sobota, 30 listopada 2013

5.

Rozdział piąty.
Komentarze, komentarze, ładnie proszę :)
Endżoj.
________________________
Mogłem to przewidzieć, że Matty będzie na mnie obrażony. Podczas obiadokolacji w ogóle się do mnie nie odzywał, byłem dla niego tylko dodatkiem do otoczenia, który nic nie znaczył. Czułem się zraniony, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że on również mógł się tak czuć. Jednak to nie zależało ode mnie. Nie mogłem odmówić Vicowi, bo nie wiedziałem, jakie byłyby konsekwencje tego odrzucenia. Szatyn mógłby na przykład znów zacząć mnie dręczyć, mimo że powiedział, iż przeżył wewnętrzną przemianę. Uwierzyłem mu, bo dlaczego miałbym tego nie zrobić? Teraz musiałem tylko porozmawiać z Matty'm, który mnie unikał i nie chciał nawet na mnie spojrzeć. 
Następnego dnia na śniadaniu również nie dawał po sobie poznać, że wie o mojej egzystencji. Nie chciałem zaczynać rozmowy przy reszcie chłopaków, bo temat zszedłby na Vica, a wolałem nie poruszać go przy tak dużej ilości osób. Zresztą, musiałem pogodzić się z Matty'm, bo tylko on wiedział o tym, że całowałem się z Victorem, a żaden z nas nie chciał, aby sekret wyszedł na jaw. Na głowie mieliśmy jeszcze trójkę dzieciaków, która nas nakryła, ale wydawało mi się, że maluchy za bardzo bały się komukolwiek o tym powiedzieć, bo wiedziały, do czego zdolny jest Vic, a mógł zrobić wszystko.
Gdy wyszliśmy ze stołówki, chwyciłem Matty'ego za ramię i pociągnąłem za budynek do krzaków, gdzie wczoraj całowałem się z Victorem, ale teraz nie o nim. Kiedy byliśmy otoczeni przez rośliny, Matty skrzyżował ręce na torsie i wbił wzrok z ziemię, byle na mnie nie patrzeć. Rozumiałem, że był zdenerwowany, ale mógł przestać zachowywać się jak obrażona na cały świat nastolatka.
- O co ci do cholery chodzi, co? - zapytałem ostro, na co chłopak parsknął śmiechem.- Co cię tak śmieszy?
- Ty jeszcze pytasz? - mruknął, patrząc na mnie zza okularów.- Myślę, że doskonale wiesz, o co mi chodzi.
- Okej, może i wiem. Ale co, miałem mu odmówić? Powiedzieć, że ma spierdalać, a on wrzuciłby mnie w jakieś krzaki, z których nie mógłbym wyjść?
- Nie wrzuciłby cię. Przecież dobrze się dogadujecie.
- Doskonale wiesz, że to człowiek huragan i nie można przewidzieć, czego mamy się po nim spodziewać.
Matty powoli pokiwał głową, ale nadal nie był do końca przekonany, widziałem to. Musiałem bardziej się postarać, bo nie mogłem stracić przyjaciela przez jakąś głupotę.
- Chciałem popłynąć z tobą, ale boję się z nim dyskutować - mówiłem dalej.- Może teraz nasze relacje wyglądają nieco inaczej, ale uwierz mi, to wcale mi nie pomaga, bo nie zdziwię się, jeśli na przykład jutro znowu zacznie rzucać mną o ziemię. Nie chcę mu się narazić, gdy jest w porządku.
- Cieszę się, że w końcu przestajesz być workiem treningowym, ale nie rozumiem tej jego przemiany. Co jeśli to tylko jakaś chora gra i podstęp?
- Wczoraj z nim o tym rozmawiałem - powiedziałem, a Matty spojrzał na mnie z zaciekawieniem.- Powiedział, że wszystko przemyślał, rozmawiał z Mike'em i postanowił przestać.
- I uwierzyłeś mu? - zapytał sceptycznie.
Pokiwałem głową. Musiałem mu uwierzyć, aby poznać odpowiedź na nurtujące pytania. Jeśli nie wiedziałbym niczego, nadal bym się zamartwiał i nie przesypiał nocy, a tak już czegoś się dowiedziałem, nawet jeśli była to wyssana z palca bzdura. Potrzebowałem czegokolwiek, aby zaspokoić swoją ciekawość.
- Jesteś zbyt ufny. Pamiętaj, że to Vic.
- Nie ufam mu - powiedziałem od razu.- Po prostu chcę wierzyć, że rzeczywiście to wszystko jest prawdą. I wierzę w to.
Matty pokręcił głową, ale po chwili machnął na to ręką. Wiedział, że będę upierał się przy swoim. Oczywiście, szanowałem jego zdanie, bo był moim przyjacielem i bardzo dobrze mnie znał, ale wiedziałem swoje i trzymałem się tego.
- Nie jesteś już na mnie obrażony? - zapytałem.
- Nie. Chodźmy na plac, trzeba się dowiedzieć, co będziemy dzisiaj robić.
Wyszliśmy z krzaków i spokojnym krokiem udaliśmy się na plac. Cieszyłem się, że sprawy z Matty'm się polepszyły, ale wiedziałem, że dość sceptycznie podchodził do mojego "związku" z Victorem. Nie zanosiło się na to, żeby to wszystko ustało, bo gdy obok nas przechodziła meksykańska grupa, szatyn spojrzał na mnie z kokieteryjnym uśmieszkiem i dość jednoznacznie do mnie mrugnął. Oczywiście to sprawiło, że od razu oblałem się rumieńcem, co musiał zauważyć mój rudy przyjaciel.
- Mrugnął do ciebie, ty się rumienisz, wcale nie widać, że coś się kroi - mruknął.- On jest gejem?
- Nie chce, żeby inni się dowiedzieli, ale rozumiem go - odparłem cicho, na wypadek gdyby ktoś zechciał podsłuchiwać naszą rozmowę.- Nie mów nikomu, dobrze?
- Nie powiem. Niesamowite, martwisz się o niego. Do czego to doszło...
Sam nie wiedziałem, do czego to doszło, więc nie odpowiedziałem. Resztę drogi przebyliśmy w ciszy. Stanęliśmy przed Dave'em, który poczekał, aż wszyscy pojawią się na placu, a po chwili w końcu się odezwał.
- Podzielimy się na grupy. Maluchy nadal będą zapoznawać się z jeziorem, lecz tym razem zajmą się nimi średniacy i część najstarszych chłopaków. Reszta młodzieży zajmie się przygotowaniami do jutrzejszego chrztu naszych dzieciaków, a będą to Mullins, Barham, Fowler, Hills, Quinn, Fuentes, Fuentes, Perry, Preciado, Gaskarth, Barakat, Sykes i Nicholls. Wasza trzynastka idzie do domku i opracowuje jutrzejszy dzień. Możecie wybrać sobie opiekuna, który wam pomoże. Reszta przebiera się w kąpielówki i do jeziora.
Szczerze mówiąc, cieszyłem się, że byłem przydzielony do grupy przygotowującej chrzest, bo nie chciałem przebierać się w kąpielówki i pokazywać swojego ciała. Zresztą, nie będzie tak źle, bo będę miał przy sobie swoim przyjaciół. Oliver i Matt raczej nie będą mi dokuczać, bo czują respekt wobec Vica i bez niego nic nie zrobią, a nawet jeśli, to raczej bezboleśnie. Plusem było też to, że przy takiej ilości ludzi, starszy Fuentes nie zacznie się do mnie dobierać. Nie miałem siły na wymienianie się DNA. Może potem, ale na pewno nie teraz.
Jako opiekuna wybraliśmy Austina, bo wszyscy go lubili, no i miał dobre pomysły, więc mógł nam pomóc. Poszliśmy do naszego domy, bo był największy. Zrobiliśmy miejsce w głównym pokoju i usiedliśmy na podłodze, gdzie nie mieliśmy skrępowanych ruchów i mogliśmy przeprowadzić burzę mózgów. Matty trzymał kartkę i długopis, był sekretarzem, notował pomysły, aby o niczym nie zapomnieć, do czegoś wrócić, dodać coś nowego.
- Co wam chodzi po głowach? - zapytał Austin.- Nie róbmy tego, co w zeszłym roku. Wybierzmy inny motyw.
- Zróbmy coś z dżunglą - zaproponował Justin.
- Nie masz dość drzew wokół siebie, Hills? - mruknął Oliver, a Justin wzruszył ramionami.
- Proponuję... - zaczął Jaime, pomyślał chwilę, aż w końcu uśmiechnął się promiennie.- Mitologię grecką.
- To ciekawe - Austin pokiwał głową.- Zróbmy mitologię grecką, będzie zabawnie. Wszyscy się zgadzamy?
Każdy pokiwał głową, bo liczyła się oryginalność, a trudno byłoby wpaść na coś ciekawszego. Teraz pozostało nam wymyślenie zadań.
- Kto zna się na tych wszystkich bogach, wierzeniach i innych? Wymyślmy zadania, które będą z tym związane.
- Najpierw w łódce może płynąć Posejdon, wiecie, broda, trójząb, te sprawy - powiedział Tony.- No i niech ma jakichś sługusów, którzy będą wpychać dzieciaki do jeziora, z pomostu.
- Dobre. Matty, notujesz?
Matty szybko pokiwał głową, zawzięcie pisząc wszystko na kartce.
- Kto będzie Posejdonem? - zapytał.
- Ja mogę być - uśmiechnął się Jack.- Zawsze chciałem mieć brodę.
Zaśmialiśmy się i przeszliśmy do kolejnego punktu.
- Niech sami wyjdą z wody i pobiegną do domku najbliżej jeziora. Tam się osuszą - wtrącił się Matt.- No i wiecie, może będziemy wywoływać ich parami, żeby nie zrobił się rozpiździel na placu.
Austin spojrzał na niego karcącym wzrokiem za użyte słowo, ale skinął głową. Matty zanotował.
- Zróbmy też coś takiego jak piekło, w sensie... Jak nazywało się to piekło?
- Hades, świat umarłych - powiedziałem cicho.
- No tak, Hades racja. I muszą przejść piekło, żeby dostać się na... Tę górę. Quinn, jak nazywa się ta góra?
- Olimp.
- No tak, na Olimp. Jeśli w Hadosie wykonają zadanie, to przejdą do Olompu i przejdą chrzest, jeśli wykonają tam zadanie.
- Cudownie - uśmiechnął się Austin.- Zaraz pomyślimy o zadaniach, rozplanujmy podział na bogów. Kto będzie Hadesem i Persefoną?
- Ja będę Hadesem - uśmiechnął się pod nosem Oliver.
- Persefona to laska? - zapytał Matt. To było do przewidzenia, że chciał być razem z oliverem, ale perspektywa pozostania kobietą wcale mu nie pasowała.
- Tak, Persefona to kobieta.
- Nie chcę być kobietą...
- Możesz być Cerberem - znowu cicho się odezwałem.
- Kto to? - czy ci ludzie nie znali mitologio greckiej? Cholera, z kim przyszło mi pracować...
- To trójgłowy pies pilnujący podziemi, chyba lepszy on, niż Persefona.
- W porządku, będę Cerberem, ale jednogłowym - oznajmił Matt.
- Matt... Cerber... - zanotował Matty, po czym uśmiechnął się i spojrzał na wszystkich.- To kto będzie małżeństwem bogów na Olimpie? Jak się nazywali?
- Hera i Zeus - westchnąłem, przecierając twarz dłonią.
- Tym razem musimy zrobić z kogoś kobietę - powiedział Austin.
- Proponuję Quinna, dużo mu nie brakuje - zaśmiał się Oliver, a ja otworzyłem szeroko oczy i pokręciłem przecząco głową. O nie, na pewno nie.
Nie miałem zamiaru odgrywać roli kobiety, która była boginią takich rzeczy, które nawet do mnie nie pasowały. No świetnie. Może i czasem można było zauważyć u mnie cechy dziewczęce, ale nie przesadzajmy, dobrze? Nie byłem aż tak babski.
- Nie będę kobietą - burknąłem.
- Poświęć się dla drużyny! - powiedział Matt.- Dalej, Quinn, nie bądź babą... Ups - zaśmiał się, a kilka osób mu zawtórowało.
Po kilku minutach nalegań i argumentacji w końcu musiałem ulec, bo nawet nie chciałem myśleć o tym, co by mi zrobili, gdybym się nie zgodził. Bałem się ich. O ile Vic nie stanowił większego zagrożenia, Oliver i Matt w każdej chwili mogli coś mi zrobić.
- To kto będzie Zeusem? - zapytał Matty.
- Je będę - odezwał się Vic, a na jego twarzy widoczny był szelmowski uśmiech.
Świetnie. Po prostu świetnie. Będę żoną Vica, jakkolwiek to brzmi. Specjalnie to zrobił, na pewno. Nienawidziłem go w tym momencie, ale moje serce i brzuch pełen motylków mówiły coś innego. To był całkiem skrajne uczucia, emocje, coś innego. Nie wiedziałem, czy mam używać rozumu, czy swojego serca. na razie byłem bezsilny i głupi. Czekałem na jutrzejszy dzień.
Zaplanowaliśmy zadania, podział obowiązków i orientacyjny czas trwania imprezy. trzeba będzie zająć się też kostiumami, ale na szczęście Grecy nie ubierali się nie wiadomo jak i wystarczyło dobrze udrapowane prześcieradło, aby zrobić sobie togę. Gdy już wszystko było ustalone, inni opuścili nasz domek, oczywiście oprócz nas. Położyłem się na łóżku i zamknąłem oczy. Po cichu zacząłem liczyć do dziesięciu. To mnie uspokajało, a przynajmniej powinno.
- Jak tam, królowo Olimpu? - zagadnął Justin, a ja leniwie otworzyłem oczy i spiorunowałem go wzrokiem.
- Bardzo śmieszne - burknąłem i rzuciłem w niego poduszką.
- Spokojnie, Kells, spokojnie. Współczuję ci jedynie Vica jako męża. Stary, naprawdę.
A mi nie było przykro, bo może to skończy się dobrze i nie będę żałował, że moim mężem będzie Vic, a nie ktoś inny. Cholera, to brzmi co najmniej dziwnie.
Wszystkie rzeczy, które musieliśmy zebrać, czyli na przykład szyszki i pokrzywy, postanowiliśmy znaleźć jutro rano. Chrzest zaplanowaliśmy na siedemnastą, więc wszystko zdążymy zrobić. Musieliśmy dogadać się jeszcze z kucharkami w stołówce, czy użyczą nam jedzenie, które zostanie po jutrzejszym śniadaniu. Papka do zjedzenia to już kultowy punkt każdego chrztu. Gdy ja byłem chrzczony siedem lat temu, papka była nadzwyczaj dobra i zjadłem całą miseczkę, przez co ludzie się ze mnie śmiali, ale nie przejmowałem się tym. Jadłem to, co mi smakowało.
Do stołówko poszedłem razem z Justinem. Zgłosiłem się, żeby nie robić czegoś innego w towarzystwie Vica, Olivera i Matta, a Justin od razu się do mnie dołączył. Weszliśmy do budynku, a następnie podeszliśmy do lady. Nikogo za nią nie było, więc musieliśmy wejść do kuchni. Obiadokolacja będzie za godzinę, więc kucharki na pewno już coś przygotowały. Jako że musieliśmy im przerwać, obeszliśmy ladę i pchnęliśmy drzwi prowadzące do kuchni. Piorunującym wzrokiem spojrzały na nas cztery kobiety w różnym wieku. 
- Nie możecie tu być - warknęła jedna z nich.
- Chcielibyśmy o coś poprosić, możemy? - zapytał Justin.
- Idźcie do magazynku, będzie tam Michelle, która nie zajmuje się niczym ważnym, porozmawiajcie z nią, o cokolwiek wam chodzi.
Skinęliśmy głową i podeszliśmy do drzwi znajdujących się z boku. Otworzyliśmy je i weszliśmy do środka. Gdy rozejrzeliśmy się po pomieszczeniu, nasze spojrzenie padło na stół, na którym siedziała młoda dziewczyna, pomiędzy której nogami stał wysoki chłopak. Para namiętnie się całowała, nie mogli się od siebie oderwać. Ba, oni wręcz ssali swoje twarze. Nie zdawali sobie sprawy z tego, że ktoś wszedł do magazynku. Spojrzałem na Justina, który zagryzł dolną wargę i z błyskiem w oczach obserwował całująca się parę. No tak, Justin to zagorzały heteryk, to normalne, że podniecają go takie widoki. Chrząknąłem głośno, a Michelle oraz jej towarzysz gwałtowanie się od siebie oderwali. Uśmiechnąłem się półgębkiem na widok Mike'a, który podrapał się w tył głowy i spojrzał na mnie zdezorientowanym wzrokiem. Kto by pomyślał, że wplącze się w romans z personelem, co było zakazane. Chyba właśnie coś zyskałem.
- Nie mówcie nikomu - powiedziała cicho Michelle, a Mike szybko pokiwał głową.- Ja stracę pracę, a Mike może mieć poważne kłopoty, prosimy was...
Spojrzałem na Mike'a, w którego oczach wymalowane było przerażenie. Cóż, nie przyłapaliśmy ich na seksie, co nie? Mniejsze zło. Nie byliśmy aż tak nikczemni, aby nagle pobiec do opiekunów i powiedzieć im, że Mike ma romans z najmłodszą z kucharek. Swoją drogą, nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat, różnica wieku nie była tak drastyczna, ale nadal, złamali regulamin.
- W porządku - powiedział Justin, a ja złożyłem ręce na torsie i pokiwałem głową.- Przyszliśmy tu w innej sprawie.
Michelle spojrzała na nas swoimi brązowymi oczami zza zasłony gęstych rzęs. Była bardzo ładna, nie dziwiłem się, że Mike się nią interesował, bo gdybym był hetero, też bym pewnie myślał o niej w ten sposób.
- chcieliśmy poprosić o jakieś jedzenie na jutro, aby zrobić papkę na chrzest dla maluchów - powiedziałem.
- Jej, Kellin, pamiętam, jak zjadłeś całą miskę kilka lat temu - zaśmiał się Mike, a ja wzruszyłem ramionami. Był przyjaznym chłopakiem, ale przez swojego brata raczej zachowywał do mnie pewien dystans.
- Też pamiętam, ale co poradzić smakowało mi. Czyli co, będziemy mogli wziąć jutro to jedzenie? Chodzi nam o jakiś kisiel, budyń, musztardę, kawałki sera i kiełbasy, taka mieszanka.
- Pewnie, wydaje mi się, że nie będzie to problem - uśmiechnęła się dziewczyna.- O ile nie piśniecie ani słówka o tym, co tu zaszło.
Obaj zapewniliśmy ją, że nikomu nic nie powiemy, po czym wyszliśmy z magazynu. Razem z nami poszedł Mike, który jeszcze szybko pocałował Michelle w usta. Zakochani. Gdy znaleźliśmy się w kuchni, szefowa dziwnie na nas spojrzała, bo chyba nie pasowała jej ilość nastolatków wychodzących ze spiżarni, ale nie zadawała pytań, za co byłem jej wdzięczny. Wyszliśmy ze stołówki i Mike chciał odchodzić w stronę swojego domku, ale w ostatniej chwili go zatrzymałem, bo chciałem z nim o czymś, a raczej o kimś, porozmawiać.
- Hej Mike, mogę zmienić z tobą słówko? - zapytałem, a chłopak pokiwał głowa. Przeniosłem spojrzenioe na Justina.- Możesz wrócić do domku, zaraz przyjdę.
- W porządku, do zobaczenia.
Justin odszedł, a ja znowu spojrzałem na Mike'a.
- Chcę ci podziękować - powiedziałem.
- Za co? - zmarszczył brwi, widocznie nie wiedząc, o co mi chodzi.
- Za to, że rozmawiałeś ze swoim bratem i przemówiłeś mu do rozsądku. Traktuje mnie całkiem inaczej, nie dręczy mnie, więc chcę ci podziękowac.
- Wspaniale, ale... Nie rozmawiałem z nim na twój temat.
- Jak to nie? - uniosłem brew w górę i rozchyliłem nieco usta.- Vic mi powiedział, że o mnie rozmawialiście i to między innymi dzięki tobie przeszedł przemianę.
- To nie moja sprawka, ale nie mogę ci powiedzieć, o co chodzi - odparł Mike, a ja z minuty na minutę stawałem się coraz bardziej zdezorientowany.- Po prostu taki się stał, ale nie przeze mnie.
Czyli mnie okłamał. W sensie, że częściowo. Powiedział, że rozmawiał  Mike'em, a tak naprawdę nawet nie zamienił z nim o mnie słowa. Wiem, że trochę przesadzałem, ale nie lubiłem być okłamywany, więc nadszedł czas, aby zachować się jak naburmuszona nastolatka.
- Dzięki Mike - uśmiechnąłem się lekko, po czym szybko pobiegłem w stronę domku, gdzie rezydowali Meksykanie. Miałem szczęście, że akurat wychodził z niego Vic, do którego podbiegłem, chwyciłem go za koszulkę i pociągnąłem za domek, aby nikt nie zobaczył nas razem. Zacisnąłem usta w cienką linię i spiorunowałem szatyna wzrokiem. Żądałem wyjaśnień, teraz, zaraz.
- Hej, spokojnie, Kell - zaśmiał się.- Chodź tutaj.
Chciał ująć moją twarz w swoje dłonie, ale szybko je uderzyłem, przez co cofnął je do siebie i spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- W co ty pogrywasz, co? - wycedziłem.
- Chcę cię pocałować.
- Nie pocałujesz, dopóki wszystkiego mi nie wyjaśnisz. Rozmawiałem z twoim bratem, powiedział mi, że wcale nie rozmawialiście na mój temat i nie powie mi, skąd wzięła się ta twoja nagła przemiana, więc chcę usłyszeć prawdziwa wersję od ciebie.
Vic westchnął ciężko i przewrócił teatralnie oczami. Znowu będzie zgrywał nonszalanckiego macho, który potrafi wybrnąć z każdej sytuacji.
- W porządku, nie rozmawiałem z nim, ale patrz, zmieniłem się - powiedział.- To się nie liczy?
- Nie, bo mnie okłamałeś.
- To nie było kłamstwo. Tylko mały dodatek, nic więcej.
- Nie lubię, gdy ktoś dodaje takie małe dodatki - warknąłem.- Trzeba było od razu mi powiedzieć, że sam do tego wszystkiego doszedłeś, a nie zwalać wszystko na swojego brata.
- Używasz nieodpowiednich słów - powiedział beztrosko.- Doszedłeś, zwalać... Czy ty aby nie myślisz tylko o jednym?
- Jesteś okropny! - zawołałem, ale po chwili się uciszyłem, bo nie chciałem, żeby ktoś nas nakrył.
- Nie mów mi, że nigdy nie uprawiałeś seksu - przekrzywił nieco głowę, a ja oblałem się rumieńcem i odwróciłem wzrok. Okej, może i byłem prawiczkiem, ale co to miało do rzeczy? Mówiłeś, że jakoś z tego wybrnie. Huh, nienawidziłem go za to!
- Jej - zaśmiał się.- Rumieniec na twojej twarzy mówi sam za siebie.
- Nie zmieniaj tematu, co to ma do rzeczy? - oburzyłem się.- To nie zmienia faktu, że zmyśliłeś część historii o swojej przemianie.
- Oj już, zapomnijmy o tym - odparł i chwycił moją twarz dłońmi, po czym naparł swoimi ustami na moje. Nie dałem za wygraną i chwyciłem go mocno za koszulkę, po czym mocno go od siebie odepchnąłem. Sam się zdziwiłem, że miałem w sobie tyle siły.
- Nie, pieprz się - syknąłem, po czym szybko od niego odszedłem i udałem sie do swojego domku. 
Jeśli jutro naprawdę dojdzie do naszego "boskiego małżeństwa", jestem w czarnej dupie, bo nie miałem zamiaru mieć takiego męża, jakkolwiek to brzmiało.

poniedziałek, 25 listopada 2013

4.

Czwarty rozdział, no popatrzcie.
Dziękuję za komentarze! Liczę na kolejne, bo to naprawdę motywujące, a ja sama uśmiecham się na ich widok, bo wiem, że komuś zależy na tym szajsie i chce to czytać.
I mam prośbę - nie poganiajcie mnie. Wiem, że tempo jest mniejsze niż przy ostatnim ficu, ale nie jestem w stanie przyśpieszyć ucząc się o deohydroksyfenylaninie i innych takich białkach, bo biol-chem trochę wymaga od człowieka.
Tak czy siak, dziękuję za wyrozumiałość no i endżoj :)
_________________________
- Wracaj do domku, sam sobie poradzę.
- Nie. Mnie też ukarał, więc będę sprzątał z tobą.
- Idź.
- Nie.
Dlaczego Vic nie wykręcił się ze sprzątania łazienki? Nie miałem pojęcia. Mógł zrobić to z łatwością, był w tym mistrzem. Tym razem było jednak inaczej. Chętnie poszedł ze mną do łazienki, czego nie rozumiałem. Pewnie wsadzi mi głowę do toalety i będzie z siebie zadowolony. Na pewno tak będzie. Nie ufałem mu.
Mimo moich nalegań, nie odpuścił i wszedł ze mną do łazienki. Postanowiłem uporać się ze wszystkim w mniej niż godzinę, a mając przy sobie Vica pójdzie mi pewnie o wiele szybciej.
Położyliśmy wiadra z detergentami, szmatkami i gąbkami na posadzkę. Spojrzałem na Vica, który uśmiechał się pogodnie, ale zarazem nonszalancko. Chciałem zmyć ten uśmieszek z jego twarzy, ale nie potrafiłem. Za bardzo mi się podobał.
- Idź wyczyścić prysznice, ja pójdę do kibli - mruknąłem, biorąc pudełko ze świeżymi kostkami, płyn oraz parę gumowych rękawiczek. Jakby nie patrzyć, to całe czyszczenie toalet było dość obrzydliwe. 
Vic skinął głową, po czym chwycił swoje wiadro i poszedł do części, gdzie znajdowały się prysznice. Zostałem sam i cieszyłem się z tego powodu. Ta cała sytuacja przybrała bardzo niespodziewany obrót i trudno było mi stwierdzić,  czy mi się to podobało. Modliłem się, żeby Vic w końcu przestał mnie dręczyć i właśnie to się stało. Miałem jednak pewne wątpliwości. Wiedziałem, że był zmienny, ale że aż tak? 
Założyłem rękawiczki i zacząłem czyścić toalety i wymieniać w nich kostki. Jak dobrze, że miałem te rękawiczki. W życiu nie dotknąłbym tego samymi palcami. Gdy już skończyłem i wyszedłem z ostatniej kabiny, Vic nadal był przy prysznicach. Cóż, to było dziwne, bo powinno było mu to szybko pójść. Ściągnąłem rękawiczki i wrzuciłem je do wiadra, po czym, marszcząc brwi, wszedłem do części prysznicowej.
- Vic? - odezwałem się.
- W... Huh... Ostatni prysznic - jęknął. Nie był to jęk z przyjemności, ani nic w tym rodzaju. To było spowodowane bólem, byłem tego pewien.
Szybko podszedłem do ostatniego prysznica, który był zakryty zasłoną. Odsłoniłem ją i w mgnieniu oka Vic złapał mnie za koszulkę, aby następnie przycisnąć mnie do kafelkowej ściany, na którą napierałem plecami. Umrę, teraz umrę. Utopi mnie pod prysznicem. Spojrzałem na niego z przerażeniem, na co on zaśmiał się ciepło, ale nadal mnie nie puścił.
- Nie możesz od tak udawać rannego - przemogłem się i w końcu wydukałem słowa, które jako pierwsze przyszły mi na myśl.
- Jakoś musiałem cię tu zwabić - odpowiedział, będąc niebezpiecznie blisko mnie. 
Jego dłonie nadal trzymały moją koszulkę, ale chłopak poluźnił uścisk. To jednak nie znaczyło, że się uspokoiłem. Wręcz przeciwnie, to była cholernie niekomfortowa sytuacja, bo nie wiedziałem, jaki będzie jego kolejny ruch. Po chwili jedna z jego dłoni powędrowała na moje biodro, które zaczął gładzić kciukiem, abym się uspokoił. Czuł to, że się boję, a te mały gest spowodował, że rzeczywiście zrobiło mi się trochę lepiej i mój oddech się ustabilizował. Nadal trzymał mnie za koszulkę, jego druga dłoń głaskała moje biodro, a on z uśmiechem patrzył w moje oczy. Jego czekoladowe tęczówki były cudowne, mogłem wpatrywać się w nie godziny, ale nie powinienem. Jego zachowanie było co najmniej dziwne, bałem się nagłych zwrotów akcji, a nie jego.
- Nie masz się czego bać - powiedział spokojnie.
- N-nie boję się - wydukałem.
- Na pewno - uśmiechnął się, po czym zbliżył się do mnie jeszcze bardziej, przez co czułem jego oddech na mojej skórze. Był o wiele za blisko.
Oczywiście, moje serce waliło jak oszalałe, a w moim brzuchu latało z tysiąc motylków, a jednak, trochę się tego obawiałem. Pewnie ze mną pogrywa, na pewno tak było. Zaraz zaśmieje się prosto w moją twarz i zostawi mnie tu samego, zanosząc się śmiechem.
- Przestań myśleć - odezwał się nagle, jakby siedział w mojej głowie.- Rozluźnij się. Nie zrobię ci nic złego.
- Skąd mogę to wiedzieć? - wyszeptałem, patrząc prosto w jego oczy, od których nie mogłem oderwać spojrzenia. Topiłem się w nich.
- Bo gdybym chciał ci coś zrobić, już dawno bym to zrobił, a nie gadałbym z tobą o jakichś pierdołach - odpowiedział. Okej, to miało sens.- W sumie to chce coś zrobić, ale... To nie jest złe. Ani trochę.
Trochę mnie pocieszył. To oznaczało, że wyjdę z łazienki w całości, ale nie wiem, czy moja psychika to wytrzyma. Już teraz było jej trudno. 
Odwróciłem wzrok, przez co Vic chwycił mój podbródek i sprawił, że ponownie na niego spojrzałem. Po chwili nastąpiło to, czego zupełnie się nie spodziewałem. Vic naparł swoimi ustami na moje, a ja otworzyłem szeroko oczy i ułożyłem dłonie na jego torsie, aby go od siebie odepchnąć. To było o wiele za dużo. Podobał mi się, tak, ale to tak nie działało! Miał być po prostu obiektem moich westchnień. Czułem się co najmniej dziwnie, gdy mnie pocałował, ale dlaczego go odepchnąłem, gdy właśnie na to czekałem?
Nie oddałem pocałunku. Nie potrafiłem. Nie pod względem fizycznym, oczywiście, bo przecież już się całowałem i wiem, jak to robić, ale pod względem psychicznym. Wszystko wybuchło, a ja nie wiedziałem, co mam o tym myśleć. Mój mózg się przegrzał.
Vic uniósł brew w górę. Wyglądał na zdziwionego. Huh, to ja powinienem mieć taką minę! To on pocałował mnie z zaskoczenia, a nie ja jego.
- Może ty nie jesteś gejem, co? - stwierdził, marszcząc zabawnie nos. Co to kurwa za stwierdzenie?
- Słucham?
- Nie pocałowałeś mnie. Nie jesteś gejem?
I co, mam mu teraz udowodnić, że jestem gejem? Oczywiście, że nim jestem! Dziewczyny nigdy mi się nie podobały, po prostu sobie były, wolałem patrzeć na chłopaków. Niech mnie nie prowokuje, bo rzucę się na niego tu i teraz i... Nie. Koniec.
- Jesteś gejem czy nie?
- Jestem, każdy wie, że jestem.
- A ty sam o tym wiesz? - przekrzywił głowę.
- Tak! - zirytowałem się.- Myślisz, że kim jesteś, żeby móc całować sobie nagle jakąś przypadkową osobę? Pod prysznicem?
- Jestem kimś, kto ci się podoba. Nie zaprzeczaj, Kell, doskonale o tym wiem - powiedział, a na moje policzki wpełzł purpurowy rumieniec.- Więc skoro ci się podobam, to dlaczego mnie nie pocałowałeś? - zapytał, ale sam odpowiedział sobie na to pytanie, zanim ja zdążyłem to zrobić.- Bo się boisz. Widzę to po twoich oczach i skórze. Źrenice ci się zmniejszają, a skóra staje się blada i zimna.
Znał mnie lepiej niż ja sam siebie. I co miałem mu odpowiedzieć? Może rzeczywiście się bałem, a strach połączony ze stresem nie jest dobrą mieszanką. Podrapałem się w tył głowy, a Vic chwycił moją twarz i znowu wpił się w moje usta. Tym razem nie potrafiłem mu się oprzeć, po prostu zamknąłem oczy i uległem. Dopiero po chwili naparłem swoimi wargami na jego. Poczułem, jak Vic uśmiecha się w tym pocałunku, który z chwili na chwilę stawał się coraz bardziej namiętny i łapczywy. Objąłem rękoma szyję chłopaka, który chwycił moje uda, abym mógł opleść jego biodra nogami. Mocno mnie trzymał, przyciskając przy tym do ściany. W końcu się od siebie oderwaliśmy, bo musieliśmy zaczerpnąć powietrza. Czułem, że miałem wypieki na policzkach, ciężko oddychałem. Rozchyliłem nieco wargi i spojrzałem na Vica z przerażeniem w oczach, na co on uśmiechnął się lekko i postawił mnie na ziemi. Szybko zabrałem ręce z jego karku i chwyciłem jedną dłonią moje ramię, pochylając przy tym głowę. Nie wiem, dlaczego właśnie się pocałowaliśmy i nie chcę wiedzieć, bo to nie powinno się stać. Postanowiłem tego niczym nie tłumaczyć. Stało się, koniec, nie rozpamiętujmy tego.
- I co? - odezwał się.
- Co i co? - mruknąłem, nadal na niego nie patrząc.
- Pocałunek. Podobało się?
Uch, czy on musiał być taki bezpośredni? Nie potrafiłem rozmawiać na takie tematy. Pocałunek jak pocałunek, prawda? Tylko że ten był z nim.
- Było... Normalnie - wzruszyłem ramionami. Moje motylki w brzuchu mówiły jednak coś innego.
- Oczywiście - pokiwał głową.- Masz miękkie i delikatne usta. Całkiem inne od tych, które już całowałem. Podobają mi się - mrugnął do mnie.
Teraz zrobiłem się czerwony. Nie jak burak. Stałem się tak czerwony, że mogłem zawstydzić to warzywo. Oczywiście, on to zauważył, jakżeby inaczej.
- Uroczo wyglądasz, gdy się tak rumienisz. Naprawdę. To słodkie, gdy zachowujesz się jak typowa nastolatka.
- Jesteś gejem? - palnąłem bez zastanowienia i spojrzałem na niego, na co uśmiechnął się pod nosem i wzruszył ramionami.
- Możesz myśleć, że jestem, ale nie musisz. Na pewno nie możesz mówić o tym innym, dobra? To by było trochę... Dziwne.
Pokiwałem głową. Nie chciałem, żeby ktoś dowiedział się o tym, że całowaliśmy się w łazience. Oczywiście, o wszystkim pewnie powiem Matty'emu, bo ufałem mu na tyle, że wiedziałem, iż nikomu o tym nie powie.
- No to wspaniale. A teraz chodź tu, mam niedobór całowania.
Straciliśmy rachubę czasu i gdy wyszliśmy z łazienki, zrobiło się grubo po północy. Żaden z nas nie chciał sprawdzać godziny, kiedy byliśmy do siebie przyssani. Swoją drogą, bardzo dobrze całował. Był nieco nachalny, ale za to czuły i namiętny. Był idealny, nie oszukujmy się, chociaż nadal dziwiło mnie jego zachowanie. Na razie jednak nie miałem zamiaru znowu zamartwiać się jego poczynaniami.
Gdy każdy z nas musiał wejść do swojego domku, Vic szybko, ale czule pocałował mnie s usta, po czym mrugnął do mnie i odszedł. Zagryzłem dolną wargę i uśmiechnąłem się do siebie. Cały czas się rumieniłem, więc cieszyłem się, że było ciemno, a jedynym źródłem światła był księżyc i gwiazdy.
Wszedłem do swojego domku i pod razu podbiegł do mnie Matty, który miał szeroko otwarte usta. Spojrzałem na łóżko Justina, aby upewnić się, że spał. Nie chciałem, żeby ktoś oprócz Matty'ego wiedział o tym cyrku z Victorem.
- Widziałem was przez okno, całowaliście się, o mój Boże!
- Cicho - uciszyłem go, po czym ściągnąłem buty i podszedłem do łóżka, na którym się położyłem i przetarłem twarz dłonią. Matty w ekspresowym tempie znalazł się obok mnie i popatrzył na mnie zniecierpliwiony.- Tak, całowaliśmy się. Nic wielkiego.
- Jak to nic wielkiego, skoro jeszcze niedawno cię dręczył, matko, Kellin - jęknął.- Nie uważasz, że to dziwne?
- Wiem, że to dziwne, ale nie mam siły o tym myśleć. Mogę pójść spać? Czyszczenie kibli daje w kość.
Matty westchnął ciężko i skinął głową, po czym wrócił do swojego łóżka i przykrył się kołdrą. Szybko przebrałem się w koszulkę do spania i dresy, a następnie położyłem się na miękkim materacu i przykryłem się kocem. Może ten dzień nie był taki okropny. Nadal czułem jego zapach, jego smak... To było coś wspaniałego. Zasnąłem z uśmiechem na ustach, mając nadzieję na jeszcze lepsze jutro.

- Myślałem o tobie.
- Nie tutaj, ktoś zauważy.
- Smutno mi.
Vic spojrzał na mnie oczami szczeniaczka, a ja skrzyżowałem ręce na torsie i pokręciłem głową. Po wczorajszym sprzątaniu łazienki Vic bardzo wczuł się w całowanie mojej osoby, przez co musiałem go od siebie odpychać. Nie chciałem, aby inni zobaczyli nad w jednoznacznej sytuacji, mimo że i tak wiedzieli, że byłem gejem. O Vicu jednak nie mieli pojęcia, więc może po prostu robiłem to dla niego.
Byliśmy na tyłach stołówki, gdzie rosły gęste krzaki i trzeba było przez nie przejść, aby móc zobaczyć, co jest między nimi. To była dobra kryjówka, ale nadal nie czułem się zbyt pewnie. Całowaliśmy się tylko przez chwilę, bo stwierdziliśmy, że po za długiej nieobecności mogą zacząć nas szukać, a jeszcze tego brakowało, żeby znaleźli nas razem. Vic ostatni raz musnął moje wargi, po czym wyszedł z krzaków jako pierwszy. Ja opuściłem to miejsce po jakimś czasie, aby nie wyglądało to zbyt podejrzanie. W końcu wszedłem do stołówki, usiadłem przy naszym stole i spojrzałem na jedzących Justina i Gabe'a.
- Gdzie byłeś - zapytał ten drugi, nadal przeżuwając swoją jajecznicę.
- Zrobiłem sobie krótki spacer, to wszystko -  wzruszyłem ramionami.
- Hej, słyszeliście nowinki? - odezwał się Justin.- Musimy zorganizować chrzest dla dzieciaków. To już w ten weekend, pojutrze, więc trzeba się za to zabrać.
Skinąłem jedynie głową, po czym spojrzałem na stolik, przy którym siedzieli Meksykanie i uśmiechnąłem się na widok Vica. Ten chłopak działał na mnie teraz całkiem inaczej, ale nie wiedziałem czy w pozytywnym znaczeniu tego słowa.
Po śniadaniu jak zwykle zebraliśmy się na placu, gdzie Dave opowiedział nam plan dzisiejszego dnia. Jako że było już zapoznanie z lasem, czas na odkrycie jeziora. Był to duży zbiornik, pełen małych wysepek i zatoczek, które zachwycały swoim urokiem. Oczywiście kto był zaangażowany w niańczenie dzieciaków? My, czyli najstarsi. Może znów trafię na Vica, ale nie byłem pewien czy tego chciałem.
- Dobierzcie się w pary, każda para bierze trójkę maluchów i łódkę.
Lubiłem łódki, bo mogłem się w nich zrelaksować, wystawić twarz do słońca, a dłonie wsadzić do wody. To było wspaniałe uczucie, tak pływać po spokojnej tafli jeziora, nie martwiąc się problemami.
Matty od razu na mnie spojrzał, ale spuścił wzrok, gdy spotkał się ze spojrzeniem Vica. I już wszystko było wiadomo.
- Płyniesz ze mną, Kell? - zapytał, a przez zdrobnienie mojego imienia w moim brzuchu zaczęły szaleć motylki. Znowu.
- A mam jakiś wybór? - mruknąłem.
- Nie. Weźmy sobie jakieś maluchy.
Gdy byliśmy już dobrani w piątki, dzieci miały na sobie kapoki, a my wyciągaliśmy łódki z hangaru, który znajdował się nieco na uboczu obozu. Wzięliśmy dwa wiosła, po czym poszliśmy na pomost, aby "zainstalować się" na pokładzie. Vic zamocował wiosła w uchwytach, po czym zachęcił dzieci do siadania na ławeczce w łódce. Następny wsiadłem ja, a na końcu Vic, który postanowił wiosłować, za co byłem mu wdzięczny, bo ja sam nie zdołałbym tego zrobić.
Młodsi chłopcy spokojnie siedzieli na ławeczce, ja na ziemi, a Vic na drugim siedzeniu, gdzie operował wiosłami. Nie mogłem oderwać od niego wzroku. Przy każdym ruchu jego ramion cicho wzdychałem, aż w końcu podciągnąłem kolana pod brodę, zacisnąłem dłonie w pięści i zakryłem nimi pół twarzy, bo nie chciałem, aby ktokolwiek zauważył, że gapię się na Vica jak na dzieło sztuki, wzdychając i rumieniąc się przy tym. Byłem gorszy niż dziewczyny, naprawdę.
Vic płynął łódką wzdłuż brzegu, aby pokazać dzieciakom zatoczki - głównie te, które mogli odwiedzać, ale również takie, w których nie mogli się zatrzymywać, bo były dziksze i niebezpieczniejsze. Później pokazał im również wysepki, na które można było wyjść. Zatrzymaliśmy się na wyspie otoczonej krzewami i niskimi drzewami. Postanowiliśmy spędzić tu trochę czasu, żeby ramiona Vica odpoczęły, a dzieciaki mogły się pobawić, bo w łodzi nie miały takiej możliwości.
Usiadłem na miękkiej trawie, a po chwili obok mnie pojawił się Vic.
- I jak podoba się wycieczka? - zagadnął.
- W porządku - szepnąłem nieco speszony, bo nadal nie czułem się pewnie w jego towarzystwie.
- Twoja nieśmiałość mnie zabija - zaśmiał się, muskając palcami moją dłoń, przez co zadrżałem.- Nadal się boisz. Jest gorąca, a ty masz lodowatą skórę. Rozluźnij się. Co cię gryzie?
- Ty - powiedziałem od razu.- To przez ciebie. Nie rozumiem twojej przemiany, a ty nie chcesz mi o niej powiedzieć.
- Nie wierzysz we mnie - uśmiechnął się, a ja położyłem się na trawie i śledziłem wzrokiem białe obłoki na niebie.- Może tak naprawdę nigdy nie byłem taki zły, za jakiego mnie uważałeś?
- Nigdy nie uważałem cię za złego. Po prostu... Nie lubiłeś mnie. Dręczyłeś mnie, a teraz nagle mnie całujesz. Jak mam to odebrać? Nie potrafię.
Vic zaśmiał się cicho, po czym położył się obok mnie, a raczej się nade mną nachylił. Znowu był niebezpiecznie blisko, znowu te głupie motylki, znowu to pieprzone serce, które mówiło tylko jedno: daj mu działać. Szatyn zaczął zniżać się jeszcze bardziej, a ja postanowiłem trochę się z nim podroczyć, aby najpierw mi odpowiedział. Jeśli wszystko mi wyjaśni, dam mu się pocałować, bo skłamałbym, gdybym powiedział, że mi się to nie podoba. Dlatego w ostatniej chwili położyłem dłonie na jego torsie i wyprostowałem je, przez co Vic znalazł się wyżej i chytrze na mnie spojrzał.
- Odpowiedz na moje pytanie - powiedziałem uparcie.- Dlaczego się zmieniłeś?
- A jak odpowiem, to będę mógł cię pocałować?
- Będziesz mógł.
- No dobra - westchnął, a moje oczy zaświeciły się, bo możliwe, że zaraz wszystkiego się dowiem.- Po prostu leżałem sobie w łóżku i stwierdziłem, że to głupie co robię. Tym bardziej, że gadałem ze swoim bratem, a on potrafi przemówić mi do rozsądku, to głównie przez niego postanowiłem tego nie ciągnąć. A że jesteś uroczy, to postanowiłem to wykorzystać. Mogę już dostać buziaka? - złożył usta w dzióbek, a ja uśmiechnąłem się nieśmiało i przyciągnąłem go do siebie.
Nasze usta połączyły się w długim i czułym pocałunku. Moje dłonie były zaciśnięte na jego koszulce, jego natomiast ułożone były na moich biodrach. Po chwili przylgnął do mnie ciałem i poruszył swoimi biodrami, obierając się przy tym o moje krocze, na co oderwałem się od jego ust i wydałem z siebie cichy jęk. Po chwili znowu go pocałowałem i tym, co sprawiło, że się od siebie oderwaliśmy, był głos jednego z chłopców.
- Hej, moglibyśmy... Ojej - Vic szybko ode mnie odskoczył, a ja usiadłem na trawie i ukryłem twarz we włosach.
- Co? - burknął, piorunując młodych wzrokiem.
- Chcieliśmy zapytać, czy moglibyśmy iść tam dalej, ale no... Już nic.
- Wracamy do obozu, załóżcie kapoki i do łódki.
Dzieci szybko odeszły, a Vic spojrzał na mnie z błyskiem w oku. Obaj wstaliśmy z ziemi, a ja nadal nie potrafiłem przestać się rumienić. Byle te dzieciaki trzymały buzie na kłódkę, bo czarno widzę przyszłość, jeśli dowiedzą się o nas inni. Vic szybko pocałował mnie w policzek, po czym poszedł do łódki, a ja zaraz za nim, przy okazji patrząc na jego tyłek i uśmiechając się pod nosem.

wtorek, 19 listopada 2013

3.

Nowy rozdział, proszę bardzo.
Dziękuję za komentarze i oczywiście proszę o jeszcze więcej, bo wtedy mam większą motywację i w ogóle.
Mam wrażenie, że jest tu trochę błędów, ale nie mam siły, żeby to sprawdzać.
Tak czy siak, endżoj.
____________________________
Nieprzespane noce na obozach były niepożądane, ponieważ następnego dnia było się niekontaktującym zombie, które musiało biegać po lesie i spróbować się w nim nie zgubić. Gdy leżałem w ciemnym pokoju i pusto patrzyłem w sufit, nie myślałem o tym, jak nieprzytomny będę nazajutrz. W mojej głowie kłębiły się tylko i wyłącznie myśli o Vicu i jego chorej grze. Nie miałem pojęcia, co w niego wstąpiło. To nie było normalne. Przecież jeszcze w poniedziałek nazywał mnie "laczkiem", ośmieszał mnie, a we wtorek nagle zaczął ze mną flirtować i pocałował mnie o wiele za blisko ust. Tu coś nie grało, ale może zbyt pochopnie go oceniałem. Wtedy uderzyło we mnie coś jeszcze - Vic był gejem. Gdyby nie był, to nie zachowywałby się tak. Przecież heteroseksualny mężczyzna sam z siebie nie pocałuje chłopaka, którego lubi dręczyć, prawda? A może to była udręka sama w sobie. Nie byłem dobry w odczytywaniu ludzkiej psychiki, nie tym się interesowałem, więc postanowiłem nie wymyślać żadnych teorii i stawiać hipotez. Byłem jednak przekonany, że Vic był gejem. Tak na dziewięćdziesiąt procent. 
W takim razie, dlaczego mnie gnębił? Czy nikt nie wiedział o jego orientacji seksualnej? Przecież powiedział Matty'emu, żeby nikomu nie mówił o tym buziaku. Tyle pytań, żadnych odpowiedzi. Mimo że trochę się bałem, chciałem się wszystkiego dowiedzieć, aby być pewniejszym. Musiałem wiedzieć, na czym stoję, aby później znowu się nie zbłaźnić. Na razie nie było najgorzej, chłopaki tylko czasem rzuciły jakiś głupi tekst w moją stronę, ale żyłem, miałem wszystkie kończyny na swoim miejscu, nie kulałem, więc było dobrze. Miałem jednak świadomość, że to dopiero początek obozu i wszystko może się jeszcze zdarzyć.
Zasnąłem dopiero o piątej nad ranem i spałem dwie godziny, bo obudził mnie Matty, który skoczył na moje łóżko, przygniatając mnie przy tym. Jęknąłem głośno i przetarłem oczy. Nie dość, że byłem niewyspany, to na dodatek obudzono mnie w mało przyjemny sposób.
Powoli usiadłem na łóżku, po czym spojrzałem na Matty'ego przez zmrużone oczy. Światło nie było potrzebne o tej godzinie, nie w takim stanie, nie w takiej iości.
- Wstawaj, Kells, wstawaj! - uśmiechnął się pogodnie, a ja uniosłem brew w górę. Nie miałem pojęcia, dlaczego był taki zadowolony z życia, ale ja mogłem zidentyfikować się jako jego zupełne przeciwieństwo.- Jest piękny dzień i wiesz, co będziemy dzisiaj robić? Będą podchody. Tak słyszałem, no bo w sumie prawie zawsze są po obeznaniu się z lasem, co nie? Wstawaj, Kells!
Zmierzyłem go posępnym wzrokiem, po czym opadłem na poduszkę i zamknąłem oczy. Nie miałem zamiaru się podnosić, nie byłem na tyle wyspany, aby nagle biegać po domku i ekscytować się jakąś grą dla dzieciaków. Cholera, Matty miał siedemnaście lat, a zachowywał się jak mały chłopiec. Nie rozumiałem jego entuzjazmu.
- Wstawaj albo pójdę po Vica!
Poderwałem się z łóżka, a nawet z niego wstałem, zupełnie jakby wylano na mnie kubeł zimnej wody. Imię Vica to chyba najlepszy budzik z możliwych, co nie było dobre w tym przypadku. Nie powinien tak na mnie działać. 
Matty stanął przede mną i zmarszczył brwi. Coś nie pasowało mu w moim zachowaniu, ale wcale mu się nie dziwiłem. Miał prawo myśleć, że jestem głupi, dziwny i Bóg wie jaki.
- Zachowujesz się inaczej - stwierdził.- To przez tego buziaka od Vica, tak?
- Zapomnijmy o tym, po prostu chciał się ze mną podroczyć - mruknąłem.
- Yhym, oczywiście - Matty przewrócił teatralnie oczami.- Nie wmawiaj mi, że droczy się z tobą przez całowanie cię w policzek, podczas gdy dotychczas miał na to inne sposoby.
Miał rację. To wszystko miało jakieś drugie dno, a ja potrzebowałem czasu, aby je odkryć. Miałem nadzieję, że Matty mi pomoże, bo wydawał się bardziej spostrzegawczy ode mnie.
- Idź się ogarnąć i spotkamy się na śniadaniu, co? Wyglądasz strasznie - skrzywił się, lustrując mnie wzrokiem.
- Dzięki, właśnie to chciałem od ciebie usłyszeć - uśmiechnąłem się do niego sztucznie, po czym wziąłem wszystkie potrzebne rzeczy i poszedłem do łazienki, aby wziąć szybki prysznic i nieco się ogarnąć.
Gdy dotarłem na miejsce, było tu tylko kilku czternastolatków, na których nie zwróciłem większej uwagi. Poszedłem do szatni, gdzie zostawiłem swoje ubrania, wziąłem ze sobą ręcznik i żel pod prysznic, po czym wszedłem do brodzika. Na szczęście były tu zasłony, więc szybko zasunąłem jedną z nich. Trochę krępowałem się swojego ciała, głównie ud i ogólnie nóg, więc prawie nikt nie widział mnie w krótkich spodenkach czy szortach. Po moim ciele spłynął ciepły strumień wody, a ja oparłem czoło o kafelki i westchnąłem ciężko, zamykając przy tym oczy. Zacząłem myśleć o Vicu, co było bardzo złym pomysłem, bo gdy otworzyłem oczy i spojrzałem w dół, moja nabrzmiała erekcja mówiła sama za siebie.
- No nie - jęknąłem. Nie było tu chyba zbyt wielu ludzi, więc jeśli zrobię to szybko i cicho, to nikt się nie dowie, co działo się pod prysznicem numer sześć.
Chciałem dojść jak najprędzej, więc chwyciłem swoje przyrodzenie, po którym szybko zacząłem poruszać dłonią. Zagryzłem dolną wargę, aby stłumić jęki, ale słabo mi to szło, tym bardziej, że wyobraziłem sobie Vica wraz ze mną pod prysznicem.
- K-kurwa, Vic... - syknąłem i gdy już prawie kończyłem, kotara nieco się rozsunęła i zobaczyłem uśmiechniętego Vica.- Wypierdalaj! - krzyknąłem, wypychając go na zewnątrz.
- Myślałem, że mnie wołałeś, więc chciałem pomóc - usłyszałem go zza drugiej strony. 
Spojrzałem na swojego członka i zaskomlałem cicho. I jak mam teraz dokończyć? Byłem boleśnie twardy, cholera jasna. Przecież nie będę masturbował się z NIM po drugiej stronie zasłony.
- Możesz sobie stąd do cholery iść? - zapytałem.
- Czyli nie potrzebujesz pomocy?
- Wcale tego nie robiłem!
- Nie wstydź się, Kellin, wszyscy na tym obozie się masturbują. Niby jak mają zaspokoić swoje potrzeby?
- Wyjdź stąd, proszę...
- Dobra, już. Do zobaczenia na śniadaniu.
Usłyszałem jego zanikające kroki i gdy byłem pewny, że zostałem sam, szybko dokończyłem swoją robotę, a woda zmyła bałagan. Naprawdę, jeśli to był miły Vic, dodałbym mu przydomek "irytujący". Plus, czy on nie miał wstydu? Żeby tak spontanicznie zaglądać pod prysznic, gdy ktoś się myje? Uch, co ja w nim widzę...

Na śniadaniu co jakiś  czas zerkałem na Vica, który raz śmiał się wraz z przyjaciółmi, aby następnie spojrzeć na mnie i mrugnąć do mnie w bardzo kokieteryjny sposób. Czułem się niekomfortowo, przez co na moje policzki wylewał się rumieniec i wyglądałem jak burak aż do końca posiłku. Zauważyli to moi przyjaciele i koniecznie chcieli dowiedzieć się, dlaczego jestem cały czerwony, ale machnąłem na to ręką i porzucili ten temat. Byłem im za to wdzięczny, bo sam nie wiedziałem, co miałbym im powiedzieć. Jeśli te plotki o podchodach były prawdziwe, modliłem się w duchu, żebym nie trafił do grupy, w której będzie Victor.

- Druga grupę zamykają starszy Fuentes i Quinn!
Jęknąłem przeciągle i z opuszczoną głową, powłóczystym krokiem podszedłem do chłopaków z mojej grupy. Średniacy znowu zajmowali się czymś innym, więc do zabawy zostaliśmy wkręceni my i maluchy. Byłem w grupie z kilkoma dzieciakami, Mattem, Jordanem, Alexem, Benem, Tony'm i, na moje nieszczęście, Victorem. Nie miałem nikogo, o kogo mógłbym się oprzeć. No,w  sumie zawsze mogłem trzymać się blisko Alexa, bo on zawsze pozostawał bezstronny, ale wolałbym mieć przy sobie kogoś z mojego domku. Niestety, moi przyjaciele trafili do pozostałych dwóch grup.
Po szybkiej matematyce, jak łatwo wywnioskować, były trzy grupy. Jedna goniła dwie. Drużyna, która zostanie złapana jako pierwsza, będzie musiała wykonać jakieś zadanie. Dave nie zdradził jakie, więc lepiej nie dać się złapać, bo nie wiadomo, co będzie trzeba zrobić (a Grohl potrafił był bardzo chamski i bezlitosny).
Stanąłem obok Alexa, który obdarzył mnie szczerym uśmiechem. Nawet gdybym chciał, nie potrafiłem do odwzajemnić.
Poczułem ulgę, gdy usłyszałem, ze trafiłem do grupy goniącej, bo to oznaczało, że nie spotka nas żadna kara. Nie miałem zamiaru robić niczego dodatkowego, tym bardziej, że dzisiaj wieczorem czeka na mnie walka z toaletami. Ohyda.
Podczas gdy pozostałe dwie grupy przygotowywały dla nas zadania, siedzieliśmy w jednym z domków i czekaliśmy, aż uciekający będą gotowi i uciekną na tyle daleko, że od razu nie dadzą się złapać. Siedziałem nieco na uboczu, obok Alexa. Czułem na sobie wzrok Vica, ale postanowiłem na niego nie patrzeć, bo to przypomniałoby mi wczorajszy dzień. Nie chciałem myśleć o tych buziakach, to nie było na moją głowę. Oczywiście, to jak spełnienie moich marzeń, ale nadal, za bardzo mnie to przytłaczało.
Po chwili do domku zajrzał Dave, który uśmiechnął się do nas.
- Możecie ruszać. Pamiętajcie, musicie wykonać jak najwięcej zadań, bo inaczej wam również wymyślę karę.
No i kurwa pięknie. A już miałem nadzieję.
Wszyscy wyszliśmy z domku i zaczęliśmy iść w stronę lasu. Należało maszerować brzegiem jeziora, gdzie znajdowała się ścieżka. Stamtąd łatwo było trafić w inne miejsca w lesie, do których mieliśmy dostęp. Szliśmy może z trzy minuty, gdy Alex zatrzymał grupę i wskazał na wysokie drzewo.
- Tam jest karteczka, nabita na gałąź! - powiedział i wszyscy zmrużyli oczy, szukając skrawka papieru.
- Wow, Alex, jak ty to zauważyłeś? - zapytał Ben i szczerze mówiąc, mnie też zdziwiła spostrzegawczość chłopaka.
- Nie umiecie patrzeć - wzruszył ramionami, a do drzewa podszedł Vic, który chwycił najniższą gałąź i podciągnął się na niej. Jego mięśnie były idealnie zarysowane i nawet nie zdałem sobie sprawy, że gapię się na niego z rozchylonymi wargami. Nie wiedziałem nawet, czy inni to zauważyli, bo nie mogłem oderwać wzroku od Vica.
Asekurując się dłońmi, stanął na grubej gałęzi, po czym wspiął się na kolejną, aby dosięgnąć kartkę. W końcu chwycił ją palcami i uśmiechnął się dumnie. Ostrożnie zszedł z gałęzi, a z tej niższej zeskoczył na ziemię.
- Czytaj - powiedział do mnie, wręczając mi papierek, a ja zamknąłem usta, chwyciłem go drżącymi dłońmi i zacząłem czytać.
- Spójrzcie na jezioro, a najlepiej pod nie, aby znaleźć kolejna karteczkę - przeczytałem, a wszyscy odruchowo spojrzeli na tafle wody.
- Nic więcej nie ma?
- Nie - pokręciłem głową.
- No to kto nurkuje? - zapytał Matt.- Ja to bym wrzucił Quinna do wody - uśmiechnął się szatańsko, a ja przełknąłem głośno ślinę.
- Zostaw go, przecież on nie umie pływać i zaraz pójdzie na dno, będziesz miał go na sumieniu - powiedział Vic.
Cóż, może ten komentarz z pływaniem nie należał do najmilszych, bo umiałem pływać, ale Vica wszyscy słuchali, więc zostałem uratowany od przemoczenia i niedoboru tlenu w płucach.
- Ja mogę! - odezwał się jeden z mniejszych chłopców.- Pływam w klubie, ja wyłowię!
Vic oczywiście się zgodził, a mały zaczął ściągać z siebie koszulkę i szorty. Został w samych bokserkach.
- Szukaj butelki, słoika... Czegoś, w czym można schować kartkę, żeby się nie zamoczyła.
Chłopiec pokiwał głową, po czym wszedł do jeziora i następnie cały się w nim zanurzył. Nurkował kilka razy, musiał zaczerpnąć powietrza, gdy kończyło mu się w płucach. Za siódmym razem wypłynął z małym, metalowym pudełkiem. Wyszedłszy z wody, wręczył je Vicowi, który otworzył je i wyciągnął z niego karteczkę.
- Pewnie jesteście mokrzy, więc nadszedł czas, aby się osuszyć. Co powiecie na trochę ciepła w głębi lasu? - przeczytał.
Kto to do cholery wymyślał? Ktoś odnalazł w sobie powołanie do układania zagadek? Tak czy siak, musieliśmy wykonać zadania, aby nas nie ukarano. Ruszyliśmy w głąb lasu i próbowaliśmy znaleźć cokolwiek, co kojarzyło się z ciepłem i suszeniem. Miałem co do tego złe przeczucia, ale postanowiłem nie odzywać się niepytany. Szliśmy pięć minut, gdy zobaczyliśmy rozpalone ognisko na małej leśnej polance. Chyba dotarliśmy na miejsce.
- Szukajcie karteczki, czegokolwiek - powiedział Vic i wszyscy zaczęli rozglądać się wokół siebie. W końcu jakiś rusy chłopiec znalazł zwitek papieru.
- Ugaście ogień. Idźcie tam, gdzie lubimy wrzucać nieudaczników.
Wszyscy, który zorientowali się, o co chodziło, zaśmiali się głośno i spojrzeli na mnie. Skrzyżowałem ręce na torsie. To było oczywiste, że chodziło o bagno i że mówiąc "nieudaczników" mieli na myśli mnie. Wszyscy, oprócz Alexa i ku mojemu zdziwieniu Vica, śmiali się do rozpuku. Cóż, mi nie było do śmiechu, bo nie lubiłem kąpać się w bagnie i wpadanie do niego nie należało do najprzyjemniejszych wspomnień.
- No, Quinn, idziemy do twojego ulubionego miejsca - zaśmiał się Matt, a inni mu zawtórowali, gdy poszliśmy dalej.- Co powiedz na kolejną kąpiel?
- Bardzo śmieszne... - mruknąłem, zostając nieco z tyłu, bo nie chciałem wchodzić im w drogę.
- Nie komentuj, bo źle się to dla ciebie skończy - warknął Matt i temat ucichł.
Szedłem na szarym końcu za grupką maluchów. Nie miałem siły słuchać docinek i chamskich komentarzy, dlatego postanowiłem się od nich odciąć. Po chwili nie byłem już sam, bo obok mnie pojawił się uśmiechnięty Vic. Spojrzałem na niego, po czym przewróciłem teatralnie oczami i odwróciłem wzrok. Nie chciałem się z nim męczyć, wolałem zostać sam.
- Miałeś się dla mnie uśmiechnąć, pamiętasz? - zagadnął pogodnie.
- Nie mam powodów do uśmiechu, pamiętasz? - odpowiedziałem, naśladując jego ton wypowiedzi.
- Na pewno masz. Dlaczego jesteś taki zrzędliwy?
- Och, no nie wiem, może dlatego, że jestem traktowany gorzej niż gówno? - syknąłem.
Vic przez chwilę się nie odzywał. Nie miałem pojęcia, czy myślał nad moimi słowami, czy zaczął bujać w obłokach. Jego twarz miała łagodny wyraz, a on sam uśmiechnął się lekko.
- Jesteś zmienny jak pogoda w marcu, wiesz? - odezwał się w końcu.- Raz jesteś spokojny, a potem na mnie warczysz. Teraz jesteś pewny siebie, żeby potem siedzieć w kącie potulny jak baranek. Jestes bardzo, bardzo zmienny.
- A ty niby nie? - prychnąłem.- Najpierw traktujesz mnie jak worek treningowy, a teraz nagle zaczynasz mnie...
- Ciiiiiiiicho - uciszył mnie, a ja zamknąłem usta i uniosłem brew w górę.
Nie chciał, żeby ktokolwiek dowiedział się o tym, że rozmawiamy w normalny sposób. No tak, to było do przewidzenia. Bał się o swoją reputację. Przecież ten "fajny" koleś nie może spontanicznie rozmawiać sobie z "frajerem".
- Czy ty... - zacząłem, ale nie skończyłem, bo doszliśmy do bagna, gdzie zaczęliśmy szukać kolejnej karteczki.
Niestety, była bardzo trudno ukryta i ktoś stwierdził, że może wrzucili ją do błota. Według mnie było to absurdalne, bo nikt nie jest w stanie wyłowić z tego bajora małej rzeczy. Nie da się tu zanurkować, to awykonalne. Jako że ci ludzie byli tępi, postanowili wyłowić karteczkę z bagna, mimo że na pewno jej tam nie było. oczywiście, nikt nie chciał wejść do szlamu i wyjść cały brudny, więc co zrobili w tej sytuacji? Podeszli do mnie, czego mogłem się spodziewać. Spojrzałem asekuracyjnie na Vica, który wcześniej uratował mnie od zamoczenia, więc może i teraz mógłby coś im powiedzieć, żeby zostawili mnie w spokoju. Jednak on wydawał się, jakby w ogóle nie widział tej całej sytuacji. Gawędził sobie z Tony'm i maluchami na boku. Przełknąłem głośno ślinę i spojrzałem z przerażeniem na stojącego naprzeciwko mnie Matta.
- Dalej, Quinn, wyskakuj z ciuchów albo wrzucimy cię tam ubranego. Masz wybór.
Cofnąłem się o krok i poczułem, jak na moich ramionach zaciskają się palce Jordana. Nie chciałem się przy nich rozbierać, nie lubiłem, gdy inni patrzyli na moje ciało. Brzmiało to dość dziewczyńsko, ale taka była prawda. Byłem blady, byłem chudy, byłem osłabiony przez głupie kawałki metalu, a to tylko ból fizyczny. Za psychiczny dziękuję panom stojącym przede mną.
- Liczę do trzech - powiedział Matt.- Jeśli się nie rozbierzesz i nie wejdziesz do bagna, wrzucimy cię do niego tak jak stoisz. Raz... - nie poruszyłem się.- Dwa...- nie mogłem się ruszyć.- Trzy. Wybacz, Quinn. czas na kąpiel.
Matt chwycił mnie w pasie, podniósł do góry i przewiesił sobie na ramieniu, tak samo jak Vic w autobusie. Tylko że tam był Vic, a tu jest Matt.
- Zostaw mnie, proszę - zaskomlałem.
- Trzeba było myśleć wcześniej - zaśmiał się szyderczo, a po chwili poczułem, jak spadam w dół i uderzam w leistą, nieprzyjemną maź.
Z trudem wystawiłem głowę ponad powierzchnię błota, łapczywie zaczerpując powietrza. Byłem pokryty szlamem od stóp do głów, łącznie z twarzą i powiekami. Otworzyłem oczy i zobaczyłem płaczących ze śmiechu chłopaków. Vic znowu się nie śmiał, choć mogłem zauważyć, że uśmiecha się pod nosem.
- Szukaj kartki! - krzyknął Matt.
Wyplułem odrobinę błota z ust i próbowałem wyjść z bajora. Było to cholernie trudne, bo bagno było gęste, a ubrania krępowały moje ruchy. Bez pomocy ani rusz.
- Hej, tu jest ta kartka, pod kamieniami - odezwał się Tony. Nagle wszyscy przestali się mną interesować i zabrali się za czytanie karteczki. Następnie bez słowa ruszyli dalej, zostawiając mnie tu samego. A jednak, ktoś został. Tą osobą był Vic.
- To lepsze niż spa, co? - uśmiechnął się, wyciągając ręce w moją stronę.
Chcąc nie chcąc, chwyciłem je i po długim wydostawaniu się z bagna, w końcu się udało. Wyglądałem gorzej niż źle, więc postanowiłem udać się do obozu i nie kontynuować tej "zabawy". Bez słowa zacząłem iść przed siebie. Vic oczywiście zaraz znalazł się obok mnie.
- Nie w tę stronę, mieliśmy iść do domków na drzewie - powiedział.
- Ide do obozu, nie mam zamiaru przebywać z tymi ludźmi.
- To tylko zabawa, Kellin...
- Zajebista ta zabawa, naprawdę. Jestem ubłocony i obolały, świetnie - prychnąłem i próbowałem powstrzymać łzy cisnące mi się do oczu. Nie mogłem się przy nim rozklejać.- Też bardzo dobrze się bawię. Bardzo lubię pływać w bagnie.
- Wiesz, że Matt próbuje dorównać Oliverowi. Zawsze był w jego cieniu.
- To nie tylko Matt! - krzyknąłem, zatrzymując się.- To wy wszyscy! Jesteś taki sam i nie rozumiem, dlaczego nagle stałeś się dla mnie taki miły, ale przestań, kurwa mać, bo to sprawia, że jest mi jeszcze ciężej i nie wiem, czego mam się po tobie spodziewać!
- Wolisz, żebym cię dręczył?
- Tak! Znaczy... Nie! Oczywiście, że nie. Ale zachowujesz się, jakbyś się o mnie martwił, a o mnie nikt się nie martwi.
Ruszyłem z miejsca. Widziałem już nasze domki, więc przyspieszyłem kroku. Na placu stał Dave, który zmarszczył brwi, gdy zobaczył mnie i Vica stojącego za mną.
- Co wy tu robicie? - zapytał.- Czemu jesteś cały brudny? Nie możecie tak robić.
- Przyszedłem się umyć - mruknąłem.
- Nie możesz kończyć zadania przed czasem, jeśli go nie wykonałeś! To samo tyczy się ciebie, Fuentes - spojrzał groźnie na Vica, który wzruszył ramionami. No tak, nigdy niczym się nie przejmował.- Dlatego na dzisiejszej zmianie Quinna pomożesz muz  czyszczeniem łazienki.

czwartek, 14 listopada 2013

2.

Miał być wczoraj, ale jest dzisiaj. Tak czy siak, proszę bardzo.
Chyba nie muszę przypominać o komentarzach, prawda? Chyba muszę. KOMENTARZE OK, KOMENTARZE SA FAJNE.
Endżoj.

____________________
Vic
Nie obudziło mnie słońce, śpiewające o poranku ptaki czy wiatr za oknem. Nie. To był mój brat, który siłował się z Tony'm, na drewnianej podłodze w naszym domku. Nie wiem, jaki był sens tej zabawy, ale najwyraźniej tak się wczuli, że nie zauważyli, jak nad nimi stoję i po chwili chwytam ich włosy, aby ich od siebie odciągnąć. Obaj syknęli z bólu i wstali z podłogi, a ja skrzyżowałem ręce na torsie i uniosłem brwi w górę. Byli strasznie dziecinni, mimo że urodzili się tylko rok później niż ja. Trochę dojrzałości, czegokolwiek. Tarzanie się po podłodze o siódmej trzydzieści rano wcale nie było śmieszne.
Od ósmej do dziewiątej trwało śniadanie, o dziewiątej trzydzieści wszyscy zbierali się na placu, aby opiekunowie poinformowali nas o planie dnia, który wypełnialiśmy o dziesiątej. Ważna była punktualność, inaczej trzeba zmierzyć się z przykrymi konsekwencjami. Z przykrymi konsekwencjami będą musieli zmierzyć się również Mike i Tony, jeśli zaraz się nie uspokoją. Zaczęli działać mi na nerwy, a ja byłem człowiekiem dosyć wybuchowym i mało kto chciał igrać ze mną w czasie mojej furii. Dlatego też obaj pospiesznie wyprostowali się i otrzepali z kurzu. Mike jeszcze raz z uśmiechem lekko uderzył Tony'ego w ramię, na co ten zaśmiał się cicho.
- Dziękuję za pobudkę - mruknąłem.- Chyba nadajecie się do maluchów, a nie do naszej grupy wiekowej, co?
- Oj Vic, wyluzuj - Tony przewrócił teatralnie oczami.- Nie możesz być taki niemiły, jeśli chcesz opleść sobie Quinna wokół palca.
Już chciałem mu odpowiedzieć, ale szybko się zamknąłem, bo nie miałem o czym z nim dyskutować. Musiałem się zmienić, aby wygrać ten głupi zakład, w który wkopałem się wczoraj na obiadokolacji.
dzień wcześniej
- Nie bądź taki pewny siebie, Vic, to nie jest możliwe - zaśmiał się Jaime.
- Nie wierzysz we mnie? - zagadnąłem z szelmowskim uśmiechem.- Potrafię osiągnąć wszystko, a ty możesz tylko patrzeć, jak to robię.
Czasem bywałem zbyt pewny siebie i przez to odbierano mnie jako wyzywającą osobę. Ludzie nie lubili stawać ze mną do jakiejkolwiek rozgrywki, bo wiedzieli, że jestem cholernie uparty i łatwo się nie poddaję, więc praktycznie każda gra zakańczała się moim zwycięstwem. Lubiłem władzę, lubiłem swoją popularność.
- Jesteś pewny, że nic nie stoi ci na przeszkodzie? - zapytał z niedowierzaniem Tony, a ja skinąłem głową.- W porządku. W takim razie, spraw, żeby Quinn nagle się w tobie zakochał, a potem rzuć go na koniec obozu, a jeśli tego nie zrobisz, powiemy wszystkim, że jesteś gejem.
Szczęka mi opadła. Uśmiech z mojej twarzy zszedł tak szybko, jak się pojawił, a mój wzrok powędrował do stolika, przy którym siedział Kellin wraz ze swoimi przyjaciółmi. Nasze spojrzenia spotkały się na chwilę, ale chłopak przerwał tę więź i zaczął się rumienić. Był uroczy, tak, ale czy od razu chciałem, żeby się we mnie zakochiwał? To ja go gnębiłem, cholera jasna, nie mogłem zmienić się od tak i nagle zacząć go lubić. Zresztą, to było nadto widoczne, że mu się podobałem. Musiał przystopować z zagryzaniem wargi i rumienieniem się na mój widok.
Spojrzałem asekuracyjnie na Mike'a, który wzruszył ramionami.
- Nie wtrącam się w to, ja nikomu nie powiem, że jesteś gejem. Dogaduj się z nimi.
Tak, byłem gejem, ale dobrze się z tym ukrywałem, żeby nie traktowano mnie jak Kellina. To popsułoby moją reputację. Nikt oprócz Mike'a, Tony'ego i Jaimego nie wiedział o tym, że wolę mężczyzn i chciałbym, żeby tak pozostało.
- Więc co? - Jaime uśmiechnął się uroczo.- Zakład?
Wyciągnął do mnie rękę, na którą spojrzałem niepewnie. Po chwili jednak uścisnąłem ją, a Tony przeciął dłonią nasz uścisk. I to mają być przyjaciele?
powrót do teraźniejszości
- Nie mów mi, co mam robić, dobra? - warknąłem.- Jakoś to wszystko opracuję. Mam na to trzy tygodnie.
- Powodzenia! - zawołał Tony i wyszedł z domku. Zanim Mike poszedł w jego ślady, spojrzał na mnie sceptycznie.
- Wiesz, że mogłeś z nimi negocjować?
- Czy ja wyglądam na osobę, która negocjuje? - mruknąłem.- Zresztą, gdybym zaczął kręcić, to by pokazało, że jednak się waham, a ja...- zatrzymałem się na chwilę, gdy zobaczyłem minę Mike'a.- To nie może być nic trudnego, to tylko laczek.
- Lubi czasem popyskować, a kto wie, jaki jest w domku, a nie poza nim. A zresztą, to ty się w to wpakowałeś, więc to ty z tego wychodź. Idę do Tony'ego.
Z tymi słowami wyszedł z domku, a ja zostałem sam ze swoimi myślami. Może i to wszystko było głupie, ale nie mogłem im pokazać, że czegoś nie zrobię. Byłem gotowy nawet na rozkochanie w sobie Kellina. Z głośnym westchnieniem podszedłem do szafy, z której wyciągnąłem czyste ubrania, dezodorant i ręcznik. Musiałem chociaż trochę się odświeżyć, nie potrafiłem tak po prostu zrezygnować z porannej toalety. W domku przebrałem jedynie spodnie i założyłem buty, po czym bez koszulki, z wszystkimi potrzebnymi rzeczami w dłoniach, wyszedłem na dwór. Było przyjemnie, w końcu to lato, a leśne drzewa skutecznie chronił nas przed rażącym słońcem. Po drodze do łazienek minąłem się z Jaimem.
- Twój przyszły kochać właśnie bierze prysznic, zdobądź go, tygrysie - zaśmiał się, a ja uciszyłem go ruchem ręki. Jeszcze tego mi brakowało, żeby wszyscy się o tym dowiedzieli.
W końcu dotarłem do łazienki, do której wszedłem. Była podzielona na trzy części - jedna z umywalkami i toaletami, druga z prysznicami, a trzecia była szatnią. Najpierw załatwiłem wszystko to, co miałem do załatwienia, a potem szybko się odświeżyłem i zacząłem rozczesywać włosy, patrząc na swoje odbicie w lustrze. Uśmiechnąłem się pod nosem, gdy zobaczyłem Kellina, który zamarł z bezruchu, gdy padło na mnie jego spojrzenie. Miał na sobie jedynie rurki, był w trakcie zakładania koszulki, ale zastygł.
- Hej, la... Kellin - szybko zmieniłem taktykę. Nie mogłem nazywać go laczkiem, bo wtedy nic mi się nie uda.- Jak noc?
Brunet zmarszczył brwi i nałożył koszulkę, po czym przeczesał swoje wilgotne włosy palcami. Zdziwiła go moja nagła zmiana podejścia do jego osoby, ale to było to przewidzenia.
- W porządku? - mruknął, po czym zaczął iść w stronę wyjścia.
Nie chciał przebywać w moim towarzystwie, to zrozumiałe. Gdy wyszedł z łazienki, uśmiechnąłem się pod nosem. Jakoś to będzie. I tak to wygram. Zawsze tak było.

Kellin
- On był dla mnie miły - powiedziałem chłopakom przy śniadaniu.- Zapytał jak noc. Co więcej, zwrócił się do mnie po imieniu. Co to może do cholery jasnej oznaczać?
Naprawdę, czasem byliśmy gorsi niż dziewczyny. Lubiliśmy plotkować, obóz żył nowinkami, które nie zawsze należały do prawdziwych. Co innego mieliśmy robić? Czasem trzeba na kogoś popatrzeć z innej perspektywy, a potem zmieszać go z błotem, tak jak zrobili to w moim przypadku. Na tym polegały plotki.
- Naprawdę się tym przejmujesz? - zapytał Matty, poprawiając okulary na nosie.
- Uhm, tak? Przez noc zrobił rachunek sumienia i teraz pokutuje?
- Może po prostu ma dobry dzień, kto go tam wie - Gabe machnął ręką.- Wiesz, że to istny huragan, jest nie do ogarnięcia.
- Tak, wiem - westchnąłem.
Zaczynałem mieć nadzieję, ze jednak przeszedł jakąś wewnętrzna przemianę i postanowił traktować mnie jak normalnego człowieka. Patrząc na to z perspektywy chłopaków, chyba mieli rację. Przecież nie zmienił się w ciągu jednej nocy. Wczoraj rzucił mną o ziemię i upokorzył przed całym towarzystwem, nie oszukujmy się.
Kątem oka zerknąłem w stronę meksykańskiego stołu i zauważyłem, że Vic patrzy na mnie z lekkim uśmiechem. Okej, to było trochę przerażające i dziwne. Nie wiedziałem, czego mam się po nim spodziewać. To będą długie trzy tygodnie.
Po śniadaniu wszyscy zebrali się na placu, aby dowiedzieć się, jakie są play na dzisiejszy dzień. Starsi wiedzieli, co to będzie, bo pierwszy tydzień zawsze wyglądał tak samo, aby dzieciaki mogły oswoić się z nowym otoczeniem. Nikt nie chciał, żeby zgubiły się w lesie, dlatego musiały go chociaż w części poznać.
- Dzień dobry! - przywitał nas dziarsko Dave, obok którego stała reszta opiekunów.- Mam nadzieję, że noc była udana. Ale nie mówmy o tym, przejdźmy do tych ważniejszych rzeczy, a mianowicie, nasz plan na dzisiaj. Wyruszymy do lasu, nie wszyscy, oczywiście. Starsi - wskazał dłonią na naszą grupę - zajmą się młodszymi. Średni zostają w obozie z panią Jardine i panem Carlile. Możecie już iść.
Taylor i Austin ruszyli z miejsca, a za nimi podreptali młodsi od nas. Zostaliśmy tylko my i maluchy.
- Mamy dwudziestu pięciu chłopców. Podzielimy się na pięć grup, każda grupa będzie miała dwóch opiekunów, czyli starszych chłopaków. To wasze zadanie, aby pokazać małym, jak wygląda las. My jedynie będziemy po nim krążyć, jeśli ewentualnie coś by się stało. Dobra, maluchy, podzielcie się w piątki i zaraz wybierzemy waszych opiekunów.
Dzieciaki zwinnie dobrały się w grupy i teraz nadszedł czas na nas. Było nas dwudziestu, co oznaczało, że tylko połowa będzie miała zajęcie na dzisiaj. W duchu modliłem się, żeby mnie nie wybrano, ale i tak miałem przeczucie, że będę musiał odwalić tę robotę. Podpadłem Dave'owi z kalendarzem, więc teraz będzie chciał karać mnie jak najczęściej.
- Grupa pierwsza, Mullins i Barham
Obaj uśmiechnęli się do siebie, po czym podeszli do grupki chłopców, z którymi zaczęli gawędzić. Przynajmniej się lubili, a mnie nikt nie polubi i tu tkwił problem.
- Grupa druga, Bruce i Sykes.
Wysoki i chudy Oliver podszedł do drugiej grupy, a za nim podreptał chłopak o przydługich, kręconych włosach, Ben.
- Grupa trzecia, Barakat i Gaskarth.
Aka najwięksi geje tego obozu, ale wszyscy ich lubili, więc ich nie gnębiono, w przeciwieństwie do mnie, czego nie rozumiałem. Alex i Jack nie byli oficjalnie razem, nikt z nich nie powiedział, że są homoseksualistami, ale po ich zachowaniu było widać, że między nimi jest jakaś chemia i chciało się krzyknąć "ultra gaaaaaaaay" najgłośniej jak się dało.
- Grupa czwarta, Nicholls i Fish - czyli kolejni przyjaciele, zadowoleni ludzie w fajnej grupie.- Ostatnia grupa... Pomyślmy... - jego spojrzenie padło na mnie, a następnie na Vica, po czym uśmiechnął się dumnie.- Starszy Fuentes i Quinn, dalej.
Jęknąłem głośno. Gorzej nie mogłem trafić. Znaczy się, zawsze mogłem być z Oliverem, który sprałby mnie na kwaśne jabłko na miejscu, był chyba gorszy od Vica, ale nadal, wolałbym zostać w obozie i porobić coś innego. Ze spuszczoną głową podszedłem do ostatniej grupy chłopców. Vic stanął obok mnie. Promieniał, dosłownie promieniał.
- Głowa do góry, Kellin - zagadnął pogodnie.- To będą przyjemne wspólnie spędzone godziny, uwierz mi.
I znowu był taki miły! Nie wiedziałem, w co pogrywał i nie byłem pewny, czy w ogóle chciałem to wiedzieć. Nie miałem czasu na te rozmyślania, bo musieliśmy wejść w głąb lasu. Ja, Vic i nasza grupka dzieciaków, poszliśmy najpierw na prawo od jeziora. Nie poszła tam żadna grupa, więc warto było zacząć od tamtej strony. Nie miałem zamiaru zbytnio się wychylać i dałem dowodzić grupie Vicowi. Ja jestem tu tylko i wyłącznie dla towarzystwa.
- Tędy dojdziecie do naprawdę gęstych krzaków, bardzo trudno się przez nie przedostać - zaczął mówić, gdy szliśmy wąską dróżką.- To praktycznie niemożliwe, jeśli nie obetnie się sporej ilości gałęzi. Dlatego lepiej nie zapuszczać się za krzaki, bo nikt nie wie, co tam jest i to wszystko może zakończyć się w raczej przykry sposób. Zrozumiano? - zapytał, a dzieciaki odpowiedziały twierdząco. Miał niesamowite podejście do dzieci, co trochę mnie zdziwiło, ale była to raczej dobra cecha. Po prostu się tego po nim nie spodziewałem. Doszliśmy do chaszczów i przystanęliśmy przy nich na chwilę.- Możecie popatrzeć i spróbować przejść, ale zapewniam was, nie uda wam się to, skoro nawet ja nie potrafiłem tego zrobić - oznajmił pewnie, po czym stanął obok mnie i uśmiechnął się kokieteryjnie.- Trochę entuzjazmu, Kellin. Uśmiechnij się - oparł się ramieniem o najbliższe drzewo i patrzył na mnie tymi czekoladowymi oczami, w których mógłbym się utopić.
- Nie mam powodów do uśmiechu - syknąłem.
- Uśmiechnij się. Dla mnie?
- Dla ciebie? - uniosłem brwi w górę.- Niby dlaczego mam uśmiechać się dla ciebie?
- Bo jestem dla ciebie miły, zajmuję się maluchami?
- Och, spieprzaj - warknąłem i dopiero po chwili do mnie dotarło, co powiedziałem.
Czekałem na jakikolwiek atak z jego strony, ale niczego nie poczułem. Nic mi nie zrobił. Po prostu machnął na to ręką i poszedł do dzieciaków, które nie radziły sobie z krzakami, mimo że bardzo chciały i zawzięcie próbowały to zrobić. To zdziwiło mnie jeszcze bardziej. Zawsze, gdy się mu odszczekiwałem, musiałem przyjąć pewne konsekwencje, a teraz on tak po prostu to olał? To nie było w jego tylu. Na pewno w coś mnie wrabiał, tylko nie potrafiłem odgadnąć w co. Dodatkowo to jego spojrzenie, które mówiło samo za siebie... Takie wyzywające i kokieteryjne... Czy on do cholery jasnej ze mną flirtował? Przecież nie był gejem. Nie mógł nim być, skoro robił sobie ze mnie jaja właśnie z tego powodu. Ten człowiek był o wiele za tajemniczy i właśnie to mnie martwiło. Nie wiedziałem, czego mam się po nim spodziewać.
- Okej, idziemy dalej! - zawołał do chłopców, którzy odeszli od krzaków. Szybko ich policzyłem i gdy naliczyłem pięciu (skomplikowana matematyka), ruszyliśmy z miejsca. Gdybyśmy zgubili któregoś z nich, byłoby niemiło, a nie chcieliśmy wpadać w bezsensowne kłopoty.
Naszym następnym punktem była niewielka polana, którą zawsze oświetlało słońce, bo nie zasłaniały jej korony drzew. Długie promienie słońca sprawiały, że to miejsce wyglądało magicznie, dlatego często tutaj przychodziliśmy, aby po prostu się zrelaksować.
- Tutaj możecie się bawić, odpoczywać, cokolwiek - powiedział Vic.- Jest to ostatnie miejsce, do którego możecie przyjść, wasz rocznik nie może iść dalej, bo las robi się gęsty i można łatwo się w nim zgubić. Więc zapamiętajcie, polana to skraj naszego obozu, podobnie jak tamte krzaki. Chodźmy dalej.
Vic zachowywał się jak dobry starszy brat, przewodnik. Ja zamykałem nasz pochód. Nie chciałem wtrącać się do jego oprowadzania po lesie, gdy tak dobrze mu szło. Zresztą, tu na końcu ogonka miałem trochę spokoju na rozmyślaniu o Vicu i jego zachowaniu. Od czasu do czasu uspokajałem tylko jakichś dwóch chłopców, którzy chcieli odłączyć się od grupy, ale po piątym upomnieniu wybili to sobie z głowy.
Byliśmy przy karmniku dla zwierząt, drzewach, na których kilka lat temu zbudowaliśmy domki i przy bagnie, które kiedyś próbowaliśmy osuszyć, ale nam się nie nie udało (kiedyś mnie do niego wrzucili, wcale nie było mi do śmiechu).
Gdy postanowiliśmy ruszyć do naszego obozy, zatrzymałem Vica, chwytając go za rękę. Chłopak spojrzał na nasze dłonie, po czym uśmiechnął się pod nosem, a ja oblałem się rumieńcem i zabrałem rękę.
- Przechodzimy na wyższy poziom? - zapytał zalotnie, a ja prychnąłem pod nosem i spuściłem głowę, aby na niego nie patrzeć. Były inne sposoby, aby zwrócić na siebie jego uwagę, a ja wybrałem najgorszy z możliwych.
- Wcale nie - mruknąłem.- Brakuje nam dwójki chłopaków, nie zauważyłeś, że jest tylko trójka?
Vic spojrzał na dzieciaki, po czym uniósł brwi. Szedł przodem, mógł nie zauważyć, że kogoś brakuje, a ja byłem zbyt zaabsorbowany myślami o tym idiocie, żeby zwracać uwagę na maluchy.
- Kurwa - przeklął.- Wracamy.
Wszyscy cofnęliśmy się do moczar. Reszta dzieciaków zachowywała się grzecznie. Miałem wrażenie, że nie chciały podpadać Vicowi, bo słyszały, do czego był zdolny. Ja też nie chciałem, ale nawet jeśli siedziałbym cicho, on i tak znalazłby jakiś sposób, aby zmieszać mnie z błotem. Co do błota, był nim pokryty chłopiec, który odłączył się od grupy. Stał po kolana w bagnie, a drugi z nich znajdował się na brzegu i trzymał tamtego za ręce, aby pomóc mu wyjść. To nie mogło się udać, skoro nawet Matty miał problem z wyciągnięciem mnie z tego bajora, a byliśmy wtedy starsi od tych dzieci.
- Co wam odbiło?! - krzyknął Vic, a chłopcy spojrzeli na niego z przerażeniem w oczach.- Myślałem, że w tym wieku ma się trochę oleju w głowie! posuń się - powiedział do chłopca na brzegu, który szybko podbiegł do trójki pozostałych dzieci.- Chwyć mnie za łokcie, żeby nasze ręce się splotły - wyciągnął swoje ręce w stronę brudnego chłopaka, chwycili się, po czym Vic zaczął powoli się cofać. To było trudne, bo dzieciak głęboko ugrzązł. Wtedy podszedłem do Vica, chwyciłem go w pasie i zacząłem ciągnąć, aby chociaż trochę mu pomóc. Po pięciu minutach chłopiec w końcu wyszedł z bagna. Był pokryty błotem, nawet Vic miał na twarzy kilka kropel szlamu, ale wydawał się, jakby o tym nie wiedział. Spojrzał groźnie na obu chłopców. - Grohl o wszystkim się dowie, możecie być tego pewni - warknął.
Chwile wahałem się przed tym, co następnie zrobiłem. Poszedłem do niego, po czym kciukiem starłem z jego twarzy krople błota. Szatyn spojrzał na mnie ze zdziwieniem, ale po chwili uśmiechnął się do mnie pogodnie. Ten uśmiech był wspaniały. Poczułem, jak moje kolana miękną, jakbym zaraz miał upaść na ziemię.
- Dziękuję - powiedział i pocałował mnie w policzek, przez co rozchyliłem lekko usta. On to zauważył i pocałował mnie w ich kącik.
Gdy Vic podszedł do dzieci, na moją twarz wpełzł chyba największy rumieniec wiata, a ja opuszkami palców dotknąłem miejsc, gdzie przed chwilą były jego usta. To się nie działo. To się do jasnej cholery nie miało prawa stać. Śniłem? Moje życzenie z piętnastych urodzin wymyślone przy torsie zaczęło się spełniać? Przecież to nie było możliwe. Uszczypnąłem się lekko i skrzywiłem się nieco, gdy poczułem ból. A jednak to prawda.
- Tak, Kellin, właśnie cię pocałowałem, nie musisz się szczypać - z rozmyślań wyrwał mnie jego głos, a ja odwróciłem wzrok, bo było mi wstyd.- Chodźmy do obozu.
W spokojnym tempie poszliśmy w stronę jeziora. Gdy dotarliśmy na miejscu, były tam już grupy Olivera i Bena oraz Matty'ego i Gabe'a. Stał przy nich Danny, który zmarszczył brwi, gdy zobaczył brudnego chłopca.
- Co mu się stało? - zapytał.
- Wpadł do bagna, bo jest małym idiotą - odparł beztrosko Vic, a Danny spojrzał groźnie na dzieciaka.
- Do łazienki, a potem pogadamy o konsekwencjach - powiedział do niego ostro, a maluch szybko pokiwał głową i odszedł.
Stanąłem na boku, czując, ze moje policzki nadal są gorące. Po chwili podszedł do mnie Matty.
- Jesteś cały czerwony - wyszeptał, a ja machnąłem ręką i spuściłem wzrok.- Co się stało w lesie? Powiedz mi!
Matty był moim najlepszym przyjacielem, więc to normalne, że chciał wiedzieć wszystko o wszystkim. Czasami był gorszy niż Jenna.
- To przez Vica - szepnąłem, patrząc kątem oka na chłopaka, który rozmawiał z Dannym.- On... Wiesz, on... On mnie pocałował, nie dokłądnie w usta, ale w okolice. I w policzek.
Matty otworzył usta ze zdziwienia. Nie mógł w to uwierzyć, podobnie jak ja. Przez krótki moment patrzył na Vica, aby po chwili znów na mnie spojrzeć.
- Kellin, to chore, dlaczego miałby to robić?
- Skąd mam wiedzieć? Po prostu wytarłem jego twarz, bo była brudna od błota, a on od tak mnie pocałował.
- Stary, to dziwne. No bo dlaczego nagle miałoby mu się odmienić?
- Nie wiem, sam zadaję sobie to pytanie. Rozumiem, jakieś miłe słowo, uścisk dłoni, ale pocał...
- Proszę przestać mnie obgadywać - zaśmiał się Vic, który nagle się za mną pojawił. Po chwili znów poczułem jego usta na swoim policzku.- Nic nie widziałeś, Mullins - mrugnął do Matty'ego, który szybko pokiwał głową. Vic uśmiechnął się dumnie, po czym odszedł na bok.
Matty spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem, a ja westchnąłem bezradnie. Co ten chłopak ze mną robił?

sobota, 9 listopada 2013

1.

No dobra, urlop mi się nie udał, wracam XD Ale rozdziały chyba nie będą dodawane tak często, jak w tamtym ff.
NOWY! Od razu mówię, że byłam za leniwa, żeby wymyślać własne postaci, więc pożyczyłam sobie band membersów :D
No. Opinie, co nie. Komentarze. Takie tam.
KC.
_______________________________
- A może jednak nie pojadę?
- Nie wygłupiaj się, Kellin, co roku tam jeździsz.
- Ale może w tym roku nie pojadę...
- Nie przesadzaj i bierz te torby, bo na ciebie czekają.
Spojrzałem na moje torby, a następnie na mamę, która patrzyła na mnie z niecierpliwością. Wiedziałem, że nie mam się co z nią kłócić, bo i tak przegram, więc pożegnałem się z nią, chwyciłem rączki toreb i podniosłem je. Musiałem wziąć ze sobą wszystkie potrzebne rzeczy, żeby nie obudzić się z ręką w nocniku w środku lasu.
Co roku jeździłem na obóz do lasu, gdzie musiałem przeżyć trzy tygodnie. To było dwadzieścia jeden najgorszych dni w oku, bo mimo że nie chciałem tam jechać, mama zawsze kazała mi pojechać, a ja po prostu się tam męczyłem. Na początku było w porządku, ludzie jako tako mnie lubili, ale z czasem wszystko się zmieniło i już nie jeździłem na obozy tak chętnie. To będzie mój piąty wyjazd, jeden z najgorszych. Jeśli przeżyję to wszystko, to będzie cud. W zeszłym roku ledwo uszedłem z życiem, gdy postanowili wrzucić mnie związanego do jeziora, ale to inna historia.
- Baw się dobrze, skarbie - mama pocałowała mnie w czubek głowy, a ja ruszyłem się z miejsca w stronę autobusu, zupełnie jak na ścięcie.
Zbiórka zorganizowana była na dużym placu na obrzeżach miasta i przybyłem tu jako ostatni. Z autokaru wyszedł kierowca, który wziął ode mnie torby i wrzucił je do luku bagażowego.
- I co, Quinn, gotowy na wycieczkę? - zapytał z ironicznym uśmieszkiem. Doskonale wiedział, że nienawidziłem tych obozów, więc najzwyczajniej w świecie robił sobie ze mnie jaja.
- Jak nigdy... - mruknąłem i wszedłem do autobusu.
Gdy tylko pojawiłem się w środku, usłyszałem głośne "uuu!" oraz kilka śmiechów. Nie cieszyłem się popularnością wśród tych ludzi. Miałem tylko jednego przyjaciela i kilku kolegów, którzy chcieli się ze mną zadawać. Czy wspominałem, że to tylko męski obóz? No to już mówię. Byli tu sami chłopcy, w wieku od dziesięciu do osiemnastu lat. Ja miałem lat siedemnaście i obecność samych chłopaków wcale mi nie pomagała, zważając na to, że identyfikowałem się jako gej. Oczywiście ktoś odkrył moją tajemnicę na obozie dwa lata temu i od tego czasu musiałem użerać się z tymi idiotami.
Gdy szedłem środkiem autobusu i szukałem swojego przyjaciela Matty'ego, słyszałem naprawdę wiele słów i zdań kierowanych w moją stronę.
- Hej, Quinn, na tym obozie nic nie zaliczysz, my jesteśmy normalni.
- Ile chujów obciągnąłeś w tym tygodniu, Quinn?
- Oj Quinn, możesz normalnie chodzić? Nie masz problemów z dupą?
Po pierwszym roku przestałem zwracać na nich uwagę, ale to nie oznaczało, że się tym nie przejmowałem. Było mi trudno, ale nie mogłem dać po sobie poznać, że naprawdę mnie ranią. To jeszcze bardziej nakręciłoby ich do wyżywania się na mnie.
W końcu usiadłem na fotelu obok rudego chłopaka w okularach kujonkach, który uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. Matty był osobą, która lubiła mnie bez względu na moją orientację seksualną. Mogłem mu zaufać, porozmawiać o wszystkim i wiedziałem, że nikomu nie wyjawi moich sekretów. Nasze mamy pracowały w jednej firmie i poznały nas jeszcze wtedy, gdy byliśmy w podstawówce. Byłem im za to wdzięczny, bo gdyby nie Matty, już dawno nie wyrobiłbym psychicznie.
- Gotowy? - zapytał pogodnie.
- Jeśli to przeżyję, mów mi królu - westchnąłem.
- Nie będzie tak źle. Po jakimś czasie zawsze im się to nudzi.
- Ta, dwa dni przed wyjazdem. Świetnie.
- To idioci, nie przejmuj się nimi. Będzie dobrze, dopóki...
- Fuentes! Fuentes! Znowu się spóźniliście!
O nie. Spojrzałem na wejście do autobusu, przez które weszło meksykańskie rodzeństwo. Najwyraźniej nie byłem ostatni. Jeden z chłopaków był cholernie wysoki i szczupły, a do jego twarz przylepiony był pogodny uśmiech. Drugi natomiast był niższy, mimo że starszy. To właśnie jego się obawiałem, bo to on był tym napędem, który sprawiał, że reszta chłopaków uprzykrzała mi życie.
Schyliłem głowę, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Był tylko rok starszy ode mnie, ale zachowywał się, jakby był wielce dorosły i wszechmogący. Można powiedzieć, że w istocie tak było. Wszyscy go słuchali, lubili i podziwiali. A ja, cholera, mimo że go nienawidziłem, skrycie do niego wzdychałem, bo nie potrafiłem oprzeć się jego urokowi osobistemu. Jego opalona skóra, umięśnione ramiona, szelmowski uśmiech, brązowe włosy, które były nieco dłuższe od moich... Nie powinienem był myśleć o nim w ten sposób, cholera jasna. To przez niego nie potrafiłem korzystać z wakacji i teraz będę musiał przeżywać piekło przez najbliższe trzy tygodnie, tylko i wyłącznie przez niego. Vic Fuentes, mój ideał.
- Hej, laczku - uśmiechnął się do mnie, rozczochrując moje włosy, po czym poszedł ze swoim bratem Mike'em na tył autobusu, który zawsze zajmował ze swoimi przyjaciółmi, Jaimem i Tony'm.
Szybko rozczesałem włosy włosy palcami, po czym westchnąłem ciężko i zamknąłem oczy. "Laczek" to ulubione określenie Vica i szczerze mówiąc, aż tak mi nie przeszkadzało. Cieszyłem się, że nie nazywał mnie pedałem, laczek nie jest jakiś tragiczny. Jednak nie ukrywam, wolałbym, gdyby nazywał mnie inaczej. Kochanie, skarbie, Kells...
- Witam wszystkich na naszej kolejnej wyprawie w nieznane! - rozległ się głos jednego z naszych opiekunów, pana Dave'a Grohla, gdy autobus ruszył z miejsca. Był elokwentny i przez to rozgadany, więc zawsze wszystkim kierował. Do niego należało też gadanie do ludzi w autobusie, dopóki nie zanudzą się na śmierć. Oczywiście mało kto zwracał na niego uwagę, ale przez grzeczność nikt mu nie przerywał.- A mówiąc w nieznane mam na myśli...?
- Las - mruknęli wszyscy znudzeni.
- Dokładnie! Las! A dlaczego las jest takim miejscem?
- Bo nikt nie wie, co się tam wydarzy - wyuczona gadka. Co roku było tak samo, więc każdy wiedział, co ma powiedzieć.
- Tak, właśnie tak! - zaśmiał się Dave (i tak wszyscy mówili do niego po imieniu, oprócz najmłodszych).- Pamiętacie, jak w zeszłym roku zadałem wam pewne zadanie na kolejny rok szkolny? Mam nadzieję, że je wykonaliście! A teraz wybierzemy kogoś z autobusu, aby przedstawił na swoje wyniki - oświadczył, a ja skrzyżowałem palce. Nie chciałem, żeby mnie wybrał, bo nic nie zrobiłem.
Mieliśmy opracować w dowolny sposób nasz mały kalendarz na rok szkolny, który trzeba było uzupełniać. Im lepiej był wypełniony, tym Dave był bardziej zadowolony, a jego ocena wyższa. Tylko co chcieli oceniać, skoro ponad połowa ludzi w autobusie tego nie zrobiła, wyłączając najmłodszych uczestników obozu, którzy jeszcze jako tako się starali?
- Jak zwykle wybierzemy dwie osoby - powiedział Dave.- To może... Fuentes?
- Który? - bracia krzyknęli jednocześnie, wychylając się zza foteli na końcu autobusu.
- Starszy.
Vic z nonszalanckim uśmiechem na ustach wstał ze swojego miejsca i zaczął iść na początek autokaru. W pewnym momencie zatrzymał się przy mnie, a ja spojrzałem na niego z dołu z przerażeniem w oczach. Znowu coś wymyśli, znowu się ośmieszę i już pierwszy dzień na tym głupim obozie skończy się dla mnie tragicznie.
- Można kogoś ze sobą wziąć? - zapytał, a jako że wszyscy go lubili, nawet opiekunowie, Dave od razu się zgodził.- Chodź, laczku.
Chwycił mnie za ramię i podniósł z miejsca, a ja westchnąłem ciężko i powoli zacząłem za nim iść. Czułem na sobie wszystkie spojrzenia, bo każdy wiedział, że zaraz zacznie się gra pod tytułem "Kto najefektowniej popchnie Quinna", nie tylko fizycznie, ale też psychicznie.
- Tak więc, Fuentes i Quinn - uśmiechnął się Dave, a ja objąłem się rękoma w geście obronnym.- Jak tam wasze kalendarze?
Nie było ich. Nie wierzyłem w to, że Vic zrobił to zadanie, to było niemożliwe i zupełnie nie w jego stylu. Oczywiście, gdy powie, że nie ma kalendarza, Dave nic mu nie zrobi, natomiast gdy ja się do tego przyznam, dostanę jakieś dodatkowe prace do wykonania. Tu nie było żadnej sprawiedliwości i zawsze to ja obrywałem.
- Wiesz, Dave, tak namiętnie wypełniałem swój kalendarzyk, że zabrałem go do szkoły, no i zostawiłem go w szafce. Tak się złożyło, że go nie mam - powiedział Vic, a Dave pokiwał głową. Wiedziałem, że tak będzie, po prostu wiedziałem!
- Rozumiem, Fuentes. Tak bywa, tak bywa, ale nic się nie stało. Możesz siadać na miejsce - odparł, a szatyn puścił mi oko i wrócił na swój fotel na końcu autobusu.
A teraz czas na gwóźdź programu, czyli ośmieszenie mojej osoby. Nie patrzyłem na chłopaków, którzy wlepili we mnie rozbawione spojrzenia. Spojrzałem niepewnie na Dave'a, który uśmiechnął się do mnie zachęcająco. Czekał na mój kalendarz, który nie istniał. Nie mogłem zrobić tego samego co Vic, bo nim nie byłem i to nigdy się nie uda. Dlatego przygotowałem się na przyjęcie wszelkich ciosów.
- Dalej, Quinn, daj swój kalendarz.
- Nie mam - mruknąłem.
- Słucham?
- Nie mam kalendarza. Nie zrobiłem go, bo nie miałem czasu.
Po autobusie potoczyło się głośne "uuuu", takie jak przy moim pojawieniu się w pojeździe. Dave chrząknął głośno i skrzyżował ręce na torsie. Nie był zadowolony. Widziałem to po wyrazie jego twarzy.
- Więc chyba będzie trzeba wymyślić ci jakąś karę, co? - uniosłem brwi i przełknąłem głośno ślinę. To skończy się gorzej, niż przypuszczałem.- Zrobimy tak. Dwa razy w tygodniu będziesz sprzątał obozowe łazienki, powiedzmy... W środy i soboty. Pod wieczór, na spokojnie, żeby nikt cie nie poganiał. Możesz wrócić na miejsce.
Zacisnąłem usta w cienka linię i ze spuszczoną głową wróciłem na swoje miejsce obok Matty'ego, który spojrzał na mnie z współczuciem. Chciało mi się ryczeć, ale nie mogłem rozkleić się przy chłopakach, którzy potrafili wykorzystać każą sytuację, aby mnie pogrążyć.
Dalsza podróż minęła bez zagadywania młodzieży przez Dave'a, ale nie można było powiedzieć, że przebiegła spokojnie. W pewnym momencie ktoś, kto siedział za nami, pociągnął mnie za włosy, a ja syknąłem cicho i zmarszczyłem brwi. Szybko odwróciłem się do tyłu i zobaczyłem dwóch chłopaków, Matta i Olivera, którzy uwielbiali od czasu do czasu mnie zaczepić i rozpętać wojnę. Ich rodzice byli Brytyjczykami, ale nie wiedziałem, dlaczego obaj znaleźli się w Stanach. Szczerze mówiąc, mało mnie to obchodziło.
- Hej laluniu, kible czekają - zagadnął Oliver ze swoim brytyjskim akcentem, a ja odwróciłem od niego wzrok i postanowiłem go zignorować.- Przestań być taki spięty. Podobno podczas gejowskiego seksy trzeba się rozluźnić, żeby na następny dzień móc chodzić.
- Odpuśćcie, co? - odezwał się Matty, który na nich spojrzał, a tamci zaśmiali się jeszcze raz, aby następnie zająć się swoimi sprawami.
Moje oczy stały się szkliste i próbowałem to ukryć, ale niestety, Matty zauważył moją reakcję na to wszystko. Położył dłoń na moim ramieniu i lekko je ścisnął. Dobrze było mieć chociaż jego wśród bandy tych idiotów.
- Dlaczego twoja mama kazała ci jechać? - zapytał cicho.- Nie postawiłeś się? Traktują cię jak śmiecia, dlaczego pojechałeś?
- Próbowałem z nią o tym rozmawiać, ale ona nie chciała tego słuchać - westchnąłem.- Wiesz, mówiła, że to tradycja, że mój tata też jeździł tu aż do pełnoletności, tak jak dziadek, więc miałem mało do gadania, mimo że próbowałem.
- Ale ty nie jesteś swoim tatą, możesz sam o sobie decydować.
- Ona po prostu za nim tęskni, nie obwiniaj jej za to.
Matty porzucił temat i skinął głową, po czym oparł czoło o szybę i zaczął wpatrywać się w zieleń za oknem. Doskonale wiedział, że trudno było mi mówić o moim ojcu, który po prostu nagle zniknął, kiedy miałem dziesięć lat. Wiedziałem, że umarł, widziałem smutna twarz mojej mamy, która cierpiała. Teraz, po siedmiu latach chyba już się przyzwyczaiła, ale nadal za nim tęskni. Ja zresztą też, bo brakowało mi tej ojcowskiej dłoni, która pomogłaby mi w męski sposób w każdej sytuacji. Teraz byłem tutaj i trudno było znaleźć jakiekolwiek wsparcie.
Dotarliśmy na miejsce po dwóch godzinach. Sam nie wiedziałem, czy chciałem znaleźć się w tym lesie, czy też nie. Te drzewa kojarzyły mi się tylko i wyłącznie ze szkołą przetrwania, którą musiałem przeżyć tylko ja, bo inni nie mieli takich problemów. Ludzie powoli zaczęli wysypywać się z autobusu. Ja postanowiłem wyjść na końcu, żeby bez sensu nie pchać się przez tłum. Oczywiście, komuś to nie pasowało i kto był ta osobą? Fuentes.
- Ruszaj swoje cztery litery, laczku - powiedział, czekając, aż wstanę z fotela. Byliśmy tu tylko my, bo Matty wyszedł wcześniej. Spojrzałem niepewnie na chłopaka.- Dobrze wiesz, że nie warto tu nikomu podpadać, bo twoje życie zamieni się w jeszcze większe piekło, niż dotychczas.
- Nikomu nie chcę podpaść, to wy szukacie pretekstu, żeby zmieszać mnie z błotem - warknąłem.
Nie pomyślałem o konsekwencjach mojej wypowiedzi i zdałem sobie z tego sprawę dopiero, gdy Vic chwycił mnie w pasie i przewiesił na ramieniu. Był cholernie silny, a ja nie mogłem się z nim równać. Zacząłem bić jego plecy pięściami, ale on nic sobie z tego nie robił.
- Puść mnie, do cholery! - krzyknąłem, gdy schodził po schodkach w dół i spotkał się ze śmiechem wszystkich obozowiczów.- Puść mnie, proszę...
- No nie wiem, laczku, nie lubię, gdy ktoś mi odszczekuje - powiedział, chichocząc przy tym.
Czułem się jak szmaciana lalka, było mi wstyd i nie wiedziałem, jak miałem się zachowywać. To tylko pokazywało, jaki byłem słaby i każdy mógł zrobić ze mną co tylko chciał. Mogli mną rzucać, nosić, wrzucać gdzieś i wiedzieli, że się nie postawię, bo nie miałem na to siły. Mogłem im jedynie odpowiedzieć, ale wtedy dostawałem podwójnie.
- Vic, proszę - jęknąłem rozpaczliwie, machając nogami.
- Prosisz? - zaśmiał się.- To dobrze, że prosisz. Ale to nadal nie zwalnia cię z dobrego zachowywania się. Powinieneś być posłuszny jak piesek, wiesz?
- On jest po prostu suką - powiedział Oliver, śmiejąc się przy tym, a inni mu zawtórowali.
- Torby wzięte? - rozległ się głos naszego drugiego opiekuna, pana Austina Carlile. Jako że Vic nie chciał mieć kłopotów, w ostatniej chwili upuścił mnie na ziemię, a ja jęknąłem przeciągle. Austin spojrzał na mnie pytająco.- Wstawaj, Kellin, znowu się przewróciłeś? Musisz patrzeć pod nogi.
Powoli wstałem z ziemi, otrzepując się z kurzu, po czym podszedłem do luku bagażowego i wziąłem swoje torby. Kątem oka zobaczyłem śmiejącego się Vica, ale jakoś... Nie potrafiłem się na niego gniewać, gdy był taki roześmiany. Po prostu za bardzo mi się podobał, a ja nie mogłem się powstrzymać i zagryzłem dolną wargę.
- Nie gap się, bo znowu rzucą tobą o ziemię - z moich rozmyślań wyrwał mnie głos Matty'ego. Miał rację, nie mogłem pozwalać sobie na takie chwile.
Całą grupa poszliśmy w stronę lasu. Autobus nie wjechał do środka, bo nie zmieściłby się na wąskiej dróżce. Musieliśmy przejść kawałek, aby dostać się głębiej, w okolice jeziora, gdzie znajdowały się małe domki letniskowe, które zajmowaliśmy. Gdy noce były ciepłe, czasem spaliśmy w namiotach, ale ja i tak wolałem domki. Kto wie, czy przeżyłbym noc w namiocie. Cały kompleks znajdował się sto metrów od czystego i zadbanego jeziora, które mieliśmy do dyspozycji. Była tu też stołówka i łazienka, którą będę musiał na moje nieszczęście czyścić. Domki poustawiane były w szachownicę, po trzech stronach, aby na środku został pusty plac przeznaczony do zbiórek czy rozpalania ogniska. Oznaczono je numerkami od jeden do trzydzieści. Jedno skrzydło zajmowały dzieciaki, drugie trochę starsi chłopcy, a trzecie młodzież, czyli my. Były też dwa domki dla opiekunów, których co roku było pięciu - trzech mężczyzn i, o dziwo, dwie kobiety, na których widok ślinili się nie tylko ich współpracownicy, ale również podopieczni. Cóż, to jedyne kobiety na obozie, a mężczyźni lubili zawiesić oko na ładnych paniach. Wszyscy oprócz mnie. Ja wolałem patrzeć na kogoś innego. Opiekunowie, panowie Dave Grohl, Austin Carlile i Danny Worsnop (którego dzieciaki nazywały kowbojem, chyba przez te buty, które nosił) i panie Jenna McDougall i Taylor Jardine. Lubiłem Jennę, czasem rozmawiałem z nią o moich problemach. Powiedziałem jej, ze jestem gejem, jak się czuję i to wszystko, co leżało mi na sercu, a ona to zrozumiała. Próbowała wpłynąć na zachowanie chłopaków, ale niestety, nie udało jej się to. Mimo to, byłem jej wdzięczny za wszystko i bardzo ją lubiłem.
Stanęliśmy na placu na środku obozu. Przed nami stali uśmiechnięci opiekunowie. Jenna mrugnęła do mnie przyjaźnie, a ja uśmiechnąłem się lekko.
- Kolejny rok razem, czy to nie wspaniałe? - odezwał się Dave. Oczywiście, że on.- Nie chcę niczego przedłużać, bo wiem, że jesteście zmęczeni podróżą, więc zaraz dostaniecie klucze do domków i będziecie mogli się rozpakować. Widzimy się na obiadokolacji w stołówce, tak? - wszyscy mruknęli "tak" w odpowiedzi. Cudownie. To zacznijmy od dzieciaków.
Klucze rozdawał Austin. Gdy uporał się z maluchami, które oczywiście kłóciły się, kto ma być odpowiedzialny za klucz, zajął się starszymi, aż w końcu doszedł do nas, do najstarszych.
- Jak się dzielicie? - zapytał.
Wieczni meksykańscy przyjaciele, Vic, Mike, Tony i Jaime wzięli jeden klucz i zajęli jeden domek. Ja zamieszkałem z Mattym oraz z trójką moich innych dobrych kolegów, którzy mnie akceptowali, Jackiem, Justinem i Gabe'em. Skład ten sam co w zeszłym roku, tylko domek się zmienił. Tym razem numer dwadzieścia dwa. Domek jak domek, dwie izby, w których były łóżka i kanapy do rozłożenia, stół, krzesła, szafy, kontakt, coby naładować telefon czy laptopa. To dziwne, że pozwolili nad wziąć ze sobą sprzęt elektroniczny, ale nikt przecież nie narzekał.
- Bierzemy osobny pokój! - oznajmili Jack i Gabe, którzy pobiegli do mniejszej izby obok. Ja, Matty i Justin musieliśmy spać w trójkę w tej większej. Usiadłem na łóżku pod ścianą i przetarłem zmęczoną twarz dłonią.
- Hej, Kells, co jesteś taki zmarnowany? - zagadnął Justin, otwierając swoją walizkę. Spojrzałem na niego z niedowierzaniem. Justin był bardzo optymistyczną osobą i mimo że wiedział o moich problemach, próbował znaleźć w nich jakąś jasną stronę, nawet jeśli jej nie było.- Głowa do góry i krocz dumnie do przodu, nie przejmuj się tymi idiotami - machnął ręką.- Tyle już przetrwałeś, dasz radę i teraz.
Uśmiechnąłem się lekko, po czym zacząłem rozpakowywać swoje torby.
Każdy wiedział, że obiadokolacja odbywała się o godzinie osiemnastej, dlatego też poszliśmy do stołówki, gdzie było już dużo osób. Pracowały tu trzy kobiety, które przygotowywały dla nas śniadania i obiadokolacje. Wszystko wyglądało jak w stołówce szkolnej - kolejka po jedzenie, a potem zajmujesz miejsce przy swoim stoliku. Nawet tutaj było widać podział na grupy. Meksykanie siedzieli ze sobą, Azjaci ze sobą, Afroamerykanie ze sobą. Zupełnie jak w szkole. Gdy każdy z naszej grupy miał swoją porcję, usiedliśmy przy stole pod oknem.
- Jak myślicie, od czego jutro zaczniemy? - zapytał Jack, zabierając się za swojego kotleta.
- Chrzest dzieciaków, na pewno - odparł Gabe.
- Nieee, na pewno nie - Matty pokręcił głową.- Chrzest jest zawsze w weekend, a mamy poniedziałek, więc musimy poczekać do soboty. Wydaje mi się, że będzie oswojenie się z lasem, jak co roku.
Chłopcy rozmawiali ze sobą, a ja siedziałem cicho i raz po raz spoglądałem na Vica, który śmiał się wesoło, aby następnie zupełnie spochmurnieć. Nasze spojrzenia spotkały się na chwilę, a ja nie potrafiłem tego przeciągnąć i szybko odwróciłem wzrok. Przecież Vic nie był gejem, nie mogłem robić sobie jakichkolwiek nadziei. Zastanawiała mnie tylko jego nagła zmiana nastroju. Dlaczego nagle uśmiech zszedł z jego twarzy i jego spojrzenie padło na mnie? Znowu coś knują, byłem tego pewien. Ale czy nie przyzwyczaiłem się do tego?