piątek, 26 grudnia 2014

13.

Hej! Mam nadzieję, że Wasze święta były syte i udane, a na zakończenie daję Wam rozdział c:
Od razu też mówię, że we wtorek wyjeżdżam i wracam w piątek w nocy, dlatego za tydzień nie będzie rozdziału - postaram się dodać go w niedzielę, ale nie obiecuję (na wszelki wypadek jednak sprawdźcie bloga w niedzielę - jeśli nie będzie rozdziału, oznacza to, że kolejny dodam dopiero 9 stycznia). Z tego miejsca życzę Wam szczęśliwego Nowego Roku. Nie szalejcie za bardzo ;)
____________________________
Kellin
Siedziałem na jednym ze stopni schodów prowadzących do statuy Jezusa i zastanawiałem się, co do cholery miałem zrobić. Oparłem łokcie o uda, a dłonie położyłem na twarzy, rozsuwając przy tym palce, abym mógł widzieć, co dzieje się wokół mnie. Musiałem wyglądać komicznie, bo ludzie przechodzący obok mnie dziwnie na mnie spoglądali, ale w tym momencie miałem poważniejsze sprawy na głowie. Vica zabrali na komisariat. Nie znałem języka, nie miałem mapy, jak miałem poradzić sobie w ogromnym Rio de Janeiro? Tkwiłem w martwym punkcie.
W pewnym momencie kątem oka zauważyłem jego. Zacisnąłem usta w cienką linię. To przez niego Vica zabrała policja. Uch, to przez nich wszystkich. Mogliby dać mu w końcu spokój, ale najwyraźniej mieli zbyt dobre kontakty i wtyki, że znajdowali go nawet na końcu świata. A myślałem, że już się z tego wyrwałem. Najwyraźniej wystarczająco nie zadbałem o zatarcie śladów.
- Wyjeżdżanie do innych krajów nic ci nie da, Quinn – odezwał się szorstkim głosem.
Usłyszałem, jak usiadł obok mnie. Zerknąłem na niego kątem oka, nadal nie ściągając dłoni z twarzy. Obrzydzał mnie, zawsze mnie obrzydzał, a z krzywym nosem i resztkami krwi na ustach wcale nie był bardziej pociągający. Był taki sam jak oni wszyscy – odrzucający, chciwy i okropny. I kiedy myślałem, że już się od nich odciąłem, okazuje się, że prawda jest całkiem inna.
- Pakuj manatki i wracamy do domu – warknął, chwytając mnie za nadgarstek, który szybko wyrwałem z jego uścisku.
- Nie jestem twoją własnością – syknąłem, gwałtownie wstając ze stopnia schodów.
- Tak ci się tylko wydaje.
Założyłem ręce na torsie i szybkim krokiem zacząłem schodzić po schodach. Musiałem się stąd wydostać i jak najprędzej dostać na komisariat. Oczywiście spodziewałem się tego, że mężczyzna pójdzie za mną. Nie mógł mnie zmusić, abym z nim wrócił, bo w istocie, nie byłem już jego własnością. Tak naprawdę nigdy nie byłem. Nie jego.
- Nie zachowuj się jak pieprzona księżniczka – usłyszałem jego głos, przez co moje nogi zaczęły poruszać się jeszcze szybciej.- Bez nas jesteś nikim, dobrze o tym wiesz.
- Wcale nie – szepnąłem.
- Co powiedziałeś? – Chwycił moje ramię i zatrzymał mnie w miejscu. Chciałem się wyrwać, ale nie byłem w stanie.
Odwróciłem wzrok i pozwoliłem włosom zakryć twarz. Nie chciałem na niego patrzeć. Przypominał mi o wielu przykrych rzeczach, które wydarzyły się w przeszłości. Obiecałem sobie, że już nigdy do tego nie wrócę i Vic miał mi w tym pomóc. Natomiast wraz z pojawianiem się kolejnej osoby z ekipy w różnych miejscach na świecie traciłem nadzieję. Może nigdy nie było mi dane bycie szczęśliwym. Może rzeczywiście usiałem być pod czyjąś kontrolą.
- Co powiedziałeś? – powtórzył pytanie, a ja pociągnąłem nosem.- Tylko nie becz.
- Nie beczę.
- Więc co powiedziałeś?
- Że nie jestem nikim – mruknąłem.
- Skąd wzięła się u ciebie ta pewność siebie?
Wzruszyłem ramionami, w końcu zmuszając się na spojrzenie mu w oczy. Nie mogłem dać sobą tak pomiatać. Już nie. Chwyciłem jego masywną dłoń i ściągnąłem ze swojego ramienia. Musiałem wykorzystać okazję.
- Wiesz, Ryan… - zacząłem z lekkim uśmiechem, a mężczyzna wyraźnie się zdziwił, że miałem czelność odezwać się do niego po imieniu.- Możecie wysyłać swoich ludzi gdziekolwiek, śledzić rezerwacje biletów lotniczych na nazwisko „Fuentes”, łazić za nami, ale… To nie ma sensu.
- Mamy więcej władzy niż ty, laleczko.
- Och, może i tak – odparłem niewzruszenie.- Ale ja już nie jestem laleczką i żadna z waszych ofert tego nie zmieni. Zresztą, żadna nigdy nie była specjalną okazją, więc…
- Mały gówniarz… - Zacisnął zęby, a ja zachichotałem.
- Ciao! – krzyknąłem, wysłałem mu buziaka z dłoni, po czym puściłem się pędem po schodach.
Był wściekły, mogłem to przewidzieć, ale nie byłbym sobą, gdybym go nie zdenerwował, tym bardziej, że już mogłem. Wiedziałem też, że nie odpuści i gdy zerknąłem za siebie, zauważyłem, że odpycha ludzi stojących mu na drodze, tylko aby mnie złapać. Jego ruchy były dosyć niezgrabne, biorąc pod uwagę jego masę i wzrost. W takich momentach cieszyłem się, że należałem do tych drobniejszych osób. Zgrabnie wymijałem turystów, raz po raz przepraszając osoby, które musnąłem ramieniem. Nie mogłem dalej biec główną drogą. Musiałem gdzieś skręcić, dotrzeć do jakiejś nieznanej dzielnicy, gdzie nie będzie mnie szukał. Dlatego też gdy zauważyłem barierkę, która odgradzała schody od dosyć stromego zbocza, gwałtownie skręciłem i przeskoczyłem przez nią. Nic dziwnego, że ją tutaj umieszczono. Przewróciłem się i sturlałem na sam dół po zielonej trawie, obijając się o różnego rodzaju korzenie i wpadając na kłujące krzaki. Gdy opadłem na sam dół i w końcu się zatrzymałem, odkaszlnąłem i jęknąłem z bólu. Cóż, mogłem to lepiej zaplanować, ale przynajmniej go zgubiłem. Chyba. Powoli się podniosłem, krzywiąc się przy tym, po czym przyczaiłem się za krzakami i spędziłem chwilę na obserwowaniu, czy Ryan również nie sturlał się za mną na sam dół. Nic na to nie wskazywało, więc odetchnąłem cicho. Usiadłem i wziąłem kilka głębokich oddechów. Musiałem się zastanowić co dalej. Nie miałem pojęcia, gdzie się znajduję oraz gdzie dalej iść. Okolica nie wyglądała za ciekawie – wywnioskowałem, że była to jedna z tych biedniejszych dzielnic. Gdzieniegdzie bawiły się brazylijskie dzieci, przechadzali się skromnie ubrani dorośli i nie zdziwiłem się, gdy w otwartych drzwiach zauważyłem miejscowych pijaczków. Świetnie trafiłem, nie ma co, ale czy przypadkiem o to mi nie chodziło? Musiałem dostać się do komisariatu, teraz to było najważniejsze.
Dźwignąłem się na nogi i prawie upadłem, gdy poczułem przeszywający ból w dolnej części prawej nogi. Nie miałem wyboru jak tylko ponownie usiąść na trawie i ściągnąć buta, aby zobaczyć przyczynę bólu. Jęknąłem cicho, gdy mój wzrok spotkał się z opuchniętą kostką. Wspaniale. Teraz miałem jeszcze na głowie skręconą kostkę.
Rozejrzałem się wokół i zauważyłem gruby kij w krzakach. Położyłem się na brzuchu, aby go sięgnąć, co szybko mi się udało. Po założeniu buta, co sprawiło mi nieco trudności, oparłem się na kiju i powoli ruszyłem do przodu. Starałem się nie obciążać prawej nogi, co okazało się trudno, gdy musiałem iść. Z każdym kolejnym krokiem moja twarz wykrzywiała się w grymasie, ale naprawdę nie mogłem odpuścić. Wyglądałem okropnie, w brudnych ubraniach, bałaganem na głowie, skręconą kostką i kijem w dłoni jak jakiś pustelnik. Czego się nie robi dla uratowania tyłka Vica.
No właśnie, Vic. Obronił mnie. Miał dosyć wiecznych zaczepek od obcych (dla niego) mężczyzn, więc nic dziwnego, że się zdenerwował i w końcu komuś zdzielił. Na pierwszy rzut oka nie wyglądał na kogoś, kto wdałby się w bójkę, a jednak mnie zaskoczył. Już nie będę nie doceniał informatyków przed trzydziestką.
Trochę mi zajęło, zanim opuściłem nieciekawą dzielnicę i trafiłem pomiędzy wyższe budynki. Odrzuciłem kij, bo wyglądałem z nim naprawdę ułomnie i przykro, po czym pokuśtykałem dalej. Nie miałem szans znaleźć komisariatu sam. Musiałem spróbować swojego szczęścia i zapytać kogoś o drogę. Patrzyłem na twarze ludzi, szukając kogoś, kto wyglądał w miarę inteligentnie i dałby mi dokładne wskazówki po angielsku, jak dotrzeć na policję.
- Przepraszam – zaczepiłem jakąś dziewczynę; wyglądała na studentkę.- Mówisz może dobrze po angielsku?
Szatynka skinęła głową, a ja odetchnąłem z ulgą. Po szybkim nakreśleniu mojej sytuacji, dziewczyna podała mi umiejscowienie komisariatu, który okazał się znajdować zaledwie trzy przecznice od mojego aktualnego położenia. Podziękowałem jej i ruszyłem przed siebie. Moja kostka dawała sobie we znaki i do oczu prawie nachodziły mi łzy, ale nie mogłem się poddawać. Może na komisariacie mają apteczkę i będą znać się na opatrzeniu skręcenia.
Stanąłem przed nowoczesnym komisariatem i uśmiechnąłem się do siebie. Przekuśtykałem przez automatycznie otwierane drzwi i od razu podszedłem do lady. Policjant spojrzał na mnie pytająco, a ja oparłem się o blat i przeniosłem na niego ciężar, aby dać odpocząć mojej kostce.
- W czym mogę pomóc? – zapytał po angielsku. Najwyraźniej nie wyglądałem na osobę, która mówiła po portugalsku.
- Przyszedłem po takiego jednego, ale najpierw chciałbym poprosić o opatrzenie mojej kostki, jeśli to możliwe… Chyba ją skręciłem – westchnąłem.
- Takie rzeczy robi się w szpitalu, a nie na komisariacie policji – odparł sucho.
- Chce mieć pan człowieka na sumieniu?
Mężczyzna przewrócił oczami i chwycił za telefon leżący na ladzie. Wykręcił jakiś numer i po chwili zaczął szybko mówić po portugalsku. Uśmiechnąłem się zwycięsko, nawet jeśli go nie zrozumiałem.
- Za chwilę przyjdzie koleżanka i coś zaradzi. A ta druga sprawa, z którą pan przyszedł?
- Och, no, mój… - Przerwałem, nie bardzo wiedząc jak nazwać Vica, przez co policjant spojrzał na mnie wyczekująco.- Przyjaciel został tu dzisiaj przywieziony, bo uderzył pewnego mężczyznę, który chciał mnie zaatakować…
- To poważne oskarżenia, więc niech je pan zapamięta i powie je pan ponownie przy spisywaniu protokołu.
Skinąłem głową i spojrzałem na swoją biedną kostkę. Bolała coraz bardziej i byłem gotów na wyruszenie do szpitala, ale dopiero gdy wyjaśni się sprawa z Victorem. Nie mogłem go tu zostawić, bo przecież nic złego nie zrobił. Chciał mi uratować skórę i bardzo to doceniałem.
Po chwili obok mnie stanęła niska brunetka o ciepłym, czekoladowym spojrzeniu – wyglądała na rodowitą Brazylijkę, była bardzo ładna i na pierwszy rzut oka stwierdziłem, że raczej sympatyczna. Wzięła mnie pod ramię i zaprowadziła do jednego z małych pomieszczeń na tyłach budynku. Prawie skakałem na jednej nodze, gdyż ból stawał się nie do zniesienia. Kobieta posadziła mnie na krześle i poprosiła, abym ściągnął buta, co oczywiście zrobiłem. Obejrzała moją spuchniętą kostkę i pokręciła głową.
- Na razie mogę ci ją posmarować maścią i obwinąć bandażem, ale później koniecznie musisz odwiedzić szpital – oznajmiła, na co przytaknąłem.- W porządku. Będzie trochę zimne.
Policjantka (a może była pielęgniarką? Kto wie) poradziła sobie z opatrzeniem kostki, a zimny żel nieco złagodził ból. Oczywiście nadal cierpiałem, ale było lepiej. Następnie skądś wytrzasnęła dwie kule i wręczyła mi je, mówiąc, że mogę je zatrzymać, bo tutaj i tak nie były już potrzebne. Po całej „operacji” wróciłem do głównego pomieszczenia komisariatu, aby załatwić sprawę Vica.
- Więc w kogo sprawie pan przyszedł? – zapytał ten sam policjant.
- Victor Fuentes – odpowiedziałem.
Wszystko działo się dosyć sprawnie. Po chwili przyszedł jakiś mężczyzna, który zaprowadził mnie do innego pomieszczenia, gdzie opowiedziałem swoją wersję wydarzeń, a następnie porównano ją z historią Vica. Wszystko się zgadzało, więc zostałem poinformowany, że procedura wypisowa z aresztu potrwa jeszcze jakieś pół godziny i po tym Vic zostanie wypuszczony. Miałem możliwość spędzenia tego czasu z Victorem, więc wykorzystałem okazję i zostałem zaprowadzony do innego pokoju.
- Co za debil – mruknąłem pod nosem, gdy zobaczyłem Vica siedzącego na pojedynczej pryczy w jednej z cel.- Co za pierdolony debil.
Mężczyzna musiał usłyszeć mój cichy głos, bo uniósł głowę. Jego spojrzenie od razu padło na moje kule i zabandażowaną kostkę. Policjant otworzył kratę i wpuścił mnie do środka, a ja z ulgą usiadłem na pryczy i odłożyłem kule na bok. Odetchnąłem głośno i zamrugałem kilka razy.
- Co zrobiłeś w nogę? – zapytał jako pierwszy.
- Skręciłem kostkę – odparłem, jakby była to najnormalniejsza rzecz pod słońcem.
- Ponieważ?
- Sturlałem się z góry i tak wyszło.
- Po co turlałeś się z góry? -  Vic zmarszczył brwi, wyraźnie nie rozumiejąc mojego spokoju i opanowania.
- Uciekałem przed tym kolesiem, którego walnąłeś.
Szatyn wydał z siebie warknięcie i zacisnął pięści. Miał prawo być wściekły, ja też przecież byłem, ale musiał trzymać nerwy na wodzy. Jeszcze brakowało mi tego, żeby policjant zobaczył jego furię i rozmyślił się co do wypuszczenia Vica z aresztu. Nie potrzebowałem więcej problemów.
- Uspokój się. – Przewróciłem oczami.- Załatwiłem, że wyjdziesz za dwadzieścia minut. Sprawiaj pozory porządnego obywatela.
- Och. – Vic wypuścił powietrze i wyraźnie się rozluźnił.- Przepraszam. Tylko… Nienawidzę trwać w tej niewiedzy.
- Jakiej niewiedzy?
- Ciągle zaczepiają nas jacyś mężczyźni, a ja nie wiem kim są, czego od ciebie chcą i po co.
Westchnąłem ciężko i podrapałem skórę na karku. Vic miał prawo wiedzieć, ale nie czułem się na siłach, aby wyjawić mu prawdę. Zostawiłby mnie, a ja nie poradzę sobie bez niego. Musiałem mieć go przy sobie. Nie chodziło o kolejne podróże czy wyprawy – po prostu potrzebowałem jego obecności w codziennym życiu, bo czułem się przy nim bezpiecznie. Już dawno się tak nie czułem.
Vic spojrzał na mnie wyczekująco, wyraźnie chcąc usłyszeć moje wyjaśnienia. A przez moje usta nie chciało wypłynąć ani jedno słowo. Nie byłem w stanie niczego wyjaśnić. Bałem się odrzucenia i wstydziłem się wszystkiego, co przeżyłem. Moje prawdziwe życie tak naprawdę zaczęło się dopiero po wyruszeniu w podróż po świecie. Wcześniej nie miałem życia.
- Więc? – ponaglił mnie, a ja pokręciłem głową, czując jak moje oczy stają się mokre. Nie mogłem się rozryczeć. Ja nie płakałem, nie przy innych.- Co się dzieje, Kells?
- Ja… - wydukałem.- J-ja nie mogę ci powiedzieć.
- Dlaczego?
- Po prostu nie mogę. Kiedyś… Kiedyś ci powiem, Vic, kiedyś. Ale nie teraz. Nie w jakiejś celi, po prostu… Nie teraz.
Vic był wyraźnie niezadowolony, ale nie naciskał i za to mu w duchu podziękowałem. Kiedyś mu powiem, gdy zbiorę w sobie wystarczająco dużą ilość pewności siebie i odwagi. Bo tak naprawdę Kellin Quinn Bostwick nie był pewny siebie.

piątek, 19 grudnia 2014

12.

I jest rozdział! Ostatnio podupadliście trochę na komentarzach, więc głośno o nich przypominam :) A, no i... WESOŁYCH ŚWIĄT!
_____________________________
Dręczyły mnie wyrzuty sumienia. Nie powinienem był tak traktować Kellina. Widziałem, że się martwił, a ja z każdym jego zmartwionym spojrzeniem odwracałem się od niego jeszcze bardziej. Wiedziałem, że zachowywałem się niedojrzale i zupełnie nieodpowiedzialnie jak na mój wiek, ale toczyłem walkę z samym sobą i nie wiedziałem, co mam zrobić. Byłem rozdarty i tu nie chodziło już jedynie o seks (który swoją drogą był naprawdę przyjemny, co Kellin doskonale wiedział). Tutaj chodziło o wybory między sercem a rozumem. Powinienem słuchać serca i spróbować stworzyć z chłopakiem coś cudownego? A może lepiej wybrać rozum, który podpowiadał mi, że nie warto ryzykować? Przypomniałem sobie, że podczas tej podróży nie chodziło tylko o zwiedzanie nowych miejsc i odkrywanie tajemnic świata. Dzięki Kellinowi mogłem odkryć samego siebie i zaryzykować, czego nigdy wcześniej nie robiłem. Może nadarzyła mi się kolejna okazja, aby wyrwać się z bezpiecznego trybu życia i spróbować czegoś nowego. Tą nowością był związek z mężczyzną. Dużo młodszym mężczyzną. Z Kellinem.
Problem tkwił w tym, że brunet chyba porządnie się na mnie obraził. Podczas pobytu w Egipcie prawie w ogóle się do mnie nie odzywał, chyba że było to konieczne. Nie dziwiłem mu się – ja sam również niesamowicie irytowałem się swoją osobą i też zapewne straciłbym cierpliwość. Prawie trzydziestoletni z rozterkami sercowymi i kwestionujący swoją seksualność, bo podoba mu się nastolatek. W ogóle nieirytujące.
Miałem nadzieję, że nasza kolejna podróż to zmieni. Wspólnie stwierdziliśmy, że warto wrócić na półkulę zachodnią (to była jedna z naszych nielicznych rozmów, która trwała dłużej niż dwie minuty) i kupiliśmy bilety do Brazylii. Zaplanowałem, że po wycieczce do Rio de Janeiro będziemy przemieszczać się na północ, aby w końcu dotrzeć do Stanów i wrócić do domu. Nie miałem wiecznego urlopu, więc prędzej czy później musiałem ponownie pojawić się w pracy. Nie wiedziałem, co stanie się z Kellinem – będzie chciał zostać ze mną w Kalifornii, czy wrócić do rodzinnego Oregonu? Cóż, na razie się na mnie obraził, więc przemawiała do mnie druga opcja.
Siedzieliśmy na lotnisku w Kairze, czekając na samolot. Kellin jak zwykle mnie ignorował. Siedział pod ścianą ze słuchawkami w uszach, zupełnie ignorując krzywe spojrzenia ochrony, że nie powinien tutaj siedzieć, skoro w hali odlotów jest wiele pustych foteli. Chłopak oczywiście nic sobie z tego nie robił i wolał słuchać muzyki pod ścianą. Patrzyłem na niego znad laptopa i nerwowo gryzłem dolną wargę. W pewnym momencie poczułem metaliczny smak krwi i przekląłem pod nosem. Powinienem się bardziej kontrolować.
Przeniosłem wzrok na ekran laptopa, na którym zobaczyłem zmartwioną twarz mojego brata. Patrzył na mnie przenikliwym wzrokiem, w którym widziałem troskę, ale też ciekawość. Podczas podróży nie rozmawiałem z nim zbyt wiele, ale zdążyłem napomknąć o Kellinie, oczywiście bez jakichkolwiek szczegółów. Teraz, kiedy miałem trochę czasu, postanowiliśmy porozmawiać przez Skype’a i to chyba był dobry pomysł, bo potrzebowałem jego rady. Może i był młodszy, ale na pewno miał sporo oleju w głowie, więc mogłem na niego liczyć.
- Krwawi ci warga – zauważył, a ja przewróciłem oczami.- Jesteś takim idiotą.
- Powtórz mi to jeszcze piętnaście razy – burknąłem.
- Jesteś idiotą, jesteś idiotą, jesteś idiotą, jesteś idiotą, jesteś idiotą…
- Okej, stop – przerwałem mu ostro, ale nie potrafiłem być na niego zły. Byłem wkurzony jedynie na siebie.- Po prostu nie wiem co robić, Mikey. Czuję się taki… Bezradny.
- Wiesz, gdyby ten chłopak był dziewczyną, to nie miałbyś żadnych skrupułów i pewnie już planowałbyś zaręczyny.
Przewróciłem oczami, ale w duchu przyznałem mu rację. Oczywiście, że tak było. Kiedyś miałem dziewczynę przez dwa miesiące i wyciągnąłem mamę na zakupy, żeby pomogła mi wybrać pierścionek zaręczynowy. Na szczęście wybiła mi to z głowy, bo był to rzeczywiście idiotyczny pomysł. Zerwaliśmy w ciągu następnych dwóch tygodni. Tylko że Kellin był inny. Jemu naprawdę mógłbym się oświadczyć, oczywiście nie teraz, ale kiedyś czemu nie. Na początku jednak musiałbym zebrać się na odwagę i naprawić nasze stosunki. Serce powoli wygrywało z rozumem.
- Nie wiem, co jest z tobą nie tak, ale właśnie zobaczyłem sposób, z jakim na niego patrzysz i nie patrzyłeś tak na żadną dziewczynę, z którą się umawiałeś – mówił dalej.- Pieprz to, że to jeszcze nastolatek, jest przecież pełnoletni, więc to nic nielegalnego…
- Czuję się pedofilem na swój sposób.
- Nie ma takiej potrzeby. A teraz powinieneś z nim porozmawiać i wszystko wyjaśnić. I przede wszystkim nie zachowuj się jak nastolatka. Może tak naprawdę to on ma trzydziestkę na karku, a ty dopiero co skończyłeś osiemnaście lat?
- Już mi nie wypominaj.
- Nic innego na ciebie nie działa.
Ponownie spojrzałem na Kellina i złapałem go na tym, że również na mnie patrzył. Żaden z nas nie przerwał tego połączenia. Chłopak uniósł prawą dłoń i pokazał mi środkowy palec, po czym przeniósł wzrok na swój telefon. Chyba był na mnie bardziej wkurzony niż się spodziewałem.
- Właśnie pokazał mi fucka – powiedziałem, a Mike zachichotał.- Co w tym zabawnego?
- Już go lubię – odparł i chwilę później kobiecy głos wypływający z głośników oznajmił, że pasażerowie wybierający się do Rio de Janeiro są proszeni i podejście do odpowiedniej bramki.- Leć, bracie. I napraw to, co spieprzyłeś.
- Też cię kocham – mruknąłem.
Mike uśmiechnął się do mnie szeroko, po czym rozłączył się i jego twarz zniknęła z ekranu. Westchnąłem ciężko, zamknąłem laptopa i schowałem go do plecaka. Mike miał rację. Zepsułem już za wiele rzeczy, aby spieprzyć kolejne. Dlatego też pozostało mi jedynie naprawienie tych, które tego wymagały. Szkoda, że łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić.
Podróż do Brazylii również przebiegła w ciszy. Lecieliśmy długo i mieliśmy wiele okazji do rozmowy, ale Kellin odwrócił głowę w bok i wolał patrzeć na chmury za małym oknem, aniżeli zamienić ze mną kilka słów. Wykorzystałem to na układanie sobie w głowie planu na naprawienie naszych relacji. Miałem kilka sensownych pomysłów, ale coś jednak mi nie pasowało i wątpiłem, że mi się uda. Brakowało mi pewności siebie i tej spontaniczności, którą miał w sobie Kellin.
Gdy wylądowaliśmy w Brazylii było już późno, więc żaden z nas nie miał siły na jakąkolwiek rozmowę, nawet jeśli nie bylibyśmy na siebie obrażeni. Po prostu dotarliśmy do hotelu i bez słowa położyliśmy się do osobnych łóżek. Jutro zrobię pierwszy krok. Jutro na pewno.
Wszystko przebiegało w ciszy i chyba nigdy w życiu nie czułem się tak niekomfortowo. Nigdy wcześniej tak długo ktoś się do mnie nie odzywał. Kellin był mocnym zawodnikiem – potrafił mierzyć mnie piorunującym wzrokiem, wiercić mi dziurę w plecach czy zaciskając usta w cienką linię, aby pokazać swoją dezaprobatę. Widziałem jednak, że jemu też było trudno. No bo do cholery jasnej, to był Kellin. On nie potrafił siedzieć cicho. Musiał coś mówić.
Przełom nastąpił następnego dnia, gdy wybraliśmy się do obowiązkowego punktu każdej wycieczki do Rio – Jezus. Być w Rio i nie zobaczyć posągu Jezusa to jak… Nie być w Rio i nie zobaczyć posągu Jezusa. Nic dziwnego, że obaj zgodziliśmy się na tę wycieczkę (Kellin się do mnie odezwał!). Wjechaliśmy na samą górę, po czym pokonaliśmy sporą ilość schodów, aż w końcu przed naszymi oczami stanął imponujący i monumentalny Jezus. Kellin spojrzał na statuę wielkimi i niewinnymi oczami, przygryzając nieco palec wskazujący. Odruchowo oblizałem usta, patrząc na chłopaka i szczerze mówiąc to interesował mnie bardziej niż Jezus.
- Kurwa – przekląłem pod nosem, zwracając na siebie uwagę Kellina.
Nie traciłem czasu. Gdy chłopak opuścił dłoń, chwyciłem jego twarz i po prostu naparłem swoimi ustami na jego. Brunet na początku był bardzo spięty i nie bardzo wiedział, co miał robić, gdyż w ogóle się tego nie spodziewał, ale z czasem rozluźnił się i objął ramionami moją szyję. Ruchy naszych ust były ze sobą zsynchronizowane, jakby stworzono je specjalnie dla siebie. Chłopak przygryzł moją dolną wargę, na co mruknąłem cicho i przeniosłem dłonie na jego biodra. Kellin zachichotał i w końcu się ode mnie oderwał.
- Jezus chyba nie jest zadowolony z tego, co właśnie zobaczył – szepnął, kiwając głową w stronę statuy, a ja uśmiechnąłem się szeroko.
- To nic – odparłem, dając mu buziaka w kącik ust.- Musiałem to zrobić.
- Zaskoczyłeś mnie tym, Fuentes. Pozytywnie.
- Bo… Chciałem cię przeprosić – westchnąłem, a Kellin uniósł brew.- Byłem idiotą, wiem, ale zrozum mnie, nie bardzo wiedziałem, co się ze mną dzieje i musiałem przemyśleć wiele spraw.
- I zrobiłeś to na trzech różnych kontynentach.
- Ale w końcu zrobiłem!
- Gratulacje. – Chłopak zaklaskał kilka razy, na co skinąłem głową.- Ale… Cieszę się, że w końcu to zrobiłeś. Już się nie boisz?
Nadal się bałem, ale już nie tak bardzo jak wcześniej. Teraz byłem pewniejszy siebie i chyba wiedziałem, czego chciałem. Chciałem Kellina, chciałem spróbować z nim być, nawet jeśli ten związek mógł nie mieć żadnej przyszłości. Chociaż kto wie, może uda nam się stworzyć coś ładnego i będziemy ze sobą naprawdę długo.
- Będziesz moim chłopakiem? – wypaliłem, a Kellin otworzył szeroko usta.
- Słucham?
- Chłopak. Para. Ty i ja. Razem.
Brunet odsunął się ode mnie i spuścił wzrok na swoje stopy. Powiedziałem coś nie tak? A może zapytałem za szybko? Cholera, mogłem lepiej to przemyśleć. Mogłem poczekać jeszcze z tydzień, zanim go zapytam. Wiedziałem, że za szybko podjąłem tę decyzję. Jak mogłem być takim idiotą?
- Okej, zapomnij, nie było pytania – powiedziałem szybko, a Kellin pokręcił głową.
- Było pytanie, Vic, słyszałem je – westchnął, unosząc niewinny wzrok.- I to całkiem fajne pytanie, uwierz mi, ale…
Wytężyłem wzrok i słuch, czekając na dalszą część zdania. Zawsze musiało być jakieś „ale”. Dlaczego wszystko było tak skomplikowane? Dlaczego nie mogłem otrzymać jasnej odpowiedzi? „Tak” lub „nie”. Przyjąłbym wszystko, ale Kellin jak zwykle miał jakieś „ale”.
- Wiesz, Vic, nie lubię związków – szepnął prawie niedosłyszalnie, więc musiałem się do niego przybliżyć, aby usłyszeć jego słowa. Zaczęło mi się krajać serce.- Nie nadaję się do związków. I tu nie chodzi o to, że ktoś mnie zostawił, miałem złamane serce i teraz już nikomu nie ufam, tylko… Przeszłość zostawiła na mnie pewne znamię i nie chcę się z nikim wiązać, skoro wiem, że to i tak nie wyjdzie.
- Skąd wiesz? Nie potrafisz przewidzieć, czy nasz związek byłby nieudany…
- Wiem, jaki jestem. Wiem, jak się zachowuję. I ludzie, którzy mnie lepiej poznali, też wiedzą. Wiesz, ile razy usłyszałem, że nie nadaję się do niczego jak tylko do wypalenia skręta, upicia się w barze i spontanicznego pieprzenia przez całą drużynę futbolową w liceum?
Uniosłem wysoko brwi, zupełnie nie spodziewając się takiej odpowiedzi. Zrobiło mi się go żal. Nie chciałem, żeby rozdrapywał swoje stare rany. Powinien żyć teraźniejszością, nie myśląc o dobijających słowach innych, nic niewartych osób, które tak naprawdę w ogóle go nie znały. Zniszczyły jego poczucie własnej wartości. Byłem pewny, że Kellin nie nadawał się tylko do tych rzeczy, które wymienił. Szkoda, że to zakorzeniło się w nim tak mocno.
- Na pewno tak nie jest… - powiedziałem spokojnie.
- Jest, Vic.
- Nie. Nie chcę cię do niczego zmuszać, więc nie musisz zgadzać się ze względu na mnie, żeby nie było mi przykro. Rozumiem to, więc nie rób niczego wbrew sobie. Ale powinieneś bardziej uwierzyć w siebie. Nie potrafię uwierzyć w to, że tak przebojowy chłopak jak ty nadal martwi się przeszłością.
Brunet wzruszył ramionami, a ja objąłem go ramionami i mocno do siebie przytuliłem. Usłyszałem, jak cicho wzdycha i rozluźnia się w moich ramionach. W tym momencie potrzebował przyjaciela i zrozumienia, więc musiałem mu pomóc i zrobić wszystko co w mojej mocy, aby poczuł się lepiej. Kellin uniósł głowę i uśmiechnął się do mnie nieśmiało, na co odpowiedziałem mu tym samym.
- Nie odpowiem twierdząco na twoje pytanie, Vic – mruknął, rysując wzorki palcem wskazującym na mojej klatce piersiowej.- Ale chcę, żebyś po prostu przy mnie był i nie bał się otwarcie mówić o swoich uczuciach. Może kiedyś się przemogę i będę potrafił być w związku, ale teraz… Po prostu mnie nie zostawiaj i daj mi szansę.
- Nie zostawię cię – odparłem szczerze i krótko go pocałowałem.
Było idealnie. No, prawie idealnie, bo Kellin nie zgodził się na związek, ale przynajmniej wszystko sobie wyjaśniliśmy i nasze relacje znacznie się polepszyły. Miałem wrażenie, że nasze zaufanie wzrosło i teraz wskoczyliśmy na zupełnie nowy poziom. Właśnie na to czekałem i cieszyłem się, że ta chwila w końcu nadeszła.
Jednak wszystko co piękne szybko się kończy. Nasza mała chwila zniknęła, gdy ktoś krzyknął „Quinn!”, a Kellin gwałtownie odwrócił głowę w kierunku męskiego głosu i mocniej zacisnął dłonie na materiale mojej koszulki. Spiąłem się, gdy zauważyłem nieznajomego szatyna idącego w naszą stronę. Tego było za wiele. Nadal nie wiedziałem, o co chodzi z tymi mężczyznami, ale miałem dość, więc postanowiłem wziąć sprawę w swoje ręce.
- Tutaj jesteś, ty mała… - zaczął, a ja wypuściłem Kellina z ramion i rzuciłem się na nieznajomego.
Uderzyłem go w nos i poczułem, że po moich knykciach rozlała się ciepła ciecz. Mężczyzna nie wiedział co się dzieje, więc miałem przewagę. Zdzieliłem go jeszcze raz, nie zwracając uwagi na tłum krzyczących gapiów. Po chwili poczułem, jak zostaję odciągnięty od szatyna przez parę silnych ramion, które należały do ochroniarza stacjonującego pod pomnikiem.
- Zostawcie go kurwa wszyscy w spokoju! – warknąłem do nieznajomego, który ocierał krew w twarzy. Najwyraźniej złamałem mu nos i byłem z tego dumny.
- Wyjaśni pan wszystko na komisariacie, zostaje pan zatrzymany za napaść bez powodu na bezbronnego człowieka – powiedział ochroniarz, a ja prychnąłem pod nosem.
- Miałem powód – mruknąłem.
Kellin stał nieco na uboczu, zakrył usta dłońmi i patrzył na całe zejście dużymi oczami. Sam pewnie się tego nie spodziewał, ale ja również nie wiedziałem, że się do tego posunę. Zwykle byłem ugodowym człowiekiem, ale dzisiaj coś we mnie pękło.
Ochroniarz zaczął prowadzić mnie w stronę schodów, a ja zerknąłem w stronę monumentu.
- Przepraszam, Jezusie, ale to było konieczne.