Hej.
Troszkę mnie zawodzicie w kwestii komentarzy, bo mam wrażenie, że Wam się nie podoba i dlatego nie komentujecie. Mocno ściskam wszystkich tych, którzy komentują i zachęcam cichą resztę, aby pozostawiła po sobie ślad. To motywuje, uwierzcie mi.
I przepraszam, że rozdział daję dopiero teraz, ale końcówka roku szkolnego naprawdę daje w kość i jakoś muszę to przeżyć.
_____________________________
To było wiadome - Fuentes i Quinn są razem. Miałem wrażenie, że szkoła huczy od jeszcze większej ilości plotek, które tym razem nie były rozsiewane przeze mnie. Niektórzy szeptali o naszym związku, myśląc, że nic nie słyszymy. Były to głównie wyssane z palca historyjki, na które miałem ochotę zareagować śmiechem, ale powstrzymywałem się. Musiałem też trzymać Vica na wodzy, aby do nikogo nie podszedł i nie zdzielił mu w twarz, bo plotkował na nasz temat. Chłopak potrafił być nieobliczalny, a ja nie chciałem, żeby niepotrzebnie pakował się w tarapaty. Troszczyłem się o niego, podobnie jak on o mnie. To był związek idealny, nawet jeśli od czasu do czasu obrażaliśmy się na siebie przez jakieś głupoty. Może i nie trwaliśmy w nim długo, bo dopiero miesiąc, ale mogłem bezapelacyjnie stwierdzić, że przez ten czas uśmiechałem i śmiałem się najwięcej.
Po przerwie świątecznej, a co za tym idzie również po Sylwestrze, spotkaliśmy się z jeszcze większa falą plotek, niekoniecznie tą pozytywną. Nie słuchało mi się miło o tym, że mam AIDS, a Vic pieprzy połowę dziewczyn z drużyny cheerleaderek, ale dajmy ludziom gadać, skoro nie wiedzą co ze sobą zrobić.
W mojej szafce nadal pojawiały się anonimy, chociaż nie były już tak groźne jak wcześniej. Większość z nich dotyczyła naszego związku, kazała nam ze sobą zerwać i przestać się widywać, ale nie zwracaliśmy na nie uwagi. Nie mieliśmy zamiaru poddawać się przez jakiegoś desperata. Niech zajmie się własnym życiem, a nie naszym.
Podczas długiej przerwy siedzieliśmy pod ścianą, nie chcąc wchodzić w tłum uczniów na stołówce. Vic opierał się plecami o zimną ścianę, a ja siedziałem na nim okrakiem i czule się całowaliśmy. Oczywiście wielu osobom to przeszkadzało, głównie nauczycielom, ale należeliśmy do osób, które miały to gdzieś i wolały wymieniać się DNA na korytarzach szkolnych. Duży problem miała z tym również Laura, ale chyba irytowała ją moja ogólna prezencja, więc wcale się nie dziwiłem. Nie rozumiałem, jaki miała problem, ale kobiet nie zrozumiesz.
- Kellin - mruknął Vic prosto w moje usta, przez co odsunąłem się od niego na trzy centymetry i uniosłem brew w górę.- Spójrz w dół.
Pochyliłem głowę i parsknąłem śmiechem, kładąc dłonie na doskonale widocznej przez spodnie erekcji chłopaka. Cieszyłem się, że to właśnie ja spowodowałem ją jedynie pocałunkami. Każdy człowiek musiał się w jakiś sposób dowartościować - to właśnie był mój sposób.
- Ile czasu nam zostało? - zapytałem, wracając do całowania jego ust, co było zupełnie bezsensowne, bo nie mógł odpowiedzieć na moje pytanie. Pokazał mi jedynie dwie rozpostarte dłonie, przez co uśmiechnąłem się i wstałem z jego kolan.
Chwyciłem jego dłonie i pociągnąłem w górę, aby również się podniósł. Zacząłem ciągnąć go w jeden z bocznych korytarzy, gdzie znajdowała się kanciapa woźnego, który na szczęście nie pracował we wtorki, więc pomieszczenie było wolne. Gdy tam dotarliśmy, Vic sięgnął ponad framugę drzwi, na której leżał dodatkowy klucz, po czym otworzył nim drzwi. Szybko weszliśmy do środka i zamknęliśmy się w małym pokoiku.
Kanciapa jak kanciapa - mały stolik, krzesło, kilka mopów, mioteł, detergentów, czyli cały ekwipunek woźnego. Takie skromne progi w zupełności nam wystarczyły. I tak przyszliśmy tu tylko na jednego loda, niech nie liczy na nic więcej w tak krótkim czasie.
Vic rozpiął rozporek i opuścił spodnie wraz z bokserkami, po czym usiadł na krześle. Szybko przed nim ukucnąłem i chwyciłem jego nabrzmiała erekcję. To będzie szybkie, bo chłopak był na krawędzi wytrzymałości przez nasze wcześniejsze pocałunki na korytarzu. Mój nadgarstek wykonał tylko kilka ruchów, aby następnie ustąpić językowi, który przebył drogę od nasady penisa po sam jego czubek. Zrobiłem tak kilka razy, tylko i wyłącznie aby się z nim podroczyć. Widziałem, że chciał, abym przeszedł do sedna sprawy. Zawsze byłem trochę uparty, więc nic dziwnego, że Vic się zdenerwował i chwycił moją głowę, aby poprowadzić ją w dół. Jego penis znalazł się w moich ustach, a napletek muskał moje gardło. Podniosłem wzrok i niewinnie spojrzałem na Vica, który patrzył na mnie z pożądaniem. Powoli zacząłem poruszać głową, z każdą sekundą przyspieszając jej ruch. Oddech Vica stał się płytki i przerywany, więc to kwestia minuty, dwóch, aby sięgnął nieba. Końcówka jego członka wsuwała się do mojego gardła, a ja jak ekspert manewrowałem swoją głową i językiem. Już nie takie lody się robiło. Vic jęknął cicho i zacisnął palce na moich włosach, a ja wyciągnąłem penisa z ust, co oczywiście spotkało się z dezaprobatą z jego strony.
- Uch, byłem tak blisko, Kells, proszę... - westchnął ciężko, a ja uśmiechnąłem się pod nosem i zacząłem delikatnie całować całą jego długość. Niech pocierpi, przecież nic mu się nie stanie, a na dodatek przyjemność się skumuluje.
W końcu jednak objąłem wargami jego napletek i mocno się na nim zassałem, przez co szatyn odchylił głowę do tyłu i wydał z siebie głośne sapnięcie. Skupiłem się na jego końcówce, aż w końcu poczułem, jak do moich ust wlewa się jego nasienie, które szybko połknąłem (nadal ble). Wstałem z klęczek i otarłem kciukiem kąciki ust, po czym uśmiechnąłem się nonszalancko, patrząc jak Vic zakłada spodnie.
- Lepiej - powiedział, gdy był już ubrany, po czym dał mi buziaka.- Ja wyjdę pierwszy. Na lekcje, Quinn!
Mrugnął do mnie, po czym wyszedł z kanciapy. Odczekałem chwilę i w końcu otworzyłem drzwi, które następnie zamknąłem na klucz. Położyłem go na framudze i powoli ruszyłem w stronę sali, w której miałem kolejną lekcję. W pewnym momencie ktoś złapał mnie za ramiona i przycisnął do ściany. Zamrugałem kilka razy oczami i zmarszczyłem brwi, gdy zobaczyłem moje ukochane siostrzyczki, Kailey i Kim. Zwykle nie odzywaliśmy się do siebie w szkole, więc to było dla mnie dziwne.
Doznałem jeszcze większego szoku, gdy Kim rzuciła we mnie stosem małych karteczek, które w większości były poskładanie na pół lub na cztery. Czy to do cholery...
- Co jest z tobą nie tak?! - zapytała ostro Kailey.- Czy ty niczym się nie przejmujesz? Żadnymi groźbami? Anonimami? Brakiem leków? Nie przejmujesz się własnym życiem?
Cholera. Nie wiedziałem, czy powinienem zaśmiać się im w twarz, czy może lepiej zacząć się bać, bo... Cholera.
Przez ten cały czas moje własne rodzone siostry wysyłały mi anonimy. To one mi groziły, zabierały leki, chciały zepsuć mój związek z Vikiem. To by się zgadzało - nie mamy dobrych kontaktów. Miałem jednak wrażenie, że to nie był jedyny powód, dla którego mnie nękały.
- Czy wy macie kurwa nierówno pod sufitem?! - wrzasnąłem, odpychając je od siebie i łypiąc na nie spode łba.- Jestem waszym pieprzonym bratem!
- Szkoda! - krzyknęła Kim.- Wszystko psujesz, niszczysz plany, więc trzeba było cię jakoś zlikwidować.
- Własnego rodzonego brata?!
- Co to za problem. Do tego kręcisz z Vikiem, co nie podoba się Kailey...
Przeniosłem wzrok na starszą z sióstr i spojrzałem na nią z niedowierzaniem.
- Vic ci się podoba? - westchnąłem.
- Każdej się podoba - mruknęła.
Przetarłem twarz dłonią i westchnąłem ciężko. Zaczynało być ciekawie, nie powiem, że nie. Kwestia to podejście do tego na spokojnie i nierobienie afery. Nie potrzebowałem szopki, tym bardziej z moimi siostrami, których, jak się okazało, w ogóle nie znałem.
- Każda chce z nim być - powiedziała.- Dziewczyny cię nienawidzą, Kellin. Są zazdrosne, a ja najbardziej, bo mój brat umawia się z moją sympatią pod moim nosem, zaprasza ją do naszego domu, uprawia z nią seks pod naszym wspólnym dachem. Jak mam się czuć?
- Odpuścić sobie? - Uniosłem brew w górę, a Kailey spiorunowała mnie wzrokiem.- Vic jest gejem, zawsze był gejem, nie interesują go dziewczyny. Cała szkoła o tym wie!
- Może gdyby nie miał ciebie, to zacząłby szukać ukojenia u jakiejś dziewczyny - stwierdziła Kim.- Byłaby nią Kailey i wszyscy byliby zadowoleni.
- A jaki jest twój interes w tym wszystkim? - warknąłem.
- Po prostu cię nie lubię.
Parsknąłem śmiechem i przeczesałem włosy. Moje siostry chciały mnie zabić albo chociaż wprowadzić w śpiączkę, aby jedna z nich mogła odbić mi chłopaka. To się nazywają problemy nastolatek.
A tak na serio, to nie w porządku. Nigdy nie spodziewałbym się, że to właśnie one tak mnie nie cierpią. Pozostało jednak jeszcze wiele pytań, na które chciałbym znać odpowiedzi.
- Nie mogłyście działać same, kto wam pomagał? - zapytałem.
- Laura, Bonnie i Erwin. - Prychnąłem pod nosem, bo moje podejrzenia w jakimś stopniu okazały się trafne.- Bonnie miała nadzieję na wyższą pozycję w redakcji, bo czuje się przez ciebie niedoceniania, ale boi się do ciebie pójść i od tak zapytać o awans.
- Ale nie bała się przekazywać mi karteczek?
- Kto by się tego po niej spodziewał?
- Dobra, co z Laurą?
Dziewczyny spojrzały na siebie, jakby wymieniały się informacjami, których nie potrafiłem rozszyfrować. Nienawidziłem ich sekretów. Chciałem je jak najszybciej odkryć i dowiedzieć się wszystkiego, żeby żyć spokojnie, w końcu, bez zaprzątania sobie głowy głupotami.
- Podobasz się Laurze - powiedziała Kim, a ja prawie zakrztusiłem się powietrzem. Że co? - Jeśli byłoby z tobą wszystko w porządku, ale z jakiegoś powodu zerwałbyś z Vikiem, Laura wykorzystałaby okazję, więc też się do nas przyłączyła.
- Przecież mnie nienawidzi!
- Kto się czubi, ten się lubi.
Katastrofa. Zakończmy ten temat.
- O co chodziło z Erwinem? - zapytałem w końcu.
- Chciał wrócić do Vica, ale jako że nie mogłam mu tego zagwarantować obiecałam mu samochód - zaczęła Kailey.- Dwóch moich kumpli ukradło auto i dostarczyło je do Erwina.
- Skąd wiedziałyście o randce? Oni chcieli mnie zgwałcić! - oburzyłem się i poczułem, że robi mi się coraz goręcej.
- Laura poprosiła Felice o jakieś materiały do artykułu. Fel powiedziała wtedy, że nie może jej pomóc, bo musi jechać do Vica, aby pomóc mu w sprawie randki z tobą. Oczywiście Laura zaczęła naciskać i Felice w końcu wszystko jej powiedziała, a potem my się dowiedziałyśmy - wyjaśniła Kim.- A ci kolesie, cóż, mogli robić co chcieli, nie miałyśmy na nich wpływu.
Patrzyłem na nie z niedowierzaniem. Po prostu opadły mi ręce. Młode gówniary się na mnie uwzięły, bo jedna z nich zauroczyła się w moim chłopaku, a jej koleżanka we mnie. Rozumiem, gdyby to miało jakiś sens, na przykład bylibyśmy heteroseksualni, ale tak to wszystko było bezcelowe! Zresztą, nikt nie powinien tak robić, nawet jeśli miał jakiekolwiek powody. Zachowujmy się humanitarnie i moralnie. Myślałem, że ludzie mają jakieś zasady, których się trzymają i nie mają zamiaru ich łamać.
- Te zdjęcia to też wy? - mruknąłem, wyraźnie tym wszystkim zmęczony.
- Przy basenie to ja je wam zrobiłam - powiedziała Kim.- Siedziałam w krzakach, zrobiłam parę fotek, to wszystko.
- A zdjęcia na klifie zrobił jeden z moich kumpli - dodała Kailey.
Oparłem się o ścianę i w duchu zacząłem liczyć do dziesięciu. Potrzebowałem chwili spokoju. Uderzyło we mnie o wiele za dużo informacji naraz, które idealnie do siebie pasowały i tworzyły jedną ciągłą całość. Nadal nie mogłem uwierzyć w wiele rzeczy, ale nie mogły być nieprawdą. Ta cała akcja wydawała się o wiele za logiczna. Nie byłem umysłem o takiej mocy.
- Mogłyście mnie zabić - wyszeptałem.- Ukradłyście mi insulinę z torby w szkole...
- Wcale nie - odezwała się Kim, a ja uniosłem brew.- Wyciągnęłyśmy ją jeszcze w domu, więc w ogóle nie miałeś ze sobą leków.
To chyba wszystko, co chciałem wiedzieć. Do głowy nie przychodziły mi inne pytania, a na te najbardziej nurtujące w końcu otrzymałem odpowiedź. To nadal było dla mnie szokujące, ale jak najbardziej możliwe. Po prostu musiałem oswoić się z faktem, że moje siostry chciały się mnie pozbyć. To trochę zabolało, bo przecież byliśmy rodziną, a nie wrogami, nawet jeśli nie dogadywaliśmy się najlepiej. Człowiek ma pewne wartości, jedną z nich jest rodzina, która powinna się wspierać, kochać i szanować. Dlaczego ja nie mogłem tego doznać? Może po prostu dlatego, bo życie jest niesprawiedliwe i musi kogoś kopnąć w dupę.
Cóż, powinienem zauważyć też jasną stronę tej sytuacji. W końcu dowiedziałem się, kto miał ze mną problem. Ta informacja powoli zagnieżdżała się w moim mózgu i zacząłem zbierać w sobie nieopisaną złość.
Zacisnąłem dłonie w pięści, a usta w cienką linię. Na początku może i byłem spokojny, bo musiałem poukładać sobie wszystko w głowie, ale teraz? Nie miałem zamiaru zgrywać poszkodowanego, ale wybaczającego starszego brata. Moja nienawiść do tych dziewczyn wzrosła jeszcze bardziej. Było tak od dzieciństwa. Zawsze mnie wyszydzały. Gdy byliśmy w wieku przedszkolnym, śmiały się ze mnie, że wolałem pograć w piłkę, a nie ubierać jakieś księżniczki. Wytykały mi, że wracałem z dworu z zakrwawionymi kolanami, kiedy one były czyste na błysk. Śmiały się ze mnie, gdy pisałem swoje pierwsze artykuły i krótkie opowiadania. Wytykały mnie palcami, gdy na przerwach siedziałem z encyklopedią historii powszechnej świata, zamiast śmiać się z przyjaciółmi. Wybuchały ironicznym śmiechem, gdy wszyscy chłopacy z mojej starej klasy przeszli już mutację, a ja nadal nie.
Pewne rzeczy się nie zmieniają. Gdy na początku byłem nikim w ich oczach, z czasem stałem się kimś ważnym, bo zacząłem spotykać się z chłopakiem, który je interesował. Przecież Kellinem się pomiata. Od przedszkola byłem popychadłem sióstr, nawet jeśli jestem starszy. Przecież nie mam uczuć.
Spojrzałem z furią na Kailey, a następnie na Kim, które stały obok siebie niewzruszone. Nie mogłem ich uderzyć, bo to dziewczyny, ale bardzo chciałbym to zrobić. Musiałem wymyślić coś innego.
Kątem oka zauważyłem, jak z jednej z klas wychodzi wysoki mężczyzna pod zielonym krawatem. Uśmiechnąłem się szyderczo, spoglądając na Kim. Był to pan Deere, nauczyciel geometrii, z którym Kim próbowała flirtować, ale on nie wykazywał nią żadnego zainteresowania.
- Panie Deere! - zawołałem, a mężczyzna spojrzał w moją stronę.- Panie profesorze, uch, dobrze, że pana złapałem, mam ważną sprawę do przekazania.
- Doprawdy? - Mężczyzna uniósł brew w górę, nerwowo zerkając na Kim, która oblała się rumieńcem. Najwyraźniej flirty ciągnęły się dalej. Wypadałoby je uciąć.
- Tak.- Skinąłem głową.- Otóż moja siostra Kim ostatnio postanowiła się pochwalić, że, cytuję, ostro pieprzył ją pan na stole nauczycielskim, które aż trzeszczało pod waszym ciężarem, a pańska sperma znalazła się na pracach uczniów z geometrii.
Mężczyzna otworzył szeroko usta i spiorunował Kim wzrokiem. Oczywiście nie była to prawda, wszystko wymyśliłem na poczekaniu, ale najwyraźniej był to strzał w dziesiątkę. Potrafię, kiedy chcę.
- Co ty za bajki wymyślasz, głupia dziewucho?! - syknął Deere, a Kim zaczęła otwierać i zamykać usta i szybko pokiwała głową.- Chcesz, żebym stracił posadę za coś, czego nie zrobiłem? Jesteś nieznośna, twoje wieczne zaloty mnie nudzą i nie chcę mieć z tobą nic wspólnego!
Poruszyłem zaczepnie brwiami, wymijając Kim i ruszając w stronę gabinetu dyrektora, aby powiedzieć mu o moim odkryciu. Nauczyciel nadal krzyczał na Kim, a Kailey szybko za mną pobiegła.
- Co ty sobie kurwa wyobrażasz?! - wrzasnęła.
- Co wy sobie kurwa wyobrażacie? - prychnąłem.- Zabij mnie na korytarzu, przecież tego chcesz! Pewnie trzymasz jakiś nóż za plecami, żeby wbić mi go w klatkę piersiową!
- Boże, jakim ty jesteś idiotą! Trzeba było zabrać ci wszystkie leki, to zszedłbyś wcześniej!
- Nie wierzę, że moja rodzona siostra życzy mi śmierci. Wyślij mi jeszcze kilka anonimów, przygotuj drinka albo chuj wie co! - krzyknąłem. Naprawdę nie zdziwię się, jeśli ktoś zaraz wyjdzie z klasy i zacznie się prawdziwe przedstawienie.- Już nie żyjesz. Nie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Zabiję cię psychicznie.
- Kellin? To chyba nieładnie grozić tak swojej siostrze.- Za plecami usłyszałem głos psychologa, w którego stronę szybko się odwróciłem. Chyba dobrze trafiłem.
- Och, to wspaniale, że pan tu jest! - ucieszyłem się.- Moje siostry stoją za anonimami, proszę zamknąć je w kiblu i włożyć głowy do toalet, proszę...
Rowell spojrzał na Kailey, która pochyliła głowę i zupełnie się zamknęła. Nie chciała, aby sprawa dotarła do grona pedagogicznego, to jasne.
- Wydaje mi się, że na razie zamkniemy je u dyrekcji - stwierdził psycholog, po czym zwrócił się do mnie.- Idź po Vica, spotkamy się w gabinecie dyrektora. A panienka - chwycił Kailey za ramię - idzie ze mną.
Skinąłem głową i rzuciłem się pędem w stronę korytarza, w którym Vic miał akurat geografię. Przed drzwiami uspokoiłem oddech, po czym zapukałem w nie dwa razy i bez czekania na jakikolwiek odzew wszedłem do środka.
Jako pierwsza spojrzała na mnie nauczycielka, a następnie uczniowie, w tym Vic, który zagryzł dolną wargę.
- Jakiś problem, panie Quinn? - zapytała kobieta.
- Dyrektor wzywa Victora - powiedziałem.
- Och, czyżby? - Nauczycielka zmrużyła oczy.- Czy aby na pewno idziecie do dyrektora, czy może znów będziecie się do siebie migdalić po kątach?
Niech żyje bezpośredniość i śmiech całej klasy.
- Chciałbym, ale nie mogę - uśmiechnąłem się do niej słodko.- To ważne.
Kobieta wzruszyła ramionami i machnęła dłonią. Patrzyłem na Vica, który szybko zebrał swoje rzeczy z ławki, po czym podszedł do mnie, chwycił mnie za rękę i obaj wyszliśmy z klasy.
- Dobra wymówka z tym dyrektorem - zaśmiał się, gdy byliśmy już na korytarzu.
- Ummm... - zacząłem niepewnie.- To tak jakby nie była wymówka i naprawdę musimy iść do dyrektora.
- Co? - Vic zmarszczył czoło.- Znowu jakieś zdjęcia?
- Nie, ale to trochę się z tym wiąże. Wiem, kto stoi za anonimami.
Vic chciał zacząć mnie o wszystko wypytywać, ale szybko go uciszyłem i poprowadziłem do gabinetu dyrektora. Znaleźliśmy się tam po dwóch minutach. W małym pomieszczeniu siedzieli już Kailey i Rowell oraz Kim, która najwyraźniej skończyła swoje tłumaczenie z wymyślonego seksu na biurku. Były tu też Laura i Bonnie, bo przecież brały udział w tym zamieszaniu. Za dyrektorskim stołem siedziała głowa szkoły.
- Wasi rodzice są już wezwani, niedługo się pojawią - oznajmił niskim głosem.
Ja i Vic zajęliśmy jeden fotel, po prostu usiadłem mu na kolanach, wbrew mało przychylnemu spojrzeniu dyrektora. Laura i Kailey zerknęły na nas z gorzkimi minami, a ja, mimo że powinienem być zestresowany, zupełnie się rozluźniłem. Czułem dłonie Vica na brzuchu, jego ciepły oddech na szyi, podbródek na ramieniu. Stanowiliśmy całość, która przejdzie przez wszystko wspólnie.
Czekaliśmy w ciszy. Minęło chyba piętnaście minut, aż w gabinecie pojawili się pierwsi rodzice, jak się okazało Laury, bo poznałem jej matkę. Następnie przychodzili kolejni, a na końcu przybyli mama i Tom. Nie sądziłem, że on też się pojawi, ale był jednym z moich prawnych opiekunów, więc to chyba dlatego.
- Wezwałem tu państwa, aby wyjaśnić pewną niepokojąca sprawę - zaczął dyrektor, zwracając na siebie uwagę.- Otóż wiążę się to ze starym problemem zdjęć, ale nie tylko. Nie wiem wiele, ale może Kellin wszystko nam opowie i każdy będzie oświecony.
Powiedziałem im wszystko od początku. Zacząłem od niegroźnych anonimów, uderzenia w głowę, zahaczyłem o kradzież leków, graffiti na domu Fuentesów, śledzenie nas i próbę dawania mi alkoholu i słodyczy. Nie zapomniałem też o incydencie na przejściu granicznym, wspominając o planowanym gwałcie, na co moja mama zareagowała cichym "Jezu Chryste". Gdy skończyłem mówić, wszystkie spojrzenia spoczęły na moich siostrach i dwóch innych dziewczynach.
- Macie coś na swoje usprawiedliwienie? - zapytał dyrektor, a wszystkie cztery pokręciły głowami.- Szkolna reprymenda nic nie da, bo nie mam pewności, czy przyniesie jakieś skutki i przestaniecie dręczyć Kellina i Vica. Dlatego uważam, że powinien zająć się tym ktoś profesjonalny. Panie Rowell, jakieś propozycje? - Spojrzał na psychologa, który zmarszczył brwi i zaczął się zastanawiać, jak można by ukarać sprawczynie zamieszania.
- Jestem za wniesieniem sprawy do sądu rodzinnego, może kuratorium - powiedział w końcu.- To będzie najlepsza lekcja i nauczka.
Rodzice Bonnie i Laury byli zdruzgotani, podobnie jak same dziewczyny. Moja mama natomiast patrzyła na swoje córki z beznamiętnym wyrazem twarzy. Była zawiedziona, bo w końcu to nie ja spieprzyłem sprawę, tylko jej idealne córeczki. Może i nie powinienem, ale cholernie cieszyłem się z takiego obrotu sprawy.
- Kellin? - zagadnął dyrektor, a ja spojrzałem na niego pytająco.- Jako że to ty byłeś główną ofiarą, możesz zadecydować, czy chcesz, aby twoje siostry i szkolne koleżanki miały rozprawę w sądzie rodzinnym.
Przełknąłem ślinę i odwróciłem się do Vica, aby chociaż trochę mi pomógł. Spoczęła na mnie spora odpowiedzialność i presja.
- Rób co chcesz - szepnął, a ja oblizałem usta i w ciszy patrzyłem mu w oczy. Już wiedziałem, co zrobię.
Dałem mu buziaka, po czym odwróciłem się w stronę innych. Byłem wredny i chyba nic tego nie zmieni, a już na pewno nie skrucha w oczach moich sióstr.
- Decyzja podjęta? - zapytał dyrektor.
- Tak.- Skinąłem głową.- Oprzyjmy się o naszą amerykańską władzę sądowniczą i załatwmy to jak dorośli.- Uśmiechnąłem się ironicznie, gdy większość ludzi w gabinecie pobladła.
Koniec tego dobrego. Jeśli myślą, że puszczę im to płazem, to się mylą.