Epilog! Jak zwykle proszę o komentarze i opinie.
Koniec tego fan fica, mam nadzieję, że w żaden sposób Was nie zawiodłam i dziękuję, że czytaliście. Jako że zaczęła się szkoła, dodawanie rozdziałów będzie nieco utrudnione, biorąc pod uwagę moje cudowne rozszerzenia, jakimi są chemia i biologia, ale nie martwcie się! Dostaniecie nowe opowiadanie. Po prostu jak zwykle robię sobie urlop i prawdopodobnie w pod koniec września możecie oczekiwać nowego rozdziału.
Dziękuję jeszcze raz i wysyłam buziaki.
____________________________
Czułem, że żyję.
Zero ograniczeń, strachu i wątpliwości. Brak cofania się, w grę wchodził tylko rozwój osobisty i żwawe kroki do przodu. Liczyło się szczęśliwe życie, które doświadczyłem i nie chciałem, aby się kończyło.
Skończyłem studia z dobrym wynikiem i tym samym dowiodłem, że nawet po wielu przejściach w życiu potrafiłem osiągnąć wyznaczony cel. Stałem się pracowitym i ambitnym uparciuchem i już nic nie stało mi na drodze, aby spełnić marzenia i stać się kimś. Dowartościowywałem się sam, ale pomagali mi też moi przyjaciele i ktoś najważniejszy... On.
On, czyli Matty, którego poznałem na ostatnim roku studiów. Był ode mnie dwa lata młodszy, studiował informatykę (wyglądał trochę jak typowy kujon, był rudy i nosił okulary kujonki) i spotkaliśmy się zupełnie przypadkiem, gdy musiałem załatwić coś na uniwersyteckich komputerach. Ludzie śmieją się z rudzielców, których pasją są maszyny. Mówią, że są okropni, pryszczaci i ciągle grają w gry wideo. Matty może i uwielbiał gry wideo, ale w moich oczach był kimś cudownym i po jakimś czasie się zauroczyłem. A gdy zapuścił brodę... Cholera.
Tak więc zaczęliśmy ze sobą chodzić. Po moich skończonych studiach zostałem w Bostonie jeszcze dwa lata, aby na niego poczekać. Miałem przyjemną pracę zastępcy redaktora w jakimś piśmie dla mężczyzn, dobrze mi płacili i w końcu byłem zadowolony z życia. Po ukończonych studiach Matty'ego wyjechaliśmy z Massachusetts do San Diego i zostaliśmy tam na stałe. Moja rodzina była zauroczona tym mężczyzną, cieszyła się, że dałem sobie radę i nie wracałem do przeszłości.
Nie myślałem o Vicu. Na początku było mi trochę trudno, ale z czasem to minęło. Pomogła mi rodzina, przyjaciele, a po jakimś czasie Matty. Powiedziałem mu wszystko, co powinien usłyszeć, a on to zrozumiał i obiecał mi, że nigdy mnie nie skrzywdzi i nie mam się czego bać. Zaufałem mu.
Oświadczył mi się w Święta Bożego Narodzenia. Bez wahania się zgodziłem, bo byliśmy parą trzy lata i nie miałem żadnych wątpliwości, że to z nim chcę spędzić resztę mojego życia.
Mimo zaręczyn, nie spieszyliśmy się ze ślubem. Skupiliśmy się na swoich karierach, ja pracowałem w dzienniku San Diego, on w jakiejś ważnej firmie informatycznej. W naszym związku pojawiały się zgrzyty i oczywiście, że się kłóciliśmy, tak jak każda normalna para, ale po jakimś czasie wszystko sobie wyjaśnialiśmy i znowu panowała idealna atmosfera.
Po kolejnych pięciu latach zaczęliśmy planować ślub. Stwierdziliśmy, że skoro ja miałem lat trzydzieści, a on dwadzieścia osiem, to dobry moment, aby się za to zabrać. Nasze rodziny zawzięcie nam kibicowały i chętnie pomagały, ale wiele spraw chcieliśmy załatwić po swojemu. Na przykład garnitury. Ślub zaplanowaliśmy na wrzesień, więc przydadzą nam się jakieś szykowne marynarki. Taka okazja nie zdarza się codziennie.
Szliśmy promenadą w San Diego, gdzie znajdowało się wiele ekskluzywnych sklepów, do których wchodziliśmy, aby zobaczyć coś co nas zainteresuje. To wszystko wyglądało bardzo pięknie, ale miałem wrażenie, że nic do mnie nie przemawia. Do tego zaczęły boleć mnie nogi i nie chciało mi się już dalej iść. Zakupy nie należały do moich ulubionych czynności, czego nie można było powiedzieć o Mattym, który uwielbiał biegać po sklepach i szukać dla nas różnych ładnych rzeczy. Skąd on miał w sobie tyle energii? Nie miałem pojęcia, ale moja twarz sama się uśmiechała, gdy widziała, jak cieszy się niby małe dziecko.
Gdy mężczyzna ciągnął mnie do kolejnego sklepu, ja zatrzymałem się gwałtownie i położyłem głowę na jego ramieniu.
- Nie chce mi się – mruknąłem.
- Pójdziesz do ślubu nago?
- Chciałbyś – zaśmiałem się, po czym pociągnąłem go w stronę wolnej ławki stojącej przy palemkach w doniczkach. Usiadłem na niej, założyłem nogę na nogę i zamrugałem kilka razy oczami, przez co Matty skrzyżował ręce na torsie i pokręcił głową.- Sam idź. Ja poczekam.
- Jesteś słaby – powiedział z rozbawieniem, po czym nachylił się nade mną i dał mi buziaka, aby następnie wejść do sklepu.
Patrzyłem na ocean i ludzi bawiących się w piasku. Uśmiechałem się na widok małych, roześmianych dzieci, które uciekały rodzicom, ale nie na tyle daleko, aby się zgubić. Myśleliśmy nad adopcją i gdy już się pobierzemy, zajmiemy się dziećmi. Stworzymy swoją małą rodzinę, gdzie wszyscy będziemy się kochać i nic nam nie przeszkodzi.
Rozmarzyłem się i nawet nie zauważyłem, jak o jedną z wysokich palm opiera się dobrze zbudowany szatyn z papierosem w wargach. Na początku nie zwróciłem na niego uwagi, ale gdy oderwałem wzrok od uroczych dzieci, zacząłem coraz bardziej mrużyć oczy, aż w końcu szeroko je otworzyłem. Był ostatnią osobą, którą chciałem spotkać.
Vic zgasił papierosa, rzucając go na ziemię i przygniatając trampkiem. Chciał ruszyć i przemieścić się w inne miejsce, lecz jego spojrzenie zatrzymało się na ławce, na której siedziałem. Chciałem podnieść się i wejść do sklepu, aby jak najszybciej znaleźć się przy Mattym, ale mój były okazał się szybszy. Od razu ruszył w moją stronę i po chwili jego postać górowała nad moją.
Nadal był przystojny i nadal mi się podobał. Jego rysy twarzy nieco się wyostrzyły, ramiona przybrały więcej masy, a i ogólnie sprawiał wrażenie pewnego siebie mężczyzny, któremu nie należy podpadać. Najwyraźniej więzienie zmienia jakoś ludzi.
- Kellin – odezwał się, a ja zerknąłem na niego niepewnie, bardziej wbijając plecy w oparcie ławki.
- Victor – odparłem ponuro, a gdy szatyn usiadł obok mnie, odsunąłem się od niego.
- Nic ci nie zrobię – powiedział łagodnie.- Jestem innym człowiekiem.
- Nie znam cię jako innego człowieka. Znam cię jako przestępcę.
- Już nim nie jestem – zarzekał się, a ja nie chciałem tego słuchać.
Wierzyłem mu, że się zmienił, naprawdę. Jego problem polegał na tym, że nie chciałem mieć z nim nic wspólnego. Wymazałem go z pamięci i nie chciałem wracać do tego, co było między nami dziesięć lat temu. Byliśmy dorosłymi mężczyznami, do cholery jasnej, każdy miał swój olej w głowie i powinien go jakoś wykorzystać.
- Kell, ja naprawdę dużo myślałem – mówił, a ja oparłem dłoń na czole.- Bardzo długo. Wiesz ile człowiek ma czasu w więzieniu? Cholernie dużo. Jak nie pracowałem, to myślałem, ja ciągle rozmyślałem i sam waliłem się w głowę, jak mogłem być takim idiotą. I wiesz co, Kell? - Spojrzał na mnie, przeciągając ten moment, aby wprowadzić jakieś napięcie.- Nadal cię kocham.
Prychnąłem i pokręciłem głową. Może i się zmienił, ale w głowie nadal sieczka. Czy on naprawdę myślał, że po dziesięciu latach wskoczę mu w ramiona po tym, co zrobił? Myślał, że mu wybaczę i wszystko będzie jak dawniej? Więzienie pomogło mu w znalezieniu moralności, ale zawiodło, jeśli chodzi o rozum.
- Dasz mi szansę? - zapytał, a ja uniosłem brew.- Nie musimy od razu wkraczać w związek. Możemy zacząć od początku. Poznamy się na nowo, zaprzyjaźnimy się, a potem może wyjść nam coś cudownego. Kellin, proszę...
- Vic, to niemożliwe.
- Wiem, że bardzo cię zraniłem, ale uwierz mi, że cię kocham i nie przestałem ani na chwilę.
- Nie o to chodzi.
- Więc o co? - zapytał, marszcząc czoło i patrząc na mnie z zainteresowaniem.
- Ja...
- Kellin, musisz wejść tam ze mną! - Usłyszałem radosny głos Matty'ego i odetchnąłem z ulgą.
Odwróciłem się i wstałem z ławki. Matty patrzył na Vica z ciekawością, podobnie jak tamten na niego. Rudowłosy otworzył usta, aby coś powiedzieć, a ja podszedłem do niego i chwyciłem go za rękę, splatając nasze palce. Vic to zobaczył i właśnie o to mi chodziło. Wstał z ławki i spojrzał na mnie z zawodem, nie wierząc, że poszedłem do przodu i związałem się z innym mężczyzną.
- To jest Matty – powiedziałem spokojnie, kładąc głowę na ramieniu mężczyzny.- Bierzemy ślub we wrześniu.
Vic zamrugał kilka razu oczami i sam nie dowierzał, że to się działo naprawdę. Nie byłem „jego” Kellinem. Wyrwałem się ze wspomnień i przeszłości, on nie i to chyba ja byłem górą. Nie pogodził się z tym, że potrafiłem poradzić sobie bez niego. Nie byłem niedorajdą, stałem się niezależny i pewny siebie. Nic już nie zmieni moich decyzji.
- Przykro mi, Vic.- Uśmiechnąłem się do niego lekko.
- To jest ten Vic? - wtrącił się Matty, który puścił moją dłoń i już chciał rzucić się na szatyna, lecz w porę go zatrzymałem.- Puść mnie! Przecież to on cię krzywdził!
- Zostaw go – odparłem spokojnie, a mężczyzna prychnął i w końcu się uspokoił.- Vic, cieszę się, że się zmieniłeś i wszystko sobie w życiu poukładałeś, ale musisz zrozumieć, że ja już cię nie kocham. Nie kocham cię od dziesięciu lat. Poszedłem do przodu, żeby przestać myśleć o przeszłości. Uszanuj to, Vic. - Vic skinął głową, wyglądając przy tym jak zranione dziecko.- I proszę cię, nie usiłuj się ze mną kontaktować. Nie usiłuj do mnie wrócić. Nie próbuj kontaktować się z moją rodziną, Mattym i moimi przyjaciółmi. Zacznij żyć swoim własnym życiem, które nie powinno kręcić się wokół mnie. Od ośmiu lat jestem szczęśliwy z Mattym, uszanuj to. Mogę na to liczyć? - zapytałem z nadzieją w głosie.
- Tak – szepnął.
- Powodzenia, Vic.
Uśmiechnąłem się do niego pokrzepiająco, po czym ponownie chwyciłem dłoń Matty'ego i wprowadziłem go do sklepu, z którego przed chwilą wyszedł. Nadal był nieco zdezorientowany i byłem mu winien wyjaśnienie całej tej sytuacji, ale zajmiemy się tym w domu. Teraz chciałem zająć się czymś innym.
- Nie pytaj, skarbie. Szukaj koszuli na ślub.
Zero ograniczeń, strachu i wątpliwości. Brak cofania się, w grę wchodził tylko rozwój osobisty i żwawe kroki do przodu. Liczyło się szczęśliwe życie, które doświadczyłem i nie chciałem, aby się kończyło.
Skończyłem studia z dobrym wynikiem i tym samym dowiodłem, że nawet po wielu przejściach w życiu potrafiłem osiągnąć wyznaczony cel. Stałem się pracowitym i ambitnym uparciuchem i już nic nie stało mi na drodze, aby spełnić marzenia i stać się kimś. Dowartościowywałem się sam, ale pomagali mi też moi przyjaciele i ktoś najważniejszy... On.
On, czyli Matty, którego poznałem na ostatnim roku studiów. Był ode mnie dwa lata młodszy, studiował informatykę (wyglądał trochę jak typowy kujon, był rudy i nosił okulary kujonki) i spotkaliśmy się zupełnie przypadkiem, gdy musiałem załatwić coś na uniwersyteckich komputerach. Ludzie śmieją się z rudzielców, których pasją są maszyny. Mówią, że są okropni, pryszczaci i ciągle grają w gry wideo. Matty może i uwielbiał gry wideo, ale w moich oczach był kimś cudownym i po jakimś czasie się zauroczyłem. A gdy zapuścił brodę... Cholera.
Tak więc zaczęliśmy ze sobą chodzić. Po moich skończonych studiach zostałem w Bostonie jeszcze dwa lata, aby na niego poczekać. Miałem przyjemną pracę zastępcy redaktora w jakimś piśmie dla mężczyzn, dobrze mi płacili i w końcu byłem zadowolony z życia. Po ukończonych studiach Matty'ego wyjechaliśmy z Massachusetts do San Diego i zostaliśmy tam na stałe. Moja rodzina była zauroczona tym mężczyzną, cieszyła się, że dałem sobie radę i nie wracałem do przeszłości.
Nie myślałem o Vicu. Na początku było mi trochę trudno, ale z czasem to minęło. Pomogła mi rodzina, przyjaciele, a po jakimś czasie Matty. Powiedziałem mu wszystko, co powinien usłyszeć, a on to zrozumiał i obiecał mi, że nigdy mnie nie skrzywdzi i nie mam się czego bać. Zaufałem mu.
Oświadczył mi się w Święta Bożego Narodzenia. Bez wahania się zgodziłem, bo byliśmy parą trzy lata i nie miałem żadnych wątpliwości, że to z nim chcę spędzić resztę mojego życia.
Mimo zaręczyn, nie spieszyliśmy się ze ślubem. Skupiliśmy się na swoich karierach, ja pracowałem w dzienniku San Diego, on w jakiejś ważnej firmie informatycznej. W naszym związku pojawiały się zgrzyty i oczywiście, że się kłóciliśmy, tak jak każda normalna para, ale po jakimś czasie wszystko sobie wyjaśnialiśmy i znowu panowała idealna atmosfera.
Po kolejnych pięciu latach zaczęliśmy planować ślub. Stwierdziliśmy, że skoro ja miałem lat trzydzieści, a on dwadzieścia osiem, to dobry moment, aby się za to zabrać. Nasze rodziny zawzięcie nam kibicowały i chętnie pomagały, ale wiele spraw chcieliśmy załatwić po swojemu. Na przykład garnitury. Ślub zaplanowaliśmy na wrzesień, więc przydadzą nam się jakieś szykowne marynarki. Taka okazja nie zdarza się codziennie.
Szliśmy promenadą w San Diego, gdzie znajdowało się wiele ekskluzywnych sklepów, do których wchodziliśmy, aby zobaczyć coś co nas zainteresuje. To wszystko wyglądało bardzo pięknie, ale miałem wrażenie, że nic do mnie nie przemawia. Do tego zaczęły boleć mnie nogi i nie chciało mi się już dalej iść. Zakupy nie należały do moich ulubionych czynności, czego nie można było powiedzieć o Mattym, który uwielbiał biegać po sklepach i szukać dla nas różnych ładnych rzeczy. Skąd on miał w sobie tyle energii? Nie miałem pojęcia, ale moja twarz sama się uśmiechała, gdy widziała, jak cieszy się niby małe dziecko.
Gdy mężczyzna ciągnął mnie do kolejnego sklepu, ja zatrzymałem się gwałtownie i położyłem głowę na jego ramieniu.
- Nie chce mi się – mruknąłem.
- Pójdziesz do ślubu nago?
- Chciałbyś – zaśmiałem się, po czym pociągnąłem go w stronę wolnej ławki stojącej przy palemkach w doniczkach. Usiadłem na niej, założyłem nogę na nogę i zamrugałem kilka razy oczami, przez co Matty skrzyżował ręce na torsie i pokręcił głową.- Sam idź. Ja poczekam.
- Jesteś słaby – powiedział z rozbawieniem, po czym nachylił się nade mną i dał mi buziaka, aby następnie wejść do sklepu.
Patrzyłem na ocean i ludzi bawiących się w piasku. Uśmiechałem się na widok małych, roześmianych dzieci, które uciekały rodzicom, ale nie na tyle daleko, aby się zgubić. Myśleliśmy nad adopcją i gdy już się pobierzemy, zajmiemy się dziećmi. Stworzymy swoją małą rodzinę, gdzie wszyscy będziemy się kochać i nic nam nie przeszkodzi.
Rozmarzyłem się i nawet nie zauważyłem, jak o jedną z wysokich palm opiera się dobrze zbudowany szatyn z papierosem w wargach. Na początku nie zwróciłem na niego uwagi, ale gdy oderwałem wzrok od uroczych dzieci, zacząłem coraz bardziej mrużyć oczy, aż w końcu szeroko je otworzyłem. Był ostatnią osobą, którą chciałem spotkać.
Vic zgasił papierosa, rzucając go na ziemię i przygniatając trampkiem. Chciał ruszyć i przemieścić się w inne miejsce, lecz jego spojrzenie zatrzymało się na ławce, na której siedziałem. Chciałem podnieść się i wejść do sklepu, aby jak najszybciej znaleźć się przy Mattym, ale mój były okazał się szybszy. Od razu ruszył w moją stronę i po chwili jego postać górowała nad moją.
Nadal był przystojny i nadal mi się podobał. Jego rysy twarzy nieco się wyostrzyły, ramiona przybrały więcej masy, a i ogólnie sprawiał wrażenie pewnego siebie mężczyzny, któremu nie należy podpadać. Najwyraźniej więzienie zmienia jakoś ludzi.
- Kellin – odezwał się, a ja zerknąłem na niego niepewnie, bardziej wbijając plecy w oparcie ławki.
- Victor – odparłem ponuro, a gdy szatyn usiadł obok mnie, odsunąłem się od niego.
- Nic ci nie zrobię – powiedział łagodnie.- Jestem innym człowiekiem.
- Nie znam cię jako innego człowieka. Znam cię jako przestępcę.
- Już nim nie jestem – zarzekał się, a ja nie chciałem tego słuchać.
Wierzyłem mu, że się zmienił, naprawdę. Jego problem polegał na tym, że nie chciałem mieć z nim nic wspólnego. Wymazałem go z pamięci i nie chciałem wracać do tego, co było między nami dziesięć lat temu. Byliśmy dorosłymi mężczyznami, do cholery jasnej, każdy miał swój olej w głowie i powinien go jakoś wykorzystać.
- Kell, ja naprawdę dużo myślałem – mówił, a ja oparłem dłoń na czole.- Bardzo długo. Wiesz ile człowiek ma czasu w więzieniu? Cholernie dużo. Jak nie pracowałem, to myślałem, ja ciągle rozmyślałem i sam waliłem się w głowę, jak mogłem być takim idiotą. I wiesz co, Kell? - Spojrzał na mnie, przeciągając ten moment, aby wprowadzić jakieś napięcie.- Nadal cię kocham.
Prychnąłem i pokręciłem głową. Może i się zmienił, ale w głowie nadal sieczka. Czy on naprawdę myślał, że po dziesięciu latach wskoczę mu w ramiona po tym, co zrobił? Myślał, że mu wybaczę i wszystko będzie jak dawniej? Więzienie pomogło mu w znalezieniu moralności, ale zawiodło, jeśli chodzi o rozum.
- Dasz mi szansę? - zapytał, a ja uniosłem brew.- Nie musimy od razu wkraczać w związek. Możemy zacząć od początku. Poznamy się na nowo, zaprzyjaźnimy się, a potem może wyjść nam coś cudownego. Kellin, proszę...
- Vic, to niemożliwe.
- Wiem, że bardzo cię zraniłem, ale uwierz mi, że cię kocham i nie przestałem ani na chwilę.
- Nie o to chodzi.
- Więc o co? - zapytał, marszcząc czoło i patrząc na mnie z zainteresowaniem.
- Ja...
- Kellin, musisz wejść tam ze mną! - Usłyszałem radosny głos Matty'ego i odetchnąłem z ulgą.
Odwróciłem się i wstałem z ławki. Matty patrzył na Vica z ciekawością, podobnie jak tamten na niego. Rudowłosy otworzył usta, aby coś powiedzieć, a ja podszedłem do niego i chwyciłem go za rękę, splatając nasze palce. Vic to zobaczył i właśnie o to mi chodziło. Wstał z ławki i spojrzał na mnie z zawodem, nie wierząc, że poszedłem do przodu i związałem się z innym mężczyzną.
- To jest Matty – powiedziałem spokojnie, kładąc głowę na ramieniu mężczyzny.- Bierzemy ślub we wrześniu.
Vic zamrugał kilka razu oczami i sam nie dowierzał, że to się działo naprawdę. Nie byłem „jego” Kellinem. Wyrwałem się ze wspomnień i przeszłości, on nie i to chyba ja byłem górą. Nie pogodził się z tym, że potrafiłem poradzić sobie bez niego. Nie byłem niedorajdą, stałem się niezależny i pewny siebie. Nic już nie zmieni moich decyzji.
- Przykro mi, Vic.- Uśmiechnąłem się do niego lekko.
- To jest ten Vic? - wtrącił się Matty, który puścił moją dłoń i już chciał rzucić się na szatyna, lecz w porę go zatrzymałem.- Puść mnie! Przecież to on cię krzywdził!
- Zostaw go – odparłem spokojnie, a mężczyzna prychnął i w końcu się uspokoił.- Vic, cieszę się, że się zmieniłeś i wszystko sobie w życiu poukładałeś, ale musisz zrozumieć, że ja już cię nie kocham. Nie kocham cię od dziesięciu lat. Poszedłem do przodu, żeby przestać myśleć o przeszłości. Uszanuj to, Vic. - Vic skinął głową, wyglądając przy tym jak zranione dziecko.- I proszę cię, nie usiłuj się ze mną kontaktować. Nie usiłuj do mnie wrócić. Nie próbuj kontaktować się z moją rodziną, Mattym i moimi przyjaciółmi. Zacznij żyć swoim własnym życiem, które nie powinno kręcić się wokół mnie. Od ośmiu lat jestem szczęśliwy z Mattym, uszanuj to. Mogę na to liczyć? - zapytałem z nadzieją w głosie.
- Tak – szepnął.
- Powodzenia, Vic.
Uśmiechnąłem się do niego pokrzepiająco, po czym ponownie chwyciłem dłoń Matty'ego i wprowadziłem go do sklepu, z którego przed chwilą wyszedł. Nadal był nieco zdezorientowany i byłem mu winien wyjaśnienie całej tej sytuacji, ale zajmiemy się tym w domu. Teraz chciałem zająć się czymś innym.
- Nie pytaj, skarbie. Szukaj koszuli na ślub.