sobota, 30 sierpnia 2014

Piętnaście

Dziękuję za to, że jesteście i zapraszam do lektury. Jak zwykle zachęcam do komentowania (minimum 17 do następnego rozdziału). Buziaki!
_____________________   
   Wyjechałem o godzinie ósmej. Nie wyspałem się. Tak naprawdę spałem jedynie trzy godziny, bo nie potrafiłem się uspokoić i zasnąć. Pół nocy przepłakałem, sam nawet nie wiedziałem z jakiego powodu. Może nadal nie potrafiłem pogodzić się z samotnością, a może po prostu tęskniłem za czułością. Może nie umiałem wyobrazić sobie przyszłości, a może płakałem ze szczęścia. To ostatnie było najmniej prawdopodobne. Byłem wolny, ale na pewno nie szczęśliwy. Nie byłem też nieszczęśliwy. Tkwiłem pomiędzy tymi dwoma stanami, nie wiedząc, na którą stronę się przechylić. Rzucić się w przepaść czy stanąć na twardym gruncie? Jak na razie wahałem się na uczuciowej krawędzi.
    Nie chciałem budzić Jenny i jej chłopaka (chyba, nie wiem, i tak za bardzo jej przeszkodziłem), więc zostawiłem karteczkę na stoliku, gdzie podziękowałem za nocleg, po czym wyszedłem z jej mieszkania i wyjechałem z osiedla. Chciałem mieć to za sobą. Szczerze mówiąc, to trochę się bałem tego przeszukiwania mieszkania. Co jeśli znajdą coś podejrzanego, przez co to ja oberwę i też będę mieć niepotrzebne problemy? Miałem nadzieję, że uwierzą w każde moje słowo. Nie będę kłamał, jeśli zadadzą mi jakieś pytanie. Stawiam na szczerość i sprawiedliwość, których ostatnio zabrakło w moim życiu.
    Wjechałem na parking i nie tracąc ani chwili szybko przemieściłem się do mojego mieszkania. Tak naprawdę było moje, bo Vic raczej do niego nie wróci. Planuję je sprzedać, bo nie chciałem tutaj przebywać. Pozostawało tu o wiele za dużo złych wspomnień. Załóżmy, że robiłbym sobie herbatę w kuchni i nagle przypomniałoby mi się, że to właśnie tam Vic uderzył mnie po raz pierwszy. Załamałbym się jeszcze bardziej, dlatego najlepszym rozwiązaniem będzie kupno lub wynajem innego mieszkania, najlepiej kawalerki, bo wyjdzie taniej. Nadal nie miałem zbyt wielu pieniędzy, a jakoś musiałem ukończyć te studia.
    Wszedłem do mieszkania i oparłem się plecami o zamknięte przed chwilą drzwi. Uderzyłem w nie tyłem głowy i przekląłem pod nosem. Muszę się za siebie wziąć. Przeżyję to przesłuchanie i rewizję mieszkania, a potem od razu je sprzedam i do widzenia. Na drodze zawsze pojawiają się przeszkody. Moje po prostu stały się nieco trudniejsze do pokonania, ale nie niewykonalne. Dupa w troki i do przodu. Ściągnąłem ciepłe ubrania i buty, po czym na palcach poszedłem do sypialni. Sam nie wiedziałem, dlaczego udałem się tam w taki sposób. Trochę się bałem, że zaraz ktoś wyskoczy z szafy i zabije mnie siekierą.
    Sypialnia pozostała taka sama, jaką zapamiętałem ją wczoraj przed wyjściem na komisariat – moja walizka na środku pokoju i otwarta, a szafa w połowie pusta. Miałem ochotę sam trochę tu poszperać, bo najwyraźniej nie znałem swojego własnego mieszkania, ale doszedłem do wniosku, że powinni zająć się tym profesjonaliści. Jeszcze znajdą na czymś moje odciski palców i będę mieć kłopoty. Dlatego też postanowiłem zająć się czymś innym, aby odciągnąć swoje myśli od tych wszystkich problemów. Udałem się do kuchni, aby zrobić sobie melisę i może jakąś kanapkę, bo nic dzisiaj jeszcze nie jadłem. Nie mogłem zemdleć z głodu przy policjantach, bo zaczęliby węszyć jeszcze nad czymś innym, a jedna taka sprawa zupełnie mi wystarczyła.
    Moje śniadanie może i nie było szykowne, ale na pewno pożądane, bo mój brzuch od razu poczuł się lepiej i przestał wydawać z siebie różne odgłosy. Zabić smutki jedzeniem, tylko że gdy człowiek je sam, znowu zaczyna myśleć, bo nie ma do kogo gęby otworzyć. Chciałbym jeść cudowne śniadanie z Vikiem, ale już nigdy tego nie zrobię. Teraz zostałem skazany na samotność i walkę ze swoimi własnymi słabościami. On zresztą też.
    Po śniadaniu po prostu siedziałem przy stole i czekałem na przybycie funkcjonariuszy. Położyłem głowę na blacie i pociągnąłem nosem. Nie wiedziałem, co miałem ze sobą zrobić. W taki sposób tylko sam się pogrążę i załamię, a przecież powinienem iść do przodu. Po prostu nie byłem przyzwyczajony do tego uczucia. Vic zawsze przy mnie był, a nasze rozłąki nie należały do tych długich...
    Cholera, znów o nim myślę.
    Z amoku wspomnień wyrwał mnie dzwonek do drzwi, przez co gwałtownie wyprostowałem się i uderzyłem plecami w oparcie krzesła. Skrzywiłem się i powoli wstałem z siedzenia, aby otworzyć drzwi. Nacisnąłem klamkę i westchnąłem cicho, gdy zobaczyłem dwóch policjantów z owczarkiem niemieckim na smyczy. Cudownie. Niech jeszcze tu psa wpuszczą... Mimo że to wcale mi się nie podobało, otworzyłem szerzej drzwi i wpuściłem ich do środka.
- Pan... - Jeden z mężczyzn wyciągnął z kieszeni małą karteczkę, gdzie na pewno było zapisane moje imię i nazwisko oraz adres.- Kellin Quinn.
- Tak – odparłem cicho.
- Mogę prosić o dowód?
    Skinąłem głową i podszedłem do stolika, na którym znajdowały się dokumenty i klucze, po czym podałem mężczyźnie mój dowód, który niemal od razu mi oddał. Miałem nadzieję, że to wszystko pójdzie sprawnie i płynnie.
- W porządku – powiedział.- Żeby poszło szybko, ja i pies przeszukamy dom, a kolega z panem porozmawia. Możemy się tak umówić?
- Czy to trochę nie narusza prywatności? - szepnąłem.
- Przykro mi. Takie są procedury.
    Nie miałem innego wyjścia, więc po prostu pokiwałem głową i zaprowadziłem „gości” do salonu. Niech tam zaczną szukać. Usiadłem z jednym z policjantów przy stole, gdzie będzie nam najwygodniej i czekałem na pytania, które chciał mi zadać. Drugi funkcjonariusz zaczął rewizję, dając wskazówki psu, gdzie ma węszyć, aby znaleźć jakiekolwiek środki odurzające.
- Kellin Quinn... - zaczął policjant, spisując moje dane na jakimś świstku z tabelkami.- Lat?
- Dziewiętnaście. Za dwa miesiące dwadzieścia.
- W porządku... Victor Fuentes to...?
- Mój były chłopak.
- Wczoraj byliście jeszcze parą – zauważył, marszcząc brwi.
- Zerwałem.
    Policjant skinął głową, a ja kątem oka zerknąłem na kręcącego się po pomieszczeniu drugiego mężczyznę. Pies zaczął obwąchiwać komodę, szczeknął głośno i zamerdał ogonem. Funkcjonariusz otworzył szufladę i wyciągnął z niej MOJE pudełko z MOIMI lekami, których nie zapakowałem do walizki.
- Co to takiego? - zapytał, oglądając pudełko i trzymając je przez rękawiczki, aby nie pozostawiać na nim żadnych śladów.
- Moje leki – wtrąciłem się, a mężczyzna spojrzał na mnie pytająco.- Jestem cukrzykiem.
    Mimo moich słów, postanowił otworzyć pudełko i gdy nie znalazł w nim nic podejrzanego, odłożył je na miejsce i poszedł szukać dalej.
- Co stało się panu w twarz? - Oderwałem wzrok od węszącego psa i spojrzałem na przepytującego mnie policjanta, odruchowo dotykając moich ust, a następnie brwi.
    Miałem mu powiedzieć o przemocy domowej? To pogrążyłoby Vica jeszcze bardziej, ale czy na to nie zasługiwał? Powinien odbyć karę adekwatną do swoich czynów. Bawił się nie tylko w dilera i ćpuna, ale też tyrana i dręczyciela.
- To... Dosyć trudne – mruknąłem.
- Wypadałoby powiedzieć, jeśli to ma wpływ na sprawę.
- Vic, on... On zaczął zażywać narkotyki, no i czasem przesadzał, ale nie wiem, czy to przez nie, czy tak sam z siebie...
- O co chodzi? - ponaglił mnie.
- Tak jakby w tym mieszkaniu dochodziło do przemocy domowej.
- Tak jakby?
- Głupio mówię, wiem, przepraszam.- Schyliłem głowę, chowając dłonie w długich rękawach mojej bluzki.- Vic mnie bił.
- To zapewne trudny temat, ale muszę zapytać o konkrety – powiedział, zapisując coś w jednej z tabelek.
- Głównie policzkował, raz mnie dusił, a ostatnio skopał i ogólnie skatował... To przez to mam te rany, plus obite żebra i piszczele.
    Policjant skinął głową, a ja zacząłem unikać jego spojrzenia. Nie chciałem, aby uważał, że jestem słaby, bo dałem się tak sponiewierać. Przecież w końcu się postawiłem. Lepiej późno niż wcale i to się liczyło. Zrobiłem to, mogłem być z siebie dumny.
    Mężczyzna zadawał mi jeszcze trochę pytań, ogólnie czy wiedziałem o tym całym gangu i czy kiedykolwiek przyłapałem Vica na gorącym uczynku. Niektóre pytania uważałem za zupełnie zbędne, ale musiałem na nie odpowiedzieć, aby specjalnie tego nie przeciągać. Gdy policjant zadawał mi pytanie o przeszłość Vica (czy miał kiedykolwiek styczność z kryminalizmem itp.), w salonie pojawił się ten drugi z psem. Obaj na niego spojrzeliśmy i czekaliśmy na to, co miał nam do powiedzenia.
- Znalazłem dwie torebki z białym proszkiem, podejrzewamy heroinę oraz kokainę – zaczął, a ja położyłem dłoń na czole, sam w to nie wierząc.- Czy pan Quinn zdawał sobie sprawę z obecności tych środków w tym mieszkaniu? Po minie stwierdzam, że nie.
    Pokręciłem głową i zaniemówiłem, jeszcze szerzej otwierając oczy. Vic był na tyle głupi, aby przynieść tutaj narkotyki i tak po prostu trzymać je sobie w szafce. Szczyt idiotyzmu.
- Nic więcej nie znalazłem – mówił dalej.- Kończysz ten wywiad?
- Tak, już chwilę – odparł drugi i zadał mi jeszcze kilka pytań.
    Po całym zamieszaniu odprowadziłem policjantów do wyjścia, dowiadując się jeszcze, że na bieżąco będę informowany o toku sprawy, bo prawdopodobnie będę musiał stawić się w sądzie. Nie chciałem się w to mieszać, ale najwyraźniej mnie to nie ominie. Jaka część mnie chciała też wiedzieć, jak miewa się Vic i czy na pewno przeżyję tę próbę, na którą sam się wystawił.

    Vica przeniesiono do aresztu śledczego do czasu rozprawy. Nie wiedziałem jeszcze, kiedy takowa się odbędzie, ale to tylko kwestia czasu. Do Bostonu przylecieli rodzice chłopaka, którzy bardzo się na nim zawiedli i cholernie mi współczuli. Nawet sami mnie za niego przepraszali, ale ja machnąłem na to ręką, bo nie chciałem tego roztrząsać. Było, wydarzyło się, a teraz koniec. Nie powinienem przejmować się takimi rzeczami.
    Państwo Fuentes chcieli zobaczyć się ze swoim najstarszym synem. W areszcie udostępnione są widzenia przez szybę i telefon. Chcieliby z tego skorzystać i nakrzyczeć na niego osobiście. Problem tkwił w tym, że ja nie chciałem jechać, a oni bardzo na to nalegali. Stwierdzili, że może jak się pojawię, to Vic będzie o wiele łagodniejszy podczas rozmowy z nimi. Nie widziałem w tym żadnego sensu, ale w końcu uległem.
    Podjechaliśmy pod areszt i chyba wszyscy głośno przełknęliśmy ślinę. To miejsce w ogóle nie zachęcało do wejścia do środka, ale nie mieliśmy innego wyjścia. Wyszliśmy z samochodu i udaliśmy się do bramy, przy której stał strażnik. Wpuszczał osoby zapisane wcześniej na widzenia. Śmiesznie, zapisaliśmy się na rozmowę z Vikiem, a on nic o tym nie wiedział. Szliśmy dalej, aż w końcu znaleźliśmy się w budynku. Skręciliśmy w jeden z bocznych korytarzy, nad którym wisiała tabliczka prowadząca do sali widzeń. W końcu stanęliśmy w dużym pomieszczeniu, gdzie znajdowały się, można powiedzieć, boksy. Były przegrodzone drewnianymi ściankami od siebie i szybą od skazańca. Staliśmy jak wryci, bo wszyscy byliśmy w takim miejscu po raz pierwszy, aż w końcu podszedł do nas jeden ze strażników z listą w dłoni.
- Nazwisko? - zapytał.
- Fuentes – odparł pan Fuentes, a mężczyzna skinął głową, po czym zaprowadził nas do jednego z pustych stanowisk.
- Za chwilę go przyprowadzę, proszę poczekać.
    Skinęliśmy głowami, a strażnik odszedł. Nie chciałem tutaj być, więc postanowiłem podjąć rozmowę, która w jakiś sposób wyrwałaby mnie z tej krępującej sytuacji.
- Mógłbym stąd iść? - szepnąłem, a pani Fuentes spojrzała na mnie smutno.- Chciałbym zostawić państwa samych, to dosyć poważne...
- W porządku – westchnęła kobieta.- Poczekaj na nas przy wyjściu z sali. Idź, dziecko.
    Uśmiechnąłem się lekko i odszedłem od boksu, aby usiąść na drewnianej ławce stojącej przy drzwiach wejściowych. Widziałem tych ludzi, którzy przychodzili tutaj, aby porozmawiać ze swoimi najbliższymi i dodać im jakieś słowa otuchy. Był płacz, smutek, gniew, ale widziałem też uśmiechy i łzy radości. Każdy miał tu swoją własną historię, której nigdy nie poznam.
    Płynęły kolejne minuty, a ja zacząłem się niecierpliwić. Ile można opierniczać swojego syna? Cóż, nie był święty, to logiczne, ale to miejsce wprawiało mnie w pewnego rodzaju przygnębienie i chciałem je jak najszybciej opuścić. W pewnym momencie stanął nade mną pan Fuentes, a ja podniosłem się z ławki.
- Vic chce z tobą rozmawiać – powiedział, a ja uniosłem brew.
- W życiu – mruknąłem.
- Proszę cię... Cała naszą rozmowę przeryczał, a teraz chce rozmawiać z tobą. Zgódź się. Chociaż na pięć minut.
    Przez szybę nic ci nie zrobi, Kellin.
    Postanowiłem przyjąć to na klatę i ruszyłem w stronę odpowiedniego boksu. Po drodze minąłem się z panią Fuentes, która uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco. To było miłe, ale wcale mi nie pomogło.
    Na krześle siadałem z pochyloną głową, aby nie patrzeć na człowieka po drugiej stronie szyby. W końcu jednak podniosłem wzrok i przełknąłem ślinę.
    Vic jak Vic, nie mógł się sporo zmienić przez ten czas. Wyglądał po prostu gorzej niż zwykle; jego podkrążone oczy były jeszcze bardziej przekrwione niż ostatnio i miałem wrażenie, że  nieco schudł. Jego usta były spierzchnięte oraz popękane. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie przez szkliste oczy, aż w końcu drżącą ręką sięgnął po słuchawkę i przycisnął ją do ucha. Ja po chwili zrobiłem to samo, nieco wolniej, ale zawsze. Dałem mu szansę.
- Dzięki za jeszcze większe wpierdolenie mnie w to bagno przez „przemoc domową” - mruknął, a ja sam nie potrafiłem uwierzyć w to, co usłyszałem.- Ale to rozumiem. Miałeś do tego prawo, bo zachowałem się jak świnia.
    Patrzyłem na jego poruszające się usta, nadal nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Po prostu nie wiedziałem co powiedzieć. Wygarnąłem mu wszystko to, co chciałem i nie miałem mu nic do powiedzenia. Może on miał, nie wiem, ale jeśli chce mówić, niech mówi teraz.
- Chyba wiem, jak się czułeś – mówił dalej słabym głosem.- Zgnoili mnie tu parę razy. Jednego dnia nie potrafiłem nawet wstać z łóżka. Wtedy dotarło do mnie, jak mogłeś się czuć...
- Nie – przerwałem mu, czując, jak w moich oczach zbierają się łzy.- Nie wiesz, jak to było. Nie masz pojęcia, jak się wtedy czułem. Tu nie chodzi o ból fizyczny, bo taki to mogłeś sobie czuć wszędzie i nawet bardziej niż ja. Tu chodzi o psychikę, Vic. Kochałem cię. - Spojrzałem mu prosto w oczy.- Kochałem się najmocniej na świecie, a ty i tak potrafiłeś mnie skatować, a potem zostawić samego w domu. Ból sprawiany przez najbliższą osobę jest najgorszym możliwym bólem, Vic. Nigdy tego nie poczujesz.
    Pociągnąłem nosem i otarłem łzy z oczu oraz policzków, bo już nie potrafiłem ich zatrzymywać. Chyba nie miałem już niczego do powiedzenia. Każde kolejne słowa będą przychodzić z wielkim trudem. Nie będą chciały przechodzić mi przez gardło. Znowu będę tylko ryczał, a przecież przestałem dopiero kilka dni temu. Wrócą kolejne przepłakane noce.
- Nadal cię kocham – powiedział.
- Nigdy mnie nie kochałeś – szepnąłem, mocno ściskając słuchawkę w dłoniach.- Na początku może i tak. Potem już przestałeś. Gdybyś mnie kochał, nigdy byś mi tego nie zrobił.
- Kocham cię.
- Przestań kłamać! - krzyknąłem przez łzy, przez co kilka osób spojrzało na mnie z troską.- Przestań mnie w końcu okłamywać... - dodałem szeptem, zupełnie tracąc kontrolę nad płaczem.
    Usłyszałem od niego jeszcze tylko, że rozprawa odbędzie się dwudziestego czwartego kwietnia, co sprawiło, że rozbeczałem się jeszcze bardziej, bo to przecież moje urodziny. Przez ułamek sekundy widziałem, jak Vic też ociera łzy z policzków, a chwilę później przychodzi po niego strażnik, aby odprowadzić go do celi. Zacząłem dusić się własnymi łzami, przez co zwróciłem na siebie uwagę wielu osób, którzy zawiadomili strażnika. On i państwo Fuentes wyprowadzili mnie z sali i posadzili na jednej z ławek na korytarzu, abym się uspokoił. Drżałem i trudno było mi złapać oddech, ale z każdą sekundą było coraz lepiej, co nie oznaczało, że nie czułem się okropnie.
- Kochanie, oddychaj – wyszeptała pani Fuentes, obejmując mnie ramieniem, które od razu z siebie ściągnąłem.
- W-wasz sy-syn jest n-nie ty-tylko-o prze-przestępcą-cą – wydukałem, ledwo słyszalnie wypowiadając te słowa.- Jest też kłamcą.

środa, 27 sierpnia 2014

Czternaście

Nowy rozdział! Liczę na bardzo dużo komentarzy. Dużo, dużo, dużo (minimalnie 17. wiem, jestem złą kobietą, hihi).
Dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą - to ff będzie mieć 16 rozdziałów + epilog. Pewnie, później zacznę kolejne, bo mam pomysł, ale nie wiem kiedy. Szkoła średnia ssie, co nie...
____________________
    Gdy jechałem na komisariat, nadal przetwarzałem słowa policjanta. Złapali Vica. Wątpiłem w to, że uda mu się z tego wyjść, bo chodziło tu o narkotyki. Chyba. Mężczyzna nie powiedział mi, dlaczego trzymają go w areszcie, ale to chyba logiczne, że o to chodzi. Nie mogłem wpaść na nic innego, narkotyki wydawały mi się najpewniejszą odpowiedzią. Musiałem tam pojechać. Oczywiście miałem wybór, ale sumienie mówiło mi, że powinienem się tam pojawić. Policjant zadzwonił do mnie, bo pewnie byłem wpisany jako osoba do skontaktowania w razie jakiegokolwiek wypadku. Przecież rodzice nie przylecą z San Diego, żeby wyciągnąć swojego syna z aresztu. Wszystko znów spadło na moje ramiona, ale bałem się, że tym razem już nic mu nie pomoże. Wpadł za swoją własną głupotę.
    Zaparkowałem pod komisariatem i spojrzałem ze smutkiem na budynek. Byłem cholernie zmęczony, fizycznie i psychicznie. Był środek nocy, a ja jeździłem po mieście, żeby spróbować uratować dupę mojego byłego chłopaka... Chyba można powiedzieć, że Vic jest moim byłym. Nie powiedziałem mu wprost, że zerwałem, ale bez problemu powinien to wywnioskować, nawet jeśli był pijany i naćpany. Jeśli pozwolą mi się z nim spotkać, powiem mu to jeszcze raz. Nie obchodziło mnie to, w jakim był stanie. Cierpiałem już za długo, więc niech teraz on zobaczy, jak to jest ciągle obrywać.
    Wyszedłem z samochodu i spokojnym krokiem udałem się do budynku. Nie mogłem iść szybciej przez moje urazy, a i zmęczenie dawało mi się we znaki. Z głośnym westchnieniem pchnąłem drzwi wejściowe i wszedłem do środka. Od razu udałem się do biurka, za którym siedział mężczyzna ubrany w białą koszulę i krawat. Na piersi miał przypiętą odznakę i już wiedziałem, że rozmawiam z policjantem. Miałem nadzieję, że jakoś się dogadamy, bo naprawdę chciałem pojechać do Jenny i wszystko przespać.
- Dobry wieczór – odezwałem się niepewnie, gdy policjant spojrzał na moje rany na twarzy.- Przyjechałem w sprawie Victora Fuentesa.
    Mężczyzna oderwał wzrok od mojej twarzy i zaczął przeglądać jakieś pliczki kartek leżących na biurku. W końcu znalazł odpowiednią i chrząknął.
- Victor Fuentes, zatrzymany za posiadanie heroiny dwudziestego stycznia bieżącego roku. Pan jest? - Ponownie na mnie spojrzał, a ja wyciągnąłem dowód z wewnętrznej kieszeni kurtki i podałem go policjantowi.
- Jestem by... Chłopakiem Victora – odparłem.
- A, to do pana dzwoniliśmy.- Skinął głową, oddając mi dowód.- Cóż, raczej nic go nie wyciągnie z aresztu. Heroinę posiadał, zrobiliśmy badania i wykazały, że i również zażywał. Oprócz niego złapaliśmy kilka innych osób, wygląda mi to na jakiś kartel, ale będziemy to jeszcze badać... Prawdopodobnie jutro rano nasze jednostki przyjadą do pańskiego mieszkania, aby je przeszukać i upewnić się, czy są tam przechowywane środki odurzające. Wyraża pan na to zgodę?
- Tak, chyba nie mam innego wyjścia...
- Racja, nie ma pan, bo inaczej pana też byśmy przyskrzynili. - Mężczyzna uśmiechnął się do mnie zabawnie, a ja uniosłem brew w górę. To wcale nie było śmieszne.- Jutro zostanie pan przesłuchany i rozpoczniemy sprawę. A teraz... Rozumiem, że chciałby pan się zobaczyć z pana partnerem, tak?
    Na początku chciałem powiedzieć „nie”, bo nie mogłem na niego patrzeć. Po chwili zastanowienia jednak stwierdziłem, że naprawdę się o niego martwię i strasznie mi go szkoda. Niech cierpi, zasługuje na to, ale musiałem się upewnić, czy na pewno wszystko z nim w porządku. Wpadł w nałóg, czy takimi ludźmi nie powinno się zajmować? Byłem cholernie miękki i o wiele za szybko ulegałem.
- Tak – powiedziałem krótko, a policjant sięgnął po telefon leżący na biurku i wybrał jakiś numer.
- Przyślijcie mi tu Lawsona, bo wizytacja – rzekł szybko i odłożył słuchawkę.
    Chwilę później drzwi w rogu pomieszczenia otworzyły się i wyszedł przez nie rudy policjant, który zmierzył mnie wzrokiem i odebrał od swojego kolegi jakąś małą karteczkę. Spojrzał na nią krótko, po czym ruchem ręki dał mi znać, że mam za nim iść. Prowadził mnie do bocznego korytarza, na którego końcu znajdowały się ciężkie, żelazne drzwi z szybą na poziomie twarzy. Lawson wyciągnął klucz z kieszeni i otworzył zamek, po czym nacisnął klamkę i wpuścił mnie do środka. Znaleźliśmy się w krótkim korytarzu, lecz zamiast ścian (oprócz tej na końcu) znajdowały się tu kraty zamocowane od podłogi do samego sufitu. Zauważyłem też, że było tu sześć wejść do poszczególnych cel. A więc w którejś z nich siedzi Vic. Albo był nieprzytomny, albo nie wiedział co się z nim dzieje.
    Policjant ruszył ponownie. Mijałem cele, w których siedzieli mężczyźni kojarzeni przeze mnie z tej nieszczęsnej imprezy. Niektórzy patrzyli na mnie jakby z zaciekawieniem, bo skądś mnie znali, a inni zupełnie mnie ignorowali, bo czekali na swój wyrok. Lawson zatrzymał się przy jednej z końcowych cel, a ja spojrzałem przez kraty i sapnąłem cicho.
    Wyobrażałem sobie Vica w różnych miejscach, ale nigdy nie potrafiłem zobaczyć go w zimnej i szarej celi.
    Szatyn siedział na drewnianej pryczy, oparty o ciemną ścianę i wpatrzony przed siebie, przez co jego wzrok spoczął na mnie. Miał przekrwione i podkrążone oczy, rozcięty policzek i pogniecioną koszulkę. Wyglądał prawdopodobnie żałośniej niż ja po tym, jak mnie skatował. Na początku może i było mi go żal, ale teraz cieszyłem się, że oberwał. W końcu poczuł, że to on zasługuje na karę, a nie ja.
    Zdziwił się, że mnie tu zobaczył. Myślał, że zostanie z tym sam, a ja nawet nie przekroczę progu komisariatu. Potrafiłem być nieprzewidywalny i miałem jeszcze trochę serca, aby go użyć. Powinien dziękować Bogu, że w ogóle się tu zjawiłem.
    Lawson otworzył celę i zachęcił mnie do wejścia do środka. Zrobiłem to niechętnie, bo czułem się tutaj naprawdę niekomfortowo. To tylko areszt, to jak czuje się w prawdziwym więzieniu? Usiadłem na małym taborecie stojącym przy pryczy, a Lawson zamknął wejście do celi. Głupio by było, gdyby Vic im uciekł.
    Chłopak patrzył na mnie ze smutkiem. Widziałem, że chciał się podnieść i mnie przytulić, ale wiedział, że mu na to nie pozwolę. Dlatego też po prostu siedział i się we mnie wpatrywał. Byłoby o wiele prościej, gdyby tak na mnie nie patrzył i nie pokazywał swojej skruchy. Przecież nie miałem mu wybaczać. To nie po to tutaj przyszedłem.
- W co ty się wpakowałeś? - szepnąłem, opierając podbródek na dłoniach i patrząc na niego z zawodem. Tak, zawiodłem się na nim.- Zjebałeś sobie życie, Vic.
    Szatyn pociągnął nosem i pokiwał głową. Cóż, dobrze, że chociaż przyznawał się do błędu. Gorzej by było, gdyby uznał, że jest niewinny i powinni go wypuścić. Doskonale wiedział, że wszystko spierniczył i już nie uda mu się tego naprawić.
- Nie wyciągnę cię z tego, bo się nie da – mówiłem dalej.- Sam sobie na to zapracowałeś. I zasłużyłeś na to. Nawet nie próbuj się tłumaczyć, że nie chciałeś i tak dalej. Doskonale wiedziałeś, że prędzej czy później wpadniesz w tę pułapkę, którą samą na siebie zastawiłeś.
- Wiem, Kells – szepnął, a ja prychnąłem głośno.
- Nie mów na mnie Kells. Nie przyszedłem tutaj, żeby cię pocieszać i próbować wyciągnąć. Nie będę wpłacać żadnej kaucji. Twoi rodzice nie kiwną nawet palcem, żebyś stąd wyszedł. Trafisz do jeszcze gorszego miejsca, obiecuję ci to.
    Sam w siebie nie wierzyłem, że potrafiłem wypowiedzieć takie słowa do człowieka, którego kochałem. Nadal go kocham, ale to uczucie słabło z każdą minutą i powoli zanikało. Po prostu trudno było odzwyczaić się od tej miłości, która przecież była zawsze i nawet nie musieliśmy jej szukać. Teraz znowu zaczęła się chować, a ja ją od siebie odganiałem. Nie chciałem już tego czuć. Nie chciałem czuć niczego.
- Jesteś dla mnie nikim – warknąłem.- Na początku chciałem dać ci szansę, próbowałem wszystko naprawić, ale teraz, wiesz, pieprzę to. Mam to w dupie, co się z tobą stanie. Zasługujesz na to. Za wszystkie kłamstwa, za to, że mnie biłeś i za swoje pierdolone ćpuństwo. Ja mogę być przyjemny, Victorze, ale do czasu.
- W porządku... - szepnął.
- Nie mam siły. Chciałem z tobą zerwać, gdy uderzyłeś mnie po raz pierwszy, ale nadal cię kochałem. I wiesz co? - Wstałem z taboretu i skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej.- Teraz mam to w dupie. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Nie kocham cię już, Vic. Nie potrafię cię kochać, gdy stałeś się takim tyranem.
    Vic spojrzał na mnie przez szkliste oczy i przełknął zbierające się tam łzy. O nie, tym razem się nie złamię. Miałem dosyć oczu szczeniaczka i tej okazywanej skruchy. Mógł żałować, ale ja nie żałowałem już niczego.
- To koniec. Powinienem zerwać kilka miesięcy temu, ale byłem głupi. To koniec naszego związku. Mam dość.
    Gdy wypowiedziałem te słowa, poczułem się, jakbym puścił jakiś ciężar i nie musiałem już więcej się z nim męczyć. Poczułem się lekki, wolny i pewny siebie. Dotarło do mnie, że nie będę musiał się już bać. Vic nie będzie w stanie do mnie wrócić, bo trafi za kratki na wiele długich lat, a ja jakoś ułożę swoje życie i będę szedł do przodu.
- Ja przepraszam... - powiedział prawie niedosłyszalnie, a ja pokręciłem głową i zacząłem iść w stronę wyjścia.- Nie zostawiaj mnie.
- Za późno – odparłem chłodno, dając znak policjantowi, że może mnie wypuścić.- To koniec, Vic. Miłego gnicia w pace.
    Kątem oka zauważyłem, jak Vic ociera mokre od łez policzki, ale nie chciałem na to patrzeć, bo odzywała się wtedy moja wrażliwa strona, która pragnęłaby mu pomóc. Musiałem być silny i niezależny, koniec pomiatania mną jak przedmiotem. Szybko wyszedłem z celi, a Lawson zamknął wejście i obaj ruszyliśmy do żelaznych drzwi na początku korytarza.
- To było smutne – odezwał się mężczyzna, a ja spojrzałem na niego zaskoczonym wzrokiem.- Dzieją się tutaj naprawdę smutne rzeczy, ale to była jedna z najsmutniejszych.
- Kiedyś musiała nastąpić – westchnąłem, gdy Lawson otworzył przede mną drzwi i ponownie znaleźliśmy się w głównym pomieszczeniu komisariatu.
    Policjant poklepał mnie po plecach i wrócił do pokoju, z którego wcześniej wyszedł. Komisarz siedzący za biurkiem oderwał wzrok od swojej pracy papierkowej i spojrzał na mnie smutno. Nie potrzebowałem współczucia. Może i byłem nieco przygnębiony, bo teraz będę musiał nauczyć się żyć bez Vica, ale nie chciałem, aby inni mi współczuli. To sprawia, że człowiek staje się jeszcze słabszy, bo zatraca się w swoim cierpieniu. Ja chciałem iść do przodu i nie patrzeć w tył, aby nie zauważyć złych wspomnień, o których powinienem jak najszybciej zapomnieć.
- Chce pan jeszcze coś wiedzieć? - zapytał, a ja pokręciłem głową.- W porządku. A więc o dziewiątej rano pojawią się u pana nasi funkcjonariusze. Życzę spokojnej nocy.
    Ta noc na pewno nie będzie spokojna, bo w jaki sposób? Pragnąłem się zrelaksować, ale podejrzewałem, że tej nocy nie zmrużę oka, nawet jeśli będę umierał ze zmęczenia. Już teraz słaniałem się na nogach, a w jakiś sposób musiałem dotrzeć do Jenny. Tak, do Jenny. To do niej postanowiłem pojechać, bo potrzebowałem jakiegoś towarzystwa, które mnie zrozumie i powie, że wszystko się ułoży. Jenna należała do takich ludzi.
    Wyszedłem z komisariatu i wzdrygnąłem się przez lodowate powietrze. Może i lubiłem chłód, którego brakowało mi w San Diego, ale tęskniłem za ciepłymi porami roku. Szybko (w miarę) przemknąłem do samochodu i wsiadłem do niego. Odpaliłem silnik i ruszyłem w stronę osiedla, gdzie mieszkała Jenna. Będę miał problem z dostaniem się do środka, ale musiałem coś wymyślić, bo w tej chwili nie zniosę samotności. Wyciągnąłem telefon wolną ręką i wybrałem numer dziewczyny, po czym włączyłem tryb głośnomówiący. Jenna nie spała, bo za bardzo się denerwowała. Odebrała po trzech sekundach.
- Wszystko w porządku? - zapytała od razu.
- Będę u ciebie za dziesięć minut. Otworzysz mi bramę?
- Pewnie, będę na ciebie czekać na dworze.
- Dziękuję.
    Schowałem telefon i skupiłem się na drodze, bo moje powieki zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa. Jeszcze tego mi brakowało, abym spowodował jakiś wypadek, nawet jeśli nie było tutaj sporego ruchu ze względu na porę doby. Już za dużo nieszczęścia spotkało mnie tej nocy. Wjechałem w ulicę prowadzącą na osiedle i uśmiechnąłem się lekko, gdy zobaczyłem Jennę przy otwartej bramie w spodniach od piżamy, kozakach i kurtce. Wyglądała przekomicznie, ale bardzo się dla mnie poświęcała i jestem jej dozgonnie wdzięczny.
    Wjechałem na teren osiedla i zaparkowałem samochód na wolnym miejscu, podczas gdy Jenna zamykała bramę, aby nie zostać zbesztaną przez ciecia. Wyszedłem z auta i wsunąłem dłonie do kieszeni kurtki. Jenna chwyciła mnie pod ramię i zaczęła prowadzić do bloku. Szliśmy w ciszy, po schodach w górę, do mieszkania. Na korytarzu, gdy ściągaliśmy z siebie kurtki, również nie wypowiedzieliśmy ani jednego słowa. Dziewczyna zaprowadziła mnie do salonu, posadziła na kanapie, po czym usiadła naprzeciwko mnie i uporczywie zaczęła się we mnie wpatrywać.
- Zerwałem z nim w celi – mruknąłem, a Jenna zmrużyła oczy.- Siedział na tej pryczy i wyglądał gorzej niż siedem nieszczęść, a ja wygarnąłem mu wszystko w twarz i zerwałem. Potem po prostu stamtąd wyszedłem. Nie potrafiłem na niego patrzeć, Jen... Nie po tym wszystkim, co mi zrobił...
    Jenna przybliżyła się do mnie i mocno do siebie przytuliła, a ja położyłem głowę na jej ramieniu. Dobrze było mieć tak wspaniałą przyjaciółkę.
- I jak zareagował? - zapytała szeptem.
- Gdy go wyzywałem, przyznawał mi rację. Przeprosił mnie i chciał, żebym z nim został, poryczał się nawet. A ja nie potrafiłem zostać. Powinienem odejść już dawno, gdy po raz pierwszy mnie uderzył.
- Powinieneś... Ale najważniejsze jest to, że wyrwałeś się z tego związku. Nie służył ci od długiego czasu, wiesz?
- Wiem.- Skinąłem głową i przetarłem dłonią zmęczoną twarz.
- Swoją drogą, dlaczego go zamknęli?
- Za posiadanie heroiny. Ogólnie to handlował narkotykami, nie mówiłem ci o tym, nie? - Zdziwiona Jenna pokręciła przecząco głową.- No więc właśnie. Jutro przychodzą do mieszkania i robią rewizję. Vic na pewno trafi za kratki. Fakt, że mój chłopak siedzi w więzieniu, naprawdę by mnie dobijał. Zresztą... Ja tego nie czuję. Już niczego nie czuję.
    Jenna uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco, a ja zmusiłem się na lekki uśmiech. To było jak nowy start i wiedziałem, że miałem wokół siebie osoby, które pomogą mi rozpocząć zupełnie nowy etap w życiu.
- Prześpij się tutaj – powiedziała spokojnie, wstając z kanapy.- Nie mogę zaproponować ci niczego innego, bo moje łóżko jest zajęte nie tylko przeze mnie...
- Co? - Prawie krzyknąłem, a dziewczyna uciszyła mnie ruchem dłoni.- Jezu, spieprzyłem ci randkę...
- Nie. Nie, Kell, on śpi i o niczym nie wie, więc niczym się nie martw. Ach, i nastaw sobie budzik, bo ja nie mam zamiaru budzić cię na twoje przesłuchanie.
    Po tych słowach wysłała mi buziaka i poszła do swojej sypialni, a ja zostałem sam ze swoimi myślami. Zbyt samotny...

niedziela, 24 sierpnia 2014

Trzynaście

Jak zwykle proszę o dużo komentarzy :) Dziękuję za to, że jesteście.
_____________________   
   Patrzyłem na walizkę leżącą na środku sypialni i cicho pociągałem nosem. Targały mną różne emocje. Na moich ramionach siedziały dwie małe laleczki, które szeptały mi do uszu, co powinienem zrobić. Ich zdania znacznie się od siebie różniły i obie sobie zaprzeczały.
    Jedna z nich była zupełnie jasna i martwiła się o moją przyszłość w tym miejscu. Chciała, abym ratował swoją skórę i w nic się nie wpakował. W kółko powtarzała, że Vic to zły człowiek i nie powinienem już się mu narażać. Będzie bezpieczniej, jeśli stąd odejdę i już nigdy nie wrócę. Tylko gdzie bym poszedł? U Jenny nie ma miejsca, chyba że na kanapie (nie miałem zamiaru być tam piątym kołem u wozu), a nie chciałem wracać do San Diego, bo zależało mi na studiach.
    Druga istotka namawiała mnie, abym dał Vicowi kolejną szansę. Przecież się kochamy, więc dlaczego ma nie wyjść? Znajdzie inną pracę, wszystko wróci do normy i będziemy wieść spokojne życie. Sam sobie nie poradzę, mam za mało pieniędzy, a Vic ma ich całkiem sporo... Nie, tu nie chodzi o pieniądze. Chodzi o uczucie i wiarę w drugiego człowieka, do którego żywi się głębsze uczucia.
    Ale ja sam nie wiedziałem, czy nadal go kocham. Po tym co mi zrobił, nie potrafiłem na niego spojrzeć, mimo że żyliśmy pod jednym dachem, bo nadal nie potrafiłem stąd uciec. Vic widział, jak siedziałem z zimnym okładem na twarzy, jak bandażuję sobie żebra oraz piszczele. Widział, jak krzywię się przy każdym gwałtowniejszym ruchu i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to on doprowadził mnie do takiego stanu. Nawet tego nie komentował. Po prostu obdarzał mnie przelotnym spojrzeniem, a gdy gdziekolwiek wychodziłem, od razu pytał, gdzie idę.
    Nie chciał, abym od niego odchodził. Od tamtej pory mnie nie uderzył. Tak naprawdę nie zrobił zupełnie nic.
    Spał na kanapie i nawet się ze mną nie kłócił kogo teraz kolej. Wydaje mi się, że wiedział o swojej winie, ale zgrywał zimnego maczo, który nie chciał się do niej przyznać. Za dużo razy mnie przepraszał i za każdym razem łamał dawane mi obietnice. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Przestał już się starać.
    Mimo to nie potrafiłem odejść. Coś mnie tu trzymało. Ktoś nadal mnie tu trzymał.
    Westchnąłem ciężko i wstałem z łóżka, otrzepując się ze swoich myśli, aby chociaż na chwilę odpocząć. Nawet nie mogłem się upić, bo trafię do szpitala i może być po mnie. A może to i lepiej...
    Jezusie najsłodszy, nie. Kellin, jebło ci na mózg.
    Zamknąłem walizkę i podniosłem ją, aby schować ją do szafy, gdzie było jej miejsce. Przesunąłem drzwi i już chciałem wkładać torbę do środka, gdy drzwi do pokoju otworzyły się i stanął w nich Vic. Drgnąłem, wpychając walizkę do szafy i szybko ją zamykając.
- Co chciałeś zrobić? - zapytał, a ja kuśtykając podszedłem do drzwi i chciałem wyminąć stojącego w nich chłopaka, który złapał mnie za ramię i zmusił do pozostania w sypialni.- Gdzieś się wybierasz?
- Nie rób mi nic, proszę – wydukałem cicho, czując, jak zaczynają piec mnie oczy.
    Cholernie się go bałem, więc nie chciałem przebywać z nim w jednym pomieszczeniu. Vic to wyczuł, bo jego twarz złagodniała. Znów chciał mnie do siebie przekonać, że wcale nie jest tyranem i tak naprawdę mocno mnie kocha. Niestety ja widziałem coraz ciemniejszą przyszłość dla naszego związku, nawet jeśli teraz zgrywał idealnego chłopaka.
- Nic ci nie zrobię, Kells – odparł spokojnie, obejmując mnie w pasie i przytulając do siebie. Syknąłem nieco, bo naparł na moje żebra, które miałem strasznie obite i zielone siniaki dawały tego dowód.- Przepraszam.
    Skinąłem lekko głową i tylko gdy mnie puścił, odsunąłem się od niego. Chciałem zachować dystans, bo nadal nie potrafiłem mu zaufać. Stracił tak wiele, a teraz ponownie stara się to odzyskać. Będzie mu cholernie trudno, bo nie miałem zamiaru iść mu na rękę. Już za dużo razy mu wybaczałem od tak, bo zrobił ładne oczka. Popełniłem wiele błędów. Nadal go kocham, ale to już nie to samo co kiedyś.
- Nie chcę, żeby tak było – powiedział poważnie.- Chcę to naprawić, a nie niszczyć. Dlatego też zabieram cię gdzieś ze sobą.
- Jeśli to jakieś ćpuńskie schadzki, to podziękuję... - szepnąłem, odwracając od niego wzrok.
- Nie, Kells, nie. Taka mała impreza. Będzie niewiele osób, to po prostu kameralne przyjęcie, w ścisłym gronie. Chcę cię przedstawić moim kumplom, nawet jeśli wiele spraw im spieprzyłeś.
    Swoimi słowami w ogóle mnie nie zachęcał. Nie chciałem wkręcać się w to towarzystwo co on, bo widziałem, do czego go doprowadziło. Miałem trochę oleju w głowie i wiedziałem, kiedy go wykorzystywać, nawet jeśli nie robiłem tego zawsze i popełniałem wiele błędów w swoim życiu. Na pewno mniej niż Vic.
- Kells... - Chwycił moje dłonie i odwrócił mnie w swoją stronę, abym na niego spojrzał, co niechętnie zrobiłem.- Proszę. Chodź ze mną. Nic ci się nie stanie. Kellin, spójrz na mnie. Kocham cię – szepnął i naparł swoimi ustami na moje.
    Nie chciałem go całować. Cieszyłem się, że chciał to w jakiś sposób naprawić, ale ja sam nie byłem na to gotowy. Zostawił mnie konającego na podłodze, do cholery jasnej, mam o tym od tak zapomnieć?
    Po chwili zdał sobie sprawę, że nie chcę się z nim całować i oderwał swoje usta od moich. Potem po prostu pocałował mnie w czoło i spojrzał na mnie błagalnie. Chyba nie potrafiłem być aż tak uparty w stosunku do tego człowieka.
- W porządku, pójdę – westchnąłem, a Vic wyszczerzył się do mnie i dał mi jeszcze jednego buziaka.- Ale masz być grzeczny i nic ma mi się nie stać.
- Nie masz się czego bać, skarbie.

    Podjechaliśmy pod dużą willę pomalowaną na beżowy kolor, z ogromną fontanną przed wejściem jak do zamku i milionem idealnie przystrzyżonych iglaków, na których osiadł śnieg. Dom był ogromny, jeszcze większy niż posiadłość Fuentesów w San Diego. Ci ludzie muszą naprawdę sporo zarabiać na tych narkotykach i do tego jeszcze obnoszą się tym w taki sposób. Jaki diler zamieszkałby w takim domu, który od razu pokazuje jego zamożność? Skarbówka się tym nie interesuje?
- Idziemy, Kells – odezwał się Vic, a ja ocknąłem się z transu i otworzyłem drzwi.
    Poprawiłem czapkę na głowie i poczułem, jak Vic chwyta moje biodra od tyłu i zaczyna prowadzić mnie do przodu. Nasze tempo nie było zbyt szybkie, bo nadal byłem obolały i zabandażowany oraz nieco kuśtykałem, ale w końcu dotarliśmy do drzwi wejściowych. Nawet nie musieliśmy pukać, bo ktoś od razu do nas przyszedł, a był to ten sam mężczyzna z brodą, który wtedy został postrzelony w ramię. Przez jego koszulkę z krótkim rękawem mogłem zauważyć bandaż na lewym bicepsie. Zerknąłem na niego tylko na chwilę, aby nie zwracać na siebie uwagi. Nie chciałem, aby ktoś wiedział, że wiem, co się tutaj dzieje.
- No i kto się pojawił.- Mężczyzna uśmiechnął się do Vica i wpuścił nas do środka, gdzie ściągnęliśmy z siebie kurtki.- To twój chłopak? - zapytał, lustrując mnie wzrokiem i dłużej zatrzymując się na moich małych ranach na twarzy, takich jak rozcięta warga czy lekko uszkodzony łuk brwiowy. Nie chciałem, aby patrzył na mnie w ten sposób.
- Tak – odparł Vic, obejmując mnie w pasie, przez co drgnąłem, a Jeremy uniósł brew.- Kellin, to Jeremy, Jeremy, Kellin.
    Uścisnęliśmy sobie dłonie, co było trochę niezręczne, bo panowała niekomfortowa atmosfera. Jeremy'emu chyba coś nie pasowało, ale nie mówił tego na głos. Zamiast tego zaprowadził nas do obszernego salonu, gdzie zrobiono sporo miejsca poprzez odsunięcie kanap i foteli pod ściany. Nie wydawało mi się, żeby to było „kameralne przyjęcie”, jak to powiedział Vic. Już teraz było tu chyba z piętnaście osób i podejrzewałem, że przyjdzie jeszcze więcej. Rozejrzałem się niepewnie i chwyciłem Vica za koszulkę, aby zwrócić na siebie uwagę. Chłopak nachylił się nade mną i zanurzył twarz w moje włosy, całując przy tym czubek mojej głowy.
- Hmm? - mruknął.
- Nie chcę tu być, Vic – szepnąłem, patrząc na grupkę jakichś mężczyzn, którzy palili trawę w kącie.
- Baw się, Kells. Poznaj ludzi. Zapal. Baw się, Kells! - zaśmiał się, po czym pocałował mnie w policzek i zostawił mnie samego.
    Cholera. Co miałem teraz zrobić? Muzyka stawała się coraz głośniejsza, a do salonu wchodziło coraz więcej osób. Sporo z nich obijało się o mnie ramionami, bo stałem im na przejściu i nie wiedziałem co ze sobą zrobić. W końcu zrobiło się tu tak duszno, że postanowiłem pójść gdzieś, gdzie będzie spokojniej. Wyszedłem na korytarz i odnalazłem łazienkę, do której pokuśtykałem. Była wolna, więc szybko, w granicach własnych możliwości, wszedłem do środka i zakluczyłem za sobą drzwi. Oparłem się rękoma o umywalkę i spojrzałem na swoją zmęczoną twarz odbijającą się w lustrze. Wory pod oczami, rozcięta warga i łuk brwiowy, na co nie zasługiwałem. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Iść tam i po prostu trochę się zabawić? Powinienem zachować resztki rozumu. Po prostu pokręcę się tutaj, będę mieć oko na Vica i czas jakoś zleci. Byle jak najszybciej.
    Gdy odetchnąłem, postanowiłem wyjść z łazienki. Jak tylko otworzyłem drzwi, z impaktem uderzyła we mnie głośna muzyka, duchota i nieco dymu. Czy tutaj naprawdę wszyscy jarają? Czy ci ludzie nie potrafią bawić się inaczej? Byłem żywym przykładem, że można bawić się bez alkoholu i innych udziwnień.
    Uważnie stawiałem kroki, omijając pijanych już ludzi, którzy i tak często się o mnie obijali, przez co krzywiłem się z bólu. Przyjście tutaj było bardzo złym pomysłem, tym bardziej w moim obecnym stanie. Moje żebra tego nie wytrzymają, piszczele również. Postanowiłem znaleźć jakieś miejsce do siedzenia, aby dać odpocząć moich biednym kościom. Miałem szczęście, bo zobaczyłem, jak na jednej z kanap siedzi Vic z jakimiś kolesiami, których nie znałem. Mimo że na początku miałem pewne wątpliwości, zdecydowałem tam usiąść. Nikogo innego nie znałem. Podszedłem do kanapy i usiadłem obok Vica, który trzymał szklankę z bursztynowym trunkiem.
- Kellin! - ucieszył się, gdy zauważył, że tu jestem, po czym dał mi szybkiego buziaka. Czułem alkohol na ustach, więc skrzywiłem się i dyskretnie wytarłem usta palcami.- Panowie, to mój chłopak Kellin.
    Nieznajomi przyjaźnie do mnie pomachali, na co odpowiedziałem tym samym. Nie chciałem nawiązywać tutaj żadnych nowych znajomości, bo nie wiem, jak po tym wszystkim skończę. Mimo to wyglądali na przyjaznych, a i nawet trzeźwych. To z Victorem było coś nie tak. Po prostu schlał się w trzy dupy. Do tego miał przekrwione oczy i śmierdział trawą. Bałem się, że to nie była tylko marihuana, ale coś cięższego. Połączenie narkotyków z alkoholem nie może być dobrym pomysłem.
- Kellin, masz, napij się – zaśmiał się Vic, wręczając mi swoją szklankę, którą od razu odłożyłem na bok.- Kelliś, dlaczego nie wypiłeś?
- Bo mam cukrzycę, idioto – mruknąłem, ale chłopak tylko zachichotał i wstał z kanapy.
    Patrzyłem, jak odchodzi w stronę barku, gdzie zaczął przygotowywać dla siebie kolejnego drinka, rozlewając przy tym sporo alkoholu. Był w bardzo żałosnym stanie, aż odechciewało mi się na niego patrzeć. Będę jednak musiał go stąd wyciągnąć, bo ja nie chciałem tutaj siedzieć, a on sam z siebie nie zaproponuje opuszczenia tego miejsca. Musiałem być mózgiem całej tej nocnej eskapady, myśleć za nas dwóch. Głowa Vica zupełnie się wyłączyła.
- Zgarnij go niedługo, Kellin - odezwał się jeden z mężczyzn, którego imienia nie znałem i nie chciałem poznawać.- Niedługo będzie jeszcze bardziej sponiewierany niż teraz, jeśli to w ogóle możliwe.
- Prawdopodobnie nie dam rady go przekonać, żebyśmy stąd wyszli – stwierdziłem, a nieznajomy spojrzał na mnie ze współczuciem.
    Patrzyłem chwilę na Vica, jak wypijał swoje drinki przy barze, aby od razu zrobić sobie kolejnego. Widziałem, jak podchodzi do niego jakiś chłopak i wręcza mu saszetkę z białym proszkiem. Przybili sobie piątkę, Vic dopił drinka, po czym udał się w jeden z bocznych korytarzy. Nie mogłem zostawić go samego, bo zrobi jakieś głupstwo i będę mieć go na sumieniu. Dlatego też podniosłem się z kanapy i kulejąc poszedłem za nim. Na korytarzu zobaczyłem zamykające się drzwi, więc od razu tam ruszyłem. Otworzyłem drzwi i zajrzałem do środka. Zobaczyłem Vica, który siedział na podłodze i przygotowywał się do wciągnięcia tego świństwa.
- Czy ty się kurwa dobrze czujesz?! - krzyknąłem, przez co zwrócił na mnie uwagę.
- Zamknij się i wypierdalaj! - wrzasnął jeszcze głośniej, a ja zacisnąłem zęby.
- Oddaj mi kluczyki od samochodu.
    Vic sięgnął do swojej kieszeni, z której wyciągnął kluczyki i rzucił je w moją stronę. Cisnął nimi tak mocno, że jeden z nich przeciął skórę na wewnętrznej stronie mojej dłoni. Pierdolony idiota. Jeśli wybrał sobie takie życie, w porządku. Nie będę mu przeszkadzał. Już mnie nigdy nie zobaczy.
    Wściekły wyszedłem z łazienki i od razu udałem się w stronę wyjścia z willi. Na korytarzu założyłem swoją kurtkę i czapkę, po czym wyszedłem z budynku. Było zimno, w końcu to środek nocy, a moje usta opuszczała para. Dotarłem do samochodu, do którego wsiadłem i odpaliłem silnik. Od razu włączyłem ogrzewanie, bo musiałem nieco się ogrzać. Jakby moja wściekłość wystarczająco nie rozpalała mnie do czerwoności...
    Mocno zaciskałem dłonie na kółku, nie zwracając uwagę na ból spowodowany przecięciem skóry. Miałem zakrwawioną dłoń, ale się tym nie przejmowałem. Chciałem jak najszybciej dotrzeć do domu, spakować się i wszystko za sobą zostawić. Miałem dosyć.
    W pewnym momencie nawet zacząłem płakać. Byłem bezsilny. Myślałem, że ten związek to będzie coś pięknego i nie będę musiał podejmować tylu poważnych decyzji. Najwyraźniej się myliłem. Było zbyt pięknie, aby to działo się naprawdę.
    Wjechałem na parking i szybko wysiadłem z samochodu. Chciałem załatwić to jak najprędzej. Mijałem zbyt wiele miejsc, które kojarzyły mi się z czymś pięknym, ale wiedziałem, że już nigdy tego nie doznam. Pozostaną mi tylko wspomnienia, których i tak się pozbędę...
    Drżącymi dłońmi otworzyłem drzwi mieszkania. Czekała tu na mnie głucha cisza, tego zresztą oczekiwałem. Zrzuciłem z siebie kurtkę i ściągnąłem buty, po czym od razu udałem się do łazienki, aby ogarnąć syf na ręce. Umyłem ją i zabandażowałem.
    Następnie znalazłem się w sypialni i pakowałem rzeczy do walizki. Tym razem długo się nie zastanawiałem. Wiedziałem, czego chcę. Chciałem spokoju, chciałem wolności i swobody. Tutaj nie mogłem tego zaznać. Zapakowałem wszystkie swoje rzeczy, nie zostawiając nawet ani jednej skarpetki. Wziąłem wszystkie ubrania, prace na studia, laptopa, leki, kosmetyki – wszystko. Jeśli Vic w jakiś sposób zdoła dotrzeć do domu, zapewne się zdziwi. Trudno. Trzeba było myśleć szybciej.
    Teraz zacząłem zastanawiać się, gdzie pójdę. Chyba nie pozostawało mi nic innego, jak zadzwonić do Jenny. Nie mogłem zostać u kumpli ze studiów, bo mieszkali albo w akademiku, albo w tak ciasnych kawalerkach, że nie zdołałbym się tam nawet obrócić. Na razie będę musiał pomęczyć Jennę, a potem coś wymyślę.
    Wyciągnąłem telefon z kieszeni i wybrałem numer dziewczyny. Miałem nadzieję, że nie zdenerwuję jej dzwonieniem po nocach, ale musiała to zrozumieć.
- H-halo? - Usłyszałem jej zaspany głos.
- Jezu, Jenna, przepraszam, że dzwonię tak późno, ale to cholernie ważne...
- O co chodzi, Kell?
- Mógłbym zostać u ciebie na trochę? Ja i Vic tak jakby... Skończyłem to.
- Ojej, Kellin, pewnie. Przyjeżdżaj, będę na ciebie czekać.
- Dziękuję.
    Rozłączyłem się i zrobiłem jeszcze jeden obchód mieszkania, aby upewnić się, że wszystko wziąłem. Następnie wróciłem po walizkę do sypialni i wróciłem na korytarz, gdzie ubrałem kurtkę i buty. Już chciałem wychodzić, gdy zatrzymał mnie dźwięk mojego telefonu. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na wyświetlacz. Nie znałem tego numeru. To jakieś żarty pijanych licealistów? Mimo to postanowiłem odebrać.
- Kellin Quinn? - odezwał się męski głos w słuchawce, a ja rozchyliłem nieco wargi.
- T-tak... - odparłem niepewnie.
    Słuchałem niskiego głosu nieznanego mężczyzny, a z każdym jego słowem, zaczynały mięknąć mi kolana. Zrobiło mi się gorąco i nie chciałem uwierzyć w to, co usłyszałem. Na końcu podziękowałem mu i rozłączyłem się. Drżącymi palcami wybrałem numer Jenny.
- Coś się stało? - zapytała, gdy odebrała połączenie.
- Jednak do ciebie nie przyjadę, przepraszam za zamieszanie.
- Dlaczego?
- Muszę jechać na komisariat policji. Vic został zatrzymany.

środa, 20 sierpnia 2014

Dwanaście

Komentarze i opinie, pyszczki! Pozdrawiam bardzo serdecznie i dziękuję za to, że jesteście 💗
__________________________________
    Po głowie ciągle chodziła mi rozmowa Vica i tego drugiego mężczyzny, Alexa, jeśli dobrze pamiętam. Na początku usłyszałem słowa, że nigdy mnie nie zdradzi, na co uśmiechnąłem się lekko i nie potrafiłem ukryć rumieńców. Z czasem uśmiech schodził mi z twarzy, bo mówili coś o jakichś finansach, spotkaniu w środku nocy... Nie podobało mi się to. Byłem zatroskanym chłopakiem, który nie chciał, aby miłości jego życia stało się coś złego. Teraz wiedziałem, że siedział w czymś niebezpiecznym, ale byłem bezradny. Przecież nic nie zrobię. Nie zakażę mu iść do portu, bo wyda się, że słyszałem rozmowę. Zresztą, to było przypadkowe. Po prostu zapłaciłem kelnerowi i chciałem iść po Vica, bo dość długo siedział w tej łazience. Teraz sam nie wiedziałem, czy dobrze się stało, że usłyszałem tę konwersację. Martwiłem się chyba najbardziej w swoim życiu. Chodziło nie tylko o jakieś ratowanie związku czy zapobieganie zdradzie. Vicowi może coś się stać, a ja nie poradziłbym sobie z jego stratą.
    Zanim nadszedł poniedziałek często wspominałem, że go kocham, że dla mnie jest najlepszy i że jeśli cokolwiek mu się stanie, nie dam sobie rady bez niego. Nie wiedziałem, czy zrozumiał aluzję, ale nie wydawało się, żeby rezygnował z pójścia do portu.
    Do łóżka położyliśmy się razem, ale żaden z nas nie zasnął. Obaj udawaliśmy, że już spaliśmy. Czekałem na moment, gdy Vic podniesie się z łóżka i wyjdzie z mieszkania. Nie chciał, żebym o czymkolwiek wiedział, ale rozumiałem go. Nie chciał mnie niepotrzebnie martwić. Niestety za późno. Nerwy zżerały mnie od środka.
    Prawie zasypiałem, gdy poczułem, że materac obok mnie lekko się unosi. Otworzyłem szeroko oczy i wpatrywałem się w ciemność, zdając się jedynie na mój słuch. Vic nie zapalił światła – logiczne, nie chciał mnie obudzić. Słyszałem, jak otwierał szafę i prawdopodobnie się przebierał. Po chwili trzasnęły drzwi, a ja usiadłem na łóżku i sięgnąłem po telefon leżący na etażerce. Wybrałem jeden z numerów taksówek i zamówiłem jedną, aby jak najszybciej przyjechała. Następnie szybko się ubrałem, wziąłem klucze i pieniądze i niemal od razu wyszedłem z mieszkania, aby poczekać na taksówkę przed budynkiem.
    Może to, co robiłem, było głupie. Narażałem się na niebezpieczeństwo jakiegoś stopnia, a i mogłem wkopać Vica w jeszcze większe gówno, jeśli na jaw wyjdzie moja obecność. Po prostu zżerała mnie ciekawość i troska o mojego chłopaka. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś mu się stało, a ja smacznie spałbym sobie w ciepłym łóżku.
    Pod blok podjechała taksówka, do której wszedłem i jako cel podałem kierowcy dwie ulice dalej od portu, aby nie zwracać na siebie uwagi. Jeszcze tego mi brakowało, żeby ktoś mnie zobaczył. Nie byłem aż tak głupi.
    Całą podróż siedziałem jak na szpilkach. Wybiła północ. Coś właśnie się zaczęło, a ja nadal nie wiedziałem co. Z każdą mijającą minutą bałem się coraz bardziej. Nie chodziło tu o moje bezpieczeństwo. To Vic wplątał się w bardzo złe towarzystwo, a nie ja.
    Taksówkarz zatrzymał się na wyznaczonym przeze mnie miejscu, a ja zapłaciłem mu i wyszedłem z samochodu. Odetchnąłem głośno i zacząłem iść w stronę portu. Ulice były puste i trochę przerażające, ale teraz nie było odwrotu. Skoro zaszedłem tak daleko, nie mogłem się cofnąć.
    Gdy dotarłem do magazynów, nieco zwolniłem. Trzymałem się miejsc, w których będę mógł się ukryć, w razie gdyby ktoś mnie zauważył. Nasłuchiwałem. Bałem się. Trząsłem się z zimna.
    Podczas gdy stawiałem niepewne kroki, usłyszałem czyjś głośny i nieco przeraźliwy śmiech, przez który prawie podskoczyłem. Schowałem się za piramidą jakichś pudełek, pomiędzy którymi znajdowały się szpary, dzięki którym mogłem obserwować, co działo się przede mną. Przełknąłem ślinę i wsunąłem dłonie do kieszeni kurtki, bo zaczęło być mi zimno. Niech to się skończy zanim tu zamarznę.
    Widziałem mężczyznę z restauracji i jakichś trzech innych kolesi, którzy najwyraźniej byli w jego „bandzie”. Wyglądali na pewnych siebie, chociaż widziałem, że jeden z nich, najniższy i bardzo krótko obcięty, jest nieco nerwowy i wcale nie chce tu być.
    Z drugiej strony stali wysocy mężczyźni, na których odkrytych szyjach widziałem tatuaże, jeden brunet z brodą i, Matko Boska dajcie tlenu, Vic. Chciałem tam pobiec i go odciągnąć, ale to byłoby naprawdę lekkomyślne i nie zdziwiłbym się, gdybym dostał kulką w głowę. Nigdy nie wiadomo, czego należy spodziewać się po spotkaniach tego typu.
- Nie ma sensu tego ciągnąć – odezwał się jeden z mężczyzn stojący przy Vicu, ten z różą na szyi.- Po prostu zapomnijmy o sprawie, wycofujemy się ze współpracy i wszyscy będą zadowoleni.
- Nie, za wiele stracicie, Sykes – odparł Alex, a człowiek nazwany Sykesem uniósł brew.- Możemy wam pomóc, jeśli wy pomożecie nam.
- Stul pysk – warknął brodaty.- Nie nawiązujemy żadnych śmiesznych sojuszy. Jesteśmy najlepsi sami, a wy tylko i wyłącznie sprowadzilibyście nas na psy.
- No właśnie... - zaśmiał się Alex ironicznie.- Podobno jesteście najlepsi... A jednak chyba znam kogoś lepszego...
    Mówiąc to, patrzył na Vica, przez co zacisnąłem dłonie w pięści w kieszeniach. Może i byłem trochę zazdrosny, ale to uczucie nie przezwyciężyło strachu. Nadal tu był, większy niż kiedykolwiek.
- W tej części miasta jesteśmy najlepsi.
- Ludzie nie lubią, gdy zabiera się im ich część miasta.
- Czyli o to wam chodzi? - prychnął drugi wytatuowany mężczyzna.- Bo zajęliśmy niby wasz teren, na którym i tak nie handlowaliście? Przypomniało wam się, że mieliście dzielnicę?
- Chcemy to załatwić polubownie – odezwał się wysoki brunet po stronie Alexa.- Dlatego proponujemy wam współpracę.
- Nie będziemy z wami współpracować, Barakat – syknął brodacz.
- Swoją drogą, wasz towar to niezłe gówno – wtrącił się Vic, a ja zmrużyłem oczy.- Śmierdzi, źle się pali, nic tylko wyjebać.
    Alex zacisnął dłonie w pięści, ale trzymał nerwy na wodzy. Wydawało mi się, że bójka to tylko kwestia czasu. Nie mogłem do tego dopuścić. Niepewnie sięgnąłem po telefon do kieszeni spodni i wybrałem numer awaryjny. Odsunąłem się do tyłu, aby nie było mnie słychać, ale chyba nawet nie musiałem tego robić. Po chwili usłyszałem, jak wszyscy mężczyźni na siebie krzyczą i sam się zdziwiłem, że nie zwrócili na siebie uwagi. Zerknąłem przez jedną szparę i przekląłem w duchu.
    To wyglądało jak prawdziwa wojna. Każdy znalazł sobie przeciwnika i zaczął okładać go pięściami, aby zadać mu jak największy ból. Unikałem widoku Vica, gdyż nie chciałem patrzeć jak cierpi, a ja nie mogłem nic z tym zrobić. Zamiast tego skupiłem się na dzwonieniu na policję.
- Matko Boska, nareszcie – westchnąłem, gdy usłyszałem kobiecy głos po drugiej stronie słuchawki.- Proszę przysłać policję do portu, do magazynów, wywiązała się tu bójka pomiędzy ósemką mężczyzn, to wygląda bardzo niebezpiecznie...
    Kobieta przyjęła moje zgłoszenie i w tym samym momencie usłyszałem strzał. Serce podeszło mi do gardła i bałem się odwrócić, aby zobaczyć czy ktoś dostał i ucierpiał. W duchu modliłem się, aby to nie był Vic. Nie chciałem zobaczyć na nim ani najmniejszej rany, co dopiero mówić o czymś poważniejszym czy nawet śmierci...
    Gdy zerknąłem przez szparę, nieco odetchnąłem, co nie oznaczało, że walka się zakończyła. Brodaty mężczyzna trzymał się za krwawiące ramię – musiał dostać i nawet gruba kurtka nijak go ochroniła, co nie było żadnym zdziwieniem. Reszta miała zakrwawione twarze, pewnie przez połamane nosy, a Vic nieco kulał i leciała mu krew z dolnej wargi. Byłem pewny, że na tym jeszcze się nie skończyło. Sykes wyciągnął sztylecik z kieszeni kurtki i niemal z rykiem ruszył na Alexa, który cofnął się kilka kroków do tyłu. Wytatuowany mężczyzna chwycił drugiego za płaszcz i uniósł nad nim nóż, aby zadać mu jakikolwiek ból, ale coś go zatrzymało.
    Były to syreny policyjne.
    Puściłem się pędem w stronę ulicy, aby znaleźć się w domu szybciej niż Vic. Nikt mnie nie zauważył – byli zajęci ratowaniem własnego tyłka. Zostawiłem za sobą wszystko to, co zobaczyłem i w biegu dopadłem samotną taksówkę, której kazałem jak najszybciej jechać do mojego domu. Mężczyzna często przekraczał prędkość, ale obiecałem mu więcej pieniędzy, więc robił to z naprawdę dużą ochotą. W końcu dotarliśmy na miejsce, ja dałem mu pliczek banknotów i wbiegłem do budynku. W mieszkaniu na szczęście było pusto. Nie miałem pojęcia co ze sobą zrobić. Po prostu ściągnąłem z siebie grube ubrania i usiadłem na kanapie w salonie, czekając na powrót Vica.
    Mógłbym to olać, ale nie potrafiłem. Pewnie poniosę jakieś konsekwencje swojego czynu, ale teraz miałem to gdzieś. Robiłem to z troski. Miałem nadzieję, że Vic to zrozumie.
    Mijały kolejne minuty. Dotarło do mnie, że to co zrobiłem, było idiotyczne. Co jeśli policja złapała Vica? Matko Boska, i to przeze mnie! Wplotłem palce we włosy i zacisnąłem oczy, próbując nie myśleć o najgorszym.
    Nagle usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi, przez co uniosłem głowę i spojrzałem w stronę wejścia do salonu. Po kilku chwilach pojawił się w nim nieco zdziwiony Vic. W świetle lepiej mogłem zobaczyć jego rozciętą wargę i kilka zadrapań na policzku. Na szczęście nic poważniejszego nic mu się nie stało, ale to nie zmieniało faktu, że nadal było źle. Tej sytuacji nie można nazwać dobrą pod żadnym względem.
- Dlaczego nie śpisz? - zapytał niepewnie, wyraźnie nie wiedząc, jak się zachować.
- Mógłbym zadać ci to samo pytanie – mruknąłem, przez co chłopak zagryzł dolną wargę, co było głupim pomysłem, bo zaczęła krwawić jeszcze bardziej.
    Vic syknął z bólu, a ja wstałem z kanapy i poszedłem do jednak z szafek w kuchni, gdzie trzymaliśmy apteczkę. Przyniosłem pudełeczko z powrotem do salonu i ruchem dłoni kazałem szatynowi usiąść obok mnie na sofie, co oczywiście zrobił. Był zszokowany, że nie pytam o jego stan, ale na to przyjdzie czas. Nie chciałem, żeby jego rany stały się gorsze czy weszło w nie jakieś zakażenie, które spowoduje więcej problemów.
    Wyciągnąłem wodę utlenioną i gazę, którą zamoczyłem i przyłożyłem do wargi Vica, który lekko drgnął. Nie było to przyjemne uczucie, ale sam się w to wpakował. Miał wybór, wybrał tę gorszą drogę. Jest już dorosły, to od niego zależy, jak bardzo spieprzy swoje życie.
    Oczyściłem jedną ranę, a następnie zabrałem się za drugą. Vic co jakiś czas syczał, bo piekła go skóra, ale ciągle mu powtarzałem, że to jego wina i ma teraz cierpieć. Gdy znów wypowiedziałem te słowa, chłopak nie wytrzymał. Zeżarła go ciekawość.
- A niby skąd wiesz, że to moja wina? - zapytał, gdy oderwałem gazę od jego brwi. Zaczynało się.
- Wiem swoje – odparłem, oczyszczając ostatnie zadrapanie.
    Gdy skończyłem, wstałem z kanapy i odniosłem apteczkę. Bałem się tej rozmowy. Od jakiegoś czasu Vic był bardzo nieprzewidywalny. Jeśli się zdenerwuje, wolę nie być w swojej skórze...
    Wróciłem na kanapę i usiadłem na jej samym końcu, aby zachować pewien dystans. Jeżeli to jakoś mnie uchroni warto spróbować. Byłem zdesperowany, żeby uratować swój własny tyłek. Pewnie, martwiłem się o Vica, ale nie zapominałem o sobie i to wcale nie czyniło mnie egoistą.
- Jesteś idiotą – wyszeptałem.- Wpakowałeś się w jakieś gówno, z którego teraz nie wyjdziesz, bo cię zastrzelą albo uprowadzą i zażądają okupu.
- O czym ty mówisz? - Vic zmrużył oczy, patrząc na mnie przenikliwie.
    Nie byłem głupi. Widziałem jego wyraz twarzy. Powoli go rozszyfrowywałem, a on zaczynał się bać, że odkryłem jego sekret. Już długo to przede mną ukrywał, a ja nie lubiłem kłamstw. Związek to szczerość, nawet ta najbrutalniejsza. Dlaczego on opierał się na oszustwie? Nie potrafił stawić czoła prawdzie?
- W co się bawisz, Vic? - Spojrzałem na niego smutno.- W wojnę gangów? Uprowadzanie niewinnych ludzi? Kartel narkotykowy?
    Chłopak przełknął ślinę, a jego jabłko Adama nerwowo zadrżało. Miałem go. Jeden z wymienionych przeze mnie przykładów go pogrążył. To kwestia kilku minut, aby dowiedzieć się który.
- Słyszałem twoją rozmowę z tym dziwnym kolesiem w restauracji – mówiłem dalej, a Vic zacisnął wargę w cienką linię.- Pojechałem za tobą do portu. Widziałem to, co się tam działo.
    Szatyn nadal nic nie mówił. Czekał na moje słowa, opinie, zarzuty, aby później zaatakować mnie swoimi. Miejmy nadzieję, że tylko nimi. Przecież obiecał mi, że już mnie nie uderzy. Niestety, bałem się, że złamie tę obietnicę.
- W co ty się wpakowałeś? - podniosłem głos.- Mogłeś tam zginąć! Przecież do siebie strzelaliście, to jest kurwa chore! Myślałem, że jesteś innym człowiekiem.
- Jakim? - zapytał spokojnie, przez co uniosłem brew.
- Inteligentnym – powiedziałem szczerze.- Ale twoje czyny mówią całkiem coś innego. Co ci przyszło do tego twojego zakutego łba, żeby iść tam w środku nocy, prosto w jakąś bijatykę. Nie mogłem na to patrzeć, to było okropne, a na dodatek ty w tym uczestniczyłeś. To jeszcze gorsze! - krzyknąłem, wstając z kanapy.- Jednego przecież postrzelili, a to mogłeś być ty!
- Skończyłeś?
- Nie! - wrzasnąłem, a do oczu naszły mi łzy.- Przez to towarzystwo się zmieniłeś. Teraz, gdy wszystko u nas naprawiasz, jesteś idealny, ale tak naprawdę w ogóle nie powinno być takiego etapu w naszym związku. Nie powinieneś niczego spieprzać, od tego zacznijmy. Po prostu... Nosz kurwa!
    Wtedy Vic wstał z kanapy, a ja nieco się cofnąłem. Wyczułem, że teraz nadszedł czas na jego odpowiedź. Mój mechanizm obronny nie wiedział co zrobić, bo obrony nie będzie. Nie miałem jak, nie miałem czym. Nie miałem w sobie płomienia, który rozbłysłby w idealnym momencie i sprawił, że dałbym sobie radę. Moje krzyki były wystarczającym zużyciem mojej pewności siebie, która zniknęła, gdy sylwetka Vica zaczęła nade mną górować.
- To ty zadzwoniłeś na policję? - zapytał przez zaciśnięte zęby.
- J-ja... T-to znaczy...
- Czy tobie spierdolił się mózg?! - wrzasnął.- Ledwo im uciekłem, zabrali moich dwóch kumpli, przez co prawdopodobnie dotrą do naszego biznesu, jeśli przycisną ich do ściany! Módl się, żeby niczego nie znaleźli, bo inaczej nie chciałbym być w twojej skórze.
- Czyli co? - mruknąłem.- Siedzisz w biznesie narkotykowym? Ćpasz?
    Vic spojrzał na mnie groźnie i to go zdradziło. Przez ten cały czas ukrywał przede mną tak okropną rzecz. Nie zdziwiłbym się, gdyby sam wpadł w nałóg i przez to mnie ranił. Znałem odpowiedź na nurtujące mnie pytania, ale chciałem zadawać ich jeszcze więcej. Po prostu nie wiedziałem od czego zacząć.
    Mój Vic dilerem narkotyków i ćpunem. To się nie mieściło w głowie.
- Zawiodłem się na tobie – szepnąłem i chciałem go wyminąć, aby zamknąć się w sypialni, lecz chłopak mocno chwycił moje ramię i zmusił mnie do pozostania w salonie.
- Teraz ty mnie wysłuchasz, mały gówniarzu – syknął, a to nie zwiastowało niczego dobrego.- Chciałem zarabiać duże pieniądze, żebyśmy jakoś sobie poradzili. Udało mi się. Wszystko było idealne, póki ty postanowiłeś ruszyć swoją małą, wścibską dupę i za mną pójść! Spierdoliłeś wszystko!
- Sam to zepsułeś... - powiedziałem cicho przez łzy.
- Zamknij się! - krzyknął i uderzył mnie w twarz, przez co odwróciłem głowę w drugą stronę przez siłę jego otwartej dłoni.- O niczym nie wiesz! Starałem się dla ciebie, a to ty wszędzie wpychasz swój pierdolony nos! Powinieneś kurwa siedzieć w domu i nie interesować się tym, co robię po nocach!
    Wtedy po moich policzkach spłynęły ciepłe łzy, a z sąsiadującego mieszkania dobiegło nas głośne pukanie w ścianę, aby nas uciszyć. Też chciałem, aby wszystko już się skończyło, ale Vic najwyraźniej dopiero się rozkręcał.
    Słyszałem epitety, których nie chciałem słyszeć. Czułem ból w takich miejscach, gdzie nie powinienem go czuć. Vica ogarnęła furia – najpierw rzucił mnie na podłogę, z której próbowałem się podnieść i uciec, ale on był szybszy i zatrzymał mnie swoją nogą. Jego stopa wylądowała prosto  na moich żebrach, kilka razy, aby poprawić siniaka i ewentualne złamanie, które swoją drogą było bardzo prawdopodobne. Do tego jeszcze oberwałem kilka razy w twarz i cholernie czułe piszczele. Nie pomagały ani ciche błagania o litość, ani płacz, ani próba ucieczki. To jeszcze bardziej pogarszało sprawę.
    Gdy Vic w końcu dotarł do mety, prychnął pod nosem i wyszedł z mieszkania. Tak po prostu ubrał się i wyszedł. Zostawił mnie konającego na podłodze. To nie była śmierć, tylko cierpienie. Nie umierałem, przecież oddychałem, z trudnością, ale zawsze. Czułem, jak serce bije w mojej klatce piersiowej w przyspieszonym tempie. Żyłem, lecz cierpiałem.
    Tylko które cierpienie było dotkliwsze? Fizyczne czy psychiczne?

sobota, 16 sierpnia 2014

Jedenaście

Dziękuję za cierpliwość (chociaż chyba nie dodaję aż tak rzadko, co nie?) i komentarze (które są supcio i bardzo lubię je czytać, więc proszę o ponad 15, bo tak to wiecie... smutno mi).
____________________________   
    Czy w końcu byłem szczęśliwy?
    Tak.
    Nie potrafiłem zmierzyć swojego poziomu szczęścia i zadowolenia. Wszystko wróciło na swoje miejsce, nie przejmowałem się najmniejszymi drobiazgami i w końcu mogłem powiedzieć, że mój związek jest idealny. Mój wyjazd dobrze nam zrobił, mimo że przyniósł ze sobą wiele łez i popełnionych błędów. Po tych kilku dniach obaj doszliśmy do wniosku, że nie istniejemy oddzielnie. Nie ma „moje” - jest „nasze”. Na pewno przejdziemy przez wiele kłótni i awantur, to nieuniknione, ale mieliśmy nadzieję, że zawsze z nich wyjdziemy i nie dopuścimy do rozpadu naszego związku. Staraliśmy się być jak najbardziej zgraną parą.
    Vic budził mnie buziakiem, robił herbatę i kanapkę, odwoził do pracy, na uczelnię, do redakcji, odgrzewał pizzę (bo sam był niedorajdą kuchennym), a na dobranoc cicho do mnie śpiewał, przez co zasypiałem w jego ramionach. Chciał naprawić swój wizerunek, co oczywiście mu się udawało, a ja ulegałem i uśmiechałem się na ten widok. Vic też się uśmiechał. Jego praca, jakakolwiek by ona nie była, już tak go nie stresowała, a przynajmniej miałem takie wrażenie. Może obaj tak na siebie działaliśmy. Byliśmy lekarstwem dla każdego z nas, on był dla mnie, ja dla niego. Niczego więcej nie potrzebowałem.
    Cóż, może jest coś, czego jednak pragnąłem, a mianowicie mniejszego tłumu w knajpie. Dzisiaj pracowałem tylko trzy godziny, ale ciągnęły się one jak flaki z olejem. Podczas godzin szczytu w restauracji czas powinien płynąć szybciej – tym razem tak nie było. Musiałem użerać się z jakimś ryczącym bachorem, na którego rodzice w ogóle nie zwracali uwagi. Mleczko wylądowało na podłodze? Kelner posprząta. Dzieciak usyfił cały obrus? Och, to na pewno nie on, to po prostu chlew, nie restauracja!
    Miałem dość tej ekipy, a gdy ta wyszła, przybyła kolejna. Zacisnąłem zęby i po prostu wykonywałem swoją robotę. W końcu za to mi płacili.   
    Odetchnąłem z ulgą, gdy moja zmiana się skończyła, a ja przebrałem się w swoje zwykłe ubrania i w końcu mogłem wyjść z lokalu. Vic dzisiaj pracował, więc byłem skazany na samotną podróż do domu przez śnieg, ale jakoś to przeżyję. Lubiłem taką pogodę. Zima była cudowna.
    Założyłem czapkę, poprawiłem wystające z niej kosmyki włosów i wyszedłem z budynku. Chciałem skręcić w ulicę, którą szedłem na nasze osiedle, ale moją uwagę przykuł dobrze znany mercedes. Uśmiechnąłem się szeroko i przeskoczyłem przez zaspę, aby jak najszybciej dostać się do samochodu. Nacisnąłem klamkę i wsiadłem do środka, po czym zamknąłem za sobą drzwi, aby zimne powietrze nie dostawało się do wnętrza ogrzanego auta. Niemal sekundę później chwyciłem szyję Vica i słodko go pocałowałem. Następnie usiadłem wygodnie na fotelu i wpatrywałem się w chłopaka z błyskiem w oku.
- Co tutaj robisz? - zapytałem, gdy Vic przekręcał kluczyk w stacyjce.- Miałeś pracować.
- Skończyłem wcześniej – wyjaśnił, a ja skinąłem głową.- No i mam niespodziankę.
    Zmrużyłem oczy i spojrzałem na niego podejrzliwie. On i niespodzianki? Musiałem się dowiedzieć, co mógł wymyślić. Taka moja natura – wepchnij nos we wszystko co się da.
- A jaką?
- Zabieram cię na kolację. Dawno nigdzie razem nie byliśmy i muszę się przyznać, że tęsknię za takimi randkami.
    Zarumieniłem się lekko i przechyliłem głowę, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech od ucha do ucha. Właśnie takiego Vica kochałem najbardziej – sam wyszedł z inicjatywą, wszystko zorganizował i jest chętny na takie wyjścia, które ja osobiście uwielbiałem.
- A gdzie?
- Nic szczególnego, Deuxave...
    Otworzyłem szeroko usta i sam nie mogłem uwierzyć w to, co powiedział. Nic szczególnego? Deuxave to jedna z najlepszych restauracji w Bostonie, a on mówił o niej tak, jakby zaprosił mnie do najgorszej speluny w mieście. Nie mogłem w to uwierzyć.
- Chryste, Vic, nie musisz mnie zabierać do takich restauracji – wyszeptałem, gdy chłopak ruszył i wyjechał na posypaną piaskiem i solą ulicę.
- Ale chcę – odparł spokojnie.- Zasługujesz na to, Kells.
- Weź...
    Vic zaśmiał się uroczo, a ja oparłem głowę o zagłówek. Zacząłem się zastanawiać, czy ta jego praca naprawdę pozwalała mu na zaproszenie mnie na kolację do tak dobrej restauracji, ale najwyraźniej tak było. Postanowiłem nie podejmować tego tematu, gdyż tylko zepsułbym mu humor. Dlatego też już się nie odzywałem, tylko spoglądałem to na niego, to na zimową scenerię za szybą. Byłem nieco podekscytowany, bo nigdy nikt nie zaprosił mnie do tej restauracji, więc cieszyłem się, że pierwsza osoba to Vic. Chciałem sprawdzić, czy rzeczywiście jest tam tak dobrze jak mówili moi znajomi.
    Chłopak wjechał na parking należący do restauracji i zaparkował na wolnym miejscu. Niemal od razu doskoczył do nas parkingowy, który wyciągnął rękę z kwitkiem, gdzie widniała cena. Vic szybko schował papierek do kieszeni, wyraźnie nie chcąc, abym patrzył na koszt zaparkowania samochodu. Nie podobało mi się to, że za wszystko płacił niemałe pieniądze, ale nadal tego nie komentowałem, bo się na mnie obrazi, a to mogło prowadzić do naprawdę nieprzyjemnych rzeczy, których chciałem uniknąć.
    Chwycił moją dłoń i poszliśmy w stronę wejścia do lokalu. Był to szarawy budynek w kształcie owalu z wielkimi oknami, w którym mieściły się nie tylko stoliki restauracyjne, ale i również bar. Zastanawiałem się, czy Vic musiał zarezerwować miejsce, a odpowiedź otrzymałem zaraz po wejściu do restauracji. Podszedł do nas kierownik sali, pytając o nazwisko. Vic szybko powiedział „Fuentes”, a mężczyzna skinął głową i odhaczył coś na liście. Szatyn musiał zarezerwować stolik rano. Przecież na ostatnią chwilę niczego by nie zdziałał. Kierownik poprowadził nas do jednego z podwójnych stolików przy oknie, przez które widzieliśmy zaśnieżone, ale jednocześnie przepiękne ulice Bostonu. Zakochałem się w tym mieście.
    Kierownik wziął od nas kurtki (ze swojej jeszcze szybko wyciągnąłem strzykawkę z insuliną, bo musiałem ją zażyć), a my usiedliśmy naprzeciwko siebie. Niemal od razu podszedł do nas kelner, wręczył nam karty i odszedł. Spojrzałem na Vica z uśmiechem i zagryzłem dolną wargę. Napracował się, aby załatwić tak dobre miejsce w tak dobrej restauracji.
- Jesteś niesamowity – odezwałem się nagle, a chłopak podniósł wzrok znad karty i uniósł brew w górę.- Nie wiem, w jaki sposób to załatwiłeś, ale jest idealnie.
- Dla ciebie wszystko – odparł pogodnie, chwytając moją dłoń, która leżała na stoliku.
    Siedzieliśmy w takiej pozycji, aż podszedł do nas ten sam kelner i musieliśmy złożyć zamówienie. Oczywiście musiałem wypytać o niektóre składniki, a gdy byłem już pewny swojego wyboru, kelner zapisał wszystko na karteczce i odszedł. Ceny były wysokie, musiałem to przyznać, ale raz na jakiś czas można sobie na to pozwolić, prawda?
- Zaraz wracam – powiedziałem, wstając od stolika, przez co Vic zmarszczył czoło.- Leki – dodałem, pokazując mu małą strzykawkę ukrytą w dłoni, aby nie zwracać na siebie uwagi.
    Chłopak skinął głową, a ja udałem się do łazienki. Spodziewałem się luksusowej toalety i wcale się nie zawiodłem. Było lepiej niż u nas w domu.
    Gdy załatwiłem wszystkie sprawy, wyszedłem z małego pomieszczenia i lekko rozchyliłem usta, gdy zobaczyłem tego samego faceta co u mnie w pracy, tego z różą na dłoni. Co on tu do cholery robił i dlaczego rozmawiał z wyraźnie poirytowanym Victorem? Nie podchodziłem tam. Obserwowałem rozwój sytuacji. Mężczyzna o czymś mówił, ale Vic w ogóle się nim nie interesował. W pewnym momencie wzrok nieznajomego padł na mnie, przez co odszedł od naszego stolika i usiadł przy barze. Niepewnym krokiem podszedłem do Vica i usiadłem naprzeciwko.
- To ten facet, o którym ci mówiłem – powiedziałem.- Ten z różą na dłoni. Znasz go?
- Tak. Znam go – przyznał, a ja zmrużyłem oczy.- Można powiedzieć, że ze sobą pracujemy, ale nie darzymy się wielką sympatią.
- Więc dlaczego tu przylazł?
- Bo on nie rozumie, że brak sympatii powinien być obustronny i nadal uważa, że możemy się do siebie... Zbliżyć.
    Odwróciłem się w stronę mężczyzny, który aktualnie nie zwracał na nas uwagi, po czym spiorunowałem wzrokiem jego plecy. Za kogo on się uważał? Vic to mój chłopak i wara od niego. Jeśli miał zamiar zniszczyć naszą randkę, to grubo się mylił. Ma być idealnie i będzie idealnie. Żaden facet nie zepsuje mi tego wieczoru.
    Tylko co oznaczało jego pojawienie się w mojej pracy? Vic mu powiedział, gdzie pracuję? Nie, nigdy by tego nie zrobił. Na pewno znalazł jakiś sposób, aby mnie znaleźć, nie wiem jaki, ale na pewno skuteczny. To było trochę przerażające... Ktoś patrzy na ciebie z dystansu, a ty nie wiesz, czy zaraz się na ciebie nie rzuci i nie wyrwie ci włosów z głowy, bo podoba mu się twój chłopak. Już to skądś znałem...
    Vic widział, że nieco się spiąłem, więc sięgnął po moje dłonie i splótł nasze palce. Spojrzałem na niego, a on posłał mi pogodne spojrzenie. On też nie chciał dopuścić do fiaska tej randki. Przecież tak się starał. Byłoby mi cholernie przykro, gdyby nic z tego nie wyszło.
- Nie musisz być zazdrosny. Tamten strasznie mnie wkurwia, ale znajdę jakiś sposób, żeby dał sobie spokój – powiedział, a ja nadal miałem nietęgą minę.- Uwierz mi. Kocham cię.
    Uśmiechnąłem się lekko i nachyliłem nieco do przodu, aby lekko musnąć usta chłopaka (o dziwo nikt nie zwrócił nam uwagi). Wierzyłem mu, bo dlaczego miałbym tego nie zrobić? Desperatom mówimy zdecydowane „nie”.
    Po jakimś czasie do stolika podszedł kelner z naszym jedzeniem. Nie odzywaliśmy się do siebie podczas posiłku, po prostu delektowaliśmy się cudownymi daniami, które zdecydowanie były warte swojej ceny. Cudowne jedzenie z cudownym chłopakiem.

Vic
    Sprawa z tym idiotą Alexem bardzo zepsuła mi humor. Chciałem, żeby ten wieczór był jak najmilszy, bo Kellin na niego zasługiwał, a ten debil po prostu się tu pojawia i próbuje dogadać się ze mną nie tylko w sprawie większej dostawy towaru, ale też „niezobowiązującego” spotkania (doskonale wiedziałem, co kryje się pod słowem „niezobowiązujące”). Nie miałem siły i ochoty na takie gierki, tym bardziej, że z łazienki wyszedł Kellin i z wyraźnym zdziwieniem patrzył na tę scenę. Przecież to właśnie Alex naszedł go w pracy. Jak go znalazł? Jak znalazł nas tutaj? Miał znajomości, to dla niego pestka i właśnie to mnie zmartwiło. Do czego jeszcze był zdolny?
    Udało mi się uspokoić Kellina, który wyraźnie się tym zirytował, ale ja czułbym się tak samo na jego miejscu. Nie zasługiwał na kolejną ranę.
    Gdy zjedliśmy swój posiłek, wstałem z miejsca i udałem się do łazienki, z wiadomych chyba przyczyn. Wcześniej zostawiłem Kellinowi pieniądze, aby zapłacił, jeśli przy stoliku zjawi się kelner. Może i to było nieco nieodpowiednie, bo to ja go zaprosiłem, ale dałem pieniądze, więc wychodzi na to samo. Nie powinienem się tym przejmować. Miałem na głowie poważniejsze sprawy.
    Na przykład Alex za drzwiami kabiny toaletowej, w głównym pomieszczeniu łazienki. 
    Prawie podskoczyłem, gdy zobaczyłem go opierającego się o umywalkę. Spiorunowałem go wzrokiem i podszedłem do kranu, aby umyć dłonie. Postanowiłem go ignorować z nadzieją, że w końcu mu się znudzi i sobie pójdzie. Niestety się na to nie zanosiło.
- Dokończmy rozmowę – odezwał się, a ja zacząłem suszyć dłonie.
    Ryk suszarki skutecznie zagłuszył słowa mężczyzny, na co uśmiechnąłem się pod nosem. Kontynuowałem suszenie rąk, aby jak najdłużej przeciągnąć ten moment, gdyż nie chciałem o niczym z nim rozmawiać. Według mnie po prostu nie mieliśmy tematu. W końcu jednak musiałem skończyć, bo moja skóra stała się sucha, a nie chciałem jej przesuszyć. Alex nie odpuszczał, nadal stał w tym samym miejscu i patrzył na mnie z dezaprobatą.
- To było chamskie – stwierdził, przez co wzruszyłem ramionami.- Wiem, że masz chłopaka. Ale on nie musi o niczym wiedzieć.
- Jesteś pieprznięty czy pieprznięty? - prychnąłem, marszcząc czoło.- Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego oprócz handlu, nie licz na nic. Nie zdradzę mojego chłopaka, zapomnij o tym.
- Wow, chyba za dużo stracisz – parsknął śmiechem.- Nie tylko niesamowitą noc, ale też trochę pieniędzy.
- Nie mieszaj w to finansów.
- Bo co? - Podszedł do mnie bliżej, stając ze mną twarzą w twarz, przez co zrobiło się nieco groźniej.- Bo przestaniesz sprzedawać mi paczuszki? Gówno mnie to obchodzi, Fuentes. Nie jesteście jedyni.
- Ale jesteśmy najlepsi – odparłem nonszalancko, a Alex uniósł brew, wyraźnie zaintrygowany moimi pełnymi pewności słowami.
    Byłem pewny siebie, bo wiedziałem co nieco o biznesie, mimo że nie pracowałem w nim długo. Jeremy powiedział mi to, co powinien powiedzieć, lecz to wystarczyło mi do ocenienia sytuacji i stwierdzenia, że jesteśmy naprawdę dobrzy w tym, co robimy. Każdy z nas miał takie poczucie, które podbudowywało zadowolenie klientów.
- Czyżby? - zapytał retorycznie, widocznie nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź.- Skoro tak twierdzisz...
- Co, sam się o tym nie przekonałeś? Doskonale o tym wiesz.
- Może mam jakieś braki... - zaśmiał się pod nosem, przez co zacząłem się irytować. W co on grał? Musiał przybrać jakąś taktykę, aby wytrącić mnie z równowagi.- Udowodnijcie.
- Co? - Wyraźnie się zdziwiłem.- Niby jak?
- Powinniście być idealni pod każdym aspektem. Co ty na to, żeby załatwić to polubownie w ten poniedziałek o północy za magazynami przy porcie? - zaproponował.
    Co miało oznaczać „polubownie”? Dyplomatyczną rozmowę? Jakiś większy handel? Nie wiedziałem, w co on grał, jakich sztuczek używał, ale wcale mi się to nie podobało. Miał asa w rękawie, którego wyciągnie dopiero w poniedziałkową noc.
- Załatwić co?
- Coś ważnego. Możecie wiele zyskać, ale też stracić. Podejmujesz wyzwanie? - zagadnął szelmowsko, a ja chwilę patrzyłem na jego ignorancką twarz.
    Nie mogłem wyjść na tchórza ani przynieść wstydu biznesowi. Alex miał kontakty i mógł nas pogrążyć. To nie wchodziło w rachubę. Wychodziło na to, że będę musiał się poświęcić i pojawić się w porcie w nocy, aby załatwić kilka spraw. Mimo mojej decyzji byłem cholernie niepewny. Nie chciałem wkopać się w żadne gówno.
- W porządku. Poniedziałek, północ, magazyny, port – powtórzyłem/
- Cieszę się – rzekł Alex i skierował się do wyjścia z toalety. Gdy trzymał rękę na klamce, jeszcze raz odwrócił się w moją stronę.- Możesz wziąć swoich kumpli, jeśli chcesz.
    Oczywiście, że chciałem ich ze sobą wziąć. Sam prędzej bym się posrał, niż tam poszedł, mimo że nie należałem do strachliwych osób. Tak to jest, gdy sprawa idzie o coś naprawdę niebezpiecznego i poważnego.
    Wyszedłem z łazienki kilka chwil po Alexie i zacząłem rozglądać się po lokalu w poszukiwaniu Kellina. Chłopak stał przy wyjściu, nieco bledszy niż zwykle, ale nie zauważyłem w tym niczego dziwnego. Wiało na niego zimne powietrze z co chwilę otwieranych drzwi, to pewnie dlatego zbladł, mimo że miał na sobie kurtkę, a w swoich rękach trzymał moją. Podszedłem do niego i z uśmiechem odebrałem swoje ubranie, które założyłem. Chwyciłem bruneta za rękę i wyszliśmy z restauracji. Kellin mocniej zacisnął palce na mojej dłoni, przez co uśmiechnąłem się lekko. Mimo tego gestu pozostawał cichy, jakby trochę zamyślony i strapiony. Coś stało się podczas mojej nieobecności? To na pewno nie sprawka Alexa, przecież był ze mną.
- Dlaczego jesteś taki smutny? - zapytałem, gdy znaleźliśmy się w ciepłym samochodzie.
    Kellin wyrwał się z jakiegoś transu i szybko pokręcił głową, masując sobie policzki dłońmi, aby nabrać trochę rumieńców.
- Nie jestem smutny, trochę zmęczony – odparł, a ja skinąłem głową.- Hej, nie myśl o niczym złym. Było świetnie, nawet jeśli nie wszystko poszło po twojej myśli.
    Uśmiechnąłem się do niego i długo go pocałowałem. Chciałem jak najdłużej trwać w tej chwili, ale parkingowy zaczął pukać w maskę samochodu, że przedłużamy swój pobyt na tej posesji i zajmujemy potrzebne miejsce. Odjeżdżając, pokazałem mu język, na co Kellin zareagował chichotem. Był jak mały chochlik, kochałem, gdy się tak śmiał.
- Hej, Vic – odezwał się nagle podczas jazdy, a ja mruknąłem, dając mu do zrozumienia, że go słucham.- Kocham cię.
- Też cię kocham, Kells.
    Te słowa stapiały wszystkie śniegi i rozpalały moje serce. Czułem się silniejszy i pełny ochoty do działania. Tak działała miłość, chyba. Ja tak na to reagowałem. Może inni widzieli to jakoś inaczej, nigdy się tym nie interesowałem.
    Po chwili Kellin dodał jeszcze jedno zdanie:
- Jesteś najlepszy i nikomu nie musisz tego udowadniać, skarbie.
    A to co miało do cholery znaczyć?

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Dziesięć

Jesteście super, to macie nowy rozdział :)
Komentarze są super, więcej, więcej!
___________________
    To chyba oczywiste, że myślałem o najgorszym, ale po chwili dotarło do mnie, że nie powinienem dramatyzować. Pierwsza myśl, która przychodzi do głowy po usłyszeniu jednoznacznych jęków to oczywiście zdrada. O tym też pomyślałem. Jednak po szybkiej ocenie sytuacji wyrzuciłem to z mózgu. Jęki, owszem dwóch mężczyzn, nie przypominały w żadnym aspekcie tych, które wydaje z siebie Vic, gdy jest mu dobrze. Były też trochę nienaturalne. Zacząłem się domyślać, o co może tu chodzić, ale musiałem mieć stuprocentową pewność. Dlatego też ściągnąłem buty, kurtkę i czapkę, po czym powoli podszedłem do uchylonych drzwi sypialni. Jęki stawały się coraz głośniejsze. Chwyciłem klamkę, odchyliłem drzwi i wsadziłem głowę do środka. Westchnąłem ciężko, opierając się o framugę, gdy zobaczyłem Vica na podłodze, który siedział przed laptopem wśród butelek, chusteczek, brudnych ubrań i innych śmieci. Na początku nie zwrócił na mnie uwagi. Wpatrywał się w ekran laptopa, na którym rozgrywała się „akcja” filmu pornograficznego. Dźwięk był ustawiony na największym poziomie, a Vic po prostu patrzył na monitor przez szkliste oczy. Nie masturbował się, nie spał z nikim. Po prostu siedział wśród bałaganu i nic do niego nie docierało. Nie wiedziałem, czy do niego podejść, czy tak patrzeć na jego żałosny stan. Było mi go żal. Chciałem do niego podejść i mocno do siebie przytulić, ale jak zwykle coś musiało ciągnąć mnie do tyłu. Tylko że nie potrafiłem patrzeć na moją miłość w takim stanie.
    Podszedłem na palcach do laptopa i go zamknąłem, przez co film się urwał. Vic zamrugał kilka razy oczami, nie bardzo wiedząc co się dzieje. Był strasznie otumaniony alkoholem. Odsunąłem laptop na bok i usiadłem na skrawku podłogi, gdzie nie było żadnych śmieci. Wtedy Vic otworzył szeroko oczy i podszedł do mnie na czworakach, aby następnie rzucić mi się na szyję i mocno do siebie przytulić. Nie potrafiłem zrobić nic innego jak tylko objąć go w pasie i położyć głowę na jego ramieniu. Nawet nie przeszkadzał mi zapach alkoholu. Byliśmy razem, w dość dziwnym położeniu, ale razem. To zwykle ja siedziałem na kolanach Vica, bo byłem od niego mniejszy i drobniejszy. Teraz role się odwróciły. To jakby nowy start.
- J-jesteś prawdziwy? - wyszeptał, mocniej mnie obejmując, jakby bał się, że zaraz zniknę.- Nie je-jesteś wyt-wytworem mojej wy-wyobraźni-ni?
- Nie, Vic, naprawdę tu jestem – odparłem cicho.- Jestem z tobą, jestem prawdziwy.
- B-bałem się, że mnie zo-zostawiłeś.
- Nie. Nie zostawiłem cię.
- Kells, j-ja...
- Cii -uciszyłem go i pocałowałem w czoło, aby się uspokoił.- Porozmawiamy jutro, w porządku? Obaj jesteśmy zmęczeni, jest późno. Dasz radę wstać?
    Vic mnie puścił i powoli dźwignął się na nogi, zataczając się przy tym lekko. Najważniejsze było jednak to, że ustał. Podniosłem się z podłogi i zacząłem prowadzić go w stronę łóżka, na którym następnie usiadł. Ściągnąłem z niego koszulkę oraz, z małymi trudnościami, spodnie. Vic ziewnął, położył się na poduszce i niemal od razu zasnął. Spojrzałem na niego smutno i westchnąłem cicho. Spał jak dziecko, które rano obudzi się z wielkim bólem głowy. Miałem wrażenie, że podczas mojej nieobecności prawie w ogóle nie spał, bo ciągle na mnie czekał i bał się, że przegapi mój powrót. Teraz, kiedy już wiedział, że wróciłem, mógł spać spokojnie, chociaż wątpiłem w jego pamięć jutro rano. Teraz niech śpi.
    Postanowiłem ogarnąć sypialnię, która wyglądała jak wysypisko śmieci. Zebrałem brudne ubrania i zaniosłem je do łazienki, aby wrzucić je do pralki. Łazienka była w dobrym stanie, Vic niczego nie stłukł ani nie zepsuł. Następnie wszedłem do kuchni, aby wziąć stamtąd worek na śmieci. Salon i kuchnia nie wyglądały najgorzej, ale tutaj też będę musiał posprzątać. Na kafelkach kuchennych leżało rozbite szkło i chyba już wiem, co słyszałem przez telefon w San Diego.
    Pozbierałem śmieci, wziąłem worek i wróciłem do sypialni. Vic spał na brzuchu. Miał lekko rozchylone wargi, jego włosy zakryły mu czoło i oczy. Zacząłem wrzucać śmieci do worka. Byłem zmęczony, chciałem jak najszybciej się położyć i po prostu przestać przejmować się czymkolwiek chociaż na kilka godzin.
    Po kilku minutach w sypialni było w miarę czysto. Wyniosłem worek do kuchni, a w drodze powrotnej do pokoju wstąpiłem do łazienki, aby się odświeżyć. Po chwili stałem przy łóżku, rozważając, czy mam się na nim położyć, czy też raczej przespać się na kanapie. Wolałem jednak nie dołować Vica, a i sam potrzebowałem trochę ciepła, więc usiadłem na materacu i położyłem się obok śpiącego chłopaka. Ułożyłem się na boku i patrzyłem na ukrytą w półmroku twarz szatyna. Mimo że wiele razy mnie zranił, nie potrafiłem pomyśleć, że nie miałbym zasypiać u jego boku...

    Moja scena przebudzenia wyglądała jak ta rodem z amerykańskich komedii romantycznych – promienie słońca wpadały do sypialni przez duże okno i delikatnie muskały moją twarz. Mimo zimy słońce dawało o sobie znać, najczęściej właśnie w godzinach rannych. Ziewnąłem i odwróciłem się w lewo, aby spojrzeć na Vica, który powinien leżeć obok mnie, a jednak go tu nie było. Zmarszczyłem brwi i wstałem z łóżka. Po drodze założyłem jedną z za dużych dla mnie koszulek Vica, które sięgały mi do połowy ud, po czym wyszedłem z sypialni. Od razu skierowałem się do kuchni. Oparłem się o jedną ze ścian i z lekkim uśmiechem obserwowałem, jak Vic krząta się po pomieszczeniu i przygotowuje śniadanie. Nie wyglądał na człowieka z kacem, a może już nafaszerował się tabletkami przeciwbólowymi. Wyglądał też na bardziej rześkiego niż wczoraj, jakby wróciła do niego cała radość życia.
    W końcu oderwał wzrok od śniadania i spojrzał na mnie. Nie tracił ani jednej chwili. Od razu do mnie podbiegł, chwycił w pasie i podniósł do góry, po czym obrócił się kilka razy i podrzucił, przez co pisnąłem. Mocno oplotłem jego szyję rękoma, a biodra nogami. Chłopak oparł swoje czoło o moje i czule mnie pocałował. Na początku miałem pewne wątpliwości, ale po chwili całowaliśmy się jakby nie było jutra. Vic podszedł do jednego z blatów kuchennych i posadził mnie na nim, ani na sekundę nie odrywając się od moich ust. Stał pomiędzy moimi nogami, a jego dłonie gładziły moje uda. Ja natomiast postanowiłem pozbyć się jego spodni dresowych, więc chwyciłem ich gumkę i pociągnąłem je w dół. Vic odrzucił spodnie na bok i przeniósł usta na moją szyję, na której się zassał, przez co jęknąłem cicho i odchyliłem głowę do tyłu. Po chwili poczułem, jak jego dłonie podwijają moją (a właściwie jego) koszulkę, którą po chwili ze mnie ściągnęły i odrzuciły na bok. To samo zrobił z bokserkami i w końcu obaj byliśmy nadzy. Chwyciłem jego penisa i powoli zacząłem poruszać po nim dłonią, składając delikatnie pocałunki na jego szyi i ramionach. Vic poprowadził palce wzdłuż mojego kręgosłupa, przez co zadrżałem i lekko go ugryzłem. Jedna z dłoni chłopaka zacisnęła się na moim przyrodzeniu, a ja westchnąłem cicho i przeniosłem usta z ramienia szatyna na jego wargi. Całowaliśmy się naprawdę długo, aż w końcu usłyszałem, jak Vic odkręca kurek z wodą w zlewozmywaku. Po chwili poczułem, jak wsuwa we mnie dwa wilgotne palce, przez co położyłem dłonie na jego ramionach i wbiłem w nie paznokcie. Dawno nie uprawialiśmy seksu, więc nic dziwnego, że chciał mnie przygotować, aby nic mnie nie bolało. Poruszał palcami wewnątrz mnie, a ja mruczałem pod nosem, muskając ustami jego żuchwę. Kilka sekund później dodał trzeci palec, na co sapnąłem i zamknąłem oczy. Jego dłoń poruszała się w szybkim tempie, a ja tym razem nie potrafiłem zatrzymać jęków. Raz po raz spomiędzy moich ust wydostawało się przekleństwo i cichy pomruk, koniecznie prosto do ucha Vica. W końcu szatyn wyciągnął ze mnie palce i ponownie zanurzył je w wodzie. Tym razem pokrył nią swojego penisa, aby chociaż trochę go nawilżyć, pomagając preejakulatowi i nie sprawić mi aż tak dużego bólu. Oplotłem szyję chłopaka i oparłem się o jego czoło, czekając, aż we mnie wejdzie. Spojrzał na mnie z adoracją i po chwili powoli zaczął się we mnie wsuwać. Zagryzłem dolną wargę i zamknąłem oczy, po czym puściłem Vica i oparłem się na łokciach o blat. Zaczął powoli, z czasem coraz bardziej przyspieszając. Chwycił jedną z moich nóg i położył ją sobie na ramieniu, a ja starałem się wygodniej ułożyć na twardym blacie. Oparłem tył głowy o ścianę i jęknąłem przeciągle, gdy chłopak szybko i energicznie pracował biodrami. Brakowało mi tego. Tęskniłem za tego typu bliskością, emocjami, przeżyciami i przyjemnością. Miałem wrażenie, że trochę za szybko na to pozwoliłem, ale z każdą sekundą moją głowę ogarniały całkiem inne myśli. W ogóle tego nie żałowałem. Kochałem każdą sekundę tego zbliżenia i chciałem przeżywać je w kółko. Nie wypowiedzieliśmy do siebie ani jednego słowa, a doskonale się rozumieliśmy. O to powinno chodzić w związku – o zrozumienie.
    Nagle wydałem z siebie głośniejszy jęk, bo poczułem ogarniające mnie ciepło i to delikatne pulsujące uczucie, które dawało mi znać, że długo już nie pociągnę. Vic to zrozumiał. Chwycił mojego penisa i zaczął go pieścić. Wtedy nie potrafiłem przestać wydawać z siebie głośnych dźwięków. Vic pomrukiwał i sapał, na jego czole pojawiły się kropelki potu, a ruchy bioder stawały się coraz mniej rytmiczne. W końcu jęknął przeciągle i prawie na mnie opadł, gdy doszedł wewnątrz mnie. Powoli się ode mnie odsunął, po czym opadł na kolana i pociągnął mnie nieco w swoją stronę, abym zszedł z blatu. Oparłem się o niego tyłem, a Vic ustami oplótł mój napletek. Szybko poruszał głową, a ja przekląłem siarczyście i zacisnąłem powieki. Policzyłem do dziesięciu i dłużej nie wytrzymałem. Doszedłem w ustach Vica, który ssał tak długo, aż miał pewność, że skończyłem. Gdy się ode mnie odsunął, usiadłem obok niego na posadzce i wdrapałem się na jego kolana. Namiętnie wpiłem się w jego wargi, aby następnie lekko rozchylić je językiem. Całowaliśmy się tak przez chwilę, nasze języki ocierały się o siebie, a my delektowaliśmy się sobą. W końcu musiałem się od niego oderwać. Spoważniałem. Było przyjemnie, ale musieliśmy wyjaśnić naprawdę wiele spraw. Nie mogliśmy tego od tak olać. Za bardzo mi zależało na tym związku, aby machnąć na to ręką.
- Musimy porozmawiać – powiedziałem, a Vic pokiwał głową.
    Wstałem z jego kolan i sięgnąłem po bokserki oraz koszulkę, które na siebie założyłem. Dźwignąłem się z podłogi i usiadłem na blacie, patrząc, jak Vic się ubiera. Nieopodal stała taca ze śniadaniem, które musiało poczekać. Najpierw obowiązki, potem przyjemności.
- Przepraszam.- Vic odezwał się jako pierwszy, siadając obok mnie.- Przepraszam za wszystko, Kells. Przepraszam za mój własny idiotyzm, jestem idiotą, debilem, skończonym kretynem i chujem. Przepraszam, że cię uderzyłem i zraniłem, przepraszam. Gdy wyjechałeś, tak się bałem, że już nie wrócisz...
- Nie planowałem nie wrócić – powiedziałem szczerze.- Poleciałem do San Diego, chciałem tam zostać na święta.
- Więc dlaczego wróciłeś?
- Bo tęskniłem – westchnąłem, opierając głowę na ramieniu chłopaka i chwytając go za rękę.- I bałem się o ciebie.
- Wpakowałem się w niezłe gówno... Bez ciebie nie potrafię normalnie funkcjonować.
- Wiem.- Skinąłem głową.- Słyszałem twoje wiadomości. Gdy rozmawiałeś ze swoją mamą, byłem obok niej. To ja ją poprosiłem, aby zadzwoniła. Martwiłem się o ciebie.
    W jednakowym momencie odwróciliśmy głowy i spojrzeliśmy na siebie. Oczy Vica były szkliste, podobnie jak moje. Prawie się straciliśmy. Nie możemy do tego dopuścić. Może i nie byliśmy ze sobą długo i nie mieliśmy okazałego stażu, bo dwa lata marnie wyglądają przy kilkudziesięciu, ale wiedzieliśmy, że to właśnie my jesteśmy dla siebie stworzeni. Nie wyobrażał sobie siebie u boku innego mężczyzny.
- Nie zostawisz mnie już? - zapytał cicho.
- Nie uderzysz mnie? - odparłem prawie niedosłyszalnym głosem, a Vic pocałował mnie w czoło.- Obiecujesz?
    Chłopak patrzył na mnie przez chwilę, jakby chciał zaprzeczyć i powiedzieć, że nie może tego obiecać. To prawdziwie by mnie zraniło, bo oznaczałoby, że Vic nie widzi sensu w naszym związku. Skoro nadal miał zamiar mnie ranić, dlaczego w ogóle próbował wszystko naprawić?
    Oczywiście przesadzałem. To były moje ciemne przypuszczenia, błędne zresztą. Vic nie chciał mnie ranić. Nie chciał być postrzegany jako zły człowiek.
- Obiecuję.
    Uśmiechnąłem się szeroko i dałem mu buziaka, krótkiego, ale szczerego. Na te słowa czekałem, to na nich mi zależało i w końcu je usłyszałem. Teraz pozostaje mi mieć nadzieję na lepszą przyszłość. Przecież obaj na nią zasługujemy.
- Wiesz, że są święta? - powiedział nagle, a ja zaśmiałem się i wzruszyłem ramionami.- A ja nie mam dla ciebie prezentu.
- Ja dla ciebie też nie mam – zachichotałem.- Ale miejmy to gdzieś. Wydaje mi się, że najlepszym prezentem dla nas obu jest wyjaśnienie i naprawienie tego wszystkiego, co?
    Vic pokiwał głową i czule mnie pocałował. Naprawdę nie chciałem tego przeciągać, ale tak się złożyło, że po oderwaniu się od siebie nasze wargi były nieco spierzchnięte i wyraźnie nabrały koloru. Jednak to nie nasza wolna wola zmusiła nas do oderwania się od siebie. Był to dzwonek do drzwi. Na początku pomyślałem, że to może być cieć, ale nie zalegaliśmy z żadnymi opłatami, więc wykluczyłem tę możliwość. Pozostało nam tylko podnieść się z blatu i pójść otworzyć drzwi.
- Chodź ze mną – powiedziałem, zeskakując z blatu i ciągnąc za sobą Vica.
    Dotarliśmy do drzwi, które otworzyłem i prawie parsknąłem śmiechem, gdy zobaczyłem, kto za nimi stał. Była to jedna z naszych prokatolickich sąsiadek, kobieta w podeszłym już wieku, która chodziła z balkonikiem i nosiła siatkę na siwych włosach.
- Następnym razem zadzwonię po policję! - Prawie krzyknęła, a my spojrzeliśmy na siebie z rozbawieniem.- Za zakłócenie spokoju poprzez kopulację!
- Ale my nie kopulujemy – odparł Vic, przenosząc wzrok na rozwścieczoną kobietę.- Bo my się nie rozmnażamy.
- To tym gorzej! - wrzasnęła, po czym zaczęła się wycofywać.- Wesołych świąt!
    I to niby my zakłócamy spokój...

    Koniec roku minął cholernie szybko. Spędziłem go głównie na nauce do egzaminu poprawkowego, uprawianiu seksu z Vikiem i wieczornej zmianie w restauracji. Po Sylwestrze było podobnie, oprócz nauki do poprawki, którą napisałem po powrocie na uczelnię. Do tego doszły również praktyki, które musiałem zaliczyć. Mimo bieganiny czułem się cudownie. Wszystko jakby się ułożyło, nie bałem się już niczego. Vic też chyba czuł się lepiej, jeśli mogłem tak powiedzieć. Nie robił niczego, czego mógłby później żałować. Odwiózł mnie nawet dzisiaj do pracy i nie chciał wypuścić mnie z samochodu, bo był zajęty moimi ustami. W końcu jednak wyrwałem się z jego objęć, bo groziło mi spóźnienie.
    Wszedłem do lokalu i od razu poszedłem na zaplecze. Machnąłem ręką do jednego z kelnerów, którego przyszedłem wymienić i otworzyłem odpowiednie drzwi dla personelu. Przywitałem się z kilkoma osobami i zacząłem się przebierać. Ludzie pracujący w tym miejscu byli bardzo w porządku, polubiliśmy się, ale nie utrzymywaliśmy raczej innych kontaktów oprócz tych w pracy. Nie zależało nam na tym.
    Gdy już się ogarnąłem, wsadziłem mały notesik i długopis do kieszonki mojego fartucha i wyszedłem na salę. Był piątkowy wieczór, do restauracji ciągle przychodziły kolejne grupy klientów, więc podejrzewałem, że dzisiaj nie spocznę na laurach. Nic więc dziwnego, że jak tylko znalazłem się na sali, niemal od razu popędziłem do stolików, które były mi przypisane. Chodziłem w tę i we w tę, od kuchni do kolejnego stolika, aż w końcu lokal nieco się przerzedził i mogłem odetchnąć. Myłem jeden ze stolików, gdy przez drzwi frontowe wszedł wysoki mężczyzna, który odwiesił swój płaszcz na wieszak i usiadł w obsługiwanej przeze mnie części restauracji. Wcisnąłem ścierkę do tylnej części spodni i podszedłem do samotnego szatyna. W oczy rzuciła mi się róża wytatuowana na jego dłoni. Ładna.
- Za chwilę podam panu kartę, czy mogę zaproponować coś do picia? - zacząłem wyuczoną formułkę, a klient pokręcił głową.
    Podszedłem do naszego stolika, gdzie leżały menu, po czym podszedłem do stolika i podałem kartę mężczyźnie. W międzyczasie zająłem się innymi stolikami. Czułem się jednak niekomfortowo. Przez cały czas czułem na sobie wzrok tego faceta, który udawał, że niczego nie robi, gdy do niego podchodziłem. Nie miałem pojęcia, o co mogło mu chodzić. Może byłem w jego typie, nie wiedziałem i nie chcę wiedzieć. Chciałem, aby jak najszybciej się stąd wyniósł, bo przez niego czułem się cholernie niekomfortowo. Ach, ta praca...

- Hej, skarbie, wróciłem! - krzyknąłem, wchodząc do mieszkania.
    Ściągnąłem grube ubrania i poszedłem do sypialni, gdzie w łóżku, z laptopem na kolanach, leżał Vic. Podniósł wzrok i uśmiechnął się do mnie. Nie miał na sobie koszulki, co oznaczało, że już wziął prysznic i leżał w samych dresach. Ja nie miałem siły na prysznic, więc postanowiłem ściągnąć z siebie tylko rurki i koszulkę, po czym znalazłem jeden z dużych T-shirtów Vica i założyłem go na siebie. Uwielbiałem w nich spać, a mój jakże kochany chłopak śmiał się ze mnie z tego powodu, czego nie rozumiałem.
    Gdy byłem już przebrany, położyłem się obok Vica i oparłem głowę o jego ramię. Siedział na Facebooku, nic specjalnego, więc mogłem patrzeć i być pewny, że nie zobaczę niczego nieodpowiedniego.
- Jak tam w pracy? - zapytał, a ja wzruszyłem ramionami.
- Ciągle biegałem. A na dodatek jakiś koleś ciągle się na mnie gapił, to było takie perfidne i niekomfortowe...
    Vic oderwał wzrok od komputera i spojrzał na mnie z błyskiem zazdrości w oczach. Uśmiechnąłem się do niego niewinnie i zachichotałem pod nosem. Uwielbiałem jego reakcje tego typu. Były komiczne, ale wiele dla mnie znaczyły. Oznaczały, że byłem dla niego najważniejszy i nie życzył sobie, aby jakiś facet pożerał mnie wzrokiem.
- Fajny był chociaż? - zapytał z przekąsem, przez co głośno się zaśmiałem.
- Nie, Vic – powiedziałem szczerze.- Ale miał ładny tatuaż.
- Jaki?
- Różę na dłoni.
    Chłopak otworzył szerzej oczy, a ja zmarszczyłem czoło. Coś było nie tak z różą na dłoni? Zbyt pedalskie? Niemodne? Był jeszcze bardziej zazdrosny, bo bał się igieł i nie mógł zrobić sobie tatuażu?
- Co ci się stało? - spytałem, dźgając go w żebra, przez co drgnął i chwycił moją dłoń, abym się uspokoił.
- Nic... - Pokręcił głową.- Róża na dłoni, u faceta... Ha ha ha...
    Nie chciałem wnikać w jego reakcję. Może miał rację z tą różą, ale nie przejmowałem się tym. Byłem cholernie zmęczony po całym dniu i teraz marzyłem tylko o miękkiej poduszce oraz ciszy. Dlatego też pocałowałem Vica w policzek, szyję i ramię, po czym położyłem się na materacu i zamknąłem oczy. Sen przyszedł niemal od razu, lecz w oddali słyszałem jeszcze ciche „kurwa mać” z ust Vica.