Nowy rozdział! Odzywajcie się, robaczki, bardzo zależy mi na odzewie :)
_________________________
Nie wiem, co było gorsze - traktowanie mnie jak szmatę czy powietrze. Tak naprawdę w domu rozmawiałem jedynie z siostrami i przyjmowałem krótkie komendy od Toma, abym na przykład umył naczynia czy wyrzucił śmieci. Mama w ogóle się do mnie nie odzywała. Nie miałem pojęcia, czy była na mnie obrażona, czy po prostu zdenerwowana. Dobrze mówili, że kobiet nie da się zrozumieć i w takich momentach cieszyłem się, że jestem gejem. To nie zmieniało jednak faktu, że chciałbym, aby nasze relacje nie były napięte. Przecież to nie ja je zepsułem. To nie moja wina. To inni reagowali tak, jak nie powinni. To ja powinienem chodzić nadąsany, a nie oni. Miałem do tego pełne prawo, a zamiast tego zamartwiałem się tym, co czuje moja nietolerancyjna matka. To chyba ładnie z mojej strony, ale teraz niech ona się mną zainteresuje. I w końcu zaakceptuje.
Od randki minęło kilka dni. Były raczej ponure i nie mówiłem tu tylko o atmosferze panującej w domy. Zbliżał się koniec listopada i nawet w słonecznej Kalifornii zrobiło się chłodno i wietrznie. Dzisiejszy dzień również taki był. Gdy wyjrzałem przez okno, zobaczyłem drzewa kołyszące się na wietrze, który praktycznie łamał ich gałęzie i stwarzał duże niebezpieczeństwo dla przechodniów. Jak miałem dojść do szkoły w takich warunkach, nie zostając zmieciony przez wiatr? Nie było szans, abym spokojnie przeszedł przez taką pogodę, więc wybrałem numer Vica. Po kilku sygnałach usłyszałem jego głos.
- Hej, Kells, stało się coś? - zapytał.
- Nie. Po prostu zastanawiałem się, czy mógłbyś podwieźć mnie dzisiaj do szkoły.
- Czym?
Otworzyłem usta i zdałem sobie sprawę z tego, że Vic przecież nie miał samochodu. Cholera, to było trochę nietaktowne, ale po prostu zapomniałem, bo byłem przyzwyczajony do tego, że Vic zawsze miał pod ręką kluczyki samochodowe i mógł zawieźć mnie dosłownie wszędzie.
- Czyli jestem skazany na wichurę? - mruknąłem.
- Nie tylko ty, Kell, nie tylko ty - powiedział gorzko.- Do zobaczenia w szkole.
Pożegnałem się i schowałem telefon do kieszeni, po czym chwyciłem torbę i postanowiłem stawić czoła okropnej pogodzie. Bez pożegnania z rodziną, wyszedłem z domu i niemal od razu zostałem pozbawiony szerokiego pola widzenia, przez włosy na twarzy. Próbowałem odgarnąć je na bok, ale one i tak postanowiły współpracować z wiatrem i uprzykrzyć mi życie. Spomiędzy moich ust wydobyło się siarczyste przekleństwo, bo nie potrafiłem zareagować inaczej. Musiałem jednak ruszyć z miejsca, aby się nie spóźnić. Zapiąłem bluzę pod samą szyję, po czym ruszyłem przed siebie. Wiatr prawie mnie znosił, miałem wrażenie, że zaraz się przewrócę i złamię sobie nogę. W mojej głowie kłębiły się tylko i wyłącznie przekleństwa, bo wolałem siedzieć w ciepłym samochodzie Vica. Och, no tak. On nie miał samochodu.
Droga była trudna i chyba pierwszy raz w życiu odetchnąłem z ulga i ucieszyłem się, gdy zobaczyłem szkołę. Tam nie wiało, było ciepło i będę mógł ułożyć sobie włosy, ale przestały żyć własnym życiem. Przeszedłem przez parking, na którym nikogo nie było. Było za to pełno latającej wszędzie makulatury, bo uczniowie nie potrafili po sobie sprzątać. Tylko coś mi się nie zgadzało - rano zawsze był tu porządek, ponieważ nikt nigdy nie zdążył jeszcze nabrudzić. Więc co to za papiery i skąd się wzięły? Próbowałem jakiś złapać, ale wysmykiwały się spomiędzy moich palców. Z ziemi też nie było co ich zbierać, bo szybko zmieniały swoje położenie. Rozejrzałem się po parkingu. Były tu cztery samochody, więc wywnioskowałem, że ludzie zrezygnowali dzisiaj z wychodzenia z przytulnych domów. Też mogłem zostać, ale wolałem nie podpadać mamie.
Doszedłem do wejścia szkoły i gdy chciałem otworzyć drzwi, zatrzymał mnie krzyk nikogo innego jak Vica.
- Kellin, kurwa mać! - wrzasnął, a ja uniosłem brew i odwróciłem się do tyłu. Chyba nie był na mnie zły, prawda? Przecież nic nie zrobiłem.
- Co? - zapytałem, gdy stanął obok mnie.
Jego włosy były w podobnym stanie jak moje i niezadowolenie chłopaka było nader widoczne. Zobaczyłem, że w dłoni trzymał jedną z kartek, które chciałem wcześniej złapać.
- No zgadnij, co jest na tej kartce - mruknął.
- Powtórka z rozrywki? - westchnąłem, od razu domyślając się, co trzymał w ręce.
Chwyciłem papier i po prostu zamrugałem kilka razy oczami. Nie miałem już siły. Po prostu nie chciałem już bawić się w śledzenie nas, robienie nam zdjęć podczas seksu i rozrzucanie ich po szkole. To było nudne i niepokojące, a ja miałem ochotę po prostu usiąść na krawężniku, ukryć twarz we włosach i wszystko przeczekać.
- Nie mam siły, Vic - westchnąłem, obejmując go w pasie i kładąc głowę na jego klatce piersiowej.- Po prostu jestem tym zmęczony.
Vic położył dłoń na moich włosach i zaczął je gładzić. Wiedziałem, że jemu też musiało być ciężko, bo ludzie przyczepili się do niego bez powodu. Zresztą, czy mieli jakikolwiek powód, aby traktować tak i mnie? Nie mieli prawa tego robić, a jednak wszystko uchodziło im płazem i nadal nie wiadomo kto za tym wszystkim stoi.
Przymknąłem oczy i skupiłem się tylko na obecności Vica, jakby miało mi to pomóc w zapomnieniu o tym, co nieprzyjemne i przykre.
- Fuentes, Quinn, do gabinetu - otworzyłem oczy i zobaczyłem dyrektora.
No świetnie. teraz umrę. Dyrektor na pewno widział zdjęcia, cóż, przyszedł z parkingu, więc nie mógł ich nie zauważyć. Wyprostowałem się i chwyciłem Vica za rękę, po czym bez słowa weszliśmy do szkoły i od razu udaliśmy się do gabinetu. Dyrektor szedł za nami. Pamiętałem, jak ostatnim razem powiedział, że jeśli coś takiego powtórzy się jeszcze raz, wezwie rodziców do szkoły. Bałem się tego. Nie chciałem, aby mama wiedziała o tym, co się działo, ale najwyraźniej było to nieuniknione. Weszliśmy do odpowiedniego pomieszczenia i usiedliśmy na fotelach. Dyrektor spoczął za biurkiem, po czym wyciągnął z szuflady obszerną teczkę z naszym rocznikiem na okładce.
- Rodzice są w domu? - zapytał.- Victor?
- Tak, mają wolne, są w domu - mruknął.
- Kellin?
Na początku pomyślałem, że może powinienem skłamać i nie mówić, że mama ma dzisiaj nocny dyżur i aktualnie jest w domu, ale chyba nie warto było zmyślać w takiej sytuacji, bo prędzej czy później i tak wszystko się wyda.
- Mama jest - powiedziałem, przysuwając swój fotel bliżej do Vica, aby chwycić go za rękę.
Wtedy czułem, że nie jestem sam i mogłem zebrać w sobie nieco odwagi. Po prostu potrzebowałem Vica. Nie wiem, co bym bez niego zrobił.
Dyrektor zaczął przeglądać teczkę i zatrzymał się na literze F. Palcem odnalazł nazwisko Fuentes i chwycił słuchawkę telefonu, po czym wybrał numer do rodziców Vica.
- Dzień dobry, z tej strony James Eckley, dyrektor liceum Clairemont, dodzwoniłem się do domu państwa Fuentes? - odezwał się po chwili.- Cóż, dzwonię z prośbą i zapytaniem, czy zdołałaby pani przybyć do szkoły wraz ze swoim mężem?... Jak najszybciej, sprawa dotyczy pańskiego syna... Victora, nie Michaela. Michael był wyjątkowo porządny w tym tygodniu... W porządku, dziękuję i do zobaczenia.
Odłożył słuchawkę i zaczął przerzucać kartki, aby dotrzeć do mojego nazwiska. Gdy w końcu je znalazł, zmarszczył brwi i na mnie spojrzał.
- Pytałem już, dlaczego twoja mama nie nazywa się tak jak ty? - zapytał, ponownie chwytając słuchawkę.
- Jest po rozwodzie, to pytanie było nietaktowne - syknąłem, mocno zaciskając palce na dłoni Vica, który na mnie zerknął i przystawił palec wskazujący do ust. Okej, będę cicho i będę grzeczny.
Dyrektor odczekał chwilę, aż w końcu chrząknął i zaczął mówić.
- Witam, tutaj James Eckley, dyrektor liceum... Tak, chodzi o Kellina... Proszę się nie denerwować, nic takiego nie zrobił, po prostu potrzebuję pani obecności w pewnym spotkaniu... Przysięgam, nic nie przeskrobał... Proszę się uspokoić... W porządku, dziękuję i do zobaczenia.
Odłożył słuchawkę, po czym zamknął teczkę i schował ją do szuflady. Wiedziałem, że mama zareaguje w ten sposób. Nie ufała mi i od razu kojarzyła mnie z najgorszym. Jak miałem utrzymywać z nią dobre kontakty, gdy w większości to ona psuła nasze relacje? Mogła mi zaufać. Nie byłem złym człowiekiem.
- Wasi rodzice niedługo tu będą - oznajmił dyrektor.- W tym czasie czekam na wasze wyjaśnienia.
- To znowu nie my - odezwał się Vic.- Nie jesteśmy na tyle głupi, aby rozrzucać po parkingu zdjęcia, na których uprawiamy seks.
- Zresztą, możemy uprawiać sobie seks, jeśli chcemy i gdzie chcemy - wtrąciłem się szybko.- Za to ktoś nie może robić nam zdjęć, to naruszenie prywatności.
- Oczywiście, że tak - dyrektor skinął głową.- Więc może bezpieczniej byłoby, gdybyście, uch... Zbliżali się do siebie w zamkniętych i prywatnych miejscach?
- Seks na dworze jest fajny - wzruszyłem ramionami, a Vic ścisnął moją dłoń i spojrzał na mnie z dezaprobatą.
Okej, to chyba rzeczywiście było nie na miejscu, ale mówiłem prawdę. Dyrektor chyba nieco się speszył, bo nie był gotowy na moją bezpośredniość. dziwiłem się, dlaczego po tylu latach jeszcze się do tego nie przyzwyczaił.
Nie rozmawialiśmy już więcej. czekaliśmy na rodziców, którzy pojawili się w gabinecie po piętnastu minutach. Moja mama groźnie na mnie spojrzała, a ja spuściłem wzrok. Dyrektor szybko załatwił skądś więcej foteli i wszyscy byli gotowi na pogadankę.
- Dziękuję, że zdołali państwo przybyć - zaczął mężczyzna, po czym z kieszeni marynarki wyciągnął nic innego jak nasze zdjęcie. Na razie nie pokazywał go dorosłym. Musiał wprowadzić ich do zaistniałego problemu.- Dobrze, zacznijmy. Rozumiem, że pańscy synowie są już prawie dorośli i zaczynają żyć własnym życiem, które czasem wymyka się spod państwa kontroli...
- Nawet pan nie wie, jak bardzo się wymyka - wtrąciła się mama, patrząc na mnie złym wzrokiem.
- Więc postanowiłem o czymś państwo poinformować, o czym pewnie żadne z państwa nie miało pojęcia - mówił dalej, po czym położył zdjęcie na biurku.
Mama szybko na nie spojrzała, po czym zakryła twarz dłonią. Oczywiście, nie chciała patrzeć, jak jej syn jest pieprzony przez syna jej znajomych.
- Cóż, doskonale wiemy, że Vic i Kellin uprawiają ze sobą seks - powiedział spokojnie tata chłopaka. Uwielbiałem tego mężczyznę, naprawdę.- Jeśli sprawia im to przyjemność, to nie będziemy im tego zakazywać.
- Tu nie chodzi o to, panie Fuentes - westchnął dyrektor.- Otóż takie zdjęcia zostały rozrzucone po całym parkingu szkolnym. Nie przez pańskich synów, oczywiście, że nie. Obaj powiedzieli, że z nikim nie chcą dzielić się swoim życiem łóżkowym. I tu pojawia się problem, bo najwyraźniej ktoś chce dopiec i Kellinowi, i Vicowi. Nie wiem, czy to coś poważnego, czy nie, ale taka sytuacja zdarzyła się już drugi raz i nie mam pojęcia, kto to zrobił, podobnie jak chłopcy.
Siedzieliśmy w ciszy. Nie miałem zamiaru mówić im o anonimach i o tym, że po randce kilka dni temu ktoś chciał mnie zabrać i zgwałcić. Sprawy potoczyłyby się znacznie inaczej i nie wiem, jak to wpłynęłoby na dzisiejszą rozmowę. Na razie trzymajmy się wersji, że jedynym problemem były te zdjęcia.
- To jest liceum - odezwał się w końcu pan Fuentes.- Dzieciaki w liceum robią różne głupie rzeczy. Może z kimś się pokłócili, ktoś zrobił im zdjęcia i to była jego zemsta. Wydaje mi się, że nie jest to nic poważnego.
- Jak to nie jest? - powiedziała moja mama.- To jest bardzo poważne. Ktoś pokazuje, jak mój syn zachowuje się niemoralnie i zupełnie po niechrześcijańsku, to poważne! Ludzie będą patrzeć na niego w zupełnie inny sposób.
- Liso, wydaje mi się, że Kellinowi zupełnie to nie przeszkadza - stwierdziła pani Fuentes.
- Wszyscy wiedzą, że jestem gejem, więc co to za problem? - wzruszyłem ramionami.- O Vicu też wiedzą.
Mama prychnęła pod nosem i skrzyżowała ręce na piersiach. Nie obchodził ją fakt, że ktoś może mnie nie lubić i chce mi dopiec. Zajęła się jedynie wytknięciem mojej "bezbożności" o "niemoralności".
- Dopóki chłopcy są cali, nie ma się o co martwić, tak mi się wydaje - uśmiechnęła się mama Vica.- Interweniujmy, gdy ktoś złamie im nos czy skręci kark. To są poważne sprawy. A te zdjęcia... Wydaje mi się, że to liberalne figle. Wyrosną z tego.
Dyrektor skinął głową, po czym podziękował wszystkim i cała nasza piątka wyszła z jego gabinetu. Ani na chwilę nie puściłem dłoni Vica. Oczywiście musiała zauważyć to mama, która nie omieszkała się tego skomentować.
- I nawet w szkole? - prychnęła.- Ja się nie dziwię, dlaczego się na was uwzięli. Wszędzie siejecie wasz homoseksualizm, to niezdrowe.
- Słucham? - Vic zmarszczył brwi, podobnie jak jego rodzice.- Stwierdziła pani, że homoseksualizm to choroba?
- Oczywiście. Psychiczna.
- Liso, to kpiny - powiedziała pani Fuentes.
- I zupełna nieprawda - dodał jej mąż.- Mój syn nie jest chory, podobnie jak Kellin. Podniecają ich inne rzeczy.
- Wolałabym, aby jednak nie podniecały - warknęła mama.- Już dawno powinnam podjąć odpowiednie działania, aby ograniczyć to, co aktualnie się tu wyrabia. W głowie Kellina dzieją się niestworzone rzeczy, on sam jest zagubiony i nie wie co robić. Na dodatek ktoś miesza mu w tej głowie, przez co stacza się jeszcze bardziej. Tą osobą jest Victor.
Otworzyłem szeroko usta i spojrzałem na Vica, który niewzruszenie patrzył na moją mamę. Mimo, że pozornie zachowywał spokój, widziałem, że w środku cały wrzał. Gdyby tylko mógł, pewnie rzuciłby się na te kobietę, ale się powstrzymywał. Nie dziwiłem mu się. Przecież go obrażała. Na dodatek mówiła niepochlebnie na mój temat, a Vic przecież zawsze mnie bronił i nienawidził, gdy ktoś miał ze mną jakiś problem.
- Sugerujesz, że to przez naszego syna? - prychnął pan Fuentes.- Zapewniam cię, że Vic jest zdrowy, normalny i nie ma żadnych złych zamiarów. To samo mogę powiedzieć o Kellinie, to porządny chłopak i nie mam pojęcia, dlaczego nie potrafisz dojrzeć zalet we własnym synu.
- Potrafię! - oburzyła się mama.- Tylko, że nie zawsze. Jest ich mało, nie oszukujmy się.
- Masz czelność mówić tak przy swoim dziecku? Że ma mało zalet? - pani Fuentes zmarszczyła brwi.- Może to ty mieszasz mu w głowie. Sprawiasz, że przychodzi do Vica, bo on przynajmniej potrafi go docenić. Chce przebywać w naszym domu, bo zawsze zostanie tu ciepło przyjęty. Wydaje mi się, że powinnaś pogodzić się z tym, że nasi synowie są razem i żywią do siebie jakieś uczucia. Powinnaś ich wspierać, życzyć im wszystkiego najlepszego, aby ich związek trwał jak najdłużej.
- Nie jesteśmy razem - szepnął Vic, a ja spojrzałem na niego zranionym wzrokiem i pociągnąłem nosem.
Pewnie, dobijcie mnie jeszcze bardziej. Nie dość, że matka traktuje mnie jak śmiecia, to jeszcze Vic przypomina mi, że nie jest moim chłopakiem. Poczułem, jak w moich oczach zbierają się łzy, ale jeszcze nie pozwoliłem im spłynąć po policzkach. Musiałem chociaż udawać silnego.
- Mam dość tego wszystkiego - powiedziała ostro mama.- Mam dość aktualnego zachowania Kellina, jego schadzek z Victorem, jego wiecznych buntów. Widzę tylko jedno rozwiązanie w tej sprawie.
Wszyscy spojrzeli na nią pytająco, oczekując jej następnych słów. Bałem się, co wymyśli, bo była zła i nieprzewidywalna. Myślałem nad najgorszymi możliwościami, ale nie chciałem do nich dopuścić. Nie mogły się spełnić.
- Kellin nie powinien spotykać się z Victorem - rzekła, a ja jakby automatycznie objąłem chłopaka w pasie.- Ma na niego zły wpływ. Od teraz masz zakaz spotykania się z tym chłopakiem, puść go i zabieram cię do domu na poważną rozmowę.
- Nie! - krzyknąłem, mocniej wtulając się w Vica.- Nie zostawię go, nie rozumiesz tego?
- Najwyraźniej nie rozumiem - mruknęła.- Ale jakoś mnie to nie martwi. Nie możesz się z nim spotykać, nie będziecie się kontaktować. Żadnych schadzek, randek, telefonowania. Nie ma. Już nikt nie będzie mieszać ci w głowie.
Wtedy rozbeczałem się jak jakaś wrażliwa nastolatka i ukryłem twarz w koszulce Vica. Moja własna matka chce odciąć mnie od mojego jedynego źródła szczęścia. Widziała, jak płaczę i nawet nie skinęła palcem, aby mnie pocieszyć. Nienawidziłem jej. W ty momencie po prostu jej nie cierpiałem. Jak mogła tak po prostu zabronić mi się z nim spotykać? Bez uprzedniego wyjaśnienia wszystkiego, co ja trapiło? Przecież można było iść na jakiś kompromis. Nie miałem pojęcia jaki, jakikolwiek, byle mógłbym spotykać się z Victorem.
- Dalej, Kellin - podeszła do mnie i chwyciła za rękę, próbując odciągnąć od Vica, lecz ja chwyciłem go mocniej i nie miałem zamiaru puścić..
Chłopak wzmocnił swój uścisk, piorunując moją matkę wzrokiem. Jemu też nie było to na rękę, nawet jeśli chodziło tylko o seks. Kobieta puściła moje ramie i prychnęła pod nosem.
- Kellin - zaczęła ostrzegawczo.- Jeśli nie pójdziesz, spotkają cię o wiele gorsze konsekwencje.
- Po co ta szopka? - odezwał się nagle pan Fuentes, patrząc groźnie na mamę.- Dlaczego zabraniasz im się spotykać? Są prawie dorośli, niech będą razem, niech po prostu żyją, dopóki nie przytłacza ich ogrom obowiązków.
- Mogłam się tego spodziewać - mama parsknęła śmiechem.- Wasze metody wychowawcze są godne wyśmiania. Dajecie swoim synom o wiele za dużo wolnej woli i teraz ich niewychowanie wpływa na moje dziecko.
- Że niby nasi synowie są niewychowani?! - wybuchła pani Fuentes.- To porządni ludzie! Każdy ma wady, tu nawet wychowanie nie pomoże. Wychowałam dwóch wspaniałych synów i jestem z nich dumna, więc obrażając ich, obrażasz mnie i mojego męża.
- Wychowuję sześć córek i próbuję wychować syna, który mimo że jest najstarszy, sprawia najwięcej problemów - powiedziała, a ja schowałem twarz w koszulce Vica, którą moczyłem łzami. Nie chciałem na to patrzeć i nie chciałem też tego słuchać, ale najwyraźniej nie miałem innego wyboru.- Byłem na skraju najgorszego załamania.- Kategorycznie zabraniam, aby Kellin spotykał się z Victorem. To dla jego dobra. Może wtedy wyrosną z niego ludzie.
Pociągnąłem nosem i wyszedłem z objęć Vica. Bez zbędnych słów puściłem się pędem wzdłuż korytarza, nie zważając na krzyki dochodzące zza moich pleców. Musiałem być sam, aby w mojej głowie nie kumulowały się głosy i wszyscy chociaż na chwilę dali mi spokój. Wybiegłem ze szkoły i popędziłem przed siebie, w stronę centrum miasta. Potrzebowałem czegoś innego. Potrzebowałem skupienia i chusteczek oraz chwili na wyciągnięcie odpowiednich wniosków i odpowiedzenie na nurtujące mnie pytania. Potrzebowałem ciszy.
Od randki minęło kilka dni. Były raczej ponure i nie mówiłem tu tylko o atmosferze panującej w domy. Zbliżał się koniec listopada i nawet w słonecznej Kalifornii zrobiło się chłodno i wietrznie. Dzisiejszy dzień również taki był. Gdy wyjrzałem przez okno, zobaczyłem drzewa kołyszące się na wietrze, który praktycznie łamał ich gałęzie i stwarzał duże niebezpieczeństwo dla przechodniów. Jak miałem dojść do szkoły w takich warunkach, nie zostając zmieciony przez wiatr? Nie było szans, abym spokojnie przeszedł przez taką pogodę, więc wybrałem numer Vica. Po kilku sygnałach usłyszałem jego głos.
- Hej, Kells, stało się coś? - zapytał.
- Nie. Po prostu zastanawiałem się, czy mógłbyś podwieźć mnie dzisiaj do szkoły.
- Czym?
Otworzyłem usta i zdałem sobie sprawę z tego, że Vic przecież nie miał samochodu. Cholera, to było trochę nietaktowne, ale po prostu zapomniałem, bo byłem przyzwyczajony do tego, że Vic zawsze miał pod ręką kluczyki samochodowe i mógł zawieźć mnie dosłownie wszędzie.
- Czyli jestem skazany na wichurę? - mruknąłem.
- Nie tylko ty, Kell, nie tylko ty - powiedział gorzko.- Do zobaczenia w szkole.
Pożegnałem się i schowałem telefon do kieszeni, po czym chwyciłem torbę i postanowiłem stawić czoła okropnej pogodzie. Bez pożegnania z rodziną, wyszedłem z domu i niemal od razu zostałem pozbawiony szerokiego pola widzenia, przez włosy na twarzy. Próbowałem odgarnąć je na bok, ale one i tak postanowiły współpracować z wiatrem i uprzykrzyć mi życie. Spomiędzy moich ust wydobyło się siarczyste przekleństwo, bo nie potrafiłem zareagować inaczej. Musiałem jednak ruszyć z miejsca, aby się nie spóźnić. Zapiąłem bluzę pod samą szyję, po czym ruszyłem przed siebie. Wiatr prawie mnie znosił, miałem wrażenie, że zaraz się przewrócę i złamię sobie nogę. W mojej głowie kłębiły się tylko i wyłącznie przekleństwa, bo wolałem siedzieć w ciepłym samochodzie Vica. Och, no tak. On nie miał samochodu.
Droga była trudna i chyba pierwszy raz w życiu odetchnąłem z ulga i ucieszyłem się, gdy zobaczyłem szkołę. Tam nie wiało, było ciepło i będę mógł ułożyć sobie włosy, ale przestały żyć własnym życiem. Przeszedłem przez parking, na którym nikogo nie było. Było za to pełno latającej wszędzie makulatury, bo uczniowie nie potrafili po sobie sprzątać. Tylko coś mi się nie zgadzało - rano zawsze był tu porządek, ponieważ nikt nigdy nie zdążył jeszcze nabrudzić. Więc co to za papiery i skąd się wzięły? Próbowałem jakiś złapać, ale wysmykiwały się spomiędzy moich palców. Z ziemi też nie było co ich zbierać, bo szybko zmieniały swoje położenie. Rozejrzałem się po parkingu. Były tu cztery samochody, więc wywnioskowałem, że ludzie zrezygnowali dzisiaj z wychodzenia z przytulnych domów. Też mogłem zostać, ale wolałem nie podpadać mamie.
Doszedłem do wejścia szkoły i gdy chciałem otworzyć drzwi, zatrzymał mnie krzyk nikogo innego jak Vica.
- Kellin, kurwa mać! - wrzasnął, a ja uniosłem brew i odwróciłem się do tyłu. Chyba nie był na mnie zły, prawda? Przecież nic nie zrobiłem.
- Co? - zapytałem, gdy stanął obok mnie.
Jego włosy były w podobnym stanie jak moje i niezadowolenie chłopaka było nader widoczne. Zobaczyłem, że w dłoni trzymał jedną z kartek, które chciałem wcześniej złapać.
- No zgadnij, co jest na tej kartce - mruknął.
- Powtórka z rozrywki? - westchnąłem, od razu domyślając się, co trzymał w ręce.
Chwyciłem papier i po prostu zamrugałem kilka razy oczami. Nie miałem już siły. Po prostu nie chciałem już bawić się w śledzenie nas, robienie nam zdjęć podczas seksu i rozrzucanie ich po szkole. To było nudne i niepokojące, a ja miałem ochotę po prostu usiąść na krawężniku, ukryć twarz we włosach i wszystko przeczekać.
- Nie mam siły, Vic - westchnąłem, obejmując go w pasie i kładąc głowę na jego klatce piersiowej.- Po prostu jestem tym zmęczony.
Vic położył dłoń na moich włosach i zaczął je gładzić. Wiedziałem, że jemu też musiało być ciężko, bo ludzie przyczepili się do niego bez powodu. Zresztą, czy mieli jakikolwiek powód, aby traktować tak i mnie? Nie mieli prawa tego robić, a jednak wszystko uchodziło im płazem i nadal nie wiadomo kto za tym wszystkim stoi.
Przymknąłem oczy i skupiłem się tylko na obecności Vica, jakby miało mi to pomóc w zapomnieniu o tym, co nieprzyjemne i przykre.
- Fuentes, Quinn, do gabinetu - otworzyłem oczy i zobaczyłem dyrektora.
No świetnie. teraz umrę. Dyrektor na pewno widział zdjęcia, cóż, przyszedł z parkingu, więc nie mógł ich nie zauważyć. Wyprostowałem się i chwyciłem Vica za rękę, po czym bez słowa weszliśmy do szkoły i od razu udaliśmy się do gabinetu. Dyrektor szedł za nami. Pamiętałem, jak ostatnim razem powiedział, że jeśli coś takiego powtórzy się jeszcze raz, wezwie rodziców do szkoły. Bałem się tego. Nie chciałem, aby mama wiedziała o tym, co się działo, ale najwyraźniej było to nieuniknione. Weszliśmy do odpowiedniego pomieszczenia i usiedliśmy na fotelach. Dyrektor spoczął za biurkiem, po czym wyciągnął z szuflady obszerną teczkę z naszym rocznikiem na okładce.
- Rodzice są w domu? - zapytał.- Victor?
- Tak, mają wolne, są w domu - mruknął.
- Kellin?
Na początku pomyślałem, że może powinienem skłamać i nie mówić, że mama ma dzisiaj nocny dyżur i aktualnie jest w domu, ale chyba nie warto było zmyślać w takiej sytuacji, bo prędzej czy później i tak wszystko się wyda.
- Mama jest - powiedziałem, przysuwając swój fotel bliżej do Vica, aby chwycić go za rękę.
Wtedy czułem, że nie jestem sam i mogłem zebrać w sobie nieco odwagi. Po prostu potrzebowałem Vica. Nie wiem, co bym bez niego zrobił.
Dyrektor zaczął przeglądać teczkę i zatrzymał się na literze F. Palcem odnalazł nazwisko Fuentes i chwycił słuchawkę telefonu, po czym wybrał numer do rodziców Vica.
- Dzień dobry, z tej strony James Eckley, dyrektor liceum Clairemont, dodzwoniłem się do domu państwa Fuentes? - odezwał się po chwili.- Cóż, dzwonię z prośbą i zapytaniem, czy zdołałaby pani przybyć do szkoły wraz ze swoim mężem?... Jak najszybciej, sprawa dotyczy pańskiego syna... Victora, nie Michaela. Michael był wyjątkowo porządny w tym tygodniu... W porządku, dziękuję i do zobaczenia.
Odłożył słuchawkę i zaczął przerzucać kartki, aby dotrzeć do mojego nazwiska. Gdy w końcu je znalazł, zmarszczył brwi i na mnie spojrzał.
- Pytałem już, dlaczego twoja mama nie nazywa się tak jak ty? - zapytał, ponownie chwytając słuchawkę.
- Jest po rozwodzie, to pytanie było nietaktowne - syknąłem, mocno zaciskając palce na dłoni Vica, który na mnie zerknął i przystawił palec wskazujący do ust. Okej, będę cicho i będę grzeczny.
Dyrektor odczekał chwilę, aż w końcu chrząknął i zaczął mówić.
- Witam, tutaj James Eckley, dyrektor liceum... Tak, chodzi o Kellina... Proszę się nie denerwować, nic takiego nie zrobił, po prostu potrzebuję pani obecności w pewnym spotkaniu... Przysięgam, nic nie przeskrobał... Proszę się uspokoić... W porządku, dziękuję i do zobaczenia.
Odłożył słuchawkę, po czym zamknął teczkę i schował ją do szuflady. Wiedziałem, że mama zareaguje w ten sposób. Nie ufała mi i od razu kojarzyła mnie z najgorszym. Jak miałem utrzymywać z nią dobre kontakty, gdy w większości to ona psuła nasze relacje? Mogła mi zaufać. Nie byłem złym człowiekiem.
- Wasi rodzice niedługo tu będą - oznajmił dyrektor.- W tym czasie czekam na wasze wyjaśnienia.
- To znowu nie my - odezwał się Vic.- Nie jesteśmy na tyle głupi, aby rozrzucać po parkingu zdjęcia, na których uprawiamy seks.
- Zresztą, możemy uprawiać sobie seks, jeśli chcemy i gdzie chcemy - wtrąciłem się szybko.- Za to ktoś nie może robić nam zdjęć, to naruszenie prywatności.
- Oczywiście, że tak - dyrektor skinął głową.- Więc może bezpieczniej byłoby, gdybyście, uch... Zbliżali się do siebie w zamkniętych i prywatnych miejscach?
- Seks na dworze jest fajny - wzruszyłem ramionami, a Vic ścisnął moją dłoń i spojrzał na mnie z dezaprobatą.
Okej, to chyba rzeczywiście było nie na miejscu, ale mówiłem prawdę. Dyrektor chyba nieco się speszył, bo nie był gotowy na moją bezpośredniość. dziwiłem się, dlaczego po tylu latach jeszcze się do tego nie przyzwyczaił.
Nie rozmawialiśmy już więcej. czekaliśmy na rodziców, którzy pojawili się w gabinecie po piętnastu minutach. Moja mama groźnie na mnie spojrzała, a ja spuściłem wzrok. Dyrektor szybko załatwił skądś więcej foteli i wszyscy byli gotowi na pogadankę.
- Dziękuję, że zdołali państwo przybyć - zaczął mężczyzna, po czym z kieszeni marynarki wyciągnął nic innego jak nasze zdjęcie. Na razie nie pokazywał go dorosłym. Musiał wprowadzić ich do zaistniałego problemu.- Dobrze, zacznijmy. Rozumiem, że pańscy synowie są już prawie dorośli i zaczynają żyć własnym życiem, które czasem wymyka się spod państwa kontroli...
- Nawet pan nie wie, jak bardzo się wymyka - wtrąciła się mama, patrząc na mnie złym wzrokiem.
- Więc postanowiłem o czymś państwo poinformować, o czym pewnie żadne z państwa nie miało pojęcia - mówił dalej, po czym położył zdjęcie na biurku.
Mama szybko na nie spojrzała, po czym zakryła twarz dłonią. Oczywiście, nie chciała patrzeć, jak jej syn jest pieprzony przez syna jej znajomych.
- Cóż, doskonale wiemy, że Vic i Kellin uprawiają ze sobą seks - powiedział spokojnie tata chłopaka. Uwielbiałem tego mężczyznę, naprawdę.- Jeśli sprawia im to przyjemność, to nie będziemy im tego zakazywać.
- Tu nie chodzi o to, panie Fuentes - westchnął dyrektor.- Otóż takie zdjęcia zostały rozrzucone po całym parkingu szkolnym. Nie przez pańskich synów, oczywiście, że nie. Obaj powiedzieli, że z nikim nie chcą dzielić się swoim życiem łóżkowym. I tu pojawia się problem, bo najwyraźniej ktoś chce dopiec i Kellinowi, i Vicowi. Nie wiem, czy to coś poważnego, czy nie, ale taka sytuacja zdarzyła się już drugi raz i nie mam pojęcia, kto to zrobił, podobnie jak chłopcy.
Siedzieliśmy w ciszy. Nie miałem zamiaru mówić im o anonimach i o tym, że po randce kilka dni temu ktoś chciał mnie zabrać i zgwałcić. Sprawy potoczyłyby się znacznie inaczej i nie wiem, jak to wpłynęłoby na dzisiejszą rozmowę. Na razie trzymajmy się wersji, że jedynym problemem były te zdjęcia.
- To jest liceum - odezwał się w końcu pan Fuentes.- Dzieciaki w liceum robią różne głupie rzeczy. Może z kimś się pokłócili, ktoś zrobił im zdjęcia i to była jego zemsta. Wydaje mi się, że nie jest to nic poważnego.
- Jak to nie jest? - powiedziała moja mama.- To jest bardzo poważne. Ktoś pokazuje, jak mój syn zachowuje się niemoralnie i zupełnie po niechrześcijańsku, to poważne! Ludzie będą patrzeć na niego w zupełnie inny sposób.
- Liso, wydaje mi się, że Kellinowi zupełnie to nie przeszkadza - stwierdziła pani Fuentes.
- Wszyscy wiedzą, że jestem gejem, więc co to za problem? - wzruszyłem ramionami.- O Vicu też wiedzą.
Mama prychnęła pod nosem i skrzyżowała ręce na piersiach. Nie obchodził ją fakt, że ktoś może mnie nie lubić i chce mi dopiec. Zajęła się jedynie wytknięciem mojej "bezbożności" o "niemoralności".
- Dopóki chłopcy są cali, nie ma się o co martwić, tak mi się wydaje - uśmiechnęła się mama Vica.- Interweniujmy, gdy ktoś złamie im nos czy skręci kark. To są poważne sprawy. A te zdjęcia... Wydaje mi się, że to liberalne figle. Wyrosną z tego.
Dyrektor skinął głową, po czym podziękował wszystkim i cała nasza piątka wyszła z jego gabinetu. Ani na chwilę nie puściłem dłoni Vica. Oczywiście musiała zauważyć to mama, która nie omieszkała się tego skomentować.
- I nawet w szkole? - prychnęła.- Ja się nie dziwię, dlaczego się na was uwzięli. Wszędzie siejecie wasz homoseksualizm, to niezdrowe.
- Słucham? - Vic zmarszczył brwi, podobnie jak jego rodzice.- Stwierdziła pani, że homoseksualizm to choroba?
- Oczywiście. Psychiczna.
- Liso, to kpiny - powiedziała pani Fuentes.
- I zupełna nieprawda - dodał jej mąż.- Mój syn nie jest chory, podobnie jak Kellin. Podniecają ich inne rzeczy.
- Wolałabym, aby jednak nie podniecały - warknęła mama.- Już dawno powinnam podjąć odpowiednie działania, aby ograniczyć to, co aktualnie się tu wyrabia. W głowie Kellina dzieją się niestworzone rzeczy, on sam jest zagubiony i nie wie co robić. Na dodatek ktoś miesza mu w tej głowie, przez co stacza się jeszcze bardziej. Tą osobą jest Victor.
Otworzyłem szeroko usta i spojrzałem na Vica, który niewzruszenie patrzył na moją mamę. Mimo, że pozornie zachowywał spokój, widziałem, że w środku cały wrzał. Gdyby tylko mógł, pewnie rzuciłby się na te kobietę, ale się powstrzymywał. Nie dziwiłem mu się. Przecież go obrażała. Na dodatek mówiła niepochlebnie na mój temat, a Vic przecież zawsze mnie bronił i nienawidził, gdy ktoś miał ze mną jakiś problem.
- Sugerujesz, że to przez naszego syna? - prychnął pan Fuentes.- Zapewniam cię, że Vic jest zdrowy, normalny i nie ma żadnych złych zamiarów. To samo mogę powiedzieć o Kellinie, to porządny chłopak i nie mam pojęcia, dlaczego nie potrafisz dojrzeć zalet we własnym synu.
- Potrafię! - oburzyła się mama.- Tylko, że nie zawsze. Jest ich mało, nie oszukujmy się.
- Masz czelność mówić tak przy swoim dziecku? Że ma mało zalet? - pani Fuentes zmarszczyła brwi.- Może to ty mieszasz mu w głowie. Sprawiasz, że przychodzi do Vica, bo on przynajmniej potrafi go docenić. Chce przebywać w naszym domu, bo zawsze zostanie tu ciepło przyjęty. Wydaje mi się, że powinnaś pogodzić się z tym, że nasi synowie są razem i żywią do siebie jakieś uczucia. Powinnaś ich wspierać, życzyć im wszystkiego najlepszego, aby ich związek trwał jak najdłużej.
- Nie jesteśmy razem - szepnął Vic, a ja spojrzałem na niego zranionym wzrokiem i pociągnąłem nosem.
Pewnie, dobijcie mnie jeszcze bardziej. Nie dość, że matka traktuje mnie jak śmiecia, to jeszcze Vic przypomina mi, że nie jest moim chłopakiem. Poczułem, jak w moich oczach zbierają się łzy, ale jeszcze nie pozwoliłem im spłynąć po policzkach. Musiałem chociaż udawać silnego.
- Mam dość tego wszystkiego - powiedziała ostro mama.- Mam dość aktualnego zachowania Kellina, jego schadzek z Victorem, jego wiecznych buntów. Widzę tylko jedno rozwiązanie w tej sprawie.
Wszyscy spojrzeli na nią pytająco, oczekując jej następnych słów. Bałem się, co wymyśli, bo była zła i nieprzewidywalna. Myślałem nad najgorszymi możliwościami, ale nie chciałem do nich dopuścić. Nie mogły się spełnić.
- Kellin nie powinien spotykać się z Victorem - rzekła, a ja jakby automatycznie objąłem chłopaka w pasie.- Ma na niego zły wpływ. Od teraz masz zakaz spotykania się z tym chłopakiem, puść go i zabieram cię do domu na poważną rozmowę.
- Nie! - krzyknąłem, mocniej wtulając się w Vica.- Nie zostawię go, nie rozumiesz tego?
- Najwyraźniej nie rozumiem - mruknęła.- Ale jakoś mnie to nie martwi. Nie możesz się z nim spotykać, nie będziecie się kontaktować. Żadnych schadzek, randek, telefonowania. Nie ma. Już nikt nie będzie mieszać ci w głowie.
Wtedy rozbeczałem się jak jakaś wrażliwa nastolatka i ukryłem twarz w koszulce Vica. Moja własna matka chce odciąć mnie od mojego jedynego źródła szczęścia. Widziała, jak płaczę i nawet nie skinęła palcem, aby mnie pocieszyć. Nienawidziłem jej. W ty momencie po prostu jej nie cierpiałem. Jak mogła tak po prostu zabronić mi się z nim spotykać? Bez uprzedniego wyjaśnienia wszystkiego, co ja trapiło? Przecież można było iść na jakiś kompromis. Nie miałem pojęcia jaki, jakikolwiek, byle mógłbym spotykać się z Victorem.
- Dalej, Kellin - podeszła do mnie i chwyciła za rękę, próbując odciągnąć od Vica, lecz ja chwyciłem go mocniej i nie miałem zamiaru puścić..
Chłopak wzmocnił swój uścisk, piorunując moją matkę wzrokiem. Jemu też nie było to na rękę, nawet jeśli chodziło tylko o seks. Kobieta puściła moje ramie i prychnęła pod nosem.
- Kellin - zaczęła ostrzegawczo.- Jeśli nie pójdziesz, spotkają cię o wiele gorsze konsekwencje.
- Po co ta szopka? - odezwał się nagle pan Fuentes, patrząc groźnie na mamę.- Dlaczego zabraniasz im się spotykać? Są prawie dorośli, niech będą razem, niech po prostu żyją, dopóki nie przytłacza ich ogrom obowiązków.
- Mogłam się tego spodziewać - mama parsknęła śmiechem.- Wasze metody wychowawcze są godne wyśmiania. Dajecie swoim synom o wiele za dużo wolnej woli i teraz ich niewychowanie wpływa na moje dziecko.
- Że niby nasi synowie są niewychowani?! - wybuchła pani Fuentes.- To porządni ludzie! Każdy ma wady, tu nawet wychowanie nie pomoże. Wychowałam dwóch wspaniałych synów i jestem z nich dumna, więc obrażając ich, obrażasz mnie i mojego męża.
- Wychowuję sześć córek i próbuję wychować syna, który mimo że jest najstarszy, sprawia najwięcej problemów - powiedziała, a ja schowałem twarz w koszulce Vica, którą moczyłem łzami. Nie chciałem na to patrzeć i nie chciałem też tego słuchać, ale najwyraźniej nie miałem innego wyboru.- Byłem na skraju najgorszego załamania.- Kategorycznie zabraniam, aby Kellin spotykał się z Victorem. To dla jego dobra. Może wtedy wyrosną z niego ludzie.
Pociągnąłem nosem i wyszedłem z objęć Vica. Bez zbędnych słów puściłem się pędem wzdłuż korytarza, nie zważając na krzyki dochodzące zza moich pleców. Musiałem być sam, aby w mojej głowie nie kumulowały się głosy i wszyscy chociaż na chwilę dali mi spokój. Wybiegłem ze szkoły i popędziłem przed siebie, w stronę centrum miasta. Potrzebowałem czegoś innego. Potrzebowałem skupienia i chusteczek oraz chwili na wyciągnięcie odpowiednich wniosków i odpowiedzenie na nurtujące mnie pytania. Potrzebowałem ciszy.