czwartek, 29 maja 2014

Rozdział XXIII

Hej.
Troszkę mnie zawodzicie w kwestii komentarzy, bo mam wrażenie, że Wam się nie podoba i dlatego nie komentujecie. Mocno ściskam wszystkich tych, którzy komentują i zachęcam cichą resztę, aby pozostawiła po sobie ślad. To motywuje, uwierzcie mi.
I przepraszam, że rozdział daję dopiero teraz, ale końcówka roku szkolnego naprawdę daje w kość i jakoś muszę to przeżyć.
_____________________________
To było wiadome - Fuentes i Quinn są razem. Miałem wrażenie, że szkoła huczy od jeszcze większej ilości plotek, które tym razem nie były rozsiewane przeze mnie. Niektórzy szeptali o naszym związku, myśląc, że nic nie słyszymy. Były to głównie wyssane z palca historyjki, na które miałem ochotę zareagować śmiechem, ale powstrzymywałem się. Musiałem też trzymać Vica na wodzy, aby do nikogo nie podszedł i nie zdzielił mu w twarz, bo plotkował na nasz temat. Chłopak potrafił być nieobliczalny, a ja nie chciałem, żeby niepotrzebnie pakował się w tarapaty. Troszczyłem się o niego, podobnie jak on o mnie. To był związek idealny, nawet jeśli od czasu do czasu obrażaliśmy się na siebie przez jakieś głupoty. Może i nie trwaliśmy w nim długo, bo dopiero miesiąc, ale mogłem bezapelacyjnie stwierdzić, że przez ten czas uśmiechałem i śmiałem się najwięcej.
Po przerwie świątecznej, a co za tym idzie również po Sylwestrze, spotkaliśmy się z jeszcze większa falą plotek, niekoniecznie tą pozytywną. Nie słuchało mi się miło o tym, że mam AIDS, a Vic pieprzy połowę dziewczyn z drużyny cheerleaderek, ale dajmy ludziom gadać, skoro nie wiedzą co ze sobą zrobić.
W mojej szafce nadal pojawiały się anonimy, chociaż nie były już tak groźne jak wcześniej. Większość z nich dotyczyła naszego związku, kazała nam ze sobą zerwać i przestać się widywać, ale nie zwracaliśmy na nie uwagi. Nie mieliśmy zamiaru poddawać się przez jakiegoś desperata. Niech zajmie się własnym życiem, a nie naszym.
Podczas długiej przerwy siedzieliśmy pod ścianą, nie chcąc wchodzić w tłum uczniów na stołówce. Vic opierał się plecami o zimną ścianę, a ja siedziałem na nim okrakiem i czule się całowaliśmy. Oczywiście wielu osobom to przeszkadzało, głównie nauczycielom, ale należeliśmy do osób, które miały to gdzieś i wolały wymieniać się DNA na korytarzach szkolnych. Duży problem miała z tym również Laura, ale chyba irytowała ją moja ogólna prezencja, więc wcale się nie dziwiłem. Nie rozumiałem, jaki miała problem, ale kobiet nie zrozumiesz.
- Kellin - mruknął Vic prosto w moje usta, przez co odsunąłem się od niego na trzy centymetry i uniosłem brew w górę.- Spójrz w dół.
Pochyliłem głowę i parsknąłem śmiechem, kładąc dłonie na doskonale widocznej przez spodnie erekcji chłopaka. Cieszyłem się, że to właśnie ja spowodowałem ją jedynie pocałunkami. Każdy człowiek musiał się w jakiś sposób dowartościować - to właśnie był mój sposób.
- Ile czasu nam zostało? - zapytałem, wracając do całowania jego ust, co było zupełnie bezsensowne, bo nie mógł odpowiedzieć na moje pytanie. Pokazał mi jedynie dwie rozpostarte dłonie, przez co uśmiechnąłem się i wstałem z jego kolan.
Chwyciłem jego dłonie i pociągnąłem w górę, aby również się podniósł. Zacząłem ciągnąć go w jeden z bocznych korytarzy, gdzie znajdowała się kanciapa woźnego, który na szczęście nie pracował we wtorki, więc pomieszczenie było wolne. Gdy tam dotarliśmy, Vic sięgnął ponad framugę drzwi, na której leżał dodatkowy klucz, po czym otworzył nim drzwi. Szybko weszliśmy do środka i zamknęliśmy się w małym pokoiku.
Kanciapa jak kanciapa - mały stolik, krzesło, kilka mopów, mioteł, detergentów, czyli cały ekwipunek woźnego. Takie skromne progi w zupełności nam wystarczyły. I tak przyszliśmy tu tylko na jednego loda, niech nie liczy na nic więcej w tak krótkim czasie.
Vic rozpiął rozporek i opuścił spodnie wraz z bokserkami, po czym usiadł na krześle. Szybko przed nim ukucnąłem i chwyciłem jego nabrzmiała erekcję. To będzie szybkie, bo chłopak był na krawędzi wytrzymałości przez nasze wcześniejsze pocałunki na korytarzu. Mój nadgarstek wykonał tylko kilka ruchów, aby następnie ustąpić językowi, który przebył drogę od nasady penisa po sam jego czubek. Zrobiłem tak kilka razy, tylko i wyłącznie aby się z nim podroczyć. Widziałem, że chciał, abym przeszedł do sedna sprawy. Zawsze byłem trochę uparty, więc nic dziwnego, że Vic się zdenerwował i chwycił moją głowę, aby poprowadzić ją w dół. Jego penis znalazł się w moich ustach, a napletek muskał moje gardło. Podniosłem wzrok i niewinnie spojrzałem na Vica, który patrzył na mnie z pożądaniem. Powoli zacząłem poruszać głową, z każdą sekundą przyspieszając jej ruch. Oddech Vica stał się płytki i przerywany, więc to kwestia minuty, dwóch, aby sięgnął nieba. Końcówka jego członka wsuwała się do mojego gardła, a ja jak ekspert manewrowałem swoją głową i językiem. Już nie takie lody się robiło. Vic jęknął cicho i zacisnął palce na moich włosach, a ja wyciągnąłem penisa z ust, co oczywiście spotkało się z dezaprobatą z jego strony.
- Uch, byłem tak blisko, Kells, proszę... - westchnął ciężko, a ja uśmiechnąłem się pod nosem i zacząłem delikatnie całować całą jego długość. Niech pocierpi, przecież nic mu się nie stanie, a na dodatek przyjemność się skumuluje.
W końcu jednak objąłem wargami jego napletek i mocno się na nim zassałem, przez co szatyn odchylił głowę do tyłu i wydał z siebie głośne sapnięcie. Skupiłem się na jego końcówce, aż w końcu poczułem, jak do moich ust wlewa się jego nasienie, które szybko połknąłem (nadal ble). Wstałem z klęczek i otarłem kciukiem kąciki ust, po czym uśmiechnąłem się nonszalancko, patrząc jak Vic zakłada spodnie.
- Lepiej - powiedział, gdy był już ubrany, po czym dał mi buziaka.- Ja wyjdę pierwszy. Na lekcje, Quinn!
Mrugnął do mnie, po czym wyszedł z kanciapy. Odczekałem chwilę i w końcu otworzyłem drzwi, które następnie zamknąłem na klucz. Położyłem go na framudze i powoli ruszyłem w stronę sali, w której miałem kolejną lekcję. W pewnym momencie ktoś złapał mnie za ramiona i przycisnął do ściany. Zamrugałem kilka razy oczami i zmarszczyłem brwi, gdy zobaczyłem moje ukochane siostrzyczki, Kailey i Kim. Zwykle nie odzywaliśmy się do siebie w szkole, więc to było dla mnie dziwne.
Doznałem jeszcze większego szoku, gdy Kim rzuciła we mnie stosem małych karteczek, które w większości były poskładanie na pół lub na cztery. Czy to do cholery...
- Co jest z tobą nie tak?! - zapytała ostro Kailey.- Czy ty niczym się nie przejmujesz? Żadnymi groźbami? Anonimami? Brakiem leków? Nie przejmujesz się własnym życiem?
Cholera. Nie wiedziałem, czy powinienem zaśmiać się im w twarz, czy może lepiej zacząć się bać, bo... Cholera.
Przez ten cały czas moje własne rodzone siostry wysyłały mi anonimy. To one mi groziły, zabierały leki, chciały zepsuć mój związek z Vikiem. To by się zgadzało - nie mamy dobrych kontaktów. Miałem jednak wrażenie, że to nie był jedyny powód, dla którego mnie nękały.
- Czy wy macie kurwa nierówno pod sufitem?! - wrzasnąłem, odpychając je od siebie i łypiąc na nie spode łba.- Jestem waszym pieprzonym bratem!
- Szkoda! - krzyknęła Kim.- Wszystko psujesz, niszczysz plany, więc trzeba było cię jakoś zlikwidować.
- Własnego rodzonego brata?!
- Co to za problem. Do tego kręcisz z Vikiem, co nie podoba się Kailey...
Przeniosłem wzrok na starszą z sióstr i spojrzałem na nią z niedowierzaniem.
- Vic ci się podoba? - westchnąłem.
- Każdej się podoba - mruknęła.
Przetarłem twarz dłonią i westchnąłem ciężko. Zaczynało być ciekawie, nie powiem, że nie. Kwestia to podejście do tego na spokojnie i nierobienie afery. Nie potrzebowałem szopki, tym bardziej z moimi siostrami, których, jak się okazało, w ogóle nie znałem.
- Każda chce z nim być - powiedziała.- Dziewczyny cię nienawidzą, Kellin. Są zazdrosne, a ja najbardziej, bo mój brat umawia się z moją sympatią pod moim nosem, zaprasza ją do naszego domu, uprawia z nią seks pod naszym wspólnym dachem. Jak mam się czuć?
- Odpuścić sobie? - Uniosłem brew w górę, a Kailey spiorunowała mnie wzrokiem.- Vic jest gejem, zawsze był gejem, nie interesują go dziewczyny. Cała szkoła o tym wie!
- Może gdyby nie miał ciebie, to zacząłby szukać ukojenia u jakiejś dziewczyny - stwierdziła Kim.- Byłaby nią Kailey i wszyscy byliby zadowoleni.
- A jaki jest twój interes w tym wszystkim? - warknąłem.
- Po prostu cię nie lubię.
Parsknąłem śmiechem i przeczesałem włosy. Moje siostry chciały mnie zabić albo chociaż wprowadzić w śpiączkę, aby jedna z nich mogła odbić mi chłopaka. To się nazywają problemy nastolatek.
A tak na serio, to nie w porządku. Nigdy nie spodziewałbym się, że to właśnie one tak mnie nie cierpią. Pozostało jednak jeszcze wiele pytań, na które chciałbym znać odpowiedzi.
- Nie mogłyście działać same, kto wam pomagał? - zapytałem.
- Laura, Bonnie i Erwin. - Prychnąłem pod nosem, bo moje podejrzenia w jakimś stopniu okazały się trafne.- Bonnie miała nadzieję na wyższą pozycję w redakcji, bo czuje się przez ciebie niedoceniania, ale boi się do ciebie pójść i od tak zapytać o awans.
- Ale nie bała się przekazywać mi karteczek?
- Kto by się tego po niej spodziewał?
- Dobra, co z Laurą?
Dziewczyny spojrzały na siebie, jakby wymieniały się informacjami, których nie potrafiłem rozszyfrować. Nienawidziłem ich sekretów. Chciałem je jak najszybciej odkryć i dowiedzieć się wszystkiego, żeby żyć spokojnie, w końcu, bez zaprzątania sobie głowy głupotami.
- Podobasz się Laurze - powiedziała Kim, a ja prawie zakrztusiłem się powietrzem. Że co? - Jeśli byłoby z tobą wszystko w porządku, ale z jakiegoś powodu zerwałbyś z Vikiem, Laura wykorzystałaby okazję, więc też się do nas przyłączyła.
- Przecież mnie nienawidzi!
- Kto się czubi, ten się lubi.
Katastrofa. Zakończmy ten temat.
- O co chodziło z Erwinem? - zapytałem w końcu.
- Chciał wrócić do Vica, ale jako że nie mogłam mu tego zagwarantować obiecałam mu samochód - zaczęła Kailey.- Dwóch moich kumpli ukradło auto i dostarczyło je do Erwina.
- Skąd wiedziałyście o randce? Oni chcieli mnie zgwałcić! - oburzyłem się i poczułem, że robi mi się coraz goręcej.
- Laura poprosiła Felice o jakieś materiały do artykułu. Fel powiedziała wtedy, że nie może jej pomóc, bo musi jechać do Vica, aby pomóc mu w sprawie randki z tobą. Oczywiście Laura zaczęła naciskać i Felice w końcu wszystko jej powiedziała, a potem my się dowiedziałyśmy - wyjaśniła Kim.- A ci kolesie, cóż, mogli robić co chcieli, nie miałyśmy na nich wpływu.
Patrzyłem na nie z niedowierzaniem. Po prostu opadły mi ręce. Młode gówniary się na mnie uwzięły, bo jedna z nich zauroczyła się w moim chłopaku, a jej koleżanka we mnie. Rozumiem, gdyby to miało jakiś sens, na przykład bylibyśmy heteroseksualni, ale tak to wszystko było bezcelowe! Zresztą, nikt nie powinien tak robić, nawet jeśli miał jakiekolwiek powody. Zachowujmy się humanitarnie i moralnie. Myślałem, że ludzie mają jakieś zasady, których się trzymają i nie mają zamiaru ich łamać.
- Te zdjęcia to też wy? - mruknąłem, wyraźnie tym wszystkim zmęczony.
- Przy basenie to ja je wam zrobiłam - powiedziała Kim.- Siedziałam w krzakach, zrobiłam parę fotek, to  wszystko.
- A zdjęcia na klifie zrobił jeden z moich kumpli - dodała Kailey.
Oparłem się o ścianę i w duchu zacząłem liczyć do dziesięciu. Potrzebowałem chwili spokoju. Uderzyło we mnie o wiele za dużo informacji naraz, które idealnie do siebie pasowały i tworzyły jedną ciągłą całość. Nadal nie mogłem uwierzyć w wiele rzeczy, ale nie mogły być nieprawdą. Ta cała akcja wydawała się o wiele za logiczna. Nie byłem umysłem o takiej mocy.
- Mogłyście mnie zabić - wyszeptałem.- Ukradłyście mi insulinę z torby w szkole...
- Wcale nie - odezwała się Kim, a ja uniosłem brew.- Wyciągnęłyśmy ją jeszcze w domu, więc w ogóle nie miałeś ze sobą leków.
To chyba wszystko, co chciałem wiedzieć. Do głowy nie przychodziły mi inne pytania, a na te najbardziej nurtujące w końcu otrzymałem odpowiedź. To nadal było dla mnie szokujące, ale jak najbardziej możliwe. Po prostu musiałem oswoić się z faktem, że moje siostry chciały się mnie pozbyć. To trochę zabolało, bo przecież byliśmy rodziną, a nie wrogami, nawet jeśli nie dogadywaliśmy się najlepiej. Człowiek ma pewne wartości, jedną z nich jest rodzina, która powinna się wspierać, kochać i szanować. Dlaczego ja nie mogłem tego doznać? Może po prostu dlatego, bo życie jest niesprawiedliwe i musi kogoś kopnąć w dupę.
Cóż, powinienem zauważyć też jasną stronę tej sytuacji. W końcu dowiedziałem się, kto miał ze mną problem. Ta informacja powoli zagnieżdżała się w moim mózgu i zacząłem zbierać w sobie nieopisaną złość.
Zacisnąłem dłonie w pięści, a usta w cienką linię. Na początku może i byłem spokojny, bo musiałem poukładać sobie wszystko w głowie, ale teraz? Nie miałem zamiaru zgrywać poszkodowanego, ale wybaczającego starszego brata. Moja nienawiść do tych dziewczyn wzrosła jeszcze bardziej. Było tak od dzieciństwa. Zawsze mnie wyszydzały. Gdy byliśmy w wieku przedszkolnym, śmiały się ze mnie, że wolałem pograć w piłkę, a nie ubierać jakieś księżniczki. Wytykały mi, że wracałem z dworu z zakrwawionymi kolanami, kiedy one były czyste na błysk. Śmiały się ze mnie, gdy pisałem swoje pierwsze artykuły i krótkie opowiadania. Wytykały mnie palcami, gdy na przerwach siedziałem z encyklopedią historii powszechnej świata, zamiast śmiać się z przyjaciółmi. Wybuchały ironicznym śmiechem, gdy wszyscy chłopacy z mojej starej klasy przeszli już mutację, a ja nadal nie.
Pewne rzeczy się nie zmieniają. Gdy na początku byłem nikim w ich oczach, z czasem stałem się kimś ważnym, bo zacząłem spotykać się z chłopakiem, który je interesował. Przecież Kellinem się pomiata. Od przedszkola byłem popychadłem sióstr, nawet jeśli jestem starszy. Przecież nie mam uczuć.
Spojrzałem z furią na Kailey, a następnie na Kim, które stały obok siebie niewzruszone. Nie mogłem ich uderzyć, bo to dziewczyny, ale bardzo chciałbym to zrobić. Musiałem wymyślić coś innego.
Kątem oka zauważyłem, jak z jednej z klas wychodzi wysoki mężczyzna pod zielonym krawatem. Uśmiechnąłem się szyderczo, spoglądając na Kim. Był to pan Deere, nauczyciel geometrii, z którym Kim próbowała flirtować, ale on nie wykazywał nią żadnego zainteresowania.
- Panie Deere! - zawołałem, a mężczyzna spojrzał w moją stronę.- Panie profesorze, uch, dobrze, że pana złapałem, mam ważną sprawę do przekazania.
- Doprawdy? - Mężczyzna uniósł brew w górę, nerwowo zerkając na Kim, która oblała się rumieńcem. Najwyraźniej flirty ciągnęły się dalej. Wypadałoby je uciąć.
- Tak.- Skinąłem głową.- Otóż moja siostra Kim ostatnio postanowiła się pochwalić, że, cytuję, ostro pieprzył ją pan na stole nauczycielskim, które aż trzeszczało pod waszym ciężarem, a pańska sperma znalazła się na pracach uczniów z geometrii.
Mężczyzna otworzył szeroko usta i spiorunował Kim wzrokiem. Oczywiście nie była to prawda, wszystko wymyśliłem na poczekaniu, ale najwyraźniej był to strzał w dziesiątkę. Potrafię, kiedy chcę.
- Co ty za bajki wymyślasz, głupia dziewucho?! - syknął Deere, a Kim zaczęła otwierać i zamykać usta i szybko pokiwała głową.- Chcesz, żebym stracił posadę za coś, czego nie zrobiłem? Jesteś nieznośna, twoje wieczne zaloty mnie nudzą i nie chcę mieć z tobą nic wspólnego!
Poruszyłem zaczepnie brwiami, wymijając Kim i ruszając w stronę gabinetu dyrektora, aby powiedzieć mu o moim odkryciu. Nauczyciel nadal krzyczał na Kim, a Kailey szybko za mną pobiegła.
- Co ty sobie kurwa wyobrażasz?! - wrzasnęła.
- Co wy sobie kurwa wyobrażacie? - prychnąłem.- Zabij mnie na korytarzu, przecież tego chcesz! Pewnie trzymasz jakiś nóż za plecami, żeby wbić mi go w klatkę piersiową!
- Boże, jakim ty jesteś idiotą! Trzeba było zabrać ci wszystkie leki, to zszedłbyś wcześniej!
- Nie wierzę, że moja rodzona siostra życzy mi śmierci. Wyślij mi jeszcze kilka anonimów, przygotuj drinka albo chuj wie co! - krzyknąłem. Naprawdę nie zdziwię się, jeśli ktoś zaraz wyjdzie z klasy i zacznie się prawdziwe przedstawienie.- Już nie żyjesz. Nie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Zabiję cię psychicznie.
- Kellin? To chyba nieładnie grozić tak swojej siostrze.- Za plecami usłyszałem głos psychologa, w którego stronę szybko się odwróciłem. Chyba dobrze trafiłem.
- Och, to wspaniale, że pan tu jest! - ucieszyłem się.- Moje siostry stoją za anonimami, proszę zamknąć je w kiblu i włożyć głowy do toalet, proszę...
Rowell spojrzał na Kailey, która pochyliła głowę i zupełnie się zamknęła. Nie chciała, aby sprawa dotarła do grona pedagogicznego, to jasne.
- Wydaje mi się, że na razie zamkniemy je u dyrekcji - stwierdził psycholog, po czym zwrócił się do mnie.- Idź po Vica, spotkamy się w gabinecie dyrektora. A panienka - chwycił Kailey za ramię - idzie ze mną.
Skinąłem głową i rzuciłem się pędem w stronę korytarza, w którym Vic miał akurat geografię. Przed drzwiami uspokoiłem oddech, po czym zapukałem w nie dwa razy i bez czekania na jakikolwiek odzew wszedłem do środka.
Jako pierwsza spojrzała na mnie nauczycielka, a następnie uczniowie, w tym Vic, który zagryzł dolną wargę.
- Jakiś problem, panie Quinn? - zapytała kobieta.
- Dyrektor wzywa Victora - powiedziałem.
- Och, czyżby? - Nauczycielka zmrużyła oczy.- Czy aby na pewno idziecie do dyrektora, czy może znów będziecie się do siebie migdalić po kątach?
Niech żyje bezpośredniość i śmiech całej klasy.
- Chciałbym, ale nie mogę - uśmiechnąłem się do niej słodko.- To ważne.
Kobieta wzruszyła ramionami i machnęła dłonią. Patrzyłem na Vica, który szybko zebrał swoje rzeczy z ławki, po czym podszedł do mnie, chwycił mnie za rękę i obaj wyszliśmy z klasy.
- Dobra wymówka z tym dyrektorem - zaśmiał się, gdy byliśmy już na korytarzu.
- Ummm... - zacząłem niepewnie.- To tak jakby nie była wymówka i naprawdę musimy iść do dyrektora.
- Co? - Vic zmarszczył czoło.- Znowu jakieś zdjęcia?
- Nie, ale to trochę się z tym wiąże. Wiem, kto stoi za anonimami.
Vic chciał zacząć mnie o wszystko wypytywać, ale szybko go uciszyłem i poprowadziłem do gabinetu dyrektora. Znaleźliśmy się tam po dwóch minutach. W małym pomieszczeniu siedzieli już Kailey i Rowell oraz Kim, która najwyraźniej skończyła swoje tłumaczenie z wymyślonego seksu na biurku. Były tu też Laura i Bonnie, bo przecież brały udział w tym zamieszaniu. Za dyrektorskim stołem siedziała głowa szkoły.
- Wasi rodzice są już wezwani, niedługo się pojawią - oznajmił niskim głosem.
Ja i Vic zajęliśmy jeden fotel, po prostu usiadłem mu na kolanach, wbrew mało przychylnemu spojrzeniu dyrektora. Laura i Kailey zerknęły na nas z gorzkimi minami, a ja, mimo że powinienem być zestresowany, zupełnie się rozluźniłem. Czułem dłonie Vica na brzuchu, jego ciepły oddech na szyi, podbródek na ramieniu. Stanowiliśmy całość, która przejdzie przez wszystko wspólnie.
Czekaliśmy w ciszy. Minęło chyba piętnaście minut, aż w gabinecie pojawili się pierwsi rodzice, jak się okazało Laury, bo poznałem jej matkę. Następnie przychodzili kolejni, a na końcu przybyli mama i Tom. Nie sądziłem, że on też się pojawi, ale był jednym z moich prawnych opiekunów, więc to chyba dlatego.
- Wezwałem tu państwa, aby wyjaśnić pewną niepokojąca sprawę - zaczął dyrektor, zwracając na siebie uwagę.- Otóż wiążę się to ze starym problemem zdjęć, ale nie tylko. Nie wiem wiele, ale może Kellin wszystko nam opowie i każdy będzie oświecony.
Powiedziałem im wszystko od początku. Zacząłem od niegroźnych anonimów, uderzenia w głowę, zahaczyłem o kradzież leków, graffiti na domu Fuentesów, śledzenie nas i próbę dawania mi alkoholu i słodyczy. Nie zapomniałem też o incydencie na przejściu granicznym, wspominając o planowanym gwałcie, na co moja mama zareagowała cichym "Jezu Chryste". Gdy skończyłem mówić, wszystkie spojrzenia spoczęły na moich siostrach i dwóch innych dziewczynach.
- Macie coś na swoje usprawiedliwienie? - zapytał dyrektor, a wszystkie cztery pokręciły głowami.- Szkolna reprymenda nic nie da, bo nie mam pewności, czy przyniesie jakieś skutki i przestaniecie dręczyć Kellina i Vica. Dlatego uważam, że powinien zająć się tym ktoś profesjonalny. Panie Rowell, jakieś propozycje? - Spojrzał na psychologa, który zmarszczył brwi i zaczął się zastanawiać, jak można by ukarać sprawczynie zamieszania.
- Jestem za wniesieniem sprawy do sądu rodzinnego, może kuratorium - powiedział w końcu.- To będzie najlepsza lekcja i nauczka.
Rodzice Bonnie i Laury byli zdruzgotani, podobnie jak same dziewczyny. Moja mama natomiast patrzyła na swoje córki z beznamiętnym wyrazem twarzy. Była zawiedziona, bo w końcu to nie ja spieprzyłem sprawę, tylko jej idealne córeczki. Może i nie powinienem, ale cholernie cieszyłem się z takiego obrotu sprawy.
- Kellin? - zagadnął dyrektor, a ja spojrzałem na niego pytająco.- Jako że to ty byłeś główną ofiarą, możesz zadecydować, czy chcesz, aby twoje siostry i szkolne koleżanki miały rozprawę w sądzie rodzinnym.
Przełknąłem ślinę i odwróciłem się do Vica, aby chociaż trochę mi pomógł. Spoczęła na mnie spora odpowiedzialność i presja.
- Rób co chcesz - szepnął, a ja oblizałem usta i w ciszy patrzyłem mu w oczy. Już wiedziałem, co zrobię.
Dałem mu buziaka, po czym odwróciłem się w stronę innych. Byłem wredny i chyba nic tego nie zmieni, a już na pewno nie skrucha w oczach moich sióstr.
- Decyzja podjęta? - zapytał dyrektor.
- Tak.- Skinąłem głową.- Oprzyjmy się o naszą amerykańską władzę sądowniczą i załatwmy to jak dorośli.- Uśmiechnąłem się ironicznie, gdy większość ludzi w gabinecie pobladła.
Koniec tego dobrego. Jeśli myślą, że puszczę im to płazem, to się mylą.

czwartek, 22 maja 2014

Rozdział XXII

Mówią, że święta Bożego Narodzenia to ten okres w roku, gdy ludzie okazują sobie więcej uczucia i chcą dzielić się miłością oraz szczęściem. Każdy człowiek potrzebuje kogoś do przytulenia, wygadania się, czucia drugiej osoby. Ciepło potrafiło wypełnić wtedy nawet najbardziej skamieniałe serce, które dotychczas pozostawało niewzruszone pod grubą warstwą twardego lodu. 
Życzę tego każdemu.
Każdy powinien doświadczyć tego cudownego uczucia, jakim jest miłość. Życie staje się wtedy o wiele jaśniejsze, a latarnię niesiecie wspólnie - Ty i Twoja druga połówka. Oboje jesteście bowiem odpowiedzialni za to uczucie. Gdy jedno z was puści latarnię, zaczyna ona ciążyć drugiemu, który po jakimś czasie nie będzie miał wystarczająco siły, aby udźwignąć ją samemu.. Latarnia upada, roztrzaskuje się na małe kawałki, a tańczący uprzednio płomień gaśnie.
Nie puszczajcie latarni, bo zrobi się nie tylko ciężko, ale i ciemno, i zimno. Nikt nie chce, aby w jego sercu panowała wieczna zima.
Vic i ja nie mieliśmy zamiaru puszczać latarni. Trzymaliśmy ją mocniej niż kiedykolwiek. Wcześniej widziałem, jak mnie wspierał, ale odkąd byliśmy w związku, zacząłem dostrzegać nawet te najdrobniejsze szczegóły, jak na przykład poprawianie kaptura mojej bluzy, jeśli się podwinął, czy delikatne obejmowanie mnie w pasie jedną ręką, gdy siedzieliśmy przy stole na stołówce. Tak, nie byliśmy ze sobą długo, ale czułem, że wypełniała nas naprawdę duża siła i uczucie.
Chyba nie było osoby, która nie wiedziała, że Fuentes i Quinn oficjalnie są razem. Wcześniej chodziły tylko pogłoski o rzekomych romansach i niezobowiązującym seksie. Od seksu się zaczęło. Teraz byłem tutaj, przy stoliku z Meksykanami oraz Felice i Adamem. Postanowiliśmy siedzieć razem, aby nikt nie czuł się samotnie i nie wywiązała się z tego powodu żadna kłótnia. Vic znów trzymał mnie w pasie, a ja bardziej się w niego wtuliłem i wdychałem zapach jego perfum. Uwielbiałem takie chwile i żeby nie było - nie robiłem tego ostentacyjnie. Wcześniej wiele rzeczy przychodziło nagle. Chciałem kogoś zdenerwować, przed kimś się popisać. Teraz wiedziałem, że nie muszę. Nie chciałem tego robić. Liczyło się uczucie, o którym wszyscy wiedzieli. Dodatkowo całą szkołę poinformować Mike, więc nie było mowy o niedowiarkach. Może to i lepiej. Przynajmniej te głupie cheerleaderki i sztuczne paniusie nie będą chciały odbić mi chłopaka.
- Co robicie na przerwę świąteczną? - zapytał Jaime, kończąc swój budyń, który prawie codziennie dodawany był do zestawu obiadowego w stołówce. Wolałem swoje owoce w pudełku pokrojone przez mamę.
- Wyjeżdżam na Alaskę, kto mi zazdrości? - mruknął Adam.
- W zeszłym roku wyłączyli wam prąd, świetne święta - zaśmiała się Felice.
- Niedźwiedź przegryzł przewód.- Chłopak wzruszył ramionami, a wszyscy przy stoliku odpowiedzieli mu śmiechem.
- Do mnie przyjeżdża połowa klanu Perry, to chyba gorsze niż niedźwiedź przegryzający kable - mruknął Tony.- A jak u Fuentesów?
- Rodzice wylatują do Brazylii - mruknął Vic, a ja uniosłem głowę i zmarszczyłem brwi.
- Będziecie sami w święta? - zapytałem.
- Tak wyszło.
- Uch, przecież to okropne - stwierdziłem.- Czemu rodzice nie mogą wziąć was ze sobą?
- Bo to wyjazd związany z firmą - odezwał się Mike.
Nie powinno tak być. Może i państwo Fuentes to naprawdę fajni ludzie, ale nie powinni zostawiać własnych synów samych w święta. To rodzinna celebracja. Nawet u mnie się udawała, nawet jeśli się nie dogadywaliśmy. Wtedy wpadłem na pewien pomysł.
- Przyjdźcie na święta do mnie.
- Co? - Vic zmarszczył brwi.
- Stary, masz w domu jakoś piętnaście sióstr plus starsi, chcesz jeszcze sprowadzić na chatę meksykańskie rodzeństwo? - zapytał Mike.
- Mam sześć sióstr, a nie piętnaście - poprawiłem go.
- Nie dałbym rady nawet z jedną - zaśmiał się Jaime.
- Ale naprawdę, przyjdźcie - westchnąłem.- Nie powinniście być sami. Może i będzie trochę ciasno, ale trudno. Młodsze siostry i tak szybko się znudzą i pójdą się bawić, więc przy stole będzie więcej miejsca.
- No nie wiem... - Vic pokręcił głową.- Nie chcemy sprawiać kłopotu.
- Porozmawiam z mamą i Tomem, muszą się zgodzić.
- O ile dobrze pamiętam, twoja mama mnie nienawidzi.
- Kiedyś musi przestać.

- Dlaczego nie? - jęknąłem, stając obok mamy, która przygotowywała pierwsze świąteczne potrawy, mimo że święta były dopiero w weekend.
- Mamy mało miejsca - powiedziała protekcjonalnym tonem.- I doskonale wiesz, jakie mam zdanie o Victorze.
- Mamoooooo.
- Kellin. - Pogroziła mi palcem.- Moja odpowiedź brzmi: nie.
- Ale ich rodzice lecą do Brazylii i chłopcy musieliby zostać sami w domu.
Mama zatrzymała się i spojrzała na mnie ze zmarszczonymi brwiami. No tak, wcześniej o tym nie wspomniałem. Była tradycjonalistką, lubiła dbać o kulturę i zwyczaje. To dotyczyło również świąt. Mimo że braci jest dwóch, nie powinni sami spędzać Bożego Narodzenia. Wiedziałem, że bardzo ją to gryzło. Z jednej strony nie chciała dopuścić do moich spotkać z Victorem (do których i tak dochodziło, a ona doskonale zdawała sobie z tego sprawę, tylko nic nie mówiła), a z drugiej strony nie mogła przyjąć do wiadomości tego, że ktoś będzie sam w święta. W końcu westchnęła ciężko i skinęła głową.
- W porządku. Mogą przyjść.

Kanapa została odsunięta pod ścianę, aby w salonie zrobiło się więcej miejsca. W pustej przestrzeni ustawiono duży prostokątny stół, a wokół niego dziesięć krzeseł. Z kuchni czuć było wspaniałe zapachy świątecznych potraw, ale co z tego, skoro ja i tak nie mogę ich jeść? Najwyżej dwie z nich wylądują na moim talerzu, szału nie ma. Tak czy siak, pachniało ładnie.
W rogu pokoju stała przystrojona w czerwień i złoto choinka, na której mieniły się białe lampki. Stół przykryto kremowym obrusem z bordowymi elementami. Stała już na nim zastawa, którą mama dostała od swojej babci. Wszystko prezentowało się naprawdę pięknie i miałem nadzieję, że nic nie zepsuje tego wieczoru.
Po domu biegały bliźniaczki, które były ubrane tak samo - w niebieskie sukienki. Kolejne siostry, Wendy i Amber, postanowiły założyć sukienki liliowe (tak, rozróżniałem takie kolory, przecież jestem gejem). Kim i Kailey natomiast postanowiły pobawić się modą. Nie obchodziło mnie to, jak wyszło. Skupiłem się na sobie, a mianowicie na zawiązaniu granatowego krawata przed lustrem na korytarzu. Pod moimi nogami przebiegły bliźniaczki, przez które zgubiłem pętlę i głośno jęknąłem.
- Przestańcie chociaż na chwilę! - krzyknąłem, gdy zniknęły w innym pokoju.
W końcu udało mi się zawiązać krawat i na białą koszulę założyłem jeszcze szary pulower. Chciałem, żeby bracia już tu przyszli. Nie mogłem się doczekać, aż zobaczę eleganckiego Vica. Zawsze miałem słabość do koszul i krawatów oraz muszek. Chciałem też oficjalnie powiedzieć mojej rodzinie, że jesteśmy parą, mimo moich obaw co do przyjęcia przez nich tej wiadomości. Raz kozie śmierć, prawda?
Po pięciu minutach w domu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi, które chciałem otworzyć, ale wyprzedziły mnie bliźniaczki.
- Vic! - krzyknęła jedna z nich, a ja uśmiechnąłem się i poszedłem na korytarz.
Na progu stał tylko Vic. Nie miałem pojęcia, gdzie był Mike, ale najwyraźniej zmienił plany co do dzisiejszego wieczora.
Podszedłem do chłopaka i pocałowałem go na powitanie, po czym odgoniłem chichoczące dziewczynki i wpuściłem go do środka. Miał na sobie prostą białą koszulę i czarną muszkę oraz czarne rurki i oczywiście vansy, jakby nie miał innych butów.
- Gdzie Mike? - zapytałem.
- Alysha zaprosiła go na święta do siebie - odpowiedział. Może to i lepiej. Niech każdy spędzi święta ze swoją drugą połówką..
Chwyciłem Vica za rękę i wprowadziłem do salonu, gdzie na stole znajdowały się już półmiski z parującymi potrawami. Mama stała nad stołem i poczułem pewne spięcie, gdy jej spojrzenie spotkało się z Vikiem. Mogli chociaż udawać, że się lubią, to tylko jeden wieczór...
- Miało być dwóch? - Zmarszczyła brwi.
- Zmiana planów, przyszedł tylko Vic - odparłem.
Po chwili do salonu wszedł Tom, który uśmiechnął się lekko na widok szatyna i obaj uścisnęli sobie dłonie, co nieco zdziwiło mamę. W salonie zaczęło pojawiać się coraz więcej osób, aż w końcu wszyscy zasiedli przy wigilijnym stole. Może i było trochę niekomfortowo, ale z czasem trzeba przełamać pierwsze lody. Vic to mój chłopak, do jasnej cholery, czy tego chcą czy nie.
Jedzenie było pyszne, a przynajmniej to, które mogłem jeść. Po minach domowników wywnioskowałem jednak, że wszystkim smakowało.
Po jedzeniu młodsze siostry odeszły od stołu, bo zaczęły się nudzić, a u nas zaczęła się rozmowa.
- Dlaczego twoi rodzice wyjechali, Victorze? - zagadnął Tom, upijając łyk czerwonego wina z kieliszka.
- Sprawy firmowe, trochę spotkań, świąteczny wyjazd integracyjny - odpowiedział Vic. Nasze palce były splecione pod stołem. Nie mogliśmy być zbyt ostentacyjni, aby nie rozpętać burzy.
- To naprawdę okropne - stwierdziła mama.- Zostawić dzieci na święta.
- Nie mogli nic z tym zrobić.- W jego tonie słyszałem, jak stara się być przesadnie grzeczny i miły.- I tak bardzo dziękuję za to, że państwo mnie tu goszczą.
- Podziękuj Kellinowi - powiedziała mama.- To on mnie prosił, aż w końcu uległam.
Spojrzałem na Vica, który również na mnie spoglądał, po czym uśmiechnąłem się lekko. Obaj czekaliśmy na odpowiedni moment, aby im powiedzieć, ale ten chyba jeszcze nie nadszedł.
- A Kellin i Vic spotykają się w szkole - odezwała się nagle Kailey, a ja uniosłem brew i spojrzałem na nią niewzruszony.
- I co? Zazdrościsz? - syknąłem.
- Bez kłótni - powiedziała mama donośnym głosem.- Nie wiem, jak mam to skomentować. Mogłam się tego spodziewać. Chyba nie da się was rozdzielić, zawsze znajdziecie jakiś sposób, żeby do siebie przylgnąć.
Zacisnąłem palce na dłoni Vica, jednocześnie wymieniając się spojrzeniami z mamą. Nie wiedziałem, jak mam to zinterpretować. Powoli godziła się z rzeczywistością czy może zaraz wybuchnie i zrobi koleją awanturę? To kobieta huragan. Nie wiadomo, czego się po niej spodziewać.
- Dlaczego nie podporządkowujecie się moim zasadom? - zapytała.
- Bo jesteśmy nastolatkami? - prychnąłem.- Na początku próbowałem, ale mamo, zrozum, tak się nie da. Potem uciekłem i ciągle to robię. Nie widzisz tego? Ciągle uciekam do Vica. W szkole nie przejmuję się siostrami, naprawdę. Zawsze jestem przy Vicu. Nie widzisz tego, co między nami jest?
- Przecież zawsze mówisz, że idziesz do przyjaciół! Do Adama, do Felice czy do kogoś innego. Niby dlaczego niczego nie dostrzegam?
- Bo ja go kryję - odezwał się nagle Tom i wszystkie spojrzenia padły na niego.- Niech cieszą się sobą, Liso. Widać, że się kochają. Co ci przeszkadza, że to dwójka chłopaków? Nie ma żadnej różnicy, przecież miłość to miłość, niech się kochają.
Mama podparła podbródek na dłoni i wpatrywała się w naszą dwójkę, podczas gdy Tom mówił dalej.
- Mamy dwudziesty pierwszy wiek, powinnaś przyzwyczaić się do homoseksualizmu, tym bardziej, gdy twój syn jest gejem. Spróbuj. To nic trudnego. Traktuj go normalnie, bo przecież to twój syn i zwykły człowiek. Żaden z nich nie zasługuje na gorsze traktowanie, dopóki sami okazują szacunek innym.
Uśmiechnąłem się na jego słowa. W tym momencie polubiłem go jeszcze bardziej i byłem mu wdzięczny za próbę przekonania mamy do homoseksualizmu. Z jakim skutkiem?
- W porządku - westchnęła mama, a ja szerzej otworzyłem oczy.- To głupie. Przepraszam za wszystko. Nie powinnam robić tych wszystkich złych rzeczy. Kochacie się, to widać, więc... - Zatrzymała się, jakby ciężko było jej wymówić kolejne słowa.- Więc kochajcie się.
Uśmiechnąłem się promiennie i zobaczyłem, jak Vic robi to samo. Wtedy, bez żadnych ogródek, czule się pocałowaliśmy. Nie usłyszałem żadnych krzyków, że mieliśmy się od siebie oderwać, więc wziąłem to za dobry znak. Znak lepszego jutra.
- No i ogólnie to jesteśmy razem, tak oficjalnie - powiedziałem beztrosko, a mama skinęła głową.
Moje siostry były nieco rozczarowane, że uszło mi to płazem i w końcu zostałem zaakceptowany, ale miałem je gdzieś. Obdarowałem je środkowym palcem ("Kellin, bądź grzeczny albo się rozmyślę!"), po czym oparłem głowę na ramieniu Vica i wsłuchiwałem się w dziecięce śpiewanie kolęd przez najmłodsze dziewczynki. To były chyba najpiękniejsze święta i teraz mogło być tylko lepiej.

Po jedzeniu posprzątaliśmy naczynia i wynieśliśmy stół z salonu. Następnie przesunęliśmy kanapę na swoje miejsce, bo przecież musiałem gdzieś spać tej nocy. Vic zaczął zbierać się do domu, gdy chwyciłem go za rękę i energicznie pokręciłem głową.
- Nie idź, zostań - wyszeptałem.- Możesz spać ze mną. Proszę.
Zrobiłem najsłodszą minę, na jaką było mnie tylko stać. Wiedziałem, że niedługo mi ulegnie i zostanie na noc. Jak zwykle się nie myliłem. Vic westchnął ciężko, po czym zaśmiał się krótko i skinął głową. Pisnąłem ucieszony i szybko pocałowałem go w usta. Jako że znajdowaliśmy się na korytarzu, bo ten głupek chciał sobie pójść, pociągnąłem go za rękę do salonu. Nie było śladu po stole i jedzeniu, wszystko wróciło do normy i mogliśmy zbierać się do spania. Przy choince krzątały się najmłodsze siostry, które na małym stoliczku położyły szklankę mleka oraz talerz z ciasteczkami domowej roboty dla świętego Mikołaja. Uśmiechnąłem się na ten widok. Miałem wrażenie, że wszystko układało się po mojej myśli i nic nie zdoła tego zepsuć.
Święta jednak są magiczne. Sprawiają, że wiele rzeczy się naprawia i wyjaśnia. Zakopuje się topór wojenny. Szkoda, że nie mogliśmy zrobić tego wcześniej, ale lepiej późno niż wcale. Brakowało mi jeszcze mojego ojca, który rano napisał mi smsa, że odezwie się późnym wieczorem, ale musiałem zadowolić się tym, co miałem.
Mama wygoniła dziewczynki do spania, a ja zacząłem rozkładać kanapę. Oczywiście Vic niemal od razu do mnie doskoczył i zabrał się za pomaganie mi, jakbym sam nie dał rady. Mimo to dałem mu działać, bo wiedziałem, że chciał w jakiś sposób okazać mi wdzięczność za to, że go zaprosiłem. Nie musiał tego robić, ale Vic to Vic - uparty jak osioł.
Z kieszeni moich spodni dobiegł dzwonek telefonu. Wyciągnąłem komórkę i uśmiechnąłem się lekko. Vic spojrzał na mnie pytająco, zatrzymując się przy narzucaniu prześcieradła na materac, a ja machnąłem dłonią.
- To mój ojciec - powiedziałem, a Vic poruszył brwiami i skinął głową.
Nigdy nie poznał mojego biologicznego ojca, bo nie było takiej okazji, ale kto wie, jeszcze wiele przed nami. To dopiero początek, zdąży się z nim spotkać.
Odbierałem telefon i poszedłem do kuchni, gdzie usiadłem na blacie i poluzowałem krawat.
- Kellin, synu, wesołych świąt! - Usłyszałem jego serdeczny głos, a kąciki moich ust lekko drgnęły ku górze.
- Wesołych, tato.
- Wszystko w porządku? Jak święta? Spokojne?
- Lepiej niż zwykle - odparłem szczerze, a ojciec wydał z siebie odgłos, jakby mi nie dowierzał.- Naprawdę. Wiesz, ile spraw się wyjaśniło? To cudowne. W końcu dobrze się dogadujemy, a to dopiero początek.
- Więc co takiego się wydarzyło, że wszystko się zmieniło?
- Cóż... - zerknąłem kątem oka na Vica, który skończył rozkładać kanapę i zaczął szukać w mojej szafie jakichś rzeczy, które mógłby założyć do spania. Po chwili wyciągnął jakąś za dużą na mnie koszulkę i spojrzał na mnie pytająco, czy może ją wziąć. Skinąłem głową i mówiłem dalej.- Mam chłopaka, tato.
- Gratulacje.
- I kto by pomyślał, że to przez jego obecność podczas świąt wszystko się naprawi.
- Będę musiał go poznać i mu podziękować.
- Za co?
- Za to, że sprawia, że jesteś szczęśliwy - odparł ciepło.- To jest najważniejsze.
Spojrzałem w miejsce, w którym wcześniej stał Vic, lecz teraz z niego zniknął. Najwyraźniej poszedł do łazienki.
- Kiedy się zobaczymy? - zapytałem cicho.
- Nie wiem.- Tata westchnął ciężko.- Mam trochę pracy i całe Stany do przelecenia, żeby dostać się do San Diego.
- W porządku. Będzie jeszcze okazja.
- Naprawdę przepraszam.
- To nie twoja wina.
- Muszę kończyć. Wesołych świąt. Kocham cię, synu.
- Też cię kocham - mruknąłem, po czym zablokowałem telefon i schowałem go do kieszeni spodni.
Do dopełnienia całkowitego szczęścia brakowało mi tylko informacji, że mój ojciec się ze mną zobaczy. Najwyraźniej na to będę musiał jeszcze trochę poczekać. Zresztą, po co robiłem sobie złudne nadzieje? Mogłem się tego spodziewać. Długo się z nim nie widziałem i nie miałem bladego pojęcia, dlaczego miałbym spotkać się z nim i tym razem. Poczekam. Prędzej czy później i tak się zobaczymy.
Podszedłem do szafy i wyciągnąłem z niej dresy, w których spałem, po czym poszedłem do łazienki. Zapukałem do drzwi i odpowiedział mi głos Vica.
- Zajęte!
Już nie.
Nacisnąłem klamkę i uchyliłem drzwi. Zajrzałem do środka i usłyszałem wodę odbijającą się po brodzik prysznica. Cicho zamknąłem za sobą drzwi, rzuciłem piżamę na bok i bezszelestnie się rozebrałem, aby następnie odchylić zasłonę prysznica i wejść do środka. Vic był odwrócony do mnie tyłem i nie wiedział, że stałem za nim. Chyba musiałem mu to uświadomić. Objąłem go w pasie i pocałowałem jego mokre ramię. Chłopak odwrócił głowę do tyłu i uśmiechnął się lekko na mój widok, stając ze mną twarzą w twarz (pomijając to, że jego znajdowała się wyżej od mojej).
- Hej - powiedział cicho, a ja oblizałem wargi i oparłem głowę o jego klatkę piersiową, wchodząc bardziej pod strumień ciepłej wody.
- Mój tata chce cię poznać - mruknąłem.
- Naprawdę? W końcu przyjedzie?
- Niezupełnie. Ale chce cię poznać w przyszłości.
- Też chętnie go poznam.
Vic chwycił moją twarz w swoje dłonie i delikatnie naparł wargami na moje. Mimo że staliśmy nago pod strumieniem prysznica i w każdej chwili mogliśmy zacząć się pieprzyć, żaden z nas nawet nie zrobił takiego ruchu. Dzisiaj nie chcieliśmy uprawiać seksu. Po prostu delikatnie się całowaliśmy, jakbyśmy byli nieśmiałymi osobami, które jeszcze nigdy się nie zagalopowały i nie próbowały czegoś ostrzejszego. Przecież mogliśmy nazwać się zupełnym przeciwieństwem nieśmiałości i delikatności. Mimo to teraz byliśmy jej definicją.
Do końca prysznica żaden z naszych dotyków nie miał podtekstu seksualnego. Mokrzy wyszliśmy z kabiny i sięgnęliśmy po ręczniki, który się wytarliśmy, aby następnie ubrać się w piżamy (jakiekolwiek by one nie były). Załatwiłem jeszcze sprawę leków i po chwili obaj wyszliśmy z łazienki. Gdy znaleźliśmy się w salonie, moja uwagę przykuły stosy paczuszek pod choinką. Najwyraźniej mama i Tom podrzucili je, gdy braliśmy prysznic. Żeby najmłodsze dziewczynki uwierzyły, że tak naprawdę to Mikołaj przyniósł im prezenty, ze stoliczka zniknęły ciasteczka i mleko.
- Święty Mikołaj się spisał - zachichotał Vic, siadając na łóżku.
Położyłem się obok niego i długo ziewnąłem, pokazując przy tym swoje zmęczenie. Ułożyłem głowę na miękkiej poduszce i przymknąłem oczy. Podczas mojego powolnego zasypiania poczułem, jak Vic mocno mnie do siebie przytula i całuje czubek głowy. Uwielbiałem czuć się kochany, tym bardziej w ramionach takiego chłopaka jak Vic.

Obudził mnie głośny pisk jednej z bliźniaczek. Leniwie podniosłem głowę i zobaczyłem, że wszyscy zabrali się za rozpakowywanie swoich prezentów, nie zważając, że chciałem jeszcze trochę pospać. Na końcu kanapy siedział Vic, który uśmiechnął się na widok roześmianych dziewczynek. Usiadłem na łóżku i przeniosłem się bliżej chłopaka, którego przytuliłem od tyłu i oparłem głowę o jego plecy.
- Dzień dobry, skarbie - przywitał się, a ja mimowolnie się uśmiechnąłem.
W salonie byli wszyscy domownicy, którzy odkrywali kolejne podarunki. Święta w naszym domu nigdy nie były specjalnie bogate i luksusowe, ale każdy zawsze znajdował coś dla siebie. Ba, nawet Vic coś dostał - wielki kosz domowych wypieków, aby mógł podzielić się nim z rodziną i nie tylko.
Dziewczynki bawiły się swoimi nowymi zabawkami, Kailey i Kim wymieniały się spostrzeżeniami dotyczącymi ich kosmetyków, ubrań i innych pierdół, mama dostała wielofunkcyjnego robota kuchennego, a Tom nowy zestaw narzędzi, bo na ten stary zaczął narzekać.
- Jeszcze dla ciebie, Kells - powiedziała mama, wręczając mi małą paczuszkę, która mieściła mi się w dłoni.
Otworzyłem pudełko i zmarszczyłem brwi, gdy zobaczyłem, co jest w środku. Nie odrywając wzroku od błyszczącego przedmiotu, wygramoliłem się z łóżka i poszedłem na korytarz, gdzie założyłem buty, aby następnie wyjść na zewnątrz. Mój wzrok spojrzał na ulicy, na której zaparkowany był nowiusieńki, szary Mini Cooper. Spojrzałem na kluczyki w pudełku, po czym jeszcze raz na samochód i zakryłem usta dłonią. Naprawdę dostałem auto?
Odwróciłem się w stronę domu. W drzwiach stała uśmiechnięta mama wraz z Tomem i Victorem.
- Dostałem auto? - pisnąłem nienaturalnie wysoko, szybko podchodząc do reszty.
- Jesteś prawie dorosły - powiedziała mama.- Mam nadzieję, że się nie pogniewasz, jeśli powiem, że to jednocześnie łączy się z prezentem urodzinowym? Wiesz, fundusze...
- Jezu, mamo, możesz nawet zapomnieć o moich urodzinach - uśmiechnąłem się i rzuciłem się jej na szyję, prawie ją dusząc.
Następnie mocno przytuliłem Toma, a gdy już im podziękowałem, ponownie spojrzałem na samochód, nie wierząc własnym oczom. Miałem swój samochód, a do tego był taki piękny!
- Chodź, przetestujemy go! - krzyknąłem, chwytając Vica za rękę i ciągnąc go w stronę auta.
- W piżamach? - zaśmiał się, a ja pokiwałem głową.
Usiadłem na miejscu kierowcy i wsunąłem kluczyk do stacyjki. Powoli, jakby był to jakiś obrzęd, zacisnąłem palce na kierownicy i uśmiechnąłem się do siebie. Vic patrzył na mnie z miejsca pasażera. Nacisnąłem pedał gazu i zacząłem testować to cudeńko. Cudownie mi się je prowadziło. Chcę tu zamieszkać.
Zrobiłem kilka rundek po dzielnicy, aż w końcu Vic zmusił mnie, żebym wrócił do domu, bo chciał dać mi prezent od siebie.
Wyszliśmy z samochodu i ruszyliśmy w stronę domu, w którym szybko się znaleźliśmy. Bałagan w salonie został posprzątany, a mama najwyraźniej złożyła już kanapę, przez co zrobiło się tu nieco więcej miejsca. Vic podszedł do choinki i wyciągnął spod niej płaskie pudełko, które mi wręczył. Rozwinąłem je z papieru i rozchyliłem wargi, gdy zobaczyłem, co znajdowało się w środku.
- Dla mojego dziennikarza.- Chłopak pocałował mnie w skroń, a ja nie mogłem oderwać wzroku od pięknie wygrawerowanego napisu na granatowym pudełku.
- Przecież to jest takie drogie - westchnąłem, otwierając pudełko.
Firma Parker jest jedną z najbardziej prestiżowych firm produkujących przybory piśmiennicze, a najdroższe z nich sięgają ceną po kilkaset dolarów. Są marzeniem wielu biznesmenów, dyrektorów i dziennikarzy, coby pokazać się z lepszej strony i jednocześnie zachęcić do współpracy. Nie dość, że dostałem cały zestaw artykułów piśmienniczych, to na dodatek były to te najdroższe modele, najczęściej robione na zamówienie. Najpierw samochód, teraz pióra i długopisy... To nie na moją głowę.
- Matko Boska - westchnąłem, delikatnie odkładając pudełko na bok, po czym długo pocałowałem Vica w usta. Przez jakiś czas się od niego nie odrywałem ale w końcu musiałem to zrobić.- Dziękuję, po prostu... Wow. Nigdy nie miałem w dłoniach tak drogich rzeczy w ciągu jednego dnia. Głupio mi się zrobiło, bo ja mam dla ciebie coś skromnego...
- Nie musiałeś nic kupować. - Vic uśmiechnął się lekko, a ja pokazałem mu język i odnalazłem średni pakunek. Dałem go szatynowi, który zaczął rozrywać papier.
- Kiedyś, dawno temu, mówiłeś mi, że bardzo często dziurawią ci się getry i skarpety do grania w piłkę - powiedziałem, patrząc na uśmiechniętą twarz Vica, która rozpromieniała się jeszcze bardziej z każdą sekundą.- Więc kupiłem ci piętnaście par getrów i piętnaście par skarpet, oczywiście z konsultacją z twoim trenerem, coby wszystko się zgadzało i tak dalej, i tak dalej...
Tym razem to Vic mnie pocałował, a ja wymiękłem. Najwyraźniej dzisiejszy sposób dziękowania sobie to czułe pocałunki.
- Nikt nigdy o tym nie pomyślał - zaśmiał się, gdy dał odpocząć naszym wargom.- A to jest super sprawa, bo moje getry są okropne, a nigdy nie mogłem się za to zabrać i w końcu je wymienić. Dziękuję.
Jeszcze jeden buziak. Właśnie takie święta chciałem spędzać. Pełne miłości, uśmiechu i serdeczności. Miałem nadzieję, że z każdym rokiem będzie coraz lepiej, a wszystko wskazywało na to, że właśnie na to się zanosi. A wszystko dzięki niemu.

piątek, 16 maja 2014

Rozdział XXI

Cześć. Daję rozdzialik.
Od razu mówię, że nie wiem, jak będzie wyglądać dodawanie rozdziałów w przyszłym tygodniu, który jest dosyć napięty. Na razie spodziewajcie się rozdziału w środę/czwartek.
kckckc

__________________________
Vic
Nie wierzyłem, że to zrobiłem, ale nie miałem innego wyjścia. Nie chciałem spotykać się z niektórymi osobami, lecz najwyraźniej była to jedyna droga, aby ruszyć z miejsca i w końcu dowiedzieć się czegoś nowego. Chciałem pomóc jak tylko mogłem, nawet jeśli moje starania zakończą się fiaskiem. Niektórzy mówili, że liczą się chęci, a ja takowe miałem i postanowiłem dać z siebie wszystko.
Zacisnąłem dłonie na kierownicy mojego nowego Mercedesa. Chciałem znaleźć się na miejscu jak najszybciej, aby odbębnić gadkę szmatkę i szybko się stamtąd ulotnić. Zatrzymałem się na czerwonym świetle sygnalizacyjnym i spojrzałem na swoje knykcie. Pobielały od zbyt kurczowego trzymania kierownicy. Nie dziwiłem się. Byłem zdenerwowany, więc musiałem jakoś odreagować, nawet jeśli pokazywało się to przez mocniejsze trzymanie koła.
Położyłem dłoń na skrzyni biegów, czekając na zielone światło i przy okazji układając sobie w głowie, co będę musiał powiedzieć, żeby nie wyjść na idiotę i jednocześnie nie uchylać rąbka tajemnicy. Kellin na pewno zrobiłby to subtelniej, ale nie mogłem prosić go o towarzystwo. Nie teraz. Kipiałby z zazdrości i stał się tym Kellinem, który chce zajść człowiekowi za skórę.
W końcu światło zmieniło barwę na zieloną, a ja ruszyłem z miejsca. Przede mną jeszcze tylko pięć minut drogi. Miałem szczęście, że o tej godzinie nie było korków w mieście i w przyzwoitym czasie dotarłem na miejsce.
Zaparkowałem samochód pod małą kawiarnią w centrum San Diego o dźwięcznej nazwie Azalia. Kątem oka zauważyłem czarne, stojące na uboczu Audi i prychnąłem pod nosem. Oczywiście.
Stanowczym krokiem wszedłem do środka lokalu i szybko oceniłem sytuację. Moje spojrzenie zatrzymało się na stoliku w rogu pomieszczenia. Manewrowałem pomiędzy okrągłymi stolikami z wyszydełkowanymi serwetami i stojącymi na nich wazonikami z bukietami kwiatów, po czym usiadłem przy jednym z nich, który interesował mnie najbardziej.
- Cieszę się, że w końcu mamy chwilę dla siebie - uśmiechnął się Erwin, a ja poruszyłem brwiami, śmiejąc się w duchu i nie okazując tego na zewnątrz.
Chwila dla siebie, śmieszna sprawa. Erwin najwyraźniej uważał, że zaprosiłem go tutaj, aby porozmawiać o nas, naszym dawnym związku i ewentualnej przyszłości. Cóż, chyba go zawiodę, ponieważ żadnej przyszłości nie będzie, a przynajmniej nie wspólnej. Nic nas nie łączyło, wszystko zostało zakończone i żaden z nas nie chciał wracać do drugiego, przynajmniej ja. Zaraz się dowiem, czy nadal tak jest.
- Robię to tylko z jednego względu, zaraz dowiesz się jakiego - powiedziałem beznamiętnie, nie okazując żadnej emocji. Nie miałem zamiaru dawać mi jakichkolwiek szans ani nadziei.- Mam kilka spraw do obgadania i potrzebuję informacji.
Do stolika podeszła młoda brunetka, jak wywnioskowałem kelnerka, która obdarzyła nas promiennym uśmiechem.
- Podać coś? - zapytała wysokim głosem, który był wyższy nawet od tego Kellina, gdy wyrażał podekscytowanie i piszczał ze szczęścia, a uwierzcie mi, daje po uszach.
- Poproszę espresso - powiedział Erwin, który był spokojny i nonszalancki.
- Zielona herbata - mruknąłem, patrząc, jak kelnerka zapisuje zamówienie, po czym odchodzi od stolika.
- Zielona herbata?- Erwin uniósł brwi w górę w iście zaczepny sposób.- Jesteś na jakiejś diecie?
- Moje całe życie to raczej zdrowa ścieżka - odparłem, opierając się o miękkie oparcie krzesła.- Dobra, do rzeczy. Chcę zadać ci kilka pytań..
- Jeśli umiem na nie odpowiedzieć, to to zrobię.
- Cieszę się. Może zacznijmy od tego, jakim samochodem tu przyjechałeś?
Erwin przechylił głowę, wyraźnie nie rozumiejąc, dlaczego zadałem to pytanie. Cóż, nie wiedziałem jak je sformułować, bo nie miałem umysłu humanisty ani detektywa, więc musiałem opierać się na tym, czym dysponowałem, czyli szczęściu i uroku osobistym.
- Dlaczego to takie ważne? - zapytał Erwin, drapiąc się w tył głowy.
- Cóż, podejrzewam, że przyjechałeś czarnym Audi - powiedziałem spokojnie, a chłopak wyraźnie się zdziwił.- Tak się składa, że to mój samochód, który został mi skradziony.
Erwin odchylił się na krześle, a na jego twarz wpełzł ironiczny uśmiech. On o czymś wiedział, ale nie chciał mi powiedzieć. Najwyraźniej będę musiał nacisnąć na niego jeszcze bardziej, żeby zdobyć interesujące mnie informacje.
- Byłeś jakiś czas temu, w listopadzie, w pewien weekend, na drodze prowadzącej do przejścia granicznego? - zapytałem.- Późnym wieczorem? Mały plac przy wzniesieniu niedaleko oceanu?
- Nie.- Erwin pokręcił głową.- Ale wiem, że ty tam byłeś. Z tym... No... Kellinem. Na randce.
Ściągnąłem brwi i naprawdę zacząłem interesować się jego słowami. Wiedział, ale tam nie był? Skąd wiedział? Przecież powiedziałem tylko Fel, bo pomagała mi w przygotowaniu randki. Chyba że...
- Felice ci powiedziała?
- Kto?
- Felice.
- Nie znam żadnej Felice.- Erwin wzruszył ramionami. 
W tym samym momencie przy stoliku pojawiła się kelnerka z dwoma filiżankami. Ja dostałem swoją herbatę, a Erwin kawę. Podziękowaliśmy dziewczynie, a gdy odeszła, od razu podjąłem dalszą rozmowę.
- Więc skąd wiesz?
- Niektóre rzeczy na zawsze powinny pozostać tajemnicą - zachichotał, chwytając swoją filiżankę i mocząc usta w parującej kawie.- Ktoś mi powiedział. Nie musisz wiedzieć kto. Nie ma takiej potrzeby.
- Wyobraź sobie, że raczej muszę - syknąłem.- Kto ci powiedział?
- Ktoś. I coś mi obiecał. Tym czymś okazał się samochód. Bardzo luksusowy, dziękuję.
- Dobra, koniec śmiesznego żartowania i ironii - warknąłem.- Kto obiecał ci ten samochód i dlaczego?
- Obiecał też kierowcę samochodu, ale nie wyszło - dodał, a ja otworzyłem szerzej oczy i usta.
Chodziło o mnie? Chciał do mnie wrócić? Kellin mógł mieć rację. Może Erwin mnie nie stalkował, ale najwyraźniej chciał odbudować nasz związek, który i tak od razu został przeze mnie skreślony. Nie miałem zamiaru mieć z nim nic wspólnego, tym bardziej po tym, co właśnie mi powiedział.
- Nie rozumiem, dlaczego ktoś miałby ci mnie obiecywać.
- Byłoby mi łatwiej do ciebie wrócić - wzruszył ramionami, a ja drżącymi dłońmi chwyciłem filiżankę herbaty. Trzeba było zamówić melisę.
- Słuchaj, ja nie wiem, co się u was dzieje - odezwał się Erwin, nachylając się nade mną.- Nie wiem, po prostu znam pewne osoby i obiecałem ciszę. Te osoby obiecały mi kilka rzeczy, nie mówiąc o jakichkolwiek planach. Dostałem samochód od jakichś dwóch kolesi, byli groźni, to wziąłem. Zresztą, kto by nie wziął?
- Mówiłeś, że wiedziałeś o samochodzie.
- Tak, ale nie miałem pojęcia, że to twój samochód. Bo na początku była mowa tylko o tobie.
Przystawiłem filiżankę do ust i nie zważając na gorącą herbatę, upiłem od razu trzy łyki. Zdecydowanie następnym razem zamówię melisę.
- Nie rozumiesz powagi sytuacji, w jakiej znajduję się z Kellinem - powiedziałem, odkładając filiżankę na ażurową serwetę.
- No tak - prychnął chłopak.- Kellin. Jesteście razem, co? Jestem skreślony.
- Chyba nie sądzisz, że chciałbym do ciebie wrócić - parsknąłem śmiechem.
- Dlaczego nie?
- Bo nie. Jesteś irytujący. Zresztą, to ty ze mną zerwałeś.
- Bo zacząłeś mieć jakieś wygórowane oczekiwania co do seksu.
- Twoja strata, że nie potrafiłeś im sprostać.
Erwin zmrużył oczy, a ja uśmiechnąłem się niewinnie i upiłem łyk herbaty. Tak zarysowała się sytuacja, chłopak po prostu nade mną nie nadążał i nie wiedział co zrobić, aby w końcu nadążyć. Z Kellinem nie miałem tego problemu. Był otwarty na dosłownie wszystko, czego nie można powiedzieć o Erwinie. To tylko jeden z wielu powodów, przez które nasz związek się zakończył.
- Nie chcę pozostawiać ci żadnych złudzeń - powiedziałem stanowczo.- Nie ma mowy, żebym do ciebie wrócił, nawet jeśli będziesz dążył do tego sam czy z pomocą osób trzecich. Byłoby super, gdyby nikt nie wpieprzał się w sprawy między mną i Kellinem.
- A co, psują się?
- Wręcz przeciwnie. On kocha mnie, ja kocham go, wszystko gra.
- Kochasz go? - Erwin uniósł brwi.
- Pewnie, że tak. Tylko jeszcze mu nie powiedziałem.
Erwin nachmurzył się i z nadąsaną miną zajął się swoim espresso. Wiedziałem, że wygrałem. Sprawa wracania do swoich ex została rozwiązana i nikt nie będzie już do niej nawiązywał, choć miałem wrażenie, że i tak znowu ją poruszymy.
- Cóż - odezwał się nagle Erwin.- Kellin ma ładną buzię.
- Przecież wiem. A co potrafi nią robić...
- Przecież wiem.- Erwin uśmiechnął się ironicznie, a ja zacisnąłem usta w cienką linię, piorunując chłopaka wzrokiem. Zupełnie zapomniałem, że ze sobą spali i od razu spieprzyło mi to humor.- Czuły punkt?
- Nie lubię się dzielić.
- Szkoda.
Wypiłem herbatę do końca i wyciągnąłem telefon z kieszeni. Erwin spojrzał na mnie z zainteresowaniem, a ja wybrałem interesujący mnie numer i przystawiłem komórkę do ucha. Po kilku sygnałach w końcu usłyszałem wysoki, ale męski głos.
- Cześć, Vic.
- Słuchaj, Kells, mam prośbę - powiedziałem, patrząc na Erwina, który z każdym wypowiadanym przeze mnie słowem dziwił się coraz bardziej.- Mógłbyś przyjechać do centrum?
- Po co? Czy to randka? - Jego głos znów stał się niebezpiecznie piskliwy.- Nie mów! Niech to będzie niespodzianka!
Uśmiechnąłem się do siebie i próbowałem stłumić śmiech. Uwielbiam tego chłopaka, po prostu uwielbiam.
- W porządku, niech będzie niespodzianka - zaśmiałem się.- Ale przyjedź jak najszybciej. Nie strój się ani nic takiego, po prostu przyjedź.
- Dobrze! Podaj mi adres i zabiorę samochód.
Podałem ulicę, przy której znajdowała się kawiarnia, po czym rozłączyłem się i schowałem telefon do kieszeni. Niewzruszony spojrzałem na Erwina, który czuł się chyba trochę nieswojo. Nie dziwiłem mu się. Też bym się tak czuł, gdybym był na jego miejscu. Na szczęście to ja miałem przewagę i nie musiałem się o nic bać.
- Nie lubię obgadywać ludzi, na których mi zależy - powiedziałem po prostu, po czym ruchem dłoni wezwałem kelnerkę do stolika, żeby przyniosła mi melisę.

Kellin pojawił się w kawiarni po piętnastu minutach. Wszedł do środka z uśmiechem na twarzy, który zszedł w chwili, gdy jego spojrzenie spotkało się ze wzrokiem Erwina. Zmarszczył brwi i po drodze do stolika zabrał jakieś wolne krzesło, po czym dosiadł się do nas i spojrzał na mnie.
- To wcale nie jest śmieszne - powiedział.
- Pewnie, że nie jest - skinąłem głową.- Nie jest, prawda, Erwinie?
Chłopak oczywiście postanowił przyjąć postawę nonszalanckiego zalotnika, lecz jeszcze nie wiedział, że w tym przypadku się to nie sprawdzi. Nie wiedział, że z zazdrosnym Kellinem się nie zadziera. Nie chciałem ich specjalnie skłócać, ale to mogło być naprawdę ciekawe przedstawienie.
- To co, panowie, trójkącik? - zapytał Erwin, a Kellin głośno prychnął.
- Nie dojebali cię - syknął, a ja poruszyłem brwiami i wypiłem łyk mojej melisy. Zaczynało się.
- Kultura.
- Okaż ją.
- Coś za coś.
- Więc już możesz stąd wyjść.
- Hej - przerwałem im, podsuwając filiżankę pod nos Kellina.- Wypij.
Chłopak chwycił naczynie w swoje smukłe palce i powąchał herbatę, po czym upił jej łyk. Nie wiedziałem, czy mógł ją pić, ale od łyka chyba nic mu się nie stanie.
- Uspokój się - uśmiechnąłem się do niego lekko, a on oddał mi filiżankę.- Sprawa tkwi w tym, że obaj macie okazać sobie trochę kultury. Mamy coś sobie do wyjaśnienia.
Kellin poruszył się niespokojnie na krześle i już się nie odzywał. Erwin raz po raz spoglądał na niego w mało przychylny sposób. Kto by pomyślał. Jeszcze niecałe dwa miesiące temu ze sobą spali.
Stop. Nie zadręczaj się tym. Teraz Kellin jest tylko twój, pamiętasz?
Pewnie. Kellin jest mój, a ja jestem jego. Nikt nie stanie nam na przeszkodzie.
- Dowiedziałem się czegoś od obecnego tu Erwina - zacząłem.- Otóż Erwin rzeczywiście jeździ moim samochodem.
- Ty kurwiarzu - syknął Kellin, wzrokiem wbijając chłopaka w krzesło.
- Niech sobie ma to auto, wysłuchaj mnie - zganiłem go, a brunet wzruszył ramionami i spojrzał na mnie przepraszająco.- Wiedział też o naszej randce i o tym, że owe auto otrzyma.
- To ty je ukradłeś! - Kellin krzyknął tak głośno, że kilka osób spojrzało w naszą stronę.
- Wcale nie.- Chłopak pokręcił głową.- Tylko mi je dali.
Kellin mruknął coś pod nosem i skrzyżował ręce na wysokości klatki piersiowej. Kipiał ze złości i zazdrości jednocześnie. Już się nie odzywał. Przeżywał wszystko w środku, torpedując Erwina wyzwiskami jedynie w głowie. To było lepsze rozwiązanie, bo jeszcze jeden wybuch i wyrzucą nas z lokalu.
- Dowiedziałem się też, że Erwin chce do mnie wrócić - powiedziałem wolno, patrząc na tykającą bombę, która siedziała obok mnie.- I ktoś mu to obiecał, ale nie chce zdradzić kto.
- I tak do ciebie nie wróci - mruknął, a ja przytaknąłem.
- Wiem, ale posłuchaj mnie. Ktoś mu obiecał. Samochód. Nie łączysz tego w całość?
- Łączę, cały czas łączę.
- I?
Kellin spojrzał na Erwina, który siedział jak na szpilkach. Najwyraźniej nie chciał, aby chronione przez niego tajemnice się wydały. Nie musiał ich wyjawiać. Prędzej czy później i tak wszystkiego się dowiemy. Jeśli nie ja, to na pewno Kellin to zrobi. Nie chciałbym być na jego miejscu. Oprócz nowego samochodu, nie zyskał niczego nowego.
- Ja pierdolę, dlaczego ja w ogóle się z tobą przespałem?! - Uderzył pięścią w stół.- Przecież... Uch!
Tego się nie spodziewałem. Myślałem, że zacznie przedstawiać swoje spostrzeżenia, jakieś sugestie, plany, a on wyjeżdża z tym nieszczęsnym Halloween? Może mieli coś sobie do wyjaśnienia, nie miałem pojęcia, ale zaczęło mnie to irytować.
- Przecież jesteś okropny, po trupach do celu, pewnie, zlikwiduj mnie, bardzo proszę, strzel mi w głowę!
- Kellin... - szepnąłem.
- Nie kellinuj! - Spojrzał na mnie groźnie, a ja szybko się zamknąłem.- Nie mogę w to uwierzyć, po prostu nie mogę. To jest nie do pojęcia, jak można być tak złym człowiekiem. Pewnie, zgwałć mnie po drodze, wezwij swoich zamaskowanych koleżków, wygońcie mnie do Tijuany, wiesz, co ja tam przeżyłem? Prawie umarłem! No ale ciebie to nie obchodzi, byłbyś zadowolony, miałbyś swojego Vica, na którym tak ci zależy! Uch, nie mogę na ciebie patrzeć, zaraz mi cukier skoczy.
Melisa mu nie pomogła. Siedzieliśmy w ciszy, którą po kilku minutach przerwał piskliwy głos kelnerki.
- Przykro mi, ale jestem zmuszona państwa wyprosić. Nasi klienci się skarżą.
- Cudownie! - oburzył się Kellin, wstając z krzesła.- Pójdziemy sobie!
Szybkim krokiem ruszył w stronę wyjścia. Zanim zdążyliśmy wstać od stołu, on wyszedł już z lokalu.
- Powodzenia z taką tykającą bombą - mruknął Erwin, a ja spiorunowałem go wzrokiem, kładąc banknot na stoliku.- On ma okres?
- Zaraz będziesz miał okres na twarzy - warknąłem, otwierając drzwi i wychodząc z kawiarni.
Szybko rozejrzałem się po parkingu i zauważyłem, jak Kellin stoi oparty o samochód swojego ojczyma. Ukrył twarz w swoich czarnych włosach, a wzrok wbił w asfalt. Zaraz się nim zajmę. Musiałem zamienić ostatnie słowo z Erwinem, który niepostrzeżenie próbował dostać się do swojego, ba, mojego samochodu.
- Hej - syknąłem, łapiąc go za kark.- Lepiej, żebyś się nad tym zastanowił i powiedział nam, kto obiecał ci różne rzeczy.
- Raczej wątpię.
- Cudownie. Spieprzaj.
Puściłem go i podszedłem do Kellina, którego objąłem w drobnej talii. Na początku sprawiał trochę oporu, ale po moim mocniejszym chwycie w końcu się poddał i położył głowę na mojej klatce piersiowej. Pocałowałem go w czubek głowy i czekałem, aż całkowicie się uspokoi. Nie chciałem rozmawiać z nim, gdy nadal był zdenerwowany i mógł powiedzieć coś, czego będzie później żałował. Wiedziałem, jaki potrafił być impulsywny i nieprzewidywalny.
- Nie lubię go.- Usłyszałem jego szept i skomentowałem go głębokim westchnieniem.- Dlaczego chce do ciebie wrócić?
- Nie wiem - odparłem szczerze.- Od tak mu się to wzięło. Ale nie martw się. Nie wrócę do niego. Nie ma takiej opcji. Nie kocham go. Kocham kogoś innego.
Kellin uniósł głowę i spojrzał na mnie z nadzieją w oczach. Widziałem ją już tyle razy i za każdym razem czułem się jak skończony idiota. Za długo to w sobie trzymałem, raniąc przy tym osobę, na które zależało mi najbardziej. Chyba czas porzucić kretynizm i skusić się na nieco uczucia.
- Naprawdę? - zapytał cicho.
- Naprawdę.
- Ten ktoś musi być wielkim szczęściarzem.
Uśmiechnąłem się lekko. Nie wiedziałem, czy mówi to na serio, czy sobie ze mnie żartuje, ale chyba powinien już się domyślić, o co mi chodziło. A może chciał to ode mnie wyciągnąć?
- Właśnie go trzymam - powiedziałem półszeptem, a Kellin złożył usta w dzióbek.
- Och, czyżby?
- Kocham cię, Kells.
Brunet oblał się purpurowym rumieńcem i spojrzał w dół, na stykające się czubki naszych butów. Był tak uroczy, że wykraczało to poza jakąkolwiek skalę. Mocniej zacisnął dłonie na mojej kurtce i znów na mnie spojrzał. Jego oczy błyszczały. Nie od łez, nie płakał. Był szczęśliwy. Czuł się kochany. Czekał na to uczucie wystarczająco długo, bo nie potrafił znaleźć tej miłości. Mało kto mu ją dawał. Chciałem być osobą, która przyczyni się do rozwoju jego szczęścia.
W pewnym momencie stanął na palcach i czule mnie pocałował. Jego ramiona znalazły się na moim karku, a ja ułożyłem dłonie na dolnej części jego pleców. Miałem wrażenie, że nasze wargi pasują do siebie jeszcze bardziej niż wcześniej, ale może było to jedynie odczucie zakochanego człowieka. Będę musiał nauczyć się wielu rzeczy i zrobię to razem z nim.
Nie mogłem się powstrzymać i poprowadziłem dłonie na pośladki Kellina, który zaśmiał się w moje usta i zabrał ręce z mojej szyi, aby chwycić moje dłonie znajdujące się na jego tyłku.
- Niegrzeczny - uśmiechnął się, splatając nasze palce. Nie było w tym jednak żadnego podtekstu seksualnego i to mnie cieszyło.
- Będziesz ze mną chodził? - zapytałem nagle, a Kellin rozchylił wargi i zmarszczył brwi.
- Po bułki do sklepu? - zaśmiał się, a ja pokręciłem głową, uśmiechając się przy tym.
- Nie, ale tam też możemy chodzić - powiedziałem.- Zostaniesz moim chłopakiem?
- Takim... Twoim?
- Pewnie, że moim, a niby kogo?
- Ale takim... - Zagryzł dolną wargę.- Takim prawdziwym? Takim na serio?
- Kellin, nie niszcz nastroju.
- Matko, przepraszam - westchnął.- Zapytaj jeszcze raz.
On mnie rozbrajał.
- Zostaniesz moim chłopakiem?
- Tak.- Uśmiechnął się i znów mnie pocałował, tym razem delikatniej i krócej.
Później spojrzał na mnie tymi wielkimi, jasnymi oczami. Widziałem w nich jeszcze większe szczęście, a nie wiedziałem, czy to nawet możliwe. Tak czy siak, byłem z siebie zadowolony i na samą myśl o tym drobnym brunecie robiło mi się ciepło na sercu. Chyba nie potrafiłem wyobrazić sobie bez niego życia. Zawsze przy mnie był, zawsze coś mi go przypominało. Tak, byłem tego pewny. Kocham go i nie żałuję swojej decyzji.
- Kocham cię.- Usłyszałem jego głos i pocałowałem go w czoło.
- Od ósmej klasy, co? - uśmiechnąłem się szelmowsko, a Kellin oblał się jeszcze bardziej czerwonym rumieńcem.
- Oj tam - mruknął.- Wtedy tylko mi się podobałeś.
- Cieszę się. Ty mi też.
Kellin uśmiechnął się uroczo i pocałował mnie w policzek.
- Tak czy siak, Kells - westchnąłem, ujmując jego twarz w dłonie.- Nikim się nie przejmuj. Znajdziemy sposób na wszystko, naprawdę. Obiecuję.
Chłopak zamrugał kilka razy oczami i skinął głową.
- Kocham cię.

poniedziałek, 12 maja 2014

Rozdział XX

- Idę do Adama, piszemy artykuł, będę wieczorem i tego się trzymajmy - powiedziałem do Toma, który skinął głową.- Gdyby mama chciała zadzwonić do Adama, pozwól jej, już z nim rozmawiałem i powiedział, że będzie mnie krył.
- W porządku.
- Okej - uśmiechnąłem się promiennie do mężczyzny.- Dzięki wielkie. Do zobaczenia.
- Pa, Kelliś! - krzyknęła Amelie, a ja parsknąłem śmiechem.
Po chwili jednak nie było tak wesoło, bo krzyk dziewczynki zwabił mamę na korytarz. Chciałem wyjść bez jej oddelegowania, ale najwyraźniej nigdy nie dożyję tej chwili. Nie rozumiała, że niedługo wkroczę w dorosłość i sam mogę podejmować decyzje. Na dodatek nadal nie było między nami dobrze, więc chciała znaleźć kolejny pretekst, aby się ze mną pokłócić i znowu wyzwać od najgorszych.
- Gdzie idziesz? - zapytała sucho, patrząc na mnie poważnym wzrokiem.
- Do Adama - odparłem lakonicznie, chcąc jak najszybciej stąd wyjść.
- Do Adama - powtórzyła pod nosem, po czym parsknęła śmiechem i wyszła z korytarza.
Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na Toma, który również był nieco zdezorientowany. Postanowiliśmy to zignorować, więc jeszcze raz się z nim pożegnałem i wyszedłem z domu.
Grudniowe powietrze było zdrowe, chociaż mogło być trochę mniej suche. Przynajmniej miałem czym oddychać, nie tak jak latem, kiedy żar dosłownie lał się z nieba, a ludzie żyli w strasznym ukropie. Dzisiejszy dzień należał do tych cieplejszych zimą, ale jak na Kalifornię i tak było chłodno. Wsunąłem dłonie do kieszeni kurtki i przyspieszyłem kroku. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w objęciach Vica, wpleść palce w jego miękkie włosy, składać pocałunki na jego całym ciele... Wszystko skończy się pewnie w łóżku, byłem tego pewien, ale nie narzekałem. Ostatnimi czasy nie mieliśmy okazji uprawiać seksu - każdy z nas miał coś na głowie, a gdy już się spotykaliśmy, nie dysponowaliśmy wystarczającą ilością czasu. Dzisiaj potrzebowałem czegoś ostrego, inaczej nie wyjdę z tego domu.
W końcu dotarłem do posiadłości państwa Fuentes i zadzwoniłem do drzwi. Otworzyła mi uśmiechnięta Olga, która wpuściła mnie do środka, gdzie ściągnąłem kurtkę i buty.
- Witaj, Kellin - przywitała się wesoło, a ja skinąłem głową.- Vic jest w swoim pokoju. Chcesz coś do picia lub jedzenia?
- Nie, dziękuję - uśmiechnąłem się do niej.- Pójdę już do Vica.
Kobieta pokiwała głową, po czym poszła do kuchni, a ja żwawym krokiem zacząłem pokonywać kolejne stopnie schodów. Znalazłem się na piętrze i ruszyłem w stronę sypialnianych drzwi Vica. Chciałem nacisnąć klamkę, gdy ta sama się poruszyła i moim oczom ukazał się uśmiechnięty od ucha do ucha szatyn, który chwycił mnie za rękę i wciągnął do środka. Swoim ciałem przycisnął moje do drzwi, jednocześnie je zamykając, po czym zaatakował moje usta swoimi. Nie zdążyłem zareagować, bo niemal od razu jego język rozchylił moje wargi i wsunął się między nie. Pocałunek ten na pewno nie należał do tych niewinnych i spokojnych. Przepełniało go pożądanie i grzech, a ja bardzo chciałem dzisiaj zgrzeszyć. Najwyraźniej Vic też miał takie plany, nie, żebym narzekał.
Gdy nie mogłem już oddychać, oderwałem się od niego i zaczerpnąłem nieco tlenu. Chłopak wykorzystał to i ściągnął z siebie koszulkę, co po chwili spotkało również i mnie. Nasze usta ponownie połączyły się w mokrym pocałunku, a dłonie Vica zaczęły majstrować przy moim rozporku. Chciał go rozpiąć, ale w pewnym momencie zatrzymał się i nieco ode mnie odsunął. Zmrużył oczy, po czym poszedł w stronę łóżka, przy którym ściągnął z siebie spodnie i bokserki. Następnie usiadł nagi na materacu, trzymając w dłoni swoje przyrodzenie. Rozłożył się wygodnie, po czym zlustrował mnie wzrokiem i uśmiechnął się pod nosem.
- No, dalej, Kell, striptiz - powiedział beztrosko, a ja uniosłem brew w górę i zaśmiałem się pod nosem.
To nie była prośba, którą słyszało się codziennie, ale to nie znaczy, że już tego nie robiłem. Oczywiście, że Vic widział mnie w różnych pozycjach, w różnych odsłonach, nawet w roli jego prywatnego striptizera. Prawie zawsze kończyło się to śmiechem, bo przecież żaden z nas nie potrafił zachować powagi, ale przynajmniej każdy się wtedy podniecał i można przejść już do sedna sprawy.
- Muzykę poproszę? - uśmiechnąłem się do niego zadziornie, a on sięgnął po swój telefon leżący na etażerce i zaczął szukać jakiegoś utworu, do którego będę mógł się rozebrać.
Po kilku sekundach w pokoju rozległy się pierwsze dźwięki piosenki, na które zareagowałem śmiechem.
- Serio? Britney Spears? - spojrzałem na niego z niedowierzaniem.
- Co miałem ci puścić? Następnym razem będzie Why Don't You Love Me Beyonce.
Poruszyłem brwiami, po czym zabrałem się do roboty. Moje dłonie wędrowały po całym moim ciele. Czułem się dziwnie, bo wolałem, gdy to Vic dotykał mnie w ten sposób, ale wiedziałem, że za chwilę poczuję właśnie jego dotyk. Moje biodra poruszały się w rytm muzyki, a palce powoli wędrowały po brzuchu w dół, do rozporka, który wolno rozpiąłem. W żółwim tempie ściągnąłem z siebie rurki, które chwyciłem, zakręciłem nimi nad głową i odrzuciłem na bok. Powolnym krokiem podszedłem do Vica, który spokojnie poruszał dłonią po swoim penisie, zagryzając przy tym wargę. Usiadłem na nim okrakiem i ustami zacząłem muskać jego szyję. Przy okazji odsunąłem jego dłoń i sam chwyciłem jego przyrodzenie, które zacząłem pieścić. Moje usta zatrzymały się na poziomie jego ucha.
- I'm addicted to you, don't you know that you're toxic? - wymruczałem tekst piosenki i nie pytajcie, skąd go znałem, bo pamiętałem wiele różnych popowych tekstów.
Zassałem się na jego szyi, pozostawiając po sobie różową malinkę. Następnie zniżyłem się na poziom jego przyrodzenia, które bez wahania wziąłem do ust, na co Vic zareagował cichy mruknięciem. Szybko poruszałem głową, patrząc z dołu na zadowoloną twarz szatyna. Uwielbiałem oglądać go w takim stanie, wiedząc, że to ja sprawiam mu tyle przyjemności.
W końcu stwierdził, że tyle wystarczy, bo za szybko skończy, więc chwycił mnie za włosy i nieco od siebie odsunął. Wtedy stanąłem na podłodze i ściągnąłem z siebie bokserki, jedyną część garderoby, którą jeszcze na sobie miałem.
Britney przestała śpiewać, a Vic wstał z łóżka, chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę biurka. Stojący przy nim fotel odsunął na bok, natomiast mnie odwrócił do siebie tyłem i wręcz brutalnie położył na blacie. Moje biodra wbijały się w skraj biurka i pewnie do mojej kolekcji dołączy kilka nowych siniaków, ale nie przejmowałem się tym. Doskonale wiedziałem, że to wszystko będzie cholernie przyjemne i o to właśnie chodziło.
Czułem dłonie Vica muskające moje plecy, przez co cicho jęczałem, bo były moim czułym punktem. Następnie skupił się na moich pośladkach. Przeszedł mnie miły dreszcz, gdy pocałował każdy z nich, po czym nieco je rozchylił i wsunął we mnie jeden palec. Położyłem głowę na biurku i czekałem na więcej, bo jeden palec to dla mnie nic. Oczywiście, po chwili poczułem nie tylko drugi, ale też trzeci palec, poruszający się wewnątrz nie, lecz jedynie przez kilkanaście sekund. Po tym wszystkim znowu ogarnęło mnie uczucie pustki i... Wilgoci. Jęknąłem przeciągle i podniosłem głowę z blatu, aby spojrzeć przez ramię do tyłu. Zagryzłem dolną wargę, gdy zobaczyłem zanurzoną w moich pośladkach twarz Vica, który siedział na fotelu i działał cuda swoim zwinnym językiem. Zawsze to lubiłem, Vic już nieco mniej, więc nic dziwnego, że robił to rzadko. Musiałem korzystać, jeśli miałem taką okazję.
Przymknąłem oczy i rozchyliłem wargi, chwytając bok biurka. Jakkolwiek nie byłoby to przyjemne, chciałem już go w sobie poczuć. Poruszyłem nogą, wydając z siebie drugi jęk, gdy język Vica zatoczył kilka kółek wokół mojego wejścia. W końcu mu się to znudziło i chłopak wstał z fotela. Dosłownie po trzech sekundach poczułem, jak się we mnie wsuwa i to było to uczucie, którego chciałem doświadczyć. Cały się we mnie zanurzył, a ja poprawiłem się nieco na biurku, oczywiście w granicach własnych możliwości.
- Dzisiaj możesz być głośno - powiedział, mocno chwytając moje biodra, na co sapnąłem.- Bądź głośno. Krzycz, jęcz, cokolwiek. Uderzaj pięściami o ścianę, biurko, biurkiem o ścianę, możesz to robić. No, to zaczynamy.
Nie bawił się w nic delikatnego. Od razu poruszał się w szybkim tempie, przez co moje biodra boleśnie wbijały się w kant biurka. Nie mogłem zatrzymać wydostających się z moich ust jęków i krzyków. Vic przyspieszył jeszcze bardziej, przez co biurko zaczęło się ruszać i stukać w ścianę, przy której stało.
- O m-matko - jęknąłem.- V-Viiiic...
- Hmm? - mruknął, chwytając moje włosy i odchylając moją głowę do tyłu.- D-dobrze ci, co? Kochasz, gdy pieprzę cię w t-twój ciasny tyłek, hmm?
Odpowiedziałem mu głośnym krzykiem, bo zaczął uderzać w ten jeden punkt wewnątrz mnie, który sprawiał, że widziałem gwiazdy i byłem na skraju orgazmu. Nie potrafiłem skonstruować zdania. To było niewykonalne przy takiej kumulacji przyjemności.
- Nie mam pojęcia, dlaczego wciąż jesteś taki ciasny, skoro pieprzą cię w dupę już prawie trzy lata - wydyszał, podkręcając tempo.- Ale to i tak ja pieprzę cię najczęściej... I najlepiej... Huh... I jesteś tylko mój... Mój, prawda?
- T-taaaaaak - jęknąłem, a moja erekcja zaczęła być już bolesna.
Potrzebowałem szybkiego rozwiązania tej sprawy. Musiałem już dojść, bo dłużej nie wytrzymam. Zacząłem się wierzgać, nie przez to, że chciałem, aby Vic skończył. Po prostu potrzebowałem orgazmu i jego brak zaczął mnie boleć, dosłownie.
Vic szybko we mnie wyszedł, po czym przewrócił moje wyczerpane ciało na plecy i nie tracąc ani sekundy ponownie się we mnie wsunął. Chwycił mojego penisa i szybko poruszał po nim dłonią. Nie minęły nawet dwie sekundy, a ja doszedłem na swój brzuch i odetchnąłem z ulgą. Od razu lepiej. Teraz musiałem poczekać na Vica, ale był już blisko. Gdy znalazł się na samym skraju wytrzymałości, wyszedł ze mnie, pociągnął na podłogę i poruszał dłonią po swoim członku zaraz nad moją twarzą. Po chwili poczułem, jak nasienie chłopaka ląduje na moich ustach i policzkach, a on długo jęczy i w końcu opada na fotel. Oblizałem usta i kciukiem zgarnąłem spermę z policzków, który następnie zacząłem ssać. Vic patrzył na mnie z lekkim uśmiechem i jęknął, gdy zobaczył co robię.
- Cholera - westchnął, przecierając swoją zmęczoną twarz dłońmi, po czym uśmiechnął się słabo.- Jesteś taki seksowny, nie mogę przestać na ciebie patrzeć.
Mrugnąłem do niego, po czym otworzyłem jedną z szuflad, aby znaleźć jakieś chusteczki.
- Hej, nie otwieraj... No i otworzyłeś - mruknął, a ja spojrzałem na niego podejrzliwie i zajrzałem do szuflady.
Wyciągnąłem z niej kilka naszych zdjęć, co spowodowało, że mimowolnie się ucieszyłem i zrobiło mi się ciepło na sercu. Trzymał nasze wspólne zdjęcia w szufladzie. To nic, że nie były w ramkach (oprócz tego przy pucharze) czy jakichś albumach. Miał je, to się liczyło.
- To urocze, wiesz? - powiedziałem pogodnie, szukając chusteczek, które w końcu znalazłem i posprzątałem bałagan na brzuchu.- I kochane.
Vic jedynie uśmiechnął się pod nosem, po czym zaczął się ubierać. Zrobiłem to samo. Po głowie chodziła mi teraz tylko sprawa zdjęć, która sprawiała, że mój humor polepszył się jeszcze bardziej. To był kolejny dowód, że Vic naprawdę coś do mnie czuł i teraz czekałem na moment, aż to przyzna.
- Jesteś głodny? - zapytał, gdy byliśmy już ubrani i w miarę ogarnięci.
- Bardzo - odparłem szczerze.
- Olga pewnie coś przygotowała, chodźmy na dół.
- Tylko załatwię sprawę leków, okej?
Vic skinął głową, po czym wyszedł z pokoju, aby zostawić mnie samego. Podejrzewałem, że zostanę tu na obiad, więc wziąłem ze sobą leki. Sprawnie ze wszystkim się uporałem, po czym wyszedłem z pokoju i zszedłem na parter. Rozchodziły się po nim wspaniałe zapachy, które oznaczało zbliżający się czas posiłku. Poszedłem do kuchni, gdzie krzątała się Olga, która spojrzała na mnie kątem oka i pokręciła z rozbawieniem głową. No tak, mogłem się tego spodziewać. To było wiadome, że nas usłyszy. Dlaczego Vic pozwolił mi być głośno, gdy w domu była Olga i Mike, nie miałem pojęcia, ale stało się, wszyscy słyszeli, trudno. Przynajmniej wiedzieli, że nasz seks zawsze jest cudowny i wiele tracą (nie, żebym chciał dzielić się Victorem; był tylko mój).
- Gdzie jest Vic? - zapytałem.
- W jadalni z Mike'em - odparła, a ja skinąłem głową i poszedłem do jadalni.
Bracia nakrywali do stołu, kłócąc się przy tym, przez co nie zauważyli, że stanąłem w progu i oparłem się o framugę, patrząc na nich z rozbawieniem.
- Wiesz, jaką ja mam później traumę, gdy słyszę, jak mój starszy brat pieprzy się z chłopakiem? - powiedział Mike, a Vic wzruszył ramionami.
- Jak ty uprawiasz seks z Alyshą, to jest dobrze - prychnął.- Uwierz mi, wszystko słyszę, a nie chcę. Coś za coś, braciszku. Zresztą, seks z Kellinem jest cudowny, bo on jest cudowny, więc... O, hej, Kell.
Jego spojrzenie spoczęło na mnie, a ja uśmiechnąłem się lekko i wszedłem do jadalni. Podszedłem do Vica, poczekałem, aż położy talerz na stole i objąłem go w pasie.
- To ty jesteś cudowny - uśmiechnąłem się, stając na palcach i dając mu buziaka.
- No nie wiem. Wydaje mi się, że ty.
- Huh, tak sądzisz?
- Jestem tego pewien.
- Okej, koniec, koniec - odezwał się Mike.
Trochę go rozumiałem, miał prawo być znudzony naszym zachowaniem, ale powinien się przyzwyczaić. To nie był pierwszy raz, gdy słyszał nas uprawiających seks czy okazujących sobie uczucia. Cóż, usprawiedliwiałem to tym, że po prostu nie chciał widzieć, jak jego brat to robi. Też nie chciałbym oglądać swoich sióstr w jednoznacznej sytuacji z jakimś chłopakiem.
Po chwili do jadalni weszła Olga, która trzymała w dłoniach dużą tacę z małymi półmiskami. Jako że państwo Fuentes znów gdzieś wyjechali, nie było potrzeby przygotowywania dużej ilości jedzenia. Naczynia znalazły się na stole, a ja zacząłem szukać wzrokiem czegoś, co mogłem zjeść.
- Kellin, skarbie, przygotowałam kurczaka cytrynowego, wydaje mi się, że możesz go zjeść? - odezwała się Olga, wskazując na jeden z półmisków, a ja podziękowałem jej uśmiechem i nałożyłem sobie trochę jedzenia na talerz.
Obiad mijał w ciszy, którą raz po raz przerywano krótką pogawędką. Każdy skupiał się na swoim talerzu i spokojnie jadł swoją porcję. Gdy wszyscy już skończyli, zaczęliśmy sprzątać brudne naczynia, aby Olga nie musiała nosić ich sama. I tak już wiele dla nas zrobiła, musieliśmy jej pomóc, nawet takimi małymi drobiazgami.
Po obiedzie postanowiliśmy włączyć jakiś film. Usadowiliśmy się na kanapie, a Mike zaczął szukać jakiegoś filmu wśród domowej kolekcji. Siedziałem wtulony w Vica. Położyłem głowę na jego klatce piersiowej, podczas gdy ten obejmował mnie ramieniem. Ta chwila mogła nigdy się nie kończyć, bo była idealna.
- Nie, odłóż tego Harry'ego Pottera - powiedział Vic, gdy zauważył, że jego brat sięga po pudełko z pierwszą częścią sagi.
- Dlaaaaaaaaaczeeeeeeeeego? - jęknął.
- Bo widziałem go już trzydzieści jeden razy, z czego dwadzieścia osiem z tobą, na razie starczy. Weź coś innego.
Mike mruknął coś pod nosem i zaczął szukać dalej. Siedzieliśmy w ciszy, którą po chwili przerwał dzwonek do drzwi. Zacząłem się denerwować. Co jeśli to moja mama? Dowiedziała się o tym, że tak naprawdę nie poszedłem do Adama, tylko siedziałem tutaj? Umarłem. Już nie żyłem.
- Otworzę! - Usłyszeliśmy krzyk Olgi.
Po chwili kobieta pojawiła się w salonie. W swoich drobnych dłoniach trzymała średniej wielkości paczkę.
- Leżała pod drzwiami, nikogo przy niej nie było, a że jest zaadresowana do Vica, to wzięłam - wyjaśniła, wręczając pakunek zdezorientowanemu chłopakowi. Mike przestał szukać filmu i spojrzał na swojego brata, wyraźnie interesując się przesyłką.
- Co jeśli to bomba? - zapytałem niepewnie, przystawiając głowę do paczki.- Nie tyka... Może to nietykająca bomba.
- Żadna bomba, Kells. - Vic przewrócił oczami i otworzył paczkę. Szybko zajrzałem do środka i dosłownie opadła mi szczęka.
W środku znajdowały się moje strzykawki z insuliną i tabletki, kilka ciastek i innych słodyczy, mała butelka tequili i list. Vic chwycił wiadomość i zaczął po cichu ją czytać. Oczywiście postanowiłem dowiedzieć się wszystkiego, więc zająłem się pudełkiem. Wyciągnąłem z niego moje strzykawki. W istocie, były moje. To te, które ktoś mi ukradł, podobnie było z tabletkami. Dlaczego ktoś mi je oddawał, podczas gdy chciał mnie wykończyć? Może to była swojego rodzaju prowokacja? Do tego te ciastka... I alkohol... Miałem dość.
Vic skończył czytać i przetarł twarz dłonią. Wyrwałem mu liścik spomiędzy palców i sam zacząłem go analizować. Nie różnił się wiele od innych. Był skierowany do Vica, mówił o mnie, żeby lepiej ze mną skończyć i zostawić mnie samego, żebym wykończył się w samotności. Nie wyjaśniono w nim, dlaczego w paczce znajdowały się inne przedmioty, ale może był nawiązaniem do wcześniejszych wydarzeń. To oznaczało, że za wszystkim musiała stać jedna osoba albo bardzo ścisła grupka desperatów nie mających własnego życia, co było nader żałosne.
- Vic - szepnąłem, a chłopak spojrzał na mnie pytająco.- I co teraz?
- Myślisz, że będę słuchać jakiegoś anonima? - prychnął.- Będę z tobą do końca tego szajstwa, a jeśli będę musiał być dłużej, zrobię to. Nikt cie nie skrzywdzi, Kells. Nie wtedy, gdy jesteś mój.

czwartek, 8 maja 2014

Then we had a ménage à trois...

Zgadnijcie co! Mój blog ma dzisiaj urodziny! Już rok piszę Kellica, to naprawdę długo, bo myślałam, że po krótkim czasie się wypalę, a tu proszę.
Dziękuję Wam za to, że jesteście i czytacie, i chcecie czytać. Dziękuję, że jesteście moją siła napędową. Dziękuję!
W prezencie daję Wam shota, ojej, trochę seksiasty.
________________________
Wsunąłem klucz do dziurki w drzwiach mieszkania, w którym rezydowałem razem z moim chłopakiem. Pewnie już spał, było późno, a ja nie kazałem mu na siebie czekać. Czasami praca wymagała od człowieka dłuższego pozostania w firmie i odwalenia zaległej roboty papierkowej dla szefa. Nienawidziłem takich dni, kiedy wracałem do domu przed północą i dosłownie zasypiałem na stojąco zanim otworzyłem sypialniane drzwi. Najwyraźniej takie było dorosłe życie, do którego zresztą już się przyzwyczaiłem.
Wszedłem do mieszkania i spotkałem się z ciszą. Najwyraźniej Vic już spał, więc będę musiał zachowywać się cicho, aby go nie obudzić. Zapaliłem światło na korytarzu i ściągnąłem z siebie marynarkę, którą powiesiłem na wieszaku. Poluzowałem krawat i zsunąłem buty ze stóp. Wtedy zauważyłem nieznane mi trampki leżące na podłodze. Nie należały one ani do mnie, ani do Vica. Zmarszczyłem brwi i na palcach ruszyłem w stronę naszej sypialni. Ku mojemu zdziwieniu, przez wąską szparę przy podłodze wylewało się jasne światło. Od razu odechciało mi się spać. Coś mi tu nie grało. Po mojej głowie krążyły pesymistyczne myśli i czekałem na najgorsze.
Przycisnąłem ucho do drzwi, nie robiąc przy tym hałasu, i usłyszałem ciche szepty, pomruki i jęki. Otworzyłem usta i uklęknąłem na podłodze, po czym zajrzałem do środka pokoju przez dziurkę od klucza. Miałem widok na łóżko, na którym siedział odwrócony do mnie tyłem Vic. Nie miał na sobie koszulki, jego silnie zbudowane plecy raz po raz poruszały się, podobnie jak jego palce zaciskające się na pościeli. W pewnym momencie odchylił głowę do tyłu i wydał z siebie długi jęk. Odsunąłem się od drzwi i wstałem, układając sobie wszystko w głowie.
Vic mnie zdradzał? Przecież to zupełnie do niego niepodobne. Zawsze był kochającym i troskliwym chłopakiem. Tak nagle się zmienił? A może to trwało już dłuższy czas, a ja byłem na tyle głupi, że niczego nie zauważyłem? Poczułem pustkę, która powoli zaczęła napełniać się złością i goryczą.
Zacisnąłem usta w cienką linię i położyłem dłoń na klamce. Wahałem się. Nie wiedziałem, czy powinienem tam po prostu wejść i zrobić awanturę, czy może podejść do tego na spokojnie. Cholera, jesteśmy parą cztery, ba, prawie pięć lat, jak niby mam zareagować? Nie wystarczyłem mu?
W końcu jednak zebrałem się w sobie i nacisnąłem klamkę. Dźwięk ustępującego zamka zdradził moją obecność i Vic spojrzał na mnie przez ramię. Oczekiwałem zdziwienia wymalowanego na jego twarzy, a zamiast tego zobaczyłem, że się uśmiecha. Uśmiecha się, po prostu obdarowuje mnie największym i najpiękniejszym uśmiechem, na jaki go tylko stać. Po chwili zobaczyłem, jak zza niego pokazuje się drugi mężczyzna, który nie był już taki pewny siebie. Był dobrze zbudowany, miał ciemne, postawione w górę włosy i tatuaż na całej ręce.
- Co to ma kurwa znaczyć?! - krzyknąłem, zatrzaskując za sobą drzwi.
Vic wstał z łóżka i sięgnął po swoje bokserki, które wcześniej znajdowały się na podłodze. Założył je i chwycił mężczyznę za rękę, po czym obaj przede mną stanęli. Dobrze, że byli ubrani od pasa w dół, bo rozmowa nago nie zaliczałaby się do tych poważnych.
- W końcu jesteś, to dobrze, zaczęliśmy się nudzić - uśmiechnął się Vic, a ja zmarszczyłem brwi i spojrzałem na niego jak na skończonego idiotę.- To jest Jaime.
Szatyn przedstawił nieznanego mi mężczyznę, który nieco niepewnie machnął do mnie dłonią. Niczego nie rozumiałem. Jak mógł być tak spokojny? Właśnie przyłapałem go na zdradzie, czy nie powinien być nerwowy i błagający mnie o przebaczenie?
- Co mnie to obchodzi? - prychnąłem.- Naprawdę ci nie wystarczam? Jestem tak beznadziejny, że spraszasz do mieszkania jakichś kolesi i się z nimi pieprzysz? Myślałem, że te cztery lata coś dla ciebie znaczą. Że ja coś dla ciebie znaczę.
- Kellin, daj mi wszystko wytłumaczyć.
- Nie! - krzyknąłem, podchodząc do szafy, z której wyciągnąłem walizkę i zacząłem pakować do niej moje ubrania.- Nie będę tego tolerował. Nie będziesz mnie zdradzał.
Wyprostowałem się i spojrzałem na spokojnego jak nigdy Vica. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom.
- Z nami koniec, nie mam zamiaru bawić się w jakieś twoje gierki - syknąłem.
Vic podszedł do mnie i chwycił moje nadgarstki. Próbowałem się mu wyrwać, ale był ode mnie silniejszy, oczywiście.
- Uspokój się i daj mi coś powiedzieć - rzekł stanowczo, a ja spojrzałem na niego zranionym wzrokiem. Dałem mu jednak mówić.- Po pierwsze, z nami żaden koniec, bo nie wiesz, o co chodzi. Po drugie, za dziesięć minut północ i wiesz, co będzie za te dziesięć minut?
Zamrugałem kilka razy oczami i pokiwałem głową.
- Nasza rocznica - wyszeptałem.- Zdradziłeś mnie w naszą rocznicę.
- Nie zdradziłem. Pamiętasz, jak kiedyś rozmawialiśmy o tym, co chciałbyś robić podczas naszej rocznicy?
Skinąłem głową. Pamiętałem rozmowę, ale nie mogłem przypomnieć sobie moich dokładnych słów. Nie miałem aż tak dobrej pamięci. Czekałem, aż Vic skończy mówić, bo byłem ciekawy, do czego dąży i czy znajdzie jakieś logiczne wytłumaczenie tego zamieszania.
- Powiedziałeś wtedy, że chcesz spróbować czegoś nowego w łóżku. Pamiętasz to? - Rozchyliłem wargi i powoli skinąłem głową.- Gdy zapytałem, co takiego chciałbyś zrobić, zaśmiałeś się i powiedziałeś, że nie masz pojęcia, ale może jakiś trójkąt czy coś w tym stylu.
- Boże, Vic, ja żartowałem z tym trójkątem... - wyszeptałem, próbując stłumić śmiech.
- Uch, nie wydaje mi się. Tak czy siak, Jaime to mój dobry kumpel i stwierdził, że pomoże mi spełnić twoją zachciankę, a że wróciłeś trochę późno, zaczęliśmy się nudzić. To nie zdrada, Kells. Nigdy bym cię nie zdradził, kocham cię najmocniej na świecie.
Uśmiechnąłem się lekko i skinąłem głową. Po jego wyjaśnieniu sprawy poczułem, jak cały się rumienię, Prawdą było to, że chciałem kiedyś uprawiać seks w trójkącie, ale nie sądziłem, że Vic spełni moją zachciankę. To było kochane. On był kochany, najlepszy, najwspanialszy. Nie mogłem go nie kochać i tak po prostu zostawić. Na początku oceniłem go o wiele zbyt pochopnie. Jak mogłem to zrobić?
Vic czule mnie pocałował, a ja oddałem pocałunek. W końcu się od siebie oderwaliśmy i spojrzeliśmy na stojącego nieco na uboczu Jaimego, który chyba zaczął się nudzić.
- Wszystko wyjaśnione? - zapytał, podchodząc do nas i chwytając mnie za krawat, przez co przyciągnął mnie bliżej do siebie.- Cieszę się. Chodź tu, słodziaku, trzeba się trochę poznać.
Zanim się zorientowałem, jego wargi były na moich i cholera, czułem się dziwnie, bo całowałem kogoś innego niż Vic. Kątem oka zerknąłem na mojego chłopaka, który do mnie mrugnął i zupełnie się nie przejmował, że całowałem jego przyjaciela. Cóż, postanowiłem odstawić stres na bok i oddać się przyjemności.
Stanąłem na palcach, aby dosięgnąć ust Jaimego, po czym mocniej naparłem na jego wargi. Całowaliśmy się przez dłuższy czas, gdy poczułem, że jestem odciągany na bok. Po chwili na moim miejscu pojawił się Vic, który zaczął całować się z brunetem. Rozchyliłem spierzchnięte usta i ściągnąłem z siebie krawat, po czym drżącymi palcami zacząłem rozpinać guziki koszuli, która po kilkunastu sekundach leżała już na ziemi. Cholera, to wszystko było tak podniecające, że zaczęło być mi niewygodnie w spodniach. Po chwili mężczyźni przestali się całować i zwrócili swoją uwagę na mnie.
- Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że będziesz zdominowany nie tylko przez jednego mężczyznę, ale przez dwóch, co, Kell? - zamruczał Vic, a ja energicznie pokiwałem głową.
Uległość to moja specjalność. W łóżku to zawsze Vic był na górze, to on dominował, a ja pozwalałem mu robić z moim ciałem co tylko chciał. Perspektywa ulegania dwóm mężczyznom podniecała mnie jeszcze bardziej.
- Więc pokaż, co umiesz robić swoją ładną buzią - powiedział Jaime, chwytając mnie za ramię i pchając w dół.
Obaj ściągnęli z siebie bokserki i stanęli w całej okazałości przed moją twarzą. Jaime miał się czym pochwalić, był porównywalny do rozmiaru Vica. Chwyciłem oba twarde już przyrodzenia i zdecydowanie zacząłem ruszać po nich dłońmi. Po chwili zassałem się na końcówce Jaimego i powoli zacząłem się obniżać, aż w końcu większa część jego penisa znalazła się w moich ustach. Moja ręka nadal poruszała się po penisie Vica, natomiast usta pracowały u Jaimego, który zaczął poruszać biodrami, wpychając się w moje gardło. Nie robił tego jednak na tyle gwałtownie, że miałbym problemy z oddychaniem. Po chwili poczułem, jak Vic chwyta mnie za włosy i odciąga mnie do tyłu. Niespodziewanie wsunął swojego penisa pomiędzy moje wargi. Musieli się mną podzielić, a ja manewrowałem pomiędzy dwoma niewyżytymi seksualnie mężczyznami. Pomiędzy moimi wargami raz znajdowało się przyrodzenie, raz Jaimego i tak w kółko. Było to dosyć mokre, prawie wszędzie znajdowała się moja ślina i preejakulat. W końcu dali mi odsapnąć i kazali całkowicie się rozebrać, co oczywiście pośpiesznie zrobiłem. Odrzuciłem spodnie i bokserki na bok, po czym spojrzałem na swoją boleśnie twardą erekcję. Chciałem już kogoś w sobie poczuć, kogokolwiek, byle poczuć to wspaniałe uczucie orgazmu i sięgnąć nieba.
Jaime i Vic spojrzeli na siebie i skinęli głowami, a ja mogłem jedynie zastanawiać się, o czym myślą i co planują. Po chwili szatyn położył się na łóżku i ruchem dłoni kazał mi się przybliżyć. Umiejscowiłem się pomiędzy jego rozszerzonymi nogami i zacząłem całować jego tors.
- Possij jeszcze - mruknął, chwytając moje ciemne włosy i kierując mnie jeszcze bardziej w dół.
Posłusznie oplotłem jego napletek wargami i energicznie poruszałem głową w górę i w dół.
- T-tak, huh, jesteś w tym na-najlepszy - jęknął, a ja zamruczałem cicho, przez co wysłałem szatynowi nieco przyjemnych wibracji.- Ssij, mhm...
W pewnym momencie momencie poczułem, jak Jaime chwyta moje biodra i ciągnie je nieco w górę, aby mieć do nich lepszy dostęp. Dosłownie sekundę później wcisnął we mnie swoją końcówkę, a następnie jednym gwałtownym pchnięciem znalazł się we mnie cały. Wyciągnąłem z ust penisa Vica i przeciągle jęknąłem, gdy poczułem w sobie innego mężczyznę.
- A teraz się tobą pobawimy - syknął Jaime, który zaczął poruszać się wewnątrz mnie, a Vic praktycznie wcisnął swoje przyrodzenie do moich ust.
Musiałem starać się nie odrywać od penisa szatyna, aby nie wydobyć z siebie żadnych jęków. Jaime dyszał, wbijał palce w moje biodra, na pewno zostawiając po sobie ślady. Jęki Vica też stawały się coraz głośniejsze i wiedziałem, że zaraz dojdzie, dlatego też zassałem się na nim jeszcze mocniej.
- Mhm, właśnie tak - zamruczał i bez żadnego ostrzeżenia doszedł w moich ustach. Oczywiście połknąłem jego nasienie i spojrzałem na niego błagalnym wzrokiem, aby zrobił cokolwiek, żebym również doszedł. Zagryzł dolną wargę i uklęknął na materacu.- Jaime, wyprostuj go.
Brunet chwycił moje włosy i przyciągnął mnie do swojej klatki piersiowej. Wtedy Vic znalazł się na poziomie mojej męskości i od razu wziął ją do ust. Szybko poruszał głową, a moje jęki stały się tak głośne, że na pewno sąsiedzi się na nas poskarżą.
- O kurwa, taaaak - jęknąłem, po czym prawie do krwi zagryzłem dolną wargę.
Ruchy Jaimego stały się mniej rytmiczne i po kilku pchnięciach doszedł wewnątrz mnie. Vic przyczynił się do tego, że i ja osiągnąłem swój cel i wystrzeliłem prosto z jego usta. Zaczerpnąłem powietrza i opadłem na łóżko, głęboko oddychając. Musiałem chwilę poleżeć, zregenerować siły, a najlepiej po prostu zasnąć. Przymknąłem oczy i prawie zasnąłem, gdy rozbudziło mnie szturchnięcie.
- Hej, to jeszcze nie koniec - odezwał się Vic, na którego spojrzałem kątem oka.
Jak to nie koniec? Byłem wyczerpany, potrzebowałem chwili spokoju i odpoczynku.
- Co? - mruknąłem, czując, jak Vic muska palcami moje plecy. A może to był Jaime? Nie miałem pojęcia.
- Zrobimy coś zupełnie nowego.- Szatyn uśmiechnął się do mnie, po czym pocałował mnie w czoło.- Dalej, wstawaj, regeneruj siły.
Usiadłem na łóżku i spojrzałem na Jaimego, który patrzył przez okno i wolno poruszał dłonią po swoim penisie, który znów twardniał. Vic położył się na łóżku, a ja zrozumiałem jego aluzję i usiadłem na nim okrakiem. Powoli zanurzyłem w sobie jego przyrodzenie i kilka razy się poruszyłem. Nie miałem siły siedzieć prosto, więc położyłem się na klatce piersiowej Vica i dałem mu się we mnie wpychać. Przy każdym jego ruchu wydawałem z siebie krótki jęk, bo nawet na to nie miałem siły. Zacząłem składać leniwe pocałunki na jego szyi, a następnie na twarzy i w końcu wargach. To było spokojne i zupełnie zwykłe zbliżenie, ale bardzo mi się podobało. Po chwili poczułem, jak Jaime muska palcami moje pośladki, po czym opuszkami dotyka mojego wejścia i penisa Vica. I nagle poczułem ból.
- Kurwa! - syknąłem, gwałtownie się podnosząc i patrząc przez ramię.
Jaime spojrzał na mnie z niewinnym uśmiechem i zaczął poruszać swoimi palcami. Ruchy bioder Vica ustały. Spojrzałem na niego pytająco, ciężko dysząc.
- Pomyśleliśmy sobie, że może chciałbyś spróbować czegoś jeszcze innego - powiedział.- Więc co ty na to, żeby Jaime też się w ciebie wsunął?
Zacząłem zamykać i otwierać usta jak ryba.
- Jednocześnie? - wydyszałem, bo Jaime nadal pracował z tyłu swoimi palcami.
- Będzie fajnie, Kellin - odezwał się.
Nie byłem pewny, czy będzie fajnie. Nie lubiłem przesadnego bólu, nie przesadzałem z fetyszami, bo tak naprawdę prawie ich nie miałem. Szanowałem to, że pytali mnie o zdanie, ale nie byłem pewny, czy się przemogę i dam zrobić im ze mną co tylko chcą. Po chwili jednak zaczęło robić się przyjemnie i wydałem z siebie cichy jęk, przymykając przy tym oczy i odchylając głowę do tyłu.
- I co, skarbie? - mruknął Vic, chwytając moją szyję i przyciągając mnie bliżej siebie.- Bawimy się?
Jego ciepły oddech muskał moje ucho, do którego szeptał i sprawiał, że napięcie w sypialni rosło. Pożądanie wygrało. Bólem będę przejmował się później.
- Tak - westchnąłem., ukrywając twarz w szyi szatyna.- Tylko mnie nie rozerwijcie.
Jaime wyciągnął ze mnie palce, a ja czekałem, aż się we mnie wsunie. Uczucie będzie pewnie podobne do stracenia dziewictwa, ale to tylko moje przypuszczenia. Już nawet nie pamiętałem mojego pierwszego razu, to było dawno i nie potrafiłem przypomnieć sobie tego bólu. Najwyraźniej Jaime zaraz odświeży mi pamięć.
Nagle poczułem, jak brunet powoli wciska we mnie swoją końcówkę, na co szybko, po omacku odnalazłem dłonie Vica i splotłem nasze palce. Moje zęby wbiły się w skórę mężczyzny. Nie chciałem krzyczeć, bo byłoby za głośno. Jaime powoli prawie cały we mnie wszedł, a ja zaskomlałem cicho i zacisnąłem zęby. Nie było to najprzyjemniejsze uczucie na świecie i miałem nadzieję, że początkowy ból zostanie mi zrekompensowany.
- W porządku? - wyszeptał Vic, a ja oparłem swoje czoło o jego i spojrzałem w jego brązowe oczy.
- Nie wiem - odparłem cicho.- Boli.
- Powiedz, jeśli mamy przestać.
Skinąłem głową i czekałem na kolejny ruch Jaimego. Gdy brunet się poruszył, wydałem z siebie głośny jęk, ale raczej nie z przyjemności. Mimo to postanowiłem się nie poddawać. Przyjemność prędzej czy później w końcu się pojawi.
Przy każdym ruchu Jaimego mocniej ściskałem dłonie Vica, który muskał ustami moją szyję. Sam się nie poruszał, bo miał nieco ograniczone pole do popisu, ale może to i lepiej. Jaime zdecydowanie odwalał za niego robotę, która sprawiała mu przyjemność. Mruczał, jęczał, dyszał. Jego biodra pracowały szybciej, a ja odchyliłem głowę do tyłu i wydałem z siebie krótki, ale głośny krzyk. Tym razem spowodowany był większą kumulacją przyjemności.
- Dalej, Kells - wyszeptał Vic, któremu cała ta akcja również sprawiała przyjemność, bo przecież o jego męskość szybko ocierało się przyrodzenie Jaimego.- Jesteś blisko, hmm?
- T-tak, huh - jęknąłem, cofając moją dolną część ciała, aby szybciej spotkać się z ruchami Jaimego.- J-jeszcze, uch, oooch!
Jaime pracował na najwyższych obrotach. Vic złapał mojego penisa, po którym szybko poruszał dłonią. Na dodatek Jaime znalazł ten czuły punkt wewnątrz mnie, co doprowadziło mnie do samej krawędzi wytrzymałości. Z siarczystymi przekleństwami na ustach doszedłem prosto na brzuch zagryzającego wargę szatyna, który szybko się ze mnie wysunął. To było dziwne, ogarnęło mnie uczucie pustki, mimo że Jaime pieprzył mnie w zawrotnym tempie. Trudno było mi oddychać, włosy opadły mi na oczy, a na dodatek do moich ust przyciśnięta została końcówka penisa Vica.
- N-nie wierzę, że t-to ro-robię - wydyszałem, obejmując wargami całe przyrodzenie mężczyzny.
Wystarczyło tylko kilka ruchów głową, aby doszedł w moich ustach. Po chwili Jaime jęknął głośno i szybko ze mnie wyszedł. Odciągnął mnie od Vica, obrócił w swoją stronę i poruszał dłonią po swoim penisie, który znajdował się nad moimi otwartymi ustami. Jeszcze kilka ruchów nadgarstka i jego nasienie znalazło się w moich ustach i na wargach, które oblizałem. Gdy się ode mnie odsunął, opadłem na łóżko i zacząłem czerpać powietrze. Kątem oka zauważyłem, jak Jaime zlizuje z brzucha Vica moją spermę, po czym przymknąłem oczy i powoli zasypiałem.
Nie miałem pojęcia, ile tak leżałem, ale wydawało mi się, że cholernie długo. W pewnym momencie poczułem, jak ktoś kładzie się na łóżku i obejmuje mnie w pasie od tyłu. To był Vic, poznałem jego zapach, nawet jeśli byliśmy po seksie. Musiał ogarnąć się w łazience. Był ubrany, materiał jego dresów do spania bezboleśnie ocierał się o moją nagą skórę.
- Nadal chcesz mnie zostawić? - mruknął, całując mój kark, a ja odwróciłem się w jego stronę i ukryłem twarz w jego klatce piersiowej.
W życiu bym go nie zostawił. Byłbym idiotą, gdybym odszedł od tak cudownego człowieka.
- Nie - wyszeptałem.
- Jesteśmy razem już pięć lat, Kells. Wszystkiego najlepszego. Kocham cię.
Uśmiechnąłem się lekko i pocałowałem jego opaloną skórę.
- Też cię kocham - odparłem spokojnie.- I mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że mój tyłek nie zniesie seksu przez najbliższy tydzień.