Rozdział piąty.
Komentarze, komentarze, ładnie proszę :)
Endżoj.
________________________
Mogłem to przewidzieć, że Matty będzie na mnie obrażony. Podczas obiadokolacji w ogóle się do mnie nie odzywał, byłem dla niego tylko dodatkiem do otoczenia, który nic nie znaczył. Czułem się zraniony, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że on również mógł się tak czuć. Jednak to nie zależało ode mnie. Nie mogłem odmówić Vicowi, bo nie wiedziałem, jakie byłyby konsekwencje tego odrzucenia. Szatyn mógłby na przykład znów zacząć mnie dręczyć, mimo że powiedział, iż przeżył wewnętrzną przemianę. Uwierzyłem mu, bo dlaczego miałbym tego nie zrobić? Teraz musiałem tylko porozmawiać z Matty'm, który mnie unikał i nie chciał nawet na mnie spojrzeć.
Następnego dnia na śniadaniu również nie dawał po sobie poznać, że wie o mojej egzystencji. Nie chciałem zaczynać rozmowy przy reszcie chłopaków, bo temat zszedłby na Vica, a wolałem nie poruszać go przy tak dużej ilości osób. Zresztą, musiałem pogodzić się z Matty'm, bo tylko on wiedział o tym, że całowałem się z Victorem, a żaden z nas nie chciał, aby sekret wyszedł na jaw. Na głowie mieliśmy jeszcze trójkę dzieciaków, która nas nakryła, ale wydawało mi się, że maluchy za bardzo bały się komukolwiek o tym powiedzieć, bo wiedziały, do czego zdolny jest Vic, a mógł zrobić wszystko.
Gdy wyszliśmy ze stołówki, chwyciłem Matty'ego za ramię i pociągnąłem za budynek do krzaków, gdzie wczoraj całowałem się z Victorem, ale teraz nie o nim. Kiedy byliśmy otoczeni przez rośliny, Matty skrzyżował ręce na torsie i wbił wzrok z ziemię, byle na mnie nie patrzeć. Rozumiałem, że był zdenerwowany, ale mógł przestać zachowywać się jak obrażona na cały świat nastolatka.
- O co ci do cholery chodzi, co? - zapytałem ostro, na co chłopak parsknął śmiechem.- Co cię tak śmieszy?
- Ty jeszcze pytasz? - mruknął, patrząc na mnie zza okularów.- Myślę, że doskonale wiesz, o co mi chodzi.
- Okej, może i wiem. Ale co, miałem mu odmówić? Powiedzieć, że ma spierdalać, a on wrzuciłby mnie w jakieś krzaki, z których nie mógłbym wyjść?
- Nie wrzuciłby cię. Przecież dobrze się dogadujecie.
- Doskonale wiesz, że to człowiek huragan i nie można przewidzieć, czego mamy się po nim spodziewać.
Matty powoli pokiwał głową, ale nadal nie był do końca przekonany, widziałem to. Musiałem bardziej się postarać, bo nie mogłem stracić przyjaciela przez jakąś głupotę.
- Chciałem popłynąć z tobą, ale boję się z nim dyskutować - mówiłem dalej.- Może teraz nasze relacje wyglądają nieco inaczej, ale uwierz mi, to wcale mi nie pomaga, bo nie zdziwię się, jeśli na przykład jutro znowu zacznie rzucać mną o ziemię. Nie chcę mu się narazić, gdy jest w porządku.
- Cieszę się, że w końcu przestajesz być workiem treningowym, ale nie rozumiem tej jego przemiany. Co jeśli to tylko jakaś chora gra i podstęp?
- Wczoraj z nim o tym rozmawiałem - powiedziałem, a Matty spojrzał na mnie z zaciekawieniem.- Powiedział, że wszystko przemyślał, rozmawiał z Mike'em i postanowił przestać.
- I uwierzyłeś mu? - zapytał sceptycznie.
Pokiwałem głową. Musiałem mu uwierzyć, aby poznać odpowiedź na nurtujące pytania. Jeśli nie wiedziałbym niczego, nadal bym się zamartwiał i nie przesypiał nocy, a tak już czegoś się dowiedziałem, nawet jeśli była to wyssana z palca bzdura. Potrzebowałem czegokolwiek, aby zaspokoić swoją ciekawość.
- Jesteś zbyt ufny. Pamiętaj, że to Vic.
- Nie ufam mu - powiedziałem od razu.- Po prostu chcę wierzyć, że rzeczywiście to wszystko jest prawdą. I wierzę w to.
Matty pokręcił głową, ale po chwili machnął na to ręką. Wiedział, że będę upierał się przy swoim. Oczywiście, szanowałem jego zdanie, bo był moim przyjacielem i bardzo dobrze mnie znał, ale wiedziałem swoje i trzymałem się tego.
- Nie jesteś już na mnie obrażony? - zapytałem.
- Nie. Chodźmy na plac, trzeba się dowiedzieć, co będziemy dzisiaj robić.
Wyszliśmy z krzaków i spokojnym krokiem udaliśmy się na plac. Cieszyłem się, że sprawy z Matty'm się polepszyły, ale wiedziałem, że dość sceptycznie podchodził do mojego "związku" z Victorem. Nie zanosiło się na to, żeby to wszystko ustało, bo gdy obok nas przechodziła meksykańska grupa, szatyn spojrzał na mnie z kokieteryjnym uśmieszkiem i dość jednoznacznie do mnie mrugnął. Oczywiście to sprawiło, że od razu oblałem się rumieńcem, co musiał zauważyć mój rudy przyjaciel.
- Mrugnął do ciebie, ty się rumienisz, wcale nie widać, że coś się kroi - mruknął.- On jest gejem?
- Nie chce, żeby inni się dowiedzieli, ale rozumiem go - odparłem cicho, na wypadek gdyby ktoś zechciał podsłuchiwać naszą rozmowę.- Nie mów nikomu, dobrze?
- Nie powiem. Niesamowite, martwisz się o niego. Do czego to doszło...
Sam nie wiedziałem, do czego to doszło, więc nie odpowiedziałem. Resztę drogi przebyliśmy w ciszy. Stanęliśmy przed Dave'em, który poczekał, aż wszyscy pojawią się na placu, a po chwili w końcu się odezwał.
- Podzielimy się na grupy. Maluchy nadal będą zapoznawać się z jeziorem, lecz tym razem zajmą się nimi średniacy i część najstarszych chłopaków. Reszta młodzieży zajmie się przygotowaniami do jutrzejszego chrztu naszych dzieciaków, a będą to Mullins, Barham, Fowler, Hills, Quinn, Fuentes, Fuentes, Perry, Preciado, Gaskarth, Barakat, Sykes i Nicholls. Wasza trzynastka idzie do domku i opracowuje jutrzejszy dzień. Możecie wybrać sobie opiekuna, który wam pomoże. Reszta przebiera się w kąpielówki i do jeziora.
Szczerze mówiąc, cieszyłem się, że byłem przydzielony do grupy przygotowującej chrzest, bo nie chciałem przebierać się w kąpielówki i pokazywać swojego ciała. Zresztą, nie będzie tak źle, bo będę miał przy sobie swoim przyjaciół. Oliver i Matt raczej nie będą mi dokuczać, bo czują respekt wobec Vica i bez niego nic nie zrobią, a nawet jeśli, to raczej bezboleśnie. Plusem było też to, że przy takiej ilości ludzi, starszy Fuentes nie zacznie się do mnie dobierać. Nie miałem siły na wymienianie się DNA. Może potem, ale na pewno nie teraz.
Jako opiekuna wybraliśmy Austina, bo wszyscy go lubili, no i miał dobre pomysły, więc mógł nam pomóc. Poszliśmy do naszego domy, bo był największy. Zrobiliśmy miejsce w głównym pokoju i usiedliśmy na podłodze, gdzie nie mieliśmy skrępowanych ruchów i mogliśmy przeprowadzić burzę mózgów. Matty trzymał kartkę i długopis, był sekretarzem, notował pomysły, aby o niczym nie zapomnieć, do czegoś wrócić, dodać coś nowego.
- Co wam chodzi po głowach? - zapytał Austin.- Nie róbmy tego, co w zeszłym roku. Wybierzmy inny motyw.
- Zróbmy coś z dżunglą - zaproponował Justin.
- Nie masz dość drzew wokół siebie, Hills? - mruknął Oliver, a Justin wzruszył ramionami.
- Proponuję... - zaczął Jaime, pomyślał chwilę, aż w końcu uśmiechnął się promiennie.- Mitologię grecką.
- To ciekawe - Austin pokiwał głową.- Zróbmy mitologię grecką, będzie zabawnie. Wszyscy się zgadzamy?
Każdy pokiwał głową, bo liczyła się oryginalność, a trudno byłoby wpaść na coś ciekawszego. Teraz pozostało nam wymyślenie zadań.
- Kto zna się na tych wszystkich bogach, wierzeniach i innych? Wymyślmy zadania, które będą z tym związane.
- Najpierw w łódce może płynąć Posejdon, wiecie, broda, trójząb, te sprawy - powiedział Tony.- No i niech ma jakichś sługusów, którzy będą wpychać dzieciaki do jeziora, z pomostu.
- Dobre. Matty, notujesz?
Matty szybko pokiwał głową, zawzięcie pisząc wszystko na kartce.
- Kto będzie Posejdonem? - zapytał.
- Ja mogę być - uśmiechnął się Jack.- Zawsze chciałem mieć brodę.
Zaśmialiśmy się i przeszliśmy do kolejnego punktu.
- Niech sami wyjdą z wody i pobiegną do domku najbliżej jeziora. Tam się osuszą - wtrącił się Matt.- No i wiecie, może będziemy wywoływać ich parami, żeby nie zrobił się rozpiździel na placu.
Austin spojrzał na niego karcącym wzrokiem za użyte słowo, ale skinął głową. Matty zanotował.
- Zróbmy też coś takiego jak piekło, w sensie... Jak nazywało się to piekło?
- Hades, świat umarłych - powiedziałem cicho.
- No tak, Hades racja. I muszą przejść piekło, żeby dostać się na... Tę górę. Quinn, jak nazywa się ta góra?
- Olimp.
- No tak, na Olimp. Jeśli w Hadosie wykonają zadanie, to przejdą do Olompu i przejdą chrzest, jeśli wykonają tam zadanie.
- Cudownie - uśmiechnął się Austin.- Zaraz pomyślimy o zadaniach, rozplanujmy podział na bogów. Kto będzie Hadesem i Persefoną?
- Ja będę Hadesem - uśmiechnął się pod nosem Oliver.
- Persefona to laska? - zapytał Matt. To było do przewidzenia, że chciał być razem z oliverem, ale perspektywa pozostania kobietą wcale mu nie pasowała.
- Tak, Persefona to kobieta.
- Nie chcę być kobietą...
- Możesz być Cerberem - znowu cicho się odezwałem.
- Kto to? - czy ci ludzie nie znali mitologio greckiej? Cholera, z kim przyszło mi pracować...
- To trójgłowy pies pilnujący podziemi, chyba lepszy on, niż Persefona.
- W porządku, będę Cerberem, ale jednogłowym - oznajmił Matt.
- Matt... Cerber... - zanotował Matty, po czym uśmiechnął się i spojrzał na wszystkich.- To kto będzie małżeństwem bogów na Olimpie? Jak się nazywali?
- Hera i Zeus - westchnąłem, przecierając twarz dłonią.
- Tym razem musimy zrobić z kogoś kobietę - powiedział Austin.
- Proponuję Quinna, dużo mu nie brakuje - zaśmiał się Oliver, a ja otworzyłem szeroko oczy i pokręciłem przecząco głową. O nie, na pewno nie.
Nie miałem zamiaru odgrywać roli kobiety, która była boginią takich rzeczy, które nawet do mnie nie pasowały. No świetnie. Może i czasem można było zauważyć u mnie cechy dziewczęce, ale nie przesadzajmy, dobrze? Nie byłem aż tak babski.
- Nie będę kobietą - burknąłem.
- Poświęć się dla drużyny! - powiedział Matt.- Dalej, Quinn, nie bądź babą... Ups - zaśmiał się, a kilka osób mu zawtórowało.
Po kilku minutach nalegań i argumentacji w końcu musiałem ulec, bo nawet nie chciałem myśleć o tym, co by mi zrobili, gdybym się nie zgodził. Bałem się ich. O ile Vic nie stanowił większego zagrożenia, Oliver i Matt w każdej chwili mogli coś mi zrobić.
- To kto będzie Zeusem? - zapytał Matty.
- Je będę - odezwał się Vic, a na jego twarzy widoczny był szelmowski uśmiech.
Świetnie. Po prostu świetnie. Będę żoną Vica, jakkolwiek to brzmi. Specjalnie to zrobił, na pewno. Nienawidziłem go w tym momencie, ale moje serce i brzuch pełen motylków mówiły coś innego. To był całkiem skrajne uczucia, emocje, coś innego. Nie wiedziałem, czy mam używać rozumu, czy swojego serca. na razie byłem bezsilny i głupi. Czekałem na jutrzejszy dzień.
Zaplanowaliśmy zadania, podział obowiązków i orientacyjny czas trwania imprezy. trzeba będzie zająć się też kostiumami, ale na szczęście Grecy nie ubierali się nie wiadomo jak i wystarczyło dobrze udrapowane prześcieradło, aby zrobić sobie togę. Gdy już wszystko było ustalone, inni opuścili nasz domek, oczywiście oprócz nas. Położyłem się na łóżku i zamknąłem oczy. Po cichu zacząłem liczyć do dziesięciu. To mnie uspokajało, a przynajmniej powinno.
- Jak tam, królowo Olimpu? - zagadnął Justin, a ja leniwie otworzyłem oczy i spiorunowałem go wzrokiem.
- Bardzo śmieszne - burknąłem i rzuciłem w niego poduszką.
- Spokojnie, Kells, spokojnie. Współczuję ci jedynie Vica jako męża. Stary, naprawdę.
A mi nie było przykro, bo może to skończy się dobrze i nie będę żałował, że moim mężem będzie Vic, a nie ktoś inny. Cholera, to brzmi co najmniej dziwnie.
Wszystkie rzeczy, które musieliśmy zebrać, czyli na przykład szyszki i pokrzywy, postanowiliśmy znaleźć jutro rano. Chrzest zaplanowaliśmy na siedemnastą, więc wszystko zdążymy zrobić. Musieliśmy dogadać się jeszcze z kucharkami w stołówce, czy użyczą nam jedzenie, które zostanie po jutrzejszym śniadaniu. Papka do zjedzenia to już kultowy punkt każdego chrztu. Gdy ja byłem chrzczony siedem lat temu, papka była nadzwyczaj dobra i zjadłem całą miseczkę, przez co ludzie się ze mnie śmiali, ale nie przejmowałem się tym. Jadłem to, co mi smakowało.
Do stołówko poszedłem razem z Justinem. Zgłosiłem się, żeby nie robić czegoś innego w towarzystwie Vica, Olivera i Matta, a Justin od razu się do mnie dołączył. Weszliśmy do budynku, a następnie podeszliśmy do lady. Nikogo za nią nie było, więc musieliśmy wejść do kuchni. Obiadokolacja będzie za godzinę, więc kucharki na pewno już coś przygotowały. Jako że musieliśmy im przerwać, obeszliśmy ladę i pchnęliśmy drzwi prowadzące do kuchni. Piorunującym wzrokiem spojrzały na nas cztery kobiety w różnym wieku.
- Nie możecie tu być - warknęła jedna z nich.
- Chcielibyśmy o coś poprosić, możemy? - zapytał Justin.
- Idźcie do magazynku, będzie tam Michelle, która nie zajmuje się niczym ważnym, porozmawiajcie z nią, o cokolwiek wam chodzi.
Skinęliśmy głową i podeszliśmy do drzwi znajdujących się z boku. Otworzyliśmy je i weszliśmy do środka. Gdy rozejrzeliśmy się po pomieszczeniu, nasze spojrzenie padło na stół, na którym siedziała młoda dziewczyna, pomiędzy której nogami stał wysoki chłopak. Para namiętnie się całowała, nie mogli się od siebie oderwać. Ba, oni wręcz ssali swoje twarze. Nie zdawali sobie sprawy z tego, że ktoś wszedł do magazynku. Spojrzałem na Justina, który zagryzł dolną wargę i z błyskiem w oczach obserwował całująca się parę. No tak, Justin to zagorzały heteryk, to normalne, że podniecają go takie widoki. Chrząknąłem głośno, a Michelle oraz jej towarzysz gwałtowanie się od siebie oderwali. Uśmiechnąłem się półgębkiem na widok Mike'a, który podrapał się w tył głowy i spojrzał na mnie zdezorientowanym wzrokiem. Kto by pomyślał, że wplącze się w romans z personelem, co było zakazane. Chyba właśnie coś zyskałem.
- Nie mówcie nikomu - powiedziała cicho Michelle, a Mike szybko pokiwał głową.- Ja stracę pracę, a Mike może mieć poważne kłopoty, prosimy was...
Spojrzałem na Mike'a, w którego oczach wymalowane było przerażenie. Cóż, nie przyłapaliśmy ich na seksie, co nie? Mniejsze zło. Nie byliśmy aż tak nikczemni, aby nagle pobiec do opiekunów i powiedzieć im, że Mike ma romans z najmłodszą z kucharek. Swoją drogą, nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat, różnica wieku nie była tak drastyczna, ale nadal, złamali regulamin.
- W porządku - powiedział Justin, a ja złożyłem ręce na torsie i pokiwałem głową.- Przyszliśmy tu w innej sprawie.
Michelle spojrzała na nas swoimi brązowymi oczami zza zasłony gęstych rzęs. Była bardzo ładna, nie dziwiłem się, że Mike się nią interesował, bo gdybym był hetero, też bym pewnie myślał o niej w ten sposób.
- chcieliśmy poprosić o jakieś jedzenie na jutro, aby zrobić papkę na chrzest dla maluchów - powiedziałem.
- Jej, Kellin, pamiętam, jak zjadłeś całą miskę kilka lat temu - zaśmiał się Mike, a ja wzruszyłem ramionami. Był przyjaznym chłopakiem, ale przez swojego brata raczej zachowywał do mnie pewien dystans.
- Też pamiętam, ale co poradzić smakowało mi. Czyli co, będziemy mogli wziąć jutro to jedzenie? Chodzi nam o jakiś kisiel, budyń, musztardę, kawałki sera i kiełbasy, taka mieszanka.
- Pewnie, wydaje mi się, że nie będzie to problem - uśmiechnęła się dziewczyna.- O ile nie piśniecie ani słówka o tym, co tu zaszło.
Obaj zapewniliśmy ją, że nikomu nic nie powiemy, po czym wyszliśmy z magazynu. Razem z nami poszedł Mike, który jeszcze szybko pocałował Michelle w usta. Zakochani. Gdy znaleźliśmy się w kuchni, szefowa dziwnie na nas spojrzała, bo chyba nie pasowała jej ilość nastolatków wychodzących ze spiżarni, ale nie zadawała pytań, za co byłem jej wdzięczny. Wyszliśmy ze stołówki i Mike chciał odchodzić w stronę swojego domku, ale w ostatniej chwili go zatrzymałem, bo chciałem z nim o czymś, a raczej o kimś, porozmawiać.
- Hej Mike, mogę zmienić z tobą słówko? - zapytałem, a chłopak pokiwał głowa. Przeniosłem spojrzenioe na Justina.- Możesz wrócić do domku, zaraz przyjdę.
- W porządku, do zobaczenia.
Justin odszedł, a ja znowu spojrzałem na Mike'a.
- Chcę ci podziękować - powiedziałem.
- Za co? - zmarszczył brwi, widocznie nie wiedząc, o co mi chodzi.
- Za to, że rozmawiałeś ze swoim bratem i przemówiłeś mu do rozsądku. Traktuje mnie całkiem inaczej, nie dręczy mnie, więc chcę ci podziękowac.
- Wspaniale, ale... Nie rozmawiałem z nim na twój temat.
- Jak to nie? - uniosłem brew w górę i rozchyliłem nieco usta.- Vic mi powiedział, że o mnie rozmawialiście i to między innymi dzięki tobie przeszedł przemianę.
- To nie moja sprawka, ale nie mogę ci powiedzieć, o co chodzi - odparł Mike, a ja z minuty na minutę stawałem się coraz bardziej zdezorientowany.- Po prostu taki się stał, ale nie przeze mnie.
Czyli mnie okłamał. W sensie, że częściowo. Powiedział, że rozmawiał Mike'em, a tak naprawdę nawet nie zamienił z nim o mnie słowa. Wiem, że trochę przesadzałem, ale nie lubiłem być okłamywany, więc nadszedł czas, aby zachować się jak naburmuszona nastolatka.
- Dzięki Mike - uśmiechnąłem się lekko, po czym szybko pobiegłem w stronę domku, gdzie rezydowali Meksykanie. Miałem szczęście, że akurat wychodził z niego Vic, do którego podbiegłem, chwyciłem go za koszulkę i pociągnąłem za domek, aby nikt nie zobaczył nas razem. Zacisnąłem usta w cienką linię i spiorunowałem szatyna wzrokiem. Żądałem wyjaśnień, teraz, zaraz.
- Hej, spokojnie, Kell - zaśmiał się.- Chodź tutaj.
Chciał ująć moją twarz w swoje dłonie, ale szybko je uderzyłem, przez co cofnął je do siebie i spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- W co ty pogrywasz, co? - wycedziłem.
- Chcę cię pocałować.
- Nie pocałujesz, dopóki wszystkiego mi nie wyjaśnisz. Rozmawiałem z twoim bratem, powiedział mi, że wcale nie rozmawialiście na mój temat i nie powie mi, skąd wzięła się ta twoja nagła przemiana, więc chcę usłyszeć prawdziwa wersję od ciebie.
Vic westchnął ciężko i przewrócił teatralnie oczami. Znowu będzie zgrywał nonszalanckiego macho, który potrafi wybrnąć z każdej sytuacji.
- W porządku, nie rozmawiałem z nim, ale patrz, zmieniłem się - powiedział.- To się nie liczy?
- Nie, bo mnie okłamałeś.
- To nie było kłamstwo. Tylko mały dodatek, nic więcej.
- Nie lubię, gdy ktoś dodaje takie małe dodatki - warknąłem.- Trzeba było od razu mi powiedzieć, że sam do tego wszystkiego doszedłeś, a nie zwalać wszystko na swojego brata.
- Używasz nieodpowiednich słów - powiedział beztrosko.- Doszedłeś, zwalać... Czy ty aby nie myślisz tylko o jednym?
- Jesteś okropny! - zawołałem, ale po chwili się uciszyłem, bo nie chciałem, żeby ktoś nas nakrył.
- Nie mów mi, że nigdy nie uprawiałeś seksu - przekrzywił nieco głowę, a ja oblałem się rumieńcem i odwróciłem wzrok. Okej, może i byłem prawiczkiem, ale co to miało do rzeczy? Mówiłeś, że jakoś z tego wybrnie. Huh, nienawidziłem go za to!
- Jej - zaśmiał się.- Rumieniec na twojej twarzy mówi sam za siebie.
- Nie zmieniaj tematu, co to ma do rzeczy? - oburzyłem się.- To nie zmienia faktu, że zmyśliłeś część historii o swojej przemianie.
- Oj już, zapomnijmy o tym - odparł i chwycił moją twarz dłońmi, po czym naparł swoimi ustami na moje. Nie dałem za wygraną i chwyciłem go mocno za koszulkę, po czym mocno go od siebie odepchnąłem. Sam się zdziwiłem, że miałem w sobie tyle siły.
- Nie, pieprz się - syknąłem, po czym szybko od niego odszedłem i udałem sie do swojego domku.
Jeśli jutro naprawdę dojdzie do naszego "boskiego małżeństwa", jestem w czarnej dupie, bo nie miałem zamiaru mieć takiego męża, jakkolwiek to brzmiało.