poniedziałek, 30 grudnia 2013

11.

Ostatni rozdział w tym roku! Wow, szybko to przeleciało, prawda?
Tak więc, z tego miejsca życzę Wam szampańskiego sylwestra i braku kaca nazajutrz oraz spełnienia marzeń w przyszłym roku.
Ja tymczasem sylwestra spędzać będę z bratem w mieszkaniu przed kompem, no ale za bardzo się tym nie martwię XD Tak czy siak, bawcie się dobrze.
Komentarze!  Komentarze są cudowne!
Ach, no i... Smut. ;)
____________________________
- Zbieracie flagi. Im więcej flag drużyn przeciwnych zbierzecie, tym lepiej. Dzięki temu możecie wygrać grę i zostaniecie nagrodzeni. Drużyna, która zbierze najmniej flag, zostanie ukarana. Macie piętnaście minut na przygotowanie. O godzinie dwunastej rozpoczynamy grę.
Każda drużyna, a było ich pięć, miała swój własny kolor flag. Nasze były niebieskie, inne zielone, czerwone, żółte i fioletowe. Musieliśmy biegać po lesie w poszukiwaniu baz innych grup, aby ukraść flagi i zanieść je do naszej bazy. Należało ukraść flagę, odłożyć ją w bazie macierzystej i dopiero wtedy ruszyć po kolejną. Można było brać wszystkie flagi z bazy, oczywiście oprócz. Forteca nie mogła pozostać pusta, ktoś zawsze musiał w niej siedzieć. Zabawa kończyła się po godzinie. Reguły niby proste, ale podczas tłumaczenia zasad pojawiło się kilka pytań, najczęściej zupełnie bezsensownych i głupich. Nie byłem pewny, czy chciałem brać udział w takiej bieganinie z jakimiś chorągiewkami, ale nie miałem wyboru. Moje wątpliwości pojawiły się przez moją słabo rozwiniętą koordynację ruchową i szybką zadyszkę przy nawet krótkich dystansach. Dave jednak nie chciał odejść od zasad i musiałem trochę się wysilić, aby nie wyjść na skończonego idiotę, bo miałem problem z utrzymaniem formy. Byłem chudy, okej, ale chodziło o nieprzyzwyczajenie do zwiększonego wysiłku. Jeśli nie dam tego po sobie poznać, nie powinno być tak źle. Zresztą, pewnie każdy w obozie wiedział, że byłem jednym wielkim beztalenciem, tak więc nie miałem nic do stracenia. Najwyżej padnę i przeturlam się pod jakiś krzak. Prędzej czy później ktoś mnie znajdzie.
Wybiegłem trochę za bardzo w przyszłość, bo dopiero szliśmy na polanę, gdzie znajdowała się nasza forteca, którą zbudowaliśmy wczoraj. Była w nienaruszonym stanie, co zmusiło nas do uśmiechnięcia się do siebie i dumnego skinięcia głową. Podeszliśmy do budowli i powtykaliśmy flagi w takie miejsca, z których trudno było je wyciągnąć. Jeśli opóźnimy odbieranie nam chorągiewek, stracimy ich mało, przez co możemy wygrać. Mieliśmy dziesięć flag, porozstawialiśmy je po całej fortecy, ale trzeba się namęczyć, aby je zdobyć. Teraz nadszedł czas na taktykę. Mieliśmy jeszcze dziesięć minut, więc musieliśmy ustalić najważniejsze rzeczy w krótkim czasie.
- Skoro jest nas piątka, niech trójka biega po bazach, a dwójka siedzi tutaj - stwierdził Jack.- W grupie raźniej, no i łatwiej obronić flagi. Będziemy się zmieniać co jakiś czas.
- W porządku. To kto najpierw zostanie w bazie? - zapytał Justin.
- Ja - odezwałem się szybko, bo nie chciałem biegać po lesie. Zdawałem sobie sprawę z tego, że przy obronie flag też dużo nie zdziałam, ale przynajmniej nie przewrócę się po drodze i nie złamię sobie nogi, co było bardzo możliwe w moim przypadku.
- Z kim?
- Na początek ja mogę zostać - wzruszył ramionami Gabe.
Gdy upewniliśmy się, że wszystko jest ustalone, spojrzeliśmy na zegarek na nadgarstku Matty'ego. Wskazywał za trzy minuty dwunastą, więc musieliśmy trwać w gotowości. Chłopcy wyznaczeni do zbierania flag wstali z miejsc i przygotowali się do biegu. Musieli odnaleźć bazy innych grup, a las był dość spory. W końcu wskazówki ułożyły się pionowo jedna na drugiej, a Justin, Jack i Matty pobiegli w różnych kierunkach. Bałem się, mimo że to tylko głupia zabawa. Przejmowałem się głupimi błahostkami, w mojej głowie tworzyły się najczarniejsze scenariusze. Nie lubiłem w sobie tego. W ogóle się nie lubiłem.
W pewnym momencie usłyszałem szelest liści, przez co spojrzałem na Gabe'a. On chyba też to usłyszał, bo jego wzrok spotkał się z moim. Przyłożył palec wskazujący do swoich ust, abym zachował spokój i ciszę, a ja pokiwałem głową. Lepiej nie zdradzać swojej obecności. Może sobie pójdą.
Niestety, myliłem się. Po chwili zza krzaków wyskoczył Alex, który szybko podbiegł do naszej fortecy i chwycił jedną z wystających flag. Wcisnęliśmy ją na tyle mocno, że miał trudności z jej wyciągnięciem, co wykorzystał Gabe, który wskoczył chłopakowi na plecy i zakrył oczy dłońmi.
- Wypieprzaj z naszej bazy, lachociągu! - krzyknął, a Alex zachwiał się na nogach.
Oczywiście nic nie zrobił sobie z tej obrazy, ponieważ podczas gier i zabaw drużynowych padały jeszcze gorsze epitety i określenia. Po wszystkim wszyscy i tak zapomną o tym, co do siebie mówili (oczywiście oprócz wszystkiego skierowanego do mnie, mnie nigdy nic nie omijało).
Nasz przeciwnik nie wytrzymał ciężaru Gabe'a na swoich plecach i upadł na ziemię, przez co ten drugi nieco się potłukł. Nie było to jednak nic poważnego. Alex jęknął głośno i powoli wstał z trawy.
- Kurwa, stary, zawzięcie walczysz o tę flagę - mruknął, po czym rozmasował sobie pośladki, które najwyraźniej go bolały.- Ale i tak ją wezmę.
Wtedy szybko chwycił flagę i mocno ja do siebie pociągnął, po czym pobiegł przed siebie ze swoją zdobyczą i zniknął w zieleni. Gabe skrzywił się, po czym na czworakach wrócił na miejsce, na którym siedział wcześniej, czyli obok mnie.
- Cóż, straciliśmy tylko jedną - wzruszył ramionami.- Chyba zapomniał, że mógł wziąć więcej.
- Narzekasz? - zapytałem cicho, po czym wyjrzałem zza murku naszej bazy i zobaczyłem, jak z krzaków wybiega Justin z dwoma fioletowymi flagami.
Gdy znalazł się obok nad, mocno wbił flagi pomiędzy ciasne gałęzie i głośno odetchnął. Był zmęczony, więc trzeba go zmienić.
- Zwinąłem to od Brytyjczyków - wydyszał.- Prawie pobiłem się z Oliverem, huh, ale jakoś dałem radę. Gabe, pobiegnij dalej.
Gabe wstał z trawy i ruszył w las, a ja zacząłem mocniej wbijać flagi w ścianki naszej fortecy. Miałem nadzieję, że reszta chłopaków tak szybko nie wróci, bo to by oznaczało, że musiałbym wyjść z bazy i zacząć szukać flag.
- Ktoś tu był? - zapytał Justin.
- Tak, Alex. Wziął jedną flagę, nie jest źle.
Po chwili na polanie pojawił się Matty z jedną żółtą flagą. Przełknąłem głośno ślinę. Teraz będę musiał opuścić ten bezpieczny kąt i zdać się wyłącznie na siebie. Bardzo czarno to widziałem, ale jak mus to mus. Najwyżej umrę.
Matty usiadł na trawie, podczas gdy ja z niej wstałem i szybkim krokiem przedarłem się przez krzaki. Ruszyłem wąską ścieżką, próbując usłyszeć jakikolwiek odgłos, który mógłby mi zdradzić, gdzie znajdowały się bazy innych drużyn. Szukałem tez kolorowego akcentu, który mógłby sygnalizować obecność jakiejś flagi. Po drodze kilka razy się potknąłem, ale na szczęście to nie było nic poważnego. Gdy już chciałem się poddać i wrócić do naszej fortecy, usłyszałem cichy śpiew. Kto był na tyle głupi, aby śpiewać w lesie i zdradzić przy tym swoją lokalizację? Powoli poszedłem w stronę głosu, uważnie stawiając kroki, bo nie chciałem zwrócić na siebie uwagi. W końcu znalazłem się na małej polanie, gdzie za murkiem z gałęzi i kamieni siedział nikt inny jak Vic. Najwyraźniej to on pilnował bazy. Wpatrywał się w przestrzeń przed sobą i chyba nie wiedział, że tu byłem i od tak na niego patrzyłem. To on śpiewał. Nie miałem pojęcia, że potrafił to robić, a wychodziło mu naprawdę dobrze. Miał dość wysoki głos, biorąc pod uwagę jego barwę gdy mówił. Zacząłem iść w jego stronę na palcach, aby zabrać czerwone flagi. Chwyciłem dwie i już chciałem sięgać po trzecią, gdy nagle znalazłem się na ziemi, przygnieciony ciężarem Vica, który patrzył prosto w moje oczy i uśmiechał się pod nosem. Zacisnąłem palce na flagach, które udało mi się zdobyć. Nie bałem się Vica. Po prostu nie chciałem zawieść swojej drużyny.
- Myślisz, że możesz od tak zabierać sobie nasze flagi? - zapytał, pochylając się nade mną.- Co, Kell? To nasze flagi. Nie lubię intruzów.
- C-co, odbierzesz mi je? - zapytałem z błyskiem w oku i kapka wyzwania w głosie.
- Mam taki plan.
Sięgnął dłonią po flagi, ale ja chwyciłem je mocniej i przycisnąłem do swojej klatki piersiowej. Nie poddam się tak łatwo, na pewno nie. Gdyby to był na przykład Oliver, oddałbym flagi od razu, ale przy Vicu czułem się bezpieczniej i zebrałem się w sobie, aby trochę się z nim podroczyć. Zresztą, widziałem w jego oczach, że to wszystko była jedynie zabawa. Teraz Vic nie zrobi mi krzywdy. Wiedziałem to. Ufałem mu.
- Ostro walczysz - stwierdził.- Co by tu zrobić, żebyś uległ...
To nie mogło oznaczać nic dobrego. Vic uśmiechnął się tajemniczo, po czym musnął ustami moje ucho, aby następnie zniżyć się na poziom mojej szyi, którą obdarowywał pocałunkami. Odchyliłem nieco głowę, aby dać mu dostęp do mojej skóry. Jego dłoń powędrowała do moich rąk, które nadal mocno ściskały zdobyte flagi. Nadal się nie poddawałem, mimo że mój organizm powoli ulegał Vicowi i błagał o rozluźnienie, którego nie mogłem mu dać.
- Oddasz mi flagi? - wymruczał, gdy zaczął kąsać skórę w okolicy moich obojczyków, przez co cicho jęknąłem i zamknąłem oczy.
- N-nie - wyszeptałem.- Za słabo się starasz.
Wtedy poczułem, jak jego dłoń powoli zaczyna dotykać mój brzuch i uda. Ten dotyk źle na mnie działał aż do tego stopnia, że zacząłem mieć dosyć sprośne wyobrażenia o Vicu, przez co poczułem, że moje bokserki i spodnie robią się coraz ciaśniejsze. Otworzyłem oczy i zobaczyłem, jak szatyn chwyta moje przyrodzenie przez materiał spodni i zaczyna je masować. Jęknąłem głośno, ale nie za długo, bo Vic uciszył mnie swoimi ustami. Mimo to, nadal mocno trzymałem flagi. Starał się i bardzo dobrze mu to wychodziło, ale jednak czegoś tu brakowało, tylko że nie wiedziałem czego. W pewnym momencie poczułem, jak rozpina mój rozporek, ale usłyszałem też szelest krzewów, który sprawił, że Vic szybko się ode mnie oderwał i usiadł wyprostowany na trawie. Zapiąłem swój rozporek, wstałem z miejsca i z uśmiechem spojrzałem na chłopaka.
- Mam nadzieję, że nie stosujesz tej metody wobec każdego chłopaka - powiedziałem cicho, a Vic poruszył brwiami.- Poczułbym się zazdrosny.
Po chwili na polanie pojawił się Matt, który przybiegł, aby zdobyć flagi, więc to nic zajął się Vic. Ja tymczasem szybko opuściłem to miejsce i wróciłem do swojej bazy, z dwoma nowymi flagami. Czułem ciepło spowodowane nie tylko temperaturą powietrza, ale głównie Victorem i jego poczynaniami wobec mnie kilka chwil temu. Dosyć pokaźne wybrzuszenie w moich spodniach mówiło samo za siebie, więc naciągnąłem koszulkę, aby chociaż trochę ukryć ten problem. Mogłem przysiąść, że moja twarz była karmazynowa. I jak do cholery pozbyć się rumieńców? Będę musiał usiąść i chwilę się uspokoić. Miałem nadzieję, że nie będę musiał się przed nikim tłumaczyć, bo nie wiedziałbym co powiedzieć. Nawet przy Mattym trochę bym się krępował, bo nie wydaje mi się, że mój przyjaciel chciałby słuchać o tym, jak Vic robi mi dobrze.
W końcu znalazłem się na dobrze znanej mi już polanie i wskoczyłem za ścianę, w którą wbiłem zdobyte flagi. Wtedy z miejsca poderwał się Jack i ruszył w las. Siedziałem z Mattym, który spojrzał na mnie podejrzliwie. Na początku jego wzrok padł na moje policzki, później na szybko unoszącą się klatkę piersiową, aby na końcu spocząć na moim kroczu. Na szczęście szybko odwrócił wzrok, a ja ugiąłem nogi i objąłem je rękoma.
- Niech zgadnę... Starszy Fuentes? - zapytał.
- To byłoby dość dziwne, gdyby młodszy, prawda?
- Nie możecie się od siebie oderwać nawet w lesie podczas głupiej zabawy?
- To nic takiego, Matty. To nie jest ważne. Ile mamy flag? - zapytałem, chcąc jak najszybciej zmienić temat.
- Dziesięć - odparł.- Razem z twoimi dwanaście. Dobrze nam idzie. Mam nadzieję, że wygramy.
- Domyślasz się, co jest nagrodą?
- Nie mam zielonego pojęcia, ale lepiej, żeby to było coś fajnego.
Chłopak spojrzał na zegarek na nadgarstku. Zostało piętnaście minut do zakończenia gry. Po pięciu do bazy wrócił Justin, z którym zamienił się Matty. Gabe i Jack wrócili do bazy dopiero pięć minut przed zakończeniem gry, więc stwierdziliśmy, że bezsensowne byłoby ruszenie kolejnej osoby. Lepiej obronić flagi, które mieliśmy, bo szkoda byłoby je stracić, a wygrana przesmyknęłaby się nam między palcami. Dosłownie minutę przed końcem, do fortecy wpadł Matty z kolejnymi trzema flagami. Razem piętnaście, niezły wynik. Równo o godzinie trzynastej w naszej bazie pojawił się Austin. Nie miałem pojęcia, skąd się tu wziął. Najwyraźniej musiał się gdzieś tu kręcić, aby kontrolować przebieg gry.
- I jak tam, chłopcy? - zapytał, chwytając wszystkie flagi, które następnie policzył.- Piętnaście, ładny wynik. Chodźmy do obozu, zobaczymy, jak poradzili sobie inni.
Cała nasza szóstka ruszyła znaną ścieżką, która prowadziła do naszego obozu. Cieszyłem się, że to już koniec, bo nie chciałem narażać się na jakiekolwiek obrażenia czy uszkodzenia kończyn, dlatego też odetchnąłem, gdy zobaczyłem znajome domki i ludzi, którzy zebrali się na placu. Stanęliśmy obok Brytyjczyków, którzy spojrzeli na nas z wyższością i uśmiechnęli się pod nosem. Cóż, nie wiedzieli jeszcze, ile flag zebraliśmy, więc prawdopodobnie ten uśmieszek szybko zniknie z ich twarzy. W końcu do obozu wróciła ostatnia grupa, Meksykanie, na których obecność uśmiechnąłem się lekko i jeszcze bardziej naciągnąłem koszulkę w dół.
- Widzę, że wszystkie grupy już są - odezwał się Dave, na którego wszyscy teraz patrzyli. Każdy chciał wygrać, to pewne. Obok niego stali opiekunowie z flagami w dłoniach.- Sprawdzimy ilość flag. Grupa fioletowa?
- Dziesięć - powiedziała Taylor.
Fioletowe flagi należały do Brytyjczyków, którzy byli z siebie dumni, ale nie wiedzieli, że z nami już przegrali. Widziałem ten głupi wyraz twarzy Olivera i Matta, tą wyższość, z którą patrzyli na innych... Idioci.
- Drużyna żółta? 
- Tylko cztery - powiedziała Jenna.
- Drużyna zielona?
- Sześć - oznajmił Danny.
- Niebiescy?
- Piętnaście - powiedział Austin, a my uśmiechnęliśmy się dumnie.
Matt i Oliver spojrzeli na nas z pogardą i może trochę zazdrością, ale czy to nasza wina, że postaraliśmy się bardziej? To oni byli skończonymi debilami, a to już nie zależało od nas.
- Drużyna czerwona, której ja policzyłem flagi, również zebrała piętnaście! - powiedział Dave, a ja spojrzałem na Vica, który mrugnął do mnie jednym okiem.- Wygląda na to, że mamy remis i obie grupy będą musiały podzielić się nagrodą. Ale zacznijmy od kary dla najgorszej z grup - spojrzał na drużynę żółtych, którzy stali nieco z boku, z grymasem na twarzach.- Do końca obozu sprzątacie po śniadaniach i obiadokolacjach.
Chłopcy jęknęli, a ja uśmiechnąłem się pod nosem. Chyba nie zniósłbym sprzątania stołówki, tym bardziej, że do oporządzania mam jeszcze toalety.
- A teraz nagroda - zawołał Dave, a obie wygrane drużyny wyraźnie się tym zainteresowały.- Jutro wyręczycie nasze wspaniałe panie kucharki i to wy przygotujecie obiadokolację. To wy wybierzecie menu, to wy wszystko zrobicie, to od was zależy, co obozowicze dostaną na talerzach.
I to miała być nagroda? To już wolałem być gdzieś w środku, żeby nie robić nic. od czasu do czasu lubiłem zrobić coś w kuchni, pomagałem mamie i tak dalej, ale do profesjonalnego kucharza było mi daleko. Tym bardziej, że mam pracować w jednej kuchni z Victorem, przy którym nie będę potrafił się skupić, przez co nic mi nie wyjdzie. Chociaż może uda mi się otruć Olivera... Zobaczy się.

Do końca dnia mieliśmy wolne. Każdy chciał się opłukać, więc kolejka do łazienki była długa i przesuwała się bardzo wolno. Dlatego też ja postanowiłem wziąć prysznic później, gdy tłum się przerzedzi. Nie lubiłem kąpać się wśród innych osób, więc to dlatego do łazienki szedłem na końcu, jeśli tylko miałem taką okazję. Dzisiaj na szczęście takowa się nadarzyła, więc chwyciłem ręcznik oraz szampon i płyn pod prysznic w jednym, po czym poszedłem do łazienki. Było tu tylko kilka maluchów, którzy mi nie przeszkadzali. Poszedłem do szatni, gdzie zostawiłem ubrania, a następnie szybko przemknąłem do jednej z kabin prysznicowych. Ręcznik powiesiłem na wieszaku na zewnątrz, a na małej półeczce wewnątrz prysznica położyłem mój płyn. Łazienka była zachowana w bardzo dobrym stanie, no ale komu mogą to zawdzięczać? No komu? Kto tak cudownie czyści to wszystko, aby inni mogli korzystać? Wspaniały ja.
Po moim ciele zaczęły spływać ciepłe fale wody, a ja uśmiechnąłem się lekko i zamknąłem oczy. Chwyciłem butelkę, wylałem trochę płynu na dłoń i zacząłem wmasowywać go w skórę głowy, a następnie w resztę ciała. W łazience było cicho, słyszałem tylko płynącą wodę, do czasu, aż miałem wrażenie, że ktoś ostrożnie stawia kroki, co minęło się z celem, bo doskonale mogłem to usłyszeć. Zmarszczyłem brwi i gdy zmyłem pianę z włosów, wystawiłem na chwilę głowę z kabiny. Prawie poskoczyłem, gdy zobaczyłem Vica. On był wszędzie. Dosłownie wszędzie.
- Co tu robisz? - zapytałem, upewniając się, że jestem zakryty przez materiał zasłony prysznica, a on ściągnął z siebie koszulkę, na co rozchyliłem nieco wargi i wzrokiem błądziłem po jego nagim torsie. Po chwili ściągnął też spodnie i powiesił je na wieszaku.
- Przyszedłem wziąć prysznic - oznajmił.
- Ale chyba nie ze mną?
- Czemu nie?
Cholera. Wziąć prysznic z Victorem czy go nie wziąć? Zobaczyłbym go nago po raz pierwszy... Uch, jebać moje fantazje. Nie mogłem myśleć o nim w ten sposób. Przełknąłem głośno ślinę i otworzyłem szerzej oczy,  gdy zobaczyłem, że chłopak ściągnął z siebie bokserki i powiesił je na swoich spodniach. I on proponował mi seks? Przecież nie mógłbym po nim chodzić przez jakiś tydzień, biorąc pod uwagę jego rozmiar. On doskonale wiedział, że był duży. Miał prawo być dumny i był dumny. Oj tak, on był w cholerę dumny.
- Co, to mogę wziąć z tobą prysznic? - zapytał niewinnie, chwytając mój podbródek, abym oderwał wzrok od jego przyrodzenia i spojrzał na jego twarz.
- J-ja... T-ty...
- Okej, wchodzę - oznajmił, wchodząc do kabiny i zasuwając za sobą kotarę.
Mrugnął do mnie, po czym zaczął rozglądać się po prysznicu. Odwrócił się do mnie tyłem, po czym chwycił butelkę z płynem. Nie potrafiłem oderwać od niego wzroku - od jego wyrzeźbionych pleców, umięśnionych ramion, aż po tyłek. Miał zajebisty tyłek.
- Pożyczę - powiedział, wylewając trochę płynu na swoje dłonie i odwracając się w moją stronę, aby po chwili wetrzeć żel w swoje włosy i skórę. Nie wiedziałem, na co wolałem patrzeć. 
Gdy Vic pozwolił wodzie spłukać pianę z jego ciała, uśmiechnął się do mnie i przycisnął mnie do ściany. Jego usta naparły na moje, a dłoń niemal od razu chwyciła moje przyrodzenie. Odchyliłem głowę do tyłu i wydałem z siebie cichy jęk. To było to przewidzenia, ale postanowiłem nie narzekać, tym bardziej, że przez pół dnia chodziłem podniecony.
- Pożerasz mnie wzrokiem - powiedział prosto w moje usta, powoli poruszając swoim nadgarstkiem.- Podoba mi się. Twoja reakcja była bezcenna. Nigdy nie widziałeś nagiego mężczyzny?
- W-widziałem, a-ale... - wydukałem, gdy jego tempo przyspieszyło. Robił to specjalnie. Poruszał ręką szybciej, gdy wymagał odpowiedzi.
- Ale co?
- A-ale ty... uch... T-ty je-jesteś taki...
- Jaki? Powiedz mi, Kell, powiedz, jaki jestem? - wymruczał, całując moją szyję i jeszcze bardziej przyspieszając.
- Je-jesteś duży.
Vic zachichotał cicho i zassał się na mojej skórze, na pewno zostawiając tam po sobie malinkę. Jego dłoń pracowała raz szybciej, raz wolniej, jakby chciał się ze mną podroczyć. A ja potrzebowałem tego orgazmu, bo to zaczynało mnie irytować. Tak blisko, a jednak tak daleko.
- Jesteś taki niewinny i kochany - szepnął.- Taki spokojny. Uczuciowy. Emocjonalny. Jesteś wrażliwy. Delikatny. Jak porcelanowa laleczka.
Jęknąłem głośno, opierając głowę o ściankę prysznica. Jego głos był taki głęboki i nie potrafiłem opisać mocy, z jaką na mnie działał.
- Ale w pewnym momencie potrafisz się zmienić - mówił dalej, poruszając szybciej swoją dłonią.- Jesteś uparty, krzyczysz i obrażasz ludzi. Jesteś wybuchowy i nieprzewidywalny. Porcelana pęka. I to mi się w tobie podoba, wiesz, Kells? Że nie wiadomo, czego się po tobie spodziewać. Na przykład teraz. Jesteś taki twardy, jęczysz, ciężko oddychasz... Jesteś taki niewinny.
- K-kurwa, Vic - jęknąłem, oplatając rękoma jego szyję i wbijając paznokcie w jego skórę.
- A teraz klniesz jak szewc i daleko ci do niewinności - uśmiechnął się.- A jeśli dojdziesz, jakie oblicze pokażesz?
Zamruczałem do jego ucha i głośno jęknąłem, czując, że długo już nie pociągnę.
- V-Vic! - zawołałem, po czym pocałowałem jego szyję i po chwili krzyknąłem w jego skórę.- T-tak, Vic, proszę... O kurwa, t-tak...
- Głośny i niegrzeczny. Cudowny. Dojdź, Kell. Ubrudź nas trochę.
To było apogeum. Wystrzeliłem na jego dłoń oraz nasze brzuchy, ale woda szybko zmyła bałagan. Położyłem głowę na jego ramieniu, próbując uspokoić oddech. Nie miałem pojęcia, jak on to robił, ale czynił cudna jedynie swoim dotykiem i głosem. To uczucie było wspaniałe. Nadal nie mogłem uwierzyć w to, że jestem zdolny do takich odczuć.
- No. Pięknie. Grzeczny chłopiec - pocałował mnie w czubek głowy, którą uniosłem i zmarszczyłem brwi.
Ja mu pokażę grzecznego chłopca. Odsunąłem się od niego i spojrzałem w dół. Podniecił się, był twardy i... Jeszcze większy... Kiedyś będę musiał się przemóc, a chciałem mu udowodnić, że nie byłem taki grzeczny. Palcami musnąłem jego męskość, zagryzając przy tym wargę. Vic chyba się tego nie spodziewał, bo westchnął cicho i uniósł brwi. Po chwili natarczywie mnie pocałował, a ja chwyciłem jego penisa i zdecydowanie poruszałem po nim dłonią. Matko, nigdy czegoś takiego nie robiłem i bałem się, że zaraz coś sknocę. Oderwałem się od ust Vica i przeniosłem wargi na jego szyję, ramiona i obojczyki. Później zająłem się jego klatką piersiową. Moje nogi uginały się coraz bardziej, byłem na poziomie jego brzucha... Kurwa, chyba oszalałem. 
Uklęknąłem i od dołu po sam czubek polizałem męskość chłopaka. Vic cicho zamruczał i wplótł palce w moje włosy.
- Cholera, Kell, n-nie musisz tego, huh, robić - jęknął, gdy powtórzyłem swoje poczynania. Poruszyłem kilka razy dłonią i spojrzałem na niego z dołu.
- Ale chcę - powiedziałem spokojnie.- Nie umiem, ale jebać to. Chcę zrobić ci dobrze.
Vic uśmiechnął się pod nosem, a ja oplotłem jego napletek ustami. To chyba nie powinno być takie trudne. Oglądałem porno, widziałem Vica, jak to robił, więc... Kiedyś trzeba spróbować.
Powoli się obniżyłem, ale oczywiście nie dałem rady wziąć go całego do ust, był o wiele za duży. Poruszyłem głową i w wolnym tempie zacząłem go ssać. Chyba nie było tak tragicznie, bo Vic raz po raz jęczał i mruczał, a czasem zaciskał palce na moich włosach. Po pewnym czacie jednak chciał, abym przyśpieszył, a ja, mimo że bym chciał, nie potrafiłem tego zrobić.
- Nie ruszaj głową, daj mi to kontrolować - powiedział, a ja wyciągnąłem go z ust.- Jeśli coś będzie nie tak, klepnij mnie w udo, dobrze?
Pokiwałem głową, ale zacząłem się denerwować. Co miało być nie tak, do cholery jasnej? Szybko ułożyłem dłonie na jego udach, a on przystawił swojego penisa do moich ust, które następnie rozchyliłem. Znów wsunął się pomiędzy moje wargi, trzymając moją głowę w miejscu, abym się nie ruszał. Zadbał o to, aby się nie zagalopować, bo wiedział, że nie potrafiłem do końca tego robić. Powoli poruszać biodrami, a ja spojrzałem na niego z dołu. Wyglądał cudownie. Mokry, jęczący, opalony... Cholernie pociągający. Chyba znowu twardniałem.
- Oddychaj p-przez nos, pamiętaj o oddychaniu - mruknął, przyspieszając przy tym.
To była cenna rada, bo istotnie zaczynało brakować mi powietrza. Vic  szybciej poruszał biodrami, jeszcze dalej wpychając się w moje gardło, aż w końcu mój nos dotknął skórę jego podbrzusza. W pewnym momencie zacząłem się dławić, co on od razu zauważył i szybko się wycofał. Mimo to, nie klepnąłem jego biodra, bo mogłem wytrzymać.
- Przepraszam, nie powinienem tak od razu - powiedział, a ja uśmiechnąłem się lekko, chwyciłem go przyrodzenie i ponownie oplotłem je wargami.
Tym razem sam poruszałem głową, nadal za wolno, według Vica, więc sam postanowił nadać mi tempo. Tym razem nie poruszał biodrami. Postanowił zająć się głowa, co trochę mnie bolało, ale nie było źle. Jego jęki i przekleństwa stawały się coraz gorsze. Tempo znowu przyspieszyło, a ja znów zacząłem się dławić. Tym razem tego nie zauważył, bo miał zamknięte oczy i odchyloną głowę. Nie chciałem go jednak zawieść, więc pozwoliłem mu na takie tempo. Po jakimś czasie wszystko sprawiało mi trudność i nie mogłem męczyć się dalej, tym bardziej, że nie potrafiłem już oddychać i do moich oczu naszły łzy, więc klepnąłem go w udo, a Vic momentalnie na mnie spojrzał i przestał się poruszać. Chwyciłem jego męskość i szybko poruszałem po niej dłonią.
- Kurwa, kurwa, kurwa - jęczał.
Żeby skumulować przyjemność, zacząłem ssać tylko jego końcówkę. Miło by było, gdyby Vic ostrzegł mnie przed tym, że dochodzi, ale najwyraźniej nie miał takiego zwyczaju i po prostu spuścił się w moich ustach. Cóż, na to nie byłem przygotowany, dlatego szybko się od niego oderwałem i wyplułem jego nasienie do brodzika. Woda od razu wszystko zmyła. Wstałem z klęczek i oparłem swoje czoło o jego.
- Mogłeś połknąć - wyszeptał, muskając moje usta.
- Nie - mruknąłem, zarzucając ramiona na jego kark.- Robiłem dobrze?
- Tak, Kell, bardzo dobrze - zaśmiał się.- To był twój pierwszy raz, tak?
- Tak. Bałem się trochę, że cię zawiodę i... - zostałem uciszony przez jego usta, ale tylko na krótki moment, bo po chwili się ode mnie oderwał.
- Nawet tak nie myśl. Byłeś wspaniały, jak na swój pierwszy raz. A do tego... Kurwa, Kell, nawet nie wiesz, jak cudownie wyglądasz, gdy jesteś na kolanach i patrzysz tak z dołu...
Uśmiechnąłem się lekko. Nawet tak mało romantyczne komplementy sprawiały, że się rumieniłem i uśmiechałem jak idiota.
- Pamiętaj, że to nie zmienia mojej decyzji dotyczącej seksu. Na razie, oczywiście.
- Do niczego cię nie zmuszam.
I niech tak zostanie.

piątek, 27 grudnia 2013

Tonight we'll be throwing a party.

No, to sylwestrowy shot. Dodaję już dzisiaj, bo później będziecie balować i nie przeczytacie XD
Smut smut smut smutty smut o wiele za dużo gejowskiego seksu i w ogóle, tak więc, huh... No jak tam chcecie. Podobno lubicie gejowskie porno.
I REGRET NOTHING.
Ach, no i. Później planuję napisać rozdziałowe fan fiction trochę bazowane na tym shocie. Ale to się przekonacie kiedy indziej.
Zachęcam do komentowania i opinii. Kocham Was bardzo mocno.
Endżoj!
____________________________
Wiecie, jak wyglądają te wielkie imprezy najpopularniejszych dzieciaków z liceum, prawda? Cały dom wolny, bo rodzice wyjechali na weekend, a grzechem byłoby niewykorzystanie okazji i niezorganizowanie balangi. Potłuczone lampy i lustra, rozlany alkohol, nie tylko do żołądków, ale też na podłogę, proszek do prania w basenie. No i ludzie. Bardzo dużo ludzi.
Ludzie, kilka warstw społecznych, niektóre lubiane, inne wręcz przeciwnie. Futboliści, cheerleaderki i inni popularni ludzie brylowali w towarzystwie i nie potrafili opędzić się od wielbicieli, podczas gdy kujony, członkowie szkolnej orkiestry i po prostu ofiary losu siedziały na kanapach i przyjmowały na siebie dosłownie wszystko: od obelg do wylanego alkoholu.
Byłem też ja, chłopak zupełnie normalny, który nie przechylał się na żadną stronę licealnej społeczności. Byłem neutralny, więc może dlatego ludzie się mnie nie czepiali, a może nawet lubili. Potrafiłem spojrzeć na każda sprawę w bardzo obiektywny sposób, dobić człowieka szczerością i podkopać pod nim dołek, jeśli zostanę o to poproszony, a jednak, nikt nie miał mi tego za złe. Może dlatego zostałem redaktorem naczelnym gazetki szkolnej, a na dodatek organizowałem wszystkie licealne przedsięwzięcia. Ale tylko licealne. Ta impreza nie była moja. To nie mój dom, nie mój basen, nie moje potłuczone lampy. Ja tylko przyszedłem powęszyć i poplotkować, później ewentualnie wykorzystać zdobyte informacje. Imprezy sylwestrowe był świetną okazją do dowiedzenia się co nieco o innych, tym bardziej, że zostałem okrzyknięty największym plotkarzem szkoły. Powiedz Quinnowi co się trapi, a on to odpowiednio wykorzysta.
Impreza została zorganizowana przez braci Fuentes. Jeden starszy, drugi młodszy, obaj bardzo w porządku. Należeli do tej popularniejszej grupy uczniów, a zarazem do meksykańskiej bandy chodzącej po korytarzach i straszącej najmłodszych uczniów liceum. To była czysta rozrywka, żaden z nich nie miał zamiaru gnębić dzieciaków i tak naprawdę tylko ja znałem prawdę. Skąd? Bo Quinn wie wszystko. Każdy miał swoje sekrety i tajne sposoby, aby zdobywać informacje. Ja też. Czasem trzeba się było poświęcić, aby uzyskać różne nowinki, ale tyczyło się to tylko specjalnych osób.
Taką osobą był starszy z braci, Vic, cudo nad cudami, przynajmniej w moim mniemaniu. Tak, jestem gejem, cała szkoła o tym wie, to nic dziwnego. Tak czy siak, Vic, cudo nad cudami, mój ulubiony kolega i osobisty dupojebca, który dostarczał mi informacje z najwyższych sfer w zamian za kilka upojnych chwil w łóżku czy na innej powierzchni. Przez te spotkania jeszcze bardziej kochałem moją pracę, bo nie ma nic lepszego od dobrego, ostrego seksu z atrakcyjnym kolesiem. Mieliśmy różne fetysze, było fajnie, a dzisiaj, w sylwestrową noc, nie mogło być gorzej.
W salonie tłumy ludzi bujały się w rytm muzyki. Półnagie dziewczyny prawie wkładały dłonie do spodni przypadkowych kolesi, a ja wiedziałem kto jest kim, bo znałem wszystkich. Wyciągnąłem z kieszeni mały notesik i długopis, mój kieszonkowy zestaw plotkarza i dziennikarza.
- Howard i Johnson, cudownie - uśmiechnąłem się do siebie, zapisując nazwiska, po czym poszedłem dalej, szukając czegokolwiek, co mogło mnie zainteresować.
Wciskałem nos w nie swoje sprawy, co nie spodobało się kiedyś pani Trickett, nauczycielce języka angielskiego, więc wysłała mnie do szkolnego psychologa. To było dość śmieszne, bo dowiedziałem się, że nie daję rady funkcjonować bez informacji o innych ludziach i że to podobno się leczy. Głupoty, byłem zdrowy, tylko trochę wścibski.
- Huh, Murphy zaliczyła zgon już o dziesiątej - zachichotałem, zapisując kolejne słowa w moim notesie.- A Medley... Zniża się do poziomu Wallace...
- A Quinn znowu węszy - usłyszałem znajomy głos za plecami i uśmiechnąłem się pod nosem. Wszędzie go rozpoznam.
- A Fuentes znowu wygląda niesamowicie seksownie - wymruczałem, odwracając się do chłopaka i chowając przybory do kieszeni.
Vic ułożył dłonie na moich biodrach i przyciągnął mnie do siebie. Był pijany. Zawsze zachowywał dystans do naszych stosunków, rzadko kiedy robiliśmy coś publicznie. Oczywiście, ludzie wiedzieli, że jest gejem, ale on raczej się z tym nie obnosił. Nie to co ja. A teraz, teraz po prostu alkohol wziął w górę. Mimo to chyba kontaktował i nadal wyglądał tak atrakcyjnie, że miałem ochotę zedrzeć z niego ubrania tu i teraz.
- Słodzisz, Quinn, słodzisz - zaśmiał się, a ja pokręciłem przecząco głową i ściągnąłem jego ręce z moich bioder. Do tego przejdziemy później.
- Impreza ponad przeciętna, Victorze, masz ten dar - pokiwałem z uznaniem głową, powoli prowadząc go do kuchni, gdzie było mniej ludzi, a my mogliśmy znaleźć trochę więcej prywatności. Nie, żebym się krępował, ale nie lubiłem, gdy inni plotkowali na mój temat, a nie ja na ich.
Vic spokojnie za mną szedł, nie słaniał się na nogach, więc jeszcze nie było tak źle. Ja osobiście nie piłem alkoholu - no, może czasem jeden kieliszek szampana i to wszystko. Miałem poważne problemy z cukrem w organizmie, dlatego musiałem się pilnować. Kilka razy trafiłem już z tego powodu do szpitala, na przykład po głupim zjedzeniu małej ilości czekolady. Ba, w szpitalu przebywałem przynajmniej raz na tydzień.
W końcu znaleźliśmy się w kuchni, gdzie Vic wziął mnie na ręce i posadził na jednym z blatów.
- Na pewno jesteś głodny - stwierdził.- I spragniony. Zrobię ci drinka.
- Nie, żadnych drinków. Wiesz, że nie mogę, jeśli mam jeszcze trochę pożyć.
- Aaaaaa, no tak - pokiwał głową.- Cukrzyca, te sprawy. Już widzę te nagłówki. "Kellin Quinn chujowo bawi się na imprezach, bo nie może pić alkoholu".
- Albo "Kellin Quinn nie pije alkoholu i potem nie umiera na kaca" - mrugnąłem do niego.
- Ale na pewno jesteś głodny. Zrobię ci kisiel.
Skrzywiłem się i pokręciłem głową. Nie lubiłem kisielu, nie mogłem go jeść, jeśli zawierał w sobie cukier, a większość właśnie go w sobie miała.
- Kisiel ssie - stwierdziłem.
- Ty ssiesz.
- Tylko tobie.
Vic uśmiechnął się, po czym wyciągnął z szafki kilka różnych paczek z proszkami. Następnie wstawił wodę w czajniku i wyciągnął kilka małych miseczek. Gdy woda się gotowała, podszedł do lodówki, z której wyjął bitą śmietanę i napełnił nią jedną z misek. Super, bitej śmietany też nie mogłem jeść. Następnie wyciągnął z szafy czekoladę, która wrzucił do miski. Nie miałem pojęcia, co on do cholery robił. Włożył miskę do mikrofalówki i nastawił na kilka dłuższych chwil. W tym czasie w czajniku zagotowała się woda, więc wlał ją do misek, a następni wsypał do nich zawartość paczek z kisielem i budyniem, jeśli mnie oczy nie myliły. Zaczął mieszać zawartość miseczek, aż w końcu w jednej pojawiła się czerwona maź, a w drugiej waniliowa. Wtedy w mikrofalówce roztopiła się czekolada i Vic, cholernie z siebie dumny, postawił wszystkie miski obok siebie i uśmiechnął się do mnie wesoło.
- No i co żeś wymyślił? - zapytałem ze śmiechem, a on po prostu do mnie mrugnął.- Wiesz, że z tego wszystkiego mogę zjeść tylko budyń?
Podszedł do mnie, stanął pomiędzy moimi nogami i pocałował mnie w usta, namiętnie i łapczywie, jakby od tego zależało jego życie. Językiem rozchylił moje wargi i wsunął go między nie. To było gorące i pociągające, więc nic dziwnego, że niemal od razu zacząłem twardnieć w moich rurkach.
- QUINN I FUENTES, GORZKO, GORZKO, GORZKO!
Oderwaliśmy się od siebie i spojrzeliśmy na dość okazałą grupkę różnych ludzi, która przyszła do kuchni jedynie po więcej alkoholu. Nikt nie miał problemu z tym, że byliśmy dwójką całujących się chłopaków i między innymi za to kochałem tych ludzi i szkołę.
- Wypieprzać, mam zamiar zaliczyć dzisiaj tego pedałka - zaśmiał się Vic, a ja uniosłem brew w górę. O tak, był bardzo wstawiony.- Teraz. Teraz. Teeeeraaaaaz, Quinn, teraz cię wydupczę. Nie ruszać misek z żarciem, bo was uduszę!
Chwycił mnie za tyłek i podniósł z blatu, a ja od razu oplotłem jego biodra nogami. Nie mogliśmy się od siebie oderwać, ciągle wymienialiśmy się śliną. Vic wyszedł z kuchni i zaczął iść w stronę schodów, po których następnie zaczął wchodzić. Kilka razy prawie się potknął, bo nadal się całowaliśmy, ale w końcu dotarliśmy do jego pokoju, w którym byłem już tyle razy, że nawet przestałem liczyć. Chłopak rzucił mnie na łóżko, po czym chwycił mnie za nadgarstki, które przytrzymywał nad moją głową.
- Jak by cię tu dzisiaj wykorzystać...- mruknął, pochylając się nade mną.- Mamy sylwestra, Kells, za półtorej godziny nowy rok. Ostatni seks w tym roku. Musi być wyjątkowy... Chcesz tego, prawda? Kogo jesteś?
- Twój - wyszeptałem, a on uśmiechnął się pod nosem.
Po chwili zszedł ze mnie i podszedł do swojej szafy, z której wyciągnął o wiele za dobrze znane mi pudełko. Trzymał tam różnego rodzaju zabawki i przyrządy, aby urozmaicić seks i skumulować przyjemność. Mówiłem, że mieliśmy różne fetysze, czyż nie?
W końcu otworzył pudełko i położył je obok mnie. Wyciągnął z niego kajdanki, zwykłe, srebrne, bo lubił widzieć blizny pozostałe po wżynającym się w skórę metalu.
- Rozbieraj się - powiedział stanowczo, a ja usiadłem na łóżku i ściągnąłem z siebie koszulkę oraz buty, spodnie i skarpetki. Następnie na podłodze znalazły się też moje bokserki.- Połóż się i daj mi nadgarstki.
Vic był bardzo dominujący w łóżku, a ja nie potrafiłem i nie mogłem się mu postawić. Czasem byłem traktowany jak najgorsza szmata, jedynie aby go zadowolić, ponieważ miewał różne fantazje. A jednak, lubiłem to, no i czego nie robiło się dla plotek? Dzisiaj jednak nie o to chodziło. Chodziło o seksualne wyżycie się po raz ostatni w tym roku.
Vic chwycił moje nadgarstki i umieścił je nad moją głową. Uwięził jeden z nich w kajdankach, które następnie zahaczył o jedną ze sztachetek w zagłówku łóżka, aby później zamknąć drugi nadgarstek. Tym sposobem byłem skazany tylko na niego.
- Cudownie - uśmiechnął się, nachylając się nade mną, po czym długo pocałował mnie w usta, aby następnie zejść swoimi w dół, w okolice moich obojczyków.
Doskonale wiedział, że to był mój czuły punkt, więc zaczął je ssać i kąsać, przez co jęknąłem i zagryzłem dolna wargę. Szatyn chwycił moje twarde już przyrodzenie i zaczął powoli poruszać po nim dłonią, a ja zamknąłem oczy i moja głowa opadła na poduszki.
- Jesteś taki twardy, Kells... Szkoda, że będę musiał cię teraz na chwilę zostawić.
- Co? - otworzyłem oczy i uniosłem brwi w górę. Jak to zostawić, jak to do kurwy nędzy zostawić? Przecież dopiero zaczęliśmy!
- Muszę po coś iść. Ale spokojnie, nie zostawię cię samego...
Sięgnął po pudełko, z którego wyciągnął kolejną rzecz. Tym razem był to sporych rozmiarów wibrator, największy w kolekcji Vica, bo miał chyba z dwadzieścia pięć centymetrów. Nie dość, że długi, to jeszcze gruby. Osobiście go nie lubiłem, bo wolałem mniejsze rozmiary, ale skoro Vic tak zarządził, musiałem to przyjąć.
- Zaraz wrócę. Tymczasem, zrelaksuj się. Otwórz usta.
Rozchyliłem wargi, a on wsunął zabawkę do moich ust. Zaczął nią poruszać, a ja próbowałem naślinić ją jak najbardziej, bo nie zapowiadało się na to, że Vic sięgnie po lubrykant.
- Tak, właśnie tak. Ssij, wyobraź sobie, że to ja i zrób mi dobrze, tak jak to umiesz... Twoje usta są stworzone do obciągania, skarbie... Wspaniale.
Wyciągnął wibrator z moich ust, po czym przycisnął jego końcówkę do mojego wejścia. Zaczął wpychać go powoli, na co zareagowałem przeciągłym jękiem. Był o wiele za duży, dlatego go nie lubiłem, ale Vic uwielbiał mnie torturować. Na początku zawsze czułem ból, ba, prawie przez cały czas czułem ból, rzadko kiedy przyjemność. Wolałem Vica. Wtedy było mi dobrze.
Gdy chłopak wsunął prawie cały wibrator, uśmiechnął się pod nosem i kilka razy nim poruszył. Syknąłem z bólu i zacisnąłem zęby.
- Za chwilę wrócę. Relaks, Kells, relaks.
Szatyn włączył urządzenie, a ja zaskomlałem głośno i miałem ochotę chwycić coś, cokolwiek, ale nie mogłem. Wibracje zawładnęły moim ciałem, a ja musiałem jakoś to przeżyć. Vic pocałował mnie w czoło, po czym zszedł z łóżka i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Zostałem sam, głośny i drgający oraz bezbronny i słaby.
- O matko - wydyszałem, mając nadzieję, że Vic szybko wróci, bo wolałem mieć w sobie jego, aniżeli wibrator. 
Może to i miało jakiś urok, ale nadal tego nie lubiłem. Poruszyłem nogą, co było błędem, bo zabawka nieco zmieniła swoje położenie i jakby weszła głębiej, jeśli to w ogóle było możliwe.
- N-nie, n-nie - jęknąłem.- K-kurwa!
Nie miałem pojęcia, ile tak leżałem, ale zaczynało być mi ciężko, bo nie potrafiłem dłużej wytrzymać. Nie dość, że byłem boleśnie twardy, to na dodatek w dupie wibrował mi dwudziestopięciocentymetrowy wibrator, a Vic mnie zostawił i nie wraca.
Po kilku kolejnych minutach drzwi do pokoju w końcu się otworzyły i pojawił się w nich Vic. W dłoniach trzymał cztery miseczki, które przygotował wcześniej, wraz z łyżkami. Zamknął drzwi nogą i podszedł do łóżka, po czym położył miski na etażerce. Następnie ściągnął buty i koszulkę i usadowił się pomiędzy moimi nogami.
- I jak, skarbie, było miło? - zapytał, chwytając końcówkę wibratora. Zaczął nim poruszać, a moje plecy wygięły się w łuk i głośno krzyknąłem.- Chyba tak. Koniec tego dobrego.
Powoli wyciągnął ze mnie wibrator, a ja odetchnąłem głośno, nawet nie próbując stabilizować mojego oddechu. Leżałem wyczerpany i spocony, a dobrze wiedziałem, że to dopiero początek.
- Mam coś dla ciebie - powiedział.- Dzisiaj pobawimy się trochę jedzeniem i ciepłem, co?
Czyli wrócę do domu poparzony, norma. Vic chwycił pierwszą miseczkę z budyniem, który nabrał na łyżkę. Miał idealną konsystencję, trochę leisty, ale nie całkiem płynny. Chłopak trzymał łyżkę nad moim brzuchem, na którym powoli tworzył szlaczki z budyniu. Nie był gorący, jedynie ciepły, więc odczuwałem przyjemność. Gdy połowa miski była na moim brzuchu, Vic sięgnął po kolejne naczynie, tym razem z bitą śmietaną, którą szybko rozsmarował na mojej klatce piersiowej. Następnie wziął kisiel, który był gorący, więc gdy spotkał się w moją skórą, syknąłem z bólu i zacisnąłem zęby.
- Cii, skarbie, zaraz przestanie boleć - powiedział Vic, polewając moje ciało płynnym kisielem. Nieco naniósł na moje usta, a ja spojrzałem na niego ostrzegawczo.- Spokojnie, jest bez cukru - uśmiechnął się, po czym pocałował mnie w usta, usuwając z nich kisiel.- Widzisz, nawet nie musiałeś go jeść.
Następnie wziął czekoladę, która była jeszcze gorętsza od poprzedniej mazi, więc krzyknąłem, gdy poczułem, jak Vic pokrywa nią wolne miejsce na moim torsie oraz nieco mojego penisa.
- O matko, matko, matko - szeptałem, starając sie nie uronić ani jednej łzy, co było po prostu trudne.
- Twoja mama raczej nie chciałaby wiedzieć, co tu robimy - zachichotał Vic.
Wyciągnął z pudełka mniejszy wibrator, jeden z moich ulubionych, po czym sam zaczął go ssać. Na sam widok mógłbym dojść, ale pilnowałem się. Następnie położył znaczną część zabawki na moim brzuchu i przeturlał ją od podbrzusza do klatki piersiowej, aby pokryć go słodyczą. Zacząłem ciężko dyszeć, gdy poczułem, jak Vic wsuwa we mnie wibrator, po czym spokojnie zaczął nim poruszać. W tym samym czasie, jego usta zaczęły zbierać całe słodkie pokrycie mojego torsu. Zrobiło mi się niedobrze od takiej ilości cukru, ponieważ nie lubiłem i nie mogłem go jeść. Mimo to, głośno jęczałem, raz po raz krzyczałem, bo Vic coraz szybciej pracował wibratorem wewnątrz mnie. A warstwa słodkości powoli znikała z mojej skóry, z czego byłem zadowolony. Zrobiło mi się lepiej, już nie miałem odruchów wymiotnych, więc skupiłem się na korzystaniu z przyjemności dawanej mi przez Vica. Gdy byłem już czysty, chłopak nachylił się nad moim członkiem, którego oplótł ustami, a następnie zaczął zlizywać z niego czekoladę, aż w końcu byłem cały czysty. I do tego jaki podniecony. W końcu wyciągnął ze mnie wibrator, na którego brak zareagowałem cichym westchnięciem i rzucił go na ziemię. Po chwili ściągnął z siebie spodnie oraz bokserki i w końcu mogłem zobaczyć go w pełnej krasie. Sięgnął po kluczyki do kajdanek, szybko mnie uwolnił, a ja chwyciłem swoje nadgarstki i zacząłem je rozmasowywać.
- Mocno boli? - zapytał troskliwie, chwytając moje dłonie i oglądając moje nadgarstki.
Jakkolwiek Vic by ze mną postąpił, obojętnie jak brutalny by był, zawsze pytał, czy coś mnie boli i czy nie przesadza. Był cudowny pod tym względem, bo wiedziałem, że nie chciał, aby coś mi się stało.
- Trochę, zaraz przejdzie - powiedziałem, a Vic uśmiechnął się i długo pocałował mnie w usta.
Chwycił moje ramiona i poprowadził mnie na ziemię, na której stanęliśmy, a następnie popchnął w dół, abym uklęknął. Niemal od razu chwyciłem jego nabrzmiałe już przyrodzenie i kilka razy polizałem całą długość. Bez chwili wahania wziąłem go całego do ust i zdecydowanie zacząłem poruszać głową.
- T-tak, Kellin, Boże - jęknął, chwytając moją głowę. Zaczął pieprzyć moje usta, a ja musiałem przyjąć wszystko, co mi dawał.- Spójrz na mnie, obciągaro. Mhm, właśnie t-tak, t-tak, jesteś w-w tym do-dobry. Lubisz j-jak, huh, pie-pieprzę two-twoje usta?
W odpowiedzi jedynie zamruczałem, co spowodowało, że wysłałem przyjemne wibracje, na których czucie Vic jęknął głośniej i odchylił głowę do tyłu. Byle nie dochodził w moich ustach, bo smak spermy to była jedna z niewielu rzeczy, do których nadal nie potrafiłem się przekonać. Na szczęście Vic postanowił przestać się poruszać, a ja wyciągnąłem jego penisa z ust. Szatyn chwycił moje ramiona, a gdy znalazłem się na jego wysokości, żarliwie naparł na moje usta i popchnął na łóżko, na które obaj opadliśmy. Chciałem już go w sobie poczuć, chciałem, żeby we mnie doszedł, chciałem przeżyć te wszystkie wspaniałe chwile właśnie z nim.
- Okej, na czworakach - powiedział, a ja odwróciłem się do niego tyłem, oparty na kolanach i dłoniach.
Vic nigdy nie pozwalał mi się odwracać, więc i tym razem postanowiłem nie łamać jego reguł. Dzisiaj postawił chyba na dzień bez lubrykanta, bo nie słyszałem otwierania butelki, natomiast poczułem, jak jego końcówka została przyciśnięta do mojego tyłka, a następnie do niego wciśnięta. Jęknąłem przeciągle, a następnie głośno krzyknąłem, bo Vic wepchnął się we mnie jednym, zdecydowanym ruchem i nie dał czasu na przyzwyczajenie się. Poruszał się szybko, powodując, że nie mogłem przestać krzyczeć i jęczeć. Na pewno było słychać mnie na dole, nawet przez muzykę, mogłem się o to założyć. Ale co zrobić, skoro byłem głośny w łóżku? Vic to lubił. Mocno chwycił moje biodra i przy każdym pchnięciu wbijał w nie paznokcie. Byłem na samej krawędzi i potrzebowałem tylko dotyku, aby dojść. Na razie jednak nie zanosiło się na to, żeby Vic chciał, abym dosięgnął nieba. Chwycił moje ciemne włosy i mocno za nie pociągnął, abym się wyprostował i przylgnął swoimi plecami do jego brzucha. Bolało, ale to był przyjemny ból.
- Je-jesteś blisko, huh, Kells? - wydyszał do mojego ucha.- Zaraz dojdziesz, c-co? Lubisz, gdy m-mój penis wsuwa się i wysuwa z twojej ciasnej dupy, hm?
Odpowiedziałem mu jękiem, bo nie potrafiłem uformować jakiegokolwiek logicznego zdania. Przez tempo, które było zawrotne, trochę przez ból i, o matko jedyna, przez te wszechogarniającą przyjemność.
- Odpowiedz albo nie dam ci dojść.
- T-tak, Vic, t-tak - jęknąłem.- U-uwielbiam, g-gdy p-pieprzysz mnie od tyłu, huh, kurwa mać! Uwielbiam, gdy t-twój penis jest w-we m-mnie, uch.
Mogłem przysiąść, że Vic się uśmiechnął, bo moja odpowiedź go usatysfakcjonowała. Po chwili poczułem, jak obejmuje mnie w pasie i chwyta moje przyrodzenie, które zaczął pieścić dłonią.
- K-kurwa, ooch, t-tak - jęknąłem, prawie opadając na łóżko, ale na szczęście Vic mocno mnie trzymał i nie dał mi upaść.- Vic, Vic, Vic.
Z jego imieniem na ustach doszedłem prosto na jego rękę, swój brzuch i trochę na pościel. Po orgazmie byłem bardzo wrażliwy i seks raczej sprawiał mi ból, aniżeli przyjemność, więc teraz musiałem wytrzymać do końca. Zamknąłem oczy i zagryzłem dolną wargę. Ruchy Vica stały się mało rytmiczne i wiedziałem, że zaraz dojdzie.
- Kells, huh, o Boże - jęknął głośno, a ja poczułem, jak dochodzi wewnątrz mnie.
Opadłem na łóżko i zacząłem uspokajać oddech. Byłem wyczerpany, najchętniej od razu położyłbym się spać. Vic szybko ze mnie wyszedł, na co nieco się skrzywiłem, po czym położył się naprzeciwko mnie, a ja otworzyłem oczy i uśmiechnąłem się słabo.
- W porządku? - zapytał, odgarniając kilka niesfornych kosmyków z mojej twarzy.
Pokiwałem jedynie głową, bo nie miałem siły na jakiekolwiek słowa. Vic krótko pocałował moje usta, a następnie czoło, po czym sięgnął do etażerki po chusteczki. Wyczyścił swoją dłoń, a później mój brzuch. Bardzo trudno mi się ubierało, ponieważ słaniałem się na nogach, ale z małą pomocą Vica w końcu byłem gotowy do wyjścia z pokoju. Jako że nie miałem siły iść samemu, Meksykanin chwycił moją rękę i poprowadził mnie po schodach w dół.
- Quinn, było cię słychać nawet w kuchni! - krzyknął jeden z chłopaków.
- Ja przynajmniej potrafię kogoś zaciągnąć do łóżka - uśmiechnąłem się do niego fałszywie, po czym kątem oka spojrzałem na wiszący na ścianie zegarek.
Dwie minuty pozostały do końca tego roku, więc pociągnąłem Vica za koszulkę, aby zwrócił na mnie uwagę.
- Dwie minuty - powiedziałem do niego, a on uśmiechnął się i zaprowadził mnie do salonu, gdzie było pełno ludzi.
Wszyscy trwali w gotowości i czekali na końcowe odliczanie. Ja i Vic stanęliśmy nieco z boku i czekaliśmy na dalszy rozwój  wydarzeń. I wtedy ktoś zaczął odliczać.
- Dziesięć!
- Dziewięć!
- Osiem!
- Siedem!
- Sześć!
- Pięć!
- Cztery!
- Trzy!
- Dwa!
"Jeden!" słyszałem jakby w oddali, bo skupiłem się na czymś innym. To Vic chwycił moją twarz w swoje dłonie i długo pocałował mnie w usta. Słyszałem wiwaty, krzyki, gwizdy, życzenia noworoczne. Nie wiem, nie zwracałem na to uwagi. Po prostu całowałem Vica, na zakończenie starego i rozpoczęcie nowego roku. W końcu się od siebie oderwaliśmy i uśmiechnęliśmy się szeroko.
- Szczęśliwego nowego roku - wyszeptałem.
- Szczęśliwego nowego roku, Kells - oparł swoje czoło o moje.- Jeśli nie wyślą cię po tym do psychologa jak ostatnio, możesz opisać to wszystko w noworocznym wydaniu twojej gazetki.
Opiszę. I jeśli mam trafić do psychologa, to tylko z nim.

sobota, 21 grudnia 2013

10.

Nowy rozdział. Trudno mi się go pisało, bo byłam w bardzo złej sytuacji, ale jakoś dałam radę.
Liczę na komentarze i tak dalej.
Kocham Was, okeeeeej.
I gdybym nie zdążyła dodać rozdziału do świąt... Chcę życzyć Wam tego, co tylko sobie wymarzycie. Motywacji, wytrwałości, braku stresu. Osiągnijcie wszystko, co sobie zaplanowaliście. Wesołych świąt!
____________________
Pewnie zastanawialiście się, co zrobiłem i co odpowiedziałem Vicowi. Cóż, nie spodziewałem się tego, że zaproponuje mi seks, tym bardziej, że jeszcze niedawno za sobą nie przepadaliśmy. To był pierwszy powód, przez który szybko pokręciłem głową i od niego uciekłem.
Tak uciekłem, bo byłem głupim tchórzem i zabrakło mi języka w gębie. Nigdy nie rozmawiałem o seksie w tak bezpośredni sposób. Plus,  to był Vic, do cholery jasnej, z nim jeszcze trudniej rozmawiało sie o takich sprawach.
Drugim powodem było moje nieprzygotowanie. Nie byłem gotowy. W tym momencie brzmiałem jak głupia nastolatka, która rozważała pójście do łóżka ze swoim chłopakiem, ale nie mogę nic na to poradzić. Byłem małym, wrażliwym i emocjonalnie niestabilnym idiotą. Nie chciałem uprawiać mojego pierwszego seksu na jakimś głupim obozie, bez żadnych uczuć. W sensie... Chciałbym zrobić to z Victorem, ale wszystko działo się za szybko. Kurwa mać, musiałem być facetem. a teraz zachowywałem się tylko i wyłącznie jak jakaś pieprznięta dziewucha.
Gdy zamknąłem się w domku, Vic próbował dostać się do środka, to było do przewidzenia. Słyszałem go przez drzwi, w które donośnie pukał. Siedziałem owinięty w koc i pusto patrzyłem na drzwi, za którymi stał Vic. Zasunąłem zasłony w oknach, aby chłopak nie mógł  mnie zobaczyć. Czułem się bezpiecznie w swoim kokonie.
- Kellin, wyjdź do cholery - krzyknął.- Przepraszam, wiem, że jeszcze nigdy tego nie robiłeś i możesz nie być gotowy. Nie musimy tego robić, jeśli nie chcesz. W sumie to... Ja bym chciał, ale jeśli ty nie chcesz, to nie, w porządku...
Rozumiałem to, że się tłumaczył, ale najpierw mógł pomyśleć, a dopiero później mówić. Postanowiłem go zignorować i poczekać, aż reszta wróci z wycieczki. Musiałem porozmawiać o tym z Mattym, który na pewno mnie wysłucha, zrozumie, pouczy i poradzi.Od tego był.
- Słyszysz mnie? Tak, chciałbym uprawiać z tobą seks, ale nie musimy tego robić.
Pogrążał się, mimo że chciał dobrze. To było trochę zabawne, te jego starania, słaba składnia i próby tłumaczeń, ale nie chciałem dać mu tej satysfakcji. Gdybym wyszedł od razu i rzucił się mu na szyję, on odebrałby to jako zwycięstwo i kto wie, może wciąż próbowałby zaciągnąć mnie do łóżka. Nie miałem pojęcia, dlaczego tak mu zależało, ale będzie musiał jeszcze trochę poczekać.
- Nie mam już siły. Przepraszam. Chciałbym, ale ty nie chcesz, rozumiem. Inna sprawa, gdybyś nie był prawiczkiem, w porządku. Też czekałem na swój pierwszy raz, ale go zjebali. Nie chce zepsuć twojego. Przepraszam.
Później było już cicho. Zszedłem z łóżka i podszedłem do okna, gdzie nieco odchyliłem zasłonę, aby zajrzeć na zewnątrz. Vic siedział pod drzwiami, opierał się o nie plecami. Miał lekko pochyloną głowę i zamknięte oczy. Złożyłem usta w dzióbek, po czym zapukałem w drzwi, aby się odsunął, bo miałem zamiar wyjść. Gdy teren był czysty, otworzyłem drzwi i znalazłem się na dworze. Usiadłem obok Vica i dałem mu trochę koca, aby też zarzucił go na plecy. Cóż, było lato i trochę za gorąco na koc, ale kto się tym przejmował? Czułem ciepło bijące nie tylko od materiału, ale też od Vica, który uśmiechnął się do mnie lekko i objął mnie ramieniem w pasie.
- Wiem, że za szybko. Przepraszam.
- W porządku, Vic, przestać się tym zamartwiać - powiedziałem.- Mogę cię o coś zapytać?
- Pewnie.
- To co mówiłeś o swoim pierwszym razie... Naprawdę był taki zły? - zapytałem niepewnie, nie chcąc wciskać nosa w nie swoje sprawy, bo miałem świadomość, że niektóre rzeczy ludzie chcą zatrzymać tylko dla siebie.
- Może nie był beznadziejny, ale... Taki sobie - wzruszyłem ramionami.- Chciałem, żeby był naprawdę super, ale wyszło jak wyszło.
- Powiedz mi o tym. Jeśli chcesz, oczywiście.
- Cóż, miałem szesnaście lat, sylwester. Miałem chłopaka, starszego o cztery lata. Bałem się trochę, że ktoś zacznie mieć problem z tym, że on był już dorosły, a ja nie, ale nie uprawialiśmy seksu, więc nie mógł być o nic sądzony. Tak czy siak, była impreza, alkohol, te sprawy. Zachowywałem trzeźwość, bo nie chciałem być sponiewierany, ale on nie trzymał się tej zasady. Jako że był dorosłym, niezaspokojonym seksualnie facetem i miał pod ręką swojego chłopaka, postanowił to wykorzystać. Co dziwne, do niczego mnie nie zmuszał, po prostu nalegał. Siła perswazji. I co, miałem mu odmówić? - westchnął na koniec.
- Mogłeś - stwierdziłem.- Mogłeś uciec, tak jak ja.
Vic uśmiechnął się lekko i spojrzał na mnie z błyskiem w oku, po czym zabrał dłoń z moich pleców i chwycił nią moją rękę. Po chwili splótł nasze palce.
- Pewnie gdybym mu odmówił, on nie bawiłby się w naleganie i tak dalej i po prostu przeleciałby mnie w jakimś kącie. To by było gorsze - powiedział.
- Rozumiem, że on był pijany, ale ty chciałeś tego seksu. Więc co było w tym takiego złego?
- Bo nie było tam uczucia. Żadnego. Po prostu mnie zaliczył. Byłem trochę jak ty, chciałem poczekać do swoich osiemnastych urodzin. Zresztą, zerwaliśmy jakiś tydzień po tym wszystkim...
- Byłeś wtedy na dole, tak?
- Tak, Kells, tak - zaśmiał się pogodnie, a ja uśmiechnąłem się na ten dźwięk i widok.- Później już ani razu. Nie pasuje mi to. Wolę raczej dominować.
- Ja nie nadaję się na górę... Jestem typowym dołem, co?
- Mam być szczery?
- Tak.
- Jesteś typowym dołem.
Uśmiechnąłem się lekko i musnąłem ustami kącik jego ust, po czym oparłem głowę o jego ramię, które oplotłem swoim. Mogłem tak trwać i trwać, ale wszystko co dobre kiedyś się kończy. Do obozu wróciła wycieczka, więc Vic jeszcze szybko pocałował mnie w usta, po czym truchtem pobiegł do swojego domku. Ja wszedłem do swojego i położyłem się na łóżku, czekając na Matty'ego, aby wszystko mu powiedzieć.

Wycieczka trochę zmęczyła wszystkich obozowiczów, więc prawie każdy położył się spać. Przespali nie tylko całą noc, ale też wieczór, więc nie miałem okazji porozmawiać z Mattym. Dałem mu odpocząć, bo doskonale wiedziałem, jak bardzo można się zmęczyć chodząc cały czas po lesie. Mogłem porozmawiać z nim na śniadaniu, ale na nie nie poszedłem, bo nie miałem apetytu. Po posiłku trzeba było udać się na plac, aby spotkać się z opiekunami. Usiadłem na trawie obok chłopaków i cały obóz czekał na to, aż pojawi się Dave i jego banda. Zacząłem dźgać Matty'ego palcem w kolano, aż ten w końcu na mnie spojrzał i uniósł brew w górę.
- Ty jesteś na mnie obrażony, że ze mną nie rozmawiasz, czy jestem głupi i nie wiem, jaki jest powód? - zapytałem.
- Nie jestem obrażony - ściszył głos.- Po prostu... Coś mi się nie podoba.
- Niby co?
- To, że ciągle jesteś z Fuentesem. Przedwczoraj obaj odłączyliście się od grupy, wczoraj zostaliście sami w obozie. Aż dziwne, że dzisiaj jeszcze się do siebie nie przyssaliście. Już mu wybaczyłeś? Ośmieszył cię przed całym obozem, a ty od tak znów nie widzisz świata poza nim.
Przewróciłem teatralnie oczami i wzruszyłem ramionami. Matty miał trochę racji, może i za szybko wybaczyłem Vicowi, ale nie potrafiłem się na niego gniewać, gdy działał na mnie swoim urokiem, któremu nie umiałem się oprzeć.
- Ludzie zaczynają gadać - mówił dalej cicho, aby nikt nie zwrócił na nas uwagi.- Myślisz, że nikt nie zauważył, że gdy Vic znika, ciebie też nie ma? Że nagle często ze sobą rozmawiacie? Jeśli chcecie utrzymać to w tajemnicy, radzę wam rozplanować sobie te wasze spotkania, ale to zależy tylko i wyłącznie od was.
- Dlaczego tak ci zależy, aby nikt nas nie przyłapał? - szepnąłem.
- On mnie nie obchodzi. To o ciebie się martwię, bo jesteś moim przyjacielem i nie chcę, żeby coś ci się stało.
Westchnąłem ciężko i pokiwałem głową. Matty prawie zawsze miał rację, teraz znów się nie mylił, ale byłem zbyt uparty, aby mu ją przyznać. Musiałem porozmawiać o tym z Victorem, bo to on był głównym sprawcą tego zamieszania.
Siedzieliśmy tak może jeszcze przez pięć minut, po czym na placu pojawili się Dave, Danny i Taylor.
- Witajcie młodzieży! - uśmiechnął się Dave, a wszystkie spojrzenia spoczęły na nim.- Nie będę przedłużać, przejdę od razu do sedna sprawy. Będziecie podzieleni w maksymalnie pięcioosobowe grupy. Każda grupa dostanie swój teren w lesie, na którym musicie zbudować swój szałas, bazę, cokolwiek. Tym zajmie się dzisiaj młodzież. Maluchy idą do pana Carlile i pani McDougall po swoje wytyczne. Są przy jeziorze - powiedział, a najmłodsi wstali z trawy i poszli na plażę. Dave ponownie zwrócił się do nas.- Musicie zbudować stabilne bazy, ponieważ skorzystacie z nich jutro podczas zabawy. Ale o tym jutro. Teraz dobierzcie się w grupy, po czym wybierzcie kapitana, który zgłosi się do pani Jardine i pana Worsnopa po plan dla waszej drużyny.
Z góry wiedziałem, że będę w grupie z moimi przyjaciółmi. Dlatego też stanęliśmy w grupce i zaczęliśmy się zastanawiać, kogo wybrać na kapitana. Matty był chyba najbardziej ogarniętym człowiekiem w naszej drużynie, więc wybór padł na niego. Poszedł po plan, a my z cierpliwością na niego czekaliśmy. Po chwili wrócił do nas z kartką papieru w dłoni.
- No więc, tu jest plan, jak dotrzeć na nasze miejsce, jakie materiały można wziąć i takie tam - wzruszył ramionami.- Chodźmy.
Gdy chcieliśmy ruszyć w głąb lasu, moje ramię złapała silna dłoń i pociągnęła mnie nieco do tyłu. Doskonale wiedziałem, kto to był. Odwróciłem się i spojrzałem groźnym wzrokiem na Vica.
- Chcesz być z nami w drużynie? - zapytał.
Czyli teraz chciał przekabacić mnie na swoją stronę? Matty miał rację, ludzie zaczynali plotkować, a ja nie mogłem narazić się na większe pośmiewisko. Dlatego też postanowiłem odrzucić tę propozycję. Nie chciałem zaniedbywać przyjaciół, którzy byli wszystkim co miałem. Mogłem poważnie mu się narazić, ale raz kozie śmierć, tak?
- Jestem w grupie z moimi przyjaciółmi - odparłem, a Vic uniósł brew.- Więc nie będę z wami.
- Przecież możesz im powiedzieć, że jednak zdecydowałeś się dołączyć do nas.
- Nie, nie rozumiesz - pokręciłem głową.- To moi przyjaciele, nie chcę ich zaniedbywać. Plus, ostatnio spędzamy ze sobą sporo czasu. Matty mówi, że ludzie zaczynają plotkować. Chcesz zepsuć swoją reputację?
Vic zacisnął usta w cienką linię i krótko skinął głową. Najwyraźniej zaczął patrzeć na to wszystko z odpowiedniego punktu widzenia. Nie myślał o tym, że ktoś może odkryć jego orientację seksualną? Może aż tak bardzo mu na tym nie zależało. Nie wiedziałem, co siedziało w jego głowie. Chyba nikt tego nie wiedział, oczywiście oprócz niego. A może on sam nie miał pojęcia, czego chciał?
- Masz rację - mruknął.- W porządku, rozumiem. Więc skoro nie dzisiaj, to może wyjdziesz ze mną wieczorem? - zapytał z nadzieją w głosie, a mi zrobiło się go trochę żal.
- Mam dyżur w kiblu - westchnąłem.
- Więc pójdę z tobą - uśmiechnął się, a gdy zobaczył, że chciałem zaprotestować, ponownie się odezwał:- Cicho. Posprzątamy razem. Do zobaczenia.
Mrugnął do mnie, a ja podrapałem się w tył głowy i szybko wszedłem do lasu, aby dogonić chłopaków. Byłoby słabo, gdybym się zgubił.

Vic
Nie powinienem się tak czuć. Nie powinienem myśleć o nim nocą, nie powinienem myśleć o nim za dnia. Nie w ten sposób. Ten chłopak działał na mnie w bardzo nieodpowiedni sposób, jaki niektórzy uznaliby za pozytywny, ale według mnie miał negatywne skutki. Nie chciałem zbliżać się do Kellina, nie chciałem czegokolwiek do niego poczuć. Teraz jednak, z każdym kolejnym dniem, moje serce było coraz bardziej niezgodne z moim mózgiem - zmieniasz się, Fuentes, idioto. To miał być tylko niewinny zakład, wygrany w tydzień, a ja chyba zmuszałem swoje kamienne serce do wydobycia z głębi jakiegoś uczucia. Czułem się dziwnie, żeby nie powiedzieć, że źle. To było miłe uczucie, te motylki w brzuchu i łomotanie serce, ale dziwne, więc w sumie nie wiedziałem, jak mam się poczuć. Chciałem przebywać z Kellinem cały czas. Chciałem go całować, dotykać, przytulać. Przez te wszystkie lata nie doceniałem tego, jakim był wartościowym człowiekiem. A może to tylko złudzenie, a ja byłem głupi? To chwilowe. Zaraz zniknie.
Wróciłem do swojej grupy i w czwórkę ruszyliśmy w głąb lasu. Tradycyjnie, to ja zostałem wybrany na kapitana drużyny i to ja miałem plan. Pusto patrzyłem na drogę, co oczywiście każdy z tutaj obecnych musiał zauważyć. Znaliśmy się o wiele za dobrze, potrafiliśmy stwierdzić, że coś jest nie tak już po kilku chwilach. Tak jest, gdy ma się jedną, niezmienną paczkę od podstawówki i przez całe liceum. Po szkole też będziemy chodzić wszędzie w takim składzie. Czasem mamy siebie dość, to zupełnie normalne i zrozumiałe, ale naprawdę, dla tych kolesi zrobiłbym wszystko. To moja mała rodzina.
- Znowu coś z Quinnem? - zapytał Jaime, gdy dotarliśmy na polanę, gdzie miała powstać nasza baza.
Usiadłem na trawie i pokiwałem głową. Mieliśmy czas do obiadokolacji, więc mogliśmy zabrać się za budowanie dopiero później. teraz najwyraźniej nadszedł czas na rozmowy. Każdy z chłopaków usiadł na trawie i poczułem się jak w jakimś pieprzonym kółku różańcowym.
- Ten zakład to nie był dobry pomysł - wyszeptałem, wplatając palce w swoje włosy i pochylając głowę.- To był bardzo, bardzo zły pomysł.
- Kto by pomyślał, że niezwyciężony Victor Fuentes ulegnie takiej cipie, jaką jest Kellin Quinn - zadrwił Tony.
- Nie nazywaj go tak - spiorunowałem go wzrokiem, prostując się, a Tony uniósł brew w górę.
- Bronisz go?
- Odpuść - odezwał się Mike, patrząc na Tony'ego, podczas gdy ten wzruszył jedynie ramionami. Następnie zwrócił się do mnie.- Cóż, nie podejrzewałem, że jednak się w nim zakochasz...
- Nie zakochałem się w nim - przerwałem mu ostro.- Jedynie... Zauroczyłem.
- To bliskie zakochaniu. A może to tylko coś złudnego. Kto wie.
- Nie wiem, czy to coś złudnego, skoro mu do cholery jasnej obciągnąłem i zaproponowałem seks, ale się nie zgodził.
- Kurwa, Vic - jęknął mój brat, który skrzywił się na wzmiankę o seksie.- Oszczędziłbyś. Sam przyznałeś, że to nie jest złudne, więc?
- Więc przegrałeś zakład - stwierdził Tony.
- Niczego nie przegrałem! - warknąłem.- Obóz się nie skończył, tak? Mam jeszcze trochę czasu. Nie mam zamiaru się do niego przywiązać, a laczek jest prosty do zawinięcia go sobie wokół palca. Spokojnie, nie wyjdę na idiotę.
Jaime poruszył brwiami, po czym wstał z trawy i zaczął zbierać grube gałęzie leżące wokół polany. Cóż, to było chyba dobre posunięcie, bo musieliśmy zabrać się za budowę jakiejś fortecy. Dodatkowo chciałem zakończyć temat Kellina. Już sam nie wiedziałem, czego chciałem, więc najrozsądniej będzie zacząć bawić się w małego architekta i budowniczego.

Kellin
Nikt z nas nie wiedział, do jakiej zabawy budowaliśmy te bazy, ale nasza na pewno przetrwa każdą grę. Oprócz grubych gałęzi, wielkich kamieni i jakichś desek, Justin wytrzasnął skądś glinę, którą oczywiście wykorzystaliśmy. Cała budowla sprawiała wrażenie stabilnej, więc każdy z nas był dumny i zadowolony z wspólnej pracy. Po skończonej robocie wróciliśmy do obozu, gdzie przed obiadokolacją postanowiliśmy trochę się ogarnąć, bo byliśmy ubłoceni i mokrzy od potu. Zresztą, chciałem wyglądać lepiej, gdy dojdzie do mojego spotkania z Victorem, dzisiaj po jedzeniu, w kiblu, jakkolwiek to brzmiało. Ten chłopak działał na mnie w dziwny sposób. Był jedyny w swoim rodzaju, inny, ale wspaniały. Ba, myślałem nawet o jego propozycji, którą miał dla mnie wczoraj. To chyba było szalone z mojej strony, ale w pewnym momencie pomyślałem o tym, żeby odpowiedzieć mu twierdząco, dzisiaj w łazience. Doszedłem jednak do wniosku, że nie potrafiłbym się przemóc przez swoją niewinność i może trochę strach. Może kiedyś. Nie teraz.

Po obiadokolacji ubrałem luźniejszą koszulkę i poszedłem do magazynku, aby wziąć stamtąd wiadro oraz detergenty. Moje serce chciało wyrwać się z mojej piersi, bo doskonale wiedziało, że zaraz zobaczę się z Victorem. Wszedłem do łazienki, z której wygoniłem ostatnie myjące się dzieciaki. Miały swój czas, nie wykorzystały go, teraz wchodzę tu ja. I Vic, jeśli przyjdzie.
Najpierw zabrałem się za umywalki, które zacząłem przecierać gąbką. Przy trzeciej poczułem, jak ktoś obejmuje mnie w pasie i całuje w szyję. Uśmiechnąłem się lekko i odłożyłem gąbkę, po czym odwróciłem się w stronę Vica i szybko pocałowałem go w usta. Chłopak chciał przeciągnąć pocałunek, więc chwycił moją twarz i mocniej naparł swoimi wargami na moje. Takie powitania to ja rozumiem. W końcu musieliśmy się od siebie oderwać, kwestia powietrza i takich tam.
- Hej - szepnąłem.
- Hej. Gustowne rękawiczki - powiedział, a ja spojrzałem na swoje dłonie, na które nałożyłem gumowe rękawice. Nie miałem zamiaru myć łązienki bez nich, to chyba logiczne.
- Dziękuję - zaśmiałem się, po czym ściągnąłem rękawice z dłoni i położyłem je obok gąbki. Mała przerwa chyba mi nie zaszkodzi, prawda? - Jak tam budowanie bazy?
- Jakoś poszło - wzruszył ramionami.- A u was?
- Jest najlepsza! Na pewno o wiele lepsza niż wasza.
- Jeśli tak sądzisz - uśmiechnął się lekko, a ja zmarszczyłem brwi, bo zauważyłem, ze coś nie gra. Nie droczył się ze mną. To było dziwne.
- Co się stało? - zapytałem.
- Nic, dlaczego?
- Coś cię trapi, widzę to. Powiedz mi, przecież wiesz, że możesz.
Vic westchnął cicho i wzruszył ramionami. Będzie to w sobie dusił i pewnie mi nie powie. Nie lubił mówić o swoich uczuciach, bo może bał się do nich przyznać. To było zrozumiałe, ale nie zmieniało faktu, że chciałem wszystko wiedzieć.
- Po prostu o nas myślałem. Ale niech to pozostanie w mojej głowie, dobrze?
- W porządku - przewróciłem oczami.- Jeśli cię to interesuje, ja też o nas myślałem.
- I co wymyśliłeś?
- Myślałem o tym, co stało się wczoraj. Wiesz, to o seksie...
Miałem wrażenie, że oczy Vica zaświeciły się blaskiem nadziei. Szkoda, że będę musiał go zgasić, ale przynajmniej o tym myślałem, prawda? Rozważałem to. To powinien być dla niego znak, że nie traktuję go jak byle kogo. Stał się dla mnie ważny.
- Na razie nie chcę - powiedziałem, a Vic przechylił nieco głowę.- Na razie. Gdybyś chciał zapytać o to teraz, też bym się nie zgodził. Wiesz, to leży raczej w mojej psychice...
- Rozumiem, jeśli będziesz gotowy, to po prostu daj mi znać - uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło. Później powiedział coś, czego się nie spodziewałem.- Lubię cię, Kell. Bardzo cię lubię.
Chwyciłem go w pasie i położyłem głowę na jego ramieniu. Lubi mnie, a to oznaczało, że ta szopka może jednak miała jakąś przyszłość. Wspaniałe uczucie. Jakby przebiegło po tobie tysiąc koni, ale ty lubisz konie, więc nic się nie stało.
- Też cię lubię. O wiele za bardzo, aniżeli powinienem.

wtorek, 17 grudnia 2013

9.

Hej. Komentarze. Hej. Kocham Was. Hej.
__________________________
Na polanie siedzieliśmy przez jakieś pół godziny, ale później zaczęło nam się nudzić, więc postanowiliśmy ruszyć się z miejsca i pójść jakąś ścieżką, aby ewentualnie znaleźć resztę grupy. Było to bardzo wątpliwe, że ich dogonimy, ale zawsze warto było spróbować. Najważniejsze było to, że trzymaliśmy się, razem. Dosłownie. Gdy szliśmy ścieżką, Vic trzymał mnie za rękę. Nasze palce były ze sobą splecione i przysięgam, prawdopodobnie cały czas byłem czerwony jak burak, bo nigdy nie przypuszczałem, że znajdę się w takiej sytuacji jak ta. Szedłem ze swoim obiektem westchnień za rękę w lesie, śmialiśmy się do siebie, rozmawialiśmy, całowaliśmy się - czy mogło być piękniej?
Szliśmy w ciszy przerywanej co jakiś czas przez krótki śpiew ptaków. Natura była cudowna. Jej piękno zapierało dech w piersi, co było dowodem na to, że to właśnie rzeczy naturalne są cudowne, a nie te sztuczne i plastikowe. Vic chyba nie widział tego piękna w stu procentach, ale byłem pewny, że na pewny uważał przyrodę za coś niesamowitego. Najważniejsze było to, że jej nie niszczył. Tego nie mogłem zdzierżyć.
Szliśmy dość długo, a po obozowiczach nie było ani śladu. Zacząłem się denerwować, bo chciałem wrócić do obozu, tym bardziej, że nie znałem tej części lasu i nie potrafiłem się po niej poruszać. Nie kojarzyłem poszczególnych drzew, charakterystycznych punktów, osuwisk ziemi w określonych miejscach. Vic również nie wiedział, jak wybrnąć z tego gąszczu.
- Mogliśmy zostać na tej polanie - westchnąłem, opierając się o drzewo i patrząc zmęczonym wzrokiem na chłopaka.
Było już grubo po szesnastej. Całodzienna wędrówka wcale mi nie służyła, tym bardziej, gdy swoje trzy grosze dorzucił również stres. Vic próbował złapać zasięg, ale to było logiczne, że w lesie telefonia komórkowa nie działała.
- Beznadziejna sytuacja - mruknął, siadając na małym pieńku.- Na pewno nas szukają, nie martw się.
- Szukać szukają, ale czy znajdą? Nie chcę zostać tu na noc.
- Też nie chcę. Ale niedługo pewnie nas znajdą. Nie ruszajmy się stąd.
Pokiwałem głową i usiadłem na wystającym grubym korzeniu. Gdybym był sam, już pewnie dawno bym panikował i ryczał. Vic sprawił, że oddychałem w miarę spokojnie i próbowałem nie myśleć o najgorszych zakończeniach tej wycieczki. Na pewno nas szukają, na pewno znajdą, na pewno wrócimy do obozu. Takie był moje nadzieje, ale z każdą minutą spędzoną w tym miejscu stawały się coraz mniejsze i słabsze. Byłem człowiekiem niewierzącym w happy endy, nie należało oczekiwać ode mnie zbyt wiele. Wydaje mi się, że Vic doskonale o tym wiedział, dlatego nie naciskał. Dał mi żyć w swoim własnym świecie, raz po raz zamieniając ze mną kilka zdań. Musiałem sie uspokoić i nie pozwolić mojej panice wziąć w górę.
Siedzieliśmy w takiej pozycji chyba kolejne półtorej godziny i zaczęło mi być duszno. Trudno mi się oddychało, drżały mi ręce, a mały głosik w mojej głowie ciągle szeptał, że zostanę tu na zawsze i zeżrą mnie jakieś dzikie zwierzęta. Już nawet przyroda nie działała na mnie uspokajająco. Teraz widziałem wszystko w ciemnych barwach, żadnej przyszłości. Tylko las i ja. W pewnym momencie zapomniałem, że Vic również tu był i przypomniałem sobie o nim dopiero wtedy, gdy chwycił mnie za rękę i splótł nasze palce. Mały gest, ale jakże pomocny. Oczywiście to nie sprawiło, że uspokoiłem się całkowicie, ale na pewno było mi odrobinę lepiej. Drugie trzydzieści sześć i sześć siedzące obok potrafiło sprawić, że twoje nastawienie na świat diametralnie się zmieni. Nadal drżałem i miałem problemy z oddychaniem, zachowywałem się jak totalna sierota, ale Vic był wyrozumiały. Nie miałem pojęcia, dlaczego ciągle ze mną siedział. Równie dobrze mógł iść gdzieś sam i szukać drogi powrotnej na własną rękę, ale trwał. Był wspaniały.
- Oddychaj - wyszeptał, a ja pokiwałem szybko głową.
Usiadłem na jego kolanach i położyłem głowę na jego ramieniu. Musiałem poczuć się jeszcze bezpieczniej, aby zupełnie się uspokoić.
- Mogę tak siedzieć? - zapytałem cicho, czując, jak Vic obejmuje mnie w pasie.
- Oczywiście, że możesz. Jeśli dzięki temu się uspokoisz, to możesz siedzieć ile tylko chcesz.
Uśmiechnąłem się lekko, przymykając oczy. Relaks. Wsłuchaj się w cichy szelest liści. Poczuj przyjemny podmuch wiatru, który muska skórę twojej twarzy. Chwyć bliską ci osobę, której ufasz i zapomnij o tym, co cię trapi i męczy od jakiegoś czasu. Skorzystaj z chwili, bo może już się nie powtórzyć. I mimo że znajdowaliśmy się w beznadziejnej sytuacji, aktualnie było mi dobrze. Z sekundy na sekundę uspokajałem się jeszcze bardziej.
- Jesteś głodny? Potrzebujesz czegoś? - zapytał szeptem, a ja pokręciłem przecząco głową.
Potrzebowałem tylko i wyłącznie jego, aby iść do przodu. Może on nie zdawał sobie z tego sprawy, mógł uważać to za coś absurdalnego, ale czułem to w swoim sercu. Potrzebowałem go. Potrzebowałem swojego wroga, który pomagał mi w życiu.
- Może jednak powinieneś coś zjeść. Nie chcę, żebyś nagle zasłabł, czy coś...
- Jest w porz... - zacząłem, ale nie dokończyłem, bo w lesie rozległ się głośny huk, na którego dźwięk gwałtownie podskoczyłem i objąłem ramionami szyję Vica, w której ukryłem twarz.
Chłopak mocno chwycił mnie w pasie i zaczął gładzić moje plecy. Nie miałem pojęcia, co to do cholery było, ale wątpiłem, że zwiastowało coś dobrego. Ale może po prostu znów myślałem pesymistycznie.
- Co to było? - wyszeptałem, nieśmiało podnosząc wzrok, aby móc spojrzeć na skupioną twarz szatyna.
- Nie mam pojęcia. Jakaś strzelba? Wiatrówka?
- Nie pocieszasz - jęknąłem, a Vic ciężko westchnął.
- Nie chcę cię dołować, ani nic w tym rodzaju, ale naprawdę, Kell, musisz spojrzeć na to z realistycznego punktu widzenia. W tym lesie mogą być myśliwi, więc odgłosy strzałów są normalne.
- A co jeśli pomylą nas ze zwierzętami?
- Nie pomylą, spokojnie.
Nie byłem pewny, czy to mnie uspokoiło. Lepiej być rozszarpanym przez dzikie zwierzęta czy postrzelonym przez myśliwego? Co wolałby Vic? Oczywiście nic, bo patrzył na to wszystko realistycznie i przyszłościowo. Stwierdził, że jeśli do dziewiętnastej nas nie znajdą, trzeba będzie pobawić się w harcerzy i odnaleźć obóz samodzielnie. Wykorzystamy do tego mech i punkty, które mogliśmy kojarzyć z wcześniejszej wędrówki.
Podczas kolejnej godziny słyszeliśmy strzały co jakieś dwadzieścia minut. Za każdym razem podskakiwałem w górę i mocniej chwytałem Vica, wbijając paznokcie w jego skórę. W pewnym momencie chłopak stracił cierpliwość i wstał z ziemi, przez co ja też byłem zmuszony, aby się podnieść. Spojrzałem na niego, marszcząc brwi.
- Idziemy, Kell. Nie wytrzymam tu dłużej, można dostać na głowę.
- Ale gdzie?
- Spróbujmy wrócić do strumyczka. Potem zobaczymy.
Weszliśmy na ścieżkę, którą wcześniej przyszliśmy. Droga nie była jednak taka łatwa, bo w ogóle jej nie kojarzyliśmy. Próbowaliśmy wysłuchać dźwięk płynącej wody, ale w lecie panowała głucha cisza, która sprawiała, że bałem się jeszcze bardziej. Gdy miałem wrażenie, że w krzakach coś się poruszyło, chwyciłem rękę Vica i wbiłem w nią paznokcie, przez co zostawiłem na jego skórze widoczne ślady. Chłopak syknął z bólu i spiorunował mnie wzrokiem. To nie było miłe spojrzenie. Rozumiałem, że był zmęczony, zdenerwowany i niecierpliwy, ale powinien postawić się na moim miejscu. Byłem tylko strachliwym i słabym siedemnastolatkiem. Musiałem odreagowywać.
- Uspokój się - powiedział jedynie, krótko i szorstko, a ja opuściłem głowę.
Strumyczka nie było widać ani słychać. Usłyszeć natomiast można było kolejne strzały, dodatkowo o wiele wyraźniejsze i głośniejsze. Nie chciałem denerwować Vica, więc jedynie podskakiwałem i wzdrygałem się, gdy usłyszałem nieprzyjemny dźwięk.
- Hej, tam coś jest! - rozległ się męski krzyk. Nie potrafiłem rozpoznać głosu, na pewno nie należał do żadnego z opiekunów czy obozowiczów.
- Chodź tam, będziemy coś mieć - odpowiedział mu drugi głos, a Vic spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami. Powoli się nade mną nachylił, jego wargi prawie dotykały płatek mojego ucha.
- Ukryj się za drzewem, a jeśli to nic nie da, chwycę cię za rękę i po prostu pobiegniemy, w porządku?
- Tak - szepnąłem i stanąłem za jednym z drzew.
Serce waliło mi jak szalone. Zaraz skończę jak jakiś jeleń. Czułem się jak w słabym horrorze: zabójca goni cię z dubeltówką po lesie, a ty chowasz się za drzewem. Jeśli cię znajdzie, uciekasz z krzykiem, a on naciska spust i padasz na ziemię. Cóż, może to było trochę drastyczne, ale moje podejście do świata nie pozwalało mi myśleć inaczej o tej całej sytuacji.
Zerknąłem na Vica, który miał lekko rozchylone wargi i zmarszczone brwi. Nasłuchiwał jakiegokolwiek dźwięku, który mógłby mu powiedzieć, że ktoś się do nas zbliżał. Po kilku minutach usłyszałem szelest liści i ściszone głosy.
- Mówiłeś, że tu coś będzie - mruknął jeden z mężczyzn.
- Zwierzak pewnie zwiał. Poddaję się. To nie ma większego sensu. Trzeba było poczekać na sezon, a nie iść teraz. Aaron znów będzie się z nas śmiał.
- Aaron zawsze ma rację. Ale dziwisz się? On co roku wraca z jakimś porożem.
Miałem ochotę wybuchnąć śmiechem, ale rozsądniej było to wszystko przeczekać. Vic zagryzł dolną wargę i oparł głowę o pień drzewa. Miał zamknięte oczy, dłonie wsunięte w kieszenie, a ja przyłapałem się na rozchyleniu własnych ust. Nie mogłem patrzeć na niego bez jakiejkolwiek reakcji. Był na to za idealny, przynajmniej dla mnie. Zapomniałem i zachowaniu jakichkolwiek środków ostrożności i poruszyłem nogą, przez co nadepnąłem na gałąź i złamałem ją stopą. Wtedy usłyszałem wystrzał i dym obok drzewa, za którym stałem. Vic szybko chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą. Miałem trudności z bieganiem po krzakach, a tym bardziej z nadążaniem za chłopakiem. Vic to zauważył i nagle się zatrzymał, po czym pochylił się, abym mógł wejść na jego plecy. Szybko to zrobiłem i po chwili znów pędziliśmy przez las. Moje ręce mocno trzymały jego szyję, ale bez przesady, nie chciałem go udusić. Usłyszałem jeszcze kilka strzałów, na których dźwięk zacieśniałem swój uścisk. Nie wiem, ile biegliśmy, ale nagle się zatrzymaliśmy, a raczej upadliśmy na ziemię. W pewnym momencie pomyślałem, że może trafili Vica, ale odetchnąłem z ulgą, gdy zobaczyłem nad nami Austina. Był zdenerwowany, miał skrzyżowane ręce na torsie i patrzył na nas zawiedzionym wzrokiem. Vic musiał się od niego odbić, przez co wylądowaliśmy na ziemi. Znajdowaliśmy się na szerokiej ścieżce, prawdopodobnie na tej samej, którą szliśmy wcześniej. Wstaliśmy z ziemi i otrzepaliśmy się z pyłu, po czym spojrzeliśmy na Austina i pochyliliśmy głowy. Cóż, przynajmniej ja to zrobiłem. Vic błądził wzrokiem po otoczeniu, byle nie napotkać spojrzenia opiekuna.
- Wyjaśnicie mi to w obozie. Dave'owi też. A teraz idziemy - powiedział ostro i cała nasza trójka chciała ruszyć z miejsca, ale zatrzymał nas krzyk.
Był to jeden z myśliwych. Odwróciliśmy się w stronę źródła dźwięku i zobaczyliśmy dwóch mężczyzn w kapeluszach i ze strzelbami w dłoniach. Jeden z nich miał czarne, związane w kucyk włosy i zarost na twarzy, drugi zaś był opalony, a jego brązowe włosy sięgały mu za ramiona. Spojrzeli na nas i zmarszczyli brwi, po czym przenieśli wzrok na Austina i uśmiechnęli się promiennie.
- Austin! Co ty tu robisz? - zapytał ze śmiechem brunet.
- To ja powinienem was o to zapytać! - zaśmiał się Austin, podchodząc do mężczyzn.- Tino, Phil, kopę lat! Nadal bawicie się w to myślistwo? To nie sezon.
- Tak, wiemy, ale nie mogliśmy siedzieć w domu i nic nie robić. A ty co tu robisz?
- Jestem opiekunem na obozie i właśnie znalazłem dwie zguby - powiedział, wskazując na nas.
Tino i Phil spojrzeli na nas z zaciekawieniem. Chyba zdawali sobie sprawę z tego, że to właśnie nas gonili, a nie zwierzynę.
- Cholera. To w was strzelaliśmy? - zapytał szatyn, chyba Phil.
- Strzelaliście w nastolatków?! - krzyknął Austin.
- Myśleliśmy, że to zwierzęta, stary, naprawdę - odpowiedział Tino.- Przepraszamy, bardzo was przepraszamy. Uwierzcie, nie chcieliśmy was zabić.
- Tak podejrzewamy - mruknął Vic.
- Lepiej chodźcie na polowania z Aaronem, przynajmniej się na tym zna - stwierdził Austin.
- Widzisz, mówiłem - prychnął Phil.- Wracamy do domu, Aaron musi się z nas pośmiać.
- Daj znać, gdy ten wasz obóz się skończy. Wyskoczymy na jakieś laski, czy coś - dodał Tino, patrząc na Austina, po czym obaj się z nim pożegnali, jeszcze raz nas przeprosili i odeszli.
To było dosyć dziwne, ale nie chciałem w to wnikać. Teraz pragnąłem jedynie wrócić do obozu i zamknąć się w domku, aby chociaż na chwilę odciąć się od lasu. Austin chwycił nas za koszulki i zaczął prowadzić ścieżką w stronę obozu. Na pewno zostaniemy jakoś ukarani, ale nie chciałem myśleć w jaki sposób. Kolejna kara wcale nie była przeze mnie pożądana, bo czyszczenie kibli wystarczająco mnie męczyło. Ale będzie co będzie. Trzeba było nie zachwycać się strumyczkiem.

Kara nie była taka zła. Nazajutrz zostaliśmy wyznaczeni do pokrycia farbą ochronną domków dla opiekunów. Dzięki temu ominęła nas kolejna wycieczka. Mieliśmy na to czas do obiadokolacji, a jako że w obozie zostaliśmy sami, mogliśmy trochę odpocząć i dopiero później zabrać się za prawdę. Postanowiliśmy robić sobie przerwy w malowaniu, żeby za bardzo się nie zmęczyć. Nasze odpoczywanie polegało głównie na całowaniu się, więc po małej sesji byłem jeszcze bardziej zdyszany niż przed nią. Nie mogłem jednak narzekać, ponieważ smak ust Vica nigdy mi się nie znudzi. Jego wargi był idealne, z trudem mogłem się od nich oderwać, ale kiedyś trzeba było. Malowaliśmy tylną ścianę, ja prawą stronę, a Vic lewą. Farba była bezbarwna, bo dostaliśmy do dyspozycji raczej preparat wzmacniający drewno, aniżeli prawdziwą farbę, dlatego też nie przejmowaliśmy się nierównym nałożeniem czy czymkolwiek w tym stylu. Chcieliśmy skończyć malować tę część domku, aby znów się do siebie przyssać. Rzadko kiedy zdarzała nam się okazja, aby całować się bez skrupułów oraz obaw, że ktoś nas zobaczy.
Gdy obaj znaleźliśmy się na środku, Vic ułożył dłoń na moje plecy, aby następnie zjechać niżej, na mój tyłek. Wolną ręką chwyciłem jego i ściągnąłem ją z siebie, kręcać przy tym głową.
- Weź mnie na barana, to pomaluję górną część - powiedziałem, a Vic westchnął ciężko i nachylił się, abym mógł na niego wejść.
Gdy już siedziałem na jego ramionach, zacząłem pokrywać preparatem górne deski domku. Vic rzucił pędzel na ziemię i ułożył dłonie na moich udach, które zaczął delikatnie muskać palcami. Zbliżał się nimi do mojego krocza za jego karkiem, ale wolną ręką uderzyłem w jego dłonie.
- Przestań - powiedziałem, skupiając się na malowaniu.
- Oj Kell - powiedział zalotnie.- Na pewno chcesz, żeby było ci dobrze...
- Tak, ale nie na twoich ramionach, gdy maluję dom.
- A później dasz mi zrobić ci dobrze?
- Nie - odparłem tylko dlatego, aby trochę się z nim podroczyć. Mogłem być uparty, jeśli tego chciałem.- Nie chcę, żebyś robił mi dobrze. Nie mam humoru.
- Jesteś jak baba - stwierdził.- Na pewno tego chcesz. Nie usprawiedliwiaj się bólem głowy.
- Czytasz mi w myślach. Boli mnie głowa, bo nawdychałem się oparów tej farby. To dość szkodliwa substancja.
- Czyli nie chcesz, żebym dotknął cię w pewnych miejscach? - zapytał niewinnie.
- Nie.
- Nie chcesz, żebym wziął cię całego do buzi? Nie chcesz, żeby moje wargi oplotły całego twojego penisa? Nie chcesz pieprzyć moich ust?
Czułem się bardzo, ale to bardzo niekomfortowo, gdy mówił do mnie w ten sposób, a zarazem mogłem poczuć, że moje spodnie stawały się coraz ciaśniejsze. Cholera, musiałem być silny i nie dać za wygraną.
- Nie chcę - powiedziałem uparcie, kończąc malowanie.- Ukucnij, chcę zejść.
- Chyba raczej nie zejdziesz - odparł beztrosko, zaczynając nieco mnie podrzucać, przez co mocno chwyciłem jego głowę.
Bałem się, że spadnę i coś sobie zrobię. Byłem swojego rodzaju hipochondrykiem, bałem się o woje zdrowie, bo wiedziałem, że mój organizm wielu rzeczy nie wytrzymywał.
- Nie rób tak! - pisnąłem, co skłoniło Vica do śmiechu.
- Jej, jesteś jak dziewczynka. Jak mam nie robić? Tak?
Znowu mnie podrzucił, a ja zaskomlałem cicho i zacieśniłem uścisk na jego głowie. Nie przejmowałem się tym, że trzymam za mocno. Za bardzo bałem się o swoje kończyny, które mogły złamać się przy upadku.
- Nie rób! Matko, Vic, postaw mnie na ziemię, proszę...
- Nie wydaje mi się.
- Zrobię wszystko.
- Wszystko? - zapytał podejrzliwie, a ja szybko pożałowałem tego stwierdzenia.
- T-to zależy.
- Powiedziałeś wszystko. Więc najpierw cię postawię, a potem coś ci powiem.
Schylił się, abym mógł zejść, co zaraz uczyniłem, po czym spojrzałem na niego niepewnie. Chłopak podszedł do mnie i chwycił moją twarz w swoje dłonie, po czym oparł swoje czoło o moje.
- Powiedziałeś, że zrobisz wszystko, tak?
- T-tak, ale to zależy... Vic, nie każ mi robić niczego głupiego, proszę cię...
- Spokojnie Kell. Chcę poprosić o coś innego.
Przełknąłem głośno ślinę, a moje serce prawie wyskakiwało mi z piersi. Nie wiedziałem, co siedziało w jego głowie, ale bałem się słów, które zaraz opuszczą jego usta.
- Daj mi być swoim pierwszym - powiedział w końcu.
- C-co? - zapytałem, nie bardzo rozumiejąc, o co mu chodzi.
- Daj mi być swoim pierwszym. Prześpij się ze mną.
Och...

piątek, 13 grudnia 2013

8.

Przepraszam! Przepraszam, że daję po tygodniu, ale nie mogłam wcześniej, dziękuję za to szkole. Tak czy siak, macie. Dziękuję za cierpliwość, za komentarze i jak zwykle zachęcam do jeszcze aktywniejszego wyrażania opinii.
Smut. niepełnometrażowy ;)
________________________
Przed śniadaniem Vic próbował porwać mnie za stołówkę, ale wyrwałem się z jego uścisku i spiorunowałem go wzrokiem. Nie miałem zamiaru przebywać w jego towarzystwie. Nie chciałem na niego patrzeć. Nie chciałem oddychać tym samym powietrzem. Nie chciałem, żeby istniał. Był dla mnie nikim, nawet jeśli przez moment pokazał, że w głębi duszy jest dobrym człowiekiem. Szybko jednak ściągnął tę maskę. Jest takim skurwysynem, jakim był zawsze. Moje serce cicho do mnie szeptało, abym mu wybaczył i znów dał do siebie dotrzeć, ale mózg krzyczał, żeby iść własną ścieżką i nie myśleć o tym idiocie. I mimo że chciałem wybrać serce, postanowiłem posłuchać umysłu, bo o wiele lepiej na tym wyjdę. Zresztą, nawet Matty ciągle mi powtarzał, żebym nie przejmował się Victorem, a ja go słuchałem, bo był moim przyjacielem i dawał dobre rady.
Miałem świadomość, że na śniadaniu Vic ciągle patrzył w moją stronę. Spojrzałem na niego dosłownie dwa razy, ale czułem na sobie jego wzrok przez cały czas, przez co czułem pewien dyskomfort. Zauważył to Matty, który znał mnie najlepiej i wiedział, że coś jest nie tak.
- Nie przejmuj się nim i po prostu jedz śniadanie - mruknął, aby reszta chłopaków go nie usłyszała, a ja westchnąłem cicho i pokiwałem głową, po czym zająłem się jajecznicą na talerzu.
Trudno było wyrzucić go z głowy, ale nie miałem wyboru. Ten chłopak źle na mnie działał, a ja nie chciałem wpaść w jakieś bagno z nim związane.
- Przysięgam, jeśli jeszcze raz na niego spojrzysz, wydłubię ci oczy i przestaniesz się gapić.
- Nic nie poradzę, przywiązałem się do niego...
- Do kogo się przywiązałeś? - wtrącił się Jack, przeżuwając kawałek parówki.
- Do nikogo - wzruszyłem ramionami.
Jeszcze tego mi brakowało, aby inny dowiedzieli się o tym, co był między mną a Victorem. W sumie teraz czułem tylko nienawiść, ale są fakt, że nieco się do siebie zbliżyliśmy, wcale nie pomagał mi w normalnym funkcjonowaniu w takim społeczeństwie.
- Chodź, idziemy stąd - mruknął Matty, a ja wyszeptałem ciche "dobrze" i nasza dwójka odeszła od stołu. Reszta chłopaków postanowiła jeszcze trochę zjeść. Ja nie miałem apetytu.
Wyszliśmy ze stołówki i poszliśmy do domku, ale do niego nie weszliśmy. Stanęliśmy kilka metrów od wejścia, bo Matty nagle się zatrzymał i zmarszczył brwi. Spojrzałem na niego pytająco. Chłopak wyglądał, jakby uporczywie nad czymś myślał, układał coś sobie w głowie i próbował dobrać odpowiednie słowa, aby się przede mną nie zbłaźnić. To było trochę zabawne, więc uśmiechnąłem się półgębkiem i spojrzałem w jego oczy za szkłami.
- Wszystko w porządku? - zapytałem.
- Tak, ale zacząłem się nad czymś zastanawiać - odparł niepewnie.
- Możesz mi powiedzieć. Jesteśmy przyjaciółmi.
- Racja... - powiedział cicho, aż w końcu wziął głęboki oddech.- Zacząłem zastanawiać się nad tobą. W sensie, że nad homoseksualizmem. Co takiego widzisz na przykład w Vicu? Czym to różni się od heteroseksualizmu oprócz tego, że pociągają cię faceci?
Zaśmiałem się pogodnie i położyłem dłoń na jego ramieniu. To dość zabawne, że o tym myślał, ale w sumie miał pełne prawo do zadania takiego pytania. To była dość ciekawa sprawa i nie byłem pewien, czy sam znałem odpowiedź na to pytanie.
- Naprawdę o tym myślałeś? - zapytałem ze śmiechem.
- Tak, ale nie śmiej się ze mnie! No bo spójrz, czym różni się pocałunek z chłopakiem od pocałunku z dziewczyną? Całowałeś się kiedyś z dziewczyną? 
- Tak, ale to było może jak miałem... Z trzynaście lat - wzruszyłem ramionami. Ten pocałunek to była raczej próba. Chciałem poczuć jak to jest, mimo że dziewczyna, którą całowałem, w ogóle mi się nie podobała, z wiadomych powodów.
- Więc jaka jest różnica?
- To zależy na kogo trafisz - stwierdziłem.- Niektóre dziewczyny mogą być ostrzejsze, a niektórzy faceci delikatniejsi. Nie ma jakiejś zasady, która mówi, że mężczyzna będzie brutalny, a dziewczyna spokojna.
- Wszystkie dziewczyny, z którymi się całowałem, były raczej spokojne, więc zacząłem się zastanawiać, jak to jest z chłopakiem.
Oblizałem wargi i spojrzałem na Matty'ego z rozbawieniem w oczach. Może zastanawiał się nad swoją seksualnością, nie wiedział, w którą stronę pójść. Wtedy postanowiłem trochę mu to ułatwić. Od czego byli przyjaciele?
- Pamiętaj, że to co się teraz stanie, nic nie zmienia w naszej przyjaźni - powiedziałem spokojnie, po czym pocałowałem go w usta.
Mogłem się spodziewać, że nie zareaguje od razu, bo to było dla niego coś nowego. Nie naciskałem, dałem mu się przyzwyczaić. Po prostu powoli zacząłem poruszać swoimi wargami, czekając, aż on zrobi kolejny ruch. W końcu oddał pocałunek, a ja ułożyłem dłonie na jego ramionach. Po minucie się od niego oderwałem i uniosłem brew w górę. Matty wyglądał na zakłopotanego, po chwili oblizał usta i parsknął śmiechem.
- I co, jest różnica? - zapytałem nieśmiało.
- Chyba wolę dziewczyny - zaśmiał się, a ja obdarzyłem go szczerym uśmiechem.
Wtedy zauważyłem, że w pewnej odległości od nas stoi Vic. Nie był za blisko, może jakieś dwadzieścia metrów od nas. Doskonale widział mój pocałunek z Mattym. Stał jak wryty, patrzył na mnie ze smutkiem w oczach i może trochę z zazdrością? Wyglądał na zranionego, te wszystkie uczucie były wymieszane i wymalowane na jego twarzy. Miał lekko rozchylone usta i uniesione brwi. 
Dobrze mu tak. Jakaś część mnie chciała, aby Vic był zraniony. Pragnąłem go skrzywdzić, dać mu powody do cierpienia. Chciałem, żeby był zazdrosny.
- Pocałuję cię jeszcze raz, później wyjaśnię ci dlaczego, po prostu rozchyl wargi i już - szepnąłem do Matty'ego, który nie zdawał sobie sprawy z obecności Vica.
Nie odrywałem wzroku od szatyna, który skrzyżował ręce na torsie. Uśmiechnąłem się ironicznie, po czym znowu pocałowałem Matty'ego. Ten pocałunek był trochę bardziej łapczywy. Chłopak rozchylił wargi tak, jak mu kazałem, a ja wsunąłem między nie swój język. Na początku miałem zamknięte oczy, ale po chwili je otworzyłem i nieco się odchyliłem, aby spojrzeć na Vica. Był smutny. Opuścił głowę i ruszył do swojego domku. Wtedy oderwałem się od Matty'ego i pociągnąłem go do naszego domku. Nie mogłem rozmawiać z nim o tym na zewnątrz. Już samo całowanie się z nim na otwartym terenie było głupim pomysłem, ale czego nie robiło się dla zemsty?
- To mnie nie przekonało do zostania homosiem, jeśli o to ci chodziło - powiedział, gdy znaleźliśmy się w pomieszczeniu.
- Nie takie miałem intencje - westchnąłem.
- Więc o co chodziło?
Pewnie znowu się nasłucham, że zaprzątałem sobie głowę z Victorem, ale nie mogłem okłamać swojego przyjaciela, tym bardziej, że przed chwilą całowaliśmy się z języczkiem. I tak wolałem Vica, bo Matty nie był przyzwyczajony do utrzymywania takiego typu relacji z mężczyzną.
- Zobaczyłem Vica. Patrzył na nas, widział, jak się całowaliśmy, więc chciałem wzbudzić w nim zazdrość... I chyba mi się udało, bo widziałem to na jego twarzy. Przepraszam, że tak cie wykorzystałem, ale po prostu przyszło mi to do głowy i... Przepraszam.
Matty westchnął głośno, po czym pokiwał z rozbawieniem głową. Dobrze, że się na mnie nie wydarł i nie zaczął pouczać. Przynajmniej był wyrozumiały.
- Nie będę tego komentować - powiedział jedynie.- Rób co chcesz, ja mogę cię ewentualnie pocieszyć. Swoją drogą, nie całujmy się już więcej. To dziwne uczucie. Zostanę przy dziewczynach.

Wcale nie podobały mi się plany na dzisiejszy dzień. Wychodziliśmy z obozu na całe kilka godzin. Idziemy na wycieczkę krajoznawczą, od rana do późnego popołudnia, ba, może nawet wieczora. Wyruszaliśmy w strony, w których jeszcze nikt z nas nie był (oczywiście prócz Dave'a i Austina, którzy szli z nami). Tylko młodzież od piętnastego roku życia poszła na wycieczkę, jako że opiekunowie stwierdzili, iż młodsi mogą nie wytrzymać całego dnia marszu, z krótkimi przerwami na załatwienie potrzeb w krzakach czy zjedzenie kanapki. 
Chciałem zostać. Nigdy dobrze nie znosiłem takich pieszych wycieczek, ponieważ dość szybko się męczyłem. Często dopadała mnie kolka, gdy tempo było za szybkie albo nie mogłem oddychać, bo moje płuca i serce nie nadążało nad rytmem, który chciałem narzucić swojemu organizmowi. Byłem dosyć przykrym człowiekiem, ale co poradzić, gdy w dzieciństwie sporo chorowałem i moje ciało często odmawiało posłuszeństwa.
W plecaku miałem kilka owoców i trzy butelki wody. Wziąłem też telefon i słuchawki, w razie gdyby ktoś się do mnie przyczepił, a ja nie będę miał zamiaru się z nim użerać. Szedłem z Mattym, Justinem, Jackiem i Gabe'em na końcu wycieczki. Za nami byli jeszcze tylko drugi Jack i Alex, ale oni żyli w swoim własnym świecie, więc nikt nie zwracał uwagi na ich dziwne zachowanie. Zaraz przed nami maszerowali Brytyjczycy, przed nimi Meksykanie, a na przodzie kilka innych chłopaków wraz z opiekunami. Nikt nie wiedział, co dokładnie było naszym celem. Po prostu szliśmy przed siebie, czekając na postoje. Te wycieczki zawsze się dłużyły, a ludzie po jakimś czasie zaczynali się nudzić, więc chcieli jakoś urozmaicić ten czas. Wtedy najczęściej zaczynała się zabawa ze mną i do obozu wracałem po niej poobijany. Może w tym roku będzie inaczej, ale i tak szczerze w to wątpiłem.
Szliśmy średniej szerokości ścieżką, na której w jednym rzędzie mogły zmieścić się trzy osoby. Wzdłuż niej rosły rozłożyste krzewy, których gałęzie czasem przysłaniały nam drogę i trzeba było odgarnąć je na bok, aby bez problemu móc przejść dalej. Z każdym przebytym metrem drzewa stawały się coraz wyższe, słońce miało trudności z przedarciem się przez dach liści, przez co zrobiło się trochę chłodniej i nieco ciemniej. Oczywiście widoczność była doskonała, nie zważając na gałęzie, ponieważ mogło dochodzić dopiero południe. Mimo że słońce górowało na niebie w najwyższym punkcie, nikt z nas tego nie czuł. Cień drzew chronił nas przed pełną krasą Wielkiej Gwiazdy, z czego się cieszyłem, bo przynajmniej skończę bez poparzenia.
Dziwił mnie spokój obozowiczów. Oliver i Matt ani razu nie odwrócili się w moją stronę, nikt mnie nie wyzywał, nic się nie działo. Nie, żebym narzekał, ale to było dość ciekawe zjawisko. Miłe zaskoczenie.
Powiadają "nie mów hop, zanim nie przeskoczysz" albo "nie chwal dnia przed zachodem słońca". Podczas pierwszego postoju na małej polanie otoczonej paprociami i oregońskimi słonecznikami, które swoją żółtą barwą nadawały temu miejscu pewien urok i poczucie ciepła, usiedliśmy nieco na boku, gdzie Jack i Justin zjedli kanapki, kiedy ja wypiłem tylko kilka łyków wody. Cóż, wypiłem tylko tyle, bo połowa zawartości butelki znalazła się na mojej koszulce. Oczywiście genialny Matt postanowił podejść mnie od tyłu i ścisnąć butelkę, abym się oblał. Siarczyście przekląłem, po czym spojrzałem na koszulkę i zacisnąłem zęby. Na szczęście nie było zimno, więc powinna szybko wyschnąć. 
W dalszą drogę ruszyliśmy po dziesięciu minutach postoju. Las stawał się coraz gęstszy i czasem mieliśmy problem z odnalezieniem ścieżki, która się zwężała. W pewnym momencie musieliśmy iść gęsiego, aby się na niej zmieścić. Nasze ustawienie całkowicie się zmieniło. Teraz szedł za mną Oliver, który wykorzystywał naszą pozycję, aby od czasu do czasu mnie popchnąć lub "przypadkowo" na mnie wpaść. Przy okazji ciągnął mnie też za włosy lub szczypał w szyję. To było irytujące, żeby nie powiedzieć, że żałosne.
Po półtorej godziny znowu się zatrzymaliśmy. To było magiczne miejsce. Płynął tu strumyczek, słońce nieśmiało wdzierało się na polanę przez koronę drzew i oświetlało płynąca wodę pełną jasnych refleksów. Usiadłem przy rzeczce po turecku i zamoczyłem w niej dłoń. Woda była przyjemnie chłodna i jaka czysta! Zatraciłem się w myślach, patrzyłem na odbijające się w tafli światło i wyłączyłem się na świat. Mogłem tu siedzieć i w ogóle się nie ruszać. W istocie, to właśnie robiłem. Byłem tak zafascynowany tym małym aspektem przyrody, że nie zwracałem uwagi na wołania i krzyki. Po chwili na polanie siedziałem tylko ja. Rozejrzałem się wokół i głośno przełknąłem ślinę. Nie znałem tej części lasu. Byłem w czarnej dupie.
Wyciągnąłem telefon z plecaka, aby zadzwonić do Matty'ego, ale oczywiście nie było zasięgu, czego mogłem się spodziewać.
- Ja pierdolę! - odchyliłem głowę do tyłu.
Nie było sensu ruszać samemu i iść na oślep. Mogłem zawędrować gdzieś jeszcze dalej, gdzie nigdy mnie nie znajdą. Pewnie niedługo zorientują się, że mnie nie ma i po mnie wrócą. Miałem taką nadzieję. Dlatego też postanowiłem czekać. Położyłem się na miękkiej trawie i patrzyłem w liściasty sufit zbudowany przez drzewa. Byłem wrażliwy na przyrodę dopóki nie łaziły po mnie różnego rodzaju robaki i małe żyjątka. Nie miałem fobii. Po prostu nie moglem znieść tego uczucia, że coś po mnie drepcze tymi małymi odnóżami i w każdej chwili może mnie ugryźć... Aż się wzdrygnąłem. Ale może zrobiłem to też dlatego, bo nade mną nagle stanął Vic, który zmarszczył brwi. Wyciągnął do mnie dłonie, aby podnieść mnie z ziemi. Chwyciłem je, po czym stanąłem na nogi. Nie chciałem przedłużać naszego kontaktu cielesnego, więc szybko go puściłem.
- Powinieneś słuchać poleceń opiekunów - powiedział.
- Zapatrzyłem się, to wszystko - mruknąłem.- A ty co tu robisz?
- Zauważyłem, że cię nie ma, więc wróciłem.
- Inni wiedzą?
- Oczywiście. Nie reagowałeś, więc stracili cierpliwość i poszli dalej.
- Wiedz, gdzie trzeba iść?
- Nie mam pojęcia.
Świetnie. To już wolałem leżeć tu sam niż z nim. Usiadłem na trawie, to samo po chwili zrobił i Vic. Spojrzał na mnie kątem oka, po czym zagryzł dolną wargę i cicho chrząknął. Wyglądał jakby przygotowywał się do jakiejś przemowy, ale zawładnęła nim taka trema, że nie potrafił nic z siebie wydusić. To było niespotykane w jego przypadku. Gdzie podziała się jego pewność siebie, która nigdy go nie opuszczała?
- Przepraszam za wczoraj - powiedział w końcu, cicho, spokojnie, jakby z pokorą i prawdziwym żalem w głosie.
Spojrzałem na niego i uniosłem brew w górę. To było prawdziwe, tak, ale nie miałem pewności, czy mogłem od tak mu wybaczyć. W końcu tu był Vic Fuentes. Nikt nie wiedział, czego należy się po nim spodziewać.
- To było głupie - mówił dalej.- Nie przemyślałem tego i naprawdę cię przepraszam, Kell.
Uśmiechnąłem się lekko na zdrobnienie mojego imienia. Żałował. Na pewno żałować. To nie był głos kłamcy, nie mógł udawać. W tym momencie zrobiło mi się głupio za tę poranną akcję z Mattym i miałem przeczucie, że zaraz będę musiał się z tego wytłumaczyć. Dlatego też stwierdziłem, że może lepiej wyspowiadać się od razu .
- W porządku, Vic - powiedziałem półszeptem.- Wybaczam ci. Swoją drogą,  to co zobaczyłeś rano...
- Raczej nie wierzę w to, że Mullins jest gejem, więc to na pokaz, tak? - przerwał mi.
- Tak - westchnąłem.- Po prostu mnie zdenerwowałeś, więc chciałem się jakoś zemścić. Wiem, że było między nami dobrze, dlatego pomyślałem, że może będziesz zazdrosny...
- Byłem. Bardzo.
- No właśnie. Chciałem się odegrać. Wiem, to głupi sposób. Tez przepraszam.
- Nie zawiniłeś, spokojnie. Ale będę musiał naznaczyć swój teren, wiesz? - uśmiechnął się kokieteryjnie, po czym nachylił się nade mną i chwycił moją wargę w swoje zęby.
Zaczął ją lekko ssać, aby następnie całkowicie wpić się w moje wargi. Nie mogłem nie ulec, dlatego od razu naparłem na jego usta, zamykając przy tym oczy. Moja dłoń powędrowała na jego kark, którego skórę delikatnie zacząłem muskać opuszkami palców. Ręce Vica znalazły się na moich udach, które delikatnie gładził. Całowaliśmy się tak może przez jakieś pięć minut, raz po raz odrywając się od siebie, żeby zaczerpnąć powietrza. Następnie Vic przeniósł swoje wargi na moją szyję, na którą mocniej naparł ustami i zaczął ją ssać. Jęknąłem cicho, odchylając głowę do tyłu i dając mu przy tym większy dostęp do mojej skóry. Wtedy poczułem, jak jego palce zaczęły majstrować przy moim rozporku. Oprzytomniałem i chwyciłem jego nadgarstki, patrząc prosto w jego brązowe oczy.
- Co się stało? - zapytał, opierając swoje czoło o moje.
- Nie jestem pewien czy to dobry pomysł.
- Przecież to nie jest seks. Na to za wcześnie, tym bardziej, że nigdy tego nie robiłeś - odparł.- Ale daj mi chociaż zrobić ci dobrze, co?
Z nikim nie zaszedłem tak daleko. Nikt nigdy nie dotykał mnie w tych miejscach, czułem się trochę dziwnie, ale może to było po prostu podekscytowanie? Sam nie wiedziałem.
- W porządku - szepnąłem nieśmiało, a Vic uśmiechnął się lekko, szybko mnie pocałował i rozpiął mój rozporek.
Denerwowałem się, nawet bardzo. Co będzie, jeśli zrobię coś źle? Wyśmieje mnie. Znowu pokaże się od tej złej strony. Zostawi mnie tutaj i pójdzie w długą.
Vic zauważył, że nieco się spiąłem, więc czule pocałował mnie w usta, lekko rozchylając moje wargi językiem. Może i to był jakiś sposób na uspokojenie, bo nieco się rozluźniłem, ale stres nadal tu pozostawał. 
Vic był zdecydowanie dominującym typem, więc nie miałem o co walczyć. Chłopak położył mnie na trawie, nadal nie odrywając się od moich ust, a ja nawet nie zdałem sobie sprawy, że szatyn wsunął dłoń do moich bokserek. Gdy chwycił moje przyrodzenie, oderwałem się od niego i cicho westchnąłem. Czyli to działo się naprawdę. Vic zaczął mnie masować, ale ograniczone miejsce w bokserkach widocznie mu przeszkadzało, więc postanowił pozbyć się moich spodni. Uniosłem biodra, aby ułatwić mu zdjęcie ubrań, a on szybko je ze mnie ściągnął. I wtedy uderzyło we mnie to, że pokazałem mu część ciała, której nigdy nie odsłaniałem. Chciałem szybko ubrać się z powrotem, lecz Vic to wyczuł i chwycił moje dłonie, splatając nasze palce.
- Nie wstydź się - powiedział spokojnie.- Dlaczego nie chcesz pokazywać swoich nóg?
Nie odpowiedziałem. Po prostu odwróciłem od niego wzrok, który wbiłem w płynący strumyczek. Vic postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i musnął swoimi wargami moje, po czym zniżył się na poziom mojego pasa. Placami wodził po moich udach, widziałem smutek w jego oczach.
- Już wiem dlaczego - westchnął.- Nie powinieneś tego robić.
Okres załamania nasilił się w zeszłym roku, gdy myślałem, że już nic się nie polepszy. Wtedy zacząłem sięgać po bardziej radykalne środki ukojenia bólu psychicznego. Pomagały na krótki czas, a ja i tak cierpiałem, nawet podwójnie.
- Kiedy ostatnio się pociąłeś? - zapytał cicho.
- Przed obozem - szepnąłem, a Vic znów znalazł się na poziomie mojej twarzy.
Patrzył na mnie smutnym czekoladowym spojrzeniem, jakby mówił mi, że się martwi i nie chce, abym się okaleczał. Sam tego nie chciałem, ale to stało się rutyną, którą trzeba było wypełnić.
- Nie rób tego. Nie rób sobie krzywdy, to nie jest rozwiązanie, rozumiesz? To nie pomaga, cierpisz jeszcze bardziej, a ja nie chcę, żebyś cierpiał. Marnujesz się - wtedy zobaczył zbierające się w moich oczach małe kropelki łez, więc po prostu mnie do siebie przytulił.- Nie płacz, kochanie, wszystko będzie dobrze.
Jak miałem nie płakać, gdy Vic był takim cudownym człowiekiem, który czasem po prostu popełniał błędy, tak jak każda osoba na świecie? Byłem wrażliwy, nie potrafiłem machnąć na to ręką. Był pierwszą osobą, która dowiedziała się o tym, że czasem się samookaleczam, więc nie mogłem płakać. Nawet Matty o tym nie wiedział. Mama nie wiedziała. Jenna nie wiedziała. Tylko Vic i ja.
- N-nikomu n-nie p-powiesz, p-prawda? - wyszeptałem.
- Oczywiście, że nie - odparł, uśmiechając się do mnie delikatnie.- Ale tylko jeśli mi obiecasz, że już nie będziesz tego robić.
- Dobrze - powiedziałem cicho i pociągnąłem nosem.
- Cieszę się. A teraz po prostu się zrelaksuj, nie myśl o bliznach i swoich kompleksach. Trzeba dostarczyć ci trochę orgazmu.
Oblałem się rumieńcem na jego słowa, mimo że nie powinienem, ale dałem mu działać. Pocałował moją szyję, obojczyki, po czym ściągnął ze mnie koszulkę, jakby chciał sprawdzić, czy gdzieś indziej też mam rany. Nie ciąłem w wielu miejscach, to raczej moje uda cierpiały najbardziej. Jego wargi dotykały każdy skrawek mojej skóry, a jego dłoń chwyciła mojego penisa i zaczęła powoli się poruszać. To całkiem inne uczucie, gdy ktoś sprawia ci przyjemność, a nie ty sam desperacko próbujesz dosięgnąć nieba.
- Kto by pomyślał, że tak cicha i wrażliwa osoba jak ty może być aż tak dobrze wyposażona - uśmiechnął się zadziornie, a ja byłem chyba czerwony jak burak.
Jego tempo przyspieszyło, a ja zacząłem cicho jęczeć. Głośniejsze dźwięki opuszczały moje usta, gdy poczułem, że jego język zaznacza mokry ślad na całej mojej długości. Po chwili zatoczył kółko wokół mojego napletka i kilka razy na niego nadmuchał. Oparłem się na łokciach, aby móc na niego patrzeć, ale to sprawiło, że podnieciłem się jeszcze bardziej. Vic oplótł ustami moją końcówkę i postanowił zając się tylko nią. Gdy się na niej zassał, jęknąłem głośno i odchyliłem głowę do tyłu. To uczucie jego ciepłych i wilgotnym warg na moim członku było nie do opisania. Chłopak zaczął zniżać się coraz bardziej, biorąc prawie całe przyrodzenie do ust. Zaczął poruszać głową w górę i w dół, pamiętając o tym, aby przy ruchy w górę dodać język, którym pieścił mój napletek.
- O m-matko - wydyszałem, wplatając dłoń w jego włosy. Ciągnąłem je przy każdym mocniejszym uczuciu ekstazy, bo nie byłem przyzwyczajony do takich rzeczy. Nie potrafiłem tego kontrolować.- T-tak, B-Boże, Vic!
Chłopak cicho zamruczał, sprawiając przy tym, że poczułem swojego rodzaju wibracje i było mi jeszcze lepiej. Jako że nie miałem do czynienia z taką przyjemnością, wiedziałem, że dłużej nie pociągnę. Może lepiej go ostrzec? Tak, chyba tak.
- V-Vic... Zaraz s-skoń... Kurwa!
Szatyn przyspieszył, przez co moje uwolnienie zbliżało się coraz szybciej. W końcu jęknąłem przeciągle i doszedłem w jego ustach, po czym opadłem na trawę i zacząłem ciężko dyszeć. To było zebranie wszystkiego co przyjemne w jednym i nie potrafiłem opisać uczucia, które mną zawładnęło. To było po prostu... Wow.
- O matko - westchnąłem, a po chwili obok mnie położył się Vic. Spojrzałem na niego i uniosłem brwi w górę.- Boże, Vic, czy ty połknąłeś?
Chłopak zaśmiał się i pokiwał głową, po wręczył mi moje ubrania, które szybko na siebie założyłem. Mimo że widział mnie nago, nadal nie byłem pewny swojego ciała.
- To nic wielkiego, Kell. Połykanie to zupełnie normalna rzecz.
- Ja bym nie połknął, to trochę obrzydliwe - skrzywiłem się, a Vic objął mnie w pasie ramieniem i zbliżył się do mnie, aby mnie pocałować. Oczywiście mu nie pozwoliłem.- Nie będę cię teraz całować, przykro mi. Ble.
- Nie wytrzymam bez całowania! - jęknął, po czym na czworakach podszedł do strumyczka, usiadł na piętach i zrobił z dłoni miseczkę, do której nabrał trochę wody. Wypił ją, wypłukał usta i wypluł ich zawartość. Po chwili znów przy mnie leżał.- A teraz?
- Poczekaj - zachichotałem, sięgając po plecak i wyciągając z niego jabłko.- Masz, zjedz.
Vic przewrócił teatralnie oczyma, chwytając owoc, w który następnie wbił zęby. Nie miałem zamiaru się z nim całować, gdy jego usta były w... Takim miejscu. Może kiedyś się do tego przekonam, ale teraz niekoniecznie. Po kilku minutach Vic zjadł całe jabłko i nawet nie dał mi dojść do słowa, bo po prostu pocałował mnie w usta. Uśmiechnąłem się w tym pocałunku i lekko go od siebie odepchnąłem, bo po jakimś czasie nie mogłem oddychać.
- Co teraz? - zapytałem.- Idziemy gdzieś czy może zostaniemy tutaj?
- Zostańmy. Najwyżej nas nie znajdą, kto by się tym przejmował.
- Wiesz, chciałbym wrócić do obozu i jeszcze trochę pożyć.
- Na razie zostaniesz tutaj i pożyjesz trochę ze mną.