1. Dzięki Kosiarce za szablon. Kocham ją <3
2. Dramat w rozdziale, ale ogólnie to śmiesznie jest.
3. Seks.
___________________________________
Dni na Warped upływały dość szybko i praktycznie tak samo. Koncert, spotkanie z fanami, żarcie, seks, ewentualnie robótka ręczna, gdy nie było czasu, podróż do kolejnego miasta, żarcie, seks i tak w kółko. Oboje jednak nie narzekali- robią to, co kochają najbardziej na świecie. VWT objechało całą Kalifornię, zaczynając od San Diego, gdzie Vic poznał Kellina ze swoimi rodzicami ("Kellin, eres chico muy flaco, coma, coma más!"*), koncertując w Pomonie przez dwa dni, a przy okazji odwiedzając Los Angeles, gdzie Mike postanowił zabawić się z paroma dziewczętami, które niestety nie chciały bawić się z nim, więc wszystko skończyło się w dosyć przykry sposób (Mike nadal ma trudności z chodzeniem). Później pojechali do Mountain View ("Boże, Victor, stąd rzeczywiście widać tę górę!"), a skończyli w Venturze, z której skoczyli jeszcze do San Francisco ("If you're going to San Francisco, be sure to wear some flowers in your hair" śpiewali i robili z siebie idiotów). Następnie pojechali do Nowego Meksyku, co trochę im zajęło ("- Co w ogóle jest w Nowym Meksyku? - Koleś, nie wiem, gramy i zmywamy się stąd."), a po udanym koncercie cofnęli się do Arizony ("- Vic, słyszałem, że w Arizonie są węże. - Są, no i co? - Braciszku, boję się węży. - Z kim ja się wychow... O KURWA WĄŻ!"). Trzeba było przyznać, że przez te kilka dni było ciekawie. Jednak to był dopiero początek, gdyż zbliżali się do Nevady. Nevada oznacza Las Vegas. Każdy wie, co oznacza Las Vegas. Niestety, będą tam tylko jeden dzień, więc nie będą mogli całkowicie oddać się temu miastu, ale zawsze warto spróbować. To Las Vegas!
2. Dramat w rozdziale, ale ogólnie to śmiesznie jest.
3. Seks.
___________________________________
Dni na Warped upływały dość szybko i praktycznie tak samo. Koncert, spotkanie z fanami, żarcie, seks, ewentualnie robótka ręczna, gdy nie było czasu, podróż do kolejnego miasta, żarcie, seks i tak w kółko. Oboje jednak nie narzekali- robią to, co kochają najbardziej na świecie. VWT objechało całą Kalifornię, zaczynając od San Diego, gdzie Vic poznał Kellina ze swoimi rodzicami ("Kellin, eres chico muy flaco, coma, coma más!"*), koncertując w Pomonie przez dwa dni, a przy okazji odwiedzając Los Angeles, gdzie Mike postanowił zabawić się z paroma dziewczętami, które niestety nie chciały bawić się z nim, więc wszystko skończyło się w dosyć przykry sposób (Mike nadal ma trudności z chodzeniem). Później pojechali do Mountain View ("Boże, Victor, stąd rzeczywiście widać tę górę!"), a skończyli w Venturze, z której skoczyli jeszcze do San Francisco ("If you're going to San Francisco, be sure to wear some flowers in your hair" śpiewali i robili z siebie idiotów). Następnie pojechali do Nowego Meksyku, co trochę im zajęło ("- Co w ogóle jest w Nowym Meksyku? - Koleś, nie wiem, gramy i zmywamy się stąd."), a po udanym koncercie cofnęli się do Arizony ("- Vic, słyszałem, że w Arizonie są węże. - Są, no i co? - Braciszku, boję się węży. - Z kim ja się wychow... O KURWA WĄŻ!"). Trzeba było przyznać, że przez te kilka dni było ciekawie. Jednak to był dopiero początek, gdyż zbliżali się do Nevady. Nevada oznacza Las Vegas. Każdy wie, co oznacza Las Vegas. Niestety, będą tam tylko jeden dzień, więc nie będą mogli całkowicie oddać się temu miastu, ale zawsze warto spróbować. To Las Vegas!
Wjechali na parking festiwalu o drugiej w nocy. Tej nocy Kellin i Vic nie spędzali razem. Nie mogli przesadzać. Już wystarczyło, że Mike o wszystkim wiedział i czasem zupełnie przypadkiem "wymsknął" mu się jakiś komentarz pod ich adresem. Na szczęście reszta chłopaków nie za bardzo ogarniała, o co chodzi.
Kellin, Jach, Gabe i Justin spali w swoich kojach i tylko Jesse był na nogach. Siedział z kierowcą autokaru i rozmawiali o wszystkim i o niczym zarazem. Nagle rozmowa zeszła na zupełnie inne tematy... Jak dobrze, że Kellin tego nie słyszał!
- Więc, co jest między Kellinem i Viciem z Pierce The Veil? - zapytał kierowca ściszonym tonem, nie chcąc obudzić śpiących muzyków. Zaparkował autokar i przeciągnął się niczym kot. Jesse spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami. Niby co miało być?
- Są przyjaciółmi? - bardziej zapytał, niż stwierdził, bo po zadanym przez kierowcę pytaniu zaczął wątpić w dosłownie wszystko.
No bo przecież... Byli tylko przyjaciółmi? Oczywiście, że byli! Kellin miał żonę, córeczkę, kochająca rodzinę. Zresztą, Vic był heteroseksualistą, Jesse widywał go z dziewczynami w różnych sytuacjach. To pytanie było absurdalne, a odpowiedź przecież tylko jedna! Nie mogło być inaczej. Kellin homoseksualistą... Nie, to niemożliwe, co to w ogóle za spekulacje.
- Na pewno? Nie powiedziałbym. - Usta kierowcy wykrzywiły się z lekkim uśmiechu.
- Naprawdę? Tak, powiedz mi, że Kellin i Vic są gejami, Kellin zdradza żonę i pieprzy się z Viciem - powiedział sarkastycznie Jesse, po czym parsknął śmiechem.- To niedorzeczne. To najlepsi przyjaciele, znam ich już trochę i wiem, że czasem zachowują się głupio, ale kochają się braterską miłością, więc to totalny spontan.
- Więc ci mówię - mruknął drugi.- Siedziałem raz w autokarze, w łazience, gdy usłyszałem, że ktoś wchodzi do pojazdu. Słyszałem głosy, właśnie Kellina i Vica, odgłosy mlaskania, jęki. Potem chyba zaczęli się rozbierać, nie mam pojęcia, nie wychodziłem z łazienki...
- To skąd możesz wiedzieć, że się rozbierali?
- Powiedziałem "chyba"! Zresztą, później były tylko jęki, siarczyste przekleństwa... Teksty typu "Zaraz dojdę" albo "Boże, Victor, właśnie tutaj!" - kierowca skrzywił się, wyobrażając sobie gejowski seks, po czym otrząsnął się i spojrzał na Jessego. - Wyszedłem dopiero wtedy, gdy upewniłem się, że wyszli z autokaru. I co, nadal nie wierzysz?
Jesse zaśmiał się sztucznie i pokręcił głową. Bzdury, totalne bzdury.
- Nie widziałeś ich. Słyszałeś tylko jakieś teksty. Proszę cię, nie wydziwiaj. Może najzwyczajniej się zjarałeś, czy coś?
- Ale...
- Proszę cię. Skończ.
- Victoooooooooooooooor!
Vic chwycił Kellina za uda, gdy ten wskoczył na jego plecy i objął szyję Meksykanina. Jak dzieci, po prostu jak dzieci. Szli, a raczej teraz Vic szedł, a Kellin był uwieszony na jego szyi, pustą alejką nieopodal miejsca festiwalu. Niedługo miało grać PTV, dlatego nie mogli oddalić się za bardzo i podziwiać Las Vegas. SWS skończyło swój występ, a Kellin postanowił znaleźć Vica.
- Kelliiiiiiiiiiiiiiiiiiiin, idioto, jak po występie? - zapytał starszy obracając nieco głowę, aby chociaż kątem oka zauważyć ucieszoną twarz bruneta.
- Za tego idiotę ci nie powiem. - Odparł, udając obrażonego. Gorzej niż z babą, naprawdę.
- Kells, kochanie...
- O, teraz przechodzimy na zdrobnienia i kochania?
Co on, okres miał? Jednak jeśli chciał tak pogrywać, to proszę bardzo. Vic też potrafił pokazać rogi (przyp. aut. demon Vic, rawr, moja psycha, spaczona). Puścił nogi Kellina, przez co on nie wiedział co się dzieje i zwolnił uścisk na szyi szatyna. Po chwili można było usłyszeć głośne pacnięcie, które oznaczało, że Kellin wylądował na ziemi. Syknął z bólu i podnosząc się, spiorunował Vica wzrokiem. Co on sobie wyobrażał? Mógł chociaż ostrzec.
Kellin otrzepał się, uniósł dumnie głowę i odwrócił się do Vica plecami, krzyżując ręce na torsie. Zaczął powoli iść. Chciał wojny, to będzie ją miał.
- Hej... - zero reakcji ze strony Kellina. - Kellin, przepraszam. - Cisza. - Kells, cholera, zapomniałem, że siedzisz mi na plecach.
- No pewnie!
- Kellin...
Młodszy odwrócił się i nie minęła sekunda, gdy poczuł usta Vica na swoich. Na początku nieco się ociągał z oddaniem pocałunku, ale w końcu uległ i objął szyję Vica, namiętniej wpijając się w jego wargi. W końcu jednak się opamiętał i odsunął się od szatyna. Byli na otwartej przestrzeni, w każdej chwili ktoś mógłby ich przyłapać, a wtedy nie byłoby miło.
- Zapominasz się - powiedział, ostatni raz muskając usta Victora, na co ten skinął lekko głową i i westchnął głośno.- Na koncercie było w porządku. Myślałem, że przyjdziesz.
- Chciałem, ale Mike mnie zatrzymał. Ale ty będziesz na naszym, prawda?
- Przecież z tobą śpiewam, idioto.
- O, teraz ja jestem idiotą? - zaśmiał się sarkastycznie Vic.
- Idioci powinni trzymać się razem - zaśmiał się Kellin.- Chodź, idziemy. Nie możesz spóźnić się na występ własnego zespołu.
Udali się w stronę festiwalowych scen. Nie wiedzieli jednak, że ktoś poszedł w ich ślady.
- Imagine living like a king someday, a single night without a ghost in the walls, we are the shadows screaming take us now!
- We'd rather die than live to rest on the ground. Shit!
Oboje uśmiechnęli się do siebie szeroko, a następnie przenieśli spojrzenia na rozwrzeszczany i rozentuzjazmowany tłum. Ludzie ich kochali, a już na pewno te wrzeszczące dziewczyny, z których co trzecia miała napisane na policzku "Kellic", czy coś w tym rodzaju. To było dosyć śmieszne. Gdyby tylko wiedziały, jak było naprawdę... Chyba dostałyby zawału na miejscu. Ze szczęścia oczywiście.
Po udanym występie, chłopcy zeszli ze sceny, zmęczeni, ale w pełni zadowoleni. Cała piątka spojrzała na siebie tylko jednoznacznie. Doskonale wiedzieli, co będą teraz robić. Las Vegas stało przed nimi otworem i tylko czekało, żeby się w nim zatracić i zgrzeszyć.
- To co, za dwadzieścia minut przy wyjściu? - zapytał z uśmiechem Mike. To właśnie on nie mógł się najbardziej doczekać tego wyjścia.
- Jak najbardziej! - zaśmiał się Kellin. - Przyjdziemy wszyscy. Do zobaczenia. - Pożegnał się z nimi, po czym żwawym krokiem poszedł do autokaru.
Przed pojazdem stał jego kierowca, palący papierosa, który dziwnie patrzył na bruneta. A w tego co wstąpiło?
- Hej Kyle - odezwał się do niego Kellin, z uśmiechem na ustach. Mężczyzna tylko skinął głową i wrócił do palenia fajki. Cóż, dziwny koleś, ale co zrobić. Ktoś musiał prowadzić tour busa, a jeszcze nie zdarzył się żaden wypadek, więc chyba dobrze to robił.
Kellin wszedł do autokaru i od razu spojrzał na siedzących w nim przyjaciół.
- Dupy w troki, wychodzimy! - oznajmił głośno, po czym poszedł do autobusowej łazienki, gdzie szybko się ogarnął. Musiał wyjść jeszcze wziąć prysznic, co zajęło mu pięć minut. Cały zespół był gotowy po piętnastu minutach. Wyszli z autokaru. Kyle'a nigdzie nie było, ale nikt się tym nie przejął. On tylko prowadził tour busa, nic więcej. Piątka udała się w stronę bocznego wyjścia z festiwalu, gdzie kręciło się mało ludzi. Vic, Mike, Tony i Jaime już tam na nich czekali. Kellin spojrzał na starszego z braci Fuentes. Wyglądał tak cholernie dobrze... Brunet miał ochotę wpić się w jego usta, zedrzeć z niego ubrania i oddać mu się w tym miejscu, w tej chwili. Wiedział jednak, że musiał się opanować i przestać myśleć o takich rzeczach, bo trudno mu się będzie pozbyć wypukłości w spodniach.
Grupa ruszyła w stronę centrum. Chyba nie było osoby, która nie lubiła Las Vegas. To miasto miało w sobie coś magicznego. Cholernie przyjemnie się do niego wracało, nawet jeśli nikt nie pamiętał, co robił tu ostatnim razem. Była godzina siedemnasta. Coraz więcej ludzi wychodziło na ulicę. Chłopcy postanowili trzymać się razem. Lepiej, żeby nikt nie zgubił się w tak dużym mieście, jakim było Las Vegas, które miało przecież swoje tajemnice. Przepychali się przez tłum ludzi, który zebrał się na Las Vegas Boulevard. Znaleźli się w sekcji Las Vegas Strip. To tu były wszystkie kasyna, restauracje, hotele. I od czego tu zacząć?
- Dobra, robimy tak! - wszyscy usłyszeli donośny głos Mike'a, który stanął na jakiejś ławce, żeby wszyscy mogli go zobaczyć.- Najpierw idziemy do kasyna. Nie obchodzi mnie, że nie macie tej hazardowej żyłki, ja mam, to idziemy.
- Jasne, masz. Ty ledwo pieniądze liczysz! - krzyknął Vic, a wszyscy zawtórowali mu śmiechem.
- Nie będziesz się tak śmiał, jak z tobą wygram, braciszku! Tak czy siak, idziemy do Cezara i zobaczymy, jak się sprawa potoczy dalej.
Wszyscy przystanęli na tę propozycję i poszli w stronę Caesars Palace. Było to kasyno i hotel w jednym, więc jeśli będzie z nimi naprawdę źle, mogli wynająć apartament i przespać noc. Zanim dotarli na miejsce, minęło dobre pół godziny. Tłum był okropny. Weszli do środka. Kellin myślał na początku, że będą mieć trochę problemów, bo to przecież prestiżowe i znane miejsce. Nie trzeba tu było czegoś zarezerwować? Gdy byli już w środku, nie okazało się to problemem. Lobby robiło wrażenie. Kellin był już w Las Vegas, widział Ceasars Palace od zewnątrz, ale nigdy nie był w środku. Nic dziwnego, że jego spojrzenie wędrowało od wielkiej rzeźby na środku, po bogato zdobionych ścianach, aż na sufit.
- Robi wrażenie, co? - usłyszał głos Gabe'a, który uśmiechał się do niego pogodnie. - Chodź, idziemy do kasyn.
Kasyno również było niczego sobie. Skąd ludzie biorą tyle pieniędzy? W tym miejscu wszyscy się rozdzielili. Mike brylował w towarzystwie. Trzeba było przyznać, chyba znał się na hazardzie. Niemal od razu wkręcił się do jednej gry, a uśmiech na jego twarzy mógł oznaczać tylko jedno - kochał to co robił i chyba dobrze mu szło. Kellin trzymał się blisko Gabe'a i Justina. Vic siedział w towarzystwie Tony'ego. Jaime dołączył się do Mike'a. Najwyraźniej zaraził go miłością do gier.
- Ruletka, Kellin, ruletka! - krzyknął Gabe i pociągnął bruneta w stronę ruletek.
Kto by pomyślał, że Kellin tak się wciągnie? Dobrze mu poszło w ruletce, więc dlaczego nie miałby spróbować swoich sił w innej grze? Zagrał jeszcze w Blackjacka, w którym poszło mu trochę gorzej, ale dużo nie stracił. Sporo zarobił grając w pokera, a później spróbował swoich sił w jednorękim bandycie. Wkręcił się, cholernie się wkręcił. Gdy wyciągał kolejne monety ze szczeliny, poczuł czyjeś dłonie na swoich biodrach. Doskonale wiedział, do kogo należały.Na szczęście zdawało się, że nikt nie zwracał na nich uwagi. Wszyscy byli zajęci własnymi sprawami i, nie oszukujmy się, byli już nieźle wstawieni. Podczas gry Kellin wypił może trzy, cztery drinki i nadal kontaktował i trzymał się na nogach. Od Vica również było czuć alkohol.
- I jak poszło, skarbie? - zapytał, gdy Kellin schował już pieniądze do portfela i odwrócił się do niego.
- Wpłynęło mi na konto sporo pieniędzy - uśmiechnął się młodszy.
- Chcesz je jakoś wydać?
- Masz coś na myśli?
Vic poruszył zabawnie brwiami, po czym wpił się w usta Kellina, przyciągając go do siebie bliżej, jeśli to było w ogóle możliwe. Gdyby nie mieli w organizmie alkoholu, pewnie by do tego nie doszło. Kellin odepchnąłby Vica i udawaliby, że nic się nie stało. To jednak się nie wydarzyło. Quinn namiętnie oddał pocałunek, wplatając dłonie we włosy szatyna. Nikt na nich nie patrzył. Przynajmniej oni myśleli, że tak było.
- Apartament?
- Apartament.
Szybko wyszli z kasyna i udali się do recepcji, gdzie bez problemu załatwili sobie miejsce noclegowe. Cena była kosmiczna, ale to ich nie zatrzymało. Byli tak cholernie podnieceni. Weszli do windy, gdzie niemal od razu ponownie wpili się w swoje usta i z trudem było im się od siebie oderwać. Znaleźli swój apartament, weszli do niego i opadły im szczęki. Cóż, trzeba było przyznać, robił wrażenie. Na dodatek mieli widok na rozświetlone Las Vegas.
- Dobrze będzie mi się tu ciebie pieprzyło - Vic wyszeptał do ucha Kellina, na co on uśmiechnął się pod nosem i pociągnął szatyna na łóżko.
Opadli na nie i od razu zajęli się zdzieraniem, dosłownie zdzieraniem z siebie swoich ubrań. Po dwóch minutach byli już tylko w bokserkach. Vic, który był na górze, składał pocałunki na żuchwie, szyi i klatce piersiowej młodszego wokalisty. Gdzieniegdzie zostawiał malinki, jedne mniejsze, a inne ciemnie i bardzo dobrze widoczne. Zjechał ustami do linii bokserek bruneta, które szybko z niego ściągnął i rzucił gdzieś na bok. Chwycił jego przyrodzenie i w bardzo wolnym tempie zaczął poruszać nadgarstkiem. Kellin sapnął głośno i uniósł się na łokciach, żeby móc obserwować poczynania Vica.
- Victor - powiedział ostrzegawczym tonem, dając mu do zrozumienia, żeby nie bawił się w żadne wolne tempa. Ten natomiast spojrzał na niego w niewinny sposób i nadal bawił się w dręczenie Kellina. Po chwili jednak zobaczył piorunujące spojrzenie bruneta i objął jego członka ustami. Quinn jęknął głośno. Vic szybko poruszał głową, a gdy ta unosiła się ku górze, językiem zataczał okręgi wokół napletka Kellina. To przyprawiało go o dreszcze. Jego jęki wypełniły cały apartament.
- V-vic... Kurwa, Vic, z-zaraz...
Nie dokończył, bo wystrzelił w usta Victora, który połknął jego nasienie i uniósł się nieco. Przylgnął ciałem do Kellina i wpił się w jego usta. Wsunął język miedzy jego wargi. Kellin nawet nie miał zamiaru walczyć z nim o dominację. Gdy Vic się od niego oderwał, Kellin odwrócił ich stronami. Mógł się założyć, że Vic nie wziął prezerwatyw i lubrykantu, więc on sam musiał się wszystkim zająć. Chwycił męskość Victora i zdecydowanie poruszał po niej dłonią. Po chwili nachylił się nad nią i polizał po całej długości, aby następnie wziąć ją całą do ust. Szybko poruszał głową i gdy Vic wydał z siebie najgłośniejszy z możliwych jęków, Kellin się wyprostował.
- Hej, przecież...
- Masz mnie pieprzyć. PIEPRZYĆ. Pieprzyć cholernie mocno, rozumiesz? - powiedział młodszy, nachylając się nad ustami szatyna, lekko je muskając.- Chcę, żebyś pieprzył mnie tak mocno, że jutro będę z trudem chodził.
- Kocham Las Vegas - zaśmiał się Vic i obrócił ich stronami, po czym bez żadnego ostrzeżenia wszedł w niego, na co młodszy zareagował głośnym krzykiem.
Jego plecy wygięły się w łuk. Vic szybko i mocno się w nim poruszał. Nie miał zamiaru być delikatny. Położył jedną dłoń na szyi bruneta, którą mocniej ściskał przy każdym pchnięciu. Drugą chwycił jego męskość, która ponownie zaczęła twardnieć.
- K-kurwa, Vi-Victor, właśnie tu! - krzyknął Quinn, ledwo łapiąc oddech.
Na podbrzuszu zaczęło kumulować się znajome uczucie ciepła. Oddech Victora stawał się coraz płytszy i szybszy.
- Boże, Kellin... N-nadal... J-jesteś... T-tak... Cholernie... C-ciasny...
Z tymi słowami doszedł w jego wnętrzu i opadł na jego ciało, ciężko dysząc. Lekko musnął usta młodszego mężczyzny i przymknął oczy.
- Victor...
- Hmm?
- Zrób coś.
Vic doskonale wiedział o co chodzi. Zszedł z Kellina i zaczął poruszać dłonią po jego męskości. Kto by pomyślał, że Quinn tak szybko dojdzie do siebie? Po minucie czy dwóch, Kellin znów doszedł i uśmiechnął się do Vica. chyba powinni częściej odwiedzać Vegas.
- Kellin, Kellin wstawaj. Kellin, do cholery, muszę ci coś pokazać.
Brunet jęknął przeciągle i wolno otworzył oczy. Spojrzał na Vica, który wyglądał na przerażonego. Coś było nie tak? Ktoś umarł? Ktoś tak się upił, że zaginął? Przegrali w kasynie? Usiadł na łóżku i przeciągnął się, po czym podrapał w tył głowy i spojrzał pytająco na szatyna.
- Patrz. Patrz, do kurwy nędzy!
Vic podał Kellinowi swój telefon. Na początku nie wiedział o co chodzi, ale po chwili jego oczy przypominały talerze i opadła mu szczęka.
- J-jak, co?! - krzyknął.
Na wyświetlaczu pokazywała się strona tumblra i tag "Kellic", z setkami ich zdjęć z wczorajszego dnia. Nie chodziło tu o występ, chociaż fotki z koncertu również się tu znajdowały. Najbardziej przeraziły ich zdjęcia z uliczki, gdzie się całowali oraz z kasyna, gdzie również nie mogli się od siebie oderwać.
*Kellin, jesteś takim chudym chłopakiem, jedz, jedz więcej!
Udali się w stronę festiwalowych scen. Nie wiedzieli jednak, że ktoś poszedł w ich ślady.
- Imagine living like a king someday, a single night without a ghost in the walls, we are the shadows screaming take us now!
- We'd rather die than live to rest on the ground. Shit!
Oboje uśmiechnęli się do siebie szeroko, a następnie przenieśli spojrzenia na rozwrzeszczany i rozentuzjazmowany tłum. Ludzie ich kochali, a już na pewno te wrzeszczące dziewczyny, z których co trzecia miała napisane na policzku "Kellic", czy coś w tym rodzaju. To było dosyć śmieszne. Gdyby tylko wiedziały, jak było naprawdę... Chyba dostałyby zawału na miejscu. Ze szczęścia oczywiście.
Po udanym występie, chłopcy zeszli ze sceny, zmęczeni, ale w pełni zadowoleni. Cała piątka spojrzała na siebie tylko jednoznacznie. Doskonale wiedzieli, co będą teraz robić. Las Vegas stało przed nimi otworem i tylko czekało, żeby się w nim zatracić i zgrzeszyć.
- To co, za dwadzieścia minut przy wyjściu? - zapytał z uśmiechem Mike. To właśnie on nie mógł się najbardziej doczekać tego wyjścia.
- Jak najbardziej! - zaśmiał się Kellin. - Przyjdziemy wszyscy. Do zobaczenia. - Pożegnał się z nimi, po czym żwawym krokiem poszedł do autokaru.
Przed pojazdem stał jego kierowca, palący papierosa, który dziwnie patrzył na bruneta. A w tego co wstąpiło?
- Hej Kyle - odezwał się do niego Kellin, z uśmiechem na ustach. Mężczyzna tylko skinął głową i wrócił do palenia fajki. Cóż, dziwny koleś, ale co zrobić. Ktoś musiał prowadzić tour busa, a jeszcze nie zdarzył się żaden wypadek, więc chyba dobrze to robił.
Kellin wszedł do autokaru i od razu spojrzał na siedzących w nim przyjaciół.
- Dupy w troki, wychodzimy! - oznajmił głośno, po czym poszedł do autobusowej łazienki, gdzie szybko się ogarnął. Musiał wyjść jeszcze wziąć prysznic, co zajęło mu pięć minut. Cały zespół był gotowy po piętnastu minutach. Wyszli z autokaru. Kyle'a nigdzie nie było, ale nikt się tym nie przejął. On tylko prowadził tour busa, nic więcej. Piątka udała się w stronę bocznego wyjścia z festiwalu, gdzie kręciło się mało ludzi. Vic, Mike, Tony i Jaime już tam na nich czekali. Kellin spojrzał na starszego z braci Fuentes. Wyglądał tak cholernie dobrze... Brunet miał ochotę wpić się w jego usta, zedrzeć z niego ubrania i oddać mu się w tym miejscu, w tej chwili. Wiedział jednak, że musiał się opanować i przestać myśleć o takich rzeczach, bo trudno mu się będzie pozbyć wypukłości w spodniach.
Grupa ruszyła w stronę centrum. Chyba nie było osoby, która nie lubiła Las Vegas. To miasto miało w sobie coś magicznego. Cholernie przyjemnie się do niego wracało, nawet jeśli nikt nie pamiętał, co robił tu ostatnim razem. Była godzina siedemnasta. Coraz więcej ludzi wychodziło na ulicę. Chłopcy postanowili trzymać się razem. Lepiej, żeby nikt nie zgubił się w tak dużym mieście, jakim było Las Vegas, które miało przecież swoje tajemnice. Przepychali się przez tłum ludzi, który zebrał się na Las Vegas Boulevard. Znaleźli się w sekcji Las Vegas Strip. To tu były wszystkie kasyna, restauracje, hotele. I od czego tu zacząć?
- Dobra, robimy tak! - wszyscy usłyszeli donośny głos Mike'a, który stanął na jakiejś ławce, żeby wszyscy mogli go zobaczyć.- Najpierw idziemy do kasyna. Nie obchodzi mnie, że nie macie tej hazardowej żyłki, ja mam, to idziemy.
- Jasne, masz. Ty ledwo pieniądze liczysz! - krzyknął Vic, a wszyscy zawtórowali mu śmiechem.
- Nie będziesz się tak śmiał, jak z tobą wygram, braciszku! Tak czy siak, idziemy do Cezara i zobaczymy, jak się sprawa potoczy dalej.
Wszyscy przystanęli na tę propozycję i poszli w stronę Caesars Palace. Było to kasyno i hotel w jednym, więc jeśli będzie z nimi naprawdę źle, mogli wynająć apartament i przespać noc. Zanim dotarli na miejsce, minęło dobre pół godziny. Tłum był okropny. Weszli do środka. Kellin myślał na początku, że będą mieć trochę problemów, bo to przecież prestiżowe i znane miejsce. Nie trzeba tu było czegoś zarezerwować? Gdy byli już w środku, nie okazało się to problemem. Lobby robiło wrażenie. Kellin był już w Las Vegas, widział Ceasars Palace od zewnątrz, ale nigdy nie był w środku. Nic dziwnego, że jego spojrzenie wędrowało od wielkiej rzeźby na środku, po bogato zdobionych ścianach, aż na sufit.
- Robi wrażenie, co? - usłyszał głos Gabe'a, który uśmiechał się do niego pogodnie. - Chodź, idziemy do kasyn.
Kasyno również było niczego sobie. Skąd ludzie biorą tyle pieniędzy? W tym miejscu wszyscy się rozdzielili. Mike brylował w towarzystwie. Trzeba było przyznać, chyba znał się na hazardzie. Niemal od razu wkręcił się do jednej gry, a uśmiech na jego twarzy mógł oznaczać tylko jedno - kochał to co robił i chyba dobrze mu szło. Kellin trzymał się blisko Gabe'a i Justina. Vic siedział w towarzystwie Tony'ego. Jaime dołączył się do Mike'a. Najwyraźniej zaraził go miłością do gier.
- Ruletka, Kellin, ruletka! - krzyknął Gabe i pociągnął bruneta w stronę ruletek.
Kto by pomyślał, że Kellin tak się wciągnie? Dobrze mu poszło w ruletce, więc dlaczego nie miałby spróbować swoich sił w innej grze? Zagrał jeszcze w Blackjacka, w którym poszło mu trochę gorzej, ale dużo nie stracił. Sporo zarobił grając w pokera, a później spróbował swoich sił w jednorękim bandycie. Wkręcił się, cholernie się wkręcił. Gdy wyciągał kolejne monety ze szczeliny, poczuł czyjeś dłonie na swoich biodrach. Doskonale wiedział, do kogo należały.Na szczęście zdawało się, że nikt nie zwracał na nich uwagi. Wszyscy byli zajęci własnymi sprawami i, nie oszukujmy się, byli już nieźle wstawieni. Podczas gry Kellin wypił może trzy, cztery drinki i nadal kontaktował i trzymał się na nogach. Od Vica również było czuć alkohol.
- I jak poszło, skarbie? - zapytał, gdy Kellin schował już pieniądze do portfela i odwrócił się do niego.
- Wpłynęło mi na konto sporo pieniędzy - uśmiechnął się młodszy.
- Chcesz je jakoś wydać?
- Masz coś na myśli?
Vic poruszył zabawnie brwiami, po czym wpił się w usta Kellina, przyciągając go do siebie bliżej, jeśli to było w ogóle możliwe. Gdyby nie mieli w organizmie alkoholu, pewnie by do tego nie doszło. Kellin odepchnąłby Vica i udawaliby, że nic się nie stało. To jednak się nie wydarzyło. Quinn namiętnie oddał pocałunek, wplatając dłonie we włosy szatyna. Nikt na nich nie patrzył. Przynajmniej oni myśleli, że tak było.
- Apartament?
- Apartament.
Szybko wyszli z kasyna i udali się do recepcji, gdzie bez problemu załatwili sobie miejsce noclegowe. Cena była kosmiczna, ale to ich nie zatrzymało. Byli tak cholernie podnieceni. Weszli do windy, gdzie niemal od razu ponownie wpili się w swoje usta i z trudem było im się od siebie oderwać. Znaleźli swój apartament, weszli do niego i opadły im szczęki. Cóż, trzeba było przyznać, robił wrażenie. Na dodatek mieli widok na rozświetlone Las Vegas.
- Dobrze będzie mi się tu ciebie pieprzyło - Vic wyszeptał do ucha Kellina, na co on uśmiechnął się pod nosem i pociągnął szatyna na łóżko.
Opadli na nie i od razu zajęli się zdzieraniem, dosłownie zdzieraniem z siebie swoich ubrań. Po dwóch minutach byli już tylko w bokserkach. Vic, który był na górze, składał pocałunki na żuchwie, szyi i klatce piersiowej młodszego wokalisty. Gdzieniegdzie zostawiał malinki, jedne mniejsze, a inne ciemnie i bardzo dobrze widoczne. Zjechał ustami do linii bokserek bruneta, które szybko z niego ściągnął i rzucił gdzieś na bok. Chwycił jego przyrodzenie i w bardzo wolnym tempie zaczął poruszać nadgarstkiem. Kellin sapnął głośno i uniósł się na łokciach, żeby móc obserwować poczynania Vica.
- Victor - powiedział ostrzegawczym tonem, dając mu do zrozumienia, żeby nie bawił się w żadne wolne tempa. Ten natomiast spojrzał na niego w niewinny sposób i nadal bawił się w dręczenie Kellina. Po chwili jednak zobaczył piorunujące spojrzenie bruneta i objął jego członka ustami. Quinn jęknął głośno. Vic szybko poruszał głową, a gdy ta unosiła się ku górze, językiem zataczał okręgi wokół napletka Kellina. To przyprawiało go o dreszcze. Jego jęki wypełniły cały apartament.
- V-vic... Kurwa, Vic, z-zaraz...
Nie dokończył, bo wystrzelił w usta Victora, który połknął jego nasienie i uniósł się nieco. Przylgnął ciałem do Kellina i wpił się w jego usta. Wsunął język miedzy jego wargi. Kellin nawet nie miał zamiaru walczyć z nim o dominację. Gdy Vic się od niego oderwał, Kellin odwrócił ich stronami. Mógł się założyć, że Vic nie wziął prezerwatyw i lubrykantu, więc on sam musiał się wszystkim zająć. Chwycił męskość Victora i zdecydowanie poruszał po niej dłonią. Po chwili nachylił się nad nią i polizał po całej długości, aby następnie wziąć ją całą do ust. Szybko poruszał głową i gdy Vic wydał z siebie najgłośniejszy z możliwych jęków, Kellin się wyprostował.
- Hej, przecież...
- Masz mnie pieprzyć. PIEPRZYĆ. Pieprzyć cholernie mocno, rozumiesz? - powiedział młodszy, nachylając się nad ustami szatyna, lekko je muskając.- Chcę, żebyś pieprzył mnie tak mocno, że jutro będę z trudem chodził.
- Kocham Las Vegas - zaśmiał się Vic i obrócił ich stronami, po czym bez żadnego ostrzeżenia wszedł w niego, na co młodszy zareagował głośnym krzykiem.
Jego plecy wygięły się w łuk. Vic szybko i mocno się w nim poruszał. Nie miał zamiaru być delikatny. Położył jedną dłoń na szyi bruneta, którą mocniej ściskał przy każdym pchnięciu. Drugą chwycił jego męskość, która ponownie zaczęła twardnieć.
- K-kurwa, Vi-Victor, właśnie tu! - krzyknął Quinn, ledwo łapiąc oddech.
Na podbrzuszu zaczęło kumulować się znajome uczucie ciepła. Oddech Victora stawał się coraz płytszy i szybszy.
- Boże, Kellin... N-nadal... J-jesteś... T-tak... Cholernie... C-ciasny...
Z tymi słowami doszedł w jego wnętrzu i opadł na jego ciało, ciężko dysząc. Lekko musnął usta młodszego mężczyzny i przymknął oczy.
- Victor...
- Hmm?
- Zrób coś.
Vic doskonale wiedział o co chodzi. Zszedł z Kellina i zaczął poruszać dłonią po jego męskości. Kto by pomyślał, że Quinn tak szybko dojdzie do siebie? Po minucie czy dwóch, Kellin znów doszedł i uśmiechnął się do Vica. chyba powinni częściej odwiedzać Vegas.
- Kellin, Kellin wstawaj. Kellin, do cholery, muszę ci coś pokazać.
Brunet jęknął przeciągle i wolno otworzył oczy. Spojrzał na Vica, który wyglądał na przerażonego. Coś było nie tak? Ktoś umarł? Ktoś tak się upił, że zaginął? Przegrali w kasynie? Usiadł na łóżku i przeciągnął się, po czym podrapał w tył głowy i spojrzał pytająco na szatyna.
- Patrz. Patrz, do kurwy nędzy!
Vic podał Kellinowi swój telefon. Na początku nie wiedział o co chodzi, ale po chwili jego oczy przypominały talerze i opadła mu szczęka.
- J-jak, co?! - krzyknął.
Na wyświetlaczu pokazywała się strona tumblra i tag "Kellic", z setkami ich zdjęć z wczorajszego dnia. Nie chodziło tu o występ, chociaż fotki z koncertu również się tu znajdowały. Najbardziej przeraziły ich zdjęcia z uliczki, gdzie się całowali oraz z kasyna, gdzie również nie mogli się od siebie oderwać.
*Kellin, jesteś takim chudym chłopakiem, jedz, jedz więcej!