Chciałem wejść do środka, gdy usłyszałem jego słaby głos. Mówił sam do siebie, bo niby z kim miał rozmawiać, skoro sam tkwił w zamknięciu? Zacisnąłem usta w cienką linię i walczyłem ze łzami, gdy słuchałem jego słów. Chciał umrzeć. Nie widział sensu w dalszym życiu. Gdybym mógł mu jakoś pomóc, a ja... Ja tylko wszystko komplikowałem. Gdy Kellin zamilkł, spojrzałem na Addie, która westchnęła głośno i szerzej otworzyła drzwi, abym mógł wejść do środka. Postawiłem stopy na miękkiej podłodze, po czym powoli zacząłem iść w stronę skulonego i trzęsącego się Kellina. Miękkość gruntu tłumiła dźwięki moich kroków, więc chłopak nie wiedział, że zmierzam w jego stronę. Nie wiedział też, że przy nim klękam. Zorientował się dopiero wtedy, gdy zacząłem głaskać jego włosy. Powoli się odwrócił i spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem, po czym podniósł się i oplótł moją szyję rękoma. Ukrył twarz w mojej szyi i po prostu trwaliśmy w tym uścisku, bez żadnych słów. Objąłem go w pasie i mocniej do siebie przytuliłem. Chciałem, aby czuł, że mnie ma i może na mnie liczyć. Kochałem go, więc musiałem się o niego troszczyć. Czułem, jak drży i płacze, więc zacząłem gładzić go po plecach, aby się uspokoił.
- Nie płacz, mały - wyszeptałem.- Nie płacz, bo gdy to robisz, jest mi smutno i też chcę płakać. Nie płacz, skarbie. Nie płacz.
Kellin mruknął coś pod nosem, drażniąc przy tym moją skórę.
- V-Vic? - szepnął słabo.
- Tak?
- Czy... Czy ja jestem nienormalny?
Uniosłem brwi, gdy usłyszałem jego pytanie, po czym westchnąłem głośno i pokręciłem przecząco głową.
- Nie. Jesteś po prostu zagubiony i osłabiony. Musisz odzyskać chęć życia. Nie jesteś nienormalny. Jesteś skrzywdzony.- Odparłem, a Kellin musnął wargami moją szyję.- Powiesz mi, dlaczego cię tu wsadzili?
- Po prostu nie chciałem... Współpracować - wydukał i wtulił się we mnie mocniej.
- Dlaczego?
- Nie powiem.
Skoro nie chciał powiedzieć, niech więc tak będzie. Nie miałem zamiaru go do niczego zmuszać, to nie na tym polegało. Musiałem w jakiś sposób przypomnieć mu przeszłość, a najlepiej okres wakacji w Meksyku, gdzie wszystko się zaczęło.
- Kiedy cię stąd zabierają? - zapytałem, chowając twarz w jego czarnych włosach,
- N-nie wiem. Kiedyś siedziałem tu dwa tygodnie.
Westchnąłem donoście i jedną ręką chwyciłem podbródek chłopaka, aby na mnie spojrzał. Co malowało się w jego oczach? Smutek. Strach. Rozczarowanie. Zmęczenie. Ale także uczucie... Pamiętam to, jak patrzył na mnie tym wzrokiem cztery lata temu. Jedne z najpiękniejszych oczu świata. Teraz wypalone, pragnące śmierci i końca.
- Kocham cię, wiesz? - powiedziałem cicho, a Kellin położył swoje czoło na moim.
- T-też... Ja... Też cię kocham - odparł szeptem, a ja uśmiechnąłem się lekko, ale szczerze i postanowiłem zrobić kolejny krok. Lekko musnąłem jego usta swoimi. Na początku Kellin nie podszedł do pocałunku z radością. Miałem wrażenie, że chciał mnie odepchnąć, ale trwał w tej pozycji przez chwilę, aż w końcu zaczął poruszać swoimi wargami, mocniej na mnie napierając. Tak bardzo mi tego brakowało. Cztery lata bez jego ust, a teraz, w końcu mogłem poczuć je na swoich. Mimo że były spierzchnięte i miały posmak krwi, całowałem go. Nie był to namiętny pocałunek. Wszystko odgrywało się w spokojny sposób, aby Kellin nie czuł się skrępowany. Dobrze mu szło. W końcu się od siebie oderwaliśmy i uśmiechnąłem się do chłopaka. U niego drgnęły nieco w górę kąciki ust, więc mogłem odczytać to jako sukces.
- Tęskniłem za tym - powiedziałem.
- Ja tęskniłem za tobą - westchnął, a mi zrobiło się smutno i głupio, bo przypomniałem sobie co wydarzyło się w nocy z soboty na niedzielę. Kellin nie mógł się o tym dowiedzieć. I tak już wiele wycierpiał, nie mogłem dołować go jeszcze bardziej. Skoro był niestabilny emocjonalnie i psychicznie, co przyszłoby mu do głowy tym razem? Okaleczenie się? Krzyk? Samobójstwo? Chciał umrzeć. Nie mogłem dawać mu powodów, aby ta chęć się powiększyła. Nie mogłem go stracić.
- Gdzie wczoraj byłeś? - zapytał słabo.- Dlaczego nie przyszedłeś? Czekałem na ciebie, a ciebie nie było - spojrzał na mnie ze smutkiem w swoich dużych jasnych oczach. Wyglądał jak małe dziecko, które usłyszało, że skończyły się słodycze. Tak bardzo bolało mnie wtedy serce, jakby nakłuwane było tysiącami igieł, które wbijają się coraz głębiej i głębiej, raniąc jego wnętrzności i w końcu je zabijając. Zabijały też mnie, właśnie wtedy, gdy widziałem Kellina w takim stanie.
- Miałem dużo papierkowej roboty, po prostu nie mogłem odejść od biurka - odparłem, okropnie czując się z tym, że kłamałem mu prosto w twarz.- Przepraszam. Ale widzisz, dzisiaj przyszedłem.
Uśmiechnąłem się lekko, a on położył głowę na mojej klatce piersiowej i oplótł mnie rękoma w pasie.
- Raz, raz, raz, raz, raz - powiedział cicho, a ja zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, o co może mu chodzić.- Twoje serce bardzo szybko bije. Czym się denerwujesz?
Cholera, jak on mnie dobrze znał! Kilka gestów i drobnych szczegółów i miał mnie w garści, nawet jeśli był słaby i nie potrafił pomóc samemu sobie.
- Po prostu... Boję się o ciebie. Nie chcę, żebyś myślał o samobójstwie, o bólu.
Usłyszałem jak wzdycha, po czym mocniej się we mnie wtulił.
- Jestem normalny - szepnął, głos mu się załamywał, a on walczył sam ze sobą, żeby się nie rozpłakać.- Wierzysz mi, prawda? - odsunął się ode mnie i spojrzał mi w oczy.- Jestem normalny. Nie muszą zamykać mnie w izolatce, to nic nie daje. Powiedz, że jestem normalny. Nie jestem chory. Powiedz to.
Chwyciłem jego dłonie i splotłem nasze palce. Moje spojrzenie nie opuszczało jego.
- Tak, Kells. Jesteś normalny. Jednak nada potrzebujesz pomocy, a oni chcą ci ją...
- Wcale nie! - krzyknął i odskoczył ode mnie gwałtownie. Cofnął się do ściany, pod którą usiadł i podciągnął kolana pod brodę.- Oni nie chcą mi pomóc. Nie potrafią.
- Ale próbują i na pewno chcą - odpowiedziałem.- Dlaczego im nie pozwolisz?
- Nie chcę z nimi współpracować! - wrzasnął przez łzy. Miał gorsze huśtawki nastrojów niż kobieta podczas menstruacji.- Nikt nie chce mi pomóc, bo wszyscy myślą, że jestem nienormalny i... I... Oni też chcą, żebym umarł, wszyscy chcą, ty też tego chcesz!
Szybko pokręciłem głową i próbowałem się do niego zbliżyć, ale on na każdy mój ruch w jego stronę reagował krzykiem.
- Co chcesz, żebym zrobił? - krzyknął zapłakany.- Powiesił się? Podciął sobie żyły? Skoczył z dachu? Zapił tabletki alkoholem? Powiedz! Albo najpierw dogadaj się z tymi beznadziejnymi lekarzami! Z tymi psychiatrami,  dietetykami, suicydologami. Razem wybierzcie! Tak - zaśmiał się pod nosem i wplótł palce w ciemne włosy.- Tak. Tak zróbcie. Losowanie. Demokracja. Wybierzcie. Zabijcie mnie.
- Kellin, uspokój się i oddychaj, proszę cię...
- Oddychanie nie ma sensu, skoro niedługo będę martwy.
- Nikt nie chce twojej śmierci, Kellin, nikt.
- To by było niegrzeczne, gdybyście mi powiedzieli, że tego chcecie - stwierdził.- Dlatego wszystko odbywa się za moimi plecami. Znam ludzi. Są dwulicowi. Są źli.
Spojrzał na mnie i zacisnął usta w cienką linię.
- Nienawidzę, że cię kocham. Nienawidzę siebie, że cię kocham. Nienawidzę ciebie, że mnie kochasz. Nienawidzę - syknął.
Powoli wstałem z podłogi i nie byłem pewny, czy mam wyjść, czy może tu zostać i dojść z nim do porozumienia, co w danym momencie było praktycznie niemożliwe. Zaczął panikować, bał się świata, nienawidził go. Nie mogłem się tam wtrącać. Nie wiedziałem, co działo się w jego głowie, bo jego myśli zmieniały się jak w kalejdoskopie.
- Idźcie się naradzić - mruknął. Zawahałem się.- No idź! - znów nie ruszyłem się z miejsca.- Wynocha stąd!
W drzwiach stanął ochroniarz, który podszedł do mnie i dał mi znać, że muszę wyjść. Za nim do pokoju wbiegła Addie. Posłusznie opuściłem pomieszczenie i zamknąłem za sobą drzwi. Później słyszałem już tylko krzyk Kellina i nawet nie chciałem myśleć o tym, co mu zrobili. Dodatkowo na głowie miałem to głupie spotkanie u Jaimego. Było beznadziejnie. Ja byłem beznadziejny, bo wszystko stało się przeze mnie.

- Wejdź - Jaime uśmiechnął się do mnie, a ja niechętnie przekroczyłem próg jego apartamentu.
Nie miałem humoru po tym, co wydarzyło się w szpitalu. Nie mogłem wyrzucić z głowy myśli o Kellinie, o tym, jak cierpiał. Dlaczego wyleczenie człowieka z choroby psychicznej jest takie trudne, wręcz niemożliwe? Dlaczego to akurat Kelin, mój Kellin, oszalał i nie potrafił nad sobą zapanować? Po pocałunku miałem wrażenie, że wszystko będzie szło w dobrym kierunku, ale zapomniałem, że myśli chłopaka są ze sobą sprzeczne, on sam nie wie czego chce. Jaime zamknął za mną drzwi i objął mnie ręką w pasie. Próbowałem mu się wyrwać, ale on nie dawał za wygraną.
- Musimy o czymś porozmawiać - powiedziałem stanowczo, a on objął mnie w pasie i podniósł do góry, po czym zaczął iść w stronę kuchni.- Puść mnie, do cholery jasnej, daj mi coś powiedzieć! - czy w liceum też był taki uparty i głupi? Posadził mnie na blacie, po czym stanął między moimi nogami i wpił się w moje usta. Żeby mu nie podpaść, oddałem pocałunek, ale po kilku sekundach odwróciłem głowę. To go nie zatrzymało. Jego wargi znalazły się na mojej żuchwie i szyi. Ssał moją skórę, zostawiając na niej ślady, to było pewne.
- J-Jaime, posłuchaj mnie - mruknąłem, gdy te zaczął rozpinać guziki mojej koszuli. Dlaczego go nie zatrzymywałem?- Nie widzieliśmy się od liceum, nie możemy po prostu... Kurwa! - jęknąłem, gdy mężczyzna ścisnął moje przyrodzenie przez materiał spodni.- P-przestań, usiłuję ci coś... Huh... P-powiedzieć...
Jaime pracował przy moim rozporku, aż w końcu sobie z nim poradził i wsunął dłoń do moich bokserek. I niby jak mam mu powiedzieć? W życiu mi się to nie uda. Gdy poczułem, że zaczął poruszać dłonią po mojej męskości, jęknąłem głośno i zagryzłem dolną wargę. Powiem mu kiedy indziej.

Leżeliśmy pod kocem na kanapie w salonie. Jaime leżał na plecach, a ja na nic. Moja głowa spoczywała na jego klatce piersiowej, patrzyłem na telewizor. Oglądaliśmy jakiś reality show, ale mało mnie interesował.
- Hej Vic - odezwał się Jaime, a ja uniosłem głowę i spojrzałem na niego pytająco.- Co chciałeś mi powiedzieć?
Oblizałem spierzchnięte od całowania usta. Miałem mu teraz powiedzieć? Po tym, jak mnie przeleciał i spowodował, że przeżyłem wspaniały orgazm? Byłem rozdarty. Nie walczyłem z Jaimem, tylko ze samym sobą. Nie mogłem go odrzucić. To był Jaime. Jaime, który może i obwiniał mnie za swoje problemy w przeszłości, ale czy Kellin nie robił tego samego? To była identyczna sytuacja, tylko że Kellin skończył gorzej. Kochałem go. A co z Jaimem?
- Ziemia do Victora? - zaśmiał się brunet i pstryknął mi palcami przed twarzą, a ja wyrwałem się z nagłego osłupienia.- Co chciałeś mi powiedzieć? - powtórzył.
- N-nic, to nie jest ważne - odparłem i położyłem głowę na jego klatce piersiowej.
Przysięgam, niedługo to ja trafię do psychiatryka i to mnie będą zamykać w izolatce zrobionej z poduszek.

czwartek, 19 września 2013

V

Znajcie me dobre serduszko! Bardzo proszę. Rozdział. Mile widziane opinie. Komentarze. Od wszystkich. Dziękuję Wam za to, ze jesteście. A tymczasem: endżoj.
_____________________________
Obudził mnie mój własny głośny jęk i przeszywający ból głowy, który dodatkowo był trudny do zniesienia. Co pamiętałem z poprzedniej nocy? Nic. Dosłownie nic. Po prostu przyszedłem do Jaimego i urwał mi się film. Leniwie otworzyłem oczy, uniosłem się nieco i spojrzałem przed siebie. Gdzie ja do cholery byłem? To na pewno nie mój apartament. Położyłem się na plecach, po czym obróciłem głowę w prawą stronę. Kurwa. Obok mnie leżał Jaime, bez koszulki, przykryty kołdrą od pasa w dół. Wtedy spojrzałem na siebie. Również nie miałem bluzki. Chwyciłem kołdrę i nieco ją uniosłem, aby móc pod nią zajrzeć. Cholera, byłem nagi. Może po prostu coś na siebie wylałem i musiałem spać w negliżu? Nie dopuszczałem do siebie myśli, że między mną a Jaimem mogło do czegoś dojść. To nie miało prawa się wydarzyć. 
Powoli usiadłem na łóżku, bo każdy gwałtowniejszy ruch mógłby skończyć się w tragiczny sposób. Rozejrzałem się po pokoju i zauważyłem swoje spodnie i bokserki na podłodze oraz butelkę z lubrykantem i rozerwane opakowanie po prezerwatywie... Nie, nie, nie, to nie miało prawa się wydarzyć! Chciałem zapomnieć o Jaimem, a nie pieprzyć się z nim w stanie upojenia alkoholowego. Nie byliśmy ze sobą, nie widzieliśmy się od czasów liceum, przecież nasze zerwanie było brutalne, a ja płakałem po rozstaniu przez długi czas. Nie powinienem tak po prostu wskakiwać mu po tym wszystkim do łóżka. Nie po tym co przeszliśmy. Zresztą... Kochałem Kellina i czułem się teraz jak skończony idiota, bo można powiedzieć, że go zdradziłem. Zdradziłem go? Cóż, praktycznie nie byliśmy razem, po prostu darzymy się uczuciem i to wszystko. Dopiero go odzyskuję... Och, dlaczego się oszukuję? Zdradziłem go. Upiłem się, mój były mnie przeleciał, a ja okazałem się idiotą. Nie miałem zamiaru tu tak dłużej siedzieć. Jaime mógł obudzić się w każdej chwili, a ja chciałem niepostrzeżenie się stąd zmyć i nie pozostawić po sobie jakichkolwiek śladów. Wyszedłem z łóżka i oprócz bólu głowy, dopadł mnie również ten poniżej pasa, w jego tylnej części. Minęło trochę czasu odkąd ostatnio byłem na dole, więc nie zdziwiłem się, że gdy ruszyłem w stronę swoich bokserek, miałem trudności z chodzeniem. Na co ja się zgodziłem? Na palcach podszedłem do sterty swoich ubrań, chwyciłem bokserki i spodnie, bo czym szybko je na siebie założyłem. Wzrokiem zacząłem szukać swojej koszulki, ale ślad po niej zaginął. Wyszedłem z sypialni, pozostawiając w niej śpiącego Jaimego. Gdy moje nogi zaprowadziły mnie do salonu, skrzywiłem się, bo uderzył we mnie zapach alkoholu, którego miałem dość po wczorajszej imprezie. Przez najbliższy czas będę abstynentem, to było bardziej niż pewne. Znalazłem swoją koszulkę pomiędzy porozrzucanymi na podłodze kubkami. Nie była ona pierwszej świeżości, ale nic innego mi nie pozostało, jak tylko ją na siebie włożyć. Już chciałem wychodzić z apartamentu, gdy zatrzymało mnie męskie chrząknięcie. Zacisnąłem usta w cienką linię. Właśnie dlatego chciałem wymknąć się stąd cicho, zupełnie nie zwracając na siebie uwagi. Czy musiałem mieć aż takiego pecha?
- Uciekasz bez całusa? - zapytał Jaime podchodząc do mnie, odwracając mnie w swoją stronę, a następnie przygwożdżając mnie do drzwi. Czułem jego oddech na swojej skórze. Jego usta z każdą sekundą przybliżały się do moich i gdy chciały na nie naprzeć, odwróciłem głowę. Chciałem mu się wyślizgnąć, oczywiście, ale tego nie zrobiłem. Dlaczego? Jaime był ode mnie o wiele wyższy i o wiele silniejszy, więc zaraz postawiłby mnie w pozycji wyjściowej. Mężczyzna chwycił mój podbródek i sprawił, żebym na niego spojrzał. Niechętnie to zrobiłem. Nie, żebym czuł do niego jakieś obrzydzenie, czy równie nieprzyjemne uczucie, ale chciałem stąd jak najszybciej wyjść i zapomnieć o tym, co się tu wydarzyło. Należałem do Kellina, moje serce było jego, nie mogłem wracać do swojego byłego faceta i tak po prostu sobie z nim flirtować.- Wczoraj w nocy ci się podobało. Co jest, Vic?
- Jaime, posłuchaj - zacząłem kładąc dłonie na jego klatce piersiowej, aby go lekko odepchnąć, co następnie uczyniłem.- To była jednorazowa przygoda, rozumiesz? Byliśmy pijani, nie wiedzieliśmy co robimy. Zapomnijmy o tym. Nigdy do tego nie wracajmy,, bo to nie ma sensu. To nic nie znaczyło.
Mogłem zauważyć rozczarowanie w jego oczach, ale nie byłem pewny, czy dobrze odczytałem jego spojrzenie. Czy właśnie go zraniłem? Pozbawiłem wszelkich nadziei? Cóż, myślałem, że wie, że nie miałem zamiaru do niego wracać. Zresztą, on sam powiedział, że nie chce się z nikim wiązać!
- Vic...- zaczął, a ja pokręciłem głową i chwyciłem klamkę.
- Zapomnijmy o tym.
Już chciałem nacisnąć klamkę i wyjść na korytarz, ale Jaime był szybszy i zaatakował moje usta swoimi. Ech, jakby to miało mnie jakoś przekonać... A jednak, ten pocałunek w jakiś dziwny sposób na mnie wpłynął i moje wargi same zaczęły poruszać się w rytmie jego. Dlaczego byłem taki uległy? Powinienem po prostu go od siebie odepchnąć i wykrzyczeć mu prosto w twarz, że nie chcę go więcej widzieć, ale coś mnie blokowało. Nie mogłem tego zrobić. Przecież to Jaime, ten Jaime, z którym przeżyłem swój pierwszy raz z mężczyzną, tyle wspaniałych chwil. Niektóre był trudniejsze i wymagały naszej ciężkiej pracy, aby jakoś sobie z nimi poradzić, ale były też te wesołe, które wnosiły do naszego życia trochę słońca. I miałem go teraz odtrącić, gdy tak idealnie mnie całował? Jego usta znacznie różniły się od ust Kellina. Kellin, bardziej dziewczęcy, miał delikatniejsze i pełniejsze wargi, które idealnie dopasowywały się do moich. Jaime natomiast był bardziej natarczywy i szorstki, jego usta charakteryzowały się twardością i ostrością. Zupełne przeciwieństwo Kellina. Kellin. To jego kochałem. Więc dlaczego całowałem się z Jaimem? Chwyciłem ramiona mężczyzny i lekko go od siebie odepchnąłem, po czym otworzyłem drzwi.
- Przyjdziesz jutro wieczorem? - zapytał.
Westchnąłem głośno i skinąłem głową. Nie miałem innego wyjścia. Uch, czy naprawdę jestem aż tak żałosny? Jako że do Jaimego przyjechałem metrem, musiałem też metrem wrócić. W takim stanie nie mogłem wsiąść za kółko. Zachowałem jeszcze resztki  zdrowego rozsądki. A może w ogóle go nie miałem? Po tym co wydarzyło się w tym mieszkaniu, czułem się jak skończony kretyn, a na dodatek nie potrafiłem być asertywny i znów naraziłem się na wystawienie swojej wierności na próbę. Jutro wieczorem wszystko sobie wyjaśnimy, tak. Nie mogę wchodzić dalej w to bagno, bo nie będę mógł z niego wyjść. Chciałem tylko Kellina i będę miał tylko jego, bo Jaime to przeszłość. Nie powinno go być w mojej teraźniejszości, nie chciałem go tu. Alkohol alkoholem, a trzeźwość trzeźwością. Zszedłem po schodach do najbliższej stacji metra i spojrzałem na planie, kiedy podjedzie pociąg, który zabierze mnie do domu. Teraz marzyłem jedynie o swoim ciepłym łóżku i długim śnie, który wyleczy mojego kaca. Do przyjazdu pociągu miałem jeszcze pięć minut, więc usiadłem na wolnej ławce i wyciągnąłem z kieszeni swój telefon, którym zacząłem się bawić, od tak, z nudów. Żadnych nieodebranych połączeń. Nikt za mną nie tęsknił. Nie wiedziałem nawet, czy Kellin na mnie czekał. Czy w ogóle chciał, abym go odwiedzał? Przecież nie mogłem mu się narzucać, inaczej nigdy nie zdobędę jego stuprocentowego zaufania. Na stację podjechał mój pociąg, a ja z głośnym westchnięciem wstałem z ławki i wszedłem do wagonu.

Kellin
Moje spojrzenie było utkwione w ciemnym suficie. W sumie nie mogłem patrzeć na nic innego, będąc w takiej pozycji. Leżałem sobie na podłodze, z rękoma ułożonymi na brzuchu. Moje nogi były ugięte w kolanach, stopy spoczywały na ziemi. Często można było zobaczyć mnie w takiej pozycji. Trwałem wtedy w zadumie, bawiłem się w marnego filozofa i sam się z siebie śmiałem, bo moich myśli nikt nigdy nie umieści w kalendarzu na dole kartki z datą. Kto chciałby słuchać kogoś takiego jak ja? Niezrównoważonego, niedoszłego i głodzącego się samobójcy, który martwi się bardziej o swoje włosy, niż o własne życie. Zresztą, ono nie miało już sensu, a ja się tylko męczyłem. gdyby nie Vic, pewnie już dawno bym się ze sobą pożegnał, albo chociaż próbował to zrobić, bo przyzwyczaiłem się do tego, że ludzie lubią bawić się w superbohaterów i ratować słabsze osoby. Nie chciałem ratunku. Wolałem pozostać niezauważoną, małą myszą,  która siedzi pod miotłą i powoli umiera. Tylko że ja chciałem zrobić to szybciej. Kiedyś mi się uda, chyba że ktoś nagle diametralnie zmieni moje życie, a ja stanę się innym człowiekiem. Vic. Vic był tą osobą. Może i obwiniałem go o wszystko, ale wraz z jego przybyciem moje życie stało się jakby jaśniejsze. Zacząłem myśleć o przyszłości jako o szczęśliwym czasie i miejscu, a nie o wybraniu sposobu na śmierć i moim własnym pogrzebie. Tak było, gdy Vic ze mną siedział, bo gdy wychodził, powracałem do smutnej rzeczywistości i znów ogarniała mnie świadomość, że byłem sam. Nie miałem nikogo. I oni wszyscy dziwili się, że nie chciałem istnieć? Nie wiedzą, jak to jest. Nie wiedzą, jak to jest wszystko stracić. Nie tylko rzeczy materialne, ale również wartości moralne. Byłem nagi. pozbawiony wszystkiego. Nawet własnego sumienia i poczucia, że to co robię, jest jednak głupie i powinienem zobaczyć trochę światła w swoim życiu. Tylko że jego nie było. Nie miałem... Nie miałem promyczka. Nie miałem niczego. Obnażony z wszystkiego, powoli opadałem w nicość o godziłem się na ból, gdy obijałem się i raniłem przez wystające półki skalne. Czekałem, aż uderzę plecami w twardy grunt i wszystko zakończy się raz na zawsze.
- Hej, Kellin? - oparłem się na łokciach i uniosłem nieco tułów, aby spojrzeć na drzwi, z których okolic doszedł mnie głos Addie. Miałem cichą nadzieję, że może był z nią Vic, ale zawiodłem się po raz kolejny, gdy zobaczyłem nieznaną mi kobietę w średnim wieku. Miała czarne włosy z pasemkami siwizny, które były upięte w ciasny kok. Jej czarny kostium podkreślał jej elegancję i pokazywał, że była kobietą silną i niezależną. Już jej nienawidziłem. Patrzyłem to na Addie, to na nieznajomą i czekałem na to, co mają mi do powiedzenia.- Możemy wejść?
Wzruszyłem jedynie ramionami. Nawet jeśli odpowiedziałbym przecząco, one i tak by weszły do środka. Coraz rzadziej miałem cokolwiek do powiedzenia. Obie weszły do pokoju, a Addie zamknęła za sobą drzwi. Usiadłem na podłodze, aby lepiej przyjrzeć się kobiecie. Nie chcę jej tu. Źle mi się kojarzy, nawet jeśli w ogóle jej nie znałem i nie wiedziałem, po co tu przyszła.
- Kellin - zaczęła Addie pogodnym tonem.- To pani doktor Giselle Donovan. Jest psychiatrą i zajmuje się niedoszłymi samobójcami.
Wplotłem blade palce w swoje ciemne włosy i pokręciłem energicznie głową. Nienawidziłem lekarzy, a psychiatrzy zajmowali pierwsze miejsce na liście. Obok nich stali dietetycy, chociaż nie byłem pewny, czy oni zaliczali się do lekarzy. Tak czy siak, nienawidziłem ich. Nie chciałem mieć z nimi nic wspólnego.
- Doktor Donovan chciałaby zacząć z tobą terapię, najlepiej już dzisiaj po obiedzie - spojrzałem na Addie i uniosłem brew w górę. Czy ona sobie żartowała? Zrozumiała moją reakcję na jej słowa i chrząknęła głośno.- Znaczy się... W godzinach popołudniowych. Która godzina pasuje pani najbardziej? - zawróciła się do kobiety, a ja pochyliłem głowę. Nie chciałem się z nimi kłócić, bo wiedziałem, że i tak z nimi nie wygram i na dodatek jeszcze sobie nagrabię. Nie miałem na to humoru. Nie dzisiaj.
- Myślę, że godzina piętnasta będzie odpowiednią porą - odparła doktor Donovan. Miała głęboki i spokojny głos, ale nie byłem pewny, czy to dobry znak, czy też nie.
- Tak więc postanowione - Addie klasnęła w dłonie i uśmiechnęła się wesoło.- Przyjdę do ciebie przed piętnastą i zaprowadzę się do odpowiedniego gabinetu, dobrze, mały? - zwróciła się do mnie, a ja w ogóle nie zareagowałem. Po prostu patrzyłem na kobietę i próbowałem cokolwiek wyczytać z jej wyrazu twarzy.
- To do zobaczenia.
Obie wyszły z pokoju, a ja skuliłem się na podłodze i zamknąłem oczy. Byłem normalny. Nie potrzebowałem psychiatry. Przecież tylko chciałem się zabić, jestem normalny.

Nie chciałem, żeby piętnasta nadeszła. Miałem nadzieję, że do tego czasu przyjdzie Vic, ale on nie dał o sobie żadnego znaku życia. Potrzebowałem go. Chciałem mu wszystko powiedzieć, o moich lękach, obawach... Ale on nie przyszedł. Znowu zostałem sam. Szedłem korytarzem obok Addie. Założyłem bluzę z długim rękawem i kapturem, który od razu na siebie założyłem. Nie lubiłem, gdy ludzie na mnie patrzyli, a na korytarzach było ich sporo. Nie chciałem spotkać ich zdegustowanego mną spojrzenia. Bałem się ich, dlatego trzymałem Addie za rękę, żeby czuć, że jestem bezpieczny i nikt mi nic nie zrobi. Po jakimś czasie stanęliśmy przed drewnianymi drzwiami, w które zapukała dziewczyna. Odpowiedział jej znany mi już głos. Weszliśmy do środka. Było to niewielkie pomieszczenie. Kilka regałów z książkami, biurko, a po jego dwóch stronach fotele. Na jednym z nich, przodem do nas, siedziała doktor Donovan. 
- Usiądź, Kellin. Dziękuję ci, Addie - uśmiechnęła się do terapeutki, a ta odpowiedziała jej tym samym i wyszła z gabinetu. Zostałem sam. Powoli i niepewnie podszedłem do biurka i usiadłem na wolnym fotelu. Palcami trzymałem krańce rękawów, aby całkowicie się zakryć. Nie znałem tej kobiety, więc musiałem się przed nią bronić.
- Ściągnij kaptur, proszę, a następnie poznamy się lepiej, co? - powiedziała spokojnie, a ja pokręciłem głową.- Nie chcesz ściągnąć kaptura? - znów ten sam gest.- Och, Kellin, jeśli go nie ściągniesz, nie będziemy mogli się dogadać, a ja nie zobaczę w całości twojej cudownej fryzury.
Uniosłem brwi w górę. Jeśli pochwali moje włosy, to okej, mogę ściągnąć kaptur. Chwyciłem materiał i powoli zsunąłem go z głowy. Wygładziłem włosy, a doktor Donovan uśmiechnęła się do mnie pogodnie.
- Wspaniale. Jesteś fryzjerem? Chciałbyś nim być w przyszłości?
Pokręciłem przecząco głową, nadal się nie odzywając.
- Więc kim chciałbyś być?
- Nie dożyję przyszłości, więc nie ma sensu jej planować - wyszeptałem. 
Kobieta zanotowała coś w zeszycie leżącym na blacie, po czym znów spojrzała na moją twarz.
- A gdybyś nie był w tym miejscu i, na przykład, właśnie byłbyś na studiach. Na jakim kierunku byś był?
- N-nie wiem, ja... Może na dziennikarstwie, a-albo coś w tym stylu.
- Lubisz pisać?
- Nekrologi. Własne.
Donovan uniosła brew w górę i znów coś zanotowała.
- Zaprezentujesz mi jakiś?
- Nie. Nie mam zamiaru opowiadać o mojej śmierci.
- Dobrze, przepraszam - powiedziała.- Przejdźmy dalej. Czym się interesujesz prócz pisania nekrologów?
- Myślę.
- O czym?
- O śmierci.
Pewnie miała już mnie dość. Każdy temat sprowadzał się do śmierci. Nic innego nie przychodziło mi do głowy, a ludzie cenili szczerość, więc nie kłamałem. Mówiłem to, co przyszło mi do głowy i było w pełni szczere. Kobieta chyba postanowiła porzucić ten temat i przeszła do kolejnego.
- Ile masz lat, Kellin?
- Dwadzieścia jeden.
- Ile razy byłeś zakochany?
Zacisnąłem usta w cienką linię i spuściłem głowę. Musiała poruszyć ten temat. Musiała. A ja nie chciałem o tym rozmawiać, bo to było trudne. Vic. Powinien być teraz ze mną, a go nie było. Chciałem czuć, że trzyma mnie za rękę, dając mi przy tym wsparcie. Nie czułem tego. Czułem za to zbierające się w oczach łzy, które następnie spłynęły po moich policzkach i nosie, aby następnie spaść na moją bluzę i  nią wsiąknąć.
- Pięć razy?
Pokręciłem głową.
- Cztery? Trzy? Dwa?
Zacisnąłem palce na krańcu materiału i zacząłem go ugniatać, nadal się nie odzywając i pozwalając łzom spłynąć po mojej twarzy.
- Jeden raz?
Wtedy jeszcze bardziej się rozpłakałem i nie potrafiłem sie uspokoić. Kobieta wyciągnęła z szuflady biurka chusteczki i wręczyła mi całą paczkę. Wyciągnąłem z opakowania jedną, po czym otarłem łzy. Mało to dało, bo ciągle pojawiały się nowe, ale wciąż osuszałem oczy.
- Kim była ta dziewczyna? - zapytała, a ja pokręciłem głową.
- T-to nie t-tak - załkałem.- To b-był mę-mężczyzna-na, j-jestem g-gejem.
Doktor Donovan uniosła brwi w górę i pokiwała głową, znowu coś zapisując.
- Chcesz o tym porozmawiać?
- Nie! - krzyknąłem przez łzy.- Nie chcę, bo wy nic nie rozumiecie!
- Pozwól nam zrozumieć... - zaczęła, ale przerwałem jej głośnym wrzaskiem.
- To wy pozwólcie mi umrzeć! Czy o tak wiele proszę? Po prostu dajcie mi coś ostrego albo... Albo dajcie mi linę i... I koniec - zapłakałem, po czym gwałtownie wstałem z fotela i go przewróciłem, a następnie podbiegłem do drzwi, które chciałem otworzyć, ale był zamknięte, najwyraźniej od drugiej strony. - Daj mi stąd kurwa wyjść! Wypuść. Mnie. Stąd. I. Pozwól. Mi. Umrzeć! - pomiędzy słowami uderzałem pięścią w drewno, nie przestając płakać.
Po chwili, nie wiem skąd, w gabinecie znalazł się wysoki i umięśniony mężczyzna, który spojrzał najpierw na doktor Donovan, która skinęła głową, a następnie na mnie. Chwycił mnie w pasie i przewiesił sobie przez ramię, po czym wyszedł z gabinetu. Nie miałem pojęcia, dokąd mnie niósł, ale nie miałem zamiaru tak po prostu mu ulec. Pięściami okładałem jego silne plecy, ale on zdawał się nic nie czuć.
- P-puść mnie, puszczaj, puszczaj, puszczaj! - wrzeszczałem, wierzgając rękami i nogami. Ludzie będący na korytarzy patrzyli na całą scenę, a ja rozpłakałem się jeszcze bardziej.- Nienawidzę cię! Nienawidzę jej, nienawidzę was wszystkich! Dajcie mi umrzeć, proszę... - dodałem szeptem, bo załamał mi się głos, a ja opuściłem głowę. Po jakimś czasie dotarliśmy na miejsce. O nie. Tylko nie to. Białe pomieszczenie wyściełane na miękko, czyli znak, że oszalałeś i nie można nad tobą zapanować.
- Nie, nie, proszę, nie, ja będę grzeczny, tylko nie izolatka, proszę - zaskomlałem, gdy mężczyzna wsadzał mnie do środka.
Chciałem jeszcze umknąć, ale tamten szybko zamknął masywne drzwi, a ja zostałem sam ze sobą, w pokoju z poduszek. Czy naprawdę byłem nienormalny?
- T-to nie ma sensu...- wyszeptałem i usiadłem na środku pokoju, czekając na cud i pomoc.

sobota, 14 września 2013

IV

Długość taka sobie, ale już ledwo piszę, a chciałam Wam dać w weekend rozdział, soł macie.
Nie bijcie mnie za to niżej, ok?
____________________
- Wejdziesz do środka?
Zaprosił mnie do środka? Cholera, to wszystko było takie dziwne. Przecież nie widzieliśmy się około jedenaście lat, to szmat czasu. Wiele ze sobą przeszliśmy, a wszystko zakończyło się raczej mało przyjemnie. Jaime praktycznie w ogóle się nie zmienił. Oczywiście, było widać, że wydoroślał, ale jego pogodna twarz i postawione w górę włosy pozostały na swoim miejscu bez zmian. Niepewnie wszedłem do mieszkania, uważnie rozglądając się po pomieszczeniu. Był to średnich rozmiarów apartament, urządzony w nowoczesny, ale przytulny przy tym sposób. Jaime zamknął drzwi i zaprowadził mnie do salonu. Na stoliku do kawy leżała teczka - to pewnie moje dokumenty, które miałem odebrać. Jaime ruchem dłoni dał mi znać, że mogę usiąść na kanapie, co uczyniłem.
- Chcesz się czegoś napić? Woda, sok, coś gazowanego, wino? - zapytał, wchodząc do części kuchennej, która była bezpośrednio połączona z salonem.
- Nie chcę siedzieć tu za długo...- zacząłem, ale mężczyzna przerwał mi ruchem dłoni.
- Porozmawiamy, więc wydaje mi się, że będziesz chciał coś do picia.
- Woda w takim razie - mruknąłem, chwytając teczkę i zaczynając przeglądać jej zawartość.
Dokumenty nie były wybitnie ważne, ale na pewno potrzebne. Dotyczyły przekazywania informacji między dwoma firmami, to była skomplikowana sprawa, więc w domu będę musiał przeanalizować wszystkie akta. Na razie jednak miałem coś, a raczej kogoś, innego na głowie. Jaime usiadł obok mnie i wręczył mi szklankę z wodą. Cicho podziękowałem, upiłem łyk i postawiłem szklankę na stoliku.
- Co robisz w Nowym Jorku? - zapytał mnie.
- Przyjechałem do pracy.
- Na długo? 
- Sześć miesięcy - odparłem lakonicznie. Nie chciałem wkraczać w niebezpieczne tematy, bo to zaprowadziłoby nas do przeszłości, do lat licealnych, które były jednymi z najgłupszych lat mojego życia. Niestety, wraz z pojawieniem się Jaimego wspomnienia powoli zaczynały do mnie powracać, mimo że walczyłem sam z sobą, aby moje upierdliwe myśli zostawiły mnie w spokoju. Zapadła niezręczna cisza, którą postanowiłem przerwać.
- Mieszkasz sam?
- Tak. Nie chcę się z nikim wiązać - odpowiedział, a ja pokiwałem głową.
Kamień spadł mi z serca. To znaczy, że nie będzie chciał spróbować jeszcze raz, a ja nie muszę obawiać się, że będę musiał wybierać między nim a Kellinem. Na chwilę obecną oczywiście, że wybrałbym Kellina, bo to jego kochałem, a nie Jaimego. Zresztą, o czym ja myślę? Nie będę musiał wybierać. Jaime jest przeszłością. Zaraz zabiorę dokumenty, pożegnam się i wyjdę. To jednorazowe spotkanie. Chwyciłem swoją szklankę, wypiłem wodę do końca i mocniej zacisnąłem palce na teczce z dokumentami. 
- Muszę iść, robi się późno, a ja od samego rana jestem na nogach, więc...- powiedziałem, wstając  z kanapy.
Jaime szybko złapał mnie za rękę, co zmusiło mnie do nagłego zatrzymania się i spojrzenia na niego ze zdziwieniem. Po chwili mężczyzna mnie puścił i oblał się lekkim rumieńcem. Zupełnie jakbyśmy byli w liceum.
- Przepraszam - mruknął.- Ale zastanawiałem się, czy w sobotę nie wpadłbyś na małą parapetówkę? To nic wielkiego, kilku znajomych, trochę alkoholu, dobra zabawa.
- Dlaczego mnie zapraszasz, gdy zobaczyłeś mnie po raz pierwszy od jedenastu lat i praktycznie nic o sobie nie wiemy? - zapytałem sceptycznie.
- Znamy się, Vic. Przyjdź. Proszę.
Wiedziałem, że Jaime należy do upartych osób, więc nie było sensu z nim walczyć, bo i tak bym przegrał. Zamiast tego, skinąłem zrezygnowany głową.
- Dwudziesta w sobotę. Adres znasz.

- Widzisz, nie samą kawą żyje człowiek - uśmiechnąłem się do Kellina, wsuwając mu łyżkę z jogurtem do ust.
Nie miałem pojęcia, w jaki sposób przekonałem go do jedzenia, ale jakoś mi się udało, nawet jeśli to był mały jogurt. Lepsze to niż nic. Nie wiem, kiedy jadł ostatnio, ale potrzebował pożywienia i jeśli nadal będzie się głodził, na pewno umrze. Musiałem się trochę wysilić, żeby zjadł chociaż kapkę jogurtu, ale wyszło na moje i siedzieliśmy teraz na jego łóżku, w ciemnym pokoju. Przez okno próbowały dobić się do pomieszczenia promienie słoneczne, które sprytnie przesmykiwały się przez wszelkie dostępne szpary i szczeliny, wlewając przy tym nieco światła do środka. Bez problemu widziałem Kellina, bo moje oczy przyzwyczaiły się do mroku, ale pomagało mi też trochę słońce. Nie chciałem go zmuszać, żeby koniecznie siedział przy odsłoniętym i otwartym oknie. Czuł się tu jak w więzieniu, a kraty wcale mu nie pomagały w polubieniu tego miejsca. Przełknął kolejną porcję jogurtu, a ja nabrałem trochę jedzenia na łyżeczkę.
- Jeszcze jeden - powiedziałem, na co Kellin pokręcił głową i chwycił się za brzuch.
- Już dużo zjadłem, nie chcę więcej - mruknął, odwracając ode mnie wzrok i całą głową.
Westchnąłem głośno, włożyłem łyżeczkę do kubeczka i odłożyłem go na bok. Chłopak zjadł tylko połowę, co i tak było wielkim sukcesem w jego przypadku. Będę go leczył stopniowo, wraz z pomocą Addie, która była mi wdzięczna za to, że tyle czasu poświęcam Kellinowi. Oczywiście, nie wiedziała nic o naszej przeszłości i lepiej, żeby się nie dowiedziała. Wolałem grać rolę zagubionego Meksykanina po socjologii, który bada społeczeństwo i zarazem próbuje mu pomóc. Dziewczyna niczego nie podejrzewała, więc chyba dobrze mi to wychodziło.
- hej Kells - zacząłem, a brunet spojrzał na mnie kątem oka, nadal obejmując się rękoma i widocznie zamykając się w sobie.- Jestem z ciebie dumny, wiesz?
Kellin przełknął głośno ślinę i pokiwał lekko głową.
- Jutro nie będę musiał jeść? - zapytał cicho, drżącymi rękoma sięgając do szuflady w etażerce. Wyciągnął z niej papierosa i zapalniczkę. Zmarszczyłem brwi. Czy w tym miejscu naprawdę pozwalali przechowywać pacjentom zapalniczki w szafkach? Czy to na pewno było bezpieczne? Albo po prostu Kellin skądś przemycił cały ekwipunek? Chłopak wsadził papierosa między usta i zapalił jego koniec. Po chwili zaciągnął się dymem i wypuścił go przez lekko rozchylone usta, zamykając przy tym oczy.
- Palisz? - wyszeptałem, a gdy pokiwał twierdząco głową, dodałem:- Dlaczego?
- Palę, bo wraz z dymem chcę wypuścić wszystko, co we mnie siedzi. Niestety, większość jest silnie zakorzeniona i nawet papieros nie pomoże.
Podrapałem się w tył głowy i obserwowałem Kellina, jak powoli zaciąga się papierosem, aby następnie usunąć dym ze swojego organizmu przez usta lub nos.
- Palenie jest niezdrowe, nie wydaje mi się, że powinieneś to robić.
- Bardziej zachorować już nie mogę.
Westchnąłem głośno, bo niestety miał rację, nawet jeśli nie chciałem mu jej przyznać. Nie powinien wyniszczać się przez nikotynę, skoro już teraz był wrakiem człowieka. Może w ten sposób radził sobie ze stresem? Co ja mówię, on nie radzi sobie ze stresem. Gdyby potrafił, nie byłoby go tutaj. Kellin powoli spalał papierosa. Z szuflady wyciągnął jeszcze popielniczkę, do której strzepywał popiół z końca fajki. W końcu zgniótł niedopałek, wrzucił go do popielniczki i położył się na łóżku, trzymając się za brzuch.
- Niedobrze mi...- mruknął.
- Mówiłem, żebyś nie palił.
- To nie od tego - odparł cicho, po czym podniósł się z łóżka i pędem puścił się w stronę drzwi, przez które wybiegł.
Pobiegłem za nim, bo nie mogłem zostawić go samego. Widziałem, jak jego drobna sylwetka znika za zakrętem, dlatego również się tam udałem. W korytarzu tym znajdowały się łazienki. Do jednej z nich wszedł Kellin. Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Znajdowały się tu umywalki, nad którymi wisiały lustra. Dalej widać było drzwi do toalet - w rzędzie było ich pięć. Mogłem zauważyć też mały korytarz, który prowadził do pryszniców. Powoli podszedłem do toalet, żeby znaleźć Kellina. Musiał w którejś być. Zapukałem do pierwszych zamkniętych drzwi, ale nikt mi nie odpowiedział. Dopiero po chwili w czwartej kabinie usłyszałem cichy szloch. Podszedłem do drzwi i zapukałem w nie. Okazały się otwarte, więc popchnąłem je i zobaczyłem Kellina, który siedział na posadzce, z twarzą ukrytą w dłoniach. Cały się trząsł. Uklęknąłem przy nim i palcami lekko musnąłem jego ramię, na co ten nieco się wzdrygnął. Uniósł wzrok i spojrzał na mnie zrezygnowanymi i smutnymi oczami. Przybliżył się do mnie i po prostu się do mnie przytulił. ukrył twarz w moim ramieniu i czułem, jak moczył łzami moją koszulkę. Objąłem go w pasie i dałem mu płakać. Trochę się zdziwiłem, że się do mnie zbliżył, ale byłem szczęśliwy, że w końcu to zrobił, nawet jeśli był w takim stanie. Potrzebowałem go, a on potrzebował mnie.
- Nie chcę tu być - wyszeptał.
- Więc stąd wyjdźmy, chodź.
- N-nie chodzi mi o łazienkę, V-Vic...
- Kellin...
- Dlaczego jeszcze żyję? - powiedział cicho, nie przestając drżeć w moich ramionach.- N-nie chcę, Vic, bo to nie ma sensu...
- Nie mów tak, nie możesz tak mówić - odpowiedziałem szeptem do jego ucha, drażniąc je swoim oddechem.- Jesteś wspaniały, dlatego nie możesz myśleć o samobójstwie. Jesteś dla mnie ważny, jeśli zabrakłoby cię już na zawsze to...- zamknąłem oczy i poczułem, jak po moich policzkach popłynęły łzy.- Nie dałbym rady dalej żyć, rozumiesz? Nie dałbym rady.
Kellin uniósł głowę i spojrzał na mnie zapłakanymi oczami. Chudymi palcami otarł łzy z mojej twarzy.
- N-nie płacz nie masz powodu - szepnął.
- Po prostu nie chcę, żebyś cierpiał.
Kellin westchnął i oparł się o moją klatkę piersiową. Już nic nie mówiliśmy. Trwaliśmy w tej ciszy, która wcale nie była niekomfortowa. Dlaczego wszystko stało się takie trudne? A na dodatek pojutrze muszę pojawić się u Jaimego...

Zapukałem do drzwi dokładnie o godzinie dwudziestej. Stwierdziłem, że im szybciej się pojawię, tym szybciej się stąd zwinę. Zza drzwi słyszałem muzykę, ale nie grała na tyle głośno, żeby któryś z sąsiadów miał wzywać policję. Nie czekałem długo i po kilku chwilach zobaczyłem uśmiechniętego Jaimego, który mi otworzył.
- Heeeeej, tak się cieszę, że przyszedłeś! - zaśmiał się i wpuścił mnie do środka.
Wyglądał już na nieco wstawionego, ale na razie nic się nie działo, więc nie musiałem się go obawiać. Zaprowadził mnie do salonu, gdzie byłem ostatnio. Całe pomieszczenie było wypełnione ludźmi, którzy trzymali w rękach kubeczki z alkoholem i bujali się w rytm muzyki. Jak fajnie, że nikogo nie znałem. To kolejny powód, przez który chcę wyjść stąd jeszcze szybciej. Po chwili Jaime wręczył mi kubek z jakimś drinkiem, a ja spojrzałem na niego pytająco. Dlaczego mam pić coś, co ma jadowicie niebieski kolor i nie wiem z czego jest zrobione? Jaime tylko uśmiechnął się słodko i zniknął gdzieś w tłumie, a ja zostałem całkiem sam. Powąchałem drinka, po czy upiłem łyk i oblizałem usta. Nie był najgorszy. Jeden drink przecież mi nie zaszkodzi, prawda?

- Dobra, dawaj! - zaśmiałem się, podstawiając swój kubek pod strumień tequili lanej przez Madison, dziewczynę, którą poznałem dzisiaj zupełnie przypadkiem, ale zdążyliśmy się zakumplować i obalić razem dwie butelki. Przy okazji do picia zgarnęliśmy też Jaimego i kilku jego znajomych. Kto by pomyślał, że się tak rozkręcę. Było fajnie. Bardzo, bardzo fajnie. Niemal każdy był nieźle wstawiony, ale nikomu to nie przeszkadzało. Kto z kim przystaje takim się staje. Tym bardziej, gdy wszyscy byli pijani.
- Hej, hej, bierz Jaimego, kto szybciej wypije cały kubek tequili wygrywa! - krzyknęła Madison, a ja spojrzałem na Jaimego i uśmiechnąłem się do niego wyzywająco, unosząc przy tym pełny kubek. Mężczyzna napełnił swój, stuknął nim o mój i przyłożył do ust.
- Raz, dwa, trzy!
Zacząłem opróżniać swój kubek, a alkohol drażnił moje gardło. Cholernie mnie paliło, ale to było przyjemne. Alkohol był przyjemny. Wszystko w dniu dzisiejszym było przyjemne. Gdy skończyłem pić, odetchnąłem głośno i odrzuciłem kubek na bok. Jaime skończył pić dwie sekundy po mnie i złożył usta w dzióbek.
- Przegrałeś! - zaśmiałem się, podchodząc do niego od tyłu i wskakując mu na plecy. Byłem od niego o wiele mniejszy, więc nie miał problemów z uniesieniem mnie. Oplotłem jego szyję rękoma, a on chwycił moje nogi, żebym nie spadł.
- Tylko mnie nie zrzuuuuuuuucaaaaaaaaaaj, Jaaaaaaimeeeeeeee! - krzyknąłem, po czym nachyliłem się nad jego uchem i lekko je przygryzłem.
- Mamy nową gejowską parę! - zaśmiała się Madison.- Całus! Całus! Całus!
Reszta ludzi to podłapała i wszyscy w pomieszczeniu zaczęli skandować jedno i to samo hasło. Zagryzłem dolną wargę i zszedłem z pleców Jaimego, po czym przed nim stanąłem. Jaime uśmiechnął się pod nosem, chwycił moją twarz w swoje dłonie i wpił się w moje usta. Niemal od razu naparłem swoimi wargami na jego. Czułem alkohol i delektowałem się jego aromatem, tak jak samym pocałunkiem. Położyłem dłonie na jego biodrach, na których zacząłem kreślić kciukami małe kółka. W końcu się od siebie oderwaliśmy, a ludzie wokół nas zaczęli gwizdać i bić brawo. Miałem wrażenie, że cofnąłem się do czasów liceum, tylko że... Wtedy nie kochałem innej osoby. 
- Hej Vic, kolejny drink? - zapytała Madison, podstawiając mi pod nos pełny kubek.
- A co mi tam, jedziemy dalej - zaśmiałem się i chwyciłem kubek dłonią.

- Viiiiiiiiiic, gdzie jest mój telefon?! - krzyknął Jaime, gdy siedziałem na ziemi i układałem kubki w piramidę. Towarzystwo się rozeszło, zostałem tylko ja, Jaime i wielki bałagan. Obaj byliśmy pijani, sam się sobie dziwiłem, że byłem w stanie układać kubeczki jeden na drugi. 
- Nie krzycz! - wrzasnąłem, wstając z podłogi i podchodząc do mężczyzny, który kręcił się w miejscu myśląc, że w ten sposób znajdzie komórkę.
- Sam nie krzycz!
- Spraw, żebym nie krzyczał! - zawołałem ze śmiechem, a Jaime objął mnie w pasie i długo pocałował. Oddałem pocałunek, a brunet chwycił krańce mojej koszulki i zaczął podwijać ją w górę. Zacząłem robić to samo i po chwili staliśmy na środku salonu nadzy od pasa w górę. Palcami wodziłem po jego torsie, aż w końcu zahaczyłem o jego spodnie. Rozpiąłem jego rozporek i zsunąłem spodnie z jego bioder. Jaime odrzucił je na bok, chwycił moje dłonie i splótł nasze palce, po czym zaczął prowadzić mnie w jeden z bocznych korytarzy, jak wywnioskowałem, do sypialni. Weszliśmy do środka i od razu razem opadliśmy na miękkie łóżko, ja na plecach, a Jaime na mnie. 
- Będzie ci tak dobrze, Vic... Tak dobrze...
Jaime zniżył się na poziom moich spodni, a ja mu się oddałem. Jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, jakie błędy popełnia człowiek pod wpływem alkoholu.
_______________________________
Nieeeeeeeee, Fuenciado nie wchodzi w rachubę DDDDDDDDD: