Dziękuję za to, że jesteście i zapraszam do lektury. Jak zwykle zachęcam do komentowania (minimum 17 do następnego rozdziału). Buziaki!
_____________________
Wyjechałem o godzinie ósmej. Nie wyspałem się. Tak naprawdę spałem jedynie trzy godziny, bo nie potrafiłem się uspokoić i zasnąć. Pół nocy przepłakałem, sam nawet nie wiedziałem z jakiego powodu. Może nadal nie potrafiłem pogodzić się z samotnością, a może po prostu tęskniłem za czułością. Może nie umiałem wyobrazić sobie przyszłości, a może płakałem ze szczęścia. To ostatnie było najmniej prawdopodobne. Byłem wolny, ale na pewno nie szczęśliwy. Nie byłem też nieszczęśliwy. Tkwiłem pomiędzy tymi dwoma stanami, nie wiedząc, na którą stronę się przechylić. Rzucić się w przepaść czy stanąć na twardym gruncie? Jak na razie wahałem się na uczuciowej krawędzi.
Nie chciałem budzić Jenny i jej chłopaka (chyba, nie wiem, i tak za bardzo jej przeszkodziłem), więc zostawiłem karteczkę na stoliku, gdzie podziękowałem za nocleg, po czym wyszedłem z jej mieszkania i wyjechałem z osiedla. Chciałem mieć to za sobą. Szczerze mówiąc, to trochę się bałem tego przeszukiwania mieszkania. Co jeśli znajdą coś podejrzanego, przez co to ja oberwę i też będę mieć niepotrzebne problemy? Miałem nadzieję, że uwierzą w każde moje słowo. Nie będę kłamał, jeśli zadadzą mi jakieś pytanie. Stawiam na szczerość i sprawiedliwość, których ostatnio zabrakło w moim życiu.
Wjechałem na parking i nie tracąc ani chwili szybko przemieściłem się do mojego mieszkania. Tak naprawdę było moje, bo Vic raczej do niego nie wróci. Planuję je sprzedać, bo nie chciałem tutaj przebywać. Pozostawało tu o wiele za dużo złych wspomnień. Załóżmy, że robiłbym sobie herbatę w kuchni i nagle przypomniałoby mi się, że to właśnie tam Vic uderzył mnie po raz pierwszy. Załamałbym się jeszcze bardziej, dlatego najlepszym rozwiązaniem będzie kupno lub wynajem innego mieszkania, najlepiej kawalerki, bo wyjdzie taniej. Nadal nie miałem zbyt wielu pieniędzy, a jakoś musiałem ukończyć te studia.
Wszedłem do mieszkania i oparłem się plecami o zamknięte przed chwilą drzwi. Uderzyłem w nie tyłem głowy i przekląłem pod nosem. Muszę się za siebie wziąć. Przeżyję to przesłuchanie i rewizję mieszkania, a potem od razu je sprzedam i do widzenia. Na drodze zawsze pojawiają się przeszkody. Moje po prostu stały się nieco trudniejsze do pokonania, ale nie niewykonalne. Dupa w troki i do przodu. Ściągnąłem ciepłe ubrania i buty, po czym na palcach poszedłem do sypialni. Sam nie wiedziałem, dlaczego udałem się tam w taki sposób. Trochę się bałem, że zaraz ktoś wyskoczy z szafy i zabije mnie siekierą.
Sypialnia pozostała taka sama, jaką zapamiętałem ją wczoraj przed wyjściem na komisariat – moja walizka na środku pokoju i otwarta, a szafa w połowie pusta. Miałem ochotę sam trochę tu poszperać, bo najwyraźniej nie znałem swojego własnego mieszkania, ale doszedłem do wniosku, że powinni zająć się tym profesjonaliści. Jeszcze znajdą na czymś moje odciski palców i będę mieć kłopoty. Dlatego też postanowiłem zająć się czymś innym, aby odciągnąć swoje myśli od tych wszystkich problemów. Udałem się do kuchni, aby zrobić sobie melisę i może jakąś kanapkę, bo nic dzisiaj jeszcze nie jadłem. Nie mogłem zemdleć z głodu przy policjantach, bo zaczęliby węszyć jeszcze nad czymś innym, a jedna taka sprawa zupełnie mi wystarczyła.
Moje śniadanie może i nie było szykowne, ale na pewno pożądane, bo mój brzuch od razu poczuł się lepiej i przestał wydawać z siebie różne odgłosy. Zabić smutki jedzeniem, tylko że gdy człowiek je sam, znowu zaczyna myśleć, bo nie ma do kogo gęby otworzyć. Chciałbym jeść cudowne śniadanie z Vikiem, ale już nigdy tego nie zrobię. Teraz zostałem skazany na samotność i walkę ze swoimi własnymi słabościami. On zresztą też.
Po śniadaniu po prostu siedziałem przy stole i czekałem na przybycie funkcjonariuszy. Położyłem głowę na blacie i pociągnąłem nosem. Nie wiedziałem, co miałem ze sobą zrobić. W taki sposób tylko sam się pogrążę i załamię, a przecież powinienem iść do przodu. Po prostu nie byłem przyzwyczajony do tego uczucia. Vic zawsze przy mnie był, a nasze rozłąki nie należały do tych długich...
Cholera, znów o nim myślę.
Z amoku wspomnień wyrwał mnie dzwonek do drzwi, przez co gwałtownie wyprostowałem się i uderzyłem plecami w oparcie krzesła. Skrzywiłem się i powoli wstałem z siedzenia, aby otworzyć drzwi. Nacisnąłem klamkę i westchnąłem cicho, gdy zobaczyłem dwóch policjantów z owczarkiem niemieckim na smyczy. Cudownie. Niech jeszcze tu psa wpuszczą... Mimo że to wcale mi się nie podobało, otworzyłem szerzej drzwi i wpuściłem ich do środka.
- Pan... - Jeden z mężczyzn wyciągnął z kieszeni małą karteczkę, gdzie na pewno było zapisane moje imię i nazwisko oraz adres.- Kellin Quinn.
- Tak – odparłem cicho.
- Mogę prosić o dowód?
Skinąłem głową i podszedłem do stolika, na którym znajdowały się dokumenty i klucze, po czym podałem mężczyźnie mój dowód, który niemal od razu mi oddał. Miałem nadzieję, że to wszystko pójdzie sprawnie i płynnie.
- W porządku – powiedział.- Żeby poszło szybko, ja i pies przeszukamy dom, a kolega z panem porozmawia. Możemy się tak umówić?
- Czy to trochę nie narusza prywatności? - szepnąłem.
- Przykro mi. Takie są procedury.
Nie miałem innego wyjścia, więc po prostu pokiwałem głową i zaprowadziłem „gości” do salonu. Niech tam zaczną szukać. Usiadłem z jednym z policjantów przy stole, gdzie będzie nam najwygodniej i czekałem na pytania, które chciał mi zadać. Drugi funkcjonariusz zaczął rewizję, dając wskazówki psu, gdzie ma węszyć, aby znaleźć jakiekolwiek środki odurzające.
- Kellin Quinn... - zaczął policjant, spisując moje dane na jakimś świstku z tabelkami.- Lat?
- Dziewiętnaście. Za dwa miesiące dwadzieścia.
- W porządku... Victor Fuentes to...?
- Mój były chłopak.
- Wczoraj byliście jeszcze parą – zauważył, marszcząc brwi.
- Zerwałem.
Policjant skinął głową, a ja kątem oka zerknąłem na kręcącego się po pomieszczeniu drugiego mężczyznę. Pies zaczął obwąchiwać komodę, szczeknął głośno i zamerdał ogonem. Funkcjonariusz otworzył szufladę i wyciągnął z niej MOJE pudełko z MOIMI lekami, których nie zapakowałem do walizki.
- Co to takiego? - zapytał, oglądając pudełko i trzymając je przez rękawiczki, aby nie pozostawiać na nim żadnych śladów.
- Moje leki – wtrąciłem się, a mężczyzna spojrzał na mnie pytająco.- Jestem cukrzykiem.
Mimo moich słów, postanowił otworzyć pudełko i gdy nie znalazł w nim nic podejrzanego, odłożył je na miejsce i poszedł szukać dalej.
- Co stało się panu w twarz? - Oderwałem wzrok od węszącego psa i spojrzałem na przepytującego mnie policjanta, odruchowo dotykając moich ust, a następnie brwi.
Miałem mu powiedzieć o przemocy domowej? To pogrążyłoby Vica jeszcze bardziej, ale czy na to nie zasługiwał? Powinien odbyć karę adekwatną do swoich czynów. Bawił się nie tylko w dilera i ćpuna, ale też tyrana i dręczyciela.
- To... Dosyć trudne – mruknąłem.
- Wypadałoby powiedzieć, jeśli to ma wpływ na sprawę.
- Vic, on... On zaczął zażywać narkotyki, no i czasem przesadzał, ale nie wiem, czy to przez nie, czy tak sam z siebie...
- O co chodzi? - ponaglił mnie.
- Tak jakby w tym mieszkaniu dochodziło do przemocy domowej.
- Tak jakby?
- Głupio mówię, wiem, przepraszam.- Schyliłem głowę, chowając dłonie w długich rękawach mojej bluzki.- Vic mnie bił.
- To zapewne trudny temat, ale muszę zapytać o konkrety – powiedział, zapisując coś w jednej z tabelek.
- Głównie policzkował, raz mnie dusił, a ostatnio skopał i ogólnie skatował... To przez to mam te rany, plus obite żebra i piszczele.
Policjant skinął głową, a ja zacząłem unikać jego spojrzenia. Nie chciałem, aby uważał, że jestem słaby, bo dałem się tak sponiewierać. Przecież w końcu się postawiłem. Lepiej późno niż wcale i to się liczyło. Zrobiłem to, mogłem być z siebie dumny.
Mężczyzna zadawał mi jeszcze trochę pytań, ogólnie czy wiedziałem o tym całym gangu i czy kiedykolwiek przyłapałem Vica na gorącym uczynku. Niektóre pytania uważałem za zupełnie zbędne, ale musiałem na nie odpowiedzieć, aby specjalnie tego nie przeciągać. Gdy policjant zadawał mi pytanie o przeszłość Vica (czy miał kiedykolwiek styczność z kryminalizmem itp.), w salonie pojawił się ten drugi z psem. Obaj na niego spojrzeliśmy i czekaliśmy na to, co miał nam do powiedzenia.
- Znalazłem dwie torebki z białym proszkiem, podejrzewamy heroinę oraz kokainę – zaczął, a ja położyłem dłoń na czole, sam w to nie wierząc.- Czy pan Quinn zdawał sobie sprawę z obecności tych środków w tym mieszkaniu? Po minie stwierdzam, że nie.
Pokręciłem głową i zaniemówiłem, jeszcze szerzej otwierając oczy. Vic był na tyle głupi, aby przynieść tutaj narkotyki i tak po prostu trzymać je sobie w szafce. Szczyt idiotyzmu.
- Nic więcej nie znalazłem – mówił dalej.- Kończysz ten wywiad?
- Tak, już chwilę – odparł drugi i zadał mi jeszcze kilka pytań.
Po całym zamieszaniu odprowadziłem policjantów do wyjścia, dowiadując się jeszcze, że na bieżąco będę informowany o toku sprawy, bo prawdopodobnie będę musiał stawić się w sądzie. Nie chciałem się w to mieszać, ale najwyraźniej mnie to nie ominie. Jaka część mnie chciała też wiedzieć, jak miewa się Vic i czy na pewno przeżyję tę próbę, na którą sam się wystawił.
Vica przeniesiono do aresztu śledczego do czasu rozprawy. Nie wiedziałem jeszcze, kiedy takowa się odbędzie, ale to tylko kwestia czasu. Do Bostonu przylecieli rodzice chłopaka, którzy bardzo się na nim zawiedli i cholernie mi współczuli. Nawet sami mnie za niego przepraszali, ale ja machnąłem na to ręką, bo nie chciałem tego roztrząsać. Było, wydarzyło się, a teraz koniec. Nie powinienem przejmować się takimi rzeczami.
Państwo Fuentes chcieli zobaczyć się ze swoim najstarszym synem. W areszcie udostępnione są widzenia przez szybę i telefon. Chcieliby z tego skorzystać i nakrzyczeć na niego osobiście. Problem tkwił w tym, że ja nie chciałem jechać, a oni bardzo na to nalegali. Stwierdzili, że może jak się pojawię, to Vic będzie o wiele łagodniejszy podczas rozmowy z nimi. Nie widziałem w tym żadnego sensu, ale w końcu uległem.
Podjechaliśmy pod areszt i chyba wszyscy głośno przełknęliśmy ślinę. To miejsce w ogóle nie zachęcało do wejścia do środka, ale nie mieliśmy innego wyjścia. Wyszliśmy z samochodu i udaliśmy się do bramy, przy której stał strażnik. Wpuszczał osoby zapisane wcześniej na widzenia. Śmiesznie, zapisaliśmy się na rozmowę z Vikiem, a on nic o tym nie wiedział. Szliśmy dalej, aż w końcu znaleźliśmy się w budynku. Skręciliśmy w jeden z bocznych korytarzy, nad którym wisiała tabliczka prowadząca do sali widzeń. W końcu stanęliśmy w dużym pomieszczeniu, gdzie znajdowały się, można powiedzieć, boksy. Były przegrodzone drewnianymi ściankami od siebie i szybą od skazańca. Staliśmy jak wryci, bo wszyscy byliśmy w takim miejscu po raz pierwszy, aż w końcu podszedł do nas jeden ze strażników z listą w dłoni.
- Nazwisko? - zapytał.
- Fuentes – odparł pan Fuentes, a mężczyzna skinął głową, po czym zaprowadził nas do jednego z pustych stanowisk.
- Za chwilę go przyprowadzę, proszę poczekać.
Skinęliśmy głowami, a strażnik odszedł. Nie chciałem tutaj być, więc postanowiłem podjąć rozmowę, która w jakiś sposób wyrwałaby mnie z tej krępującej sytuacji.
- Mógłbym stąd iść? - szepnąłem, a pani Fuentes spojrzała na mnie smutno.- Chciałbym zostawić państwa samych, to dosyć poważne...
- W porządku – westchnęła kobieta.- Poczekaj na nas przy wyjściu z sali. Idź, dziecko.
Uśmiechnąłem się lekko i odszedłem od boksu, aby usiąść na drewnianej ławce stojącej przy drzwiach wejściowych. Widziałem tych ludzi, którzy przychodzili tutaj, aby porozmawiać ze swoimi najbliższymi i dodać im jakieś słowa otuchy. Był płacz, smutek, gniew, ale widziałem też uśmiechy i łzy radości. Każdy miał tu swoją własną historię, której nigdy nie poznam.
Płynęły kolejne minuty, a ja zacząłem się niecierpliwić. Ile można opierniczać swojego syna? Cóż, nie był święty, to logiczne, ale to miejsce wprawiało mnie w pewnego rodzaju przygnębienie i chciałem je jak najszybciej opuścić. W pewnym momencie stanął nade mną pan Fuentes, a ja podniosłem się z ławki.
- Vic chce z tobą rozmawiać – powiedział, a ja uniosłem brew.
- W życiu – mruknąłem.
- Proszę cię... Cała naszą rozmowę przeryczał, a teraz chce rozmawiać z tobą. Zgódź się. Chociaż na pięć minut.
Przez szybę nic ci nie zrobi, Kellin.
Postanowiłem przyjąć to na klatę i ruszyłem w stronę odpowiedniego boksu. Po drodze minąłem się z panią Fuentes, która uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco. To było miłe, ale wcale mi nie pomogło.
Na krześle siadałem z pochyloną głową, aby nie patrzeć na człowieka po drugiej stronie szyby. W końcu jednak podniosłem wzrok i przełknąłem ślinę.
Vic jak Vic, nie mógł się sporo zmienić przez ten czas. Wyglądał po prostu gorzej niż zwykle; jego podkrążone oczy były jeszcze bardziej przekrwione niż ostatnio i miałem wrażenie, że nieco schudł. Jego usta były spierzchnięte oraz popękane. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie przez szkliste oczy, aż w końcu drżącą ręką sięgnął po słuchawkę i przycisnął ją do ucha. Ja po chwili zrobiłem to samo, nieco wolniej, ale zawsze. Dałem mu szansę.
- Dzięki za jeszcze większe wpierdolenie mnie w to bagno przez „przemoc domową” - mruknął, a ja sam nie potrafiłem uwierzyć w to, co usłyszałem.- Ale to rozumiem. Miałeś do tego prawo, bo zachowałem się jak świnia.
Patrzyłem na jego poruszające się usta, nadal nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Po prostu nie wiedziałem co powiedzieć. Wygarnąłem mu wszystko to, co chciałem i nie miałem mu nic do powiedzenia. Może on miał, nie wiem, ale jeśli chce mówić, niech mówi teraz.
- Chyba wiem, jak się czułeś – mówił dalej słabym głosem.- Zgnoili mnie tu parę razy. Jednego dnia nie potrafiłem nawet wstać z łóżka. Wtedy dotarło do mnie, jak mogłeś się czuć...
- Nie – przerwałem mu, czując, jak w moich oczach zbierają się łzy.- Nie wiesz, jak to było. Nie masz pojęcia, jak się wtedy czułem. Tu nie chodzi o ból fizyczny, bo taki to mogłeś sobie czuć wszędzie i nawet bardziej niż ja. Tu chodzi o psychikę, Vic. Kochałem cię. - Spojrzałem mu prosto w oczy.- Kochałem się najmocniej na świecie, a ty i tak potrafiłeś mnie skatować, a potem zostawić samego w domu. Ból sprawiany przez najbliższą osobę jest najgorszym możliwym bólem, Vic. Nigdy tego nie poczujesz.
Pociągnąłem nosem i otarłem łzy z oczu oraz policzków, bo już nie potrafiłem ich zatrzymywać. Chyba nie miałem już niczego do powiedzenia. Każde kolejne słowa będą przychodzić z wielkim trudem. Nie będą chciały przechodzić mi przez gardło. Znowu będę tylko ryczał, a przecież przestałem dopiero kilka dni temu. Wrócą kolejne przepłakane noce.
- Nadal cię kocham – powiedział.
- Nigdy mnie nie kochałeś – szepnąłem, mocno ściskając słuchawkę w dłoniach.- Na początku może i tak. Potem już przestałeś. Gdybyś mnie kochał, nigdy byś mi tego nie zrobił.
- Kocham cię.
- Przestań kłamać! - krzyknąłem przez łzy, przez co kilka osób spojrzało na mnie z troską.- Przestań mnie w końcu okłamywać... - dodałem szeptem, zupełnie tracąc kontrolę nad płaczem.
Usłyszałem od niego jeszcze tylko, że rozprawa odbędzie się dwudziestego czwartego kwietnia, co sprawiło, że rozbeczałem się jeszcze bardziej, bo to przecież moje urodziny. Przez ułamek sekundy widziałem, jak Vic też ociera łzy z policzków, a chwilę później przychodzi po niego strażnik, aby odprowadzić go do celi. Zacząłem dusić się własnymi łzami, przez co zwróciłem na siebie uwagę wielu osób, którzy zawiadomili strażnika. On i państwo Fuentes wyprowadzili mnie z sali i posadzili na jednej z ławek na korytarzu, abym się uspokoił. Drżałem i trudno było mi złapać oddech, ale z każdą sekundą było coraz lepiej, co nie oznaczało, że nie czułem się okropnie.
- Kochanie, oddychaj – wyszeptała pani Fuentes, obejmując mnie ramieniem, które od razu z siebie ściągnąłem.
- W-wasz sy-syn jest n-nie ty-tylko-o prze-przestępcą-cą – wydukałem, ledwo słyszalnie wypowiadając te słowa.- Jest też kłamcą.
Nie chciałem budzić Jenny i jej chłopaka (chyba, nie wiem, i tak za bardzo jej przeszkodziłem), więc zostawiłem karteczkę na stoliku, gdzie podziękowałem za nocleg, po czym wyszedłem z jej mieszkania i wyjechałem z osiedla. Chciałem mieć to za sobą. Szczerze mówiąc, to trochę się bałem tego przeszukiwania mieszkania. Co jeśli znajdą coś podejrzanego, przez co to ja oberwę i też będę mieć niepotrzebne problemy? Miałem nadzieję, że uwierzą w każde moje słowo. Nie będę kłamał, jeśli zadadzą mi jakieś pytanie. Stawiam na szczerość i sprawiedliwość, których ostatnio zabrakło w moim życiu.
Wjechałem na parking i nie tracąc ani chwili szybko przemieściłem się do mojego mieszkania. Tak naprawdę było moje, bo Vic raczej do niego nie wróci. Planuję je sprzedać, bo nie chciałem tutaj przebywać. Pozostawało tu o wiele za dużo złych wspomnień. Załóżmy, że robiłbym sobie herbatę w kuchni i nagle przypomniałoby mi się, że to właśnie tam Vic uderzył mnie po raz pierwszy. Załamałbym się jeszcze bardziej, dlatego najlepszym rozwiązaniem będzie kupno lub wynajem innego mieszkania, najlepiej kawalerki, bo wyjdzie taniej. Nadal nie miałem zbyt wielu pieniędzy, a jakoś musiałem ukończyć te studia.
Wszedłem do mieszkania i oparłem się plecami o zamknięte przed chwilą drzwi. Uderzyłem w nie tyłem głowy i przekląłem pod nosem. Muszę się za siebie wziąć. Przeżyję to przesłuchanie i rewizję mieszkania, a potem od razu je sprzedam i do widzenia. Na drodze zawsze pojawiają się przeszkody. Moje po prostu stały się nieco trudniejsze do pokonania, ale nie niewykonalne. Dupa w troki i do przodu. Ściągnąłem ciepłe ubrania i buty, po czym na palcach poszedłem do sypialni. Sam nie wiedziałem, dlaczego udałem się tam w taki sposób. Trochę się bałem, że zaraz ktoś wyskoczy z szafy i zabije mnie siekierą.
Sypialnia pozostała taka sama, jaką zapamiętałem ją wczoraj przed wyjściem na komisariat – moja walizka na środku pokoju i otwarta, a szafa w połowie pusta. Miałem ochotę sam trochę tu poszperać, bo najwyraźniej nie znałem swojego własnego mieszkania, ale doszedłem do wniosku, że powinni zająć się tym profesjonaliści. Jeszcze znajdą na czymś moje odciski palców i będę mieć kłopoty. Dlatego też postanowiłem zająć się czymś innym, aby odciągnąć swoje myśli od tych wszystkich problemów. Udałem się do kuchni, aby zrobić sobie melisę i może jakąś kanapkę, bo nic dzisiaj jeszcze nie jadłem. Nie mogłem zemdleć z głodu przy policjantach, bo zaczęliby węszyć jeszcze nad czymś innym, a jedna taka sprawa zupełnie mi wystarczyła.
Moje śniadanie może i nie było szykowne, ale na pewno pożądane, bo mój brzuch od razu poczuł się lepiej i przestał wydawać z siebie różne odgłosy. Zabić smutki jedzeniem, tylko że gdy człowiek je sam, znowu zaczyna myśleć, bo nie ma do kogo gęby otworzyć. Chciałbym jeść cudowne śniadanie z Vikiem, ale już nigdy tego nie zrobię. Teraz zostałem skazany na samotność i walkę ze swoimi własnymi słabościami. On zresztą też.
Po śniadaniu po prostu siedziałem przy stole i czekałem na przybycie funkcjonariuszy. Położyłem głowę na blacie i pociągnąłem nosem. Nie wiedziałem, co miałem ze sobą zrobić. W taki sposób tylko sam się pogrążę i załamię, a przecież powinienem iść do przodu. Po prostu nie byłem przyzwyczajony do tego uczucia. Vic zawsze przy mnie był, a nasze rozłąki nie należały do tych długich...
Cholera, znów o nim myślę.
Z amoku wspomnień wyrwał mnie dzwonek do drzwi, przez co gwałtownie wyprostowałem się i uderzyłem plecami w oparcie krzesła. Skrzywiłem się i powoli wstałem z siedzenia, aby otworzyć drzwi. Nacisnąłem klamkę i westchnąłem cicho, gdy zobaczyłem dwóch policjantów z owczarkiem niemieckim na smyczy. Cudownie. Niech jeszcze tu psa wpuszczą... Mimo że to wcale mi się nie podobało, otworzyłem szerzej drzwi i wpuściłem ich do środka.
- Pan... - Jeden z mężczyzn wyciągnął z kieszeni małą karteczkę, gdzie na pewno było zapisane moje imię i nazwisko oraz adres.- Kellin Quinn.
- Tak – odparłem cicho.
- Mogę prosić o dowód?
Skinąłem głową i podszedłem do stolika, na którym znajdowały się dokumenty i klucze, po czym podałem mężczyźnie mój dowód, który niemal od razu mi oddał. Miałem nadzieję, że to wszystko pójdzie sprawnie i płynnie.
- W porządku – powiedział.- Żeby poszło szybko, ja i pies przeszukamy dom, a kolega z panem porozmawia. Możemy się tak umówić?
- Czy to trochę nie narusza prywatności? - szepnąłem.
- Przykro mi. Takie są procedury.
Nie miałem innego wyjścia, więc po prostu pokiwałem głową i zaprowadziłem „gości” do salonu. Niech tam zaczną szukać. Usiadłem z jednym z policjantów przy stole, gdzie będzie nam najwygodniej i czekałem na pytania, które chciał mi zadać. Drugi funkcjonariusz zaczął rewizję, dając wskazówki psu, gdzie ma węszyć, aby znaleźć jakiekolwiek środki odurzające.
- Kellin Quinn... - zaczął policjant, spisując moje dane na jakimś świstku z tabelkami.- Lat?
- Dziewiętnaście. Za dwa miesiące dwadzieścia.
- W porządku... Victor Fuentes to...?
- Mój były chłopak.
- Wczoraj byliście jeszcze parą – zauważył, marszcząc brwi.
- Zerwałem.
Policjant skinął głową, a ja kątem oka zerknąłem na kręcącego się po pomieszczeniu drugiego mężczyznę. Pies zaczął obwąchiwać komodę, szczeknął głośno i zamerdał ogonem. Funkcjonariusz otworzył szufladę i wyciągnął z niej MOJE pudełko z MOIMI lekami, których nie zapakowałem do walizki.
- Co to takiego? - zapytał, oglądając pudełko i trzymając je przez rękawiczki, aby nie pozostawiać na nim żadnych śladów.
- Moje leki – wtrąciłem się, a mężczyzna spojrzał na mnie pytająco.- Jestem cukrzykiem.
Mimo moich słów, postanowił otworzyć pudełko i gdy nie znalazł w nim nic podejrzanego, odłożył je na miejsce i poszedł szukać dalej.
- Co stało się panu w twarz? - Oderwałem wzrok od węszącego psa i spojrzałem na przepytującego mnie policjanta, odruchowo dotykając moich ust, a następnie brwi.
Miałem mu powiedzieć o przemocy domowej? To pogrążyłoby Vica jeszcze bardziej, ale czy na to nie zasługiwał? Powinien odbyć karę adekwatną do swoich czynów. Bawił się nie tylko w dilera i ćpuna, ale też tyrana i dręczyciela.
- To... Dosyć trudne – mruknąłem.
- Wypadałoby powiedzieć, jeśli to ma wpływ na sprawę.
- Vic, on... On zaczął zażywać narkotyki, no i czasem przesadzał, ale nie wiem, czy to przez nie, czy tak sam z siebie...
- O co chodzi? - ponaglił mnie.
- Tak jakby w tym mieszkaniu dochodziło do przemocy domowej.
- Tak jakby?
- Głupio mówię, wiem, przepraszam.- Schyliłem głowę, chowając dłonie w długich rękawach mojej bluzki.- Vic mnie bił.
- To zapewne trudny temat, ale muszę zapytać o konkrety – powiedział, zapisując coś w jednej z tabelek.
- Głównie policzkował, raz mnie dusił, a ostatnio skopał i ogólnie skatował... To przez to mam te rany, plus obite żebra i piszczele.
Policjant skinął głową, a ja zacząłem unikać jego spojrzenia. Nie chciałem, aby uważał, że jestem słaby, bo dałem się tak sponiewierać. Przecież w końcu się postawiłem. Lepiej późno niż wcale i to się liczyło. Zrobiłem to, mogłem być z siebie dumny.
Mężczyzna zadawał mi jeszcze trochę pytań, ogólnie czy wiedziałem o tym całym gangu i czy kiedykolwiek przyłapałem Vica na gorącym uczynku. Niektóre pytania uważałem za zupełnie zbędne, ale musiałem na nie odpowiedzieć, aby specjalnie tego nie przeciągać. Gdy policjant zadawał mi pytanie o przeszłość Vica (czy miał kiedykolwiek styczność z kryminalizmem itp.), w salonie pojawił się ten drugi z psem. Obaj na niego spojrzeliśmy i czekaliśmy na to, co miał nam do powiedzenia.
- Znalazłem dwie torebki z białym proszkiem, podejrzewamy heroinę oraz kokainę – zaczął, a ja położyłem dłoń na czole, sam w to nie wierząc.- Czy pan Quinn zdawał sobie sprawę z obecności tych środków w tym mieszkaniu? Po minie stwierdzam, że nie.
Pokręciłem głową i zaniemówiłem, jeszcze szerzej otwierając oczy. Vic był na tyle głupi, aby przynieść tutaj narkotyki i tak po prostu trzymać je sobie w szafce. Szczyt idiotyzmu.
- Nic więcej nie znalazłem – mówił dalej.- Kończysz ten wywiad?
- Tak, już chwilę – odparł drugi i zadał mi jeszcze kilka pytań.
Po całym zamieszaniu odprowadziłem policjantów do wyjścia, dowiadując się jeszcze, że na bieżąco będę informowany o toku sprawy, bo prawdopodobnie będę musiał stawić się w sądzie. Nie chciałem się w to mieszać, ale najwyraźniej mnie to nie ominie. Jaka część mnie chciała też wiedzieć, jak miewa się Vic i czy na pewno przeżyję tę próbę, na którą sam się wystawił.
Vica przeniesiono do aresztu śledczego do czasu rozprawy. Nie wiedziałem jeszcze, kiedy takowa się odbędzie, ale to tylko kwestia czasu. Do Bostonu przylecieli rodzice chłopaka, którzy bardzo się na nim zawiedli i cholernie mi współczuli. Nawet sami mnie za niego przepraszali, ale ja machnąłem na to ręką, bo nie chciałem tego roztrząsać. Było, wydarzyło się, a teraz koniec. Nie powinienem przejmować się takimi rzeczami.
Państwo Fuentes chcieli zobaczyć się ze swoim najstarszym synem. W areszcie udostępnione są widzenia przez szybę i telefon. Chcieliby z tego skorzystać i nakrzyczeć na niego osobiście. Problem tkwił w tym, że ja nie chciałem jechać, a oni bardzo na to nalegali. Stwierdzili, że może jak się pojawię, to Vic będzie o wiele łagodniejszy podczas rozmowy z nimi. Nie widziałem w tym żadnego sensu, ale w końcu uległem.
Podjechaliśmy pod areszt i chyba wszyscy głośno przełknęliśmy ślinę. To miejsce w ogóle nie zachęcało do wejścia do środka, ale nie mieliśmy innego wyjścia. Wyszliśmy z samochodu i udaliśmy się do bramy, przy której stał strażnik. Wpuszczał osoby zapisane wcześniej na widzenia. Śmiesznie, zapisaliśmy się na rozmowę z Vikiem, a on nic o tym nie wiedział. Szliśmy dalej, aż w końcu znaleźliśmy się w budynku. Skręciliśmy w jeden z bocznych korytarzy, nad którym wisiała tabliczka prowadząca do sali widzeń. W końcu stanęliśmy w dużym pomieszczeniu, gdzie znajdowały się, można powiedzieć, boksy. Były przegrodzone drewnianymi ściankami od siebie i szybą od skazańca. Staliśmy jak wryci, bo wszyscy byliśmy w takim miejscu po raz pierwszy, aż w końcu podszedł do nas jeden ze strażników z listą w dłoni.
- Nazwisko? - zapytał.
- Fuentes – odparł pan Fuentes, a mężczyzna skinął głową, po czym zaprowadził nas do jednego z pustych stanowisk.
- Za chwilę go przyprowadzę, proszę poczekać.
Skinęliśmy głowami, a strażnik odszedł. Nie chciałem tutaj być, więc postanowiłem podjąć rozmowę, która w jakiś sposób wyrwałaby mnie z tej krępującej sytuacji.
- Mógłbym stąd iść? - szepnąłem, a pani Fuentes spojrzała na mnie smutno.- Chciałbym zostawić państwa samych, to dosyć poważne...
- W porządku – westchnęła kobieta.- Poczekaj na nas przy wyjściu z sali. Idź, dziecko.
Uśmiechnąłem się lekko i odszedłem od boksu, aby usiąść na drewnianej ławce stojącej przy drzwiach wejściowych. Widziałem tych ludzi, którzy przychodzili tutaj, aby porozmawiać ze swoimi najbliższymi i dodać im jakieś słowa otuchy. Był płacz, smutek, gniew, ale widziałem też uśmiechy i łzy radości. Każdy miał tu swoją własną historię, której nigdy nie poznam.
Płynęły kolejne minuty, a ja zacząłem się niecierpliwić. Ile można opierniczać swojego syna? Cóż, nie był święty, to logiczne, ale to miejsce wprawiało mnie w pewnego rodzaju przygnębienie i chciałem je jak najszybciej opuścić. W pewnym momencie stanął nade mną pan Fuentes, a ja podniosłem się z ławki.
- Vic chce z tobą rozmawiać – powiedział, a ja uniosłem brew.
- W życiu – mruknąłem.
- Proszę cię... Cała naszą rozmowę przeryczał, a teraz chce rozmawiać z tobą. Zgódź się. Chociaż na pięć minut.
Przez szybę nic ci nie zrobi, Kellin.
Postanowiłem przyjąć to na klatę i ruszyłem w stronę odpowiedniego boksu. Po drodze minąłem się z panią Fuentes, która uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco. To było miłe, ale wcale mi nie pomogło.
Na krześle siadałem z pochyloną głową, aby nie patrzeć na człowieka po drugiej stronie szyby. W końcu jednak podniosłem wzrok i przełknąłem ślinę.
Vic jak Vic, nie mógł się sporo zmienić przez ten czas. Wyglądał po prostu gorzej niż zwykle; jego podkrążone oczy były jeszcze bardziej przekrwione niż ostatnio i miałem wrażenie, że nieco schudł. Jego usta były spierzchnięte oraz popękane. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie przez szkliste oczy, aż w końcu drżącą ręką sięgnął po słuchawkę i przycisnął ją do ucha. Ja po chwili zrobiłem to samo, nieco wolniej, ale zawsze. Dałem mu szansę.
- Dzięki za jeszcze większe wpierdolenie mnie w to bagno przez „przemoc domową” - mruknął, a ja sam nie potrafiłem uwierzyć w to, co usłyszałem.- Ale to rozumiem. Miałeś do tego prawo, bo zachowałem się jak świnia.
Patrzyłem na jego poruszające się usta, nadal nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Po prostu nie wiedziałem co powiedzieć. Wygarnąłem mu wszystko to, co chciałem i nie miałem mu nic do powiedzenia. Może on miał, nie wiem, ale jeśli chce mówić, niech mówi teraz.
- Chyba wiem, jak się czułeś – mówił dalej słabym głosem.- Zgnoili mnie tu parę razy. Jednego dnia nie potrafiłem nawet wstać z łóżka. Wtedy dotarło do mnie, jak mogłeś się czuć...
- Nie – przerwałem mu, czując, jak w moich oczach zbierają się łzy.- Nie wiesz, jak to było. Nie masz pojęcia, jak się wtedy czułem. Tu nie chodzi o ból fizyczny, bo taki to mogłeś sobie czuć wszędzie i nawet bardziej niż ja. Tu chodzi o psychikę, Vic. Kochałem cię. - Spojrzałem mu prosto w oczy.- Kochałem się najmocniej na świecie, a ty i tak potrafiłeś mnie skatować, a potem zostawić samego w domu. Ból sprawiany przez najbliższą osobę jest najgorszym możliwym bólem, Vic. Nigdy tego nie poczujesz.
Pociągnąłem nosem i otarłem łzy z oczu oraz policzków, bo już nie potrafiłem ich zatrzymywać. Chyba nie miałem już niczego do powiedzenia. Każde kolejne słowa będą przychodzić z wielkim trudem. Nie będą chciały przechodzić mi przez gardło. Znowu będę tylko ryczał, a przecież przestałem dopiero kilka dni temu. Wrócą kolejne przepłakane noce.
- Nadal cię kocham – powiedział.
- Nigdy mnie nie kochałeś – szepnąłem, mocno ściskając słuchawkę w dłoniach.- Na początku może i tak. Potem już przestałeś. Gdybyś mnie kochał, nigdy byś mi tego nie zrobił.
- Kocham cię.
- Przestań kłamać! - krzyknąłem przez łzy, przez co kilka osób spojrzało na mnie z troską.- Przestań mnie w końcu okłamywać... - dodałem szeptem, zupełnie tracąc kontrolę nad płaczem.
Usłyszałem od niego jeszcze tylko, że rozprawa odbędzie się dwudziestego czwartego kwietnia, co sprawiło, że rozbeczałem się jeszcze bardziej, bo to przecież moje urodziny. Przez ułamek sekundy widziałem, jak Vic też ociera łzy z policzków, a chwilę później przychodzi po niego strażnik, aby odprowadzić go do celi. Zacząłem dusić się własnymi łzami, przez co zwróciłem na siebie uwagę wielu osób, którzy zawiadomili strażnika. On i państwo Fuentes wyprowadzili mnie z sali i posadzili na jednej z ławek na korytarzu, abym się uspokoił. Drżałem i trudno było mi złapać oddech, ale z każdą sekundą było coraz lepiej, co nie oznaczało, że nie czułem się okropnie.
- Kochanie, oddychaj – wyszeptała pani Fuentes, obejmując mnie ramieniem, które od razu z siebie ściągnąłem.
- W-wasz sy-syn jest n-nie ty-tylko-o prze-przestępcą-cą – wydukałem, ledwo słyszalnie wypowiadając te słowa.- Jest też kłamcą.