Rozpieszczam Was. Ostatni rozdział i epilog w przyszłym tygodniu.
Buziaki.
________________
Oprócz ich szeptów na mój temat, nie docierało do mnie zupełnie nic. Słyszałem je aż za dobrze, nawet jeśli zrobiłem sobie skorupę z kołdry niczym żółw, a oni nie chcieli, aby ich słowa do mnie dotarły.
Buziaki.
________________
Oprócz ich szeptów na mój temat, nie docierało do mnie zupełnie nic. Słyszałem je aż za dobrze, nawet jeśli zrobiłem sobie skorupę z kołdry niczym żółw, a oni nie chcieli, aby ich słowa do mnie dotarły.
Chyba nigdy nie widziałem go w tak złym stanie...
Martwię się o niego...
Ile tam już siedzi?
Vic w ogóle się nim zainteresował?
Gdy padało to jedno imię, imię Vica, rozklejałem się, nawet jeśli wydawało mi się, że mój organizm nie będzie już w stanie wytwarzać większej ilości łez. Moje oczy jeszcze nigdy mnie tak nie piekły. Jeszcze nigdy w życiu nie zużyłem tylu chusteczek, nawet po śmierci taty, a bardzo wtedy płakałem. Współczułem osobom, które będą musiały po mnie posprzątać. Ja na pewno tego nie zrobię. Nie będę miał siły, żadnej motywacji, celu, priorytetu... Będę leżał w swojej jamie aż do jutra, gdy w końcu wyjadę z tego obozu i miałem nadzieję, że już nigdy tu nie wrócę. Zdawałem sobie sprawę, że za rok Vica tu nie będzie, ale w tym miejscu pozostawało za dużo wspomnień i nie byłem pewien, czy moja psychika to wytrzyma.
Nie tak wyobrażałem sobie koniec obozu. Miałem być szczęśliwym chłopakiem, tak jak przez większość czasu, a nie wypłakiwać sobie oczy. Miałem przytulać się do tego jedynego, a nie rozpaczać z jego powodu. Pierwszy raz nie wziąłem winy na siebie, bo wiedziałem, że to wszystko przez niego. To on zepsuł nasz związek. To on się założył. To on zmieszał mnie z błotem, podczas gdy byliśmy razem. Miałem popieprzone w głowie. Zaczynałem się z nim zgadzać. Może dlatego bawił się mną jak tanią lalką. Łatwo było mu mnie omamić. Wiedział jak mnie wykorzystać. W mojej głowie działy się różne rzeczy, dlatego zakład dotyczył mnie. Popieprzonym osobom łatwiej wpoić własne idee. Oddałem się mu, obiecywał mi tyle rzeczy, miało być pięknie, a skończyło się jak zwykle. Myślałem, że moje życie nie mogło być już gorsze. Okazało się, że jak najbardziej mogło.
- Próbowałeś z nim rozmawiać? - usłyszałem głos Jenny.
Była smutna, zupełnie jak nie ona. Nie chciałem, żeby tak się czuła, ale nie potrafiłem przybrać maski i udawać, że wszystko jest w porządku. Nie byłem nim.
- Dowiedziałem się tylko tyle, że usłyszał, jak Vic mówi o zakładzie, o którym już ci powiedziałem - odpowiedział jej Matty.
- To okropne. Myślałam, że Vic stał się porządnym chłopakiem i zaczęło mu zależeć.
- Też tak myślałem, ale oboje się przeliczyliśmy. Ty spróbuj z nim porozmawiać.
Usłyszałem kroki i zamrugałem kilka razy oczami. Były suche, czerwone, piekły mnie. Już nie płakałem. Po prostu patrzyłem pusto przed siebie, nawet jeśli nie miałem szerokiego pola widzenia i mój wzrok spoczywał na monokolorowej pościeli. Poczułem ciężar Jenny na materac i nagły dopływ powietrza, ponieważ dziewczyna zdjęła kołdrę z mojej głowy. Zmrużyłem oczy, bo w domku było o wiele jaśniej niż w mojej kryjówce. Próbowałem naciągnąć kołdrę z powrotem na głowę, ale Jenna chwyciła mój nadgarstek, aby mnie zatrzymać, przez co cicho syknąłem. Musiała akurat tam? Na szczęście miałem na sobie bluzkę z długimi rękawami.
- Mów do mnie - powiedziała poważnie, ale smutno i z troską w głosie.- Boję się o ciebie, gwiazdeczko, bardzo się o ciebie boję. Nie wykańczaj się.
Spojrzałem na nią pustym wzrokiem, bez żadnego wyrazu. Wyglądała, jakby zaraz miała się rozpłakać. Taka Jenna była rzadkością i oznaczała, że działo się bardzo źle. Zrobiło mi się głupio, bo to moja wina, że się tak czuła. Jednak nic nie potrafiłem z tym zrobić. Nie umiałem się podnieść i nie wiedziałem, czy w ogóle mi się to uda.
- Powiedz coś. Zjedz coś. Wstań z łóżka, zrób cokolwiek, po prostu nie leż tu jak trup - jęknęła żałośnie, a ja szczelniej opatuliłem się kołdrą i odwróciłem się do niej plecami.
Nie powinienem tego robić, ale nie byłem w stanie kontaktować się z innymi ludźmi. Aktualnie nie potrafiłem otworzyć się na innych. Nie umiałem im zaufać, bo bałem się, że skrzywdzą mnie jak Vic.
Jenna westchnęła ze zrezygnowaniem i jej ciężar opuścił łóżko.
- Będzie z nim problem, skoro chłopcy organizują dzisiaj zieloną noc. Oni nie znają litości - szepnęła, a moje oczy otworzyły się szerzej.- Pilnuj go, Matty. Mam wrażenie, że mały będzie ich pierwszym celem.
Matty nie odpowiedział, więc pewnie pokiwał głową. Na pewno się zgodził, zależało mu na moim szczęściu i bezpieczeństwie, był moim najlepszym przyjacielem, a ja nie potrafiłem tego docenić i odgrywałem rolę pokrzywdzonego przez los dziecka. Moja egzystencja była bardziej niż żałosna.
Usłyszałem trzask drzwi, który oznaczał, że Jenna opuściła domek. Byłem tu tylko ja i Matty, który usiadł obok mnie i położył dłoń na moim ramieniu. Drgnąłem i zacisnąłem oczy, aby nie widzieć świata, który mnie otaczał. Gdy byłem z Victorem, potrafiłem zauważyć jego piękno. Teraz wszystko było czarno-białe i przeplatane złą czerwienią.
- Pójdziesz zjeść obiadokolację? - zapytał spokojnie, przenosząc swoją dłoń na moje włosy.
To miły gest, który trochę mnie uspokoił, ale to nie było to samo, co czułem, gdy Vic to robił. Wszystko mi go przypominało. Chciałem do niego pobiec i rzucić się mu na szyję. Powiedzieć, że wszystko jest w porządku i że mu wybaczam, ale nie mogłem tego zrobić. Znowu by mnie zranił, a ja ponownie będę załamany, bez chęci do życia. Nie mogłem ciągle się zawodzić. Nacierpiałem się już.
Nie odpowiedziałem na pytanie Matty'ego, bo nie miałem siły mówić. Zresztą, on doskonale wiedział, że i tak bym nie poszedł. Od rana byłem na małej sałatce, kawie i herbacie. Gdy jutro wrócę do domu i zapomnę o tym, co się tu wydarzyło, zjem obiad przygotowany przez mamę i pójdę do przodu. Jak to powiedział Matty, będą inni. Znajdę sobie chłopaka, zapomnę o Vicu. To dobry plan.
- Idę coś zjeść - znów usłyszałem głos przyjaciela.- Przyniosę ci jakąś sałatkę. Nie rób nic głupiego, dobrze? Zaraz wrócę.
Oczywiście mu nie odpowiedziałem i wsłuchiwałem się w odgłos jego stóp, a następnie zamknięcie drzwi. westchnąłem ciężko i otworzyłem oczy. To będzie ciężki koniec obozu...
Vic
Było źle. Było bardzo, bardzo źle. Chyba nigdy w życiu nie byłem w tak podłym humorze. Chyba nigdy nie byłem tak... Załamany. Byłem załamany, bo straciłem Kellina. Nie potrafiłem od tak przestać się nim przejmować. Musiałem mieć go przy sobie, czuć jego zapach, dotykać jego miękkie włosy, muskać jego bladą skórę. Potrzebowałem go. Przez te prawie trzy tygodnie zdążyłem się w nim nie tylko zauroczyć, ale również zakochać. Więc dlaczego nie potrafiło przejść mi to przez gardło, gdy inni się o nas dowiedzieli? Bałem się reakcji ludzi. Nie chciałem, żeby postrzegali mnie inaczej, a przecież na pewno by tak było. Mogłem nazwać się największym idiotą tego świata.
Nie wiedziałem, czy zraniły go moje słowa o tym, że ma popieprzone w głowie i go nie kocham, czy może świadomość zakładu, który niby wygrałem, ale nie miał już żadnego znaczenia. Obie rzeczy okropnie go zraniły. Ba, to ja go zraniłem, bo byłem debilem.
Nie wychodziłem z domku od śniadania, na które poszedłem z nadzieją, że może zobaczę Kellina. Myliłem się. W ogóle nie pokazał się w obozie, co zmartwiło mnie jeszcze bardziej. Co jeśli coś sobie zrobił? Znów miał atak paniki? Co jeśli sięgnął po żyletkę? Nie mogłem go tak zostawić. Za bardzo się o niego martwiłem, chciałem z nim być, nawet jeśli on wyrzuci mnie za drzwi, co jest bardzo prawdopodobne. Aktualnie znaczył dla mnie więcej niż wszystko razem wzięte. Znaczył już od dłuższego czasu.
Poderwałem się z łóżka, co spowodowało, że Mike spojrzał na mnie kątem oka. Oswoił się z tym, że Michelle mu nie wybaczy i nazwał mnie skończonym przyjebem, gdy opowiedziałem mu o tym, co zrobiłem. Niczego nie żałowałem bardziej niż tego.
- Gdzie idziesz? - zapytał.
- Do Kellina - odpowiedziałem szybko, podchodząc do drzwi.
- Przecież on nie chce cię widzieć.
- Nie ma innego wyboru.
Wyszedłem z domku i szybko udałem się do Kellina. Była pora obiadokolacji, a ja mogłem się założyć, że chłopak na pewno nie poszedł do stołówki. Jego przyjaciele pewnie byli na posiłku, więc dawało mi to większe pole do popisu i możliwość dłuższego porozmawiania z brunetem.
Stanąłem przed drzwiami i długo rozważałem wejście do środka. W końcu jednak przemogłem się i zapukałem. Zero odzewu. Postanowiłem nacisnąć klamkę i ku mojemu zdziwieniu, drzwi ustąpiły. Cicho wszedłem do środka i delikatnie zamknąłem drzwi. Kellin siedział na łóżku, był odwrócony do mnie tyłem. Widziałem, jak drżał. Miał pochyloną głowę, wydawał z siebie odgłosy, jakby płakał i raz po raz syczał z bólu. Powoli do niego podszedłem i przez jego ramię zobaczyłem zakrwawione przedramiona chłopaka.
- Nie, Kellin, nie, nie, nie - wydukałem, schodząc na łóżko i wyrywając mu żyletkę spomiędzy palców.
Gdy mnie zobaczył, odskoczył do tyłu i rozpłakał się jeszcze bardziej. Nie chciałem działać na niego w ten sposób.
- Idź stąd - wyszeptał słabo, chwytając jeden ze swoich nadgarstków i brzydząc przy tym palce krwią.
- Wykrwawisz się, o Boże, gdzie macie tu apteczkę, w szafie? - zacząłem mówić nerwowo, po czym wstałem z łóżka i podszedłem do szafy, którą otworzyłem.
Na najwyższej półce znajdowała się mała apteczka, tak jak w każdym domku. Wróciłem do Kellina, który wpatrywał się w krew na swoich dłoniach, po czym wyciągnąłem z pudełka wodę utlenioną, gazę i bandaż. Chciałem chwycić rękę chłopaka, ale on pisnął i przycisnął dłonie do swojej klatki piersiowej, brudząc przy tym koszulkę.
- Proszę cię, Kellin, daj mi ręce, proszę cię - westchnąłem żałośnie, a chłopak odwrócił ode mnie wzrok.- Nie chcę, żeby coś ci się stało, rozumiesz? Nie chcę. Gdyby coś ci się stało, nie wytrzymałbym. Potrzebuję cię, Kell, nie możesz... Nie możesz... - załamał mi się głos i schyliłem głowę, aby ukryć szkliste oczy.
Nie chciałem, aby widział, że zbierało mi się na płacz. Nikt nigdy nie widział, jak płaczę. Ja nie płakałem.
- Daj mi dłonie i sobie pójdę, proszę cię.
Kellin walczył sam ze sobą, nadal mocno przyciskając ręce do siebie, przez co tracił jeszcze więcej krwi. W końcu wyciągnął je przed siebie i spojrzał na nie szklistymi oczami, w których widziałem smutek, ból i rozczarowanie. Był rozczarowany mną. Wiedziałem to.
Chwyciłem czystą chusteczkę, którą wyciągnąłem z opakowania znajdującego się na łóżku chłopaka, po czym delikatnie wytarłem czerwień z jego rąk. Na jego skórze ciągle pojawiały się kolejne kropelki, które usuwałem chusteczką, aż w końcu pokryłem rany, czyli całe przedramiona, wodą utlenioną. Kellin syknął z bólu i zacisnął powieki.
- Wiem, że boli, przepraszam, przepraszam - szepnąłem.
Gdy skończyłem pracę z wodą utlenioną, nałożyłem gazę na rany i owinąłem ręce chłopaka bandażami. Zamocowałem je mocno i odłożyłem apteczkę na bok.
- Obiecałeś, że już nie będziesz tego robił - wyszeptałem.
- Teraz masz powody, żeby mówić, że mam popieprzone w głowie - odparł jeszcze ciszej niż ja.- Albo się o mnie zakładać i Bóg wie jeszcze co.
- Ja ci wszystko wytłumaczę, tylko musisz mi obiecać, że mi uwierzysz.
- Już ci nie ufam.
- Wysłuchaj mnie do końca, chcę ci powiedzieć, jak naprawdę było.
- Już słyszałem, jak naprawdę było.
- To o zakładzie to prawda, w porządku, przyznaję się, ale reszta, co o tobie mówiłem, była wymyślona, żeby się odczepili.
- Gdybyś naprawdę coś do mnie czuł, to miałbyś gdzieś innych.
- Kellin, powiedziałem...
- Miałeś iść po opatrzeniu ran - syknął, chwytając swoje podwinięte rękawy, które spuścił w dół, aby zakryć bandaże.
- Kell...
- Do widzenia - mruknął dobitnie, po czym położył się na łóżku, przykrył kołdrą po uszy i zamknął oczy.
Nie chciał mieć ze mną nic do czynienia. Cudem było, że w ogóle dał mi się dotknąć i opatrzyć. To była moja wina. To ja wszystko spieprzyłem, to przeze mnie cierpi. Odbudowanie tego wszystkiego będzie co najmniej trudne. Nie mogłem na niego naciskać, bo pogorszyłbym sprawę. Dlatego wstałem z łózka i powoli opuściłem domek chłopaka.
Po drodze do swojego, zdałem sobie sprawę, że w moich poplamionych krwią dłoniach ściskałem zakrwawioną żyletkę. Spojrzałem na nią i zacisnąłem usta w cienką linię, po czym schowałem metal do kieszeni.
Zamiast do domku, postanowiłem pójść do łazienki, aby umyć ręce. Szybko oczyściłem dłonie z krwi i wyszedłem z budynku. Wtedy doskoczyli do mnie Oliver i Matt. Jeszcze tych mi tu brakowało.
- Jak tam, gejaszku? - wyszczerzył się ten pierwszy, a ja postanowiłem go zignorować i ruszyłem w stronę swojego domku.- Hej, hej, hej, nie chcemy ci jakoś dopiec, czy coś. Mamy propozycję.
Ostatnia propozycja Olivera i Matta nie skończyła się zbyt dobrze, bo pokłóciłem się z Kellinem. Cóż, teraz niby też byliśmy skłóceni, ale nie mogłem tego pogorszyć. Wręcz odwrotnie, musiałem to wszystko naprawić.
- Dzisiaj zielona noc, więc musimy pobawić się z Quinnem - odezwał się Matt. Wiedziałem, że tak będzie.- Jako że ty zbliżyłeś się do niego na różne sposoby - zachichotał - nie będziesz miał problemu z wykonaniem małego psikusa.
- Kto powiedział, że chcę się w to bawić? - mruknąłem.
- Będzie fajne, wyluzuj trochę. Pójdziemy z tobą. W końcu Quinn to nasze kochane, ulubione popychadło.
Wtedy przyszło mi coś do głowy. Dążyłem do tego, żeby Kellin mi wybaczył, więc musiałem mu pokazać, że moje uczucia do niego są silne i wcale nieudawane. Musiałem pokazać, że nie przejmuję się opinią innych. Rzecz w tym, że z minuty na minutę ta cała reputacja i dobre zdanie o mojej osobie obchodziło mnie coraz mniej. Musiałem odzyskać Kellina, więc postanowiłem pokazać przy Oliverze i Mattcie, że go kocham.
- W porządku. To o co chodzi?
Kellin
Ściemniało się, a to oznaczało, że cały obóz zaraz zacznie biegać, pokrywać klamki pastą do zębów, rzucać się papierem toaletowym i kąpać się w jeziorze na waleta. Prawdopodobnie tylko ja nie miałem zamiaru brać w tym udziału. Nie planowałem wychodzenia z łóżka do jutrzejszego wyjazdu. Matty, Jack, Justin i Gabe wychodzili z domku około jedenastej wieczorem, aby postraszyć trochę maluchy. Wtedy nastała cisza, a ja nasłuchiwałem jakichkolwiek odgłosów, które oznaczałyby, że ktoś się tu skrada i postanawia spłatać mi nieprzyjemnego psikusa. Na pewno coś mi zrobią. Zawsze robili.
Drzwi były zamknięte na klucz, ale oni znali sposoby, aby dostać się do środka. Mieli przy sobie wsuwki i i druty, na pewno uda im się wejść. Nie byłem pesymistą. Myślałem realistycznie.
Nagle usłyszałem szepty i usiadłem na łóżku, patrząc w stronę drzwi. Owinąłem się kołdrą jak peleryną, po czym wstałem z łóżka i na palcach poszedłem do drugiego pokoju w domku, gdzie znajdowały się łózka Jacka i Gabe'a. Może jeśli nie zobaczą mnie w izbie główniej i nie wpadną na to, żeby zajrzeć tutaj, zostawią mnie w spokoju.
Usiadłem w kącie i czekałem. Bałem się, bo mogli wymyślić dosłownie wszystko. Nie wiedziałem, kto przyjdzie. Byłem pewien tylko jednej osoby - Olivera. To on wiódł prym.
Usłyszałem odgłos otwieranego zamka i kilka kroków, które oznaczały, że ktoś wszedł do środka.
- Widzisz go? - usłyszałem szept Olivera.
- Nie - odpowiedział mu Vic.
Vic? Vic przyszedł, żeby trochę się ze mną zabawić? Myślałem, że nie zniży się do tak niskiego poziomu. Chociaż czego mogłem od niego oczekiwać? Tak naprawdę sam nie wiedziałem, czy mu na mnie zależało, czy też nie.
- Wejdźmy do drugiego pokoju - powiedział cicho Matt i znowu usłyszałem kroki.
Cholera. Teraz na pewno mnie to nie ominie, skoro tu szli. Nie miałem pojęcia, co dla mnie przygotowali. Co roku robili coś innego. Jeszcze nigdy się nie powtórzyli. Powoli wstałem i najbardziej jak tylko mogłem, wcisnąłem się w ścianę. Moje spojrzenie było wlepione w drzwi, które powoli się otworzyły. Któryś z nich zapalił światło i wtedy zobaczyłem Matta, Olivera i Vica z dużym wiadrem w ręce. Zadrżałem. W wiadrze mogło być wszystko, więc czego miałem się spodziewać? Pozostało mi czekać.
- Witaj, Quinn - Oliver wyszczerzył się do mnie, a ja mocniej opatuliłem się kołdrą. Jeśli mnie czymś obleją, więcej znajdzie się na materiale niż na mnie.- Mamy coś dla ciebie. A raczej twój kochaś coś dla ciebie ma.
Spojrzałem na Vica, a mianowicie w jego oczy, z których próbowałem cokolwiek wyczytać. Zawsze go zdradzały. Jego wyraz twarzy mówił, że zaraz coś mi zrobi, ale jego oczy całkowicie temu zaprzeczały. Krzyczały do mnie, że nic mi się nie stanie i wszystko będzie dobrze.
Podniósł wiadro i już chciał wylać na mnie jego zawartość, gdy nagle odwrócił się do Olivera i Matta i breja z cebra znalazła się na nich. Było to błoto z insektami. Widziałem, jak dziesiątki obrzydliwych robaków chodziło po chłopakach. Gdyby to znalazło się na mnie, chyba bym się rozryczał, bo nienawidziłem owadów. Mimo to, do oczu i tak naszły łzy, bo Vic nic mi nie zrobił. Ba, postawił się moim oprawcom, za co byłem mu wdzięczny.
- Wyjaśnijmy coś sobie - warknął, patrząc na ubłoconych nastolatków, którzy próbowali ściągnąć z siebie to paskudztwo.- Nawiązując do naszej wczorajszej rozmowy, którą Kellin słyszał i przez nią muszę naprawiać to, co zepsułem, chce wam powiedzieć, że to co mówiłem, było kłamstwem. Był zakład, założyłem się o to, że go w sobie rozkocham, zgadzam się - skinął głową i przełknął głośno ślinę.- Ale reszta to nieprawda.
Rozchyliłem nieco wargi i zmarszczyłem brwi. Chciałem wysłuchać go do końca, bo jeśli przyznawał się do wszystkiego przy Oliverze i Mattcie, coś było na rzeczy. To nie znaczyło jednak, że mu wybaczyłem. Zranił mnie i nie potrafiłem od tak mu powiedzieć, że wszystko było już w porządku. Tym razem nie zaufam mu tak szybko.
- Poprosiłem Kellina o chodzenie - mówił dalej.- Ten seks... To nie był seks, żeby oficjalnie wygrać zakład. To był seks z uczuciem, aby pokazać, że mi na nim zależy. Mam nadzieję, że to pokazał - spojrzał na mnie, po czym chwycił mnie za rękę, którą wcześniej trzymałem pod kołdrą. Na początku chciałem mu się wyrwać, ale ostatecznie splotłem z nim swoje palce.- Zależy mi na nim. Bardzo. Jak na nikim innym. Kellin, przepraszam - spojrzał mi w oczy.- Przepraszam za wszystko, co zrobiłem. Przepraszam, że cię zraniłem. Przepraszam za te wszystkie lata. Przepraszam za moje słowa. Przepraszam za moje czyny. Przepraszam za moje zachowanie. Przepraszam za siebie. Przepraszam za twoje blizny. Przepraszam za twoje ataki. Przepraszam.
Po moich policzkach popłynęły rzewne łzy. Kątem oka zauważyłem, że Matt szepnął coś do Olivera po czym obaj wyszli z domku. Teraz zrobiło się bardziej komfortowo, bo nikt na nas nie patrzył. Tylko ja i Vic. Jego słowa były piękne, chciałem skoczyć mu na szyję i całować każdy cal jego twarzy, ale nie mogłem. Musiałem to wszystko przemyśleć. Co jeśli znów tylko grał? Co jeśli Oliver i Matt byli tylko publicznością? Czy Vic zdobyłby się na te wyznania przed nimi? Chciał chronić swoją prywatność, a sam zdradził swoje tajemnice.
Chłopak chwycił moją drugą dłoń, przez co kołdra spadła na podłogę. Krople łez nadal ciekły po mojej twarzy i spadały na moją koszulkę, w którą następnie wsiąkały.
- To wszystko prawda, Kell - szepnął.- Jestem okropnym człowiekiem, wiem o tym. Nie zasługuję na ciebie, a mimo to chcę spróbować. Dasz mi szansę?
Puściłem jedną z jego dłoni i otarłem łzy jej wewnętrzną częścią. Co miałem mu powiedzieć? Chciałem go. Był dla mnie wszystkim i nie mogłem go stracić. Potrzebowałem po prostu czasu.
- Umm...- zacząłem niepewnie, schylając głowę i wlepiając wzrok w panele podłogowe.- Vic, ja...
- Po prostu mi powiedz - wyszeptał nerwowo.- Powiedz, że chcesz.
- Chcę - spojrzałem mu w oczy, które zabłyszczały.- Ale daj mi trochę czasu na ostateczną odpowiedź.
Vic jakby zmarkotniał. Uniósł brwi i oblizał wargi.
- Nie mamy czasu, Kell, jutro wracamy do domu, nie mamy czasu.
- Więc powiem ci jutro. Powiem ci, obiecuję. Jutro wszystkiego się dowiesz.
Vic westchnął ciężko i pokiwał głową. Niech się cieszy, że w ogóle postanowiłem to rozważyć. Rozumiałem, że to było dla niego ciężkie, ale powinien postawić się w mojej sytuacji. To ja ucierpiałem.
- W porządku - mruknął.- Tylko... Wybierz dobrze, Kell.