piątek, 28 lutego 2014

Rozdział II

Bardzo proszę, nowy rozdział.
Czekam na komentarze i w ogóle c:
Baj.
____________________
Nienawidziłem poranków i wieczorów, bo wtedy w domu była cała rodzina i wszyscy siedzieli sobie na głowie. Gdybyśmy mieli większy dom, pewnie nie byłoby to tak odczuwalne. Każdy siedziałby w swoim pokoju, ja nie musiałbym spać na kanapie, wszyscy moglibyśmy jeść posiłki przy jednym stole. Może gdybyśmy mieli ze sobą lepsze kontakty, wszystko wyglądałoby inaczej. Jak zwykle to tylko gdybanie. Nigdy nie można nikomu dogodzić, każdy miał do siebie pretensje, a może raczej wszyscy mieli jakiś problem ze mną.
- Kellin, te twoje strzykawki znowu się wysypały, do cholery jasnej! - krzyknął Tom, a ja spojrzałem na niego znad miski z płatkami na mleku i poprawiłem się na blacie kuchennym, na którym siedziałem.
- Mogłeś nie otwierać mojej szafki - odparłem spokojnie.- Jeśli coś ubyło, masz przejebane.
- Kellin! - mama uderzyła mnie w tył głowy, przez co prawie zakrztusiłem się jedzeniem.- A ty na niego nie krzycz, chłopak ma rację, mogłeś nie otwierać szafki.
Mama doskonale wiedziała, jakie relacje były między mną a Tomem. Zdawała sobie sprawę z tego, że się nie lubimy i nie potrafimy dogadać. Tylko ja mówiłem do niego "na ty", bo był dla mnie obcym człowiekiem, a nie ojcem. Nigdy nie będzie moim ojcem.
Moje siostry całkowicie się ode mnie różniły. Kailey i Kim zwracały się do niego per tato, ale one go lubiły, więc nie widziały w tym nic dziwnego. Ja nie potrafiłem. Skoro on mnie nie szanował, ja również nie miałem takiego zamiaru.
- Niech trzyma je gdzieś indziej, w łazience jest mało miejsca - mruknął, a ja skończyłem swoje śniadanie i włożyłem miskę do zlewu. Próbowałem go ignorować, ale miałem cięty język, więc było to dość trudne.- Mógłby bardziej dbać o porządek, a nie robić jeszcze większy bałagan.
Ominąłem siedzące na podłodze bliźniaczki oraz Wendy i podszedłem do mężczyzny. Niech powie jeszcze jedno słowo, a zrobi się niemiło.
- Naucz się obowiązkowości, chłopcze. Utrzymuj porządek, pomagaj swojej matce, pomagaj siostrom, bądź odpowiedzialny i nie zajmuj bezsensownie miejsca w domu.
- Może gdybyś zarabiał więcej w tym swoim śmiesznym warsztacie albo podjął jakąś lepszą pracę, to nie zajmowałbym miejsca, bo przynajmniej bym jakieś miał, nie to co tutaj - warknąłem.
- Oho, zaczyna się - mruknęła Kailey, która razem z Kim zawsze wychodziła z domu, gdy zanosiło się na kłótnię. Tym razem też tak było. Usłyszałem trzaśnięcie drzwiami i głośne westchnięcie mamy, która też miała tego dość, ale sama nie wiedziała, co ma zrobić. Nie miała siły.
- Może trochę wdzięczności za to, że w ogóle masz dach nad głową? O wszystko masz pretensje, gówniarzu.
- Ja mam pretensje? To ty masz do kurwy pretensje! Masz pretensje o to, że śpię na kanapie, o to, że siedzę do późna, bo dopiero wtedy mam czas i spokój na sprawy szkolne, o to, że jestem chory, jakby to był mój wybór! - krzyknąłem.- Wiesz co, chuj ci w dupę, na sucho i żebyś później się zadławił.
- Dosyć! - wrzasnęła mama i chwyciła mnie za kark, odciągając mnie na bok, z dala od Toma, który był czerwony ze złości. Niech będzie. Cieszyłem się, że to przeze mnie się zdenerwował. Zasługiwał na to.
- Wy dwaj ostro przegięliście, na dodatek przy dziewczynkach, wstyd mi za was! Kellin, masz szlaban do końca miesiąca, a z tobą - spojrzała na męża - porozmawiam sobie w samochodzie. Dziewczynki, bierzcie torby, jedziemy do szkoły.
Kolejny szlaban, jakby robiło mi to jakąś różnicę. I tak nie zwracali uwagi na to, czy jestem w domu, czy mnie nie ma, więc nawet jeśli wrócę późnym wieczorem, nic mi nie zrobią.
- Hej, Kells? - usłyszałem głos Wendy, na którą spojrzałem.- A czemu na sucho?
Próbowałem stłumić śmiech. Jak miałem wytłumaczyć siedmiolatce zasady gejowskiego seksu? O matko...
- Wiesz, młoda, na sucho... - nie dokończyłem, bo przerwał mi dzwonek do drzwi. Kto do cholery przyszedł tutaj przed ósmą rano?
- Ja otworzę! - zawołała Amber i pokicała do drzwi.- Cześć, Vic!
Pognałem na korytarz i uśmiechnąłem się szeroko. Takie poranki to ja rozumiem.
- Podwieźć cię do szkoły? - zapytał Vic, a ja skinąłem głową.
- Wejdź do środka, wezmę tylko torbę i możemy iść.
Amber popatrzyła na Vica z zaciekawieniem, gdy ten przekroczył próg naszego domu. Wszedł razem ze mną do salonu i spotkał się z mało przychylnym spojrzeniem mojego ojczyma. Moja rodzina doskonale wiedziała, że między mną a Victorem coś było, tylko nie wiedzieli co. Nie byliśmy parą, więc mówiliśmy im, że nie byliśmy w związku, a o seksie lepiej żeby nie wiedzieli.
- Witaj, Victorze - uśmiechnęła się do niego mama. Lubiła go, przyjaźniła się z jego rodzicami.- U rodziców wszystko w porządku?
- Tak, pani Richards, w porządku, dziękuję - odpowiedział, a ja chwyciłem torbę i zawiesiłem ją sobie na ramieniu, po czym podszedłem do Vica i chwyciłem go za rękę tylko po to, aby zdenerwować Toma.
- To my będziemy lecieć - uśmiechnąłem się słodko, aż za słodko, patrząc głównie na ojczyma.- Chcecie buziaka na pożegnanie? Cokolwiek? Nie? Szkoda. Oj, Vic, nie sądzisz, że powinienem się z tobą odpowiednio przywitać?
Zanim zdążył odpowiedzieć, naparłem swoimi wargami na jego, kątem oka spoglądając na gotującego się w sobie Toma. Pocałunek nie trwał długo, bo nie chciałem nagrabić sobie u mamy, więc oderwałem się od chłopaka, wolną ręką machnąłem do rodziny i wyprowadziłem Vica z domu.
Wsiedliśmy do jego czarnego Audi (rodzice Vica byli cholernie bogaci, więc nic dziwnego, że miał taki samochód), a ja odetchnąłem ciężko i oparłem głowę o zagłówek.
- O co dzisiaj poszło? - zapytał, odpalając silnik i ruszając z miejsca.
- Ten skurwiel rozsypał moje strzykawki z insuliną i na dodatek miał do mnie pretensje, że to niby moja wina - mruknąłem i machnąłem na to ręką.- Odszczekałem mu się, zarobiłem kolejny szlaban, nic nowego.
- Co mu powiedziałeś? 
- Chuj mu w dupę, na sucho i żeby się zadławił.
Vic zaśmiał się pogodnie i spojrzał na mnie kątem oka. Wiedział o mojej sytuacji rodzinnej, relacjach z ojczymem i moim podejściu do tego człowieka. Ufałem mu, więc mówiłem mu wiele rzeczy, a on mnie rozumiał. Sam miał problemy z rodzicami. Co prawda nie takie jak ja, ale zawsze. Jego rodzice byli wiecznie zapracowani i skupieni na swoich własnych karierach, więc myśleli, że pieniądze zastąpią im wychowanie dwóch synów. Prawie ciągle nie było ich w domu, Vic i Mike radzili sobie sami, z dotacją od rodziców i sztabem obsługi.
- No to drastycznie, nikomu nie życzę na sucho - parsknął śmiechem, a ja uśmiechnąłem się lekko i pokiwałem głową.- Hej, Kells, pamiętasz, jak wczoraj fantazyjnie ssałeś widelec?
Zaśmiałem się i wyprostowałem w fotelu, po czym dotknąłem jego udo i palcami zacząłem kreślić na nim różne wzorki.
- Taak, pamiętam - wymruczałem i kątem oka spojrzałem na jego krocze. Huh, robi mi kolejną robotę...- Podobało ci się?
- Bardzo - powiedział spokojnie, wjeżdżając na szkolny parking. Było tu kilka osób, ale nie przejmowałem się nimi. Moja dłoń coraz bardziej zbliżała się do wybrzuszenia w jego spodniach.
- Ten ser... Tak jasny... Pyszny... Nie to co ty, dobrze wiesz, że nie lubię połykać.
Vic spojrzał na mnie rozbawionym wzrokiem.
- Przez ciebie miałem problem w spodniach, podobny do tego - wskazał na swoje krocze.- I nie miałem jak sobie ulżyć. Dopiero w domu pod prysznicem zrobiłem sobie dobrze, ale to nie to samo, Kells, nie to samo...
- Czego pan ode mnie oczekuje, panie Fuentes?
- Matko boska, Kellin, chodź do kibla. Chyba nie spieszy ci się na algebrę?
Pokręciłem głową i podobnie jak on wyszedłem z samochodu . Szybkim krokiem weszliśmy do szkoły i niemal od razu udaliśmy się do łazienki. Vic próbował zakryć widoczną wypukłość w swoich spodniach, a ja sam czułem, że moje rurki robią się coraz ciaśniejsze.
Weszliśmy do łazienki, gdzie było dwóch dziewiątoklasistów. Vic spojrzał na nich z wyższością, a ja w międzyczasie wszedłem do jednej z kabin.
- Wypieprzać stąd - warknął do nich.
Następnie usłyszałem kroki i zamykające się drzwi. Vic miał władzę i potrafił ją wykorzystać. Chłopak pojawił się w kabinie i zablokował drzwi, po czym ściągnął torbę z mojego ramienia i położył ją na boku. Przycisnąłem go do ścianki, po czym stanąłem na palcach i namiętnie go pocałowałem, niemal od razu dołączając do tego swój język. Moje dłonie rozpięły rozporek jego spodni, które następnie opuściłem na dół razem z bokserkami. Chwyciłem jego przyrodzenie, na co oderwał się ode mnie i cicho westchnął. Chwyciłem jego dolną wargę w zęby i zacząłem ją ssać, powoli poruszając dłonią. Mój kciuk zataczał małe kółka na jego napletku. Vic jęknął cicho, a ja przeniosłem usta na jego żuchwę i szyję. Zniżyłem się, aż w końcu moje kolana dotknęły kafelkowej podłogi. Wystawiłem język i zatoczyłem nim kółko na końcówce Vica, na co ten mruknął cicho i uśmiechnął się pod nosem. Moje usta zaczęły muskać całą jego długość, aby zatrzymać się na początku i polizać go od nasady po sam czubek. W końcu oplotłem wargami napletek i powoli zacząłem zniżać się w dół. Vic miał się czym pochwalić, więc wzięcie go całego do buzi trochę mi zajęło. Na szczęście nie miałem odruchów wymiotnych, więc nie było to dla mnie problemem. Vic wplótł palce w moje ciemne włosy, ale nie poruszał nimi. Dał mi działać. Na początku moja głowa poruszała się powoli, a do swoich ruchów dołączałem język. Oddech Vica stawał się coraz płytszy, a ja wyciągnąłem jego przyrodzenie z ust i spojrzałem na niego z dołu.
- Cholera, Quinn, anioł na zewnątrz, demon w środku - jęknął i niemal brutalnie wepchnął penisa do moich ust.
Trzymał moją głowę, abym się nie ruszał i sam nadawał tempo, które było szybkie, ale przyjmowałem wszystko, bo musiałem. Czułem, jak jego końcówka wślizguje się do mojego gardła, na początku wolniej, a później już coraz szybciej, przez co zacząłem mieć problemy z oddychaniem. Nie chciałem go zawieść, więc nie dawałem mu sygnału, że coś jest nie tak. W głębi duszy podobało mi się. Lubiłem byś traktowany jak dziwka, lubiłem ból przeplatany przyjemnością. Dlatego też Vic był dla mnie idealny, bo uwielbiał dominować i rządzić. Uzupełnialiśmy się.
W końcu jednak musiałem zaczerpnąć powietrza, więc dwa razy klepnąłem udo chłopaka, aby ten wyciągnął swojego penisa z moich ust. Z moimi wargami łączyła do cienka nitka śliny. Vic poczekał, aż zacznę normalnie oddychać. Mieliśmy swoje sygnały, doskonale wiedział, o co mi chodziło, więc nie pytał. W końcu ponownie wziąłem go do ust i sam zacząłem poruszać głową, bo chciałem, aby już skończył i dosięgnął nieba.
- Uch, Kell - jęknął, przymykając przy tym oczy.- N-nie przestawaj.
Nie miałem zamiaru, bo wiedziałem, że był blisko. Zamruczałem, aby poczuł przyjemne wibracje, a na końcu zassałem się na jego napletku. Vic jęknął głośno i doszedł w moich ustach, a ja poczekałem, aż całkowicie skończy. Po wszystkich oderwałem się od niego i odwróciłem w stronę toalety, której podniosłem klapę i wyplułem do środka zawartość moich ust. Ja nie byłem od połykania. Mogłem robić prawie wszystko, byle nie połykać. Na początku Vic trochę się ze mnie śmiał i próbował mnie do tego przekonać, ale w końcu dał sobie z tym spokój.
Wstałem z klęczek, a Vic w tym czasie założył bokserki i spodnie. Później krótko pocałował mnie w usta, a ja spojrzałem w dół i złożyłem usta w dzióbek.
- A co ze mną? - zapytałem.
Vic zerknął na moje krocze i uśmiechnął się pod nosem, po czym pokręcił głową. Czy on chce mnie tu tak po prostu zostawić? Był okropny. Dlaczego tak go uwielbiałem?
- Nie mogę, Kell. Podczas gdy mogę omijać chemię, to zawalenie wf-u nie wchodzi w grę, bo mnie wyrzucą z drużyny - powiedział i jeszcze raz pocałował mnie w usta, po czym mrugnął do mnie i wyszedł z kabiny, a następnie z łazienki.
Vic grał w szkolnej drużynie piłki nożnej i posada kapitana była dla niego bardzo ważna. Na pewno ważniejsza ode mnie... Cholerne motylki.
Szybko rozpiąłem rozporek i sam postanowiłem się sobą zająć. Miałem jeszcze trochę czasu, więc na pewno zdążę na historię.

Nadal sobie rządzimy, co?
Parsknąłem śmiechem, gdy przeczytałem słowa na kolejnej karteczce, którą znalazłem w swojej szafce na przerwie lunchowej. To zaczynało być nudne, chociaż dało mi do myślenia, bo nigdy nie dostałem dwóch wiadomości pod rząd. Ktoś musiał być bardzo zdesperowany albo nadawcą były dwie różne osoby. Nie miałem powodów do obaw, nikt nie zrzuci mnie z tronu, a nawet jeśli będzie próbował, wyjdę z tego bez szwanku. To ja rządziłem plotkami tej budzie, a nie ktoś inny.
Tym razem postanowiłem zachować karteczkę, bo może kiedyś jeszcze mi się przyda. Schowałem ją do notatnika i zamknąłem szafkę. Już chciałem się obracać, gdy poczułem dłonie na moich biodrach. Uśmiechnąłem się do siebie i chwyciłem jego palce, aby spleść je ze swoimi.
- Nie wyrzucili cię z drużyny? - zapytałem, nie odwracając się w stronę chłopaka.
- Nie, ale przez ciebie nie mogłem się skupić - mruknął prosto do mojego ucha, a ja odwróciłem się do niego i położyłem dłonie na jego klatce piersiowej.- Nadal masz problem w spodniach?
- Nie, Victorze, nie mam - zagryzłem dolną wargę, wiedząc, że zawsze strasznie go to podniecało.- Sam sobie poradziłem, było bardzo przyjemnie, wiesz... Kto wie, może nawet lepiej niż z tobą...
- Nikt nie zrobi ci lepiej niż ja - powiedział dumnie, a ja spojrzałem na niego zadziornie i uniosłem brew w górę w wyzywający sposób.- Ani twoja ręka, ani żaden z twoich byłych nie może mi dorównać. Wiesz o tym, ja o tym wiem, oni też mogliby się dowiedzieć.
- Nie rozumiem, dlaczego wplątujesz w to w moich byłych, skoro nie wiesz, jacy byli w łóżku.
- Na pewno gorsi ode mnie.
- Tak sądzisz? - ściągnąłem jego dłonie ze swoich bioder i skrzyżowałem ręce na torsie.
Przeniosłem ciężar ciała na jedną nogę i patrzyłem na niego wyzywająco. Chciałem się z nim tylko podroczyć. Doskonale wiedziałem, że moi ex, a było ich tylko dwóch, nie byli nawet w połowie tak dobrzy jak Vic. On rządził, był najlepszy.
- Tak, tak sądzę. Podważasz mój autorytet?
Wczuł się i zaczął wyciągać nasze sypialniane sekrety na światło dzienne. Miało być inaczej, więc postanowiłem zakończyć ten temat.
- Vic, powiedzieliśmy sobie, że w łóżku jest inaczej, a tutaj inaczej, nie mieszaj ze sobą tych dwóch spraw i miejsc, proszę cię.
- Nadal uważam, że...
- Quinn!
Spojrzałem w stronę, skąd doszedł mnie damski głos i zobaczyłem Laurę, która szła w moją stronę. Akurat ona? Tak bardzo jej nie lubiłem, była ostatnią osobą, z którą chciałem pracować, ale dobrze wykonywała swoją robotę, więc nie mogłem wyrzucić jej z redakcji.
- Czego? - mruknąłem, gdy znalazła się obok mnie.
- Rusz swoją gejowską dupę do redakcji, mamy ci coś do powiedzenia.
Spojrzałem na Vica i pocałowałem go w usta, aby go nieco uspokoić. To miał być krótki pocałunek, ale nieco się przeciągnął, bo Vic dodał do niego język. Przerwało nam chrząknięcie Laury, a ja oderwałem się od chłopaka, uśmiechnąłem się lekko i razem z dziewczyną poszedłem do naszej pracowni. Znajdowała się na ostatnim piętrze na końcu korytarza. Był to mały pokój, w którym na szczęście wszystko się mieściło i tak naprawdę nie potrzebowaliśmy niczego więcej. Weszliśmy do środka, a ja momentalnie spojrzałem na sufit, który ostatnimi czasy zaczynał się kruszyć i groził zawaleniem. Najwyraźniej wszystko wczoraj naprawili i było bezpiecznie. W pomieszczeniu znajdowała się Felice.
- A więc? - uniosłem brew, opierając się tyłem o blat biurka.
- Mamy jeszcze chwilę czasu do wydania nowego numeru, jest dopiero czwartek, więc możemy dodać coś, co zainteresuje nie tylko ciebie, ale i też całą szkołę - oznajmiła Laura, która stanęła obok Fel trzymającej jakieś zdjęcie. Sięgnąłem po fotografię i zmarszczyłem brwi.
- Twoje? Gratulacje, będę wujkiem - uśmiechnąłem się, patrząc na zdjęcie USG, które przedstawiało rozwijające się dziecko.
Fel szybko pokręciła głową i od razu zabrała się za wyjaśnianie sytuacji.
- Widziałam, jak to zdjęcie wypada z zeszytu Nicole Connery, no wiesz, tej cheerleaderki.
- Tej z makijażem permanentnym? - zapytałem, a Fel pokiwała głową.- Przykre dziewczę. Ktoś w ogóle chciał ją zaliczyć?
- No właśnie w tym sęk - wtrąciła się Laura.- Nie wiemy, czy to jej i kto jest ojcem, więc... Może warto powęszyć?
- I wlepić do gazetki? - mruknąłem, uśmiechając się pod nosem.- Zajmę się tym.
Oddałem zdjęcie Felice i wyszedłem z pomieszczenia. Udałem się do stołówki, gdzie zawsze było najwięcej osób na przerwie. Musiałem zacząć węszyć już teraz, jeśli prawdziwa plotka ma ukazac się w najnowszym numerze. Uch, jak dobrze, że Moss nie kontrolowała tego, co wypisujemy w gazetce.
Prześlizgnąłem się między dwoma rosłymi futbolistami (zalety bycia małym) i podszedłem do stolika zajmowanego przez te popularniejsze dzieciaki w szkole, czyli również cheerleaderki. Nicole może i nie była najurodziwsza (nawet ja mogłem to stwierdzić), ale na pewno popularna, bo nadrabiała sztucznością.
Byłem bezpośredni i nikt się nie zdziwił, gdy oparłem dłonie o stół i spojrzałem na siedzących przy nich ludzi.
- Hej, Melanie, mogę cię na chwilkę poprosić? - zapytałem niską brunetkę, najlepsza przyjaciółkę Nicole.
- Idź daj dupy gdzieś na rogu, Quinn - odezwała się jedna z gwiazd szkolnej drużyny futbolowej, Owen, pięć razy większy i cięższy ode mnie osiłek.
- Chciałbym, ale muszę coś załatwić - uśmiechnąłem się do niego uroczo, a on uniósł brew w górę, nie spodziewając się takiej odpowiedzi.- Chodź, Mel, przecież cię nie zgwałcę.
Dziewczyna wzruszyła ramionami i wstała od stołu, po czym oboje odeszliśmy nieco na bok.
- Tak więc? - spojrzała na mnie pytająco.
- Czy Nicole ostatnio się z kimś umawia?
Nie mogłem zapytać wprost, czy jej przyjaciółka była w ciąży, bo wszystko wyszłoby na jaw. Musiałem zachować pewien procent dyskrecji.
Melanie zaśmiała się cicho i położyła jedną dłoń na swoim biodrze.
- Zmieniłeś orientację? - zapytała.
- Nie, Mel, nie, dziwnie czułbym się w łóżku, gdybym nie miał pod ręką drugiego penisa - mrugnąłem do niej, a dziewczyna skrzywiła się nieco.- Pytam, bo Adam chciał wiedzieć.
Uch, byłem okropny, że go w to wplątałem, ale to była pierwsza rzecz, która przyszła mi do głowy.
- Nie, Nicole jest singielką.
- Nie kręci z żadnym chłopakiem?
- Nie, chyba że na jakichś imprezach, ale to nic poważnego. Słuchaj, Quinn, to już się robi nudne, mogę sobie iść?
- Tak, dziękuję. Tylko nic jej nie mów o naszej rozmowie, okej? - spojrzałem na nią poważnie, a ona skinęła głowa i wróciła do stolika.
Westchnąłem ciężko i wsunąłem dłonie do kieszeni rurek. Chciałem wyjść ze stołówki, gdy ktoś chwycił mnie za ramię.
- Boże, Vic, wystarczyło mnie zawołać - mruknąłem, patrząc w jego brązowe oczy.
- Słyszałem rozmowę o Nicole - powiedział, wyprowadzając mnie na zewnątrz, gdzie było mniej ludzi.- Dlaczego tak interesuje cię to, czy się z kimś umawia?
- Bo mam swoje powody. Gazetkowe powody.
- A co jeśli ja wiem, co dzieje się w jej środowisku?
Uniosłem brew i oparłem się bokiem o ścianę, nie spuszczając wzroku z uśmiechniętego szelmowsko chłopaka.
- I wiem, czy jest w ciąży czy nie?
- Skąd wiesz o ciąży?
- Dobrze wiesz, że ja wiem o wielu rzeczach, o których nie wiedzą inni, wiesz?
- Nie chcesz mi powiedzieć, co?
- Dzisiaj wieczorem u mnie, Quinn - powiedział po prosto i zaczął się ode mnie oddalać.
- Mam szlaban! - krzyknąłem za nim, a on spojrzał na mnie przez ramię.
- Jesteś zbyt niegrzeczny, aby go przestrzegać - zawołał a kilka osób na korytarzu spojrzało w naszą stronę, jakbym w ogóle się tym przejmował.
Po chwili chłopak zniknął z moich oczu, a ja poczułem wibracje telefonu w mojej kieszeni. Wyciągnąłem komórkę i otworzyłem wiadomość od nikogo innego jak Vica.
A skoro jesteś niegrzeczny, potrzebujesz kary ;)

wtorek, 25 lutego 2014

Rozdział I

Okej, wracam po trzech tygodniach.
O tym ff: sporo seksów, troszkę wulgaryzmów, jego "mamą" jest sylwestrowy shot, który możecie znaleźć w zakładce Rozdziały. Niektóre rzeczy stamtąd mogą pojawić się tutaj, bo muszę wszystko wyjaśnić i wprowadzić pewne informacje, ale mam nadzieję, że nie stanowi to jakiegoś wielkiego problemu.
Ach, no i chcę powiedzieć, że nie znam się stuprocentowo na cukrzycy, więc jak coś zrobiłam źle, bo internety kłamią, to mnie prostować!
Okej, czekam na odzew.
Kocham Was.
Ha.
____________________________
- Kelliś, Kelliś wstawaj, Keeeeeeeelliiiiiiś!
Nie lubiłem takich pobudek, a mimo to prawie codziennie byłem budzony w ten brutalny sposób. Gdybym miał własny pokój, pewnie nie dochodziłoby do takich sytuacji, ale co miałem zrobić, gdy musiałem spać na kanapie w salonie połączonym z kuchnią, bo mieliśmy za mały dom, aby pozwolić sobie na osobne pokoje dla każdego członka rodziny? Jedna sypialnia dla mamy i ojczyma, druga dla starszych z sióstr, a trzecia dla młodszych. Nikogo nie obchodziło to, że byłem najstarszy z rodzeństwa. Spałem na kanapie, bo nie miałem innego wyjścia. Lepsze to niż most.
Jakkolwiek mocno kochałbym swoje siostry, a miałem ich sześć, nigdy nie pochwalałem gwałtownych i bolesnych pobudek. Natomiast pięcioletnie bliźniaczki, Sarah i Amelie, bardzo lubiły ten sposób budzenia mnie, więc nie dość, że zaczęły krzyczeć, to jeszcze na mnie wskoczyły i zaczęły się po mnie turlać. Dlaczego nikt nie zesłał mi brata? Dlaczego musiałem być otoczony przez same baby i ojczyma, którego nie lubiłem, zresztą z wzajemnością?
- Podnoś dupę, ćwoku - usłyszałem głos piętnastoletniej Kailey, najstarszej z sióstr, jeszcze z pierwszego małżeństwa mamy.
Ojciec zostawił nas, gdy miałem sześć lat. Mama musiała poradzić sobie z trójką dzieci (oprócz mnie i Kailey była jeszcze czternastoletnia Kim). Gdy miałem osiem lat, wzięła ślub z Tomem, moim aktualnym ojczymem i spłodzili czwórkę kolejnych dzieci, oczywiście córek. Bliźniaczki, mimo że najmłodsze, były chyba najnormalniejsze z nich wszystkich, jeśli w ogóle mogłem wypowiedzieć się w ten sposób o moim rodzeństwie. Może i było to dość niegrzeczne, ale one nie traktowały mnie lepiej.
- Zejdź ze mnie, księżniczko - mruknąłem do Amelie, która siedziała na moim brzuchu.
Dziewczynka usiadła obok swojej siostry i obie zaczęły wpatrywać się we mnie swoimi wielkimi niebieskimi oczami. Były identyczne i rozróżniałem je tylko przez to, że Sarah miała miała pieprzyk na skroni.
- Wstał - zachichotała Amelie, a Sarah szepnęła jej coś na ucho.- Masz rację.
Uniosłem brew i spojrzałem na nie podejrzliwie, wychodząc spod kołdry. Małe, a już plotkary.
Wstałem z kanapy, rozciągnąłem się i podrapałem w tył głowy.
- Cześć skarbie - uśmiechnęła się do mnie mama i pocałowała mnie w policzek, po czym poszła do kuchni, gdzie przygotowywała lunch do szkoły dla młodszych dziewczynek i dla mnie.- Złóż kanapę i idź do łazienki, Tom zaraz powinien wyjść.
- Ja byłam w kolejce! - krzyknęła Amber, dziewięciolatka, najstarsza z córek z drugiego małżeństwa.
- Przykro mi, kochanie, ale Kellin ma do zrobienia w łazience o wiele więcej niż ty.
Zacząłem składać kanapę, aby siostry przestały marudzić, że nie mają gdzie siedzieć i zarazem nie skupiać się na gadanych przez nie głupotach.
- No tak - zachichotała Kim.- Musi zrobić się na bóstwo dla swojego chłopaka.
- Nie mam chłopaka - warknąłem do niej i kątem oka zauważyłem, jak mama mocniej ścisnęła trzymany w dłoni nóż.
Wiedziałem, że mnie kochała i chciała, abym był szczęśliwy, ale trudno zaakceptowała fakt, że jestem gejem. Ojczym nie lubił mnie chyba właśnie przez mój homoseksualizm, a starsze siostry żartowały sobie z tego na każdym kroku. Tak, normalna rodzina. Świetna. 
- Zakończmy ten temat - mruknęła mama, a ja złożyłem kanapę do końca.
- Właśnie, bo mi cukier podskoczy - syknąłem.
- Nawet tak nie mów! - mama podniosła głos, a ja machnąłem ręką i podszedłem do komody, gdzie znajdowały się moje ubrania.
W tym domu temat cukru był bardzo delikatny i mama, pielęgniarka z wieloletnim stażem, nie lubiła, gdy się z tego żartowało, głównie dla mojego dobra. Od przedszkola chorowałem na cukrzycę typu 1 i byłem już tyle razy w szpitalu z tego powodu, że mama została moją osobistą pielęgniarką. Nie lubiła mnie tam trzymać, a ja nienawidziłem tam siedzieć.
Wyciągnąłem z szuflady czarną koszulkę i czarne rurki, po czym poszedłem do łazienki, z której właśnie wyszedł Tom. Spojrzał na mnie z wyższością, a ja odpowiedziałem mu piorunującym spojrzeniem.
- Witaj, chłopcze - odezwał się niskim basem. Mój wysoki tenor brzmiał przy nim komicznie.
Skinąłem jedynie głową, po czym wszedłem do łazienki i zamknąłem za sobą drzwi. Przejrzałem się w lustrze i westchnąłem ciężko. Byłem zupełnie zwyczajny i... Może miałem za mało testosteronu. Nie miałem ostrych rysów twarzy, wystających kości policzkowych, zarostu. Nie byłem prawie osiemnastoletnim mężczyzną, byłem siedemnastoletnim chłopakiem.
Otworzyłem moją własną szafkę, gdzie trzymałem kosmetyki i leki, po czym chwyciłem jedną ze strzykawek i w moim małym kalendarzyku sprawdziłem, gdzie dzisiaj musiałem wstrzyknąć sobie kolejną dawkę insuliny. To było męczące i perspektywa robienia tego do końca życia wcale mnie nie cieszyła.
- Prawa strona brzuch, sialalalala - podśpiewywałem sobie pod nosem, jak zawsze przy tej procedurze.
Gdyby mama nie była pielęgniarką, pewnie pogubiłbym się w tym wszystkim, spieprzył coś i do piachu. To wiązałoby się z wydatkami na pogrzeb, jeśli już o tym mówimy. I tu pojawia się kolejny problem. Mieliśmy kłopoty finansowe, bo Tom nie zarabiał jakichś wielkich ilości gotówki, a w rodzinach wielodzietnych wydatków jest o wiele więcej.
Oporządziłem się, ubrałem, ułożyłem swoje ciemne włosy, które idealnie okalały moją twarz i wyszedłem z łazienki.
- No nareszcie - westchnęła Amber i weszła do łazienki, głośno zatrzaskując za sobą drzwi.
- Głupia małolata - mruknąłem i poszedłem do kuchni.
- Proszę, skarbie, zjedz - powiedziała z uśmiechem mama, wręczając mi spory kubeczek z jogurtem naturalnym i płatkami owsianymi.
To było moje śniadanie, jako że mama nie chciała dawać mi czegoś bardziej skomplikowanego, a ja nie lubiłem się obżerać. Prowadziłem te głupie tabelki z zawartością kalorii i cukrów w potrawach, które mogłem spożywać i czasem po prostu dostawałem na głowę, gdy widziałem, jak inni jedzą jakieś pyszności, a ja nie mogłem.
- Dasz mi trochę? - usłyszałem głos jednej z bliźniaczek i spojrzałem na dół. Sarah. Nabrałem jogurt oraz płatki na łyżkę, po czym schyliłem się nieco, aby mała mogła zjeść.
- Nie wyjadaj Kellinowi śniadania, Amelie - odezwał się Tom, który siedział na kanapie i pił kawę.
- To była Sarah - odparłem i sam zabrałem się za jedzenie.
- Amber, Wendy, Sarah i Amelie do samochodu. Skarbie, kończ pić kawę, spóźnisz się - powiedziała mama, a wymienione dziewczyny zaczęły zbierać się do szkoły.
Ja, Kailey i Kim szliśmy do szkoły piechotą, bo nasze liceum nie znajdowało się daleko i nie potrzebowaliśmy podwózki. Gdy mama, Tom i najmłodsze siostry wyszli z domu, ja dokończyłem swój jogurt i wyrzuciłem kubeczek to kosza. Do szkoły pozostało jeszcze pół godziny, dojdziemy tam w piętnaście minut, więc trzeba było już wyjść.
- I co, nie przejadłeś się? - Kailey uniosła brew w górę, a ja spojrzałem na nią niewzruszony i chwyciłem swoją torbę, która leżała przy komodzie. 
Miałem w niej różne pierdoły, głównie leki i rzeczy związane z gazetką szkolną, której byłem redaktorem naczelnym. Znałem się na tym i wiedziałem, co miałem robić na tym stanowisku, więc nic dziwnego, że utrzymywałem się na tej pozycji odkąd skończyłem piętnaście lat. Nie chciałem zostawiać materiałów w szkole, nawet jeśli zamykałem szafkę. Był dopiero wrzesień, a ja zdążyłem już zebrać kilka informacji na temat różnych ludzi.
- Miej się na baczności, młoda, albo poświęcę twojej osobie jedną z rubryczek w gazetce, a uwierz mi, nie chcesz się w niej znaleźć - uśmiechnąłem się do niej fałszywie, po czym przewiesiłem torbę na ramieniu i zacząłem iść w stronę drzwi. Nie obchodziło mnie to, czy za mną idą. Nawet jeśli wyszlibyśmy razem, nie szedłbym z nimi.
Zamknąłem za sobą drzwi i wyciągnąłem z torby telefon oraz słuchawki. Z muzyką droga do szkoły mija znacznie przyjemniej.
Po dziesięciu minutach zobaczyłem duży budynek w odcieniach brązu, w którym znajdowało się moje liceum. Przed nim był parking, gdzie uczniowie posiadający samochody zostawiali swoje pojazdy. Nas nie było stać na drugi samochód, więc zawsze chodziłem piechotą. Czasami ktoś mnie podwoził, ale zdarzało się to raczej rzadko.
Gdy wszedłem do szkoły, wyciągnąłem słuchawki z uszu i udałem się do swojej szafki, która znajdowała się w innym korytarzu.
- Hej Quinn - usłyszałem głos dziewczyny, z którą chodziłem na historię.
- Cześć Kellin!
- Dobry!
- Hej!
A na każde powitanie odpowiadałem uśmiechem i machnięciem dłoni. Ludzie w szkole mnie lubili. Nie wiedziałem, czy to przez moją osobowość, czy może po prostu nie chcieli trafić do złej część naszej gazetki. Prawie nikt nie przejmował się tym, że jestem gejem, nikt mi nie dokuczał, ani się ze mnie nie śmiali, chociaż od czasu do czasu spotykałem się z różnymi obelgami. Było to jednak bardzo rzadkie i osoby, które gadały o mnie głupoty, szybko milknęły, bo często trafiały do "złej rubryki".
Otworzyłem szafkę i wyciągnąłem z niej potrzebne książki. Nie spieszyło mi się na algebrę, ale musiałem zaliczyć ten przedmiot. Miałem problemy z naukami ścisłymi, ale musiałem zaliczyć semestry, co słabo mi szło. Byłem humanistą, wolałem języki i historię oraz dziennikarstwo. W przyszłym semestrze zero matematyki, przysięgam.
Gdy chciałem już zamykać szafkę, moją uwagę przykuła mała, złożona na pół karteczka. Nie miałem pojęcia, co to było, więc chwyciłem ją i rozwinąłem. Westchnąłem cicho i przewróciłem oczami, gdy zobaczyłem, że to po prostu kolejny liścik od kogoś niezadowolonego tym, co napisałem w gazetce. Ludzie nie potrafili przyjąć obiektywnej krytyki, co było trochę przykre, ale co miałem zrobić? Ja tylko wykonywałem swoją pracę.
- Masz za ładną buźkę na redaktora naczelnego, może ci ją obić? - usłyszałem za sobą głos czytający to, co znajdowało się na karteczce.
- Trochę śmiesznie, co? - zaśmiałem się i zgniatając karteczkę, odwróciłem się do właściciela głosu.
Był to mój najlepszy przyjaciel Adam, który pracował razem ze mną w redakcji. Znamy się od podstawówki. Zajmował się komunikatami i tym podobnymi sprawami. Dzięki niemu samorząd mógł informować o swoich poczynaniach również i w gazetce. Gdybym miał więcej czasu, pewnie wplątałbym się w samorząd szkolny, aby coś pozmieniać, byłem raczej społecznym typem człowieka. Niestety, miałem za dużo pracy w redakcji, więc to musiało mi wystarczyć.
- Uważaj, bo naprawdę nie będziesz już miał takiej ładnej twarzyczki - uśmiechnął się Adam, a ja wziąłem ostatnie kilka książek i zamknąłem szafkę.
- Nie mów tak, bo zacznę podejrzewać się o gejostwo.
- O nie, król gejozy może być tylko jeden i ty doskonale wiesz, kto nim jest.
Zaśmiałem się i machnąłem ręką, po czym obaj poszliśmy korytarzem w kierunku naszych sal. Adam nie chodził ze mną na algebrę, spotykaliśmy się dopiero na dziennikarstwie na trzeciej godzinie lekcyjnej.
- Przenieśliśmy nasze spotkanie redakcji do sali 210, bo w naszym gabinecie naprawiają ten sufit, który ostatnio zaczął się kruszyć - odezwał się Adam, a ja zadarłem głowę, aby na niego spojrzeć.
Był wysoki, ba, miał prawie dwa metry, a ja z moim żałosnym metrem siedemdziesiąt wyglądałem przy nim jak krasnoludek. Prawie wszyscy chłopacy byli ode mnie wyżsi i tężsi oraz lepiej zbudowani, a ja przyzwyczaiłem się do tego, że miałem lekką niedowagę i byłem szczupły. Kilka razy słyszałem od dziewczyn, że chciałyby mieć takie nogi jak ja, co wydało mi się po prostu komiczne, ale przecież im nie bronię.
- Ta sala jest beznadziejna. Nie mogliście zająć innej?
- Ta była wolna.
- Podczas lunchu wszystkie są wolne, do cholery - przewróciłem teatralnie oczami.- Dobra, poradzimy sobie. Do zobaczenia.
Adam machnął do mnie dłonią, a ja podszedłem do drzwi, za którymi znajdowała się klasa od algebry. Nienawidziłem tego przedmiotu, nauczyciel nienawidził mnie i vice versa. Na algebrę chodziło chyba najwięcej kujonów z tej szkoły, więc nic dziwnego, że to oni skupiali na sobie uwagę nauczyciela. Ja siedziałem z tyłu, jadłem sobie melona, którego mama pokroiła w łódeczki i wrzuciła do małego pudełka, abym mógł wziąć je do szkoły, oraz pisałem kolejny artykuł, który ukaże się w najnowszym wydaniu gazetki. Notatki wezmę od tych, którym zależało na tym przedmiocie. Mnie on nie obchodził.
W końcu zadzwonił dzwonek, a ja zebrałem swoje rzeczy i jako pierwszy wyszedłem z klasy, co nikogo nie zdziwiło. Poszedłem na moją ukochaną rozszerzoną historię, która nie ograniczała się tylko do Stanów Zjednoczonych, ale do całego świata. Lubiłem posłuchać o innych realiach w dawnych czasach, bo nasz kraj jest stosunkowo młody, więc wolałem wyedukować się bardziej.
Na tych lekcjach nie pisałem artykułów, chociaż zdarzało mi się zjeść melona, jeśli nie dokończyłem go na algebrze. Moje notatki z tych zajęć były chyba najobszerniejsze z całej klasy, więc nic dziwnego, że każdy chciał je ode mnie pożyczyć, a ja, będąc małym chamem, śmiałem się im w twarz i odmawiałem. Jeśli aż tak zależy im na przedmiocie, niech sami zrobią coś w tym kierunku.
Po historii miałem dziennikarstwo, moje drugie ukochane zajęcia. Prowadziła je pani Yvonne Moss, która była zarazem opiekunką gazetki, ale nie ingerowała w to, co w niej zamieszczaliśmy. Może to i lepiej, bo gdyby wiedziała o niektórych artykułach, już dawno wyrzuciłaby mnie z redakcji.
Nieco się spóźniłem, bo musiałem przejść całą szkołę, aby dotrzeć do klasy. Gdy wszedłem do środka, spojrzenia wszystkich uczniów spoczęły na mnie, a ja uśmiechnąłem się przepraszająco do nauczycielki. Lubiłem ją, pozwalała nam tworzyć artykuły na lekcji i z góry miałem zapewnioną dobrą ocenę z tego przedmiotu.
- Kellin, mogę cię na chwilę poprosić? - zwróciła się do mnie, a ja skinąłem głową i podszedłem do jej biurka.- Wasza gazetka jest świetna, z tego co wiem od uczniów i niech taka pozostanie. Dlatego też, żeby wszyscy byli jeszcze bardziej usatysfakcjonowani, zwiększcie nakład i może termin wydawania? W zeszłym roku wydawaliście raz na miesiąc, teraz popyt jest większy. Pomyśl o tym.
- Raz na dwa tygodnie? - zaproponowałem, a pani Moss skinęła głową.
- Byłoby cudownie, naprawdę. Dofinansujemy to. Oprócz czasu podczas przerwy i zajęć pozalekcyjnych, mogę zaproponować wam część lekcji, abyście tworzyli, bo wiem, że wasza grupa świetnie sobie ze wszystkim radzi i mogę wam zaufać.
- Nie ma problemu, pani Moss. Nie ma problemu.
Więcej gazetek, więcej plotek, więcej pracy. I to lubiłem.
Kolejną lekcją był angielski, który też lubiłem i to nie tylko z powodu moich humanistycznych zapędów.
Każdy miał chyba taką osobę, która mu się podobała, ale raczej nie liczył na nic poważniejszego, prawda? Na angielskim właśnie była taka osoba. I mimo że byliśmy ze sobą blisko, ba, bardzo, bardzo blisko, on i tak nie dawał mi szans na coś poważniejszego, bo to był tylko seks i nic więcej.
Vic Fuentes aka mój ideał, z którym zawarłem pewien układ. Jako że on był z tych "wyższych sfer" i wiedział, co dzieje się wśród popularnych dzieciaków, a ja potrzebowałem takich plotek, które były najciekawsze, postanowiłem wykorzystać go do swoich niecnych planów. On czerpał z tego ogromne korzyści, ba, chyba nawet większe niż ja, chociaż nie narzekałem, bo uwielbiałem te momenty, gdy zostawaliśmy sami, on zdzierał ze mnie ubrania, a potem przywiązywał do łóżka i pieprzył tak mocno, że następnego dnia miałem problemy z chodzeniem. Taki był nasz układ. Ja daję dupy, a on daje informacje.
Nikt o tym nie wiedział (chyba) i nie musiał wiedzieć. Ludzie zdawali sobie sprawę, że byliśmy blisko, ale nikt nas ze sobą nie swatał. Wiedzieli, że Vic jest gejem i lubi ulżyć sobie z różnymi osobami, więc nie dziwił ich fakt, że kręci się również wokół mnie. To śmieszne, ludzie byli niedoinformowani, bo chłopak uprawiał seks tylko ze mną, ponieważ całkowicie mu wystarczyłem. Czasem spotykaliśmy się bez powodu, od tak, żeby po prostu sobie ulżyć. Lubiliśmy to, mieliśmy swoje fetysze i łóżkowe upodobania. Byliśmy gówniarzami, którzy w przyszłym roku kończyli dopiero osiemnaście lat, korzystaliśmy z życia i z siebie.
Jakkolwiek Vic nie byłby bezpośredni w sypialni, w miejscach publicznych dosyć ostrożnie podchodził do naszego "związku". Jego homoseksualizm szerzył się jedynie w małych, zamkniętych grupach albo wtedy, gdy to ja go prowokowałem. Podczas gdy ja byłem chodzącym przykładem geja, on się nie wychylał i nie obnosił się z tym. Dbał o swoją pozycję w szkole, nawet jeśli wszyscy wiedzieli o jego orientacji, co i tak nic nie zmieniało.
Gdy wszedłem do klasy, moje spojrzenie od razu padło na ostatnią ławkę, gdzie zawsze siedzieliśmy razem. Był tam, opalony, z kolczykiem w nosie, lekko falowanymi, brązowymi włosami do ramion, które na końcówkach delikatnie się skręcały. Gdyby wstał, byłby nieco wyższy ode mnie (zrobiłam Vica wyższego w tym ff, bo mnie irytowało to, że był ciągle niższy i jednocześnie dominujący, pls forgive me XD - przyp. aut.), oczywiście mocniej zbudowany i silniejszy. Uwielbiałem być jego szmatą... Ups, oj.
Usiadłem obok niego, a on podniósł wzrok znad swojego zeszytu i uśmiechnął się nonszalancko. Założyłem nogę na nogę i podparłem się na łokciu, nie odrywając od niego wzroku. Mogłem patrzeć na niego godzinami, przysięgam.
- Nawet nie wiesz, jak sprośne myśli mam o tobie właśnie w tym momencie - wyszeptał, nachylając się nade mną i muskając moje ucho.
- Po ostatnim nadal boli mnie szyja, więc zapomnij - mrugnąłem do niego, gdy się wyprostował.
- Lubisz to.
Uśmiechnąłem się i wyciągnąłem z torby zeszyt i długopis. Oczywiście, że to lubiłem. Uwielbiałem. Kochałem. Wolny i delikatny seks był nudny. Po co się ograniczać, gdy można krzyczeć i błagać o więcej? Lubiłem krzyczeć i błagać o więcej, a on mi to dawał.
Prawie cały angielski spędziłem rysując z Victorem różne sprośne rzeczy na kartce, aż w końcu zadzwonił dzwonek i zmusił nas do zakończenia zabawy i lekcji. Nadszedł czas na godzinny lunch, co oznaczało, że najpierw musiałem iść do łazienki, żeby wstrzyknąć sobie kolejną dawkę insuliny. Potem szedłem na spotkanie redakcji, a na końcu siadałem w stołówce i jadłem to, co przygotowała mi mama. Nie mogłem jesć tego, co serwowali w szkole, bo dokładnie nie wiedziałem, co to w ogóle jest i z czego się składa.
Gdy w łazience zrobiłem to, co miałem zrobić, wszedłem na drugie piętro i udałem się do sali 210. Była tam już cała ekipa, czyli Laura, moja zastępczyni i skończona blond suka, której nienawidziłem, oraz inni dziennikarze, czyli Adam oraz dwie dziewczyny, Bonnie, cicha i spokojna szatynka i dużych zielonych oczach i Felice, moja przyjaciółka, wesoły rudzielec.
- Mówiłem, że ta sala jest do bazi, Jezusie - mruknąłem, podchodząc do stołu, gdzie położyłem torbę i wyciągnąłem z niej to, co przygotowałem w domu i na algebrze.- Prawie skończyłem to gówno, dokończę dzisiaj na biologii. Znajdę coś jeszcze i myślę, że w piątek można dać to do druku, żeby w poniedziałek rozdać ludziom.
Wszyscy skinęli głowami, a ja zwróciłem się do Felice, która zajmowała się oprawą graficzną i sklejaniem wszystkiego w całość.
- Dam ci to na francuskim i złożysz to w kupę, okej, Fel?
- Jasna sprawa. Adam i Laura już wszystko mi dali.
- A Bonnie? - spojrzałem na dziewczynę, która niepewnie na mnie zerknęła.
Wydawało mi się, że miała do mnie respekt. Sposób, w jakim na mnie patrzyła, wskazywał na to, że trochę się mnie bała, ale też podziwiała. A może po prostu sobie wlewałem.
- Muszę skończyć - szepnęła.- A jak skończę, pewnie jutro, to dam Fel.
- No to cudownie. Węszcie, moi drodzy, węszcie, a będziecie nagrodzeni.

W stołówce zajmowałem stolik na środku pomieszczenia. Siedziałem tam razem z Adamem i Felice. Tworzyliśmy paczkę dobrych przyjaciół. Lubiliśmy się, zajmowaliśmy się tym samym i wszyscy uwielbialiśmy plotkować. Fel traktowała mnie jak najlepszą przyjaciółkę. Tak, przyjaciółkę, bo stwierdziła, że skoro jestem gejem, to dogadam się z nią lepiej niż Adam. Gdy chciała poplotkować o tyłkach facetów, zwracała się do mnie, a gdy znaleźliśmy wspólny temat, rozmawialiśmy w trójkę.
Oboje jedli stołówkowe jedzenie. Ja natomiast delektowałem się makaronem z białym serem i nie dość, że miałem pewność, że nie trafię do szpitala, to do tego moje danie wyglądało lepiej niż to szkolne, dziękuję mojej mamie.
- Kell, starszy Fuentes znowu się na ciebie gapi - odezwała się Fel, a ja uniosłem wzrok i spojrzałem na stolik, który zajmowali Meksykanie, czyli Vic, jego brat Mike oraz ich przyjaciele, Tony i Jaime.
Lubiłem ich, można było pogadać z nimi na wiele różnych tematów. Niektórzy uważali ich za postrach dzieciaków, co było po prostu śmieszne. Oni sami się z tego śmiali, bo przeprowadzali jedynie kocenie nowych uczniów i tyle.
Nawinąłem makaron na widelec, rozchyliłem usta i oplotłem wargami sztuciec. Powoli ściągnąłem z niego nitki, aby następnie je połknąć i zadziornie oblizać usta. Następnie jeszcze raz wziąłem widelec do ust i wylizałem go do czysta, nie odrywając wzroku od Vica, który zagryzł dolną wargę i patrzył na mnie z pożądaniem. Wiedział, co potrafiłem zrobić swoim językiem, nie tylko na widelcu.
Taki był nasz "związek' i żadnego z nas nie dziwiły kolejne ekscesy drugiego. A uwierzcie mi, bywało różnie, zawsze z naciskiem na przyjemność.
- Jesteś okropni, ale uroczy zarazem - zaśmiała się Fel, a ja poruszyłem brwiami.
- On to lubi, Fel. On to kocha.
A ty kochasz jego, Quinn, dodałem w myślach.

wtorek, 4 lutego 2014

Epilog

KONIEC!
Koniec, moi mili, koniec tego fica. Idę na urlop, nie będzie zbyt długi, ale na pewno dłuższy niż ostatni. Później zacznę kolejnego Kellica, takiego seksiastego, na podstawie sylwestrowego shota ;)
Dziękuję za to, że byliście. Dziękuję za wszystkie komentarze i mam nadzieję, że będzie ich jeszcze więcej. Mam nadzieję, że wszystko Wam się podobało.
To do zobaczenia c:
P.S. Nie będzie sequela do tego ff :>
_________________________
Chodziłem po swoim pokoju, sprawdzając, czy na pewno spakowałem do walizek wszystko, co było mi najbardziej potrzebne. Na lotnisku chyba nie powinni mieć problemu z moimi dwoma walizkami. Nie były aż tak ciężkie, wziąłem tylko najbardziej potrzebne rzeczy. 
Gdy zapinałem zamek, usłyszałem pukanie do drzwi, które i tak były otwarte, bo niedługo wychodziłem z mieszkania. Spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem uśmiechniętą mamę, która opierała się o framugę i skrzyżowała ręce na piersiach. 
- Jesteś pewny? - zapytała, a ja wyprostowałem się i pokiwałem głową.
- Czekałem na to rok, mamo, nie wytrzymam już dłużej.
- Co ta miłość robi z człowiekiem - zachichotała, a ja przewróciłem teatralnie oczami i uśmiechnąłem się do siebie.
Po zeszłorocznym obozie, gdy znalazłem się w domu, stwierdziłem, że byłem największym kretynem na świecie. Szukałem szczęścia, znalazłem je, a potem od tak odrzuciłem. Wiedziałem, że nie ma odwrotu, że Vic wrócił do Kalifornii i był jakieś tysiąc trzysta kilometrów ode mnie, ale to nie zmniejszyło mojego uczucia do niego. Na początku próbowałem zgrywać obojętnego, trwać przy statusie "przyjaciel", ale nie byłem dobrym aktorem i przez wygadałem mu się przez Skype'a, że nie mogę bez niego żyć i po prostu się rozryczałem. Od tego czasu, a był to wrzesień, planowaliśmy nasze kolejne spotkanie, ale byliśmy w kropce. On zaczął studia, ja nadal byłem w liceum, więc żaden z nas nie mógł od tak porzucić szkoły. W dni wolne ciągle coś nam wypadało, on nie mógł przylecieć do mnie, a ja do niego, więc byliśmy skazani na jeszcze dłuższe czekanie. 
W końcu skończyłem liceum i wysłałem podanie na uniwersytet w San Diego, ten sam, gdzie uczęszczał Vic i gdy otrzymałem wiadomość z pozytywnym rezultatem, od razu kupiłem bilet lotniczy do Kalifornii. Prawdopodobnie Vic cieszył się bardziej niż ja. Przez prawie rok związku na odległość w końcu mogłem go dotknąć, pocałować, po postu czuć. Może i nie miałem zbyt wielu pieniędzy, aby zacząć żyć na własną rękę, bo miałem tylko osiemnaście lat, ale Vic miał mieszkanie, ja znajdę jakąś pracę i jakoś sobie poradzę. Najgorsze było zostawienie mojej mamy samej w Oregonie. Rozmawiałem z nią o tym, ale powiedziała mi, że najważniejsze jest dla niej moje szczęście i jeśli dzięki Kalifornii będę szczęśliwy, ona spokojnie sobie poradzi. Obiecałem jej, że będę ją odwiedzać, zapraszałem do San Diego, jakoś to będzie.
- Wszystko wziąłeś? - zapytała, a ja jeszcze raz rozejrzałem się po pokoju i pokiwałem głową.- Chodź, odwiozę cię.
Złapałem swój plecak, który założyłem, chwyciłem rączki walizek i wyszedłem z pokoju. W holu wsunąłem buty na stopy, sprawdziłem, czy w salonie nie zostało nic mojego, po czym oboje wyszliśmy z mieszkania. Skierowaliśmy się do windy, która stała na naszym piętrze i weszliśmy do niej, aby pojechać w dół. Następnie wyszliśmy z bloku i podeszliśmy do samochodu, który stał na ulicy. Walizki znalazły się w bagażniku, a my wsiedliśmy do samochodu. Dzisiaj kierowcą była mama. Stwierdziła, że przed lotem powinienem się zrelaksować.
Z centrum na lotnisko było dość daleko, więc zanim tam dotarliśmy, minęło z czterdzieści minut. Weszliśmy do budynku i przystanęliśmy przy wolnych ławeczkach. Wtedy spojrzałem na mamę i zobaczyłem, że płakała.
- Hej, mamo... - zacząłem, a ona mocno przytuliła mnie do siebie i zaczęła gładzić moje plecy. Była ode mnie dużo niższa, więc gdy ja ją objąłem, trzymałem jej ramiona.
- Nie mogę uwierzyć, jesteś już dorosły i wylatujesz na studia, będziesz mieszkał ze swoim chłopakiem i jakoś ułożysz sobie życie - wydukała, a ja uśmiechnąłem się lekko i pocałowałem czubek jej głowy.
Kobieta spojrzała na mnie i uśmiechnęła się przez łzy. Była kochana. Jej wsparcie bardzo wiele dla mnie znaczyło. Była cudownym rodzicem, zastępowała jednocześnie tatę, co było nie lada wyzwaniem.
- Poradzisz sobie w życiu, synku, jesteś mądrym chłopakiem i dasz radę. Pamiętaj tylko o tabletkach, bo przecież czasem zapominasz.
Pokiwałem głową. Gdy bywało źle, nadal miałem krótkie ataki, więc nie mogłem odstawić leków. Podczas gdy moje stany lękowe i paniczne występowały nadal, konieczność okaleczania się zniknęła. Zgubienie mojej żyletki uznałem za znak i postanowiłem nie kupować kolejnej. Czasem w przedramiona strzelałem sobie gumkami. Mama i przyjaciele o tym wiedzieli, więc nikogo nie dziwił fakt, że na moim nadgarstku zawsze znajdowały się trzy gumki recepturki. Reasumując, było lepiej, a będzie jeszcze lepiej, gdy znajdę się w San Diego.
- Trzymaj się, kochanie. Uważaj na siebie. Kocham cię.
- Też cię kocham, mamo. Vic się mną zaopiekuje. 
Nasze pożegnanie trwało jeszcze chwilę, po czym mama pojechała do domu, a ja zostałem sam. Wow, więc to tak wygląda dorosłe życie?
Przebrnąłem przez odprawę, później udałem się do hali odlotów, aż po półtorej godziny znalazłem się na pokładzie samolotu. Denerwowałem się, bo po roku w końcu zobaczę Vica. Nie miałem pojęcia, jak się zachowa albo co ja miałem zrobić, gdy w końcu się zobaczymy. Byliśmy parą tylko na odległość, a teraz nadszedł czas, aby się do siebie zbliżyć.
Lot trwał nieco ponad cztery godziny. Wylądowałem późnym popołudniem. Vic obiecał mnie odebrać, więc gdy znalazłem się na lotnisku, zacząłem się denerwować, bo on gdzieś tu był, kilkadziesiąt metrów ode mnie. Musiałem jedynie odebrać bagaż, wyjść przez odpowiednie brami i w końcu go spotkam.
Zabrałem swoje walizki z taśmy i udałem się do wyjścia. Szło to dosyć opornie, bo dużo ludzi chciało się stąd wydostać. W końcu znalazłem się w  głównym budynku lotniska i odszedłem nieco na bok, aby nie znaleźć się wśród lawiny ludzi. Nigdzie nie widziałem Vica, przez co zacząłem się denerwować. Może o mnie zapomniał? Może zmienił zdanie? Może...
Poczułem, jak czyjeś dłonie od tyłu chwytają mnie w pasie, a następnie czyjeś usta lekko musnęły moje ucho i drażniły je swoim oddechem.
- Cześć aniołku - usłyszałem jego głos, po czym odwróciłem się gwałtownie i mocno się w niego wtuliłem.
Moje ręce zacisnęły się na jego szyi, jego natomiast mocno trzymały mnie w pasie. Wdychałem jego utęskniony przeze mnie zapach, wplotłem palce w jego miękkie włosy, aż w końcu spojrzałem w jego czekoladowe oczy i wpiłem się w jego usta, za którymi tęskniłem chyba najbardziej. Trwaliśmy w tym pocałunku przez dobre pięć minut, aż w końcu jakaś pani zaczęła na nas krzyczeć, że tu są dzieci i mamy przestać je gorszyć. Wtedy uśmiechnąłem się szeroko i oparłem swoje czoło o jego.
- Tak bardzo tęskniłem, Chryste, Vic - wyszeptałem i jeszcze raz delikatnie go pocałowałem.- Kocham cię, tak bardzo cię kocham.
- Też cię kocham, skarbie - mruknął z uśmiechem.- I chyba tęskniłem bardziej niż ty...
- Nie sądzę - pokazałem mu język, po czym zdjąłem ramiona z jego karku i wyprostowałem się, aby na niego spojrzeć.
Przez kamerkę nie mogłem zobaczyć go w całości i tak dokładnie jak teraz. Tak naprawdę w ogóle się nie zmienił. Był wesołym i przystojnym dziewiętnastolatkiem.
- Ty weź jedną, ja wezmę drugą - powiedział, chwytając jedną z moich walizek.
Gdy ja wziąłem drugą, Vic złapał mnie za rękę i splótł nasze palce, po czym wyszliśmy z budynku. Podeszliśmy do jego samochodu, wrzuciliśmy walizki do bagażnika, a następnie sami wsiedliśmy do środka. Vic przez całą podróż chciał trzymać moją dłoń, ale w końcu skarciłem go, że powinien skupić się na drodze, a nie na mnie.
- Po prostu tak długo cię przy sobie nie miałem - westchnął, patrząc na mnie, gdy stanął na czerwonym świetle.
- Teraz będziesz miał mnie tak dużo, że będziesz miał mnie dość - zaśmiałem się, a on pokręcił głową.
- Wątpię. Chyba nigdy do końca się tobą nie nacieszę.
Po dwudziestu minutach Vic zaparkował samochód pod blokiem, w którym mieszkał. Był to pięciopiętrowy zadbany budynek, który znajdował się w spokojnej okolicy. Weszliśmy do środka, pojechaliśmy windą na ostatnie piętro i Vic zaprowadził mnie do swojego mieszkania. Nie było duże, salon połączony z kuchnią, łazienka, dwa pokoje. Studentom zupełnie wystarczyło. Wyglądało też na takie. Tutaj coś leżało, tam coś spadło, ale nikomu nie chciało się tego podnieść, a jeszcze indziej walały się jakieś puszki i butelki po alkoholu. Nie przeszkadzało mi to. Najważniejsze było to, że w końcu z nim zamieszkam.
- Syf jest tutaj prawie zawsze, ale to nic - wzruszył ramionami.- Mike'a nie ma, poszedł na zakupy z Michelle.
- Czekaj, wrócili do siebie? - zapytałem zdziwiony.
- Tak, po pół roku. Nie mówiłem ci, bo w sumie to zapomniałem, ale to raczej nie była specjalnie ważna informacja - wzruszył ramionami.- Chodź, pokażę ci naszą sypialnię.
Gdy powiedział naszą sypialnię, w moim brzuchu zaroiło się od motylków, a ja zacząłem się rumienić. Sypialnia jak sypialnia, podwójne łóżko, szafa, biurko, gitara, trochę bałaganu. Postawiłem walizki na boku, aby nie przeszkadzały, po czym położyłem się na pościelonym łóżku.
- Miękkie - uśmiechnąłem się.- Lubię miękkie łóżka.
- Lubię łóżka, w których jesteś ty - Vic położył się obok mnie i objął mnie jednym ramieniem. 
Wtuliłem się w niego i w końcu po roku poczułem się bezpiecznie, tak jak dawniej.
- Wszystko w porządku, Kell? - odezwał się po chwili, a ja spojrzałem na niego pytająco.- W sensie, czy nadal masz takie problemy z lękiem i samookaleczaniem? Wiem, że już o tym rozmawialiśmy, ale wolę usłyszeć to prosto od siebie tutaj, a nie przez kamerkę.
- Cóż, jest tak, jak ci opowiadałem. Nadal biorę leki. Musisz mi o nich przypominać, bo czasem zapominam - Vic skinął głową.- Ale już się nie okaleczam. Co najwyżej strzelam sobie gumkami w ręce - pokazałem mu nadgarstek, gdzie znajdowały się recepturki.- Na obozie zgubiłem żyletkę. Może to był jakiś znak, żebym przestał, bo będzie lepiej.
Wtedy Vic zagryzł dolną wargę i wstał z łóżka. Usiadłem na materacu i ze zmarszczonymi brwiami patrzyłem na to, co robi. Podszedł do biurka, na którym leżało sporo papierów i notesów, pewnie notatki z zeszłego roku akademickiego. Otworzył szufladę i wyciągnął z niej chusteczkę. Wyglądało na to, że coś było nią owinięte. Chłopak usiadł obok mnie i wręczył mi chusteczkę. Chwyciłem ją niepewnie i rozwinąłem. Gdy zobaczyłem, że w środku znajdowała się zakrwawiona żyletka, chciałem go zapytać, czy należała do niego, ale w końcu coś mi się przypomniało. To nie była jego żyletka. Ona należała do mnie. To jej szukałem.
- To ty ciągle ją miałeś? - wyszeptałem, przenosząc wzrok na chłopaka, który pokiwał głową.
- Wtedy, gdy cię opatrzyłem, zupełnie nieświadomie ją ze sobą wziąłem. Byłbym głupi, gdyby wrócił i ci ją oddał, więc postanowiłem ją zachować. Nie czyściłem jej, po prostu owinąłem w chusteczkę. Czekałem na moment, aż będę mógł ci ją dać i powiedzieć, że nie upadłeś i dałeś sobie radę bez niej. I widzisz, dałeś radę. Może i nie do końca podoba mi się to twoje strzelanie z recepturek, - spojrzał sceptycznie na mój nadgarstek - ale lepsze to niż żyletka. Więc widzisz, Kells, jesteś silny. Potrafisz być silny.
Owinąłem kawałek metalu w chusteczkę i odłożyłem ją na bok, po czym wdrapałem się na kolana Vica i po prostu się w niego wtuliłem. Wszystko cudownie się układało. Miałem wspaniałego chłopaka, niedługo zaczynałem studia, miałem gdzie mieszkać, wierzyłem w siebie. I nie upadłem, nawet jeśli zanosiło się na to, że omsknie mi się noga i zlecę z krawędzi, na której tańczyłem. Ktoś pociągnął mnie do tyłu, na pewny grunt. To był Vic.
- Kocham cię - szepnąłem.
- Ja kocham cię mocniej.
- Wcale nie, to ja kocham cię mocniej.
- Nie, ja.
- Nie, bo ja!
- Ja kocham cię tak mocno, że...
- Kellin, mordeczko! - w pokoju rozległ się śmiech Mike'a, który pojawił się w drzwiach sypialni razem z Michelle, a ja uśmiechnąłem się do nich pogodnie.
Musiałem przyzwyczaić się do nowego życia, ale w ogóle się tego nie bałem, bo wiedziałem, z kim je przeżyję i że to będzie dobre życie. Bez upadków.

poniedziałek, 3 lutego 2014

20.

Poczekajcie jeszcze na epilog c:
Kocham Was.
________________________
Gdy się obudziłem, byłem w o wiele lepszym nastroju niż wczoraj. Dowiedziałem się tego, czego chciałem się dowiedzieć, więc teraz musiałem jedynie odpowiedzieć Vicowi na jego pytanie. Na początku wydawało mi się, że będzie to raczej prosta sprawa, bo byłem nastawiony na "tak", a nie na "nie", jednak z każdym kolejnym przemyśleniem zaczynały pojawiać się pewne wątpliwości. Próbowałem wmówić sobie, że patrzyłem na to przez pryzmat jego wcześniejszych zachowań, ale przecież teraz Vic był inny. Należało pamiętać, że był znakomitym aktorem. I jak miałem nie pogubić się w jego grze? Kochałem go, ale coś ciągnęło mnie do tyłu. Chciałem pobiec naprzód, prosto w jego silne ramiona, w których czułem się bezpiecznie, a jednak, momentami zatrzymywałem się w miejscu i patrzyłem na to z dystansu. Chciałem. Nie chciałem. Byłem gorszy niż kobieta w ciąży lub podczas miesiączki.
Nie spałem pół nocy przez tego kretyna. Słyszałem nawet, jak moi współlokatorzy wrócili do domku po zielonej nocy. Byli w bardzo dobrych humorach, więc ich psikusy pewnie się udały. Matty uciszał innych, aby się uspokoili, bo nie chciał, żeby mnie obudzili, ale ja nie dawałem im żadnego znaku, że wcale nie spałem. Musiałem myśleć.
Rano przebrałem zakrwawioną koszulkę na inną. Chwilę stałem przy szafie i patrzyłem na swoje zabandażowane przedramiona. Vic był cudowny. Równie dobrze mógł zostawić mnie na tym łóżku wykrwawiającego się na śmierć, ale mnie opatrzył. To kolejny dowód, że mu zależało.
- Co ci się stało w ręce? - usłyszałem za sobą głos Matty'ego.
Szybko chwyciłem pierwszą lepszą koszulkę, która okazała się bluzką z krótkimi rękawami i przekląłem pod nosem. Weź się w garść. Matty to twój przyjaciel. On nie ocenia. On rozumie. Wie o tobie prawie wszystko... Oprócz tego.
Zamknąłem szafę i odwróciłem się do niego przodem. Musiałem to z siebie wyrzucić. Zresztą, nie chciałem już tego robić. Vic nie chciał, żebym robił sobie krzywdę, więc musiałem postarać się dla niego.
- Okaleczam się - powiedziałem po prostu, po czym zacisnąłem usta w cienką linię.
Matty uniósł brwi w górę i po prostu mnie do siebie przytulił. Trwaliśmy w ciszy, która była dla mnie jak zbawienie, bo nie chciałem dyskutować na ten trudny dla mnie temat. Cieszyłem się, że nie zadawał pytań typu "dlaczego to robisz?" lub "jak długo?", które przecież i tak nic by nie zmieniły. Zależało mi na tym, aby mnie zrozumiał, a nie współczuł. Rozumiał.
W końcu na siebie spojrzeliśmy, a ja podrapałem się w tył głowy i przełknąłem ślinę.
- To przez Vica - bardziej stwierdził, aniżeli zapytał.
- Nie - powiedziałem szybko.- Znaczy... Już nie. Ale nie pytaj dlaczego, dobrze?
- W porządku - skinął głową.- Idziemy na śniadanie?
- Tak, tylko pójdę do łazienki, żeby trochę się oporządzić.
Chłopak skinął głową i wyszedł z domku, a ja zabrałem potrzebne rzeczy i udałem się do łazienki. Po drodze spotkałem się ze spojrzeniami kilku chłopaków. Zacząłem się zastanawiać, czy Oliver i Matt powiedzieli innym o tym, co wydarzyło się w nocy, ale szczerze mówiąc, mało mnie to obchodziło i mogłem się założyć, że Vic miał do tego takie samo podejście.
W łazience zdjąłem bandaże i westchnąłem cicho, patrząc na swoje ręce. Chyba trochę przesadziłem i gdyby Vic wtedy nie przyszedł, pewnie bym się wykrwawił. 
Wziąłem szybki prysznic, ostrożnie przemywając rany, po czym ponownie się ubrałem i zacząłem szukać apteczki. W końcu jakąś znalazłem, wyciągnąłem z niej bandaże i owinąłem przedramiona. Gdy byłem usatysfakcjonowany swoją robotą, wyszedłem z łazienki i udałem się do domku, aby odłożyć tam łazienkowe rzeczy. Gdy to zrobiłem, założyłem na siebie bluzę, aby zakryć bandaże, po czym poszedłem na stołówkę, aby coś zjeść. Miałem nieco większy apetyt niż wczoraj, ale byłem pewny, że nie zjem dużo. Wszedłem do budynku i spoczęły na mnie prawie wszystkie spojrzenia osób zgromadzonych w tym miejscu. Zignorowałem je, bo nie mogłem przejmować się ich bezsensowną oceną mojej osoby. Nic im nie zrobiłem, byłem sobą i prowadziłem własne życie, a im nic do tego. To była moja sprawa, jak ułożę sobie życie, czy je spieprzę lub naprawię. Na szczęście to ostatnie kilka godzin wśród fałszywych osób. Nie miałem zamiaru wracać tu za rok. Na pewno tu nie wrócę.
Zerknąłem na stół Meksykanów i zauważyłem, że Vic uśmiechnął się w moją stronę. Nie odwzajemniłem tego uśmiechu, bo nie chciałem dawać mu złudnych nadziei. Nadal nie zadecydowałem i nie byłem stuprocentowo pewny. Usiadłem przy swoim stole między Mattym a Justinem.
- Wzięliśmy ci tosty, zjedz - powiedział Justin, a ja spojrzałem na talerz znajdujący się na blacie i chwyciłem pierwszą grzankę, którą ugryzłem i przełknąłem kęs.- Mam nadzieję, że wiesz, że cały obóz już wszystko wie?
- Wszystko wie w sensie? - zapytałem, gdy przełknąłem kolejny kawałek.
- Że Vic był z tobą na poważnie, że uprawialiście seks, wiedzą o zakładzie i takich tam. Oliver i Matt wszystko wszystkim powiedzieli.
Wzruszyłem ramionami i zająłem się swoim tostem. Nie ruszyło mnie to specjalnie, bo tak naprawdę nie zmieniło to wiele w moim życiu. Mogli wiedzieć. Mogliby dowiedzieć się nawet na początku, a ja miałbym to gdzieś. To moje życie. Jeśli chciałbym, żeby inni się w nie wtrącali, to bym ich o to poprosił.
W spokoju zjedliśmy śniadanie, po czym wstaliśmy od stołu. Punkt jedenasta wyjeżdżaliśmy z obozu, a musieliśmy się jeszcze spakować i ogarnąć domki, których stan był naprawdę różny w zależności od grupy zajmującej daną chatkę. Na szczęście u nas nie było tak źle. Spakowaliśmy swoje rzeczy do walizek, posprzątaliśmy bałagan i gdy upewniliśmy się, że wszystko zabraliśmy, wyszliśmy z domku. Chwyciłem swój telefon i lekko odchyliłem obudowę. Uniosłem brwi i na chwilę wstrzymałem oddech. Nie było jej. Zawsze tu była, a teraz... Tak po prostu zniknęła.
- Co się stało? - zapytał Matty, a ja zatrzasnąłem obudowę i schowałem telefon do kieszeni.- Musimy już iść, autobus pewnie czeka, a nie możemy się spóźnić.
- T-tak, tylko... Daj mi dwie minuty.
Wbiegłem do domku i zacząłem przeszukiwać całe łóżko, na którym spałem, szafę, szafki, szuflady... Nic. Nie miałem swojej żyletki i nie wiedziałem, gdzie mogła być. Nikomu jej nie dawałem, nikt nie mógł też jej zabrać, bo miałem ją ciągle przy sobie. Może po prostu ją zgubiłem?
Gdy upewniłem się, że nigdzie jej nie ma, wyszedłem z domku, chwyciłem swoje bagaże i dałem znać przyjaciołom, że możemy ruszać. Szliśmy tą samą drogą co pierwszego dnia i w nocy, gdy uciekliśmy do miasta. Musieliśmy dotrzeć do miejsca, gdzie znajdował się gotowy do zawiezienia nas do domu autobus.
- I jak oceniacie ten rok w porównaniu z poprzednim? - zapytał Jack.
- Było w porządku, chociaż w zeszłym roku podobało mi się bardziej - wzruszył ramionami Gabe.
Ja nie wypowiedziałem się w ogóle. Zeszły rok był okropny, bo chyba jeszcze nigdy nie byłem tak poobijany i posiniaczony i, wbrew pozorom, rany nie pojawiły się przez jakieś obozowe zadania. W tym roku natomiast przeżyłem wiele zawodów, ale również chwil szczęśliwych, więc było dość neutralnie. Nie mogłem narzekać, ale nie zamierzałem skakać do nieba dziękując za wspaniałe tygodnie w lesie.
Doszliśmy do autokaru, gdzie krzątało się już kilku chłopaków oraz Taylor i Austin. Miałem wrażenie, że opiekunowie odetchną z ulgą, gdy wrócą do swoich domów. Maluchy dały im w kość, ale my nie byliśmy od nich lepsi. Gdyby starsi dowiedzieli się chociaż o połowie rzeczy, które zrobiliśmy za ich plecami, wpadliby w wściekłość. Najgorszy był Dave. Potrafił być naprawdę w porządku, ale gdy złamaliśmy któryś z punktów jego regulaminu, nie krył swojej złości.
- Witajcie chłopcy - Austin uśmiechnął się do nas, po czym zabrał nasze bagaże i wsadził je do luki bagażowej.- Za dwadzieścia minut odjeżdżamy, więc macie jeszcze chwilę czasu, aby nawdychać się świeżego powietrza.
Skinęliśmy głowami i jeszcze przez kilka minut staliśmy na placu, gdzie pojawiało się coraz więcej osób. Na końcu przyszli Meksykanie, nic nowego. Zawsze pojawiali się na końcu. Odłożyli swoje bagaże do luku, po czym zaczęli wchodzić do autokaru. Oczywiście wszyscy oprócz jednego. Vic szedł w moją stronę i gdy przede mną stanął, objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Wokół nas było pełno ludzi, którzy zerkali na nas kątem oka, aby później coś do siebie szepnąć. Vic nie przejmował się innymi. Szkoda, że tak późno się na to zdobył.
Położyłem dłonie na jego ramionach i lekko go od siebie odepchnąłem. Nie dałem mu odpowiedzi. Nie powiedziałem mu, czy chcę, abyśmy byli razem, więc wolałem, aby nie zachowywał się w sposób, jakbyśmy byli parą. Chciałem dać mu odpowiedź, gdy będziemy na miejscu. Każdy z nas jechał gdzieś indziej. Ja wysiadałem wcześniej niż on, ale takie przesiadki oznaczały dłuższe przerwy w podróży, więc znajdę chwilę czasu, aby z nim porozmawiać. To była kolejna rzecz, pod której kątem musiałem podjąć decyzję. Mieszkałem w Oregonie, Vic był z Kalifornii, do tego z południa, więc czy nasz związek przetrwałby taką odległość? Musiałem się zastanowić.
- Już pomyślałeś? - zapytał, próbując się do mnie zbliżyć, a ja skutecznie mu to uniemożliwiałem.
- Jeszcze nie - odparłem, ściągając z siebie jego ręce.
Vic zmarkotniał i wsunął dłonie do kieszeni swoich szortów. Chciał jak najszybciej poznać odpowiedź. Nie rozumiał, że to nie było dla mnie takie proste. Miałem świadomość, że mu na mnie zależało i żywił do mnie jakieś uczucia, ale jeśli kocha, to poczeka.
- Miałeś powiedzieć mi dzisiaj - mruknął.
- I powiem. Powiem ci, jak autobus wysadzi mnie w moim mieście, w porządku?
Vic podszedł do tego dosyć sceptycznie, widziałem to po jego minie. Jeśli go odrzucę, złamię mu serce. Jeżeli zgodzę się na związek, on nie będzie chciał wrócić do Kalifornii i zostanie ze mną. Wtedy mogą zacząć się pewne problemy, bo nie będzie miał gdzie zostać. Pojawi się kłopot z jego uniwersytetem, bo przecież w tym roku skończył liceum, a ja nadal byłem uczniem. Moja mama pewnie nie zgodziłaby się na to, aby został u nas na stałe, biorąc pod uwagę to, że mieliśmy dosyć małe mieszkanie i własne problemy. Z każdą minutą pojawiało się coraz więcej spekulacji i wątpliwości. Byłem rozdarty.
Ostatecznie chłopak skinął głową i zanim zdołałem się zorientować, szybko pocałował moje wargi, po czym poszedł w stronę autobusu, do którego następnie wszedł. Westchnąłem ciężko i schowałem dłonie w kieszeniach bluzy.
- Więc co zamierzasz zrobić? - usłyszałem za sobą głos Matty'ego, na którego spojrzałem zmęczonym wzrokiem i wzruszyłem ramionami.
- Na razie chcę wrócić do domu.

Wszyscy siedzieli już w autobusie. Opiekunowie liczyli wszystkich obozowiczów i gdy upewnili się, że nikogo nie brakuje, dali znać kierowcy, że można ruszać. Siedziałem przy oknie obok Matty'ego. Spojrzałem ostatni raz na las, do którego już pewnie nie wrócę, bo nie miałem takiego zamiaru. Wjechaliśmy na drogę, a kierowca rozpędził się do dozwolonej prędkości, raz po raz nieco ją przekraczając, bo nie mogliśmy się ślimaczyć. Oparłem głowę o szybę i patrzyłem na mijające nas samochody oraz drzewa. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w domu, we własnym łóżku, wziąć prysznic w swojej łazience, porozmawiać z mamą o wszystkim, co mnie trapiło. Pewnie powiem jej o Vicu. Wiedziała o mnie prawie wszystko, więc dobrze mnie rozumiała i zwykle potrafiła mi pomóc, gdy tego potrzebowałem.
- Witajcie młodzieży! - usłyszałem głos Dave'a i jęknąłem cicho, bo nie miałem siły na jakieś jego zabawy. Pierwszego dnia już wystarczająco mnie ośmieszył.- Jak podobał wam się obóz?
Kilku chłopców mruknęło, że było fajnie, ale większość miała do tego takie podejście jak ja. Wcale im się nie dziwiłem. Każdy chciał wrócić do domu i odpocząć od tego zgiełku.
- Zagrajmy w coś! To nasze ostatnie wspólne chwile w tym roku, wykorzystajmy to jakoś. Czy ktoś... O, Fuentes?
Wyprostowałem się i obróciłem głowę do tyłu, aby spojrzeć na ostatnie siedzenia w autobusie, które zawsze zajmowali Meksykanie. Vic wstał z miejsca i zaczął iść przez całą długość autobusu, aby dotrzeć na przód. Były utkwione w nim wszystkie spojrzenia. Bałem się, co tym razem wymyślił. Gdy przechodził obok naszych foteli, uśmiechnął się do mnie lekko, po czym szybko znalazł się przy Dave'ie. Wziął od niego mikrofon, aby było go słychać, po czym chrząknął, przełknął ślinę i oblizał dolną wargę. Chwyciłem końce rękawów swojej bluzy. Nie wiedziałem, czego mam się po nim spodziewać. Jego wzrok raz po raz uciekał w moją stronę, aby następnie spocząć na innych.
- No więc, chciałbyś coś powiedzieć - odezwał się w końcu, a Oliver wychylił się ze swojego miejsca.
- Pedalskie kazanie? - krzyknął, a kilka osób w autokarze zaśmiało się głośno.
- Może chcesz mi pomóc? Mam przypomnieć, jak całowałeś się z Mattem przy ognisku?
- Skurwy...
- Hej, Sykes! - krzyknął Dave i podszedł do Olivera, który wstał z miejsca i chciał iść do Vica, aby coś mu zrobić.
Mężczyzna chwycił chłopaka za ramiona i posadził go z powrotem na jego miejsce. Oliver kipiał ze złości, był cały czerwony, a jego klatka piersiowa szybko unosiła się w górę i w dół. Nie chciał, aby ta wpadka wyszła na jaw, nawet jeśli doszło do niej, gdy obaj byli pijani.
- Porozmawiam sobie z twoimi rodzicami, gdy dotrzemy do twojego przystanku - powiedział groźnie, a Oliver skrzyżował ręce na torsie i wzruszył ramionami.
Dave wrócił na swoje poprzednie miejsce obok Vica.
- Mów, Fuentes.
- No więc, pomęczę was trochę moim pedalskim kazaniem, bo chciałbym powiedzieć coś Kellinowi - spojrzał na mnie, a ja rozchyliłem lekko wargi i szybko pokręciłem głową, aby tego nie robił.
Dosłownie wszyscy patrzyli teraz na mnie, a ja poczułem, jak robi mi się gorąco. Znów się rumieniłem i miałem ochotę zniknąć, bo każdy interesował się tylko mną, a ja nie lubiłem skupiać na sobie całej uwagi.
- Nie kręć głową, Kell, chce to powiedzieć, bo może to ułatwi ci ostateczny wybór - uśmiechnął się, a ja założyłem kaptur na głowę i patrzyłem na niego spode łba.- Zdałem sobie sprawę, że nie interesuje mnie opinia innych na mój temat... Na nasz temat. Jeszcze nigdy ci tego nie powiedziałem, jedynie powtarzałem to w swojej głowie i sercu, ale...- zatrzymał się na chwilę, a ja uniosłem głowę i spojrzałem mu prosto w jego cudowne, kochające, czekoladowe oczy.- Kocham cię.
Szerzej otworzyłem oczy i miałem wrażenie, że kaptur na mojej głowie zaraz mnie udusi. To było uczucie, którego nie potrafiłem opisać, bo jeszcze nikt mi nie powiedział, że mnie kocha w ten sposób. Czekałem na to od dawna, a mimo to nie chciałem, aby Vic wypowiedział te słowa właśnie w tej chwili. Wcale nie pomogły mi dokonać wyboru. Sprawiły, że miałem jeszcze więcej wątpliwości, bo nie chciałem zranić jego, ale też siebie. Do tego teraz wszyscy wiedzieli o jego uczuciach, podobnie jak o moich. Co miałem do cholery jasnej zrobić?
- No. To by chyba było na tyle - uśmiechnął się Vic, oddał mikrofon zdziwionemu Dave'owi, po czym wrócił na swoje miejsce.
Rozejrzałem się po autokarze, spotykając się ze spojrzeniami innych. To już nie było normalne patrzenie na drugiego człowieka. To było wbijające z fotel gapienie się. Oparłem plecy o oparcie, zsunąłem się nieco w dół, aby nikt mnie nie widział, po czym zacisnąłem usta w cienką linię.
- Może też powinieneś tam iść i mu powiedzieć, że go kochasz? - odezwał się Matty, który przez cały ten czas pozostawał cicho.
- On to wie. Już mu mówiłem. W sensie... Wykrzyczałem, gdy byłem na niego zły.
- Według mnie powinieneś powiedzieć mu na spokojnie. Widzisz, jak się dla ciebie poświęcił? Zepsuł opinię innych o sobie, ale ma to gdzieś, bo cię kocha.
- Chyba oszalałem.
Nie spodziewałem się po sobie tego, że to zrobię. To był ryzykowny krok i zupełnie nie w moim stylu, ale człowiek robi różne rzeczy z miłości. Uklęknąłem na fotelu i odwróciłem się do tyłu, aby mój spojrzeć na Vica, który siedział kilka rzędów za mną.
- Hej, Vic! - krzyknąłem, a chłopak podniósł się, abym mógł go zobaczyć i upewnić się, że mnie słucha.- Też cię kocham.
Szatyn uśmiechnął się do mnie szeroko, po czym obaj usiedliśmy na swoich miejscach, nie przejmując się ludźmi, którzy zaczęli o nas plotkować. Nawet nie próbowali się z tym kryć, doskonale ich słyszałem, ale nie słuchałem. Nie obchodziło mnie to, co mieli do powiedzenia. I tak już nigdy się z nimi nie zobaczę.
Do mojego miasta dotarliśmy po trzech godzinach i wtedy uderzył we mnie fakt, że zaraz nadejdzie ostateczna chwila. Denerwowałem się jak nigdy.
Każdy, kto wysiadał w tym miejscu, wstał z siedzenia i skierował się do wyjścia. Później wstali również ci, którzy jechali dalej, ale chcieli rozprostować nogi. Vic również się podniósł. Postawiłem stopy na betonie i skierowałem się do luku bagażowego, aby wyciągnąć stamtąd swoje torby. Chwyciłem je za rączki, po czym zacząłem szukać mamy, która miała mnie odebrać, bo mieszkaliśmy w centrum i sam miałbym problem z dotarciem do domu. W końcu ją zobaczyłem i uśmiechnąłem się lekko, po czym ruszyłem w jej stronę. Gdy znalazłem się obok niej, kobieta mocno mnie do siebie przytuliła i pocałowała w policzek.
- Tęskniłam za tobą! - uśmiechnęła się szeroko i dotknęła moich włosów.- Co żeś z nimi zrobił? Matko boska, Kellin...
- Ściąłem - powiedziałem beztrosko.
- Nie jest źle, to w sumie twoje włosy... Wszystko w porządku? Podobało ci się? Nie dokuczali ci?
- Dokuczali - wzruszyłem ramionami, a mama spojrzała na mnie smutno.- Ale nie było gorzej niż w zeszłym roku. Tak czy siak, za rok już tam nie jadę, bo chyba nie dam rady psychicznie.
- W porządku, kochanie, jeśli tego chcesz, to w porządku. To co, jedziemy?
- Umm... - zerknąłem w stronę autobusu, przy którym stał Vic i patrzył na nie ze stoickim spokojem.- Muszę się z kimś pożegnać.
- Dobrze, tylko pośpiesz się, bo chcę ominąć korki.
Pokiwałem głową, po czym podszedłem do Vica i chwyciłem go za rękę, aby odciągnąć go od innych. Potrzebowaliśmy spokoju, a nie publiczności.
- Więc? - uniósł brew, a ja westchnąłem ciężko i pokręciłem głową.
- Nie - powiedziałem jedynie.
- Co "nie"?
- Nie możemy być razem.
Vic rozchylił wargi i zmarszczył brwi. Nie wiedziałem, czy był bardziej zły, czy może zdezorientowany, ale wcale mu się nie dziwiłem. Byłem głupi i nieobliczalny. Zachowywałem się jak niezdecydowana panienka.
- Dlaczego? - wyszeptał.- Przecież powiedziałem, że cię kocham.
- Wiem. To dla mnie bardzo ważne, uwierz mi, ale tu nie chodzi o to.
- Więc o co?
- Zawiodłem się na tobie, Vic. Nie chcę znowu cierpieć. Nie potrafię ci od tak wybaczyć, jakkolwiek mocno bym cię kochał. A uwierz mi, kocham cię cholernie mocno. Po prostu nie chcę, abyś mnie ranił, a jednocześnie to ja nie chcę ranić ciebie.
- Niczym mnie nie ranisz, Kells, a ja też już bym cię nie zranił, obiecuję - mówił szybko i nerwowo, a jego oczy pojaśniały.
- Zresztą, to nie jest jedyny powód - ciągnąłem dalej.- Skończyłeś liceum, idziesz na studia, prawda? I to na dodatek nie tutaj. Jesteś z Kalifornii, a ja mieszkam tutaj, to by nie działało.
- Mogę przenieść papiery na inny uniwersytet z tym samym kierunkiem.
- Nie, Vic. Kocham cię, cholernie mocno cię kocham, ale nie potrafię.
Chłopak zacisnął usta w cienką linię i pochylił głowę. Wtedy zobaczyłem coś po raz pierwszy w życiu. On płakał. Nigdy w życiu nie widziałem go płaczącego, a teraz rozkleił się przede mną i nawet nie próbował tego ukryć. Moje serce dosłownie się krajało, ale mózg podpowiadał, że nie powinienem zmieniać swojej decyzji. To dla dobra nas obu. Tak będzie lepiej.
- Vic - szepnąłem, a on spojrzał na mnie przez szkliste oczy.- To nie znaczy, że zerwiemy kontakt. Przecież będziemy ze sobą rozmawiać, tak? Przez telefon, Skype i takie tam.
- T-tak - westchnął.- M-mogę po raz ostatni... C-cię pocałować?
Skinąłem głową i chwilę później Vic czule całował moje usta. Nie był nachalny, nie chciał mnie zdominować. Po prostu trwaliśmy w tym pocałunku, wyciągając z niego jak najwięcej, bo prawdopodobnie już nigdy tego nie poczujemy. W końcu się od siebie oderwaliśmy.
- Muszę iść - szepnąłem, opierając swoje czoło o jego.
- Będę tęsknić, wiesz o tym, prawda?
- Wiem. I to między innymi dlatego nie dałem ci drugiej szansy. Gdybyśmy byli razem, tęskniłbyś bardziej i wtedy po prostu byś upadł. Obaj czekalibyśmy tylko na ten upadek.
Vic pokiwał głową, po czym ostatni raz musnął moje usta. Powoli zacząłem wycofywać się w stronę mamy, która na mnie czekała, aż w końcu straciłem Vica z oczu, bo musiał wrócić do autobusu.
- Przystojny ten chłopak. Jesteście razem? - zapytała.
Mama wiedziała, że byłem gejem i bardzo mnie w tym wspierała, za co byłem jej wdzięczny. Chciała, abym sobie kogoś znalazł. Kogoś, kto w końcu sprawi, że będę szczęśliwy. Właśnie odrzuciłem takiego kogoś.
- Już nie - westchnąłem.- Ale nadal go kocham.