poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Rozdział XVII

Nowy rozdział! Odzywajcie się, robaczki, bardzo zależy mi na odzewie :)
_________________________
Nie wiem, co było gorsze - traktowanie mnie jak szmatę czy powietrze. Tak naprawdę w domu rozmawiałem jedynie z siostrami i przyjmowałem krótkie komendy od Toma, abym na przykład umył naczynia czy wyrzucił śmieci. Mama w ogóle się do mnie nie odzywała. Nie miałem pojęcia, czy była na mnie obrażona, czy po prostu zdenerwowana. Dobrze mówili, że kobiet nie da się zrozumieć i w takich momentach cieszyłem się, że jestem gejem. To nie zmieniało jednak faktu, że chciałbym, aby nasze relacje nie były napięte. Przecież to nie ja je zepsułem. To nie moja wina. To inni reagowali tak, jak nie powinni. To ja powinienem chodzić nadąsany, a nie oni. Miałem do tego pełne prawo, a zamiast tego zamartwiałem się tym, co czuje moja nietolerancyjna matka. To chyba ładnie z mojej strony, ale teraz niech ona się mną zainteresuje. I w końcu zaakceptuje.
Od randki minęło kilka dni. Były raczej ponure i nie mówiłem tu tylko o atmosferze panującej w domy. Zbliżał się koniec listopada i nawet w słonecznej Kalifornii zrobiło się chłodno i wietrznie. Dzisiejszy dzień również taki był. Gdy wyjrzałem przez okno, zobaczyłem drzewa kołyszące się na wietrze, który praktycznie łamał ich gałęzie i stwarzał duże niebezpieczeństwo dla przechodniów. Jak miałem dojść do szkoły w takich warunkach, nie zostając zmieciony przez wiatr? Nie było szans, abym spokojnie przeszedł przez taką pogodę, więc wybrałem numer Vica. Po kilku sygnałach usłyszałem jego głos.
- Hej, Kells, stało się coś? - zapytał.
- Nie. Po prostu zastanawiałem się, czy mógłbyś podwieźć mnie dzisiaj do szkoły.
- Czym?
Otworzyłem usta i zdałem sobie sprawę z tego, że Vic przecież nie miał samochodu. Cholera, to było trochę nietaktowne, ale po prostu zapomniałem, bo byłem przyzwyczajony do tego, że Vic zawsze miał pod ręką kluczyki samochodowe i mógł zawieźć mnie dosłownie wszędzie.
- Czyli jestem skazany na wichurę? - mruknąłem.
- Nie tylko ty, Kell, nie tylko ty - powiedział gorzko.- Do zobaczenia w szkole.
Pożegnałem się i schowałem telefon do kieszeni, po czym chwyciłem torbę i postanowiłem stawić czoła okropnej pogodzie. Bez pożegnania z rodziną, wyszedłem z domu i niemal od razu zostałem pozbawiony szerokiego pola widzenia, przez włosy na twarzy. Próbowałem odgarnąć je na bok, ale one i tak postanowiły współpracować z wiatrem i uprzykrzyć mi życie. Spomiędzy moich ust wydobyło się siarczyste przekleństwo, bo nie potrafiłem zareagować inaczej. Musiałem jednak ruszyć z miejsca, aby się nie spóźnić. Zapiąłem bluzę pod samą szyję, po czym ruszyłem przed siebie. Wiatr prawie mnie znosił, miałem wrażenie, że zaraz się przewrócę i złamię sobie nogę. W mojej głowie kłębiły się tylko i wyłącznie przekleństwa, bo wolałem siedzieć w ciepłym samochodzie Vica. Och, no tak. On nie miał samochodu.
Droga była trudna i chyba pierwszy raz w życiu odetchnąłem z ulga i ucieszyłem się, gdy zobaczyłem szkołę. Tam nie wiało, było ciepło i będę mógł ułożyć sobie włosy, ale przestały żyć własnym życiem. Przeszedłem przez parking, na którym nikogo nie było. Było za to pełno latającej wszędzie makulatury, bo uczniowie nie potrafili po sobie sprzątać. Tylko coś mi się nie zgadzało - rano zawsze był tu porządek, ponieważ nikt nigdy nie zdążył jeszcze nabrudzić. Więc co to za papiery i skąd się wzięły? Próbowałem jakiś złapać, ale wysmykiwały się spomiędzy moich palców. Z ziemi też nie było co ich zbierać, bo szybko zmieniały swoje położenie. Rozejrzałem się po parkingu. Były tu cztery samochody, więc wywnioskowałem, że ludzie zrezygnowali dzisiaj z wychodzenia z przytulnych domów. Też mogłem zostać, ale wolałem nie podpadać mamie.
Doszedłem do wejścia szkoły i gdy chciałem otworzyć drzwi, zatrzymał mnie krzyk nikogo innego jak Vica.
- Kellin, kurwa mać! - wrzasnął, a ja uniosłem brew i odwróciłem się do tyłu. Chyba nie był na mnie zły, prawda? Przecież nic nie zrobiłem.
- Co? - zapytałem, gdy stanął obok mnie.
Jego włosy były w podobnym stanie jak moje i niezadowolenie chłopaka było nader widoczne. Zobaczyłem, że w dłoni trzymał jedną z kartek, które chciałem wcześniej złapać.
- No zgadnij, co jest na tej kartce - mruknął.
- Powtórka z rozrywki? - westchnąłem, od razu domyślając się, co trzymał w ręce.
Chwyciłem papier i po prostu zamrugałem kilka razy oczami. Nie miałem już siły. Po prostu nie chciałem już bawić się w śledzenie nas, robienie nam zdjęć podczas seksu i rozrzucanie ich po szkole. To było nudne i niepokojące, a ja miałem ochotę po prostu usiąść na krawężniku, ukryć twarz we włosach i wszystko przeczekać.
- Nie mam siły, Vic - westchnąłem, obejmując go w pasie i kładąc głowę na jego klatce piersiowej.- Po prostu jestem tym zmęczony.
Vic położył dłoń na moich włosach i zaczął je gładzić. Wiedziałem, że jemu też musiało być ciężko, bo ludzie przyczepili się do niego bez powodu. Zresztą, czy mieli jakikolwiek powód, aby traktować tak i mnie? Nie mieli prawa tego robić, a jednak wszystko uchodziło im płazem i nadal nie wiadomo kto za tym wszystkim stoi.
Przymknąłem oczy i skupiłem się tylko na obecności Vica, jakby miało mi to pomóc w zapomnieniu o tym, co nieprzyjemne i przykre.
- Fuentes, Quinn, do gabinetu - otworzyłem oczy i zobaczyłem dyrektora.
No świetnie. teraz umrę. Dyrektor na pewno widział zdjęcia, cóż, przyszedł z parkingu, więc nie mógł ich nie zauważyć. Wyprostowałem się i chwyciłem Vica za rękę, po czym bez słowa weszliśmy do szkoły i od razu udaliśmy się do gabinetu. Dyrektor szedł za nami. Pamiętałem, jak ostatnim razem powiedział, że jeśli coś takiego powtórzy się jeszcze raz, wezwie rodziców do szkoły. Bałem się tego. Nie chciałem, aby mama wiedziała o tym, co się działo, ale najwyraźniej było to nieuniknione. Weszliśmy do odpowiedniego pomieszczenia i usiedliśmy na fotelach. Dyrektor spoczął za biurkiem, po czym wyciągnął z szuflady obszerną teczkę z naszym rocznikiem na okładce.
- Rodzice są w domu? - zapytał.- Victor?
- Tak, mają wolne, są w domu - mruknął.
- Kellin?
Na początku pomyślałem, że może powinienem skłamać i nie mówić, że mama ma dzisiaj nocny dyżur i aktualnie jest w domu, ale chyba nie warto było zmyślać w takiej sytuacji, bo prędzej czy później i tak wszystko się wyda.
- Mama jest - powiedziałem, przysuwając swój fotel bliżej do Vica, aby chwycić go za rękę.
Wtedy czułem, że nie jestem sam i mogłem zebrać w sobie nieco odwagi. Po prostu potrzebowałem Vica. Nie wiem, co bym bez niego zrobił.
Dyrektor zaczął przeglądać teczkę i zatrzymał się na literze F. Palcem odnalazł nazwisko Fuentes i chwycił słuchawkę telefonu, po czym wybrał numer do rodziców Vica.
- Dzień dobry, z tej strony James Eckley, dyrektor liceum Clairemont, dodzwoniłem się do domu państwa Fuentes? - odezwał się po chwili.- Cóż, dzwonię z prośbą i zapytaniem, czy zdołałaby pani przybyć do szkoły wraz ze swoim mężem?... Jak najszybciej, sprawa dotyczy pańskiego syna... Victora, nie Michaela. Michael był wyjątkowo porządny w tym tygodniu... W porządku, dziękuję i do zobaczenia.
Odłożył słuchawkę i zaczął przerzucać kartki, aby dotrzeć do mojego nazwiska. Gdy w końcu je znalazł, zmarszczył brwi i na mnie spojrzał.
- Pytałem już, dlaczego twoja mama nie nazywa się tak jak ty? - zapytał, ponownie chwytając słuchawkę.
- Jest po rozwodzie, to pytanie było nietaktowne - syknąłem, mocno zaciskając palce na dłoni Vica, który na mnie zerknął i przystawił palec wskazujący do ust. Okej, będę cicho i będę grzeczny.
Dyrektor odczekał chwilę, aż w końcu chrząknął i zaczął mówić.
- Witam, tutaj James Eckley, dyrektor liceum... Tak, chodzi o Kellina... Proszę się nie denerwować, nic takiego nie zrobił, po prostu potrzebuję pani obecności w pewnym spotkaniu... Przysięgam, nic nie przeskrobał... Proszę się uspokoić... W porządku, dziękuję i do zobaczenia.
Odłożył słuchawkę, po czym zamknął teczkę i schował ją do szuflady. Wiedziałem, że mama zareaguje w ten sposób. Nie ufała mi i od razu kojarzyła mnie z najgorszym. Jak miałem utrzymywać z nią dobre kontakty, gdy w większości to ona psuła nasze relacje? Mogła mi zaufać. Nie byłem złym człowiekiem.
- Wasi rodzice niedługo tu będą - oznajmił dyrektor.- W tym czasie czekam na wasze wyjaśnienia.
- To znowu nie my - odezwał się Vic.- Nie jesteśmy na tyle głupi, aby rozrzucać po parkingu zdjęcia, na których uprawiamy seks.
- Zresztą, możemy uprawiać sobie seks, jeśli chcemy i gdzie chcemy - wtrąciłem się szybko.- Za to ktoś nie może robić nam zdjęć, to naruszenie prywatności.
- Oczywiście, że tak - dyrektor skinął głową.- Więc może bezpieczniej byłoby, gdybyście, uch... Zbliżali się do siebie w zamkniętych i prywatnych miejscach?
- Seks na dworze jest fajny - wzruszyłem ramionami, a Vic ścisnął moją dłoń i spojrzał na mnie z dezaprobatą.
Okej, to chyba rzeczywiście było nie na miejscu, ale mówiłem prawdę. Dyrektor chyba nieco się speszył, bo nie był gotowy na moją bezpośredniość. dziwiłem się, dlaczego po tylu latach jeszcze się do tego nie przyzwyczaił.
Nie rozmawialiśmy już więcej. czekaliśmy na rodziców, którzy pojawili się w gabinecie po piętnastu minutach. Moja mama groźnie na mnie spojrzała, a ja spuściłem wzrok. Dyrektor szybko załatwił skądś więcej foteli i wszyscy byli gotowi na pogadankę.
- Dziękuję, że zdołali państwo przybyć - zaczął mężczyzna, po czym z kieszeni marynarki wyciągnął nic innego jak nasze zdjęcie. Na razie nie pokazywał go dorosłym. Musiał wprowadzić ich do zaistniałego problemu.-  Dobrze, zacznijmy. Rozumiem, że pańscy synowie są już prawie dorośli i zaczynają żyć własnym życiem, które czasem wymyka się spod państwa kontroli...
- Nawet pan nie wie, jak bardzo się wymyka - wtrąciła się mama, patrząc na mnie złym wzrokiem.
- Więc postanowiłem o czymś państwo poinformować, o czym pewnie żadne z państwa nie miało pojęcia - mówił dalej, po czym położył zdjęcie na biurku.
Mama szybko na nie spojrzała, po czym zakryła twarz dłonią. Oczywiście, nie chciała patrzeć, jak jej syn jest pieprzony przez syna jej znajomych.
- Cóż, doskonale wiemy, że Vic i Kellin uprawiają ze sobą seks - powiedział spokojnie tata chłopaka. Uwielbiałem tego mężczyznę, naprawdę.- Jeśli sprawia im to przyjemność, to nie będziemy im tego zakazywać.
- Tu nie chodzi o to, panie Fuentes - westchnął dyrektor.- Otóż takie zdjęcia zostały rozrzucone po całym parkingu szkolnym. Nie przez pańskich synów, oczywiście, że nie. Obaj powiedzieli, że z nikim nie chcą dzielić się swoim życiem łóżkowym. I tu pojawia się problem, bo najwyraźniej ktoś chce dopiec i Kellinowi, i Vicowi. Nie wiem, czy to coś poważnego, czy nie, ale taka sytuacja zdarzyła się już drugi raz i nie mam pojęcia, kto to zrobił, podobnie jak chłopcy.
Siedzieliśmy w ciszy. Nie miałem zamiaru mówić im o anonimach i o tym, że po randce kilka dni temu ktoś chciał mnie zabrać i zgwałcić. Sprawy potoczyłyby się znacznie inaczej i nie wiem, jak to wpłynęłoby na dzisiejszą rozmowę. Na razie trzymajmy się wersji, że jedynym problemem były te zdjęcia.
- To jest liceum - odezwał się w końcu pan Fuentes.- Dzieciaki w liceum robią różne głupie rzeczy. Może z kimś się pokłócili, ktoś zrobił im zdjęcia i to była jego zemsta. Wydaje mi się, że nie jest to nic poważnego.
- Jak to nie jest? - powiedziała moja mama.- To jest bardzo poważne. Ktoś pokazuje, jak mój syn zachowuje się niemoralnie i zupełnie po niechrześcijańsku, to poważne! Ludzie będą patrzeć na niego w zupełnie inny sposób.
- Liso, wydaje mi się, że Kellinowi zupełnie to nie przeszkadza - stwierdziła pani Fuentes.
- Wszyscy wiedzą, że jestem gejem, więc co to za problem? - wzruszyłem ramionami.- O Vicu też wiedzą.
Mama prychnęła pod nosem i skrzyżowała ręce na piersiach. Nie obchodził ją fakt, że ktoś może mnie nie lubić i chce mi dopiec. Zajęła się jedynie wytknięciem mojej "bezbożności" o "niemoralności".
- Dopóki chłopcy są cali, nie ma się o co martwić, tak mi się wydaje - uśmiechnęła się mama Vica.- Interweniujmy, gdy ktoś złamie im nos czy skręci kark. To są poważne sprawy. A te zdjęcia... Wydaje mi się, że to liberalne figle. Wyrosną z tego.
Dyrektor skinął głową, po czym podziękował wszystkim i cała nasza piątka wyszła z jego gabinetu. Ani na chwilę nie puściłem dłoni Vica. Oczywiście musiała zauważyć to mama, która nie omieszkała się tego skomentować.
- I nawet w szkole? - prychnęła.- Ja się nie dziwię, dlaczego się na was uwzięli. Wszędzie siejecie wasz homoseksualizm, to niezdrowe.
- Słucham? - Vic zmarszczył brwi, podobnie jak jego rodzice.- Stwierdziła pani, że homoseksualizm to choroba?
- Oczywiście. Psychiczna.
- Liso, to kpiny - powiedziała pani Fuentes.
- I zupełna nieprawda - dodał jej mąż.- Mój syn nie jest chory, podobnie jak Kellin. Podniecają ich inne rzeczy.
- Wolałabym, aby jednak nie podniecały - warknęła mama.- Już dawno powinnam podjąć odpowiednie działania, aby ograniczyć to, co aktualnie się tu wyrabia. W głowie Kellina dzieją się niestworzone rzeczy, on sam jest zagubiony i nie wie co robić. Na dodatek ktoś miesza mu w tej głowie, przez co stacza się jeszcze bardziej. Tą osobą jest Victor.
Otworzyłem szeroko usta i spojrzałem na Vica, który niewzruszenie patrzył na moją mamę. Mimo, że pozornie zachowywał spokój, widziałem, że w środku cały wrzał. Gdyby tylko mógł, pewnie rzuciłby się na te kobietę, ale się powstrzymywał. Nie dziwiłem mu się. Przecież go obrażała. Na dodatek mówiła niepochlebnie na mój temat, a Vic przecież zawsze mnie bronił i nienawidził, gdy ktoś miał ze mną jakiś problem.
- Sugerujesz, że to przez naszego syna? - prychnął pan Fuentes.- Zapewniam cię, że Vic jest zdrowy, normalny i nie ma żadnych złych zamiarów. To samo mogę powiedzieć o Kellinie, to porządny chłopak i nie mam pojęcia, dlaczego nie potrafisz dojrzeć zalet we własnym synu.
- Potrafię! - oburzyła się mama.- Tylko, że nie zawsze. Jest ich mało, nie oszukujmy się.
- Masz czelność mówić tak przy swoim dziecku? Że ma mało zalet? - pani Fuentes zmarszczyła brwi.- Może to ty mieszasz mu w głowie. Sprawiasz, że przychodzi do Vica, bo on przynajmniej potrafi go docenić. Chce przebywać w naszym domu, bo zawsze zostanie tu ciepło przyjęty. Wydaje mi się, że powinnaś pogodzić się z tym, że nasi synowie są razem i żywią do siebie jakieś uczucia. Powinnaś ich wspierać, życzyć im wszystkiego najlepszego, aby ich związek trwał jak najdłużej.
- Nie jesteśmy razem - szepnął Vic, a ja spojrzałem na niego zranionym wzrokiem i pociągnąłem nosem.
Pewnie, dobijcie mnie jeszcze bardziej. Nie dość, że matka traktuje mnie jak śmiecia, to jeszcze Vic przypomina mi, że nie jest moim chłopakiem. Poczułem, jak w moich oczach zbierają się łzy, ale jeszcze nie pozwoliłem im spłynąć po policzkach. Musiałem chociaż udawać silnego.
- Mam dość tego wszystkiego - powiedziała ostro mama.- Mam dość aktualnego zachowania Kellina, jego schadzek z Victorem, jego wiecznych buntów. Widzę tylko jedno rozwiązanie w tej sprawie.
Wszyscy spojrzeli na nią pytająco, oczekując jej następnych słów. Bałem się, co wymyśli, bo była zła i nieprzewidywalna. Myślałem nad najgorszymi możliwościami, ale nie chciałem do nich dopuścić. Nie mogły się spełnić.
- Kellin nie powinien spotykać się z Victorem - rzekła, a ja jakby automatycznie objąłem chłopaka w pasie.- Ma na niego zły wpływ. Od teraz masz zakaz spotykania się z tym chłopakiem, puść go i zabieram cię do domu na poważną rozmowę.
- Nie! - krzyknąłem, mocniej wtulając się w Vica.- Nie zostawię go, nie rozumiesz tego?
- Najwyraźniej nie rozumiem - mruknęła.- Ale jakoś mnie to nie martwi. Nie możesz się z nim spotykać, nie będziecie się kontaktować. Żadnych schadzek, randek, telefonowania. Nie ma. Już nikt nie będzie mieszać ci w głowie.
Wtedy rozbeczałem się jak jakaś wrażliwa nastolatka i ukryłem twarz w koszulce Vica. Moja własna matka chce odciąć mnie od mojego jedynego źródła szczęścia. Widziała, jak płaczę i nawet nie skinęła palcem, aby mnie pocieszyć. Nienawidziłem jej. W ty momencie po prostu jej nie cierpiałem. Jak mogła tak po prostu zabronić mi się z nim spotykać? Bez uprzedniego wyjaśnienia wszystkiego, co ja trapiło? Przecież można było iść na jakiś kompromis. Nie miałem pojęcia jaki, jakikolwiek, byle mógłbym spotykać się z Victorem.
- Dalej, Kellin - podeszła do mnie i chwyciła za rękę, próbując odciągnąć od Vica, lecz ja chwyciłem go mocniej i nie miałem zamiaru puścić..
Chłopak wzmocnił swój uścisk, piorunując moją matkę wzrokiem. Jemu też nie było to na rękę, nawet jeśli chodziło tylko o seks. Kobieta puściła moje ramie i prychnęła pod nosem.
- Kellin - zaczęła ostrzegawczo.- Jeśli nie pójdziesz, spotkają cię o wiele gorsze konsekwencje.
- Po co ta szopka? - odezwał się nagle pan Fuentes, patrząc groźnie na mamę.- Dlaczego zabraniasz im się spotykać? Są prawie dorośli, niech będą razem, niech po prostu żyją, dopóki nie przytłacza ich ogrom obowiązków.
- Mogłam się tego spodziewać - mama parsknęła śmiechem.- Wasze metody wychowawcze są godne wyśmiania. Dajecie swoim synom o wiele za dużo wolnej woli i teraz ich niewychowanie wpływa na moje dziecko.
- Że niby nasi synowie są niewychowani?! - wybuchła pani Fuentes.- To porządni ludzie! Każdy ma wady, tu nawet wychowanie nie pomoże. Wychowałam dwóch wspaniałych synów i jestem z nich dumna, więc obrażając ich, obrażasz mnie i mojego męża.
- Wychowuję sześć córek i próbuję wychować syna, który mimo że jest najstarszy, sprawia najwięcej problemów - powiedziała, a ja schowałem twarz w koszulce Vica, którą moczyłem łzami. Nie chciałem na to patrzeć i nie chciałem też tego słuchać, ale najwyraźniej nie miałem innego wyboru.- Byłem na skraju najgorszego załamania.- Kategorycznie zabraniam, aby Kellin spotykał się z Victorem. To dla jego dobra. Może wtedy wyrosną z niego ludzie.
Pociągnąłem nosem i wyszedłem z objęć Vica. Bez zbędnych słów puściłem się pędem wzdłuż korytarza, nie zważając na krzyki dochodzące zza moich pleców. Musiałem być sam, aby w mojej głowie nie kumulowały się głosy i wszyscy chociaż na chwilę dali mi spokój. Wybiegłem ze szkoły i popędziłem przed siebie, w stronę centrum miasta. Potrzebowałem czegoś innego. Potrzebowałem skupienia i chusteczek oraz chwili na wyciągnięcie odpowiednich wniosków i odpowiedzenie na nurtujące mnie pytania. Potrzebowałem ciszy.

piątek, 25 kwietnia 2014

Rozdział XVI

Hej, nowy rozdział.
Komentarze i odzew?
__________________________
Nienawidziłem zwiększonego wysiłku fizycznego, nieoświetlonej drogi i grających świerszczy, a byłem skazany na te wszystkie rzeczy jednocześnie. Gdyby droga szła pod górkę, chyba po prostu usiadłbym na jakimś kamieniu i czekał, aż jakiś samochód łaskawie się zatrzyma i mnie ze sobą weźmie. Na szczęście jezdnia tylko raz po raz wznosiła się ku górze, co nie wymagało wielkiego wspinania się z naszej strony. Nie rozumiałem też tego, dlaczego nikogo tu nie było. Żadnych samochodów. Żadnych motocyklistów. Tylko my, drzewa, asfalt i noc. Nadal nie mogliśmy złapać zasięgu, bo byliśmy na jakimś zadupiu. Randka była wspaniała, ale jej koniec całkowicie spieprzył mi humor. Następnym razem pójdziemy do kina i pizzerii. Pieszo. W naszej dzielnicy.
Vic nie miał większych problemów z przebywaniem dłuższych dystansów, bo był sportowcem i jego organizm inaczej znosił wysiłek niż mój. Nic dziwnego, że po jakimś czasie szedłem kilka metrów za nim i nieco trudniej było mi złapać oddech. Nie wziąłem leków, więc czarno to widzę. Jeszcze tego by brakowało, żebym stracił przytomność na środku jakiejś leśnej drogi. Mieliśmy już dość problemów, aby sprostać kolejnemu.
W pewnym momencie wydałem z siebie głośne i ciężkie westchnięcie, przez co idący przede mną Vic odwrócił się w moją stronę.
- Kells - westchnął, podchodząc do mnie i chwytając mnie za ręce.- Nic nie poradzę, okej?
- Nie mogę dalej iść - mruknąłem.- Bolą mnie nogi, kręci mi się w głowie, nie mogę dobrze złapać oddechu...
- Wskakuj na plecy, pójdzie szybciej - powiedział, odwracając się ode mnie i nieco się pochylając, abym mógł wejść mu na plecy.
Szybko to zrobiłem, a on chwycił mnie za uda, żebym nie spadł. Doskonale wiedziałem, że to ja opóźniałem pochód. Teraz szliśmy żwawym krokiem, bo Vicowi zależało na dotarciu do cywilizacji. Delikatnie objąłem jego szyję, aby się nie udusił i oparłem głowę o jego. Byłem zmęczony, moje oczy dosłownie same się zamykały. powoli zasypiałem i ogarniała mnie zupełna ciemność, gdy całkowicie rozbudził mnie krzyk Vica.
- Patrz, jest miasto! - ucieszył się, a ja wyprostowałem plecy i spojrzałem przed siebie.
W istocie, było tam miasto. Światła, cywilizacja. Uśmiechnąłem się do siebie i w końcu zrobiło mi się lepiej, bo wyszliśmy na prostą. Poczułem, jak Vic wyraźnie przyspiesza. Patrzyłem na przybliżające się miasto i nagle coś zaczęło mi w nim nie pasować.
- Vic... - odezwałem się nagle.- Jesteś pewny, że to San Diego?
- Co innego jak nie San Diego?
- No na przykład... - zmarszczyłem brwi i zauważyłem zbliżające się przejście graniczne.- Na przykład pierdolona Tijuana?
Vic zatrzymał się i popatrzył na bramki umieszczone po dwóch stronach drogi. No to chyba były jakieś kpiny. Poszliśmy w drugą stronę, do granicy Stanów z Meksykiem. Najwyraźniej było to jedno z mniej okupowanych przejść granicznych, ale to nie znaczyło, że mniej strzeżone. W budkach siedzieli dosyć groźnie wyglądający mężczyźni, strażnicy graniczni. Nigdy nie lubiłem przejść granicznych, bo kojarzyły mi się z nielegalnymi meksykańskimi emigrantami, strzelaniną i policyjnymi syrenami. Tak ten problem był przedstawiany w telewizji. Matko Boska, a co jeśli Vic był emigrantem i zaraz go zamkną? O mój Boże, zostanę sam i umrę. Nikt mi nie pomoże. O mój Boże.
- Może uda mi się jakoś z nimi dogadać - odezwał się Vic, a ja mocniej przytuliłem się do jego pleców.
- Matko Boska, Vic, co jeśli cię deportują, nie idź do nich - jęknąłem.
I nie uwierzyłem w to, co usłyszałem. Vic po prostu się zaśmiał. W takim momencie się ze mnie śmieje?! Co jest nie tak z Meksykanami? Zszedłem z jego pleców i stanąłem przed nim, krzyżując ręce na torsie.
- Dlaczego się ze mnie śmiejesz? - zapytałem poważnie.
- Powiedz mi, dlaczego mieliby mnie deportować? - uśmiechnął się.
- No nie wiem, jesteś Meksykaninem, a straż graniczna nie lubi Meksykanów?
- Dlaczego mieliby mnie deportować, skoro urodziłem się w Stanach i według wszystkich dokumentów jestem Amerykaninem?
Rozchyliłem nieco wargi i wzruszyłem ramionami, drapiąc się w tył głowy. Okej, nie wiedziałem, że tak było, niech mnie nie ocenia. Dla mnie zawsze był Meksykaninem.
- Nie mają prawa mnie deportować, nie martw się - pocałował mnie w czoło, a ja skinąłem głową.- Pójdę zapytać ich o możliwość transportu albo o cokolwiek. Poczekaj tu.
Gdybym umiał mówić po hiszpańsku, pewnie poszedłbym z nim, ale tak naprawdę nie miało to sensu. Vic odszedł do budki, a ja rozejrzałem się po małym placu, który na szczęście był oświetlony jedną mizerną lampą. Zauważyłem pień i postanowiłem na nim usiąść, bo mimo że byłem niesiony przez Vica, nadal bolały mnie nogi. Usadowiłem się na drewnie i wyciągnąłem nogi przed siebie. Sięgnąłem po telefon do kieszeni, bo pomyślałem, że tutaj już powinien być zasięg. Nic z tego, bo wyczerpała mi się bateria. Przekląłem pod nosem i schowałem telefon do kieszeni. Patrzyłem na ciemną drogę i w pewnym momencie miałem wrażenie, że zobaczyłem zbliżające się światła. Samochód czy światełko w tunelu? Jednak samochód, na dodatek nieco znajomy. Vic nadal stał przy budce i rozmawiał ze strażnikiem, a ja wlepiłem wzrok w parkujące na placu Audi, które należało do nikogo innego jak do Victora. Uniosłem brew w górę i wstałem z pnia, aby mięć lepszy widok na to, co działo się przy samochodzie. W środku siedziały dwie zamaskowane osoby. Wow, świetnie, zacząłem się bać. Z rajstopami na głowie byłoby groźniej.
- Welcome to Tijuana, tequila, sexo y marihuana - mruknąłem.
Mimo że chciałem tam podejść i wyjaśnić sprawę, nie byłem na tyle głupi. Mieli kominiarki, pewnie byli umięśnieni, a ja stałem tu sam jak kołek. Niech Vic końcu już rozmawiać, bo zaczęło robić się niemiło. Mężczyźni wyszli z samochodu i wtedy uderzył we mnie ich wygląd - czy sterydy na pewno powinny być legalne? Obaj zaczęli iść w moją stronę, a ja przełknąłem ślinę i powoli stawiałem kroki do tyłu, aby znaleźć się jak najbliżej budki. Nagle jeden z osiłków złapał mnie w pasie, a gdy chciałem krzyknąć, zakrył moje usta dłonią. Umrę. Teraz umrę.
- Mieli rację, ma ładną buzię - odezwał się jeden z nich.- Czeka nas dobra zabawa.
Otworzyłem szerzej oczy i zacząłem się wyrywać. Okej, uwielbiałem seks, ale niewymuszony. Nie miałem zamiaru brać udziału w trójkącie, który na dodatek miał być gwałtem.
- Nie wyrywaj się, laleczko - mruknął ten, który mnie trzymał i zaczął iść w stronę samochodu, bezproblemowo mnie trzymając, jakbym nic nie ważył.
Nie mogłem od tak dać sobą pomiatać i pozostać biernym, gdy oni będą urządzać sobie mało przyjemnie sex party. Postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce, a raczej usta. Polizałem dłoń mężczyzny na moich ustach, a następnie mocno go ugryzłem. Ten syknął i zabrał rękę z mojej twarzy, a ja szybko to wykorzystałem.
- Vic! - wrzasnąłem, patrząc w stronę budki.
Stojący tam Vic, spojrzał w moją stronę, a już po chwili biegł tutaj w zawrotnym tempie. Cholera, co prawda był bardzo dobrze zbudowany i silny, ale bałem się, że nie da rady dwóm osiłkom. Zacząłem kopać mężczyznę w łydki, próbując sięgnąć jeszcze wyżej, aby zgiął się w pół. W tym samym czasie Vic podbiegł do drugiego, gdy ten skupiał się na uspakajaniu mnie, i uderzył go łokciem prosto w głowę, a następnie kark, co spowodowało, że osunął się na ziemię, chociaż nie stracił przytomności. Następnie znalazł się przy mnie i mocno mnie chwycił. Hej, ale bez ciągania, nie jestem elastyczny. W końcu udało mi się kopnąć napastnika w czułe miejsce poniżej pasa, przez co ten puścił mnie i przeciągle jęknął. Następnie Vic próbował dostać się do samochodu, ale mężczyźni w swoim tempie, dość szybkim jak na takie obrażenia doszli do auta i do niego wsiedli. Po kilku chwilach już ich nie było.
Próbowałem złapać oddech i pusto wpatrywałem się w ciemne drzewa, za którymi zniknął samochód.
- O matko, o matko, o matko... - szeptałem, po czym odwróciłem się do Vica.- Potrzebuję leków, Vic, potrzebuję leków. O matko, prawie umarłem. Zaraz umrę, potrzebuję leków. Vic, potrzebuję leków.
Chłopak bez problemu wziął mnie na ręce w stylu panny młodej i podszedł do budki. Spojrzał na nas Latynos w średnim wieku.
- Todo bien? - zapytał, a ja spojrzałem na Vica, który pokręcił głową. Uch, zaraz zacznie mówić po hiszpańsku. Zawsze mi się to podobało.
- No, el necesita la insulina, es muy importante, por favor...
- Uno momento.
Westchnąłem ciężko i przymknąłem oczy, wtulając się w Vica i wdychając zapach jego wody kolońskiej. Nie miałem pojęcia, co działo się wokół mnie. Powoli odpływałem. Za dużo się dzisiaj wydarzyło, nie mogę być narażony na tyle stresu w przeciągu kilku godzin, tym bardziej, że nie miałem przy sobie leków, bo myślałem, że wrócę do domu o czasie i zdążę sobie wszystko wstrzyknąć. Po kilku chwilach znowu usłyszałem hiszpańską rozmowę, ale nie skupiałem się na wypowiadanych słowach.
- Kellin - wyszeptał Vic.- Kellin, powiedz, że nie śpisz? Nie śpisz?
- Mhm - mruknąłem.
- Mam insulinę, mogę ci ją podać?
- Jaką? - wydukałem.
Nie mogłem od tak brać sobie obcej insuliny. Mogła nie współgrać z tą moją, to mógł być całkiem inny typ leku.
- Nie wiem, po prostu drugi strażnik miał przy sobie kilka strzykawek, bo tez choruje na cukrzycę... Nie wiem, Kellin, nie wiem, jaka to insulina, nie znam się na. Chodź dam ci ją.
Mruknąłem coś pod nosem, a Vic gdzieś wszedł, pewnie do budki, i posadził mnie na fotelu.
- Gdzie mam to wstrzyknąć? - zapytał, a ja zmrużyłem oczy i w głowie zacząłem odtwarzać sobie rozpiskę znajdującą się w szafce w łazience.
- Lewa strona pleców - mruknąłem, a Vic ściągnął ze mnie marynarkę i podwinął moją koszulę do góry, aby mieć dostęp do moich pleców.
- Matko Boska, jak to się robi... - wyszeptał do siebie.
- Kąt czterdziestu pięciu stopni, nieco pod łopatkę, około jedna czwarta strzykawki - odparłem monotonnie, zupełnie tak, jak tłumaczy to lekarz na jednym z pierwszych spotkać w klinice diabetologicznej.
- Jeśli zaboli, to przepraszam, ale nie umiem tego robić - powiedział, a po kilku sekundach poczułem nakłucie pod lewą łopatką.
Trochę zabolało, bo zrobił to dosyć nieumiejętnie, ale jak na pierwszy raz dobrze mu poszło. Po kilku chwilach było już po wszystkim. Musiałem chwilę odpocząć. Zaraz dojdę do siebie, to kwestia kilku minut, oczywiście jeśli dostałem właściwą insulinę. Wszystko na to wskazywało. Dali mi wodę do picia, zacząłem odbierać wszystkie bodźce, było lepiej. Teraz po prostu czułem zmęczenie i chciałem położyć się na mojej kanapie pod puchatym kocem. Patrzyłem na Vica i strażnika, którzy szybko rozmawiali ze sobą po hiszpańsku. Konwersacja ta zakończyła się uśmiechem Vica i uściśnięciem dłoni przez obu Meksykanów. Wywnioskowałem, że wszystko zakończyło się powodzeniem. Vic ukucnął przede mną i położył dłonie na moich kolanach.
- Za pięć minut przyjedzie po nas przyjaciel pana Rosario - powiedział.- Nie chciałem mieszać w to policji, tym zaczniemy przejmować się później, jak będziemy w San Diego.
- Mogłem umrzeć - wyszeptałem.- Mogłem zostać zgwałcony. Mogłem być połamany. Na dodatek rozpierdolili mi włosy.
- Przepraszam, że nasza randka skończyła się w taki sposób, ale wiesz, że to nie zależało ode mnie - westchnął, patrząc na mnie przepraszająco.- Chociaż może trochę... Mogłem nie zapominać o kluczykach.
- Wiem. Cholera, jak wrócę do domu, będę udupiony. Matka nie wypuści mnie na zewnątrz do końca szkoły, jestem tego pewny...
- Jakoś to wyjaśnimy. Wszystko będzie dobrze.
Pewnie nie będzie i tylko tak mówił, żebym do końca się nie załamał. Dramat w domu, wyczuwam po prostu dramat w domu, inaczej nie mogę tego nazwać. Dramat, tragedia, wszystko zakończone śmiercią. Założyłem na siebie marynarkę i w ciszy patrzyłem przed siebie, czekając, aż w końcu ktoś po nas przyjedzie. Chociaż to nam się udało. Jakoś wrócimy do domu. To nic, że odwiezie nas obcy facet, który może wywieźć nas gdzieś w głąb Meksyku. Nie mieliśmy innego wyboru, jak tylko wsiąść do samochodu. Po kilku minutach przed budką zatrzymał się mały Ford. To chyba nasz transport.
- Chodź, Kell - odezwał się Vic, a ja wstałem z fotela i obaj wyszliśmy z budki.
Usłyszałem jeszcze, jak Vic dziękuje strażnikowi, po czym obaj wsiedliśmy na tylne siedzenia samochodu. Za kierownicą siedział młody blondyn, może kilka lat straszy od nas albo po prostu dobrze się trzymał.
- Hej. Mam na imię Will - uśmiechnął się do nas przyjaźnie, a my również przywitaliśmy się i przedstawiliśmy.- To gdzie mam was zawieźć?
Vic podał mu najpierw mój adres i samochód ruszył. Wtuliłem się w chłopaka i powoli zmęczenie brało w górę. Moje oczy miały coraz węższe pole widzenia, a mój oddech się stabilizował. Chciałem po prostu się wyspać, a byłem skazany na kolejną nieprzespaną noc. Jakby w oddali słyszałem rozmowę Vica i Willa, w której nie uczestniczyłem, bo zasypiałem. W końcu mój organizm się poddał, a ja wpadłem w objęcia Morfeusza.
Nie miałem pojęcia, ile spałem, ale obudziło mnie delikatne szturchnięcie i spokojny głos Vica. Jęknąłem cicho i schowałem twarz w koszulce chłopaka, nie chcąc się budzić, bo nie byłem usatysfakcjonowany tak krótkim czasem snu.
- Kellin, jesteśmy na miejscu. Muszę odstawić cię do domu, tak jak obiecałem twojej mamie - wyszeptał, a ja wyprostowałem się na siedzeniu i przetarłem oczy dłońmi. Spojrzałem przez okno i zobaczyłem, że w salonie pali się światło. Miałem przejebane. Już nie żyłem.
- Która jest godzina? - wydukałem.
- Druga - odparł Will.- Słyszałem, że mieliście być o jedenastej i trochę mi przykro. Może pójdę z wami i spróbuję to jakoś wyjaśnić?
- Nie, poradzimy sobie - powiedział Vic.- Poczekasz tu chwilę? Pójdę z Kellinem.
- Nie ma problemu.
Wyszliśmy z samochodu, a ja zacząłem drżeć. Nie z zimna, choć zrobiło się chłodno, tylko z nerwów. Znowu dadzą mi szlaban. Znowu nie będę mógł swobodnie widywać się z Victorem. Znowu załatwią mi więcej wizyt u psychologa. Nie chciałem czuć się gorzej niż teraz. Traciłem wszelkie siły i już nie chciałem z nikim walczyć, jednocześnie nie chcąc się podporządkowywać. Dajcie mi zamknąć się w jakiejś piwnicy i nie wychodzić do końca szkoły, proszę...
- Kell - odezwał się Vic, a ja spojrzałem na niego nieobecnym wzrokiem. Pewnie byłem bledszy niż zwykle, ale w ciemności nikt nie mógł tego zauważyć.- Trzeba im wszystko powiedzieć, zrozumieją.
- Nie zrozumieją, Vic - wyszeptałem, podchodząc do drzwi, w której zapukałem dwa razy.- Oni nic nie rozumieją.
Po kilku minutach w drzwiach stanęła kipiąca ze złości mama, a za nią zdenerwowany Tom.
- Do widzenia - warknęła do Vica, po czym chwyciła mnie za kark i zatrzasnęła chłopakowi drzwi przed nosem.
Zostałem sam, bez żadnego wsparcia. Zaciągnęli mnie do salonu, gdzie brutalnie, dosłownie, posadzono mnie na kanapie. Spuściłem wzrok, byle nie patrzeć na zawiedzione twarze mamy i Toma. To nie była moja wina, że pojawiłem się w domu tak późno, ale czułem się za to odpowiedzialny i winny.
- Jesteście niesłowni - zaczęła ostro mama.- Jesteście niezdyscyplinowani, jesteście nieobliczalni. Nie możesz wracać do domu trzy godziny później bez wcześniejszego ustalenia tego z nami! Odchodziłam od zmysłów, chciałam dzwonić na policje, bo się o ciebie bałam! Tom chciał jechać cię szukać, a ty nie dawałeś żadnego znaku życia! Jesteś młodym gówniarzem, który z nikim się nie liczy! Żyjesz w tym swoim świecie, masz wszystko w dupie, nie obchodzą cię konsekwencje. Jesteś taki jak twój ojciec. Masz wszystko gdzieś, chodzisz własnymi ścieżkami, z których nie chcesz schodzić i przez to nie potrafisz dostosować się do obowiązujących zasad. Jesteś taki jak on, zapatrzonym w siebie dupkiem.
Okej, to bolało. Spojrzałem na nią spode łba. Chyba dotarło do niej, co powiedziała. Porównała mnie do człowieka, którego nienawidziła, a ja kochałem. Gdyby użyła łagodniejszych słów, może tak by mnie to nie dotknęło. A jednak, poczułem się jak powycierana, bezwartościowa ściera, bo nawet moja rodzona matka uważała mnie za najgorszą osobę na świecie.
- Nie mów tak o nim - wyszeptałem, nawiązując do ojca, a nie do mnie.- Nie jest złym człowiekiem.
- Gdyby nie był złym człowiekiem, nie zostawiłby twojej matki z trójką małych dzieci - odezwał się Tom.
- Nie znasz go...
- Ja go znałam - wtrąciła się mama.- I z trudem muszę to przyznać, ale stajesz się do niego podobny, w negatywnym sensie.
- Świetnie. I pewnie nie chcecie usłyszeć, dlaczego wróciłem tak późno.
- Nie obchodzi mnie to - warknęła mama.- Nie obchodzi mnie, co robiliście i dlaczego straciliście poczucie czasu. Nigdy nie pochwalałam tych twoich schadzek z Victorem i nigdy nie pochwalę. gdybyś umawiał się z jakąś miłą dziewczyną, tak jak normalni chłopcy w twoim wieku, nie byłoby takich problemów. Ale ty oczywiście wiesz lepiej.
- Chyba wiem, co dzieje się w mojej głowie? - uniosłem brew w górę.
- Wątpię. Wydaje mi się, że masz tam bałagan nie do uporządkowania.
Pochyliłem głowę i pociągnąłem nosem. Teraz miałem pewność, że nawet moja matka uważa mnie za chorą psychicznie osobę. Wbijała sztylet prosto w moją klatkę piersiową.  Nie chciałem czuć tego bólu, który niestety kumulował się i przechodził na całe ciało.
- A to wszystko przez Victora - mówiła dalej.- Ma na ciebie bardzo zły wpływ. Poważnie zastanawiam się nad rozmową z jego rodzicami na temat ich metod wychowawczych. Według mnie są o wiele za mało surowi.
- Vic jest prawie dorosłym człowiekiem, wydaje mi się, że już nie potrzebuje rodzicielskich gadek, co może robić, a czego nie - mruknąłem.
- Jesteście dziećmi. Oczywiście, że tego potrzebujecie - stwierdził Tom.
- Muszę się nad wszystkim zastanowić. Vic jest dla ciebie złym towarzystwem.
- Kocham go - wyszeptałem, a mama uniosła brwi w górę.
- Cóż, tym gorzej dla ciebie - powiedziała chłodno, po czym chwyciła Toma pod ramię i oboje wyszli z pokoju.
Westchnąłem ciężko i przetarłem zmęczoną twarz dłońmi. Myślałem, że będzie gorzej, ale i tak czułem się beznadziejnie. Jak najgorszy syn na świecie. Najgorszy człowiek pod słońcem.
- Welcome to Tijuana - zanuciłem nosem.- Tequila, sexo y marihuana.

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Rozdział XV

W sumie to już po świętach, mam nadzieję, że się najedliście.
Nowy rozdział, korzystać i baaardzo ładnie komentować, to by było super c:
________________________
- Gdzie się tak stroisz?
Spojrzałem na mamę, podwijając rękawy marynarki do łokci, aby następnie zrobić to samo z koszulą. Założyłem biały materiał na mankiety czarnej marynarki, po czym poprawiłem kołnierzyk i wzruszyłem ramionami.
- Wychodzę - odparłem krótko, przeglądając się w lustrze wiszącym na ścianie w przedpokoju.
Rzadko kiedy się tak ubierałem, bo nie miałem okazji. Randka z Victorem była ważnym wydarzeniem, przynajmniej w mojej ocenie, więc nie mogłem wyglądać byle jak. Kto wie, może ten wie, może ten wieczór zmieni wszystko i Vic w końcu przyzna, że też coś do mnie czuje? Gdyby tak było, chyba oszalałbym ze szczęścia. To było jedno z moich marzeń i gdyby się spełniło... Uch, na samą myśl uśmiechałem się sam do siebie, co oczywiście zauważyła mama, która nadal nie otrzymała ode mnie jasnej odpowiedzi na zadane wcześniej pytanie.
- Gdzie?
- Nie wiem, Vic mnie gdzieś zabiera - powiedziałem, wchodząc do salonu, gdzie na kanapie leżał mój telefon.
Vic miał odebrać mnie o szóstej. Miałem jeszcze dziesięć minut na ewentualne poprawki. Schowałem telefon do kieszeni rurek i gdy się odwróciłem, prawie wpadłem na mamę. Chyba nie odpuści, dopóki wszystkiego się nie dowie.
- Czyli idziecie na randkę? - zapytała sceptycznie, a ja skinąłem głową.- To konieczne?
- Mamo - jęknąłem.
- Nie wiem, czy powinieneś iść.
- Co? - prychnąłem, patrząc na nią z niedowierzaniem. Wtedy przypomniałem sobie, że chyba nie powinienem jej podpadać, bo naprawdę nigdzie nie pójdę, więc postanowiłem być grzecznym synem.- Przecież nic mi się nie stanie, będę z nim.
- No właśnie - mruknęła, a ja doskonale wiedziałem, o co jej chodziło. Wolała, żebym wyszedł z jakąś dziewczyną, a nie chłopakiem.- Victor to porządny chłopak, wiem to, ale... Ech.
- Spróbuj się przyzwyczaić - westchnąłem ciężko, patrząc na nią błagalnym wzrokiem.- Tylko o to proszę.
Mama przełknęła ślinę i skinęła głową, a ja uśmiechnąłem się lekko i przytuliłem ją do siebie. Mimo że mieliśmy swoje ciężkie chwile, to bardzo ją kochałem i doskonale wiedziałem, że ona też mnie kocha. Zgrzyty występują w każdej rodzinie, u mnie nieco częściej niż powinny, ale żadne z nas nie chciało się kłócić. Po tylu sprzeczkach byliśmy już wyczerpani, nie mieliśmy siły na kolejną wymianę zdań.
W pewnym momencie rozległ się dzwonek do drzwi, a ja szybkim krokiem poszedłem otworzyć Vicowi. Gdy go zobaczyłem, uśmiechnąłem się szeroko, podobnie jak on. Szybko zlustrowałem go wzrokiem i zagryzłem dolną wargę. Wyglądał cudownie, cholera, tak pociągająco. Miał na sobie gładką bordową koszulkę, na którą założył granatową marynarkę. Dół był podobny do mojego, również czarne rurki, tylko inne buty - on miał czarne vansy, ja conversy.
- Zaraz mnie zjesz tym wzrokiem - zaśmiał się, a ja poruszyłem jednoznacznie brwiami, po czym zarzuciłem mu ręce na szyję i czule pocałowałem go w usta.
Mogłem robić to do końca świata, ale zawsze pojawiał się ktoś, kto nam przerywał. Tym razem była to moja mama, która głośno chrząknęła, aby zwrócić na siebie uwagę. Oderwałem się od Vica i chwyciłem go za rękę, opierając głowę o jego ramię. Spojrzałem na mamę, uśmiechając się przy tym słodko. Kobieta pogroziła mi palcem, po czym przeniosła wzrok na Vica.
- Gdzie go zabierasz? - zapytała. Oho, zaczyna się spowiedź.
- Nie mogę powiedzieć, to niespodzianka - odparł.
- Niespodzianka - powtórzyła, krzyżując ręce na piersiach.- O której wrócicie?
- Postaram się odstawić go około jedenastej.
- Pilnuj go, Victorze.
- Oczywiście, pani Richards.
- A ty - spojrzała na mnie, a ja podniosłem głowę z ramienia Vica.- Bądź grzeczny.
- Zawsze jestem grzeczny.
- Och, niewątpliwie - parsknęła śmiechem.
Pożegnaliśmy się z nią i wyszliśmy z domu, po czym wsiedliśmy do samochodu chłopaka.
- Wydaje mi się, że nie zawsze jesteś grzeczny - zaśmiał się Vic, odpalając silnik, po czym ruszył z miejsca.
- Jak to nie? - udałem oburzenie.- Jestem aniołem.
- Oczywiście, że tak.
- Gdzie mnie zabierasz? - zapytałem z wyraźną ciekawością w głosie.
Cóż, nie mogłem się doczekać i Vic doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Mimo to, nadal trzymał mnie w niepewności i jedynie nonszalancko się uśmiechał. Przez całą drogę patrzyłem na niego błagalnie, bo chciałem się wszystkiego dowiedzieć. Mijane za oknem otoczenie też o niczym mi nie mówiło, więc poddałem się i już nie zgadywałem, gdzie jedziemy. Zaczęło robić się ciemno, bo jakby nie patrzeć był listopad i dni stawały się coraz krótsze. Na szczęście w San Diego nawet późną jesienią było jeszcze ciepło, więc nie musieliśmy martwić się o nagłe ochłodzenie.
W końcu Vic zatrzymał się, a ja przykleiłem twarz do szyby, aby szybko ocenić nasze położenie.
- Jesteś niesamowity - zaśmiał się, przez co zmarszczyłem brwi i spiorunowałem go wzrokiem.- Musimy jeszcze trochę przejść, chodź.
Wyszliśmy z samochodu i Vic zaczął prowadzić mnie wąską dróżką nieco pod górę. Nad ścieżką górowały drzewa, które zakrywały swoimi koronami pomarańczowe niebo. W końcu znaleźliśmy się na końcu dróżko, którym okazał się klif z widokiem na pochłaniający słońce Pacyfik. Przyszliśmy tu w idealnym momencie, gdy wielka kula ognia znikała za linią horyzontu, przez co z każdą chwilą robiło się ciemniej. Uśmiechnąłem się do siebie i poczułem, jak Vic od tyłu obejmuje mnie w pasie. Chwyciłem jego dłonie znajdujące się na moich biodrach i oparłem tył głowy o jego ramię. To był piękny widok, a świadomość, że patrzę na niego z Victorem, sprawiała, że w moim brzuchu szalały tysiące motyli. Przez cały ten czas w ogóle się do siebie nie odzywaliśmy, aby nie niszczyć klimatu. Gdy słońce całkowicie zniknęło za horyzontem, Vic chwycił mnie za rękę i zaczął prowadzić nieco na ubocze. Nie skupiałem się na tej części klifu, bo moją uwagę od razu przykuło słońce. Wśród małych pochodni, które oświetlały to miejsce, na trawie znajdował się sporej wielkości koc z dziesiątkami poduszek, na których można było się wygodnie oprzeć. Stał tam też mały stolik z jedzeniem na dwóch talerzach oraz wino, jeśli dobrze widziałem. Wow, po prostu wielkie wow. Nigdy nie spodziewałbym się, że przygotuje coś tak cudownego. To było jak z jakiejś kiepskiej komedii romantycznej, ale cholera, to nie było kiepskie. To było idealne, jak ze snów. Przez pewien moment w ogóle się nie odzywałem, bo nie mogłem nacieszyć oczu tym widokiem i nie wiedziałem, jak miałem go skomentować. Z mojego zamyślenia wyrwał mnie cichy śmiech Vica, który poprowadził mnie do koca, na którym następnie usiedliśmy.
- Sam to wszystko zrobiłeś? - zapytałem w końcu.
- Szczerze mówiąc, to nie - odparł, a ja uniosłem brew w górę.- Nie jestem dobry w urządzaniu randek, bo specjalnie na nie nie chodzę, no i nie wiedziałem, co może ci się spodobać, więc poprosiłem Felice o pomoc.
- A ona nic mi nie powiedziała!
- Bo ją prosiłem - uśmiechnął się, podają mi talerz z jeszcze parującym spaghetti w białym sosie. W jaki sposób to było gorące? Vic zauważył moje zawahanie, więc zabrał się za tłumaczenie zaistniałem sytuacji.- Fel przyniosła jedzenie wtedy, gdy oglądaliśmy zachód słońca, nie widziałeś jej?
- Nawet nie patrzyłem w tę stronę - odpowiedziałem, zawijając makaron na widelec, który następnie znalazł się w moich ustach. Był przepyszny, więc nic dziwnego, że jadłem go z wielki apetytem.- Mogę to jeść, prawda? - zapytałem w dosyć głupim momencie, gdy na moim talerzu została jedna czwarta kolacji.
- Tak. Felice wie, co możesz jeść - powiedział Vic.
I Vic, i Felice byli cudowni. Równie dobrze Vic mógł podejść do tego od niechcenia, byle coś było, nawet jeśli by mi się nie podobało. Postarał się, poprosił o pomoc, ale włożył w to wiele serca. Cholernie to doceniałem, nie mogłem się nie uśmiechać na widok tych wszystkich wspaniałości.
Gdy zjedliśmy nasze spaghetti, Vic położył puste talerze na stoliku i sięgnął po wino, korkociąg i dwa kieliszki.
- Umm, nie byłem pewny, czy możesz pić wino... - zaczął niepewnie.
- W małej ilości - uśmiechnąłem się i patrzyłem, jak chłopak wbija korkociąg w korek, aby następnie wyciągnąć go z butelki, której zawartość wlał do kieliszków.
- Rocznik 2000 - uśmiechnął się dumnie, wręczając mi kieliszek.
- Skąd wziąłeś prawie czternastoletnie wino? - zapytałem, zamaczając usta w alkoholu i musiałem przyznać, że było czuć tutaj te czternaście lat.
- Zwinąłem z piwnicy taty - odparł, a ja prawie się zakrztusiłem, bo chciało mi się śmiać.- Jeśli nagle nie będzie miał ochoty na to wino, to się nie dowie.
- Tak się poświęcić, niesamowite - mrugnąłem do niego.
Wieczór mijał bardzo przyjemnie. Dużo rozmawialiśmy, a gdy skończyliśmy pić wino (a raczej Vic to zrobił, bo ja przestałem pić po pierwszej lampce), ułożyliśmy się na poduszkach i po prostu wtuleni w siebie leżeliśmy w ciszy. Nie chciałem, aby ta chwila kiedykolwiek się skończyła.
W pewnym momencie zacząłem muskać ustami szyję chłopaka, który zamruczał pod nosem i spojrzał na mnie z uśmiechem. Nie będę kłamał, miałem na niego ochotę. Podniosłem się i ściągnąłem z siebie marynarkę oraz buty, po czym usiadłem okrakiem na Vicu. Nachyliłem się nad nim i oparłem swoje czoło o jego.
- Co masz zamiar zrobić? - wyszeptał, a jego oddech delikatnie muskał moje wargi.
- Rozebrać cię - zamruczałem, wpijając się w jego usta.
Moje dłonie zawędrowały do rozporka chłopaka, z którym szybko się rozprawiłem. Nasze usta praktycznie w ogóle się od siebie nie odrywały. Dopiero gdy Vic chciał ściągnąć z siebie ubranie, odkleiliśmy się od siebie, a ja z niego zszedłem. Każdy z nas rozbierał się sam, aby jak najszybciej znów poczuć na sobie drugiego. Gdy moja skóra weszła w kontakt z nocnym powietrzem, wzdrygnąłem się i szybko przytuliłem do Vica, który również był już nagi.
- Zimno? - szepnął prosto do mojego ucha, przy okazji muskając je ustami.
- Troszkę.
- Zaraz cię rozgrzeję.
Uśmiechnąłem się, a on położył mnie na poduszkach i rozszerzył moje nogi, pomiędzy którymi się znalazł. Jego usta błądziły po moim ciele, zostawiając po sobie ślady w postaci fioletowych malinek, które raczej tak szybko nie znikną. W końcu jego głowa znalazła się pomiędzy moimi udami, które pocałował, po czym poprowadził swój język po mojej nabrzmiałej erekcji. Rozchyliłem usta i oparłem się na łokciach, aby móc na niego patrzeć. Nie bawił się długo, kilka razy mnie polizał i zassał się na mojej końcówce, to wszystko. Doskonale wiedziałem, że nie chciał bawić się w żadne gry wstępne, chciał mnie tylko rozgrzać i nieco pobudzić.
- Nie wziąłem lubrykanta, bo nawet tego nie planowałem - powiedział, gdy jego twarz znalazła się na poziomie mojej.
- Też nie mam - mruknąłem.- Okej, połóż się na plecach.
Vic zrobił to, co mu kazałem, a ja usiadłem na jego biodrach. Musiałem coś wymyślić, bo wizja uprawiania seksu bez lubrykanta wcale mnie nie zadowalała. Wtedy po prostu nieco się zniżyłem i mocno zassałem się na jego penisie, aby szybko pokryć go śliną. To nie będzie to samo, ale przynajmniej zmniejszy ból. Gdy byłem zadowolony ze swojej pracy, a Vic nie mógł już zatrzymać swoich pomruków, uniosłem biodra i nakierowałem się na męskość chłopaka. Gdy poczułem w sobie jego napletek, zamknąłem oczy i odchyliłem głowę do tyłu, wydając z siebie długi, ale cichy jęk.
- Kurwa, huh - szepnąłem, a Vic położył swoje dłonie na moich biodrach i zaczął kreślić na nich małe kółeczka.- Okej, już, chwila.
O wiele bardziej wolałem lubrykant od śliny, bo wtedy nie było czuć aż takiego bólu. Oczywiście, lubiłem go, ale nie rozpędzajmy się. Dzisiejszy seks ma być raczej słodki, aniżeli brutalny. Powoli zacząłem się obniżać, aż w końcu znalazł się we mnie cały penis Vica, a ja przyzwyczaiłem się do tego niekomfortowego uczucia. Zacząłem poruszać się w górę i w dół, aż w końcu ból nie był już tak odczuwalny i zaczęło robić się przyjemnie. Moje dłonie znalazły swoje miejsce na klatce piersiowej chłopaka, w którą wbijałem paznokcie przy każdym gwałtowniejszym ruchu i skumulowanej przyjemności. Moje ruchy nie należały do tych najszybszych, ale na pewno sprawiały, że Vicowi było dobrze. Świadczyły o tym jego pomruki, od czasu do czasu jęki i szybciej unosząca się klatka piersiowa. Oczywiście jego jęki nie mogły być porównane z moimi, ale bardzo mnie satysfakcjonowały. Pochyliłem się tak, aby nasze klatki piersiowe się stykały i długo pocałowałem go w usta. Vic wbił palce w moje biodra, na co oderwałem się od jego warg i cicho jęknąłem. Sam zaczął poruszać biodrami, jeszcze bardziej się we mnie wpychając, co powodowało, że moje jęki się nasiliły. Nie mogłem być głośniejszy, tym bardziej, że chłopak trącał ten czuły punkt wewnątrz mnie. Podczas gdy na początku było spokojnie, teraz zrobiło się szybciej i nieco ostrzej, ale jeszcze nie gwałtownie. Vic też chciał dzisiaj waniliowego seksu, bez żadnych udziwnień. To była miła odskocznia, od czasu do czasu to lubiłem. W pewnym momencie wydałem z siebie głośny krzyk, a Vic uciszył mnie swoimi ustami na moich.
- V-Vic - wydyszałem, ledwo się od niego odrywając, a on zaczął muskać palcami całą długość mojego kręgosłupa.
Nie miałem pojęcia, że właśnie ten dotyk tak na mnie wpłynie, ale to właśnie dzięki takiemu delikatnemu gestowi doszedłem na brzuch i klatkę piersiową chłopaka, nawet bez dotyku mojego członka. To było wspaniałe uczucie, nie do opisania.
Vic jeszcze kilka razy poruszył biodrami i doszedł wewnątrz mnie, mrucząc przy tym moje imię. Zszedłem z niego i odetchnąłem głośno, po czym spojrzałem z uśmiechem na jego rozmarzoną twarz. Wyglądał cudownie, nawet jeśli był zdyszany i nie do końca ogarniał, co się wokół niego dzieje. Sięgnąłem po swoje bokserki i spodnie, które na siebie założyłem.
- Cholera, chyba nie mam chusteczki - usłyszałem głos Vica, który też miał już na sobie rurki.
Spojrzałem na jego brzuch i klatkę piersiową, po czym złożyłem usta w dzióbek i zacząłem nad czymś myśleć. Może przez cały ten czas po prostu przesadzałem. Uch, przecież nie umrę.
Nachyliłem się nad jego brzuchem, z którego zlizałem swoje nasienie, a następnie to samo zrobiłem z jego klatką piersiową. Gdy Vic był już czysty, usiadłem na kocu i zamrugałem kilka razy. Szatyn spojrzał na mnie z rozbawieniem.
- Połknąłeś? - zapytał, a ja pokręciłem głową. W istocie, nadal trzymałem spermę pod językiem.- Kellin, kiedyś musisz się przemóc.
Patrzyłem na niego jeszcze przez chwilę, po czym szybko połknąłem zawartość moich ust. Racja, może to nie było takie straszne i po prostu przesadzałem. Tak, zdecydowanie przesadzałem.
- Zapiszę to w kalendarzu. Kellin Quinn połknął - zaśmiał się Vic, sięgając po koszulkę, którą na siebie założył.
- Huh, bardzo śmieszne - mruknąłem.- Jeśli tak cię to śmieszy, to mogę w ogóle nie połykać.
- O, nie. Po prostu jestem dumny - uśmiechnął się, delikatnie mnie całując.
Gdy się ubraliśmy, zaczęliśmy zbierać się do domu. Robiło się późno, a Vic obiecał odstawić mnie o jedenastej. Nikt nie chciał podpadać mojej mamie.
- Nie bierzemy tego? - zapytałem, patrząc na koc i poduszki.
- Nie przejmuj się tym - odpowiedział Vic, chwytając mnie za rękę. Zaczęliśmy iść dróżką w dół, w miejsce, gdzie Vic zostawił samochód. Wtedy coś mi zaświtało.
- Piłeś, kto będzie prowadził? - zapytałem.
- Liczyłem na ciebie.
- Nie wziąłem dokumentów.
- To nic, o tej godzinie nikt nikogo nie sprawdza.
Pokręciłem z rozbawieniem głową. Mógł powiedzieć mi wcześniej, przygotowałbym się. Jedna niecała lampka wina oczywiście nie zmieniała niczego w mojej świadomości, ale Vic mógł być bardziej odpowiedzialny.
- Wiesz, co zauważyłem? - odezwał się nagle, a ja zmarszczyłem brwi.- Masz bardzo czułe plecy.
- Też wcześniej nie zwracałem na to uwagi. No, ale było świetnie, dziękuję - zatrzymałem go na chwilę i pocałowałem go w policzek.
Oczywiście na policzku się nie skończyło i zaczęliśmy się całować, ale w końcu go od siebie odepchnąłem i poszliśmy dalej. Po kilku minutach znaleźliśmy się na płaskim gruncie. Na początku pomyślałem, że może doszliśmy do jakiegoś innego miejsca i zeszliśmy inną ścieżką, bo coś mi tu nie pasowało. Spojrzałem na Vica, którego widziałem w półmroku i mogłem przysiąc, że on również myślał tak jak ja.
- Gdzie jest mój samochód? - zapytał w końcu, puszczając moją dłoń, po czym zaczął chodzić po całym placyku. Zmarszczyłem brwi i podrapałem się w tył głowy. Przecież to nie była wina alkoholu, prawie nic nie wypiłem.
- Masz kluczyki? - zapytałem, a Vic dotknął swoich kieszeni w spodniach i marynarce, kręcąc przy tym głową.- Pewnie zostawiłeś je w stacyjce i ktoś ukradł ci samochód.
- No kurwa mać! - krzyknął, wyciągając telefon z kieszeni i sprawdzając coś na wyświetlaczu.- Nie ma tu nawet kurewskiego zasięgu, nie mam pierdolonego samochodu, kurwa jasna!
- Vic... - westchnąłem ciężko, podchodząc do niego i obejmując go w pasie.- Jesteś idiotą, ale uspokój się.
Nie mam pojęcia, w jaki sposób mógł zapomnieć o wyjęciu kluczyków ze stacyjki, no ale stało się i nic z tym nie zrobimy. Musieliśmy jakoś wrócić do domu, przecież nie będę siedział tu do rana i czekał, aż ktoś łaskawie przejedzie tędy samochodem. Gdy wrócę do domu, matka mnie zabije, mogę się o to założyć.
- Co robimy? - zapytał cicho, niby już spokojniej, ale nadal z irytacją i stresem w głosie.
- Zacznijmy iść w stronę miasta, co innego nam pozostało? - odparłem i jeszcze raz rozejrzałem się po placyki.
Wtedy moją uwagę przykuł biały kształt na ciemnym podłożu. Odszedłem od Vica i nachyliłem się, aby podnieść, jak się okazało, karteczkę. Wyciągnąłem telefon z kieszeni, aby oświecić tekst, żebym mógł go przeczytać. Zacisnąłem usta w cienką linię i poczułem, jak Vic wyrywa mi kartkę spomiędzy palców.
- Co? Miłego gnicia? To chyba jakieś jaja - prychnął, mocno chwytając mnie za dłoń i dosłownie ciągnąć w stronę drogi, którą musieliśmy iść.- Nie będę tego tolerował. Już oni sobie kurwa zgniją. Idziemy.
I poszliśmy.

środa, 16 kwietnia 2014

Rozdział XIV

Nie wiem, czy dodam rozdział jeszcze w tym tygodniu, bo święta, ale niczego nie obiecuję. Na razie macie to.
+ wiem, że tęsknicie za kellicowym seksem, to ostatni rozdział bez niego po długiej przerwie, naprawdę!
+ komentarze są supcio!!!!!
_________________________________
Misję "Udupić Laurę" czas zacząć. Nie mogłem dłużej zwlekać, musiałem działać, aby jak najszybciej pozbyć się anonimów. Zawsze były to niewinne wiadomości, które dostawałem raz na tydzień, nie częściej, ale odkąd w mojej szafce karteczki pojawiały się codziennie, nie mogłem tak tego zostawić i udać, że nic się nie dzieje. Na dodatek wplątano w to Vica, a ja nie mogłem pozwolić, aby ucierpiał. Świetny ze mnie bohater, nie ma co.
Siedziałem w redakcji z Laurą i Bonnie. Odkąd Adam chodził z Felice, para spędzała tu mniej czasu niż zwykle. Cholera, nie miałem pojęcia, dlaczego nagle zaczęli być razem. Zawsze byli tylko przyjaciółmi, a teraz tak nagle się w sobie zakochali. Może to było tylko zauroczenie, kto wie, ale wystarczyło, żebym stał się nieco osamotniony i odsunięty na bok. Wtedy szedłem do Vica, jeśli znalazł dla mnie chwilę. Jeśli nie, siedziałem przy stole z moimi przyjaciółmi, którzy za każdym razem zachowywali się, jakby byli na randce. To było okropne uczucie, ale muszę to przeżyć do czasu, aż ze sobą zerwą. Nie, żebym im tego życzył, ale było przyjemniej, gdy się ze sobą nie umawiali.
- Quinn? - z rozmyślań wyrwał mnie głos Laury, na którą spojrzałem pytająco.- Pytałam, czy mam napisać ten artykuł o nowym kółku malarskim.
Rozchyliłem nieco usta i zacząłem zastanawiać się nad odpowiedzią. Musiałem wyciągnąć z niej pewne informacje, a to oznaczało, że trzeba spędzić ze sobą trochę czasu. Nie chciałem tego robić, ale musiałem się poświęcić.
- Napiszemy go razem - odparłem, a Laura zerknęła na Bonnie, która uniosła głowę, bo była skupiona na pisaniu czegoś na komputerze.
- Ale już umówiłam się z Bonnie, że jeśli się zgodzisz, to napiszemy artykuł razem.
- Bonnie zajmie się czymś innym. Na pewno sobie poradzi. Prawda? - spojrzałem na dziewczynę, która niepewnie skinęła głową, po czym zerknęła na Laurę.
Blondynka również spojrzała na swoją koleżankę, jakby wymieniały się informacjami bez użycia słów. Poruszyłem brwiami i głośno chrząknąłem, aby obie dziewczyny zwróciły na mnie uwagę. Jakby nie patrzeć, to ja jestem tu najważniejszy.
- Więc kiedy? - zapytała z niezadowoleniem Laura.- Dzisiaj popołudniu?
- Nie, dzisiaj nie mogę - pokręciłem głową. Po lekcjach szedłem do psychologa, więc ten termin odpada.- Jutro.
- W porządku.
Uśmiechnąłem się pod nosem i wygodniej usiadłem na moim fotelu. Jeden punkt odhaczony - stworzyć okazje i ją wykorzystać. Wyciągnąłem telefon z kieszeni i szybko wystukałem na ekranie nową wiadomość.
Kellin: Jutro się czegoś dowiemy. Będę informował na bieżąco.
Vic: Ja też już coś załatwiłem, ale powiem ci o wszystkim, gdy będę stuprocentowo pewny.
Kellin: Stoi.
Vic: Mrr ;)

Zaśmiałem się krótko, przez co zwróciłem na siebie uwagę dziewczyn, które spojrzały na mnie pytająco. Nie miałem zamiaru mówić im o moich dwuznacznych smsach z Victorem, więc machnąłem ręką i wróciłem do swojej pracy, którą przerwałem.

- No dalej, chodź, im szybciej wejdziesz, tym prędzej sobie pójdziesz - powiedziała Laura, wpuszczając mnie do swojego domu.
- Wow, jakaś ty miła - prychnąłem, wchodząc do środka.
Nie był to tak wielki dom jak Vica, ale na pewno większy od mojego. Miał dwa piętra, urządzony był w bardzo nowoczesny i minimalistyczny sposób. Na wyższy poziom prowadziły szklane schody z metalowymi wstawkami. Nigdy nie zwróciłem uwagi na status majątkowy Laury i chyba dobrze, że tego nie zrobiłem, bo pewnie nienawidziłbym jej jeszcze bardziej. Co ci ludzie do cholery jasnej robią, że mają tyle pieniędzy?
- Laura, to ty? - krzyknęła jakaś kobieta, która po chwili pojawiła się w korytarzu. To na pewno jej mama, były do siebie bardzo podobne.- O, dzień dobry. Kto to? - spojrzała na mnie, a ja skinąłem głową i cicho się przywitałem.
- Kolega ze szkoły, nie, nie jest moim chłopakiem, jest gejem, nie jesteśmy razem, chodź - mruknęła, cholernie się przy tym rumieniąc, i zaprowadziła mnie na piętro do jej pokoju.
Próbowałem stłumić śmiech. Najwyraźniej jej mama lubiła bawić się w swatkę, podobnie jak moja. Matki jednak są do siebie podobne.
Weszliśmy do sypialni dziewczyny, która znacznie różniła się od reszty domu. Nie była modernistyczna. To zwykły pokój nastolatki, z plakatami przystojnych mężczyzn na ścianach, kosmetykami na biurku, tysiącem ubrań w garderobie. Bez pytania usiadłem na fotelu stojącym przy biurku i popatrzyłem z rozbawieniem na dziewczynę, która usadowiła się na łóżku.
- Twoja mama jest niepocieszona, że nie masz chłopaka? - zapytałem.
- Tak, można tak powiedzieć - Laura wzruszyła ramionami.- Chce mnie swatać z wszystkimi chłopakami, z którymi mnie widuje, nie wiedząc, że ja mam kogoś na oku, ale jest dla mnie nieosiągalny. Gdybym nie powiedziała, że jesteś gejem, pewnie by tu przyszła i nadal próbowała coś zrobić, a mnie cholernie to irytuje, bo wolę działać na własną rękę, bez jej pomocy.
- Znam ten ból. Tylko że moja próbuje swatać mnie z dziewczynami.
- Nie może pogodzić się z tym, że jesteś pedałem? - zapytała.
- Tsk, tsk, nie jestem pedałem, tylko gejem - mruknąłem, a Laura wzruszyła ramionami.- No ale tak, ma z tym problem i myśli, że może mi się jeszcze odmieni. No cóż, marne szanse.
Rozejrzałem się po jej pokoju, jakby szukając czegoś, co podpowiedziałoby mi, że to Laura stoi za wszystkimi anonimami. Może musiałem poszperać w szafkach albo zajrzeć pod łóżko. Od czegoś musiałem zacząć, więc postanowiłem rozpocząć od rozmowy.
- No więc, zabieramy się za artykuł? - zapytała, zanim zdążyłem się odezwać.
- Tak, tylko mam pytanie. Dlaczego chciałaś napisać go z Bonnie?
- Lubimy się. Mamy wspólne tematy, zgadzamy się w wielu rzeczach - powiedziała spokojnie.- Często działamy w duecie, bo dobrze nam się pracuje.
- Tylko nad artykułami? - zapytałem, unosząc brew w górę.
- Umm, tak?
- Och, w porządku - uśmiechnąłem się, wyciągając telefon z kieszeni, po czym napisałem krótką wiadomość do Vica: Duże prawdopodobieństwo, palce w górę.- To co, zabierzmy się za pracę.
- Racja - skinęła głową.
Pisaliśmy przez kilkanaście minut, gdy w pewnym momencie dziewczynę zawołała jej mama. Z głośnym westchnięciem Laura zeszła z łóżka i wyszła z pokoju. Postanowiłem wykorzystać okazję. Podszedłem do jej biurka i zacząłem przeszukiwać szuflady. Nic w nich nie znalazłem, ale postanowiłem szukać dalej. Zajrzałem do szafy i stolika przy łóżku. W tym ostatnim znalazłem tylko wspólne zdjęcie Laury, Erwina i Bonnie. Skąd ta ostatnia znała byłego Vica, nie miałem pojęcia. Wyciągnąłem telefon i zrobiłem zdjęcie fotografii, po czym schowałem ją na miejsce, aby Laura niczego nie podejrzewała. Usiadłem na fotelu w ostatnim momencie, bo dziewczyna akurat wróciła do pokoju.
- Przepraszam, możemy wracać do pracy - powiedziała, a ja skinąłem głową i ponownie zaczęliśmy pisać.

Vic
Od samego początku przejmowałem się pogróżkami skierowanymi do Kellina, ale gdy dotknęły one mojej osoby, postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce. Mnie się nie wyśmiewa, ze mną się nie igra. Nie rozumiałem logiki osoby, która to robiła. Musiała wiedzieć, że jestem wysoko postawioną osobą w szkole. Ba, Kellin też mógł pokazać rogi i w prosty sposób uprzykrzyć życie innym ludziom. Więc co kierowało anonimem? Musiał być bardzo odważny, tylko że odwaga ta przechodziła w brawurę. Cóż, nie zostawię tak tego, a jeśli sprawy się pogorszą, pójdę na policję, czy Kellin tego chce, czy nie.
Swoje śledztwo postanowiłem zacząć na treningu. Pamiętałem o młodym Stevie Smicie, który zupełnie przypadkowo trafił piłką w Kellina, więc musiałem to wyjaśnić. Może i to wszystko nie było celowe, ale nie szkodziło powęszyć. Cholera, czułem się jak Kellin piszący jakiś plotkarski artykuł do gazetki. To było dziwne uczucie i chyba nie mógłbym zajmować się tym zawodowo. Podziwiałem Kellina za to, że łączył wszystko w całość i chciało mu się to robić. Ja pewnie wymięknę po rozmowie ze Smithem.
Wyszedłem z szatni jaki ostatni. Reszta chłopaków szybciej znalazła się na boisku, gdzie stał również trener. Stanąłem obok niego i zacząłem truchtać w miejscu. Lubiłem rozgrzewać się sam, we własnym tempie. Wiedziałem, co jest dobre dla mojego organizmu, więc robiłem wszystko indywidualnie.
- Fuentes, jak zwykle ostatni - odezwał się trener, a ja odszedłem nieco na bok i zacząłem wykonywać różnego typu ćwiczenia.
- Ostatni, ostatni, ale za to najlepszy, nie? - uśmiechnąłem się do mężczyzny.
- I skromny - zaśmiał się Hudson, a ja postanowiłem zacząć swoje dochodzenie. Może on wiedział o Stevie coś, czego nie wiedział nikt inny?
- Umm, trenerze? - zagadnąłem, a mężczyzna spojrzał na mnie pytająco.- Mam takie pytanie. Czy ostatnio Steve nie zachowywał się jakoś, no nie wiem, inaczej?
- Smith? - zapytał, a ja skinąłem głową.- Nie, nie podpadał i raczej był spokojny, nie robił nic dziwnego. Dlaczego pytasz?
- A tak... Z ciekawości - mruknąłem.- To ja pójdę na boisko.
Chwyciłem piłkę leżącą obok trenera i pobiegłem na murawę. Musiałem trzymać się blisko Smitha i nawiązać z nim rozmowę.
- Hej, dwie drużyny, ruchy! - krzyknąłem, a chłopacy zaczęli tworzyć dwie grupy. Gdy w końcu się dobrali, doszedłem do tej drużyny, w której było mniej osób, po czym rzuciłem piłkę przeciwnikiem.- Robimy tak: gramy do przewagi dwóch bramek. Przegrani robią pięć kółek wokół boiska - moje słowa spotkały się z głośnymi jękami dezaprobaty.- Okej, za sprzeciw dodatkowe dwa.
Już niczego nie komentowali, bo wiedzieli, że mogłem im kazać biegać nawet trzydzieści takich kółek, jeśli mnie zdenerwują. Lubiłem, gdy trener dawał mi wolną rękę i sam mogłem prowadzić drużynę, oczywiście ze wsparciem ze strony doświadczonych osób.
Gra trwała dość długo, bo obie drużyny na straconą bramkę odpowiadały golem, ale w końcu wygraliśmy siedem do pięciu i mogliśmy chwilę odpocząć. Przegrani zaczęli biegać, a ja wzrokiem szukałem Smitha, z którym byłem w drużynie. Siedział nieco na uboczu, więc postanowiłem wykorzystać sytuację i zacząć węszyć. Podszedłem do niego, po czym usadowiłem się na murawie. Chłopak spojrzał na mnie pytająco.
- Dobra robota, gratuluję dwóch bramek - zacząłem, a Steve uśmiechnął się lekko i skinął głową.- Kto wie, może jeśli nadal będziesz w takiej dobrej formie, to trener nie będzie wymieniał cię na Andersa.
- To by było super! - ucieszył się.
- Pewnie. Celność też masz wyćwiczoną. Na przykład gdy trafiasz prosto w głowę ludzi na trybunach.
Steve nieco się speszył i podrapał w tył głowy, marszcząc przy tym brwi. Próbowałem wyczytać cokolwiek z wyrazu jego twarzy, ale nie byłem dobry w takich rzeczach. Kellin na pewno od razu by wiedział, co dzieje się w głowie Smitha, a ja najzwyczajniej w świecie nie potrafiłem tego zrobić.
- To nie było specjalnie - powiedział w końcu.- Zresztą, przeprosiłem go.
- Przeprosiłeś? - uniosłem brew w górę.
- Nie osobiście, ale powiedziałem Bonnie, żeby mu przekazała, że przepraszam. Nie chciałem, to był przypadek.
Postanowiłem na niego nie naciskać. Chyba niczego już się nie dowiem, więc stwierdziłem, że drążenie tego tematu będzie zupełnie bezsensowne. Nie dowiedziałem się wiele, ale może Kellin zdobył więcej informacji u Laury i dzięki mnie złoży to wszystko w kupę.
Gdy reszta chłopaków skończyła biegać, dokończyliśmy trening i poszliśmy do szatni, aby wziąć prysznic i nieco się odświeżyć. Stałem nagi pod prysznicem. Woda zmywała ze mnie pianę powstałą z szamponu i żelu do kąpieli. Odchyliłem głowę do tyłu i rozkoszowałem się ciepłem, które dawała mi para wodna. W pewnym momencie poczułem szturchnięcie i otworzyłem oczy, aby zobaczyć, kto mi przeszkadza. Ujrzałem jednego z kolegów z drużyny.
- Twój kochać przyszedł do szatni, weź go stąd - powiedział, a ja zakręciłem kurki i sięgnąłem po ręcznik.
Chłopak wyszedł z łazienki, jak gdyby nigdy nic. Nie wstydziliśmy się swoich ciał, każdy z drużyny widział drugiego nago. Wytarłem się i owinąłem ręcznikiem w pasie, po czym przeszedłem z łazienki do szatni. Było tu może z sześciu chłopaków plus Kellin, który siedział nieco na uboczu i miał wlepiony wzrok w ekran swojego telefonu. Piłkarze byli wyraźnie zirytowani jego obecnością, a ja mogłem się założył, że Kellin nie chciał wyjść, dopóki się ze mną nie spotka. To mała uparta kupa, na pewno tak było.
- Ej, Quinn, twój chłopak już przyszedł - powiedział jeden ze sportowców, a Kellin uniósł wzrok. Po chwili na mnie spojrzał i uśmiechnął się uroczo. Mogłem patrzeć na niego godzinami.
- Nie jesteśmy razem - mruknąłem, podchodząc do swojej szafki, z której wyciągnąłem normalne ubrania.- Swoją drogą, kto pozwolił ci tu wejść? - zapytałem Kellina, zrzucając z siebie ręcznik.
Czułem na sobie wzrok bruneta, ale nie chciałem wyobrażać sobie żadnych sprośnych rzeczy, bo erekcja przy tylu chłopakach nie mogła skończyć się dobrze.
- Co, potrzebuję pozwolenia? Wchodzę, gdzie chcę, nawet jeśli innym to nie pasuje.
- Tak, Quinn, nie pasuje to nam - powiedział jeden z chłopaków.
- Och, przykro mi - Kellin uśmiechnął się fałszywie, a ja ubrałem na siebie bokserki i spodnie, kręcąc przy tym głową.- Następnym razem uważaj, co mówisz, Ivanovic, bo Quinn patrzy.
- Kellin - przerwałem mu ostro, piorunując go wzrokiem, a on wzruszył ramionami i już się nie odzywał.
Ubrałem się do końca, rozczesałem włosy, które zaczęły kręcić się na końcówkach, po czym chwyciłem Kellina za rękę, aby wyjść razem z szatni. Poszliśmy na parking, bo wywnioskowałem, że miałem odwieźć go do domu.
- Mogłeś poczekać na zewnątrz - powiedziałem, otwierając mu drzwi, po czym sam wszedłem do samochodu z drugiej strony.
- Nie chciałem czekać - westchnął, siadając na fotelu.- Byłem u Laury, nie dowiedziałem się niczego specjalnego. Ale wiesz, co znalazłem? - wyciągnął telefon z kieszeni i pokazał mi zdjęcie fotografii, na której była Laura, Bonnie i... Erwin? Co on tam do cholery robił?
- Erwin? - prychnąłem.
- Nie wiem, co tu robi i jakie są jego relacje z dziewczynami, ale prędzej czy później się dowiem - powiedział pewnie, chowając komórkę.- A ty czego się dowiedziałeś?
- Rozmawiałem ze Smithem, powiedział, że trafił cię piłką przypadkowo i wysłał przeprosiny przez Bonnie, to tyle.
Kellin westchnął ciężko i skinął głową. Było mi go żal, bo nie dość, że miał na głowie rodzinne kłótnie i sesje z psychologiem, to na dodatek ktoś go nękał. Chciałem pomóc mu jak tylko mogłem, nawet najmniejszymi gestami. Otworzyłem ustami, aby coś powiedzieć, ale on mnie wyprzedził.
- Dziękuję, że starasz się szukać dla mnie informacji, to wiele dla mnie znaczy - powiedział spokojnie.- Nie wiem, czy uda nam się dojść do tego, kto za tym wszystkim stoi, ale naprawdę bardzo dziękuję.
- Nie masz za co, w końcu ja też jestem w to wplątany - odparłem w taki sposób, że można było odnieść wrażenie, że to nieco aroganckie. Cóż, byłem trochę narcystyczny, ale raczej nie kipiałem arogancją.
Kellin uśmiechnął się lekko i zauważyłem smutek w jego jasnych oczach. Nie wiedziałem, co sprawiło, że poczuł się gorzej, ale nie mogłem pozwolić na to, aby taki stan długo się utrzymywał. Musiałem polepszyć mu humor, tylko jeszcze nie wiedziałem jak. Co sprawiłoby, że Kellin byłby szczęśliwy? Czego chciał, o czym marzył? O mnie. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że był we mnie zakochany, a ja nie chciałem dawać mu złudnych nadziei. A może jakieś trzeba, aby chociaż na chwilę chłopak się rozpromienił i szczerze uśmiechnął? To pewnie zupełna głupota, która wiele zniszczy, ale w sumie to dlaczego nie... Raz kozie śmierć, trzeba się poświęcić.
- Wyjdziesz ze mną w weekend? - zapytałem, a Kellin uniósł brew w górę i przechylił głowę na bok.
- Wyjdziesz, czyli daj mi się przelecieć? - zapytał, a ja ruchem głowy zanegowałem to pytanie.- Czyli to taka... Randka?
- Tak, można powiedzieć, że randka - westchnąłem.
- O matko - pisnął, po czym zakrył usta dłonią.- Przepraszam. Ojej.
- Kellin, to nic nadzwyczajnego - zaśmiałem się na widok jego reakcji.- Po prostu zaproszenie na randkę.
- Po prostu się cieszę. Dawno nie byłem na żadnej randce, a ja lubię takie klimaty...
Uśmiechnąłem się i wsunąłem kluczyk do stacyjki, po czym ruszyłem z miejsca. Najpierw udałem się na ulicę, gdzie znajdował się dom Kellina. Zaparkowałem przed drzwiami, a chłopak odwrócił się w moją stronę, aby następnie wejść na moje kolana i długo mnie pocałować. Jego dłonie znalazły się na moich policzkach.
- Dziękuję - mruknął.- Nawet nie wiesz, ile to wszystko dla mnie znaczy.
- Więc muszę się postarać, żeby tego nie spieprzyć, hm? - zapytałem, a Kellin z uśmiechem pokiwał głową.
- Dziękuję i do zobaczenia - powiedział i jeszcze raz krótko mnie pocałował, po czym wyskoczył z samochodu, wszedł do domu i tyle go widziałem.

niedziela, 13 kwietnia 2014

Rozdział XIII

Nowy rozdział, okej. Przepraszam za błędy, ale ich nie sprawdzałam, bo nie mam za bardzo czasu. Ok, endżoj.
+ komentarze są fajne, bardzo ładnie o nie proszę, albo stracę wenę i nie będzie rozdziałów, ups ups.
_________________________
Nic dziwnego, że po imprezie moje relacje z Victorem stały się jeszcze bardziej napięte. Ja zdenerwowałem się na niego przez Erwina i to, co wydarzyło się po spotkaniu z dyrektorem. On obraził się na mnie dlatego, bo uważał, że przesadzałem i powinienem okazać trochę pokory. Żaden z nas chyba nie miał zamiaru odezwać się do drugiego, a przynajmniej na nie planowałem tego zrobić, bo nie należałem do typu człowieka, który jako pierwszy wyciąga rękę na zgodę. Zresztą, to nie była moja wina. To Vic okazał się kolejną osobą, która oceniała moją niezmienną osobowość. Pewnie obraziłby się jeszcze bardziej, gdyby dowiedział się, że spałem z Erwinem, tak w ramach małej zemsty, żeby poczuć się lepiej i sobie ulżyć. Cóż, przez seks z obcym chłopakiem czułem się co najmniej dziwnie, bo Erwin nie był Victorem. Było mi dobrze, było przyjemnie, ale czy dorównywał Vicowi? Zdecydowanie nie. Mój tyłek woli Vica, bo to właśnie on wiedział co zrobić, aby było mi nie tylko dobrze, ale kurewsko wspaniale.
Niewiele pamiętam z imprezy, biorąc pod uwagę mój pobyt w szpitalu. Erwin to idiota, mówił, że nie dał mi alkoholu, a tak naprawdę przygotował mi tak mocnego drinka z jakimś świństwem, że po jednej szklance kręciło mi się w głowie. Nie byłem dobry w piciu, bo tego nie robiłem i miałem słabą głowę. Na dodatek nasłuchałem się od lekarza, jaki to jestem nieodpowiedzialny i jakiś tam jeszcze. Och, jak mi przykro, że ktoś się na mnie uwziął i chce zmieść mnie powierzchni ziemi. Coraz częściej zastanawiałem się nad tym, kto mógłby chcieć się mnie pozbyć. Moje myśli krążyły tylko wokół jednej osoby. Zacząłem łączyć zdarzenia i tropy, wiele rzeczy zaczęło się zgadzać, ale nie mogłem pochopnie oceniać potencjalnie niewinnych ludzi. Musiałem powęszyć, a kto zrobi to lepiej ode mnie?
Listopad oznaczał mój powrót do gazetki, ku wielkiemu niezadowoleniu Laury, której bardzo pasowała posada redaktorki naczelnej. Wiedziałem, że mi zazdrościła, ale lepiej, żeby się nie przyzwyczajała, bo ja nigdzie się nie wybierałem.
W najnowszym numerze zamieściłem małą wiadomość do anonima, który koniecznie chciał sobie ze mną poigrać. Może po tym "ataki" ustaną, może nie, kto wie, warto było spróbować.
Siedziałem na fotelu w redakcji i z uśmiechem spoglądałem na mój mały artykulik, w którym skierowałem do anonima kulturalne słowa o tym, że likwidacja mnie chyba mu nie idzie i będzie musiał postarać się bardziej, jeśli chce zrzucić mnie z tronu.
- Czy ty aby nie przesadzasz? - zapytała Laura.
- Z czym? - spojrzałem na nią znad gazety, a ona nerwowo przełknęła ślinę.
- Z tym małym artykułem. Kogo obchodzi, że dostajesz anonimy? Nikogo to nie obchodzi.
- Mnie obchodzi, to wystarczy. Nie życzę sobie takich wiadomości, gróźb i jakichś zasadzek. Jeśli ten ktoś nie przestanie lub się nie przyzna, zrobi się naprawdę niemiło, a doskonale wiesz, jak bardzo mogę być nieprzyjemny, skarbie.
Laura poruszyła brwiami i założyła kosmyk jasnych włosów za ucho, spuszczając wzrok. Była trochę nerwowa, jakby bała się, że ten artykuł zniszczy naszą gazetkę, czy coś w tym stylu, ale to tylko moje podejrzenia. To właśnie Laura stała się moją główną podejrzaną w sprawie anonimów. Od dawna czyha na moją posadę, nie lubimy się, ma dostęp do redakcji, więc mogła zostawiać liściki w tym miejscu. Na dodatek chciała wcisnąć we mnie lukrowane słodycze, no i rozmawiała o mnie z Erwinem, który dał mi później alkohol. Jeśli to nie była ona, to ja już nie wiedziałem kto i sam chyba do tego nie dojdę. Musiałem jeszcze powęszyć, nie mogłem przyciskać jej do ściany i wyrzucić z siebie wszystkie zarzuty skierowane w jej stronę. Miałem jeszcze trochę czasu na śledztwo, dopiero później będę wyciągał wnioski.
- To pewnie jakiś dzieciak. Wcześniej nigdy się tym nie przejmowałeś - stwierdziła.
- Bo wcześniej nikt nie kradł moich leków, nie poił mnie alkoholem, ani nie podawał nasyconych węglowodanami słodyczy w lukrze - mruknąłem.- Swoją droga, nie ma potrzeby obgadywania mnie z byłym Vica.
- O kim ty mówisz? - zapytała, marszcząc brwi.
- O Erwinie.
- Byli kiedyś razem? - zdziwiła się.
- Umm, tak? Nie wiedziałaś?
- Nie - powiedziała krótko, ale ja i tak jej nie uwierzyłem. Przyjaźnili się, musiała o tym wiedzieć, a teraz po prostu się wymigiwała, abym się na nią nie zdenerwował.
W pewnym momencie dziewczyna po prostu wyszła z redakcji, a ja uniosłem brew w górę zaraz po tym, jak zatrzasnęła za sobą drzwi. Może miała okres, a może po prostu to ona za wszystkim stała.
Stwierdziłem, że nie miałem po co dłużej siedzieć w redakcji, więc zebrałem potrzebne rzeczy do torby i wyszedłem z pokoju. Zostało mi jeszcze piętnaście minut przerwy, więc postanowiłem iść na stołówkę, nawet jeśli już zjadłem swój lunch. Ukradnę komuś jakieś owoce, przeżyję.
Wszedłem do stołówki i udałem się do stołu, przy którym siedzieli Adam i Felice. Usiadłem między nimi i w między czasie zwinąłem budyń z tacki dziewczyny, która spiorunowała mnie wzrokiem. Otworzyłem pudełko, chwyciłem jeszcze łyżkę i zacząłem jeść. To tylko budyń, nie powinno mi się nic stać.
- Nie pracujemy, opierdalamy się? - zagadnąłem, a dójka wzruszyła ramionami.- Dlaczego jesteście tacy dziwni?
Adam spojrzał na Felice, która lekko się zarumieniła, a ja otworzyłem usta ze zdziwienia. No to gratulacje.
- Serio ze sobą chodzicie? - zapytałem, a oni oboje skinęli głowami.- Cóż. A ja sam jak rodzynek.
- Nie bardzo, Vic idzie do naszego stolika - odezwała się Fel, a ja podniosłem spojrzenie, które spotkało się ze wzrokiem Vica zatrzymującym się przy naszym stoliku. Nie potrafiłem utrzymać tego połączenia, bo było mi co najmniej dziwnie. To było do przewidzenia, prawda? Przyłapałem go, gdy obciągał mu jego były, z którym później się przespałem, trochę niewygodna sytuacja.
- Możemy porozmawiać? - zapytał, a ja powoli skinąłem głową i wstałem z krzesła, nadal jedząc skradziony budyń.
Vic poszedł do kąta stołówki, gdzie było sporo miejsca i usiadł na podłodze przy ścianie. Ja zrobiłem to samo. Nie miałem zamiaru odzywać się jako pierwszy, bo to on zainicjował rozmowę, więc spokojnie jadłem budyń, aż w końcu go skończyłem. Vic nadal nic nie mówił. Układał sobie wszystko w głowie, widziałem to. Potrafiłem obserwować jego zachowanie, bardzo dobrze go znałem. W końcu na mnie spojrzał, a ja przełknąłem ślinę.
- W sumie to dlaczego jesteśmy pokłóceni? - zapytał.
Wzruszyłem ramionami. Przecież mu nie powiem, że leży mi na sercu to, że nie liczy się z moim podejściem do życia. Doskonale wiedziałem, że Vic mnie szanował, ale i tak było mi troche przykro.
- To głupie, nie chcę już trwać w takiej antypatii, to okropne, bo nie mogę spędzać z tobą czasu - westchnął.- Zaczęło mi cię brakować, Kell. Tęskniłem za tobą, mimo że codziennie widywałem cię w szkole. Chciałem wszystko wyjaśnić, ale nie potrafiłem zmusić do tego mojej głowy i ust. Mam nadzieję, że nie gadam głupoty, podszedłem do tego dosyć spontanicznie...
Nadal nic nie mówiłem. Dałem mu się wygadać, bo widziałem, że go korciło i chciał wyrzucić z siebie dosłownie wszystko. Nie chciałem mu przeszkadzać, to było niewskazane.
- Przepraszam, Kell, nawet jeśli to głupia błahostka - powiedział spokojnie, chwytając moją dłoń i splatając nasze palce.- Pewnie chodzi ci o rozmowę po spotkaniu z dyrektorem. Okej, może nie powinienem tego komentować, to twoje podejście do tej sprawy, nie moje.
Uśmiechnąłem się lekko i spojrzałem na niego z wyraźnie wymalowaną ulgą na twarzy. Przeprosił mnie, to się liczyło. Oczywiście wiedziałem, że zaraz przyjdzie czas i na mnie, ale na razie się z tym nie spieszyłem. Jeśli Vic da wyraźną aluzje, że mam go przeprosić, to to zrobię. Na razie jednak nie pałałem do tego entuzjazmem.
- I przepraszam, jeśli obraziłeś się za imprezę... Za tego chłopaka i loda za drzewem. Przepraszam - dodał.
Zrobiło mi się głupio, bo Vicowi tylko zrobił loda, a ze mną się przespał. Może warto było się do tego przyznać i mieć to za sobą, bo przecież prędzej czy później Vic i tak się o tym dowie, jeśli nie od Erwina, to od Laury albo jeszcze kogoś innego.
- No właśnie, co do Erwina... - zacząłem, ale Vic mi przerwał.
- Skąd wiesz, jak ma na imię?
- Cóż, rozmawiałem z nim potem w kuchni - mówiłem.- Zrobił mi drinka, okazało się, że był tam alkohol.
- Co? - oburzył się chłopak.- Dał ci alkohol? Pewnie nie wiedział, że jesteś cukrzykiem.
- Wiedział. Przyjaźni się z Laurą, powiedziała mu, że nie mogę przesadzać z alkoholem.
- No i dał ci ten alkohol i co dalej?
- No cóż, dodał tam też jakąś tabletkę, prawdopodobnie na popęd seksualny. No i tak jakby... Dałem mu się przelecieć.
Zamknąłem się i zacząłem czekać na jakiekolwiek słowa Vica, który patrzył na mnie z uniesionymi brwiami. Ciekawe, czy jest tak zraniony jak ja wtedy, na imprezie. Dodatkowo, punkt dla mnie, bo sam mu się przyznałem, a ja go nakryłem. Chłopak oparł tył głowy o ścianę i wbił wzrok w jakiś punkt przed sobą. Chyba trudno było mu przetworzyć fakt, że spałem z innym chłopakiem, a nie z nim.
- Przespałeś się z moim byłym. Wow. Po tym, jak zrobił mi laskę. Wow. No, Kellin - spojrzał na mnie, a ja zerknąłem na niego niepewnie.- Kto wie, może nie powinniśmy żyć w jakimkolwiek związku i będziesz mógł dawać dupy każdemu dookoła?
- Słucham? - prychnąłem.- Obciągnął ci jako pierwszemu!
- Ale to ty dałeś mu się przelecieć! Może przez cały czas szmacisz się gdzieś na boku?
Rozchyliłem usta i spojrzałem na niego z niedowierzaniem. Vic też jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, co powiedział. Pobladł i spojrzał na mnie przepraszająco. Wiedziałem, że żałował swoich słów, bo nie był złym człowiekiem, tylko nie potrafił zatrzymać niektórych rzeczy dla siebie. Jego słowa mnie zraniły, to było oczywiste, ale nie gniewałem się na niego. Gdybym dowiedział się, że Vic się z kimś przespał, tym bardziej z moim byłym, też pewnie powiedziałbym coś, czego bym później żałował. Nie byliśmy razem, żaden z nas nie powinien być zazdrosny. To moja sprawa z kim spałem, to była jego sprawa, kto robił mu loda. A jednak, obaj nawzajem się zraniliśmy. Widziałem to po jego wyrazie twarzy i zachowaniu. Próbował to zamaskować, zrzucając winę na mnie i zakrywając swoje uczucia. Zresztą, ja robiłem to samo. Nie chciałem przyznać się do błędu, bo przecież to od niego się zaczęło.
Nawet jeśli nie byłem na niego całkowicie zły, postanowiłem takowego zgrywać. Jego słowa był dobitne, bo przecież się nie szmaciłem - sypiałem tylko z nim. Jeden jedyny raz poszedłem do łóżka kimś innym, nie licząc oczywiście chłopaków przed Victorem. Nie szmaciłem się. Może nie należałem do tych grzecznych i porządnych chłopaków, ale się nie szmaciłem. To były za mocne słowa, które do mnie nie pasowały.
- Kell... - zaczął cicho, próbując chwycić mnie za rękę, którą zabrałem. Sam nieco się odsunąłem i przymknąłem oczy. Szczerze mówiąc, chciało mi się ryczeć, ale nie mogłem się złamać. Ostatnimi czasy stałem się bardzo wrażliwy, nie powinno tak być.- Nie miałem tego na myśli, przecież wiesz.
Otworzyłem oczy i na niego spojrzałem, po czym wzruszyłem ramionami. Lepiej zgrywać obojętnego czy zranionego?
- Nie chciałem tego powiedzieć, przepraszam - westchnął, a ja odwróciłem się do niego plecami.- Ech, Kellin, przepraszam... Przepraszam, że na ciebie naskoczyłem i nie pomyślałem, zanim powiedziałem. I za te głupoty z Erwinem też przepraszam. Bardzo przepraszam.
Nadal się nie odwracałem, ale zmusiłem się na lekki uśmiech, który sam pojawił się na mojej twarzy. Po chwili poczułem, jak Vic chwyta mnie w pasie i przyciąga bliżej siebie, aby następnie posadzić mnie na swoich kolanach. Tak, niech wykorzystuje moją drobną posturę... To urocze. Po chwili pocałował mnie w ramię, a następnie przeszedł na szyję i policzek. Ja jednak postanowiłem być jeszcze bardziej uparty. Odwróciłem głowę i próbowałem zejść z jego kolan, ale ten mocno chwycił mnie w pasie i nie miałem innego wyjścia, jak tylko wtulić się w jego klatkę piersiową. Nie, żebym narzekał. Uwielbiałem trwać w takiej pozycji. W końcu się rozluźniłem i objąłem go ramionami. Vic pocałował mnie w czubek głowy i mogłem przysiąc, że się wtedy uśmiechnął, jakby cieszył się, że wszystko naprawił i ma mnie z powrotem.
- Przepraszam - szepnął, chwytając mój podbródek, przez co zmusił mnie do spojrzenia na jego uśmiechniętą twarz.
Czule naparł swoimi ustami na moje, a ja nie potrafiłem mu się oprzeć. Jest wszystkim, czego potrzebuję, nawet jeśli to skończony idiota.
- Ja też przepraszam - westchnąłem.- Przepraszam, że się z nim przespałem, nie powinienem...
- Był tak dobry jak ja? - zapytał, a ja spojrzałem na niego z rozbawieniem i pokręciłem przecząco głową.- Lepszy?
- Vic, ty zazdrośniku - zaśmiałem się, chwytając jego twarz w dłonie, po czym dałem mu szybkiego buziaka.- Nie był lepszy. Był gorszy. Ty jesteś najlepszy, zapamiętaj to. Jesteś najlepszy ze wszystkich.
- A ilu ich było? - mruknął, a ja zamrugałem kilka razy oczami i wzruszyłem ramionami.- Nie, naprawdę, Kellin, możesz mi powiedzieć.
- Serio chcesz wiedzieć, z iloma chłopakami spałem? - westchnąłem ciężko, a szatyn skinął głową.- No to... - zacząłem liczyć w głowie, patrząc w jakiś punkt na podłodze.- Sześciu. Ale odkąd sypiam z tobą, z nikim nie spałem. Oprócz tej imprezy, oczywiście, ale tak to nie. Przysięgam.
- Wierzę - pocałował mnie w czoło.- O, prawie bym zapomniał. Chcę powiedzieć ci o czymś jeszcze.
Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na niego z zaciekawieniem. Vic sięgnął do kieszeni swoich spodni, z któej wyciągnął małą karteczkę. Tego się obawiałem - wciągnięcia Vica w to gówno. To wszystko zaczęło się od zdjęć, ale nie myślałem, że pociągnie się dalej. Robiło się niemiło i jeśli będzie jeszcze gorzej, nie omieszkam się gdzieś to zgłosić, bo nie chciałem mieć problemów z jakimś zdesperowanym anonimem.
Dosłownie wyrwałem karteczkę spomiędzy jego palców, bo zżerała mnie ciekawość. Drżącymi dłońmi rozwinąłem papierek i przetarłem twarz jedną z nich. To przestało być śmieszne. Cóż, tym razem anonim napisał do Vica, że powinien zająć się prawdziwymi mężczyznami, skoro jest gejem, a nie jakąś zniewieściałą laleczką. Tym razem byłem laleczką, na dodatek zniewieściałą, ciekawie.
- Jesteś moją laleczką, najwspanialszą na świecie laleczką - odezwał się nagle, a ja uśmiechnąłem się lekko i oddałem mu papierek.- Nie przejmuj się tym. Trzeba to ignorować.
- A gdybyśmy spróbowali z tym walczyć? - zapytałem, a Vic spojrzał na mnie pytająco, dając mi do zrozumienia, że mam kontynuować.- No bo mam pewną teorię.
- Trafną?
- To się okaże. Tak czy siak, na imprezie Laura dała mi do zjedzenia coś tak słodkiego i lukrowanego, że miałem szczęście, że tego nie zjadłem. Potem rozmawiała z Erwinem, Erwin dał mi alkohol, bo Laura powiedziała mu o cukrzycy. Na dodatek napisałem małą wstawkę do gazetki, która zwracała się do anonima, że nie idzie mu pozbycie się mojej osoby. Wiesz, jaka była spięta? No i jeszcze przyzwyczaiła się do posady redaktorki naczelnej, gdy mnie nie było, a teraz musiała ją porzucić.
- Cóż, to sensowne.
- Nie wiem, Vic, to tylko moje spekulacje, nie mam pojęcia, czy tak jest.
- Wiele rzeczy wskazuje na to, że jednak tak jest - stwierdził.- Może warto trochę powęszyć?
- Coś w stylu śledzenia, fałszywej przyjaźni i podchodów?
- Warto spróbować - Vic wzruszył ramionami.- Jeśli to nie ona, będziesz mógł skreślić jedną osobę z listy. Jeśli to ona, ma pecha i zrobi się nieprzyjemnie.
Skinąłem głową i pocałowałem go w policzek. Miał rację, trzeba będzie mieć oko na Laurę, bo to ona była główną podejrzaną. Nikt inny nie przychodził mi do głowy i nic nie wskazywało na to, że to mógłby być ktoś zupełnie inny. Trzeba będzie włączyć swój mały radar i zacząć węszyć. A kto jest w tym najlepszy, jak nie Quinn?

środa, 9 kwietnia 2014

Rozdział XII

Rozdział dwunasty, bardzo proszę, dziękuję za uwagę.
__________________________
Październik nie był przyjemny. Tegoroczny październik był okropny, bo aż do jego końca nie potrafiłem zobaczyć ani jednego pozytywu. Po pierwsze, nie mogłem publikować swoich artykułów w gazetce, co nie oznaczało, że ich nie pisałem, aby mieć coś na listopad. Podczas mojej nieobecności w redakcji, sztabem rządziła Laura. Bardzo podobała jej się funkcja redaktorki naczelnej, nawet jeśli objęła ją na niecałe trzy tygodnie. Widziałem to po jej twarzy. Była dumna, że w końcu nikomu nie podlegała. Od listopada wszystko wróci na swoje miejsce, mogła być tego pewna. nie stracę tej posady dlatego, bo jestem chamski i szczery i jakaś blondyna ma chrapkę na najwyższy szczebel gazetkowej hierarchii. Nie ze mną te numery, nie warto było nawet zaczynać tej wojny.
Po drugie, nie uprawiałem seksu przez długi czas i byłem bardzo zirytowany. To łączyło się z moją kłótnią z Victorem. Nic sobie nie wyjaśniliśmy, nawet jeśli on chciał to zrobić. Nie pozwalałem mu do siebie dotrzeć. Spławiałem go, omijałem i ignorowałem. Widziałem ból w jego oczach, ale nie potrafiłem go ukoić. Zranił mnie swoimi słowami i mimo mojej frustracji seksualnej, musiałem dać sobie jeszcze trochę czasu.
To wszystko przełamało się, gdy w poniedziałek, dwudziestego ósmego października, podczas przerwy lunchowej, podszedł do nas Mike. Adam, Fel i ja spojrzeliśmy na niego pytająco.
- W czwartek urządzamy Halloween - oznajmił. Alkohol, trawka, seks, takie tam. Przyjdźcie.
Chciałem przyjść, oczywiście, że tak, ale to oznaczałoby, że musiałbym zmierzyć się z Victorem, skoro to on był jednym z organizatorów imprezy. Takie przyjęcia były okazją do plotkowania, więc grzechem byłoby nie pójść. Cholera. Chyba będę musiał się poświęcić.
- Zaczynamy o dwudziestej, im więcej ludzi tym lepiej - dodał, po czym spojrzał na mnie.- Też lepiej przyjdź, Quinn. Vic ma dość jechania na ręcznym, plus, jest trochę zmarnowany i chyba tęskni.
Z tymi słowami odszedł do swojego stolika, a ja spojrzałem na siedzącego przy nim Vica. Wyglądał na nieco zmęczonego, ale na pewno nie na załamanego. Może to przez trening albo szkołę? Bo przecież na pewno nie przeze mnie.
- Idziemy, co? - uśmiechnęła się Fel. Adam skinął głową. Po chwili dwójka przyjaciół wlepiła we mnie wzrok.
- Nie mam wyjścia, prawda? - westchnąłem.
- Nie możesz unikać Vica do końca szkoły, bo powiedział ci, co myśli - stwierdziła Felice.- Cenisz szczerość u innych ludzi. Vic był szczery. Nie rozumiem tego.
- Ja też wielu rzeczy nie rozumiem - mruknąłem.- Nie rozumiem świata, nie rozumiem matki, nie rozumiem Vica, nie rozumiem siebie.
- W końcu zrozumiesz - wtrącił się Adam.- Ale najpierw musisz się z nim pogodzić i go przeprosić.
- Coś w stylu seksu na zgodę?
Felice zachichotała w iście dziewczyński sposób i zakryła usta dłonią. Adam natomiast po prostu uśmiechnął się pod nosem. Uwielbiałem tych ludzi. Niby znacznie się od siebie różniliśmy, a mogliśmy dogadać się w prawie wszystkim.
- Jeśli to wam pomoże, to czemu nie.
Westchnąłem ciężko i podparłem podbródek na dłoni. Najwyraźniej to ja będę musiał wyciągnąć rękę na zgodę i połknąć swoją dumę. To będzie trudne, ale czego się nie robi dla Vica... Dla Vica, którego przecież kocham.

Nie miałem zamiaru się przebierać. Nie byłem dzieckiem, nie bawiłem się w takie coś, chociaż doskonale wiedziałem, że inni wykorzystają okazję na wydurnianie się i przyjdą przebrani za jakichś idiotów. Mi osobiście było to obojętne. Zrobię trochę zdjęć, opisze imprezę i artykuł do gazetki gotowy. W sumie tylko po to tu przyszedłem. Bałem się spotkania z Victorem, bardzo się bałem, bo pewnie zabraknie mi języka w gębie i tylko się zbłaźnię. Będę musiał pomyśleć nad odpowiednimi argumentami, żeby nie wyjść na debila.
Gdy dotarłem na imprezę, byłą tu chyba połowa szkoły. Część wchodziła do willi Fuentesów, inni zostawali na dworze. Ja postanowiłem wejść do środka, bo chciałem powęszyć, a potem szybko się ulotnić. Po drodze wpadałem na wiele osób, z których kilka było już w stanie upojenia alkoholowego. To było niewiarygodne, ci ludzie nie potrafili przeżyć imprezy bez procentów, a przecież było to możliwe. Byłem żywym przykładem, że przyjęcie może być fajne nawet bez trunków. Potem żałują i nie pamiętają, a mi nic nie umyka i to jest wielki plus.
- Kellin, Kellin, Kellin, Kellin!
Spojrzałem w lewo i zobaczyłem roześmianą Felice z domalowanymi piegami na policzkach, warkoczami i krótkiej sukience. Dodatkowo miała na sobie dwie różne podkolanówki i fioletowe trampki.
- Jesteś Pippi Langstrump? - zapytałem, unosząc brew.
- Za to ty jesteś okropną, czarną kulką. Wiedziałam, że tak będzie - Felice przewróciła oczami i zaczęła prowadzić mnie w stronę bocznego korytarza.- Przygotowałam się na to, więc zaraz cię przebiorę.
- Co? Nie!
Fel zupełnie mnie zignorowała i wciągnęła do łazienki, którą następnie zamknęła na klucz. Dopiero wtedy zauważyłem, że na jej ramieniu wisiała duża, tęczowa torba, która idealnie pasowała do jej przebrania Pippi. Usiadłem na toalecie i patrzyłem na poczynania dziewczyny, która otworzyła torbę i zaczęła wyciągać z niej różne rzeczy. Chyba nie żartowała z tym, że wiedziała o moim nieprzebieraniu się na Halloween. Przesadzała, ale doskonale wiedziałem, że nie mam szans w jakiejkolwiek walce o własne zdanie.
- Może to i lepiej, że jesteś ubrany na czarno - stwierdziła.
Na razie jej nie zatrzymywałem. Nie robiła niczego złego. Chciałem się dowiedzieć, co wymyśliła i jeśli nie będzie mi się podobało, to jej problem.
Dziewczyna spojrzała na rzeczy, które wyciągnęła z torby. Była tam między innymi mjała kosmetyczka, z której dziewczyna wyjęła czarną kredkę.
- Nie dam ci się umalować, nie jestem babą!
- Oczu nie - pokręciła głowa, podchodząc do mnie, po czym kilka razy maznęła kredką moje policzki.- Ale buzię jak najbardziej. Siedź spokojnie albo cię ugryzę.
Westchnąłem ciężko i dałem jej działać, bo najwyraźniej nie miałem innego wyjścia. Zamknąłem oczy, czekając, aż Fel skończy swoją pracę. czułem kredkę na policzkach, a następnie na czubku nosa. Po kilku minutach dziewczyna założyła mi coś na głowę, a następnie na dłonie. Otworzyłem jedno oko i spojrzałem na uśmiechniętego rudzielca.
- Wstań, jeszcze ogon! - zachichotała, a ja zmarszczyłem brwi i spojrzałem na swoje dłonie, które tkwiły teraz w puchatych rękawiczkach wykonanych na kształt łapek kota.
Wstałem z toalety i podszedłem do lusterka, aby się przejrzeć. No wiedziałem, że tak będzie. Fel mogła traktować mnie bardziej jak przyjaciółkę, aniżeli przyjaciela, ale żeby robić ze mnie kota? Na czubku głowy widniały dwa czarne uszka, miałem koci nos i wąsy, bo i te łapy... Do tego poczułem, jak Felice mocuje coś przy moich spodniach. Odwróciłem głowę do tyłu i spojrzałem w dół. Świetnie, miałem jeszcze ogon.
- Boże, Fel - jęknąłem.
- Jesteś słodki! - pisnęła, ostrożnie chwytając moją twarz w swoje dłonie, żeby nie rozmazać wąsów.- Gdy zobaczysz Vica, opadnie ci szczęka. Będziecie idealnie do siebie pasować.
- Co, przebrał się za spodek mleka?
- Umm, nie? - dziewczyna spojrzała na mnie z niedowierzaniem.- Sam zobaczysz. On jest gorący, ty jesteś uroczy, cholera, jesteście cudowni.
Jeszcze raz spojrzałem na swoje odbicie w lustrze i zagryzłem dolną wargę. Wyglądałem idiotycznie, ale w sumie to wszyscy dzisiaj tacy byli. Nie powinienem się tym przejmować.
- A mogę przynajmniej ściągnąć rękawiczki? - zapytałem.- Trochę w nich gorąco.
Fel skinęła głową i ściągnęła łapki z moich dłoni, po czym pozbierała wszystkie swoje rzeczy i oboje wyszliśmy z łazienki. Wzrokiem szukałem Vica, bo chciałem zobaczyć go w jego przebraniu. Skoro Felice mówiła, że chłopak wygląda cudownie, musiał się postarać. Dziewczyna pociągnęła mnie do salonu, gdzie odbywała się główna impreza. Było tu pełno ludzi, trudno było się gdziekolwiek przedostać. Muzyka uderzała w moje bębenki, ludzie tańczyli w małych grupkach, a jeśli ktoś trwał już w swoim własnym świecie, dawał występ solo na jakimś podwyższeniu. Właśnie coś takiego robił jeden z chłopaków z dziesiątej klasy, więc wyciągnąłem telefon z kieszeni i zrobiłem mu zdjęcie. Materiał był ważny.
- Ty nie pijesz, co?! - Fel krzyknęła prosto do mojego ucha, a ja przeniosłem na nią wzrok i pokręciłem głowa. Po chwili za rękę złapał ją jakiś chłopak, chyba Adam, i pociągnął w tańczący tłum. Ja postanowiłem pójść do kuchni, gdzie na pewno było nieco spokojniej i mogłem znaleźć coś bezalkoholowego do picia.
- Wow, Quinn, nie mogłeś być bardziej pedalski - usłyszałem za sobą głos nikogo innego jak Laury, czyli kogoś, kogo bardzo nie lubiłem. Odwróciłem się w jej stronę i zobaczyłem, że ucharakteryzowała się na Marylin Monroe. Wyglądała dobrze, ale nawet nie dorastała Marylin do pięt.
- Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że nigdy nie będziesz choć w połowie taka jak Marylin? - odparłem. Wow, Quinn, jesteś taki subtelny.
Laura poruszyła kilka razy brwiami, po czym podeszła do mnie bliżej. Była już trochę pijana, więc nie będzie brała do siebie wielu rzeczy. Czasem trzeba było rzucić nieprzychylny komentarz, aby sprowadzić ludzi na ziemię.
- Zamknij oczy, otwórz buzię - powiedziała nagle.
Hej, to bardzo źle mi się kojarzyło, tym bardziej, że w mojej buzi znalazło się już wiele rzeczy po wypowiedzeniu tych słów. Cóż, Laura penisa nie ma, ale skąd mogę wiedzieć, co trzyma za plecami? Dziewczyna widziała moje zawahanie i głośno się zaśmiała.
- No bądź mężczyzną, Quinn!
Wzruszyłem ramionami i zamknąłem oczy, otwierając usta. Poczułem, jak pomiędzy moimi wargami znalazła się jakby... Kulka otoczona lukrem... Lukrem. To było cholernie słodkie, to na pewno był lukier. Otworzyłem oczy i szybko wyciągnąłem kulkę z ust. Laura zniknęła. Czy ona naprawdę była tak głupia, żeby dawać mi tak nasyconą cukrem słodycz? Chyba tak, tym bardziej, że doskonale wiedziała o mojej cukrzycy. Zmarszczyłem brwi i rzuciłem kulką w jakiegoś kolesia, po czym poszedłem do kuchni. Byli tu przyjaciele Vica, Jaime i Tony, ale głównego zainteresowanego niestety brak.
- Hej, Quinn, drinka? - zapytał Jaime, który miał na sobie strój w stylu faraona.
- Nie, spasuję - odparłem, podchodząc do czerwonych kubeczków i nalewając do jednego z nich wodę mineralną.
- Gdybym nie mógł pić na imprezach, chyba bym umarł - odezwał się Tony przebrany za szturmowca z Gwiezdnych Wojen. Nie miał na sobie hełmu, trzymał go pod pachą, aby spokojnie móc sączyć drinka.
- To kwestia przyzwyczajenia - wzruszyłem ramionami, zanurzając usta w wodzie. Gdy upiłem kilka łyków, ponownie się odezwałem.- Wiecie może, gdzie jest Vic?
- Ostatni raz widziałem go w ogrodzie, ale nie wiem, czy chciałbyś tam iść - odparł Jaime.
- Niby dlaczego? - zapytałem, wypijając wodę do końca.
Chłopacy spojrzeli na siebie niepewnie, jakby komunikowali się bez słów. Coś było nie tak, a ja koniecznie chciałem się dowiedzieć co, bo nie spocznę, dopóki nie będę o wszystkim wiedział i cóż, taka moja natura.
- Po prostu... Jest trochę wstawiony i może robić głupie rzeczy - powiedział Jaime, a ja bez słowa wyszedłem z kuchni.
Musiałem iść na zewnątrz, aby znaleźć Vica. Pod głupimi rzeczami może kryć się wiele definicji idiotyzmu, a ja jak zwykle przewidywałem najgorsze.
Przepchałem się przez tłumy ludzi i w końcu dotarłem na taras. Tutaj również było głośno, ludzie tańczyli przy basenie, niektórzy siedzieli w wodzie. Szukałem Vica, przecież musiał gdzieś być. Nie pływał w basenie, nie siedział przy nim, więc postanowiłem iść dalej. W pewnym momencie usłyszałem dosyć jednoznaczne i znajome mi jęki, które dochodziły zza jednego z oddalonych od innych drzew. Cicho do niego podszedłem i przystanąłem po drugiej stronie pnia.
- Tak, huh, dobrze - gdy usłyszałem ten głos, otworzyłem szeroko usta i usiadłem na trawie, po czym podciągnąłem kolana pod brodę.
To nie powinno mnie zranić, a jednak poczułem się cholernie głupio. Jakiś chłopak obciągał Vicowi za drzewem, podczas gdy to ja powinienem to robić. To ja miałem być na każde jego zawołanie. To ja z nim byłem. Cóż, nie byłem, ale to i tak było nie fair. Przecież to nie była zdrada, Vic miał prawo umawiać się i sypiać z kim tylko chciał, ale część mojego serca i tak się odłamała i  nie chciała wrócić na swoje miejsce. Może mu nie wystarczałem? A może musiał wyżyć się po tak długim czasie, w jakim się do siebie nie odzywaliśmy?
Po chwili Vic wydał z siebie głośniejszy jęk i wiedziałem, że doszedł. Wtedy wstałem z ziemi i oparłem się bokiem o pień, krzyżując przy tym ręce na torsie. Zza drzewa wyłonił się jakiś nieznany mi chłopak. Na pewno nie był z naszej szkoły, więc Vic musiał zaprosić go z zewnątrz. Obojętnie przeszedł obok mnie i zatrzymał się dopiero wtedy, gdy chrząknąłem.
- Jego penis jest mój - powiedziałem chłodno.- Tylko ja mogę go ssać, lizać i ujeżdżać. To ja robię mu dobrze, a nie ty. Rozumiemy się? - uniosłem brew w górę.
Chłopak zmarszczył czoło, po czym wzruszył ramionami i skinął głową. Następnie odszedł w stronę basenu, a ja obszedłem drzewo i stanąłem przed opartym o pień Victorem. Cholera, rzeczywiście wyglądał idealnie. Miał na sobie czerwoną bokserkę, obcisłe spodnie tego samego koloru i małe różki we włosach. Do tego z tyłu spodni wychodził mu czerwony ogon. Diabelski, cholera, gorąco.
- Już ci nie wystarczam? - wydukałem, a on rozchylił usta i nie wiedział co powiedzieć.- Robi lepszą laskę ode mnie?
- Kell...
- Jeśli już nie chcesz mnie pieprzyć, to w porządku, do niczego cię nie zmuszam, ale miło by było, gdybyś chociaż powiedział mi jedno słowo, że zmieniasz zdanie albo...
- Hej, cicho! - przerwał mi ostro.- Myślałem, że jesteś na mnie obrażony, a teraz odstawiasz jakieś sceny zazdrości? Nie jesteśmy razem, Kellin. Nie jesteś moim chłopakiem. Nie masz być o co zazdrosny i nie rozumiem, dlaczego jesteś.
Przełknąłem ślinę i pokiwałem głową. Ranił mnie swoimi słowami, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. On tego nie rozumiał, on mnie nie kochał, więc nie mógł być o mnie zazdrosny, gdyby był na moim miejscu. To pokazało, że moje szanse na związek z tym chłopakiem zostały całkowicie skreślone i chyba nie mogłem mieć żadnej nadziei.
- To było subtelne - wyszeptałem i pociągnąłem nosem.- Dzięki, Vic. Jesteś super.
Wyminąłem go, po czym udałem się w stronę domu. Gdybym mógł pić alkohol, pewnie bym się upił, ale niestety, nie mogłem sobie na to pozwolić. Upiję się wodą mineralną z cytryną. Wszedłem do środka i od razu udałem się do kuchni. Piekły nie oczy, byłem wściekły i smutny jednocześnie. Napiję się, zrobię kilka zdjęć i wrócę do domu, bo nie miałem czego tu szukać. Na początku chciałem zaciągnąć Vica do sypialni, ale teraz było to bezsensowne. Nasza sytuacja była dość kiepska i nie miałem pojęcia, kiedy się ustabilizuje.
Kątem oka zauważyłem, jak chłopak, który był wcześniej z Victorem, rozmawia z Laurą. Skąd ją do cholery zna? Oboje w pewnym momencie na mnie spojrzeli, a dziewczyna poruszyła brwiami i uśmiechnęła się ironicznie. Nie miałem pojęcia, jaki miała problem, ale najwyraźniej coś jej nie pasowało i coś ukrywała. Była wredna suką, czego miałem się spodziewać?
Odwróciłem wzrok od ich oceniających mnie twarzy i wszedłem do kuchni. Na szczęście nikogo tu nie było, może oprócz jakiejś nawalonej pary, która leżała na posadzce i nie zwracała na mnie uwagi. Sięgnąłem po czysty kubek, gdy w kuchni pojawił się ktoś, kogo w ogóle nie chciałem już widzieć na oczy, a mianowicie chłopak, który omamia mojego Vica. No dobra, nie mojego, ale nadal, miałem prawo być zazdrosny.
- Hej - powiedział, siadając na blacie i bacznie obserwując moje poczynania.
Spojrzałem na niego i uniosłem brew w górę, nie znając jego intencji. Jeszcze kilkanaście minut temu powiedziałem mu, że ma zostawić penisa Vica w spokoju, a teraz tak po prostu nawiązuje ze mną rozmowę? Nie odpowiedziałem mu. Chciałem nalać sobie wodę do kubka, gdy on wyrwał mi go z dłoni i zeskoczył z blatu.
- Ej! - zawołałem.
- Przygotuję ci coś specjalnego - oznajmił, podchodząc o innego blatu, na którym stało wiele różnych butelek.
- Nie piję alkoholu.
- Wiem.
- Niby skąd?
- Uch, Laura mi powiedziała - odparł spokojnie, nalewając różne ciecze do kubka, ale nie widziałem, które butelki chwytał.
Matko Boska, a co jeśli dorzuci mi jakieś świństwo do picia, a potem mnie zgwałci? W sensie, ten chłopak był atrakcyjny, nawet w przebraniu jakiegoś zombie, ale to nie zmieniało faktu, że nie chciałem się z nim przespać.
- Skąd znasz Laurę? - zapytałem.- I dlaczego o mnie rozmawialiście? Skąd znasz Vica?
- Laura to córka koleżanki mojej mamy, kolegujemy się - zaczął, odwracając się w moją stronę.- Vica poznałem jakiś czas temu, zupełnie przypadkiem, przez jego brata. Spotykaliśmy się przez kilka miesięcy.
Przełknąłem ślinę i pochyliłem głowę. Świetnie. Nie ma to jak rozmowa z byłym chłopaka, którego się kocha.
- To był fajny związek, ale potem Vic zaczął być trochę niewyżyty seksualnie, a ja chyba nie byłem gotowy na jego różne ekscesy sypialniane.
- To nie przeszkodziło ci w ssaniu jego penisa za drzewem - warknąłem.
- Co wymyślnego można zrobić swoim językiem? - wzruszył ramionami.
- Nadal mi nie powiedziałeś, dlaczego rozmawiałeś o mnie w Laurą.
- Powiedziałem jej, że byłeś zły, jak nas nakryłeś - powiedział spokojnie.- Trochę się z ciebie śmiała, potem trochę mi o tobie powiedziała, no i jakoś tak wyszło. Nie bądź taki spięty, Kell. Jest impreza, dobra zabawa. Masz, wypij.
Wręczył mi kubek, a ja przystawiłem go do nosa. Nie pachniał alkoholem, ale kto wie, co było w środku? Spojrzałem na chłopaka, a on uśmiechnął się do mnie zachęcająco. Okej, raz kozie śmierć. Upiłem łyk napoju i musiałem przyznać, że nie był najgorszy. Nie czułem alkoholu ale i tak nie byłem pewien. Wypiłem napój do końca, po czym odłożyłem kubek na bok.
- Swoją drogą, mam na imię Erwin - przedstawił się, wyciągając do mnie dłoń, którą uścisnąłem.- Nie dziwię się, dlaczego Vic lubi z tobą sypiać. Masz uroczą buzię.
- Umm, dzięki? - uniosłem brwi w górę, opierając sie tyłem o blat.
Erwin podszedł bliżej mnie i położył dłonie na moich biodrach. Hej, mógł uważać, że jestem uroczy, ale czy aby trochę się nie zagalopowywał? Położyłem dłonie na jego klatce piersiowej i lekko go odepchnąłem. On nie dał za wygraną i bardziej mnie do siebie przyciągnął. Moja głowa zaczęła pulsować, zrobiło mi się trochę gorąco, ale mimo to zacząłem drżeć. Matko Boska, chciałem stąd wyjść albo chociaż sobie zwalić. Tak, chciałem, bo nie wiadomo skąd, moje rurki stały się jeszcze ciaśniejsze niż dotychczas.
- Chodź, Kell, chyba masz mały problem - powiedział chłopak, a ja chyba musiałem oddać się żądzy, bo nie mogłem wytrzymać.
Nie było mowy, żebym poszedł teraz do Vica. Obraziłem się na nieco jeszcze bardziej. Tylko że to, co zrobiłem następne, było o wiele gorsze od tego, co zrobił Vic. Objąłem szyję Erwina ramionami i bardziej go do siebie przyciągnąłem, po czym namiętnie wpiłem się w jego usta. To było złe, czułem się trochę jak męska dziwka, ale w mojej głowie nie krążyły inne myśli jak tylko te o seksie z jakimś obcym chłopakiem.
- Co, lepiej po kilku procentach i pastyleczce? - wymruczał Erwin, a jego słowa wleciały jednym uchem, aby wylecieć drugim, więc nie zastanawiałem się nad ich sensem i znaczeniem oraz ważnością.- I co teraz?
- Chodź się pieprzyć - wydyszałem, chwytając go za rękę i ciągnąc w stronę wyjścia.
To było głupie, ale człowiek popełnia błędy. Tego wieczoru popełniłem ich trochę za dużo, bo skończył się on nie tylko seksem z byłym Vica (niby było to odegranie się na nim, ale w bardzo idiotyczny sposób) i rozwiązaniem imprezy przez policję, ale również moim wylądowaniem w szpitalu, bo mój organizm trochę się zbuntował, pewnie przez wysokoprocentowy alkohol.
Świetnie, Kellin, tak trzymaj.