Ostatni rozdział w tym roku! Wow, szybko to przeleciało, prawda?
Tak więc, z tego miejsca życzę Wam szampańskiego sylwestra i braku kaca nazajutrz oraz spełnienia marzeń w przyszłym roku.
Ja tymczasem sylwestra spędzać będę z bratem w mieszkaniu przed kompem, no ale za bardzo się tym nie martwię XD Tak czy siak, bawcie się dobrze.
Komentarze! Komentarze są cudowne!
Ach, no i... Smut. ;)
____________________________
- Zbieracie flagi. Im więcej flag drużyn przeciwnych zbierzecie, tym lepiej. Dzięki temu możecie wygrać grę i zostaniecie nagrodzeni. Drużyna, która zbierze najmniej flag, zostanie ukarana. Macie piętnaście minut na przygotowanie. O godzinie dwunastej rozpoczynamy grę.
Każda drużyna, a było ich pięć, miała swój własny kolor flag. Nasze były niebieskie, inne zielone, czerwone, żółte i fioletowe. Musieliśmy biegać po lesie w poszukiwaniu baz innych grup, aby ukraść flagi i zanieść je do naszej bazy. Należało ukraść flagę, odłożyć ją w bazie macierzystej i dopiero wtedy ruszyć po kolejną. Można było brać wszystkie flagi z bazy, oczywiście oprócz. Forteca nie mogła pozostać pusta, ktoś zawsze musiał w niej siedzieć. Zabawa kończyła się po godzinie. Reguły niby proste, ale podczas tłumaczenia zasad pojawiło się kilka pytań, najczęściej zupełnie bezsensownych i głupich. Nie byłem pewny, czy chciałem brać udział w takiej bieganinie z jakimiś chorągiewkami, ale nie miałem wyboru. Moje wątpliwości pojawiły się przez moją słabo rozwiniętą koordynację ruchową i szybką zadyszkę przy nawet krótkich dystansach. Dave jednak nie chciał odejść od zasad i musiałem trochę się wysilić, aby nie wyjść na skończonego idiotę, bo miałem problem z utrzymaniem formy. Byłem chudy, okej, ale chodziło o nieprzyzwyczajenie do zwiększonego wysiłku. Jeśli nie dam tego po sobie poznać, nie powinno być tak źle. Zresztą, pewnie każdy w obozie wiedział, że byłem jednym wielkim beztalenciem, tak więc nie miałem nic do stracenia. Najwyżej padnę i przeturlam się pod jakiś krzak. Prędzej czy później ktoś mnie znajdzie.
Wybiegłem trochę za bardzo w przyszłość, bo dopiero szliśmy na polanę, gdzie znajdowała się nasza forteca, którą zbudowaliśmy wczoraj. Była w nienaruszonym stanie, co zmusiło nas do uśmiechnięcia się do siebie i dumnego skinięcia głową. Podeszliśmy do budowli i powtykaliśmy flagi w takie miejsca, z których trudno było je wyciągnąć. Jeśli opóźnimy odbieranie nam chorągiewek, stracimy ich mało, przez co możemy wygrać. Mieliśmy dziesięć flag, porozstawialiśmy je po całej fortecy, ale trzeba się namęczyć, aby je zdobyć. Teraz nadszedł czas na taktykę. Mieliśmy jeszcze dziesięć minut, więc musieliśmy ustalić najważniejsze rzeczy w krótkim czasie.
- Skoro jest nas piątka, niech trójka biega po bazach, a dwójka siedzi tutaj - stwierdził Jack.- W grupie raźniej, no i łatwiej obronić flagi. Będziemy się zmieniać co jakiś czas.
- W porządku. To kto najpierw zostanie w bazie? - zapytał Justin.
- Ja - odezwałem się szybko, bo nie chciałem biegać po lesie. Zdawałem sobie sprawę z tego, że przy obronie flag też dużo nie zdziałam, ale przynajmniej nie przewrócę się po drodze i nie złamię sobie nogi, co było bardzo możliwe w moim przypadku.
- Z kim?
- Na początek ja mogę zostać - wzruszył ramionami Gabe.
Gdy upewniliśmy się, że wszystko jest ustalone, spojrzeliśmy na zegarek na nadgarstku Matty'ego. Wskazywał za trzy minuty dwunastą, więc musieliśmy trwać w gotowości. Chłopcy wyznaczeni do zbierania flag wstali z miejsc i przygotowali się do biegu. Musieli odnaleźć bazy innych grup, a las był dość spory. W końcu wskazówki ułożyły się pionowo jedna na drugiej, a Justin, Jack i Matty pobiegli w różnych kierunkach. Bałem się, mimo że to tylko głupia zabawa. Przejmowałem się głupimi błahostkami, w mojej głowie tworzyły się najczarniejsze scenariusze. Nie lubiłem w sobie tego. W ogóle się nie lubiłem.
W pewnym momencie usłyszałem szelest liści, przez co spojrzałem na Gabe'a. On chyba też to usłyszał, bo jego wzrok spotkał się z moim. Przyłożył palec wskazujący do swoich ust, abym zachował spokój i ciszę, a ja pokiwałem głową. Lepiej nie zdradzać swojej obecności. Może sobie pójdą.
Niestety, myliłem się. Po chwili zza krzaków wyskoczył Alex, który szybko podbiegł do naszej fortecy i chwycił jedną z wystających flag. Wcisnęliśmy ją na tyle mocno, że miał trudności z jej wyciągnięciem, co wykorzystał Gabe, który wskoczył chłopakowi na plecy i zakrył oczy dłońmi.
- Wypieprzaj z naszej bazy, lachociągu! - krzyknął, a Alex zachwiał się na nogach.
Oczywiście nic nie zrobił sobie z tej obrazy, ponieważ podczas gier i zabaw drużynowych padały jeszcze gorsze epitety i określenia. Po wszystkim wszyscy i tak zapomną o tym, co do siebie mówili (oczywiście oprócz wszystkiego skierowanego do mnie, mnie nigdy nic nie omijało).
Nasz przeciwnik nie wytrzymał ciężaru Gabe'a na swoich plecach i upadł na ziemię, przez co ten drugi nieco się potłukł. Nie było to jednak nic poważnego. Alex jęknął głośno i powoli wstał z trawy.
- Kurwa, stary, zawzięcie walczysz o tę flagę - mruknął, po czym rozmasował sobie pośladki, które najwyraźniej go bolały.- Ale i tak ją wezmę.
Wtedy szybko chwycił flagę i mocno ja do siebie pociągnął, po czym pobiegł przed siebie ze swoją zdobyczą i zniknął w zieleni. Gabe skrzywił się, po czym na czworakach wrócił na miejsce, na którym siedział wcześniej, czyli obok mnie.
- Cóż, straciliśmy tylko jedną - wzruszył ramionami.- Chyba zapomniał, że mógł wziąć więcej.
- Narzekasz? - zapytałem cicho, po czym wyjrzałem zza murku naszej bazy i zobaczyłem, jak z krzaków wybiega Justin z dwoma fioletowymi flagami.
Gdy znalazł się obok nad, mocno wbił flagi pomiędzy ciasne gałęzie i głośno odetchnął. Był zmęczony, więc trzeba go zmienić.
- Zwinąłem to od Brytyjczyków - wydyszał.- Prawie pobiłem się z Oliverem, huh, ale jakoś dałem radę. Gabe, pobiegnij dalej.
Gabe wstał z trawy i ruszył w las, a ja zacząłem mocniej wbijać flagi w ścianki naszej fortecy. Miałem nadzieję, że reszta chłopaków tak szybko nie wróci, bo to by oznaczało, że musiałbym wyjść z bazy i zacząć szukać flag.
- Ktoś tu był? - zapytał Justin.
- Tak, Alex. Wziął jedną flagę, nie jest źle.
Po chwili na polanie pojawił się Matty z jedną żółtą flagą. Przełknąłem głośno ślinę. Teraz będę musiał opuścić ten bezpieczny kąt i zdać się wyłącznie na siebie. Bardzo czarno to widziałem, ale jak mus to mus. Najwyżej umrę.
Matty usiadł na trawie, podczas gdy ja z niej wstałem i szybkim krokiem przedarłem się przez krzaki. Ruszyłem wąską ścieżką, próbując usłyszeć jakikolwiek odgłos, który mógłby mi zdradzić, gdzie znajdowały się bazy innych drużyn. Szukałem tez kolorowego akcentu, który mógłby sygnalizować obecność jakiejś flagi. Po drodze kilka razy się potknąłem, ale na szczęście to nie było nic poważnego. Gdy już chciałem się poddać i wrócić do naszej fortecy, usłyszałem cichy śpiew. Kto był na tyle głupi, aby śpiewać w lesie i zdradzić przy tym swoją lokalizację? Powoli poszedłem w stronę głosu, uważnie stawiając kroki, bo nie chciałem zwrócić na siebie uwagi. W końcu znalazłem się na małej polanie, gdzie za murkiem z gałęzi i kamieni siedział nikt inny jak Vic. Najwyraźniej to on pilnował bazy. Wpatrywał się w przestrzeń przed sobą i chyba nie wiedział, że tu byłem i od tak na niego patrzyłem. To on śpiewał. Nie miałem pojęcia, że potrafił to robić, a wychodziło mu naprawdę dobrze. Miał dość wysoki głos, biorąc pod uwagę jego barwę gdy mówił. Zacząłem iść w jego stronę na palcach, aby zabrać czerwone flagi. Chwyciłem dwie i już chciałem sięgać po trzecią, gdy nagle znalazłem się na ziemi, przygnieciony ciężarem Vica, który patrzył prosto w moje oczy i uśmiechał się pod nosem. Zacisnąłem palce na flagach, które udało mi się zdobyć. Nie bałem się Vica. Po prostu nie chciałem zawieść swojej drużyny.
- Myślisz, że możesz od tak zabierać sobie nasze flagi? - zapytał, pochylając się nade mną.- Co, Kell? To nasze flagi. Nie lubię intruzów.
- C-co, odbierzesz mi je? - zapytałem z błyskiem w oku i kapka wyzwania w głosie.
- Mam taki plan.
Sięgnął dłonią po flagi, ale ja chwyciłem je mocniej i przycisnąłem do swojej klatki piersiowej. Nie poddam się tak łatwo, na pewno nie. Gdyby to był na przykład Oliver, oddałbym flagi od razu, ale przy Vicu czułem się bezpieczniej i zebrałem się w sobie, aby trochę się z nim podroczyć. Zresztą, widziałem w jego oczach, że to wszystko była jedynie zabawa. Teraz Vic nie zrobi mi krzywdy. Wiedziałem to. Ufałem mu.
- Ostro walczysz - stwierdził.- Co by tu zrobić, żebyś uległ...
To nie mogło oznaczać nic dobrego. Vic uśmiechnął się tajemniczo, po czym musnął ustami moje ucho, aby następnie zniżyć się na poziom mojej szyi, którą obdarowywał pocałunkami. Odchyliłem nieco głowę, aby dać mu dostęp do mojej skóry. Jego dłoń powędrowała do moich rąk, które nadal mocno ściskały zdobyte flagi. Nadal się nie poddawałem, mimo że mój organizm powoli ulegał Vicowi i błagał o rozluźnienie, którego nie mogłem mu dać.
- Oddasz mi flagi? - wymruczał, gdy zaczął kąsać skórę w okolicy moich obojczyków, przez co cicho jęknąłem i zamknąłem oczy.
- N-nie - wyszeptałem.- Za słabo się starasz.
Wtedy poczułem, jak jego dłoń powoli zaczyna dotykać mój brzuch i uda. Ten dotyk źle na mnie działał aż do tego stopnia, że zacząłem mieć dosyć sprośne wyobrażenia o Vicu, przez co poczułem, że moje bokserki i spodnie robią się coraz ciaśniejsze. Otworzyłem oczy i zobaczyłem, jak szatyn chwyta moje przyrodzenie przez materiał spodni i zaczyna je masować. Jęknąłem głośno, ale nie za długo, bo Vic uciszył mnie swoimi ustami. Mimo to, nadal mocno trzymałem flagi. Starał się i bardzo dobrze mu to wychodziło, ale jednak czegoś tu brakowało, tylko że nie wiedziałem czego. W pewnym momencie poczułem, jak rozpina mój rozporek, ale usłyszałem też szelest krzewów, który sprawił, że Vic szybko się ode mnie oderwał i usiadł wyprostowany na trawie. Zapiąłem swój rozporek, wstałem z miejsca i z uśmiechem spojrzałem na chłopaka.
- Mam nadzieję, że nie stosujesz tej metody wobec każdego chłopaka - powiedziałem cicho, a Vic poruszył brwiami.- Poczułbym się zazdrosny.
Po chwili na polanie pojawił się Matt, który przybiegł, aby zdobyć flagi, więc to nic zajął się Vic. Ja tymczasem szybko opuściłem to miejsce i wróciłem do swojej bazy, z dwoma nowymi flagami. Czułem ciepło spowodowane nie tylko temperaturą powietrza, ale głównie Victorem i jego poczynaniami wobec mnie kilka chwil temu. Dosyć pokaźne wybrzuszenie w moich spodniach mówiło samo za siebie, więc naciągnąłem koszulkę, aby chociaż trochę ukryć ten problem. Mogłem przysiąść, że moja twarz była karmazynowa. I jak do cholery pozbyć się rumieńców? Będę musiał usiąść i chwilę się uspokoić. Miałem nadzieję, że nie będę musiał się przed nikim tłumaczyć, bo nie wiedziałbym co powiedzieć. Nawet przy Mattym trochę bym się krępował, bo nie wydaje mi się, że mój przyjaciel chciałby słuchać o tym, jak Vic robi mi dobrze.
W końcu znalazłem się na dobrze znanej mi już polanie i wskoczyłem za ścianę, w którą wbiłem zdobyte flagi. Wtedy z miejsca poderwał się Jack i ruszył w las. Siedziałem z Mattym, który spojrzał na mnie podejrzliwie. Na początku jego wzrok padł na moje policzki, później na szybko unoszącą się klatkę piersiową, aby na końcu spocząć na moim kroczu. Na szczęście szybko odwrócił wzrok, a ja ugiąłem nogi i objąłem je rękoma.
- Niech zgadnę... Starszy Fuentes? - zapytał.
- To byłoby dość dziwne, gdyby młodszy, prawda?
- Nie możecie się od siebie oderwać nawet w lesie podczas głupiej zabawy?
- To nic takiego, Matty. To nie jest ważne. Ile mamy flag? - zapytałem, chcąc jak najszybciej zmienić temat.
- Dziesięć - odparł.- Razem z twoimi dwanaście. Dobrze nam idzie. Mam nadzieję, że wygramy.
- Domyślasz się, co jest nagrodą?
- Nie mam zielonego pojęcia, ale lepiej, żeby to było coś fajnego.
Chłopak spojrzał na zegarek na nadgarstku. Zostało piętnaście minut do zakończenia gry. Po pięciu do bazy wrócił Justin, z którym zamienił się Matty. Gabe i Jack wrócili do bazy dopiero pięć minut przed zakończeniem gry, więc stwierdziliśmy, że bezsensowne byłoby ruszenie kolejnej osoby. Lepiej obronić flagi, które mieliśmy, bo szkoda byłoby je stracić, a wygrana przesmyknęłaby się nam między palcami. Dosłownie minutę przed końcem, do fortecy wpadł Matty z kolejnymi trzema flagami. Razem piętnaście, niezły wynik. Równo o godzinie trzynastej w naszej bazie pojawił się Austin. Nie miałem pojęcia, skąd się tu wziął. Najwyraźniej musiał się gdzieś tu kręcić, aby kontrolować przebieg gry.
- I jak tam, chłopcy? - zapytał, chwytając wszystkie flagi, które następnie policzył.- Piętnaście, ładny wynik. Chodźmy do obozu, zobaczymy, jak poradzili sobie inni.
Cała nasza szóstka ruszyła znaną ścieżką, która prowadziła do naszego obozu. Cieszyłem się, że to już koniec, bo nie chciałem narażać się na jakiekolwiek obrażenia czy uszkodzenia kończyn, dlatego też odetchnąłem, gdy zobaczyłem znajome domki i ludzi, którzy zebrali się na placu. Stanęliśmy obok Brytyjczyków, którzy spojrzeli na nas z wyższością i uśmiechnęli się pod nosem. Cóż, nie wiedzieli jeszcze, ile flag zebraliśmy, więc prawdopodobnie ten uśmieszek szybko zniknie z ich twarzy. W końcu do obozu wróciła ostatnia grupa, Meksykanie, na których obecność uśmiechnąłem się lekko i jeszcze bardziej naciągnąłem koszulkę w dół.
- Widzę, że wszystkie grupy już są - odezwał się Dave, na którego wszyscy teraz patrzyli. Każdy chciał wygrać, to pewne. Obok niego stali opiekunowie z flagami w dłoniach.- Sprawdzimy ilość flag. Grupa fioletowa?
- Dziesięć - powiedziała Taylor.
Fioletowe flagi należały do Brytyjczyków, którzy byli z siebie dumni, ale nie wiedzieli, że z nami już przegrali. Widziałem ten głupi wyraz twarzy Olivera i Matta, tą wyższość, z którą patrzyli na innych... Idioci.
- Drużyna żółta?
- Tylko cztery - powiedziała Jenna.
- Drużyna zielona?
- Sześć - oznajmił Danny.
- Niebiescy?
- Piętnaście - powiedział Austin, a my uśmiechnęliśmy się dumnie.
Matt i Oliver spojrzeli na nas z pogardą i może trochę zazdrością, ale czy to nasza wina, że postaraliśmy się bardziej? To oni byli skończonymi debilami, a to już nie zależało od nas.
- Drużyna czerwona, której ja policzyłem flagi, również zebrała piętnaście! - powiedział Dave, a ja spojrzałem na Vica, który mrugnął do mnie jednym okiem.- Wygląda na to, że mamy remis i obie grupy będą musiały podzielić się nagrodą. Ale zacznijmy od kary dla najgorszej z grup - spojrzał na drużynę żółtych, którzy stali nieco z boku, z grymasem na twarzach.- Do końca obozu sprzątacie po śniadaniach i obiadokolacjach.
Chłopcy jęknęli, a ja uśmiechnąłem się pod nosem. Chyba nie zniósłbym sprzątania stołówki, tym bardziej, że do oporządzania mam jeszcze toalety.
- A teraz nagroda - zawołał Dave, a obie wygrane drużyny wyraźnie się tym zainteresowały.- Jutro wyręczycie nasze wspaniałe panie kucharki i to wy przygotujecie obiadokolację. To wy wybierzecie menu, to wy wszystko zrobicie, to od was zależy, co obozowicze dostaną na talerzach.
I to miała być nagroda? To już wolałem być gdzieś w środku, żeby nie robić nic. od czasu do czasu lubiłem zrobić coś w kuchni, pomagałem mamie i tak dalej, ale do profesjonalnego kucharza było mi daleko. Tym bardziej, że mam pracować w jednej kuchni z Victorem, przy którym nie będę potrafił się skupić, przez co nic mi nie wyjdzie. Chociaż może uda mi się otruć Olivera... Zobaczy się.
Do końca dnia mieliśmy wolne. Każdy chciał się opłukać, więc kolejka do łazienki była długa i przesuwała się bardzo wolno. Dlatego też ja postanowiłem wziąć prysznic później, gdy tłum się przerzedzi. Nie lubiłem kąpać się wśród innych osób, więc to dlatego do łazienki szedłem na końcu, jeśli tylko miałem taką okazję. Dzisiaj na szczęście takowa się nadarzyła, więc chwyciłem ręcznik oraz szampon i płyn pod prysznic w jednym, po czym poszedłem do łazienki. Było tu tylko kilka maluchów, którzy mi nie przeszkadzali. Poszedłem do szatni, gdzie zostawiłem ubrania, a następnie szybko przemknąłem do jednej z kabin prysznicowych. Ręcznik powiesiłem na wieszaku na zewnątrz, a na małej półeczce wewnątrz prysznica położyłem mój płyn. Łazienka była zachowana w bardzo dobrym stanie, no ale komu mogą to zawdzięczać? No komu? Kto tak cudownie czyści to wszystko, aby inni mogli korzystać? Wspaniały ja.
Po moim ciele zaczęły spływać ciepłe fale wody, a ja uśmiechnąłem się lekko i zamknąłem oczy. Chwyciłem butelkę, wylałem trochę płynu na dłoń i zacząłem wmasowywać go w skórę głowy, a następnie w resztę ciała. W łazience było cicho, słyszałem tylko płynącą wodę, do czasu, aż miałem wrażenie, że ktoś ostrożnie stawia kroki, co minęło się z celem, bo doskonale mogłem to usłyszeć. Zmarszczyłem brwi i gdy zmyłem pianę z włosów, wystawiłem na chwilę głowę z kabiny. Prawie poskoczyłem, gdy zobaczyłem Vica. On był wszędzie. Dosłownie wszędzie.
- Co tu robisz? - zapytałem, upewniając się, że jestem zakryty przez materiał zasłony prysznica, a on ściągnął z siebie koszulkę, na co rozchyliłem nieco wargi i wzrokiem błądziłem po jego nagim torsie. Po chwili ściągnął też spodnie i powiesił je na wieszaku.
- Przyszedłem wziąć prysznic - oznajmił.
- Ale chyba nie ze mną?
- Czemu nie?
Cholera. Wziąć prysznic z Victorem czy go nie wziąć? Zobaczyłbym go nago po raz pierwszy... Uch, jebać moje fantazje. Nie mogłem myśleć o nim w ten sposób. Przełknąłem głośno ślinę i otworzyłem szerzej oczy, gdy zobaczyłem, że chłopak ściągnął z siebie bokserki i powiesił je na swoich spodniach. I on proponował mi seks? Przecież nie mógłbym po nim chodzić przez jakiś tydzień, biorąc pod uwagę jego rozmiar. On doskonale wiedział, że był duży. Miał prawo być dumny i był dumny. Oj tak, on był w cholerę dumny.
- Co, to mogę wziąć z tobą prysznic? - zapytał niewinnie, chwytając mój podbródek, abym oderwał wzrok od jego przyrodzenia i spojrzał na jego twarz.
- J-ja... T-ty...
- Okej, wchodzę - oznajmił, wchodząc do kabiny i zasuwając za sobą kotarę.
Mrugnął do mnie, po czym zaczął rozglądać się po prysznicu. Odwrócił się do mnie tyłem, po czym chwycił butelkę z płynem. Nie potrafiłem oderwać od niego wzroku - od jego wyrzeźbionych pleców, umięśnionych ramion, aż po tyłek. Miał zajebisty tyłek.
- Pożyczę - powiedział, wylewając trochę płynu na swoje dłonie i odwracając się w moją stronę, aby po chwili wetrzeć żel w swoje włosy i skórę. Nie wiedziałem, na co wolałem patrzeć.
Gdy Vic pozwolił wodzie spłukać pianę z jego ciała, uśmiechnął się do mnie i przycisnął mnie do ściany. Jego usta naparły na moje, a dłoń niemal od razu chwyciła moje przyrodzenie. Odchyliłem głowę do tyłu i wydałem z siebie cichy jęk. To było to przewidzenia, ale postanowiłem nie narzekać, tym bardziej, że przez pół dnia chodziłem podniecony.
- Pożerasz mnie wzrokiem - powiedział prosto w moje usta, powoli poruszając swoim nadgarstkiem.- Podoba mi się. Twoja reakcja była bezcenna. Nigdy nie widziałeś nagiego mężczyzny?
- W-widziałem, a-ale... - wydukałem, gdy jego tempo przyspieszyło. Robił to specjalnie. Poruszał ręką szybciej, gdy wymagał odpowiedzi.
- Ale co?
- A-ale ty... uch... T-ty je-jesteś taki...
- Jaki? Powiedz mi, Kell, powiedz, jaki jestem? - wymruczał, całując moją szyję i jeszcze bardziej przyspieszając.
- Je-jesteś duży.
Vic zachichotał cicho i zassał się na mojej skórze, na pewno zostawiając tam po sobie malinkę. Jego dłoń pracowała raz szybciej, raz wolniej, jakby chciał się ze mną podroczyć. A ja potrzebowałem tego orgazmu, bo to zaczynało mnie irytować. Tak blisko, a jednak tak daleko.
- Jesteś taki niewinny i kochany - szepnął.- Taki spokojny. Uczuciowy. Emocjonalny. Jesteś wrażliwy. Delikatny. Jak porcelanowa laleczka.
Jęknąłem głośno, opierając głowę o ściankę prysznica. Jego głos był taki głęboki i nie potrafiłem opisać mocy, z jaką na mnie działał.
- Ale w pewnym momencie potrafisz się zmienić - mówił dalej, poruszając szybciej swoją dłonią.- Jesteś uparty, krzyczysz i obrażasz ludzi. Jesteś wybuchowy i nieprzewidywalny. Porcelana pęka. I to mi się w tobie podoba, wiesz, Kells? Że nie wiadomo, czego się po tobie spodziewać. Na przykład teraz. Jesteś taki twardy, jęczysz, ciężko oddychasz... Jesteś taki niewinny.
- K-kurwa, Vic - jęknąłem, oplatając rękoma jego szyję i wbijając paznokcie w jego skórę.
- A teraz klniesz jak szewc i daleko ci do niewinności - uśmiechnął się.- A jeśli dojdziesz, jakie oblicze pokażesz?
Zamruczałem do jego ucha i głośno jęknąłem, czując, że długo już nie pociągnę.
- V-Vic! - zawołałem, po czym pocałowałem jego szyję i po chwili krzyknąłem w jego skórę.- T-tak, Vic, proszę... O kurwa, t-tak...
- Głośny i niegrzeczny. Cudowny. Dojdź, Kell. Ubrudź nas trochę.
To było apogeum. Wystrzeliłem na jego dłoń oraz nasze brzuchy, ale woda szybko zmyła bałagan. Położyłem głowę na jego ramieniu, próbując uspokoić oddech. Nie miałem pojęcia, jak on to robił, ale czynił cudna jedynie swoim dotykiem i głosem. To uczucie było wspaniałe. Nadal nie mogłem uwierzyć w to, że jestem zdolny do takich odczuć.
- No. Pięknie. Grzeczny chłopiec - pocałował mnie w czubek głowy, którą uniosłem i zmarszczyłem brwi.
Ja mu pokażę grzecznego chłopca. Odsunąłem się od niego i spojrzałem w dół. Podniecił się, był twardy i... Jeszcze większy... Kiedyś będę musiał się przemóc, a chciałem mu udowodnić, że nie byłem taki grzeczny. Palcami musnąłem jego męskość, zagryzając przy tym wargę. Vic chyba się tego nie spodziewał, bo westchnął cicho i uniósł brwi. Po chwili natarczywie mnie pocałował, a ja chwyciłem jego penisa i zdecydowanie poruszałem po nim dłonią. Matko, nigdy czegoś takiego nie robiłem i bałem się, że zaraz coś sknocę. Oderwałem się od ust Vica i przeniosłem wargi na jego szyję, ramiona i obojczyki. Później zająłem się jego klatką piersiową. Moje nogi uginały się coraz bardziej, byłem na poziomie jego brzucha... Kurwa, chyba oszalałem.
Uklęknąłem i od dołu po sam czubek polizałem męskość chłopaka. Vic cicho zamruczał i wplótł palce w moje włosy.
- Cholera, Kell, n-nie musisz tego, huh, robić - jęknął, gdy powtórzyłem swoje poczynania. Poruszyłem kilka razy dłonią i spojrzałem na niego z dołu.
- Ale chcę - powiedziałem spokojnie.- Nie umiem, ale jebać to. Chcę zrobić ci dobrze.
Vic uśmiechnął się pod nosem, a ja oplotłem jego napletek ustami. To chyba nie powinno być takie trudne. Oglądałem porno, widziałem Vica, jak to robił, więc... Kiedyś trzeba spróbować.
Powoli się obniżyłem, ale oczywiście nie dałem rady wziąć go całego do ust, był o wiele za duży. Poruszyłem głową i w wolnym tempie zacząłem go ssać. Chyba nie było tak tragicznie, bo Vic raz po raz jęczał i mruczał, a czasem zaciskał palce na moich włosach. Po pewnym czacie jednak chciał, abym przyśpieszył, a ja, mimo że bym chciał, nie potrafiłem tego zrobić.
- Nie ruszaj głową, daj mi to kontrolować - powiedział, a ja wyciągnąłem go z ust.- Jeśli coś będzie nie tak, klepnij mnie w udo, dobrze?
Pokiwałem głową, ale zacząłem się denerwować. Co miało być nie tak, do cholery jasnej? Szybko ułożyłem dłonie na jego udach, a on przystawił swojego penisa do moich ust, które następnie rozchyliłem. Znów wsunął się pomiędzy moje wargi, trzymając moją głowę w miejscu, abym się nie ruszał. Zadbał o to, aby się nie zagalopować, bo wiedział, że nie potrafiłem do końca tego robić. Powoli poruszać biodrami, a ja spojrzałem na niego z dołu. Wyglądał cudownie. Mokry, jęczący, opalony... Cholernie pociągający. Chyba znowu twardniałem.
- Oddychaj p-przez nos, pamiętaj o oddychaniu - mruknął, przyspieszając przy tym.
To była cenna rada, bo istotnie zaczynało brakować mi powietrza. Vic szybciej poruszał biodrami, jeszcze dalej wpychając się w moje gardło, aż w końcu mój nos dotknął skórę jego podbrzusza. W pewnym momencie zacząłem się dławić, co on od razu zauważył i szybko się wycofał. Mimo to, nie klepnąłem jego biodra, bo mogłem wytrzymać.
- Przepraszam, nie powinienem tak od razu - powiedział, a ja uśmiechnąłem się lekko, chwyciłem go przyrodzenie i ponownie oplotłem je wargami.
Tym razem sam poruszałem głową, nadal za wolno, według Vica, więc sam postanowił nadać mi tempo. Tym razem nie poruszał biodrami. Postanowił zająć się głowa, co trochę mnie bolało, ale nie było źle. Jego jęki i przekleństwa stawały się coraz gorsze. Tempo znowu przyspieszyło, a ja znów zacząłem się dławić. Tym razem tego nie zauważył, bo miał zamknięte oczy i odchyloną głowę. Nie chciałem go jednak zawieść, więc pozwoliłem mu na takie tempo. Po jakimś czasie wszystko sprawiało mi trudność i nie mogłem męczyć się dalej, tym bardziej, że nie potrafiłem już oddychać i do moich oczu naszły łzy, więc klepnąłem go w udo, a Vic momentalnie na mnie spojrzał i przestał się poruszać. Chwyciłem jego męskość i szybko poruszałem po niej dłonią.
- Kurwa, kurwa, kurwa - jęczał.
Żeby skumulować przyjemność, zacząłem ssać tylko jego końcówkę. Miło by było, gdyby Vic ostrzegł mnie przed tym, że dochodzi, ale najwyraźniej nie miał takiego zwyczaju i po prostu spuścił się w moich ustach. Cóż, na to nie byłem przygotowany, dlatego szybko się od niego oderwałem i wyplułem jego nasienie do brodzika. Woda od razu wszystko zmyła. Wstałem z klęczek i oparłem swoje czoło o jego.
- Mogłeś połknąć - wyszeptał, muskając moje usta.
- Nie - mruknąłem, zarzucając ramiona na jego kark.- Robiłem dobrze?
- Tak, Kell, bardzo dobrze - zaśmiał się.- To był twój pierwszy raz, tak?
- Tak. Bałem się trochę, że cię zawiodę i... - zostałem uciszony przez jego usta, ale tylko na krótki moment, bo po chwili się ode mnie oderwał.
- Nawet tak nie myśl. Byłeś wspaniały, jak na swój pierwszy raz. A do tego... Kurwa, Kell, nawet nie wiesz, jak cudownie wyglądasz, gdy jesteś na kolanach i patrzysz tak z dołu...
Uśmiechnąłem się lekko. Nawet tak mało romantyczne komplementy sprawiały, że się rumieniłem i uśmiechałem jak idiota.
- Pamiętaj, że to nie zmienia mojej decyzji dotyczącej seksu. Na razie, oczywiście.
- Do niczego cię nie zmuszam.
I niech tak zostanie.