sobota, 31 sierpnia 2013

Rozdział 15

Ostatni. Ryczałam. Okej. Niedługo sequel. Nie wiem, jak to będzie, bo szkoła i tak dalej, ale będę się starać, więc proszę, nie poganiajcie mnie na asku czy twitterze. No. To do napisania. Dziękuję za to, że ze mną byliście i tak dalej. Czekajcie na mnie. 
_______________________________
Obudziłem się i z przyzwyczajenia spojrzałem w bok, żeby zobaczyć Vica, którego tym razem obok mnie nie było. Wtedy uderzyły we mnie wydarzenia z wczorajszego wieczora. Ukryłem twarz w dłoniach i próbowałem powstrzymać łzy, które same cisnęły mi się do oczu. Byłem bez niego tak cholernie słaby. Nie miałem komu powiedzieć prostego "kocham cię". Nie miałem nikogo, do kogo mógłbym się przytulić, pocałować. Byłem sam. Usiadłem na łóżku i otarłem pojedynczą łzę, która spłynęła mi po policzku. Nie mogłem się załamywać. Sam wybrał. Może wszystkie słowa, które do mnie powiedział, były puste i rzucone na wiatr? Na to wyglądało. Myślałem, że był inny. Chciałem w końcu poczuć coś, czego nigdy wcześniej nie potrafiłem poczuć. Udało mi się, dzięki niemu. Przez niego też wszystko straciłem. Tylko że to była tylko i wyłącznie moja wina. Powinienem obudzić się w jego ramionach, w jego sypialni, a nie tutaj, w apartamencie, w tym jebanym hotelu. Nie chciałem wychodzić z łóżka. Siedziałem pod kołdrą tak długo, aż w drzwi nie zapukała mama i nie weszła do środka. 
- Kellin? - odezwała się i westchnęła, gdy zobaczyła moje podpuchnięte i przekrwione od płaczu oczy. Podeszła do łóżka i usiadła obok mnie. Chciała pogłaskać mnie po plecach, ale się od niej odsunąłem i ukryłem twarz w ugiętych w kolanach nogach.- Powiedz mi, co się stało. 
- Ja się stałem - powiedziałem cicho i szczerze mówiąc zdziwiłem się, że mama mnie usłyszała.
- Nie mów tak - wyszeptała.- Jesteś wspaniały, nie powinieneś źle o sobie mówić. 
- Idź sobie - mruknąłem. Słyszałem tylko jej westchnięcie i jej ciężar opuścił materac.
- O piętnastej dziesięć mamy samolot, wyjeżdżamy spod hotelu za piętnaście pierwsza. 
Z tymi słowami wyszła z pokoju. Zacząłem drżeć, po czym wyprostowałem się i odrzuciłem kołdrę na bok. Postawiłem stopy na podłodze i powoli się podniosłem. Na trzęsących się nogach podszedłem do walizki, którą otworzyłem i wyciągnąłem z niej czyste ubrania. Powoli podszedłem do drzwi, nacisnąłem klamkę i wyszedłem z pokoju. Rozejrzałem się po korytarzu i mocniej chwytając swoje rzeczy, poszedłem do łazienki. Nie chciałem zwracać na siebie uwagi, dlatego szybko wślizgnąłem się do środka i zamknąłem drzwi plecami. Powoli się ogarnąłem, bo chciałem jak najmniej czasu spędzić ze swoją rodziną. Do wyjazdu z hotelu zostały nam jeszcze trzy godziny, a pokój musieliśmy opuścić do jedenastej. Gdybym tylko mógł tu zostać, w pokoju, odciąć się od świata... Ale nie, będę skazany na swoją rodzinę do swoich osiemnastych urodzin. Nie będę miał ani chwili wolności. Gdy ułożyłem włosy i stwierdziłem, że siedziałem tu już trochę za długo, wyszedłem z łazienki i od razu usłyszałem głos ojca. 
- Kellin, pozwól tu na chwilę. 
Zacisnąłem dłonie w pięści i poszedłem do salonu, skąd dobiegł mnie jego głos. On, mama i Kailey siedzieli na kanapie. Cała trójka gapiła się na mnie, jakbym był jakimś rzadko spotykanym okazem lub co najmniej dziwolągiem. A może byłem? Stanąłem nieco na uboczu, objąłem się ramionami i czekałem na pierwsze słowa. Czego miałem się spodziewać? Nie wiedziałem. Byłem jednak pewien, że nie spotka mnie nic przyjemnego, jeśli związane to jest z rodzinną rozmową, której przewodził mój ojciec.
- Po pierwsze, gdzieś ty do cholery był przez te kilka dni?
Spuściłem głowę i przełknąłem głośno ślinę.
- U V-Vica - wyszeptałęm.
- To ten Meksykanin, który cię pobił, tato - wtrąciła się Kailey.
- Wiem, kto to jest! - warknął ojciec i ponownie skupił się na mojej osobie. Wiedział, że się bałem. Mogłem to wyczuć. Wiedział, że ma nade mną ogromną przewagę, a ja byłem po prostu słaby psychicznie.- Po drugie, dlaczego wróciłeś wczoraj?
Oparłem się o ścianę, po której się osunąłem i próbowałem powstrzymać drżenie i łkanie. Było mi cholernie trudno, bo znowu z wielkim impetem uderzyły mnie wspomnienia z wczoraj.
- Odpowiedz, nie zachowuj się jak baba.
Nie chciałem mu podpaść i naprawdę miałem zamiar mu wszystko powiedzieć, ale nie byłem w stanie. Nie potrafiłem się uspokoić, tylko to stało na przeszkodzie.
- M-my mieliśmy... Mieliśmy s-sprzeczkę... - wydukałem i wybuchłem jeszcze większym płaczem. Spojrzałem na ojca przez łzy i widziałem, jak ten przewraca teatralnie oczami. Kailey patrzyła w jakiś punkt na podłodze, mama nie potrafiła przeciwstawić się ojcu, więc siedziała na boku i nic nie mówiła.
- Mówiłem, że jest podejrzany. I mówiłem, że jesteś pizdą. Wynocha.
Powoli podniosłem się z podłogi i poszedłem do sypialni. Siedziałem tam i płakałem aż do jedenastej, kiedy musieliśmy opuścić pokój. Nieco się uspokoiłem, chociaż nadal drżałem, a moje oczy były wilgotne i spuchnięte. Upewniłem się, że wszystko spakowałem, dotknąłem kieszeni w spodniach, żeby sprawdzić, czy miałem tam telefon, założyłem plecak na plecy i gdy byłem już pewny, że wszystko zabrałem, chwyciłem swoje walizki i wyszedłem z pokoju. Stała tam już moja rodzina, która tylko na mnie czekała. Bez słowa wyszliśmy z apartamentu i udaliśmy się do windy. Podczas czekania, podeszła do mnie Kailey.
- Kells... - wyszeptała.
- Zostaw mnie w spokoju.
- Posłuchaj...
- Zostaw mnie w spokoju! - krzyknąłem jej prosto w twarz.- To wszystko twoja wina! Wszyscy zostawcie mnie w spokoju!
Chwyciłem mocniej swoje walizki i zacząłem iść w stronę innej windy. Byle dalej od nich. Na szczęście nie postanowili mnie gonić, a ja czekałem na inną windę, która przyjechała po dwóch minutach. Wsiadłem do środka, zjechałem w dół i znalazłem się w dużym holu. Rodzice z Kailey już tu byli. Ojciec załatwiał coś przy recepcji. Cholera, i to akurat Mike musiał go obsługiwać? Podszedłem do kanapy, gdzie siedziała mama z Kailey i postawiłem swoje walizki.
- Idę się przejść - mruknąłem i szybko wyszedłem na tyły hotelu, byle nie spotkać spojrzenia Mike'a, który pewnie zacząłby się o wszystko wypytywać, a tego chciałem uniknąć.
Gdy znalazłem się na tyłach, ruszyłem w stronę ogrodu. Miałem zamiar odwiedzić wszystkie miejsca na terenie hotelu, gdzie byłem z Victorem. Może to nie był najlepszy pomysł, bo wtedy jeszcze bardziej o nim myślałem, ale nie mogłem się powstrzymać. Byłem w ogrodzie, na plaży, w barze, w którym się spił, przy basenie. Byłem w restauracji oraz w kilku innych miejscach, gdzie chodziliśmy. Gdzie byliśmy szczęśliwi. A teraz? Teraz wszystko prysło, jak bańka mydlana, która została zetknięta z czymś ostrym. Coś podobnego ugodziło też mnie. Trafiło prosto w moje serce. Do holu wróciłem w idealnej chwili. Mama mi powiedziała, że autokar, który ma nas zabrać na lotnisko, właśnie przyjechał i możemy zacząć się pakować. Chwyciłem walizki i bez słowa poszedłem w stronę wyjścia. Wszyscy wyszliśmy z budynku i podeszliśmy do autokaru, który na nas czekał. Zapakowaliśmy walizki do luku bagażowego, po czym weszliśmy do pojazdu. Zająłem miejsce przy oknie i w duchu modliłem się, żeby nikt obok mnie nie usiadł. W autokarze było mało ludzi, więc jeśli ktoś wybierze sobie miejsce obok mnie, zrobi to z czystej złośliwości. Na szczęście, nawet moja rodzina postanowiła zostawić mnie w spokoju i usiadła gdzieś indziej. Gdy osoba, która zajmowała się całą podróżą, upewniła się, że wszyscy już są, dała znać kierowcy, że możemy już ruszać. Wtedy po raz ostatni spojrzałem na hotel i zamknąłem oczy. Nie chciałem dłużej patrzeć na to miejsce. Czekałem, aż dojedziemy na lotnisko. Na miejsce dotarliśmy po dwudziestu minutach, bo nie było korków na drodze. Wyciągnęliśmy swoje bagaże z luku i ruszyliśmy w stronę wejście. Mój ojciec od czasu do czasu zerkał na mnie z nienawiścią w oczach, a ja udawałem, że tego nie widzę. Nie chciałem mu pokazywać, jak bardzo byłem zraniony, ale i tak wiedziałem, że on zdawał sobie z tego sprawę. Jednak po co dawać mu jeszcze więcej satysfakcji? Widział mnie, gdy płakałem jak małe dziecko. Nie musiał widzieć więcej. Weszliśmy do budynku. Ojciec podszedł załatwić coś w jakimś okienku, a ja, mama i Kailey staliśmy nieco z boku. Cóż, ja stałem jeszcze dalej, bo nie chciałem się z nimi identyfikować. Po chwili ojciec skończył załatwiać to, co miał załatwić i do nas podszedł.
- Będziemy mieć odprawę za dziesięć minut, więc wszystko załatwimy i będziemy musieli czekać - oznajmił.
Usiadłem na jednej z walizek i cierpliwie czekałem. Cholera, jeśli te dziesięć minut tak wolno upływa, to jak ja wytrzymam tutaj dwie godziny? Z tymi ludźmi? Gdyby tylko Vic tutaj był... Tylko że on nie wydawał się, jakby się mną interesował. Znaczy się, dzwonił do mnie kilkanaście razy, ale ja ignorowałem jego połączenia. Chciałem go jeszcze raz zobaczyć przed wylotem. Mocno go do siebie przytulić, pocałować, tylko o to prosiłem. Dziesięć minut w końcu minęło i wszyscy poszliśmy na odprawę. Kobieta z obsługi położyła nasze walizki na taśmę bagażową, odpowiednio je oznaczyła i z uśmiechem podziękowała, nie byłem pewien za co. Zostawiłem ze sobą jedynie swój plecak. Wyciągnąłem z niego słuchawki, które podłączyłem do telefonu. Włożyłem je do uszu, usiadłem na jakimś wolnym krześle i przymknąłem oczy, delektując się dźwiękami wpływającymi do mojego mózgu. Byle te dwie godziny szybko minęły.

Vic P.O.V 
Nie spałem całą noc. Gdy wróciłem do domu i zobaczyłem, że rzeczy Kellina zniknęły, uświadomiłem sobie, jak bardzo zjebałem sprawę. Mogłem machnąć na to ręką, bo przecież Kellin miał rację. Był dla mnie wszystkim. Kochałem go, mimo że rozwalił mój związek. Gdyby tego nie zrobił, nie zbliżyłbym się do niego. Dlaczego byłem taki głupi? Teraz nawet nie odpowiadał na moje telefony, ale czy dziwiłem mu się? Nie. Też bym tak zrobił na jego miejscu. Nie chciałem, żeby wyjeżdżał, mając o mnie takie wspomnienia. Nie byłem pewny, o której miał samolot, ale postanowiłem pojechać na lotnisko (i nadal siedziałem w domu, tak właśnie pojechałem). W hotelu nie miałem czego szukać. Doba hotelowa trwała do jedenastej, a budynek był ogromny, więc znalezienie w nim Kellina graniczyłoby z cudem. Siedziałem na skraju łóżka, zmęczony i zdenerwowany. Pochylałem się nieco, moja głowa była schylona. Żałowałem wszystkiego, co powiedziałem mu wczorajszego wieczora. A ludzie mówili, że jestem rezolutny... Gówno prawda. Byłem głupi. Najzwyklej w świecie głupi. telefon, który leżał na łóżku obok mnie, nagle zaczął dzwonić, a ja szybko go chwyciłem, mając nadzieję, że to Kellin. Strasznie się zawiodłem, gdy zobaczyłem imię mojego brata.
- Co? - mruknąłem, odbierając połączenie.
- Hej, jesteś na lotnisku, prawda? - zapytał, a ja zmarszczyłem brwi.
- Nie, nie jestem.
- Czy ty jesteś głupi czy nienormalny?! Nie żegnasz się z Kellinem?!
- Nie wiem, o której ma samolot.
- Ruszaj dupę, wylatuje po piętnastej! Już dawno temu jego ojciec wymeldował się z hotelu i wyjechali, a ty siedzisz jak jakaś ciota! Myślałem, że ci na nim zależy.
Poderwałem się z łóżka i spojrzałem na zegarek stojący na stoliku nocnym. Cholera. Za piętnaście trzecia. Wybiegłem z pokoju, nadal trzymając telefon przy uchu.
- Zależy, cholernie zależy - wydyszałem i zacząłem ubierać buty zaraz po tym, jak znalazłem się na parterze.
- To jedź. Trzymaj się, stary.
Schowałem telefon do kieszeni, zawiązałem vansy i chwyciwszy kluczyki od samochodu, wybiegłem z domu. Wsiadłem do auta, wsadziłem kluczyki do stacyjki i wyjechałem na ulicę. Nie przejmowałem się ograniczeniami. Musiałem zdążyć. Dlaczego byłem taki głupi i nie pojechałem wcześniej? Nie było innego wytłumaczenia: po prostu jestem idiotą. Na szczęście na drodze nie było wielkiego ruchu, więc po piętnastu minutach zaparkowałem pod lotniskiem i gdy tylko zamknąłem samochód, pędem puściłem się do środka. Spojrzałem na tablicę z listą odlotów. Samolot do Detroit, piętnasta dziesięć. Dziesięć minut. Kurwa mać! Kellin już pewnie był w hali odlotów, a ja nie mogłem tam wejść! Ale mógł też być na płycie lotniska. Dlatego pobiegłem na taras, z którego można było obserwować startujące samoloty. Po drodze potrąciłem kilku ludzi, ale się tym nie przejąłem. Gdy znalazłem się już na górze, miałem widok tylko na jeden samolot i na ludzi do niego wsiadających. W pewnym momencie zobaczyłem jego czuprynę. Jego włosy rozwiewał wiatr, a on bez skutku próbował doprowadzić je do ładu. Tak, to na pewno był on. Podszedłem do barierki i nieco się wychyliłem.
- Kellin! - krzyknąłem z całej siły. Miałem wrażenie, że chłopak zaczął się rozglądać, ale jego spojrzenie nie padło na mnie. Zaczął wchodzić po schodach w górę, przytrzymując przy tym swoje włosy. Krzyknąłem jeszcze raz. Na marne. Gdy Kellin zniknął w samolocie, w moich oczach pojawiły się łzy. Dałem im płynąć po moich policzkach, a następnie spaść na ziemię. Po jakimś czasie samolot zaczął kołować, po czym wzbił się w górę.
Straciłem go.

piątek, 30 sierpnia 2013

Rozdział 14

Dramy part 2. Przepraszam za marnego smuta. Nie zabijać mnie.
__________________________
Vic wrócił po godzinie, a nie trzydziestu minutach, jak mi powiedział. W międzyczasie do domu przyszła Vivian z zakupami, które pomogłem jej rozpakować, mimo jej głośnych protestów ("Nadal jesteś słaby, chico, powinieneś leżeć!"). Jednak musiałem coś robić, bo niecierpliwie czekałem na Vica. Nie wiedziałem dokąd i do kogo pojechał, ale ufałem mu na tyle, że nie podejrzewałem go o najgorsze. Po Vivian do domu przyszedł Mike, który przyprowadził ze sobą Carmen. Była miłą dziewczyną, może trochę za dużo gadała, ale była przyjazna. Całą trójką siedzieliśmy na kanapie i oglądaliśmy jakieś meksykańskie telenowele (każdy wie, co się tam dzieje, więc nawet nie potrzebowałem tłumacza, żeby wszystko wywnioskować). Gdy serial się skończył, usłyszeliśmy dźwięk otwieranych drzwi, a następnie ich trzaśnięcie. W salonie pojawił się Vic, do którego promiennie się uśmiechnąłem. 
- Hej skarbie - powiedziałem i odchyliłem głowę, żeby mógł mnie pocałować, ale on przeszedł obok mnie obojętnie i usiadł na fotelu stojącym na uboczu. Zmarszczyłem brwi, po czym wstałem z kanapy, powoli do niego podszedłem i usiadłem na jego kolanach. - Co się stało? - zapytałem cicho, pochylając się nad nim. Nie chciałem, żeby Mike i Carmen zwrócili na nas uwagę. Vica widocznie coś gryzło, a ja chciałem się dowiedzieć, co to było. On jedynie pokręcił głową i odwrócił ją ode mnie.- Nie zgrywaj takiego. Widzę, że coś jest nie tak.
- Kellin... 
- Hej, zapomniałem wam o czymś powiedzieć! - zawołał nagle Mike, a my spojrzeliśmy na niego znudzonym wzrokiem.- Jutro urządzamy ognisko na plaży, no i oczywiście jesteście zaproszeni, gołąbeczki.
Vic przewrócił teatralnie oczami. 
- Kto będzie? - mruknął.
- Kilka znajomych Carmen, nie znacie ich. Plus kilka naszych znajomych, Vic. Z liceum, którzy jeszcze zostali w Cancun.
Vic uniósł brwi w górę i szybko pokręcił głową. 
- Nie, nie, nie, z liceum? Nie idę. Nie ma mowy.
- Jaime'ego tam nie będzie, hermano.
- Nie chodzi o to! Będą inni. Nie chcę iść. 
Ściągnął mnie ze swoich kolan i szybkim krokiem wyszedł z pokoju. Słychać było, jak wchodzi po schodach, a następnie głośno trzaska drzwiami. Wszyscy spojrzeliśmy na siebie ze zdziwieniem. 
- Co w niego wstąpiło? - zapytała Carmen. 
- Nie mam pojęcia... Myślałem, że czasy licealne już mu przeszły. Coś się stało, chaval? - Mike spojrzał na mnie, a ja wzruszyłem ramionami.
- Nie chciał mi powiedzieć - odparłem.- Pójdę do niego.
Oboje skinęli głową, a ja ruszyłem do sypialni. Wszedłem po schodach i zapukałem w drzwi. Odpowiedział mi głośny krzyk "Wynocha!", a ja zmarszczyłem brwi.
- Vic, to ja, Kelin - powiedziałem.
- Idź sobie... - usłyszałem jego mruknięcie.
- Powiedz mi, co się z tobą dzieje. Odkąd wróciłeś, zachowujesz się jak naburmuszona nastolatka.
- Powiedziałem, że masz sobie iść.
- Jesteś gorszy niż ja - prychnąłem i już chciałem odchodzić od drzwi, ale jeszcze sobie o czymś przypomniałem.- Jutro idziesz na to pierdolone ognisko. Ze mną. Sam sobie nie poradzę.
Z tymi słowami odszedłem od drzwi i zszedłem na parter. Mike i Carmen patrzyli na mnie z zaciekawieniem, oczekując jakiejkolwiek wiadomości z mojej strony.
- Krzyczy, że mam sobie iść. Nie dogadasz się - wzruszyłem ramionami.- Mike, może ty spróbujesz z nim pogadać? W końcu jesteście braćmi.
Chłopak skinął głową i poszedł na piętro, a ja usiadłem obok Carmen na kanapie. Westchnąłem głośno i przetarłem twarz dłonią.
- Jesteś ze Stanów, tak? Skąd dokładnie? Jak tam jest? Byłeś w Nowym Jorku? A w Los Angeles? Znasz jakieś sławy? - dziewczyna zalała mnie deszczem pytań.
- Tak. Michigan. Zupełnie przeciętnie. Tak. Tak. Kiedyś poznałem Angelinę Jolie, bo zamawiała kosmetyki u mojego ojca - odpowiedziałem monotonnym głosem.
- Angelina Jolie? O mój Boże - Carmen otworzyła usta ze zdziwienia.- A Brad Pitt?
- Nie, on nie kupował kosmetyków.
- Jej, chciałabym żyć tak jak ty...
Oj, nie chciałabyś. Niech lepiej wypluje te słowa, bo po jednym dniu z mojego życia pożałowałaby, że w ogóle je wypowiedziała. Może to wszystko brzmiało fajnie, ale odkąd jestem z Victorem, zdałem sobie sprawę, że to życie, które prowadziłem, było zupełnie bezwartościowe. Nie chciałem do niego wracać, mimo że musiałem. To mnie dołowało najbardziej. Wyjeżdżałem pojutrze, a Vic zachowuje się, jakby był obrażony na cały świat i nie chce ze mną rozmawiać. Jak mam się cieszyć z tych ostatnich dni w tym miejscu, gdy on zachowuje si.ę jak skończony palant? Po chwili do salonu wszedł Mike.
- Cóż...- zaczął, drapiąc się w tył głowy.- Nie powiedział mi, dlaczego zachowuje się tak jak się zachowuje, ale pójdzie na ognisko.

Vic nie wychodził z pokoju do końca dnia. Gdy zrobiło się dosyć późno, przebrałem się w bokserki i koszulkę do spania, po czym położyłem się obok niego na łóżku. Długo na niego patrzyłem. Wiedziałem, że on zdawał sobie z tego sprawę, ale nie dawał żadnego znaku, że istniałem. Czy mnie to bolało? Cholernie.
- Viiiiic - jęknąłem, zaczynając gładzić jego policzek palcami, które on szybko odtrącił.- Vic, kochanie, co ci jest? Możesz mi powiedzieć, przecież wiesz.
Vic poruszył się na łóżku i spojrzał mi w oczy, ale nadal nic nie mówił.
- Powiedz mi... - mruknąłem zalotnie do jego ucha, po czym lekko je przygryzłem i zacząłem ssać. Po chwili przeniosłem usta na jego żuchwę i szyję.- Powiedz...
- Nic się nie dzieje, Kellin - mruknął, odwracając się do mnie plecami i przykrywając kołdrą.
Przewróciłem teatralnie oczami i położyłem się na plecach, patrząc w ciemny sufit.
- Pieprz mnie - powiedziałem nagle.
- Co? - zapytał Vic, odwracając się w moją stronę.
- Pieprz mnie. Nie masz ochoty na seks?
Vic westchnął głośno i pokręcił głową.
- Nie dzisiaj.
Co wstąpiło w tego człowieka?

Ranek przebiegł bez większych kłótni. Vic wydawał się jakiś weselszy. No, może nie tryskał radością, ale odzywał się do ludzi. Tylko  stosunku do mnie zachowywał pewien dystans. Niechętnie mnie całował jeśli w ogóle udawało mi się go do tego namówić. Tłumaczyłem sobie to tym, że może stresował się dzisiejszym ogniskiem. Może on tak reagował na stres? Nie wiem. Tak czy siak, było mi trochę smutno. Nie zamierzałem jeść i moje śniadanie składało się z kawy i jabłka. Nawet Vic nie zmuszał mnie do jedzenia, co wydawało mi się dość dziwne. Wieczór nadszedł szybko i w czwórkę poszliśmy na plażę. Mike i Carmen zaprowadzili nas do zakątka, gdzie po południu urządzili miejsce na ognisko. Wszystko odbywało się nieco na uboczu, żeby nie niepokoić innych. Na środku zrobiony został krąg z kamieni. Wewnątrz poukładano chrust i drewno. Wokół ogniska stały drewniane siedzenia, a za nimi znajdował się stół z kiełbaskami, piankami, chlebem i różnymi sosami. Leżały tu też kije, na które można było nabijać jedzenie oraz plastikowe sztućce i talerze. Na miejsce powoli zaczęli zbierać się ludzie. Nic nie chciał rzucać się w oczy, dlatego usiadł na skraju jednej z drewnianych ławeczek i czekał, aż to wszystko minie. Mnie natomiast porwał ze sobą Mike, który zaczął poznawać mnie z różnymi ludźmi. Większość wydawała się sympatyczna. Gdy już wszyscy przybyli na miejsce, usiedliśmy na ławeczkach. Przycupnąłem obok Vica i chwyciłem go za rękę, żeby trochę go uspokoić. Ku mojemu zdziwieniu, nie odtrącił mnie.
- Uwaga młodzieży! - krzyknął Mike, żeby wszyscy zwrócili na niego uwagę.- Umówmy się! Mówimy po angielsku, żeby nasz nuevo amigo Kellin wszystko zrozumiał! Mogę na was liczyć?
Każdy krzyknął "tak!", a ja uśmiechnąłem się lekko. Ludzie zaczęli brać kiełbaski, które nabijali na długie patyki i zaczęli smażyć. Jakiś chłopak przyniósł ze sobą gitarę i zaczął grać. Dziewczyny siedzące obok niego postanowiły zaśpiewać i przy ognisku zrobiło się dosyć wesoło i głośno. Ta ekipa lubiła się bawić.
- Hej Vic, może ty nam coś zagrasz? - chłopak zapytał Vica, a ten spojrzał na niego chłodno.- W liceum grałeś, nadal bawisz się w te serenady dla swoich miłości życia?
Chłopak zaśmiał się, a inni mu zawtórowali. Tylko Vicowi nie było do śmiechu, no i mi, bo nie bardzo wiedziałem, o co chodzi.
- Vic, zagraj coś! Jedną z tych twoich piosenek, które napisałeś... Nie wiem, jak one szły... Zapomniałem, nikt nie wie, bo bałeś się je nam zaprezentować na muzyce i uciekłeś z klasy.
Znów wszyscy zaczęli się śmiać, a Vic podniósł się z miejsca i odszedł od ogniska gdzieś wzdłuż plaży. Wstałem z siedzenia i poszedłem do niego. Chwyciłem jego dłoń i odwróciłem w swoją stronę. Oczekiwałem wyjaśnień. Czegokolwiek.
- Nie przejmuj się nimi, to... - zacząłem, ale on uciął mnie swoimi ustami na moich. Och, lubię takie nagłe zwroty akcji. Oddałem pocałunek i zacisnąłem dłonie na jego koszulce. Położyliśmy się na piasku, nadal się od siebie nie odrywając. . Pocałunek był ostry i łapczywy, ledwo starczyło mi powietrza, żeby ciągnąć to dalej. Dłoń Vica powędrowała w okolice mojego krocza, któe następnie ścisnęła, a ja musiałem się od niego oderwać, żeby jęknąć.
- V-Vic! - krzyknąłem, gdy rozpiął mój rozporek i wsunął dłoń do moich bokserek, łapiąc przy tym moją moją męskość i mocno ja ściskając. Zsunął ze mnie moje spodnie, żeby mieć większy dostęp, po czym poruszał dłonią po moim członku, zmuszając mnie do jęków.
- T-tutaj? - sapnąłem, a on pokiwał tylko głową.
Po chwili sam ściągnął z siebie spodnie i chwycił swojego penisa. Zaczął szybko poruszać po nim dłonią, żeby stwardniał.
- Nie wziąłem lubrykanta - powiedział.- Jeśli nie ma boleć, wiesz co robić.
Nie chciałem, żeby mnie bolało, więc nachyliłem się nad nim i zacząłem ssać jego końcówkę, żeby następnie zniżyć się dalej i wziąć go całego do buzi. Prawie całego, bo więcej nie dałem rady. Pokryłem go śliną, tylko i wyłącznie dla własnego dobra. Vic odepchnął mnie od siebie, a ja położyłem się na miękkim piasku. Dłonią rozszerzył moje nogi, nakierował swoje przyrodzenie na moje wejście i jednym zdecydowanym pchnięciem we mnie wszedł. Krzyknąłem bardziej z bólu niż przyjemności, bo w ogóle mnie nie przygotował. Nie dał mi czasu, abym się przyzwyczaił. Ułożył dłonie na moich biodrach i szybko się we mnie poruszał. Po jakimś czasie ból zaczął ustępować przyjemności. Vic jęknął głośno i nachylił się nade mną, żeby mocno mnie pocałować. Nie trwało to długo, bo przerwał go mój jęk.
- Viiiiiiiic! B-Boże, huh, t-tak!
Usta Vica przeniosły się na moją szyję, którą zaczął kąsać. Może trochę za mocno to robił, bo zaczęła mnie piec, a ja syknąłem z bólu.
- M-mocniej - jęknąłem.
- Mocniej? - Vic uśmiechnął się pod nosem.- Dostaniesz mocniej...
Jego biodra przybrały niesamowicie szybkie i ostre tempo, a ja zaskomlałem głośno. Moje plecy wygięły się w łuk. Położyłem dłonie na piasku i zacząłem zaciskać na nim palce. Chyba już nigdy nie poproszę o "mocniej". Na pewno nie w najbliższym czasie.
- Tak, tak, tak, tak, t-tutaj właśnie tutaj, kurwa mać! - krzyknąłem.
Vic chwycił mojego penisa i poruszył kilka razy nadgarstkiem, nadal trącając we mnie ten czuły punkt. Po chwili mnie puścił i doszedł wewnątrz mnie, głośno przy tym jęcząc. Wyszedł ze mnie, a ja oparłem się na łokciach i spojrzałem na niego ze zdziwieniem.
- A ja? - zapytałem. Vic pochylił się nad moim penisem i za jednym razem objął go całego ustami. Szybko zaczął poruszać głową, a ja wiedziałem, że długo nie wytrzymam. Krzyknąłem krótko i skończyłem w jego ustach. Ten połknął wszystko, wylizał do czysta (Boże, jak to brzmi...- przyp. aut.) i zabrał się za zakładanie swoich spodni. Ja również swoje naciągnąłem i spojrzałem na niego pytająco. Nie wiedziałem, co tak nagle naszło go na szybki seks na plaży. Człowiekowi nie zmienia się humor aż tak szybko, prawda? Usiadł obok mnie na piasku i razem patrzyliśmy na skąpane w czerwieni i różu słońce, które zachodziło za spokojne morze.
- Vic... - zacząłem niepewnie i spojrzałem na niego.- Co się dzieje?
- Muszę cię o coś zapytać - powiedział stanowczo, ignorując moje poprzednie pytanie.- Tylko powiedz mi prawdę i tylko prawdę, dobrze?
- A powiesz mi potem, dlaczego tak dziwnie się zachowujesz?
- To się z tym łączy.
- Dobra - skinąłem głową.- Pytaj.
Vic wziął głęboki oddech i spojrzał na mnie poważnie. Ten wzrok oznaczał, że nie będzie tolerował kłamstw i chce usłyszeć to, co będzie go satysfakcjonowało.
- Spotkałem się dzisiaj z Clarą, bo koniecznie chciała mi coś powiedzieć - zaczął, a ja zmarszczyłem brwi, nie wiedząc dokąd dąży.- Rozmawialiśmy o tym telefonie, który dostała z informacją, że niby ją zdradzam. Clara powiedziała mi, że wie, kto do niej zadzwonił. Powiedziała, że to byłeś ty.
Rozchyliłem nieco wargi i uniosłem brwi. Cholera, jak mam się teraz niby zachować? Nie chciałem kłamać, ale musiałem uratować własną skórę. Byłem strasznie zdezorientowany i po prostu nie wiedziałem, co miałem robić.
- S-skąd może wiedzieć, że to niby ja, skoro nigdy tak naprawdę mnie nie słyszała? - zapytałem cicho, podciągając kolana pod brodę, na których oparłem podbródek. Objąłem je ramionami i zamknąłem oczy.
- Mówiła, że gdy rano wyszedłeś na plażę, spotkała cię i rozmawialiście.
- To bardziej ona gadała.
- Kellin, spójrz na mnie - powiedział stanowczo, a ja zacisnąłem usta w cienką linię i zmusiłem się do spojrzenia na chłopaka.- To ty zadzwoniłeś do Clary?
Oczekiwał ode mnie prawdy, a ja nie chciałem mu jej dać. To było takie trudne, wybrać między ratowaniem własnej skóry czy może skazaniem się na nieznane. No bo skąd mogłem wiedzieć, jak Vic zareaguje na wiadomość, że to byłem ja? Mówił mi, że mnie kocha. Czy to wiążę się z tym, że mi wybaczy? Czy może wykrzyczy mi w twarz, że zachowałem się jak palant i nie będzie chciał mnie znać? Denerwowałem się, bo nie chciałem znajdować się na straconej pozycji. Vic mnie zmienił. Nie chciałem go okłamywać, bo źle bym się z tym czuł. Zresztą, teraz też źle się czułem. Fizycznie i psychicznie.
- Kelin?
- Tak - powiedziałem.- Tak, to byłem ja, Ale pomyśl, Vic... - zacząłem, ale on wstał z piasku i powoli zaczął iść w stronę ogniska.
- Nie chcę cię słuchać.
- Gdybym tego nie zrobił, nie bylibyśmy razem, Vic, proszę...
- Może to i lepiej.
- Vic, proszę cię - załkałem, po czym dogoniłem go i chwyciłem za rękę, żeby się zatrzymał i odwrócił w moją stronę.- Zależy mi na tobie...
- Zależy? - Vic uniósł brew w górę.- I dlatego spieprzyłeś mój roczny związek?
- Wtedy nie byliśmy jeszcze parą, ale teraz to co innego. Gdybym tego nie zrobił, nadal męczyłbyś się z Clarą, gdy ta naprawdę wolałeś mężczyzn.
- Pieprzysz głupoty - warknął.- W ogóle mogłeś nie wpierdalać się w nie swoje sprawy. czy ktoś cię prosił o to, żebyś do niej dzwonił i nagadał jej o mnie jakichś bzdur? Nikt cię kurwa nie prosił! Nikt ci nie kazał wpieprzać się do mojego życia! - krzyknął, a ja opuściłem głowę jak zranione dziecko, w którym rzeczywiście byłem. Pozwoliłem łzom płynąć z moich oczu i nawet nie próbowałem ich ukryć. Z jego ust, które opuszczały niegdyś piękne słowa, płynęły teraz zdania nienawiści, a na dodatek był kierowane do mnie. Czy czułem się zraniony? Tak, ale wiedziałem, że mogłem sam się za to winić. To była moja wina. Sam sobie wszystko spieprzyłem.
- A ja się tobą zająłem - wyszeptał Vic. Jego głos się załamał i mogłem stwierdzić, że też zaczął płakać.- Dałem ci dach nad głową. Zależało mi na tobie. Nigdy bym nie pomyślał, że mogłeś zrobić mi takie świństwo.
- Gdybym nie zrobił, nigdy byś się nie dowiedział, czy ci na mnie zależało, czy nie...
- Zraniłeś mnie, Kelin, cholernie mocno.
- To po kiego chuja właśnie przeleciałeś mnie na tym jebanym piasku, gdy o wszystkim wiedziałeś? - zebrałem się w sobie i krzyknąłem.
- Bo musiałem się wyżyć, przez ten telefon i przez tych idiotów z liceum! - wrzasnął, aż odskoczyłem nieco do tyłu.
- Czyli teraz jestem zabawką do odreagowywania? Super! I gdzie podziały się te pierdolone "kocham cię, Kells", "dziękuję, że jesteś, skarbie", "coś wymyślimy, żebyśmy mogli być razem"? Gówno to wszystko znaczyło! - wykrzyczałem przez łzy.- Gdybyś mnie kochał, powiedziałbyś mi, że nic się nie stało. Że dobrze, że to zrobiłem, bo dzięki temu mogliśmy być razem. Ale nie. Najwyraźniej wolisz ją ode mnie - mój krzyk zamienił się w szept.
Vic zacisnął usta w cienką linię. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale nie potrafił się na nic zmusić. Powoli odwrócił się do mnie plecami i zaczął iść w drugą stronę, z dala od ogniska i domu. A ja rozbeczałem się jak dziecko. Z wodospadami łez wypływającymi z moich oczu, pobiegłem w stronę domu, mijając przy tym grupę przy ognisku, która zaczęła za mną wołać, bo chyba słyszeli naszą kłótnię. Wbiegłem do domy, następnie na piętro i do sypialni. Zacząłem wrzucać do torby wszystkie swoje rzeczy, które znajdowały się poza nią. Wszedłem jeszcze do łazienki, żeby zobaczyć, czy są tam jakieś moje rzeczy, a gdy upewniłem się, że wszystko miałem, chwyciłem swoje walizki i pokracznie zacząłem schodzić z nimi po schodach. Szybkim krokiem wyszedłem z domu i zacząłem iść do turystycznej części Cancun. Mogłem wziąć taksówkę, oczywiście, ale czy miałem przy sobie meksykańską walutę? Mogłem tylko pomarzyć. Robiło się ciemno, aż w końcu zapadł zmrok i drogę oświetlały jedynie uliczne lampy. Nie wiedziałem jak długo szedłem, ale zaczynało mi się robić słabo. W końcu zobaczyłem hotel i przełknąłem głośno ślinę. Musiałem zmierzyć się ze swoim własnym strachem. Musiałem zmierzyć się ze swoim ojcem. Wszedłem do hotelu i od razu podszedłem do windy, którą przywołałem. gdy przyjechała, wsiadłem do niej i nacisnąłem guzik z dziewiątką. Pojechałem w górę. Gdy zobaczyłem znajome drzwi od apartamentu, westchnąłem głośno i mocno w nie zapukałem. Otworzył mi ojciec, który uniósł brwi w górę, gdy zobaczył moją zapłakaną twarz.
- Miałeś wrócić dopiero jutro - stwierdził, robiąc mi miejsce w drzwiach, abym mógł wejść do środka.
- Zmiana planów - wyszeptałem. Z salonu wychyliła się mama, która, gdy mnie zobaczyła, podbiegła do mnie i mocno mnie do siebie przytuliła.
- Kellin, mój synek, tak się martwiłam, cały czas się martwiłam...
- Dlaczego przyszedłeś wcześniej? - zagrzmiał ojciec, a ja spojrzałem na niego podpuchniętymi oczami i otarłem łzy z policzków.
- Bo chcę jak najszybciej wrócić do domu.

czwartek, 29 sierpnia 2013

Rozdział 13

Jako że dzisiaj dzień dram, też Wam daję dramę. Jeszcze tylko 2 rozdziały, łuuhuu!
___________________
Przespałem całą noc, ale i tak obudziłem się wcześniej, niż zwykle. Godzina szósta rano nie była normalną porą do pobudki w wakacje, ale nie mogłem spokojnie spać, wiedząc, że pojutrze wyjeżdżam. To dlatego nie jadłem i się nie wysypiałem. Tak już miałem, gdy zawładnął mną stres. Odcinałem się od wszystkich, nikogo do siebie nie dopuszczałem. Jedyną osobą, która potrafiła ze mną spokojnie porozmawiać, był Vic. Mogłem słuchać jego głosy i nigdy by mi się nie znudził, tym bardziej, że mówił do mnie piękne rzeczy, których nikt nigdy wcześniej nie powiedział. Spojrzałem na niego i uśmiechnąłem się lekko. Leżał obok mnie na brzuchu, twarz zanurzoną miał w poduszce, cicho oddychał. Nie chciałem go budzić, dlatego cicho odrzuciłem kołdrę na bok i powoli wstałem z łóżka. Nie zachwiałem się, więc postanowiłem spokojnie podejść do drzwi, które następnie otworzyłem i wyszedłem na korytarz. Drobnymi kroczkami podszedłem do schodów, chwyciłem się barierki i zacząłem schodzić w dół. Ostrożnie stawiałem stopy na stopniach, bo jeszcze tylko tego brakowało, żebym spadł i skręcił sobie kark. Gdy byłem już na dole, poszedłem do kuchni, gdzie krzątał się tata Vica. Chciałem się wycofać, ale mężczyzna mnie zauważył i uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. 
- Hola Kellin. Wejdź do środka - powiedział do mnie, a ja powoli wszedłem do pomieszczenia. Znów poczułem się słabo, więc chwyciłem oparcie jednego z krzeseł, odsunąłem je i ciężko na nie opadłem, po czym ukryłem twarz w dłoniach i głośno westchnąłem.- Co się dzieje, chaval? Zrobić ci kawę?
- N-nie, dziękuję, sam sobie zrobię, później - wydukałem, przecierając twarz dłonią, po czym wyprostowałem się na krześle i odetchnąłem głośno, przymykając oczy.
- Wątpię, że sam dasz radę. Jaką pijesz? 
- Tylko ze śmietanką. Dziękuję. 
Victor zaczął nastawiać ekspres, po czym usiadł obok mnie ze swoim własnym kubkiem, w którym był już przygotowany gorący napój. Musiał zrobić go przed moim przybyciem. Upił łyk kawy i spojrzał na mnie uważnie. 
- Wyglądasz na naprawdę zmarnowanego - stwierdził.- Czym się denerwujesz? 
Miałem mu powiedzieć, czy nie? Vic to w końcu jego syn, trochę niekomfortowo było mi o nim rozmawiać, tym bardziej z jego ojcem. Jednak po godzinach Victor Senior wydawał się wyrozumiałym i przyjaznym człowiekiem, więc dlaczego nie miałbym z nim szczerze porozmawiać? 
- Boję się powrotu do domu - wyszeptałem.- Tutaj czuję się dobrze, z pańskim synem, z państwem. Nie wiem, dlaczego są państwo dla mnie tacy mili i gościnni...
- Kellin, dlaczego mielibyśmy nie być? - przerwał mi, wstając z krzesła, wyciągając kubek z szafki i wlewając do niego kawę z ekspresu. Po chwili dolał do niej śmietankę, wymieszał łyżeczką i wręczył mi kubek. Uśmiechnąłem się do niego lekko i zanurzyłem usta w gorącym napoju. Trochę się poparzyłem, ale nie było to bardzo bolesne.- Hijo, posłuchaj mnie - powiedział, wracając na swoje miejsce.- Skoro twoje stosunki z ojcem są napięte, to dlaczego masz wracać do domu, skoro tego nie chcesz? Możesz zostać tutaj. Oczywiście, najpierw musiałbyś wrócić do Stanów, żeby załatwić wszystko, co dotyczy wyjazdu, ale...
- To niemożliwe - uciąłem go, upijając łyk kawy. 
- Dlaczego? Jesteś pełnoletni, możesz przenieść się ze swojej uczelni na uniwersytet Vica, to nie jest aż tak wielki problem. 
- Po pierwsze, nie znam języka. Po drugie, to nie jest możliwe. 
- Bo? 
- Bo nie.
Bo mam siedemnaście lat i nie wiem co ze sobą zrobić, hip hip hura. Chciałbym zostać w Meksyku, oczywiście, ale to było awykonalne, dopóki byłem pod opieką swoich rodziców. Cóż, opieką to raczej nie było można nazwać, bo widać, jak teraz się mną zajmują, ale w papierach nadal sprawowali nade mną władze rodzicielską i musiałem z nimi siedzieć do moich osiemnastych urodzin. Cholera, dlaczego nie może być tak jak w Harrym Potterze? Masz siedemnaście lat, jesteś dorosły, robisz co chcesz. Chyba oglądam za dużo filmów. Ale nie, muszę czekać jeszcze prawie cały rok, żeby wyrwać się z tego gówna, w którym tkwiłem. Mężczyzna chyba stwierdził, że nie ma sensu dalej ze mną dyskutować, dlatego zajął się swoją kawą, a ja zacząłem pić swoją. Po jakimś czasie Victor wstał od stołu, włożył kubek do zmywarki i spojrzał na mnie, podchodząc do wyjścia z  kuchni. 
- Znajdziecie jakieś wyjście, wierzę w was - powiedział i wyszedł, a ja westchnąłem głośno i dopiłem swoją kawę.
Gdy mój kubek był już pusty, powoli wstałem od stołu, włożyłem naczynie do zmywarki i wyszedłem z kuchni. Trzymając się poręczy, wróciłem na piętro, a następnie do pokoju. Vic nadal spał, tylko tym razem nie miał już twarzy zanurzonej w poduszce. Jego usta był nieco otwarte, włosy opadły mu na czoło o oczy. Wyglądał przeuroczo. Wiedziałem, że już nie zasnę, dlatego podszedłem do swojej walizki, wyciągnąłem z niej czyste ubrania i poszedłem do łazienki, żeby się oporządzić. Gdy byłem już nagi, wszedłem po prysznic, odkręciłem kurki i wtedy ciepły strumień wody oblał moje całe ciało. Pomyślałem o naszym seksie, właśnie w tym miejscu i uśmiechnąłem się mimowolnie. Cholera. Spojrzałem w dół i zobaczyłem, że momentalnie zrobiłem się twardy i podniecony. Zagryzłem dolną wargę i chwyciłem swoje przyrodzenie, po którym zacząłem szybko ruszać dłonią. Im szybciej, tym lepiej, nie chciałem tego przeciągać. Moje tempo przyspieszyło jeszcze bardziej, a ja próbowałem stłumić swoje jęki, zagryzając wargę.
- O t-tak - wyszeptałem, opierając plecy o zimną ściankę prysznica.- Mmm, tak, V-Vic, tak...
Jęknąłem cicho i popchnąłem biodra w przód. Wystarczyło jeszcze kilka zgięć nadgarstka, żebym doszedł. Woda zmyła moje nasienie, a ja westchnąłem i  dokończyłem prysznic. Następnie ubrałem się, ułożyłem włosy w lustrze (tak, to było konieczne) i wyszedłem z łazienki. Nie wracałem do sypialni. Zamiast tego, zszedłem na parter i wyszedłem tylnymi drzwiami, żeby szybciej dojść na plażę. Nie chciałem odchodzić za daleko, bo znając moje szczęście, pewnie bym się zgubił, dlatego gdy znalazłem odpowiednie miejsce niedaleko domu, usiadłem na miękkim piasku i patrzyłem na słońca, które wyłoniło się znad wody, ale nie było zbyt wysoko. To był raj. Nikt mi nie przeszkadzał, delektowałem się szumem wody i raz po raz porannym śpiewem ptaków. Brakowało mi tylko Vica, który przytuliłby mnie i wyszeptał, jak bardzo mnie kocha... Kiedy zrobiłem się taki romantyczny? To wszystko wina Vica, ale nie byłem na niego zły z tego powodu. Wręcz przeciwnie- byłem mu wdzięczny. 
- Co on w tobie takiego widzisz, czego nie widzi we mnie? - z rozmyślać wyrwał mnie damski i znany mi głos. Odwróciłem głowę w bok i zobaczyłem Clarę, która smutnym wzrokiem patrzyła na morze.- Kochał mnie. Ale to prysło. Tak nagle. Po tym telefonie stwierdziłam, że nic do niego nie czuję, ale może czuję? Byliśmy ze sobą rok, zależało nam na nas. ALE może on mi do końca nie ufał? Nie powiedział mi, że miał kiedyś chłopaka. Nie powiedział, że jest biseksualny. Może o innych rzeczach też mi nie mówił? Może cały czas coś przede mną ukrywał? Nie wiem. Teraz ma ciebie i już do mnie nie wróci. To cholernie boli, ale sama z nim zerwałam, prawda? Mogłam nie wierzyć temu idiocie, który do mnie zadzwonił. Vic mógł mi się oświadczyć, założylibyśmy rodzinę, a tak... Tak zostałam sama, a na dodatek pewnie każe mi się wyprowadzić z naszego mieszkania z Meksyku. Za nic się nie winię, no, no, no! To był jego wybór. Ty po prostu się pojawiłeś, puff! i Vic się zakochał. Ale to jego wybór. Sam przecież powiedział, że ciągnie go do facetów. A może ja mu przypominam chłopaka? Cholera, teraz bez sensu zacznę się denerwować, mierda! To takie trudne...
Co do...? Czy ktoś jej zapłacił, żeby się tak rozgadała? Mało mnie interesowało to, o czym do mnie mówiła, ale w spokoju słuchałem jej paplaniny. Niech się komuś wygada, nawet kolesiowi, który zniszczył jej związek. Gdy znów chciała się odezwać, uciszyłem ją ruchem dłoni. 
- Dlaczego mi to wszystko mówisz? - zapytałem cicho. 
- Po prostu musiałam się komuś wygadać, przepraszam. Vic jest wspaniałym człowiekiem, życzę wam szczęścia.
- Tak, jest...
- Hej! - Clara zmarszczyła brwi.- Odezwij się. 
- Po co? 
- Kojarzę twój głos, ale nie jestem pewna skąd... 
Uniosłem brwi i pokręciłem z rozbawieniem głową, ukrywając swoje zakłopotanie i stres. Wiedziałem, żeby się nie odzywać, wiedziałem! Czy zawsze muszę wychodzić na takiego idiotę? 
- Wątpię, przecież nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy. 
- Racja - dziewczyna pokiwała głową.- Tak, masz rację. Ktoś musiał brzmieć podobnie do ciebie. 
Z tymi słowami podniosła się z piasku i ostatni raz na mnie spojrzała. 
- Życzę wam szczęścia - powiedziała jeszcze i odeszła, zostawiając mnie samego na piasku.
To było dziwne, bo, po pierwsze, co Clara robiła tu po siódmej rano, a po drugie, dlaczego mi to wszystko powiedziała? Może rzeczywiście nie miała się do kogo odezwać. To sprawiło, że zrobiło mi się przykro, chociaż... Nie, nie było mi przykro. To była mojego chłopaka, która nazwała mnie lalusiem, dlaczego miałoby mi być przykro? Niedorzeczne. Może i życzyła nam szczęścia, ale ja nie życzyłem szczęścia jej. Uśmiechnąłem się do siebie. Chyba kapka chamskiego Kellina nadal we mnie tkwiła, ale kto by się tym przejmował...
Nie wiem, ile jeszcze siedziałem na tej plaży, ale słońce zdążyło już wzejść dosyć wysoko i sprawić, że z nieba lał się żar. Postanowiłem nie siedzieć długo w tym gorącu, dlatego ruszyłem w stronę domu. Z tylnych drzwi nagle wybiegł Vic, który prawie na mnie wpadł. Gdy mnie zobaczył, chwycił mnie w swoje ramiona i nie miał zamiaru puścić. 
- Vic, co...
- Nie rób tak więcej. Nie wychodź sobie nagle z domu, tym bardziej, że wczoraj zasłabłeś - wyprostował się i spojrzał mi w oczy.- Nie rób tak. Martwiłem się.
Pokiwałem głową i uśmiechnąłem się do niego pokrzepiająco. Było mi o wiele lepiej niż wczoraj, chociaż nadal kręciło mi się w głowie, gdy za szybko szedłem lub wstawałem. Musiałem trochę spowolnić, żeby nie skończyć w szpitalu.
- Jadłeś coś dzisiaj? - zapytał nagle. 
- Wypiłem kawę...
- Kellin, nie możesz oczekiwać, że przeżyjesz cały dzień na kawie - westchnął, po czym chwycił mnie za rękę i zaczął wolno prowadzić do domu.- Zrobię ci śniadanie. Zaraz dziewiąta, rodzice są już dawno po, ale ja nic nie jadłem, więc zjemy razem. 
- Nie jestem głodny... - wyszeptałem.
- Nawet nie chcę tego słyszeć. Musisz jeść. Słyszałeś, co powiedział Dr Martinez. Chodź.
Westchnąłem głośno i nie odpowiedziałem mu, bo wiedziałem, że nie było sensu się z nim kłócić. Doceniałem to, że tak się o mnie martwił, ale nie powinien mnie zmuszać do jedzenia, gdy tego nie chciałem. Gdy byłem zdenerwowany, nie jadłem. Już przezywałem dni jedynie na kawie i proszę, żyję. Weszliśmy do środka, a Vic pociągnął mnie w stronę kuchni. Wyglądało na to, że byliśmy sami w domu. Usiadłem na krześle i patrzyłem, jak Vic wyciąga z szafek talerze, sztućce,, miskę i patelnię. Talerze położył na stole, po czym podszedł do lodówki i wyciągnął z niej mleko oraz jajka. Do tego znalazł gdzieś mąkę i odpowiednie dawki każdego składnika dodał do powstałej mieszkanki w misce. 
- Co tworzysz? - zapytałem, podchodząc do niego powoli i obejmując go w pasie od tyłu. 
- Naleśniki. Ludzie mówią, że są dobre. Zobaczymy, co ty powiesz.
Uśmiechnąłem się lekko i pocałowałem go w policzek, po czym wróciłem na swoje miejsce. Nie znałem się na gotowaniu, więc wolałem mu nie przeszkadzać i dałem działać. Vic wylał ciasto na naoliwioną i rozgrzaną patelnię, a gdy naleśnik lepiej się ściął, podrzucił go do góry. Zaśmiałem się, gdy ciasto opadło z powrotem na patelnię i krótko zaklaskałem w dłonie. Vic uśmiechnął się i ukłonił się niecko. 
- Uważaj panie kucharzu, bo ci się naleśnik zsunie albo przypali - powiedziałem, a on wrócił do smażenia. Gotowe naleśniki kładł na jednym z talerzy. W końcu uzbierała się mała górka jedzenia. Vic posprzątał swoje miejsce pracy i spojrzał na mnie. 
- Jakie lubisz? Na słodko, ostro, warzywne, owocowe?
- Masz syrop klonowy? 
- Kells, to nie są Stany ani Kanada - Vic przewrócił teatralnie oczami.- Ale mogę dać ci dżemik z mango, chcesz? 
Pokiwałem głową. Nie miałem zamiaru jeść dużo. Jeden naleśnik mi w zupełności wystarczył. Vic wyciągnął dżem z lodówki oraz nóż, po czym usiadł obok mnie i posmarował jednego z naleśników. Wręczył mi talerz z zawiniętym w rulonik naleśnikiem. Chwyciłem nóż i widelec i odkroiłem mały kawałem, po czym wsadziłem go sobie do ust. Uśmiechnąłem się i połknąłem kęs. 
- No, no, muszę ci powiedzieć, że robisz pyszne naleśniki - powiedziałem.
Vic uśmiechnął się do mnie promiennie i sam zabrał się za jedzenie. Ja po połowie miałem już dość, a on zjadł chyba ze cztery. Spojrzał na mnie i uniósł brwi w górę. 
- Kellin, musisz jeść - powiedział, wkładając swój brudny talerz do zmywarki. 
- Już nie chcę, najadłem się. 
- Połową naleśnika? Proszę cię. 
Chwycił moje dłonie i podniósł mnie z krzesła. Sam na nim usiadł, po czym chwycił moje biodra i usadził mnie na swoich udach. Jedną ręką objął mnie w pasie, drugą chwycił widelec, na który nabił kawałek naleśnika i przystawił mi do ust. 
- Otwieraj buzię - powiedział, a ja pokręciłem głową. Nie byłem  małym dzieckiem, umiałem o siebie zadbać. Jeśli nie chciałem jeść, to nie będę jeść. Przecież zjadłem. - Kellin, dalej. Zjedz więcej. Skończ tylko tego naleśnika i nie będę cię męczył.
Znów pokręciłem głową.
- Dla mnie? Zrób to dla mnie.
Westchnąłem głośno i lekko rozchyliłem usta. Vic wsadził mi w nie widelec, a ja zębami ściągnąłem z niego naleśnika, którego następnie połknąłem. Po kilku minutach w końcu udało mi się dokończyć jedzenie. Vic pocałował mnie w ramię. 
- Widzisz, dałeś radę. Jestem dumny - pocałował mnie w policzek.- A teraz złaź, bo muszę posprzątać. 
Zszedłem z jego ud, a on wstał z krzesła i zaczął ogarniać kuchnię. Po chwili zaczął dzwonić jego telefon.

Vic P.O.V
Zmarszczyłem brwi i wyciągnąłem telefon z kieszeni. Spojrzałem na wyświetlacz i  westchnąłem, gdy zobaczyłem, kto do mnie dzwoni. Czy ona nigdy się nie odczepi? Dla świętego spokoju postanowiłem odebrać. 
- Czego chcesz? - mruknąłem po hiszpańsku, żeby Kellin mnie nie zrozumiał. 
- Chcę się spotkać. Muszę ci coś powiedzieć, to naprawdę ważne. 
- Nie możesz tego zrobić przez telefon? 
- Nie, Vic, to nie jest rozmowa na telefon. Proszę. 
- Dobra. Gdzie? 
- Kafejka przy promenadzie?
- Niech będzie. 
Rozłączyłem się i schowałem telefon do kieszeni.
- Muszę na chwilę wyjść. Poradzisz sobie sam? To maksymalnie pół godziny. 
- Kto dzwonił? - zapytał.
- Nikt ważne. Po prostu muszę na chwilę wyjść. Zaraz wrócę.- Pocałowałem go w czoło, po czym chwyciłem kluczyki od samochodu i wyszedłem z domu. Wsiadłem do auta i pojechałem do centrum. Cudem znalazłem miejsce do zaparkowania. Szybko wyszedłem z samochodu i wszedłem do lokalu, gdzie Clara już na mnie czekała, przy stoliku w rogu. Usiadłem naprzeciwko niej i spojrzałem na nią niecierpliwie. 
- Przyszedłeś - uśmiechnęła się do mnie, widocznie ze mną flirtując. 
- Tak, tak, dalej. O co chodzi?
- Wiem, kto do mnie zadzwonił w noc naszego zerwania. 
Uniosłem brwi w górę. Cóż, może nie do końca żałowałem, że tu przyszedłem. Chciałbym się dowiedzieć, kto rozwalił mój związek.
- To był Kellin.
______________________________
Czy Wy serio myśleliście, że Clara nie zrobi wielkiego come back XD

środa, 28 sierpnia 2013

Rozdział 12

 Trochę krótszy, ale hu kers.
Mam pytanko. Jako że to ff będzie miało 15 rozdziałów, czyli niedługo się kończy, pewnie zacznę jakieś kolejne. I teraz wszystko zależy od Was: chcecie sequel tego ff, czy mam zacząć nowe? Piszcie w komentarzach, bo mam niezły pomysł na kontynuację, ale nie wiem, czy Wy to chcecie. Tak więc, czekam na opinie i zapraszam do lektury.
__________________________
Staliśmy tak obaj, wlepiając wzrok w niską szatynkę, która patrzyła swoimi dużymi, prawie czarnymi oczami to na Vica, to na mnie. Nie miałem pojęcia, który z nas miał większe zdziwienie wymalowane na twarzy. Dodatkowo, na mojej można było zauważyć strach. No bo, do kurwy nędzy, Clara była ostatnią osobą, z którą chciałem się spotkać. Postanowiłem w ogóle się nie odzywać, bo jeśli dziewczyna pozna mój głos, będę w wielkim, ale to wielkim gównie. Vic próbował coś powiedzieć, ale nie mógł wydusić z siebie ani słowa. W ciemnych oczach Clary zaczęły pojawiać się łzy, które następnie spłynęły po jej policzkach. Odwróciła się i zniknęła w szczelinie między skałami. 
- Nie, nie, nie, kurwa mać! -  powiedział szybko Vic, po czym wypuścił mnie z objęć i pobiegł za dziewczyną. Och, czyli woli gonić swoją byłą, a nie zostać ze mną i wyjaśnić mi chociaż, dlaczego się tu pojawiła? No, może tego nie wiedział, ale pewnie posiadał informacje, kiedy Clara wracała z Hiszpanii. Zresztą, nie byli już razem. Więc dlaczego tak się nią przejął i za nią pobiegł? Nie miałem zamiaru dłużej tu siedzieć, dlatego podszedłem do szczeliny i wszedłem do labiryntu ze skał. Nie pamiętałem dokładnie drogi powrotnej, dlatego szedłem tam, gdzie poprowadziły mnie nogi. Nie miałem zamiaru płakać, nie przesadzajmy. Vic był moim chłopakiem, a nie jej. Po prostu byłem trochę zazdrosny. Trochę bardzo. Skręciłem w prawo i przekląłem siarczyście pod nosem, gdy wszedłem w ślepy zaułek. Musiałem zawrócić i wybrać inną drogę. W końcu wyszedłem na plażę, gdzie słyszałem szybką i ożywioną hiszpańską rozmową. Po chwili głosy ucichły i zobaczyłem Vica z Clarą... którzy się całowali. Cóż, może to bardziej ona całowała jego, ale sam fakt. Nie byliśmy razem nawet dzień, a on już całuje się ze swoją byłą? Coś we mnie pękło. Mimo że Vic szybko odepchnął od siebie Clarę i spojrzał na mnie, ja zacząłem biec wzdłuż morza, próbując nie zwracać uwagi na chłopaka, który zaczął mnie gonić. Poczułem, jak do oczu nachodzą mi łzy, mimo że powiedziałem sobie, że je powstrzymam. Nie dałem rady. Nie byłem dość silny. Vic to mój pierwszy chłopak i już pierwszego dnia spotkała mnie dosyć przykra sytuacja. 
- Kellin, czekaj!
Zignorowałem go i biegłem dalej. Niestety, jako że Vic był lepiej wysportowany ode mnie, dogonił mnie i chwycił w pasie, przez co razem wylądowaliśmy w wodzie. Odepchnąłem go od siebie i spojrzałem na niego z mordem w oczach. Słona morska woda wymieszała się z moimi łzami. Podniosłem się, woda skapywała z moich ubrać, a ja dotknąłem swoich włosów. 
- Tylko nie włosy, kurwa jasna! - jęknąłem, zaczynając rozczesywać je palcami. 
Vic stanął naprzeciwko mnie i chciał ująć moją twarz w swoje dłonie, ale mu się wyrwałem. Kilka metrów od nas stała Clara, która patrzyła na nas ze łzami w oczach. Cholera jasna, co nas naszło na ten płacz? Najwyraźniej tylko Vic miał jaja, żeby się nie złamać. 
- Kellin...
- Idź się do niej przyssij, może lubisz całować się ze swoimi byłymi? - warknąłem, nadal poprawiając swoje włosy. Gdy stwierdziłem, że są już w miarę ułożone, skrzyżowałem ręce na torsie i odwróciłem się do niego plecami. On objął mnie od tyłu w pasie, a ja nie potrafiłem się przemóc i go od siebie odepchnąć. Po prostu coś do niego czułem, był dla mnie ważną osobą, której nie chciałem od siebie odtrącać. Westchnąłem głośno i zamknąłem oczy. Vic pocałował mnie w czubek głowy. 
- Próbowałem wszystko jej wytłumaczyć, ale ona się na mnie rzuciła i zaczęła całować - powiedział cicho.- Nie chciałem tego zrobić, dlatego ją od siebie odpychałem. Kellin, spójrz na mnie. 
Odwróciłem się do niego i spojrzałem ze smutkiem w oczach. Vic dotknął dłonią mój policzek, który zaczął gładzić kciukiem, po czym czule pocałował mnie w usta. Na początku nieco się opierałem, ale w końcu się poddałem i zacząłem poruszać wargami. Niestety, to wszystko nie trwało długo, bo podbiegła do nas Clara, która chwyciła Vica za koszulkę i odciągnęła go ode mnie, po czym obdarowała chłopaka mocnym uderzeniem w policzek z otwartej dłoni. Zakryłem usta ręką, a Clara łypała spode łba na swojego byłego chłopaka. 
- Clara, co do...
- Ja ci powiem! - krzyknęła.- Najpierw mnie zdradzasz, potem jakiś koleś do mnie dzwoni, a teraz ty obściskujesz się z... Z... Z tym lalusiem!
Uniosłem brwi i opuściłem dłoń z ust. Okej, co za dużo to nie zdrowo. Może nazywać mnie jak chce, ale "laluś" to chyba przegięcie. Czy facet, który o siebie dba, od razu musi być lalusiem? Co to w ogóle jest za określenie? Gdyby Clara nie była kobietą, pewnie bym się na nią rzucił i utopił w tej wodzie, w której nadal staliśmy. Sięgała nam do kostek. 
- Nigdy cię nie zdradziłem! - krzyknął Vic.- Nie wiem, kto naopowiadał ci takich bzdur, ale to już nie jest mój problem, że wierzysz jakimś przypadkowym idiotom, którzy do ciebie dzwonią! Chciałem ci się oświadczyć zaraz po twoim powrocie do Meksyku. Chciałem. Ale wszystko spieprzyłaś. I wiesz co? Zdążyłem o tobie zapomnieć. I nie mam zamiaru zaprzątać sobie tobą głowy, bo teraz jestem z Kellinem, którego kocham i nie chcę, żeby jakaś wiedźma jak ty nazywała go lalusiem i mnie oczerniała!
Co? Kocha mnie? Rozchyliłem nieco wargi i spojrzałem na Vica, do którego dopiero teraz dotarło, co właśnie powiedział. Kochał mnie. Cholera, nikt wcześniej mnie nie kochał. To było dziwne uczucie, ale zaliczało się raczej do tych przyjemniejszych. Może i nie powiedział mi tego w twarz, tylko wykrzyczał to Clarze, ale... Powiedział to. Powiedział, że mnie kocha. Zarumieniłem się i opuściłem głowę w dół, patrząc na swoje buty pod wodą. Dlaczego nadal tu staliśmy, nie mam pojęcia, ale nie chciałem proponować wyjścia na brzeg, bo wtedy musiałbym się odezwać i Clara mogłaby mnie poznać.
- Kochasz go? - prychnęła dziewczyna.- Zresztą, od kiedy ty oglądasz się za facetami? Umawiałam się z GEJEM?! No czego ja się jeszcze dzisiaj dowiem? 
Vic nie powiedział Clarze o Jaime'em? Ciekawie. 
- Jeśli chcesz wiedzieć, to jestem biseksualny, z większym pociągiem seksualnym do mężczyzn, niespodzianka. Nie chce mi się z tobą rozmawiać. Chodź, Kells, nie traćmy na nią czasu - mruknął, chwytając moją dłoń i prowadząc mnie w stronę piasku. Obejrzałem się przez ramię i ostatni raz spojrzałem na rozwścieczoną Clarę. W sumie to nie wiedziałem, czy była załamana, smutna, zła, czy może te wszystkie emocje kłębiły się w niej jednocześnie. Zacisnąłem mocniej palce na dłoni Vica i przeniosłem wzrok na drogę. - Dlaczego się nie odezwałeś, gdy nazwała cię lalusiem? zapytał mnie.
- Bo nie chciałem się wtrącać - odparłem, wzruszając ramionami.- Umm, Vic? 
Vic skinął głową, dając mi do zrozumienia, że słucha. Zastanowiłem się chwilę, jakich słów użyć, żeby to wszystko zabrzmiało sensownie. 
- Gdy krzyczałeś na Clarę i powiedziałeś, że mnie kochasz... To była prawda?
Vic zatrzymał się i odwrócił w moją stronę, po czym chwycił delikatnie moją twarz w swoje dłonie i spojrzał prosto w moje jasne oczy. W jego czekoladowych mogłem zobaczyć odpowiedź na moje pytanie, ale chciałem to usłyszeć. Chciałem, żeby powiedział to mi, a nie krzycząc na Clarę.
- Kellin - zaczął spokojnie.- Jesteś wspaniałym chłopakiem. Naprawdę. Cieszę się, że cię poznałem. W ciągu tych dwóch tygodniu zdarzyło się tak dużo, ale najważniejszy był początek. Wtedy, gdy się poznaliśmy. I może to trochę za wcześnie, żeby to powiedzieć, ale jakiś mały głosik w moim sercu mówi mi, że to chyba odpowiedni moment. Tak Kells, kocham cię. Zdążyłem cię polubić, od czasu tego pocałunku na plaży, gdy trochę za dużo wypiłem, ale wszystko pamiętałem. Potem problemy z twoją rodziną. Miałem wrażenie, że teraz ja się tobą opiekuję i za ciebie odpowiadam. Teraz odpowiadam. I te pocałunki, i nasz seks, i to, jak się przytulamy... Tak. Kocham cię i wszystko, co z tobą związane.
Uśmiechnąłem się do niego, moje policzki były ozdobione szkarłatem, a w oczy zaczęły wilgotnieć. Nigdy nikt mi czegoś takiego nie powiedział. To było piękne samo w sobie, takie zwykłe słowa, ale wiedziałem, że płynęły prosto z jego serca. To było wspaniałe uczucie. Jak mogłem to od siebie odtrącać? Byłem taki głupi. Musiałem polecieć aż do Meksyku, żeby odnaleźć szczęście. Żeby odnaleźć swój promyczek. Objąłem Vica w pasie i po prostu mocno się w niego wtuliłem, chcąc wdychać sapach jego wody kolońskiej, słyszeć jego bicie serca i czuć jego unoszącą się klatkę piersiową. To był mój Vic. Nikt nie mógł mi go zabrać. Czułem się, jakbym ukradł wszystkie skarby świata i właśnie trzymał je w swoich ramionach. Vic był dla mnie wszystkim i właśnie w tym momencie to sobie uświadomiłem. 
- Dlaczego musisz być wszystkim co pierwsze w moim życiu? - zapytałem cicho, a on zaczął głaskać moje nadal mokre włosy. 
- Pierwsze w sensie? 
- Pierwszy seks, gdy byłem na dole, pierwszy chłopak, pierwsza osoba, która się mną przejęła, która została moim przyjacielem, która... Która powiedziała mi, że mnie kocha - uniosłem głowę i spojrzałem na jego uśmiechniętą twarz.- Jesteś cudowny. I będziesz pierwszą osobą, której to powiem: też cię kocham. Dziękuję, za pokazanie mi tego uczucia. Kocham cię, Vic. Cholera, to tak fajnie brzmi - zaśmiałem się cicho.- Kocham cię. Wow.
Vic zaśmiał się i pocałował mnie w usta, obejmując mnie w pasie. Przeniosłem ręce na jego kark, a gdy próbowaliśmy się przemieścić w tej pozycji, wylądowaliśmy na piasku. Leżałem na plecach, Vic unosił się nade mną, nawet na chwilę nie odrywając się od moich ust. Językiem rozchylił moje wargi, po czym wsunął go między nie i zaczął pieścić nim mój własny język. Szybko mu uległem i uśmiechnąłem się w pocałunku, gdy poczułem, że rozpina guziki mojej koszuli. Oderwałem się od niego i pokręciłem głową. 
- Nie - powiedziałem. stanowczo i zrzuciłem go w siebie.- Nie chcę. 
Vic westchnął głośno i skinął głową ze zrozumieniem. Wiedziałem, że nie będzie mnie do niczego zmuszał. kolejna cecha, którą dodam do listy "Dlaczego Vic jest idealny". Był taki. Przynajmniej dla mnie. Położył się obok mnie i chwycił moją dłoń. Razem patrzyliśmy na bezchmurne nieco i po prostu rozkoszowaliśmy się chwilą. 
- Kells?
- Vic? 
- Dziękuję za to, że jesteś. 
- To ja powinienem podziękować. Kocham cię, wiesz?
- Też cię kocham, Kells. Też cię kocham.

Kolejne dwa dni nie przyniosły żadnych nagłych i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Mieszkaliśmy z rodzicami Vica, którzy chyba mnie polubili (cóż, przynajmniej Vivian bardzo energicznie to okazywała, Victor Senior raczej podchodził do tego z dystansem), czasem odwiedzał nas Mike, który zaczął chodzić z Carmen, do której tak go ciągnęło. Clara tylko czasem dzwoniła i pisała do Vica, ale ten całkowicie ja ignorował i wolał zająć się mną. Jedynym minusem tego wszystkiego był mój powrót do Stanów za cztery dni. Czasem przykrywałem się kocem i nie chciałem z nikim rozmawiać. Wiedziałem, że Vic widzi, jak czasem płaczę, gdy jestem sam, bo po prostu nie chcę wrócić do swojego starego życia. Chciałem zostać tutaj, ale wiedziałem, że to niemożliwe. To było w cholerę trudne - zostawić osobę, którą się kochało, gdzieś kilka tysięcy kilometrów od siebie. Nie wiedziałem, czy po moim powrocie do domu kiedykolwiek zobaczę Vica. Nie dopuszczałem do siebie takiej wiadomości, że pożegnanie za cztery dni będzie naszymi ostatnimi słowami wypowiedzianymi do siebie, ale zdawałem sobie sprawę, że tak prawdopodobnie będzie. Rozmowa przez telefon czy skype to nie było to samo. Nie mogła się równać z pocałunkami, przytulaniem czy seksem. Jeśli to ma tak wyglądać, to nie wiem, co będzie się ze mną działo przez ten czas. Nagle wszystko stracę. Jaki będzie sens życia bez niczego? Zacząłem drżeć, mimo że leżałem pod kocem i i kołdrą. Nagle zrobiło mi się zimno, a po policzkach spłynęły kolejne i większe łzy. Leżałem w ciemnej sypialni, sam, myśląc nad tym, co będzie dalej. Uciekłem z kolacji, nie zjadając ani kęsa, usprawiedliwiając się, że źle się czułem i musiałem trochę odpocząć. Leżałem tak pół godziny, gdy usłyszałem pukanie do drzwi i zmartwiony głos Vica. 
- Kells, wszystko w porządku? Mogę wejść?
Wychrypiałem tylko słabe "tak", ale nie byłem pewien, czy on to usłyszał. Tak czy siak, wszedł do pokoju, zamknął za sobą drzwi i położył się na łóżku obok mnie. Objął mnie w pasie, przytulając się do moich pleców. 
- Cały drżysz, co się dzieje? Jesteś chory? Mam zadzwonić do lekarza? 
- N-nie, jest w porządku - wyszeptałem, zamykając oczy. 
- Odwróć się, proszę. 
Powoli odwróciłem się w jego stronę i zamknąłem oczy. Byłem zmęczony, było mi zimno, a na dodatek dręczyły mnie myśli o moim prawdziwym, szarym życiu. Vic przyłożył dłoń do mojego czoła, które następnie pocałował. 
- Jesteś lodowaty - stwierdził zaniepokojony.- Zrobić ci coś na rozgrzanie? Herbatę? 
- Nie, V-Vic, to tylko chwilowe, naprawdę. Zaraz mi przejdzie.
- No nie wiem, to wygląda poważnie. Martwię się o ciebie. 
- Nie musisz - wyszeptałem, prawie niedosłyszalnie. Vic wstał z łóżka i zapalił światło, po czym spojrzał na moją twarz. 
- Jesteś bledszy niż zazwyczaj, a nie miałem pojęcia, że to jest w ogóle możliwe - powiedział, ponownie naciskając włącznik i wyłączając przy tym lampę. Położył się obok mnie i przytulił do siebie.- Daj sobie pomóc. Nie jest w porządku, widzę to po tobie. 
- M-muszę iść do łazienki - mruknąłem. 
Vic wypuścił mnie ze swoich objęć, a ja powoli usiadłem na łóżku. Zakręciło mi się w głowie, świat zaczął niebezpiecznie wirować, a ja skrzywiłem się i chwyciłem za włosy. Vic usiadł obok mnie i zaczął gładzić moje plecy. Po chwili zebrałem się w sobie i wstałem z łóżka, co był złym pomysłem. Zachwiałem się na nogach, ale utrzymałem równowagę. Gdy zbliżałem się do drzwi, moje nogi odmówiły posłuszeństwa i po prostu się pode mną ugięły, a ja upadłem na podłogę. Słyszałem tylko krótki krzyk i zarys jego twarzy, a następnie wszystko stało się czarne i odleciałem. 

Nie wiem, ile czasu byłem nieprzytomny. Obudziły mnie zdenerwowane głosy i jasne światło. Leżałem na kanapie w salonie, obok mnie, na fotelu przysuniętym bliżej sofy, siedział Vic, który trzymał moją dłoń i gładził ją kciukiem. Widziałem też państwo Fuentes, Mike'a z Carmen oraz jakiegoś nieznanego mi mężczyznę. Jęknąłem cicho, co zwróciło na mnie uwagę. Cholernie bolała mnie głowa i reszta ciała, pewnie przez upadek. 
- Hola, panie Bostwick - przywitał mnie nieznajomy.- Jestem doktor Martinez, przyjaciel rodziny Fuentes i zostałem wezwany właśnie do ciebie. 
Odpowiedziałem mu jedynie cichym mruknięciem, bo nie miałem siły na nic więcej. 
- Zemdlałeś, bo twój organizm jest zmęczony i osłabiony, a ty zestresowany. Przyznaj się, ostatnio mało jesz i śpisz, co? 
Skinąłem lekko głową. 
- Denerwujesz się czymś, prawda? Musisz jeść, Kellin, nawet jeśli żyjesz w stresie. Vic - mężczyzna zwrócił się do chłopaka, a on oderwał ode mnie wzrok.- Przypilnuj go, żeby jadł i się wysypiał. I nie pozwól mu się stresować. To chyba wszystko z mojej strony. Buenas noches. 
Vivian odprowadziła go do wyjścia. Vic westchnął głośno i spojrzał na mnie z troską.
- Czym się denerwujesz? - zapytał cicho.
- Nie chcę wyjeżdżać - wyszeptałem.- Nie chcę zostać sam. Nie chcę cię tu zostawić. 
Vic pochylił się nade mną i przytulił mnie do siebie. 
- Coś wymyślimy. Na pewno coś wymyślimy, razem, Kells, razem.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Rozdział 11

Trochę krótszy, ale, haha, drama. I mały smut.
Halo, niby tak czytacie, a z komentarzami to słabiutko u Was. A fajnie się czyta takie rzeczy, uwierzcie mi.
________________
Gdy się obudziłem, Vic obejmował mnie ramionami. Byłem wtulony w jego klatkę piersiową i wdychałem jego przyjemny zapach. Uśmiechnąłem się pod nosem. Chyba nigdy wcześniej nie czułem się tak szczęśliwy jak teraz. Nigdy nie myślałem o tym, że mogę zaangażować się w stały związek i to na dodatek z chłopakiem, którego chciałem tylko przelecieć. Zresztą, te myśli już dawno mnie opuściły. Uprawiałem z nim seks, wspaniały seks, byłem na dole, ale nie mogłem narzekać, bo już potrafiłem czerpać z tego prawdziwą przyjemność. Nie byłem wredny i schły dla każdego, kto się do mnie odezwał. I może trochę przez to wszystko cierpiałem, fizycznie i psychicznie, ale opłacało się, bo teraz mogłem zasmakować prawdziwego, szczęśliwego życia. Vic definitywnie mnie zmienił, za co byłem mu wdzięczny. Kto by pomyślał, że moje życie mogło zmienić się tak w ciągu dwóch tygodni? A teraz został mi tylko tydzień i znów wrócę do szarej codzienności w Michigan, która stanie się jeszcze bardziej bezbarwna. Na samą myśl o powrocie do domu zrobiło mi się cholernie smutno. Westchnąłem głośno, może trochę za bardzo, przez co Vic zaczął się ruszać i po chwili otworzył oczy. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się pogodnie, całując moje czoło. 
- Buenos dias - powiedział zaspanym głosem, na co ja zareagowałem cichym śmiechem.
- Buenos dias - odparłem, bardziej wtulając się w jego klatkę.- Nie każ mi wstawać, tu jest tak przyjemnie i ciepło...
- Mówisz o łóżku czy o moim torsie? - zapytał ze śmiechem, a ja uniosłem na niego wzrok.
- Ha ha ha - zaśmiałem się sarkastycznie.- Oba mi pasują. 
- Nie będę wyciągać cię z łóżka, ale jestem pewien, że mama zaraz przyjdzie i sama to zrobi. 
Na razie jednak chciałem rozkoszować się tą chwilą z Victorem, dlatego wtuliłem się w niego jeszcze bardziej, a on wzmocnił swój uścisk. Leżeliśmy tak bez słowa, słuchając swoich miarowych oddechów i nie chcąc przerywać tej przyjemnej ciszy. Niestety, sielanka musiała się kiedyś skończyć, a ucięta została przez głośne pukanie do drzwi.
- Chicos, jesteście ubrani, mogę wejść, czy raczej mam poczekać, aż doprowadzicie się do porządku? - krzyknęła Vivian, ale nawet nie czekała na naszą odpowiedź, bo wparadowała do pokoju z uśmiechem na ustach. Miała na sobie różowy jedwabny szlafrok i białe klapki, musiała wyjść spod prysznica, bo jej krótkie włosy były wilgotne. Spojrzała na nas i uśmiechnęła się jeszcze szerzej, jeśli to w ogóle było możliwe.- Wyglądacie ze sobą tak uroczo, jestem taka szczęśliwa, Victor!
Próbowałem stłumić swój śmiech, ale irytacja Vica była po prostu zabawna i nie potrafiłem tego zrobić. Obaj spojrzeliśmy na Vivian, której twarz aż promieniała ze szczęścia. To było wspaniałe uczucie: wiedzieć, że ma się wokół siebie osoby, które się tolerują i wspierają takiego, jaki jesteś. 
- Mamaaaa - jęknął Vic, zanurzając swoją twarz w moich ciemnych włosach i całując czubek mojej głowy. Uśmiechnąłem się. 
- No co, mówię prawdę - kobieta wzruszyła ramionami i skrzyżowała ręce na piersi.- Zaraz zrobię wam śniadanie i porozmawiamy o tym, jak złamaliście mój zakaz o głośnym seksie. 
Z tymi słowami wyszła z pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Vic zaśmiał się, widząc wyraz mojej twarzy. Cholera, byłem trochę zdezorientowany i zawstydzony, bo, cholera, jego mama słyszała, jak uprawialiśmy seks pod prysznicem! Trzeba było włączyć jakąś muzykę, żeby to zagłuszyć... 
- Zmieszany? - zapytał ze śmiechem, siadając na łóżku. 
- Dlaczego ta cholerna woda nie mogła tego zagłuszyć? - mruknąłem, również się podnosząc.
- Mogłeś krzyczeć ciszej. Kto by pomyślał, ze jesteś taki wokalny podczas seksu.
- Tylko gdy jestem na dole...
Vic uśmiechnął się i lekko musnął moje usta, po czym odrzucił kołdrę na bok i już chciał wychodzić z łóżka, gdy zauważyłem dosyć okazały wzwód w jego spodniach. Przeniosłem wzrok na jego twarz i uniosłem brwi, uśmiechając się przy tym niewinnie. Nawet ja nie miałem porannej erekcji, bo wydarzenia z wczoraj w zupełności mi wystarczyły. 
- No chyba sobie żartujesz - zaśmiałem się, przejeżdżając palcami po jego męskości, przez co on westchnął cicho i zagryzł dolną wargę.- Pewnie teraz chcesz, żebym coś z tym zrobił, co? - zapytałem, zaczynając masować go przez materiał jego spodni, a on pokiwał szybko głową.- Zawiodę cię. Twoja mama pewnie nakrywa już do stołu, śniadanie czeka. Wstawaj, skarbie.- Powiedziałem, odrywając od niego dłoń i wstając z łóżka, zostawiając go tam twardego i cholernie napalonego. 
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem i może trochę ze złością, bo teraz będzie musiał użerać się z boleśnie twardym wzwodem przez cały poranek. Cóż, nie miałem zamiaru sprawiać mu przyjemności, niech pozna moją złą stronę. Może się trochę pomęczyć.
- Kellin, proszę cię... - jęknął, prowadząc swoją dłoń w okolice swojego krocza, ale szybko się nad nim nachyliłem i uderzyłem go w rękę. 
- Nie - odparłem stanowczo.- Umówmy się tak: nie dotykasz się, dopóki ja tego nie zrobię.
- Ale...
- Jeśli zrobisz sobie dzisiaj dobrze, a uwierz mi, dowiem się o tym, do końca tygodnia to ja będę na górze, a nie ty. 
Vic westchnął głośno i opadł na poduszki, zamykając przy tym oczy. 
- I ja wchodzę w układy z pieprzonym nastolatkiem...- mruknął, myśląc, że tego nie usłyszę.
- Hej, ten pieprzony nastolatek jest twoim chłopakiem!
- Wybacz, kochanie. 
Moje policzki automatycznie pokryły się pompejańskim różem, gdy usłyszałem to zdrobnienie. Nikt wcześniej tak do mnie nie mówił, no, może oprócz mojej mamy, ale ona się nie liczyła. Te proste słowa działały na mnie lepiej niż jakiekolwiek prezenty czy inne drogocenne rzeczy. Teraz wolałbym codziennie słyszeć to od niego, niż pływać w basenie z pieniędzmi. Podszedłem do walizki, z której wyciągnąłem czystą białą koszulę w krótkim rękawem i czarne rurki. Spojrzałem na leżącego na łóżku Vica i uniosłem brwi w górę.
- Wstajesz? - zapytałem. 
- Coś innego mi wstaje - mruknął i podniósł się z łóżka, po czym podszedł do szafy i również wyciągnął czyste ubrania.- Szybki numerek pod prysznicem? 
- Zapomnij, Fuentes. 

Do łazienki każdy wszedł osobno. W końcu musiałem być trochę asertywny i mimo że uwielbiałem uprawiać z nim seks, dzisiaj musiałem odmówić. Byłem trochę obolały po wczorajszym, tak więc potrzeba mi było małej przerwy do ochłonięcia. Gdy stałem lub siedziałem, ból nie był wielkim problemem. Gorszy stawał się, kiedy zaczynałem iść. Jednak nie dałem po sobie poznać, że coś jest nie tak. Niedługo mi przejdzie. Razem zeszliśmy po schodach do kuchni, gdzie przy stole siedzieli już pan i pani Fuentes. Trochę niekomfortowo się czułem w towarzystwie ojca Vica, ale kiedyś będę musiał się przełamać, prawda? Usiedliśmy obok siebie, naprzeciwko nich i zaczęliśmy nakładać na talerze różne warzywa, pieczywo, wędliny i nabiał. Gdy każdy miał na talerzu swój zestaw, zaczęliśmy jeść. Vic chwycił moją dłoń i splótł nasze palce, po czym położył je na stole, wcale się nie krępując. Jego rodzice jedynie szybko zerknęli na nasze ręce i szybko wrócili do swojego posiłku. 
- Powiedz nam coś o sobie, Kellin - odezwał się pan Fuentes, chwytając kubek z kawą i upijając z niego mały łyk.
Uniosłem wzrok znad talerza i spojrzałem najpierw na Vivian, a następnie na Victora Seniora, który patrzył na mnie cierpliwym wzrokiem. Okej, teraz zacząłem się stresować, bo nie chciałem palnąć żadnej głupoty. Vic mocniej zacisnął palce na mojej dłoni, żeby dodać mi w ten sposób nieco otuchy. czy mu się to udało, sam nie miałem zielonego pojęcia. Chyba byłem zbyt zdenerwowany.
- Co chcieliby państwo wiedzieć? - zapytałem w końcu. 
- Może ile masz lat, co aktualnie robisz w życiu... Podstawy.
Och. Wiek. Zapomnij o słodkiej siedemnastce, Kellin, bo wylecisz z tego domu tak szybko, jak się tu znalazłeś.
- Mam... Um... Dziewiętnaście lat i... Po wakacjach zaczynam studia.
Cóż, mógłbym zaczynać studia, ale nie zainteresowałem się żadnym uniwersytetem, więc na razie moja kariera zawodowa, której nie zaplanowałem, stoi pod wielkim znakiem zapytania. Zresztą, ja nawet nie wiem, co chciałbym robić w życiu. W niczym nie jestem dobry. Wszędzie bym tylko zawadzał i się męczył. 
- Na jaki kierunek? - zapytała Vivian. 
- I-idę na... - dalej Kellin, wymyśl jakiś ambitny wydział, to bardziej cię polubią.- Idę na architekturę i urbanistykę.
Spojrzałem na Vica, który nawet sam uniósł brwi w górę, ale szybko zamaskował swoje zdziwienie na twarzy, żeby jego rodzice niczego nie podejrzewali. Vivian uśmiechnęła się przyjaźnie, a Victor Senior pokiwał z uznaniem głową. 
- Ambitnie - powiedział.- Będe musiał pogratulować twojemu ojcu tak błyskotliwego syna. 
- Nie ma takiej potrzeby - odpowiedziałem trochę za szybko, na co mężczyzna zmarszczył brwi.- Znaczy się... On pewnie nie będzie chciał o tym rozmawiać, jako że nie mamy najlepszych kontaktów. 
Pan Fuentes pokiwał ze zrozumieniem głową i znów zabrał się za picie kawy. Reszta śniadania przebiegła w ciszy. Pomogliśmy posprzątać, po czym wróciliśmy do sypialni. 
- Kellin architekt, huh? - zapytał Vic, zamykając za sobą drzwi. Westchnąłem głośno i usiadłem na łóżku, pochylając się nieco, aby moje łokcie były oparte o moje uda. 
- Musiałem coś wymyślić - mruknąłem.- Twoi rodzice nie byliby zadowoleni, gdyby usłyszeli, że umawiasz się z głupim siedemnastolatkiem, który skończył liceum tylko dlatego, bo jego ojciec sypnął kasą. Ledwo skończyłem liceum, Vic. LEDWO. 
- Hej, hej, hej, nie mów tak. 
Vic usiadł obok mnie i objął mnie swoimi mocnymi ramionami. Znów poczułem się bezpiecznie i mogłem się rozluźnić. 
- Nie jesteś głupi, rozumiesz? - wyszeptał.- Nawet tak nie myśl. Dla mnie jesteś najcudowniejszy na świecie, nie mów o sobie złych rzeczy, proszę cię.
Skinąłem głową, a on ujął moją twarz w swoje dłonie i czule pocałował moje usta. Nasze wargi poruszały się w zgodnym rytmie, żaden z nas nie próbował zdominować drugiego. W końcu się od siebie oderwaliśmy i oparliśmy o siebie nasze czoła. 
- Pomożesz mi z moim małym problemem? - zapytał Vic, a ja dobrze wiedziałem, o co mu chodzi, więc zaśmiałem się wesoło. 
- Nie ma mowy, cierp. 
- Co ja w tobie widzę, to nie wiem. Idziemy na plażę?

Plaża była prawie pusta, bo dom znajdował się w spokojnej okolicy, gdzie nie kręciło się wielu turystów, którzy woleli wylegiwać się przy swoich hotelach. Nie narzekaliśmy. Woleliśmy spędzić resztę dnia tylko we dwoje. Jak to romantycznie brzmi. Vic założył trochę dłuższą koszulkę, żeby zakryć swój mały problem w spodniach. Chyba naprawdę nie chciał być na dole i nieźle walczył. Oczywiście, jeszcze dzisiaj mu w tym pomogę, ale kiedy? Czas pokaże. Ściągnęliśmy buty i szliśmy brzegiem morza, trzymając się za ręce. Woda obmywała nasze stopy, była bardzo przyjemna, bo ciepła. Dobrze, że podwinąłem nogawki (Kellin Quinn stajl - przyp. aut.), bo inaczej miałbym je całe zamoczone. Przez większość czasu szliśmy w ciszy, raz po raz mijając grupki ludzi. Niektórzy z nich patrzyli na nas z zdegustowaniem, wołali za nami i używali mało przyjemnych epitetów, ale inni uśmiechali się do nas i pokazywali kciuki w górę. To było miłe. 
- Zabiorę cię w pewne miejsce - oświadczył Vic. 
- W jakie? - zapytałem, patrząc na niego zaciekawionym wzrokiem. 
- Niespodzianka. Zobaczysz, jak tam dojdziemy.
Westchnąłem głośno i pokiwałem głową. Byłem trochę niecierpliwym człowiekiem, więc chciałem znaleźć się na miejscu jak najszybciej. Niespodzianki niby był przyjemne, ale ja wolałem wiedzieć wszystko od razu. Jednak znając Vica, będzie tajemniczy aż do końca i wszystkiego dowiem się dopiero wtedy, gdy tam dojdziemy.
- Daleko jeszcze? - jęknąłem. 
- Nie. Uzbrój się w cierpliwość, Kells, nie możesz dostać wszystkiego na skinienie palca.
- Kiedy ja jestem ciekawy...
Vic pokręcił z rozbawieniem głową i poprowadził mnie do skupiska skał, które formowały swojego rodzaju klif. Pomiędzy kamieniami były wąskie przejścia, które dokądś prowadziły.
- Chodź za mną, bo się zgubisz - powiedział Vic i puścił moją rękę, bo razem nie zmieścilibyśmy się w szczelinie. On szedł pierwszy, a ja za nim, bo nie chciałem wejść w jakąś dziurę, z której bym potem nie wyszedł. Droga nie była trudna do przebycia. Gdzieniegdzie trzeba było się wspiąć, ale nie męczyłem się za bardzo. W końcu Vic zatrzymał się i odwrócił w moją stronę. 
- To miejsce to taki mój mały sekret. Zabieram tu osoby, które coś dla mnie znaczą. Jesteś trzecią osobą, którą tu przyprowadziłem. Chyba domyślasz się, kto był tu wcześniej. 
Pokiwałem głową i nagle zacząłem być chorobliwie zazdrosny o Jaime'ego i Clarę. Spokojnie, Kellin, teraz ty jesteś z Victorem i nikt ci go nie zabierze. Przynajmniej miałem taką nadzieję. 
- Przychodziłem tu też często, żeby pomyśleć o wszystkim i o niczym. Tak więc... Chodź.
Chwycił moją rękę i zaprowadził mnie jeszcze stopień wyżej. Wyszliśmy spomiędzy skał i z wrażenia aż otworzyłem usta i uniosłem brwi. Widok zapierał dech w piersiach. Była tu niewielka polana otoczona skałami i palmami, z której rozpościerał się widok  na turkusowe Morze Karaibskie. Przyroda była tu nienaruszona i najwyraźniej bardzo mało osób wiedziało o istnieniu tego miejsca. Odwróciłem się w stronę Vica i obdarowałem go najszczerszym uśmiechem, jakim tylko mogłem.
- Tu jest cudownie! Jak znalazłeś to miejsce? - zapytałem, obejmując rękoma jego szyję, a on chwycił mnie w pasie i musnął moje usta.
- Na początku liceum uciekłem z domu, błąkałem się trochę i tu trafiłem - odpowiedział. 
- Uciekłeś z domu? 
- To długa historia. 
- Mamy czas.
Vic westchnął i poprowadził mnie do skraju polany. Cóż, chwila nieuwagi i ktoś mógłby pożegnać się z życiem, gdyby spadł z klifu na skały, a później do morza. Dlatego uważnie usiadłem na trawie, buty rzuciłem za siebie, w głąb polany i opuściłem nogi w dół, żeby zwisały nad przepaścią. Vic zrobił to samo. Usiadł obok mnie i chwycił moją dłoń. 
- Gadaj, dlaczego uciekłeś z domu? - zapytałem, przybliżając się do niego, jakbym się bał, że zaraz spadnę. Szczerze? Bałem, ale dopóki Vic był przy mnie, czułem się bezpiecznie.
- Miałem sprzeczkę z rodzicami, poważną, na dodatek Mike się do niej przyczynił i tak wyszło. 
- O co poszło?
- Wiesz, że Mike lubi się czasem zabawić, prawda? Cóż, zostało mu tak odkąd tylko pamiętam, zawsze ciągnęło go do nielegalnego i szalonego. Wiesz, u nas w Meksyku do spraw z marihuaną podchodzi się raczej spokojnie, dużo osób tu pali i się z tym obnosi, ale gdy sięga po to czternastolatek, rodzice mogą zacząć się denerwować. No i o to poszło, Mike postanowił sobie zapalić, ale wszystko zwalił na mnie, no bo kto oskarżyłby młodszego z braci, bez żadnych znajomości? To się zdenerwowałem i uciekłem. Wróciłem nazajutrz, rodzice dowiedzieli się, że to Mike, bo znaleźli u niego kilka skrętów. I to koniec tej fascynującej historii.
Położyłem głowę na jego ramieniu i wlepiłem spojrzenie w spokojne morze. 
- Vic? 
- Hmm?
- Nadal masz problem w spodniach?
Vic zaśmiał się i odsunął się od przepaści, żeby usiąść gdzieś w głębi polany. Zmusiło mnie to do uniesienia głowy i podejścia do niego. Ten pokiwał głową, a ja nachyliłem się nad nim i złożyłem na jego ustach namiętny pocałunek. Dłonią powędrowałem do jego spodni, gdzie rozpiąłem rozporek i wsunąłem palce do jego bokserek. Chwyciłem jego nadal twardą męskość i zacząłem poruszać po niej ręką, sprawiając przy tym, że Vic wydał z siebie głośny jęk. Uśmiechnąłem się w jego usta. Wiedziałem, że właśnie tego potrzebował. Dlatego opuściłem jego spodnie wraz z bokserkami i wróciłem do zadowalania go ręką. 
- N-nie przestawaj, huh, Kells, nie p-przestawaj - jęknął.- Us-usta...
- Nie ma ustami, wczoraj trochę za bardzo mnie wykorzystałeś, nie sądzisz? 
- Ugh, K-Kellin...
Uśmiechnąłem się pod nosem i podkręciłem tempo, na co Vic zareagował jeszcze głośniejszym jękiem i odchylił głowę do tyłu, dając mi przy tym dostęp do swojej szyi. Zacząłem ją całować i ssać, gdzieniegdzie pozostawiając po sobie malinki.
- K-Kells, zaraz, och...
Oderwałem się od jego szyi i oplotłem wargami jego napletek, żeby doszedł w moich ustach i nie robił bałaganu. Poruszałem przez krótki czas głową, aż w końcu wystrzelił w moje usta, a ja oderwałem się od niego. Podszedłem do krańca klifu, wychyliłem się nieco i wyplułem zawartość swojej jamy ustnej. Vic spojrzał na mnie ze zdziwieniem, wstając z ziemi i zapinając swoje spodnie. 
- Po co tak to skończyłeś, skoro nie połknąłeś? - zapytał, podchodząc do mnie i obejmując mnie w pasie od tyłu. 
- Po pierwsze, gdybyś doszedł mi na rękę, wszystko byś usyfił, a nie wzięliśmy chusteczek. Po drugie, nie mam dzisiaj ochoty na połykanie. Nie przyzwyczajaj się tak, Viccypoo.
- Nie nazywaj mnie Viccypoo, co to w ogóle za określenie, młody? 
- Nie nazywaj mnie młodym. 
- Ale jesteś młody.
- A ty jesteś Viccypoo.
Obróciłem się w jego stronę z uśmiechem i pocałowałem go w usta. Vic ułożył dłonie na moich biodrach, na których zaczął kreślić małe kółeczka. Po chwili pocałunek stał się gorętszy i bardziej łapczywy.
- Vic? 
Oderwaliśmy się od siebie i zaczęliśmy szukać źródła głosu. Nasze spojrzenie padło na wejście na polanę, pomiędzy skały. Vic uniósł brwi w górę i otworzył usta ze zdziwienia. 
- Clara?

sobota, 24 sierpnia 2013

Rozdział 10

Ale ze mnie troll, szalona ja. XD
Ach, no i. Smut. Bo obiecałam.
__________________________
Zadomowiłem się u Vica już na dobre. Nie rozpakowywałem się za bardzo, bo wiedziałem, że za nieco ponad tydzień będę musiał opuścić to miejsce, ale gdzieniegdzie leżały moje klamoty. Mike nie miał nic przeciwko, żebym mieszkał razem z nimi. Był naprawdę w porządku. Czasem tylko spraszał do siebie jakieś dziewczyny, ale to nie był wielki problem, bo wtedy wychodziłem razem z Victorem na spacer lub żeby coś zjeść we dwoje. Nie dostawałem żadnego znaku od mojej rodziny, jeśli mogę tak nazywać tych ludzi, którzy się mnie wyrzekli. Czasami widziałem ich z daleka, w restauracji, na basenie czy nad morzem, ale nie miałem zamiaru się im przypominać, więc korzystałem z wakacji samotnie. No i z Victorem. Ten człowiek był w stanie zrobić dla mnie dosłownie wszystko. Zachowywał się, jakbyśmy znali się już dłuższy czas. Nie zasługiwałem na to wszystko. Raz nawet, gdy odkrył, że w cieście, które sobie nałożyłem na talerz, były kawałki migdałów, na które byłem uczulony, pobiegł do kuchni i poprosił cukiernika, żeby następnym razem nie dodawał migdałów. Naprawdę na to nie zasługiwałem. Po trzech dniach od wielkiej awantury nic nie uległo większym zmianom. Aż do po południa, gdy byliśmy sami w pokoju i postanowiliśmy to wykorzystać.
Siedziałem na Vicu i poruszałem się w górę i w dół. Moje dłonie spoczywały na jego klatce piersiowej, którą drapałem przy każdym mocniejszym pchnięciu. Mimo że wszystko kontrolowałem, Vic i tak postanowił mi trochę pomóc i chwyciwszy moje biodra, zaczął poruszać swoimi w górę, aby jeszcze bardziej się we mnie wepchnąć. Gdy zaczął trącać moją prostatę, a ja wydałem z siebie głośny krzyk, w pokoju rozległo się pukanie do drzwi. Spojrzeliśmy na siebie, a Vic machnął ręką, dając mi znać, że mogę poruszać się dalej. Po kilku moich ruchasz znowu ktoś zaczął dobijać się do drzwi.
- Victor, abri la puerta!
Vic przeklął siarczyście pod nosem i ściągnął mnie z siebie, a ja tylko patrzyłem, jak szybko schodzi z łóżka i sięga po swoje ubrania.
- Weź swoje rzeczy i do łazienki, okej? - spojrzał na mnie, a mi przypomniało się, gdy sam mówiłem tak do chłopaków, których pieprzyłem. Zszedłem z łóżka, a pukanie do drzwi stało się coraz bardziej donośne. Szybko chwyciłem swoje rzeczy i wszedłem do łazienki.
- Ya voy! - usłyszałem krzyk Vica i dźwięk otwieranych drzwi.- Papa?
Wiedziałem, że rozmowa będzie odbywać się po hiszpańsku, więc nie miałem co podsłuchiwać. Powoli się ubrałem, słuchając ożywionej latynoskiej rozmowy po drugiej stronie drzwi. Była to bardzo głośna konwersacja, nieraz przechodziła w krzyk, przez co czasem podskakiwałem w miejscu. Nie miałem pojęcia, o czym rozmawiali, ale mogłem wywnioskować, że to nie była najmilsza rozmowa. Po chwili drzwi otworzyły się, a ja spojrzałem na niskiego mężczyznę z czarnymi włosami, przeplatanymi siwymi kosmykami. Miał czarno-siwe wąsy, brązowe oczy oraz twarz ozdobioną kilkoma zmarszczkami. Był elegancki, trzeba to przyznać. Za nim stał Vic, z gniewem i strachem wymalowanym na twarzy. Obaj na mnie patrzyli, a ja mogłem się tylko domyślać, co zaraz zajdzie. Trochę się bałem, więc zacząłem szukać jakiejś rady w oczach Vica, ale ten tylko zacisnął usta w cienką linię. Jego ojciec podszedł do mnie i wyciągnął dłoń w moją stronę. Ścisnąłem ją z nieco zdezorientowanym wyrazem twarzy i zmarszczyłem brwi.
- Victor Fuentes Senior, zarządca hotelu, ojciec Vica - przedstawił się oficjalnie.
Senior? Vic nigdy mi nie mówił, że jest Victorem Juniorem.
- Kellin Quinn Bostwick - odparłem, bo przecież wypadało, prawda?
- Czy rodzina Bostwick nie wynajmuje apartamentu na dziewiątym piętrze?
- Tato... - Vic próbował wtrącić się do rozmowy, ale jego ojciec uciszył go ruchem dłoni. Czekał na moją odpowiedź. Niestety, byłem w centrum zainteresowania.
- Tak - powiedziałem jedynie, nie chcąc wnikać w szczegóły.
- Więc dlaczego rezydujesz w pokoju dla personelu, w pokoju mich synów, a nie w wynajętym przez twoją rodzinę apartamencie?
- Tato, już ci mówiłem...
- SILENCIO VICTOR, POR FAVOR!
Vic zamknął usta i opuścił nieco głowę, jak małe dziecko, które dostało reprymendę od rodzica. Pan Fuentes rozmawiał ze mną, a ja nie mogłem wydusić z siebie ani jednego słowa. Rozumiałem, że zarządzał tym hotelem, ale nie chciałem mu mówić, dlaczego spałem tutaj z jego synem (dosłownie), a nie ze swoją rodziną w innym skrzydle hotelu. Patrzył na mnie cierpliwie, oczekując mojej odpowiedzi.
- Ja...- zacząłem niepewnie.- Miałem sprzeczkę z rodzicami, dosyć poważną, mój ojciec, tak jakby... Wyrzucił mnie z apartamentu... A Vic mnie do siebie wziął i pozwolił mi tu nocować - wyjaśniłem pokrótce i miałem nadzieję, że taka odpowiedź go usatysfakcjonuje, bo nie chciałem mówić więcej.
- Słyszałem od twojego, wcześniej wymienionego, ojca, że mój syn - spojrzał na Vica, który uniósł głowę - wtargnął do apartamentu i napadł na niego, łamiąc mu przy tym nos i raniąc twarz. Czy to prawda?
Spojrzałem asekuracyjnie na Vica. Mogłem skłamać, ale jeśli Vic wcześniej powiedział, że to była prawda, to nie miało większego sensu. Dlatego czekałem na jakiś sygnał, co mam powiedzieć. On jedynie skinął głową i dla mnie wszystko było już jasne.
- Tak - wyszeptałem, a pan Fuentes skinął ze zrozumieniem głową, po czym odwrócił się w stronę swojego syna.- Będę mówił po angielsku, żeby twój przyjaciel mnie zrozumiał. Zawiodłem się na tobie. Tyle razy ci mówiłem, żebyś nie wtrącał się w nie swoje sprawy, ale ty oczywiście wiesz lepiej.
- Jestem już dorosły, więc...
- A ja nadal jestem twoim ojcem i, jakby nie patrzeć, przełożonym. Nie będę tolerował takiego zachowania wśród personelu, a tym bardziej u mojego najstarszego syna. Myślałem, że to Michael jest tym nierozgarniętym z braci.
Vic ponownie spuścił wzrok i zaczął bawić się swoimi palcami. Denerwował się, widziałem to po nim. Ja też byłem zestresowany. Cholernie.
- Dlatego, Victorze, z przykrością muszę cię poinformować, że twoja przygoda w tym hotelu dobiegła końca.

- Chyba nie wrócisz do Meksyku (chodzi o stolicę państwa, nie myślcie, że się pomyliłam, czy coś - przyp. aut.), prawda? - zapytałem zdenerwowany.
Siedziałem na łóżku, palce wplotłem w swoje włosy i myślałem nad tym, co się wydarzyło. Vic został zwolniony przez własnego ojca, co wiązało się z tym, że nie miał prawa mieszkać w skrzydle dla personelu. I teraz jestem ja. Teraz też nie mam gdzie mieszkać. Nie miałem zamiaru wrócić do apartamentu i udawać, że jestem heteroseksualny. Miałem nadzieję, że Vic ma w Cancun jakieś lokum, w którym mógłby mnie przetrzymać przez ten tydzień. Potrzebowałem dachu nad głową, tylko tyle. 
- Nie mam czego tam szukać do rozpoczęcia roku akademickiego - mruknął, pakując swoje rzeczy do torby. Podszedł do szafy, z której wyciągnął kilka ostatnich przedmiotów i rzucił je na samą górę torby. Zapiął ją, po czym westchnął głośno i spojrzał na mnie ze smutkiem w oczach. Wiedziałem, że zależało mu na tej pracy, dlatego było mi go żal.
- I co teraz? - wyszeptałem, a on usiadł obok mnie i mocno do siebie przytulił.
- Nie zostawię cię samego - odpowiedział cicho.- Nie zostawię cię z nimi. Jeśli chcesz, możesz nadal tu mieszkać, Mike na pewno...
- Nie chcę mieszkać z Mike'em, chcę mieszkać z tobą... Weź mnie ze sobą, Vic, proszę cię... - załamał mi się głos i schowałem twarz w jego klatkę piersiową. On zaczął gładzić moje włosy i westchnął głośno.
- Więc muszę zadzwonić do mamy, czy zgodzi się na dwóch nowych lokatorów - powiedział, a ja uśmiechnąłem się z ulgą. Nie zostanę sam, nadal z nim będę i to się liczyło. Vic wyciągnął telefon z kieszeni i po chwili przyłożył go do ucha.- Hola mama... Tengu una pregunta pocita... Si... No, no... Mama, puedo?... Tu sabes, si... Gracias... Y tengo, umm... Novio... Y el puede vivir con nosotros por una semana?... Solo por la semana, mama... Te pido, mama... Si?... Claro mama, claro que si!... Te prometo, mama! Te quiero. Hasta luego!
Vic z uśmiechem odłożył telefon na bok i spojrzał na mnie wesoło. Uniosłem głowę i czekałem na relację z jego rozmowy, jako że zrozumiałem tylko "hola mama", "gracias" i "hasta luego".
- Zgodziła się - powiedział szczęśliwy i lekko musnął moje usta.- Tylko że...
- No, gdzie jest haczyk?
- Powiedziałem jej, że jesteś moim chłopakiem, żeby szybciej się zgodziła.

Staliśmy przed małym domkiem przy plaży w nieturystycznej części Cancun. Był otoczony palmami, zielonymi krzewami i kolorowymi kwiatami. Sprawiał wrażenie przytulnego. Trzymałem jedną ze swoich walizek, drugą miał Vic, którą swoją torbę powiesił na ramieniu. Trzymaliśmy się za ręce- na wszelki wypadek, gdyby jego mama czatowała w oknie i nas wypatrywała. Ja spojrzałem na niego, a on na mnie. Uśmiechnęliśmy się do siebie pokrzepiająco.
- To co... Idziemy zmierzyć się z mamą Fuentes, co? - odezwał się, a ja mocniej ścisnąłem jego dłoń.- Nie martw się. Jest o wiele przyjemniejsza niż papa. Łatwiej się z nią dogadać, niż z nim. Pamiętaj, udawaj, że jesteśmy parą, bo inaczej nas wyrzuci.
- Dlaczego miałaby nas wyrzucić?
- Woli, gdy do domu przyprowadzam potencjalnych nowych członków rodziny, niż przyjaciół, z którymi wie, że się nie zwiążę.
- Vic, czy ty...
- HOLA HIJO!
Spojrzeliśmy na wejście do domku, w którym stała niska i uśmiechnięta kobieta, o krótkich jasnych włosach, z fartuchem zawiązanym w talii i szmatką w dłoni. Wyglądała jak typowa, zadbana i wesoła gospodyni domowa, tylko że daleko było jej do Meksykanki. Wolałem w to jednak nie wnikać. Podbiegła do nas i wyściskała najpierw Vica, przez co prawie się udusił, a następnie mnie, jakbyśmy znali się od wielu lat. Rzeczywiście, była bardzo przyjazną osobą i łatwo będzie się z nią dogadać.
- Entrad, entrad... - zaczęła mówić, poganiając nas szmatką, ale Vic jej przerwał.
- Ingles mama, por favor, Kellin es estadounidense.
- Oooo - kobieta uśmiechnęła się szeroko.- Amerykanin, no proszę, hijo, gusta ci się pozmieniały... Vivian Fuentes, miło mi cię poznać, Kellin, tak?
- Tak, Kellin, Kellin Bostwick - skinąłem głową.
Vivian zaprowadziła nas do środka. Z zewnątrz dom wyglądał niepozornie, ale gdy weszło się do środka, można było odczuć jego prawdziwy rozmiar. Nie był tak duży jak mój, w Detroit, ale wystarczający i zarazem przytulny, czego nie można było powiedzieć o moim. Z tego miejsca aż biło rodzinne ciepło.
- Będziecie spać w tym samym pokoju, czy może...
- W ty samym, zmieścimy się przecież na moim łóżku - powiedział Vic, a Vivian pokiwała głową. Weszliśmy schodami na piętro, ciągnąc za nami nasz bagaż. Po chwili stanęliśmy przed drewnianymi drzwiami, które otworzył Vic. Weszliśmy do środka i uśmiechnąłem się lekko. Pokój nastolatka. Na biurku bałagan, łóżko niepościelone, na ścianach plakaty zespołów i drużyn piłkarskich.
- Niczego nie ruszałaś, bardzo dobrze - Vic uśmiechnął się do mamy i pocałował ją w policzek.
- Wiedziałam, że pewnie byś się wściekł, gdybym zaczęła sprzątać. Ale pozwól mi chociaż zmienić pościel, proszę cię.
Vic skinął głową, a Vivian podeszła do łóżka i wzięła z niego poduszkę, kołdrę i prześcieradło.
- Rozpakujcie się i za piętnaście minut chcę was widzieć w kuchni na kolacji - powiedziała, idąc w stronę drzwi.- Adiós, chicos.
Po chwili zniknęła z pola naszego widzenia, a Vic zamknął za nią drzwi. Ja natomiast zacząłem rozglądać się po pokoju.
- Nie byłem tu od czasu, gdy wyjechałem na studia - powiedział, podchodząc do mnie od tyłu i obejmując mnie w pasie.- Miło znów tutaj być.
- Nie odwiedzałeś swojej rodziny od tego czasu? - zapytałem, chwytając jego dłonie spoczywające na moim brzuchu.- To przecież kupa czasu, zaczynasz ostatni rok.
- To raczej oni przyjeżdżali do mnie - odparł.- Do Cancun wróciłem dopiero w te wakacje, do pracy, którą straciłem. Ale to nieważne. Ważne jest to, że jesteś bezpieczny i twój zidiociały ojciec nic ci nie zrobi. To się liczy.
- Tylko przez ten tydzień... - mruknąłem i wtedy to we mnie uderzyło. Będę z Victorem jeszcze tylko tydzień, a potem będę musiał polecieć do domu. Vic zostanie w Meksyku, a ja będę musiał użerać się z moją homofobiczną rodziną. Nie chcę, żeby ten czas szybko zleciał. W ogóle nie chcę, żeby ten tydzień minął.- Twój ojciec mieszka tutaj, czy w hotelu? - zapytałem, gdy wyrwałem się ze swoich rozmyślań, wychodząc z objęć Vica i obracając się do niego.
- Mieszka tutaj, mama nie wytrzymałaby sama, jest zbyt towarzyską osobą. Przychodzi wieczorem. Zawsze jest pod telefonem.
Zaczęliśmy się rozpakowywać, a raczej Vic to robił, bo ja wiedziałem, że w moim przypadku to by było bez sensu. Po piętnastu minutach zeszliśmy po schodach do kuchni, gdzie krzątała się Vivian.
- No, nareszcie, siadać przy stole, zaraz dam wam quesadillas, siadać, siadać! - powiedziała, a my usiedliśmy obok siebie przy nakrytym już stole. Vivian położyła na nim dwa dzbanki, z sokiem pomarańczowym i wodą, a po chwili również półmisek z quesadillas i miseczki z salsą. Każdy nałożył trochę na mały talerz, nalał czegoś do picia do szklanki i w ciszy zaczęliśmy jeść. Przez kilka minut było słychać jedynie przeżuwanie i połykanie jedzenia, aż w końcu wszystko ucichło. Koniec jedzenia. Vivian siedziała naprzeciwko nas i wpatrywała się to we mnie, to w Vica. Chyba nadszedł czas na rozmowę.
- Jak się poznaliście? - zapytała, a Vic chwycił moją rękę pod stołem i lekko ją ścisnął, dając mi przy tym znać, że on coś wymyśli.
- Poznaliśmy się, gdy Kellin był na wycieczce w Meksyku, jeszcze podczas roku akademickiego - zaczął, a ja uniosłem nieco brwi w górę. Był niezłym kłamcą.- Zaprzyjaźniliśmy się, ale Kellin musiał wracać do Stanów. Dwa tygodnie temu przyleciał do Cancun na wakacje i od tego czasu jesteśmy razem.
Dobra historia, będę musiał ją zapamiętać.
- Więc dlaczego nie spędza  wakacji z familią w hotelu, tylko z tobą w twoim rodzinnym domu?
- Jego rodzina jest dosyć specyficzna, pokłócili się, wyrzucili go z apartamentu, więc go przygarnąłem. No i później już wiesz, co się stało.
- Tak, wiem - Vivian pokiwała głową.- Victorze, naprawdę nie możesz łamać nosów gościom hotelowym, tym bardziej,  gdy jesteś pracownikiem...
- Miałem powód... - mruknął mocniej ściskając moją dłoń.
- Komu złamałeś ten nos?
- Mojemu ojcu - odezwałem się w końcu, a piwne oczy Vivian spoczęły na mnie.
- Dlaczego? Victorze, to nie jest dobry start poznawania rodziny swojego chłopaka!
- Zasłużył na to... - warknął Vic, a ja zacząłem kciukiem gładzić jego dłoń, żeby się uspokoił.
- Nikt nie zasługuje na to, żeby łamać mu nos! - ton głosu Vivian stał się donośniejszy i już na pewno nie tak przyjazny jak wcześniej.
- To nie moja wina, że nie akceptuje swojego syna, bo jest gejem i wyzywa go od najgorszych! Ty nie wiesz co się tam działo, mama. Kellin pewnie stałby się kaleką, gdyby nadal z nim mieszkał.
Vivian ponownie spojrzała na mnie, a ja westchnąłem i po prostu pokiwałem głową.
- Mój ojciec jest po prostu...- zacząłem niepewnie i cicho.- Jest homofobem, nie oszukujmy się. I gdy dowiedział się, że jestem gejem, puściły mu nerwy i tak jakby... Wyrzekł się mnie.
Vivian westchnęła głośno i jej wyraz twarzy złagodniał. Wstała z krzesła, podeszła do mnie od tyłu i mocno mnie przytuliła, oplatając swoje ręce wokół mojej szyi. Pochyliła się nade mną i pocałowała czubek mojej głowy.
- Przykro mi, chico, tak bardzo mi przykro - powiedziała cicho.- Pamiętaj, idź przez życie z podniesioną głową. Bądź sobą, nikogo nie udawaj.
Wypuściła mnie ze swoich objęć, po czym położyła dłoń na ramieniu swojego syna.
- Wiesz co, Victorze, jednak dobrze zrobiłeś, że złamałeś mu ten nos.

Vivian była cholernie miłą osobą. Dała nam czystą pościel i ręczniki, na noc przygotowała nam jakieś meksykańskie ciasteczka i oczywiście ze śmiechem powiedziała, że nie będzie tolerować głośnego seksu pod tym dachem. O cichym nic nie mówiła. Siedzieliśmy na kanapie, oglądając meksykańską telewizję. Nic z tego nie rozumiałem, dlatego położyłem głowę na udach Vica i gapiłem się w telewizor jak głupi. Vivian poszła do sypialni, twierdząc, że zrobiło się już późno i tam poczeka na swojego męża. Zostawiła nas samych, co zupełnie nam odpowiadało.
- Mógłbyś mi chociaż tłumaczyć... - mruknąłem.
- Mogłeś nauczyć się hiszpańskiego.
- Viiiiiiiiiiiiiiic - jęknąłem, podniosłem się i usiadłem mu na kolanach, zasłaniając mu przy tym telewizor. Vic z niezadowoleniem mruknął coś pod nosem.
- Masz jakiś interes? - zapytał, unosząc brew w górę i uśmiechając się szelmowsko.
- Może i mam - wyszeptałem i nachyliłem się nad nim, żeby złożyć na jego ustach długi pocałunek. Vic zaczął poruszać swoimi wargami, dłonie ułożył na mojej talii. Błądziły po moim ciele, a ja wydałem z siebie cichy jęk. Vic zagryzł moją dolną wargę i spojrzał mi w oczy. Wiedziałem, co oznaczało to spojrzenie. Dokończenie tego, co przerwał nam jego ojciec jeszcze w hotelowym pokoju. Wyrwałem wargę z jego zębów, co było złym pomysłem, bo zaczęła mnie boleć.
- Tutaj? - wyszeptałem.
- Czemu nie. Kells, ściągaj koszu...
- Nic w tym salonie nie będzie ściągane - rozległ się znany już mi głos. Obaj spojrzeliśmy w stronę wejścia do salony, w którym stał ojciec Vica.
- Papaaaaaa - Vic jęknął i odchylił głowę do tyłu.- Zawsze nam przerywasz!
- O wybacz mi, że wróciłem do domu! - pan Fuentes przewrócił teatralnie oczami.- Nie siedźcie długi. A jak już chcecie coś ze sobą robić, to do pokoju, a nie tutaj.
Po godzinach pan Fuentes wydawał się o wiele przyjemniejszy. W ogóle nie dało się odczuć, że dzisiaj wyrzucił swojego syna z pracy i właśnie zobaczył, jak całował się i proponował seks synowi jego klienta. Ta rodzina chyba nie skończy mnie zaskakiwać.
- Chodź - powiedziałem, schodząc z kolan Vica i chwytając go za rękę. Wstał z kanapy i razem poszliśmy do jego sypialni, gdzie niemal od razu się do siebie, jakby to odpowiednio nazwać, przyssaliśmy.
- Co... powiesz na... Wspólny prysznic? - wymruczał pomiędzy pocałunkami, a ja pokiwałem głową. Szybko przemknęliśmy do łazienki, żeby nie zachowywać się zbyt głośno i nie zwrócić na siebie uwagi. Gdy znaleźliśmy się w łazience, Vic szybko zamknął drzwi na klucz i ściągnął z siebie koszulkę, która wylądowała na podłodze. Po chwili moja podzieliła jej los. Wpiłem się w jego wargi i zacząłem majstrować przy jego rozporku. Rozpiąłem zamek i zsunąłem z niego spodnie. On odrzucił je na bok i sam ściągnął ze mnie moje rurki. Równie szybko pozbyliśmy się swoich bokserek. Weszliśmy do obszernej kabiny prysznicowej i Vic odkręcił kurki. Strumień ciepłej, przyjemnej wody oblał nasze nagie ciała. Chwyciłem jego przyrodzenie i zacząłem w szybkim tempie poruszać po nim dłonią. Vic zamruczał z przyjemności i lekko musnął moje usta, po czym chwycił moje ramię, które popchnął nieco w dół, żebym zszedł na kolana, dając mi przy tym do zrozumienia, co mam zrobić. Gdy byłem już na klęczkach, jeszcze kilka razy poruszyłem po nim dłonią, po czym polizałem do od nasady po samą końcówkę, którą następnie zacząłem ssać. Jego najwyraźniej to nie wystarczyło i chwycił moje mokre już włosy, po czym nakierował moją głowę w dół. Zrobił to trochę za mocno i szybko, i o wiele za daleko, przez co trochę się zakrztusiłem, ale zacząłem poruszać głową w odpowiadającym mu rytmie. Łazienkę wypełniły jęki Vica i jego siarczyste przekleństwa, czasem po angielsku, czasem po hiszpańsku. W końcu mnie od siebie odciągnął, bo nie chciał skończyć za szybko. Wyprostowałem się, a on wpił się w moje usta, dłońmi błądząc po moim ciele. Jego wargi zjechały niżej, na moją żuchwę i szyję, która była moim czułym punktem, dlatego przeciągle jęknąłem. Vic chwycił moją męskość i poruszył kilka razy nadgarstkiem, po czym ją puścił i kolanem rozszerzył nieco moje nogi. Palcem zaczął okrążać moje wejście, aż w końcu wsunął go we mnie i wolno nim poruszał. Nie miał przy sobie lubrykanta, musiał zadowolić się jedynie wodą. Chwyciłem go jedną ręką, wokół szyi, gdy wsunął we mnie kolejny palec, a po chwili jeszcze  kolejny. Zginał je, zdecydowanie nimi poruszał, żeby jak najlepiej mnie przygotować. Mój oddech stał się szybki i przerywany. W końcu wyciągnął ze mnie palce i lekko pocałował.
- Wskakuj na mnie - mruknął, a ja dosłownie na niego skoczyłem.
Nogami oplotłem go w pasie, rękoma szyję, a on przygwoździł mnie do ściany. Jedną ręką trzymał moje uda, drugą nakierował swojego penisa, żeby móc we mnie wejść. Przy jednym ruchu bioder był już we mnie, a ja przeciągle jęknąłem, zamykając oczy i opierając tył głowy o zimną kafelkową ścianę prysznica. Vic chwycił moje drugie biodro i dał mi nieco ochłonąć, po czym zaczął powoli poruszać się w moim wnętrzu. Na początku, jak zwykle, bolało, ale po jakimś czasie ból musiał ustąpić przyjemności. Vic podkręcił tempo i natarczywie wpił się w moje usta. Nie mogłem przeciągnąć pocałunku, gdyż moje usta opuszczały głośne jęki i krzyki. Moje dłonie przeniosły się na silne ramiona chłopaka, które chwyciłem. Po chwili Vic szybko ze mnie wyszedł i uśmiechnął się słodko.
- Eeeeej! - jęknąłem niby to obrażony.
- Odwróć się, skarbie, pochyl i dłonie na ścianie.
Oo, czyli bawił się w takie coś. Zrobiłem, co kazał i wypiąłem się w jego stronę, a on szybkim ruchem we mnie wszedł. Odchyliłem głowę do tyłu i przymknąłem oczy. Chciałem cokolwiek chwycić, ale nie miałem jak. Vic szybko się we mnie wpychał i chwycił moje włosy, które ciągnął przy każdym pchnięciu.
- Boże... Kurwa, K-Kells - wydyszał.- Jesteś t-taki ci-ciasny.
Odpowiedziałem mu głośnym jękiem i zaskomlałem, gdy znów pociągnął mnie za włosy. Tym razem zrobił to mocniej, żebym się wyprostował i oparł się plecami o jego klatkę piersiową. On nie przestawał się poruszać, a ja poczułem, że trąca ten jeden czuły punkt wewnątrz mnie.
- V-Vic! - krzyknąłem i odwróciłem głowę, żeby móc go pocałować. Nasze wargi spotkały się w krótkim pocałunku, który przerwał Vic, głośno jęczący moje imię. Objął mnie ramieniem w talii i byłem mu wdzięczny, że to zrobił, bo miałem wrażenie, że moje nogi zaraz odmówią mi posłuszeństwa.
- V-Vic, zaraz... Zaraz... - wysapałem.
- Wiem, Kells, huh, wiem.
Chwycił moje przyrodzenie i szybko poruszał po nim dłonią, aż w końcu doszedłem na swój brzuch i trochę na ściankę prysznica. Nie musieliśmy się jednak martwić o bałagan, bo woda szybko go zmyła. Wyszedł ze mnie zanim doszedł, odwrócił mnie w swoją stronę i znów popchnął w dół. Oho, niech się tylko tak nie przyzwyczaja... Nakierował swojego penisa do moim ust, a ja szybko zacząłem poruszać głową, patrząc na niego z doły niewinnymi, niebieskimi oczami. Chwyciłem dłonią część, której nie obejmowały moje wargi i nadałem jej to samo tempo, w którym pracowała moja głowa. W końcu Vic jęknął głośno i wystrzelił w moje usta. Trochę spermy spłynęło po mojej brodzie, ale szybko ją otarłem i połknąłem resztę z moim ust. Podniosłem się z klęczek i niemal od razu Vic ujął moją twarz w swoje dłonie i długo mnie pocałował.
- Naprawdę cię lubię - wyszeptał, opierając swoje czoło o moje.- Bardziej niż tylko przyjaciela.
Uśmiechnąłem się na jego słowa.
- Niekomfortowo rozmawia mi się na takie tematy, gdy stoimy nadzy pod prysznicem, a ja właśnie zrobiłem ci laskę i połknąłem - odparłem ze śmiechem, a Vic mi zawtórował.
- Więc skończmy ten prysznic i przenieśmy się do pokoju.
Wzięliśmy ten właściwy prysznic, z łazienki wyszliśmy tylko w ręcznikach i szybko udaliśmy się do pokoju Vica, gdzie przebraliśmy się w nasze nocne zestawy. Weszliśmy do łóżka, przykryliśmy się kołdrą i leżeliśmy w siebie wtuleni.
- Wiesz Kells, tak sobie myślałem... - zaczął niepewnie.- Że po co udawać, że jesteśmy parą, skoro naprawdę możemy nią być?
Spojrzałem na niego, a w mojej głowie kłębiło się tysiące myśli. Ja i związek? Nie nadawałem się do tego. Tylko że to był Vic. Vic był idealny. Jeśli nie on miałby być moim pierwszym chłopakiem, to kto?
- Kellin? - jego głos wyrwał mnie z moich rozmyślać, a ja uśmiechnąłem się do niego i pokiwałem głową.
- Tak - powiedziałem tylko, a po chwili dodałem:- Mam chłopaka studenta-starucha, wow.
Vic zaśmiał się pogodnie i dał mi pstryczka w nos.
- Uważaj sobie, młody - odparł z uśmiechem.- Masz szczęście, ze jesteś taki idealny.
A wcale nie byłem.
____________________
Gdzieniegdzie w hiszpańskich tekstach powinny być akcenty i tak dalej, ale jestem leniem i nie chciało mi się kopiować z tablicy znaków.