czwartek, 27 czerwca 2013

VIII. Viva Las Vegas!

1. Dzięki Kosiarce za szablon. Kocham ją <3
2. Dramat w rozdziale, ale ogólnie to śmiesznie jest.
3. Seks.
___________________________________
Dni na Warped upływały dość szybko i praktycznie tak samo. Koncert, spotkanie z fanami, żarcie, seks, ewentualnie robótka ręczna, gdy nie było czasu, podróż do kolejnego miasta, żarcie, seks i tak w kółko. Oboje jednak nie narzekali- robią to, co kochają najbardziej na świecie. VWT objechało całą Kalifornię, zaczynając od San Diego, gdzie Vic poznał Kellina ze swoimi rodzicami ("Kellin, eres chico muy flaco, coma, coma más!"*), koncertując w Pomonie przez dwa dni, a przy okazji odwiedzając Los Angeles, gdzie Mike postanowił zabawić się z paroma dziewczętami, które niestety nie chciały bawić się z nim, więc wszystko skończyło się w dosyć przykry sposób (Mike nadal ma trudności z chodzeniem). Później pojechali do Mountain View ("Boże, Victor, stąd rzeczywiście widać tę górę!"), a skończyli w Venturze, z której skoczyli jeszcze do San Francisco ("If you're going to San Francisco, be sure to wear some flowers in your hair" śpiewali i robili z siebie idiotów). Następnie pojechali do Nowego Meksyku, co trochę im zajęło ("- Co w ogóle jest w Nowym Meksyku? - Koleś, nie wiem, gramy i zmywamy się stąd."), a po udanym koncercie cofnęli się do Arizony ("- Vic, słyszałem, że w Arizonie są węże. - Są, no i co? - Braciszku, boję się węży. - Z kim ja się wychow... O KURWA WĄŻ!"). Trzeba było przyznać, że przez te kilka dni było ciekawie. Jednak to był dopiero początek, gdyż zbliżali się do Nevady. Nevada oznacza Las Vegas. Każdy wie, co oznacza Las Vegas. Niestety, będą tam tylko jeden dzień, więc nie będą mogli całkowicie oddać się temu miastu, ale zawsze warto spróbować. To Las Vegas!
Wjechali na parking festiwalu o drugiej w nocy. Tej nocy Kellin i Vic nie spędzali razem. Nie mogli przesadzać. Już wystarczyło, że Mike o wszystkim wiedział i czasem zupełnie przypadkiem "wymsknął" mu się jakiś komentarz pod ich adresem. Na szczęście reszta chłopaków nie za bardzo ogarniała, o co chodzi.
Kellin, Jach, Gabe i Justin spali w swoich kojach i tylko Jesse był na nogach. Siedział z kierowcą autokaru i rozmawiali o wszystkim i o niczym zarazem. Nagle rozmowa zeszła na zupełnie inne tematy... Jak dobrze, że Kellin tego nie słyszał!
- Więc, co jest między Kellinem i Viciem z Pierce The Veil? - zapytał kierowca ściszonym tonem, nie chcąc obudzić śpiących muzyków. Zaparkował autokar i przeciągnął się niczym kot. Jesse spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami. Niby co miało być?
- Są przyjaciółmi? - bardziej zapytał, niż stwierdził, bo po zadanym przez kierowcę pytaniu zaczął wątpić w dosłownie wszystko.
No bo przecież... Byli tylko przyjaciółmi? Oczywiście, że byli! Kellin miał żonę, córeczkę, kochająca rodzinę. Zresztą, Vic był heteroseksualistą, Jesse widywał go z dziewczynami w różnych sytuacjach. To pytanie było absurdalne, a odpowiedź przecież tylko jedna! Nie mogło być inaczej. Kellin homoseksualistą... Nie, to niemożliwe, co to w ogóle za spekulacje.
- Na pewno? Nie powiedziałbym. - Usta kierowcy wykrzywiły się z lekkim uśmiechu.
- Naprawdę? Tak, powiedz mi, że Kellin i Vic są gejami, Kellin zdradza żonę i pieprzy się z Viciem - powiedział sarkastycznie Jesse, po czym parsknął śmiechem.- To niedorzeczne. To najlepsi przyjaciele, znam ich już trochę i wiem, że czasem zachowują się głupio, ale kochają się braterską miłością, więc to totalny spontan.
- Więc ci mówię - mruknął drugi.- Siedziałem raz w autokarze, w łazience, gdy usłyszałem, że ktoś wchodzi do pojazdu. Słyszałem głosy, właśnie Kellina i Vica, odgłosy mlaskania, jęki. Potem chyba zaczęli się rozbierać, nie mam pojęcia, nie wychodziłem z łazienki...
- To skąd możesz wiedzieć, że się rozbierali?
- Powiedziałem "chyba"! Zresztą, później były tylko jęki, siarczyste przekleństwa... Teksty typu "Zaraz dojdę" albo "Boże, Victor, właśnie tutaj!" - kierowca skrzywił się, wyobrażając sobie gejowski seks, po czym otrząsnął się i spojrzał na Jessego. - Wyszedłem dopiero wtedy, gdy upewniłem się, że wyszli z autokaru. I co, nadal nie wierzysz?
Jesse zaśmiał się sztucznie i pokręcił głową. Bzdury, totalne bzdury.
- Nie widziałeś ich. Słyszałeś tylko jakieś teksty. Proszę cię, nie wydziwiaj. Może najzwyczajniej się zjarałeś, czy coś?
- Ale...
- Proszę cię. Skończ.

- Victoooooooooooooooor!
Vic chwycił Kellina za uda, gdy ten wskoczył na jego plecy i objął szyję Meksykanina. Jak dzieci, po prostu jak dzieci. Szli, a raczej teraz Vic szedł, a Kellin był uwieszony na jego szyi, pustą alejką nieopodal miejsca festiwalu. Niedługo miało grać PTV, dlatego nie mogli oddalić się za bardzo i podziwiać Las Vegas. SWS skończyło swój występ, a Kellin postanowił znaleźć Vica.
- Kelliiiiiiiiiiiiiiiiiiiin, idioto, jak po występie? - zapytał starszy obracając nieco głowę, aby chociaż kątem oka zauważyć ucieszoną twarz bruneta.
- Za tego idiotę ci nie powiem. - Odparł, udając obrażonego. Gorzej niż z babą, naprawdę.
- Kells, kochanie...
- O, teraz przechodzimy na zdrobnienia i kochania?
Co on, okres miał? Jednak jeśli chciał tak pogrywać, to proszę bardzo. Vic też potrafił pokazać rogi (przyp. aut. demon Vic, rawr, moja psycha, spaczona). Puścił nogi Kellina, przez co on nie wiedział co się dzieje i zwolnił uścisk na szyi szatyna. Po chwili można było usłyszeć głośne pacnięcie, które oznaczało, że Kellin wylądował na ziemi. Syknął z bólu i podnosząc się, spiorunował Vica wzrokiem. Co on sobie wyobrażał? Mógł chociaż ostrzec. 
Kellin otrzepał się, uniósł dumnie głowę i odwrócił się do Vica plecami, krzyżując ręce na torsie. Zaczął powoli iść. Chciał wojny, to będzie ją miał. 
- Hej... - zero reakcji ze strony Kellina. - Kellin, przepraszam. - Cisza. - Kells, cholera, zapomniałem, że siedzisz mi na plecach.
- No pewnie! 
- Kellin... 
Młodszy odwrócił się i nie minęła sekunda, gdy poczuł usta Vica na swoich. Na początku nieco się ociągał z oddaniem pocałunku, ale w końcu uległ i objął szyję Vica, namiętniej wpijając się w jego wargi. W końcu jednak się opamiętał i odsunął się od szatyna. Byli na otwartej przestrzeni, w każdej chwili ktoś mógłby ich przyłapać, a wtedy nie byłoby miło.
- Zapominasz się - powiedział, ostatni raz muskając usta Victora, na co ten skinął lekko głową i i westchnął głośno.- Na koncercie było w porządku. Myślałem, że przyjdziesz. 
- Chciałem, ale Mike mnie zatrzymał. Ale ty będziesz na naszym, prawda? 
- Przecież z tobą śpiewam, idioto. 
- O, teraz ja jestem idiotą? - zaśmiał się sarkastycznie Vic. 
- Idioci powinni trzymać się razem - zaśmiał się Kellin.- Chodź, idziemy. Nie możesz spóźnić się na występ własnego zespołu.
Udali się w stronę festiwalowych scen. Nie wiedzieli jednak, że ktoś poszedł w ich ślady.

- Imagine living like a king someday, a single night without a ghost in the walls, we are the shadows screaming take us now!
- We'd rather die than live to rest on the ground. Shit!
Oboje uśmiechnęli się do siebie szeroko, a następnie przenieśli spojrzenia na rozwrzeszczany i rozentuzjazmowany tłum. Ludzie ich kochali, a już na pewno te wrzeszczące dziewczyny, z których co trzecia miała napisane na policzku "Kellic", czy coś w tym rodzaju. To było dosyć śmieszne. Gdyby tylko wiedziały, jak było naprawdę... Chyba dostałyby zawału na miejscu. Ze szczęścia oczywiście.
Po udanym występie, chłopcy zeszli ze sceny, zmęczeni, ale w pełni zadowoleni. Cała piątka spojrzała na siebie tylko jednoznacznie. Doskonale wiedzieli, co będą teraz robić. Las Vegas stało przed nimi otworem i tylko czekało, żeby się w nim zatracić i zgrzeszyć.
- To co, za dwadzieścia minut przy wyjściu? - zapytał z uśmiechem Mike. To właśnie on nie mógł się najbardziej doczekać tego wyjścia.
- Jak najbardziej! - zaśmiał się Kellin. - Przyjdziemy wszyscy. Do zobaczenia. - Pożegnał się z nimi, po czym żwawym krokiem poszedł do autokaru.
Przed pojazdem stał jego kierowca, palący papierosa, który dziwnie patrzył na bruneta. A w tego co wstąpiło?
- Hej Kyle - odezwał się do niego Kellin, z uśmiechem na ustach. Mężczyzna tylko skinął głową i wrócił do palenia fajki. Cóż, dziwny koleś, ale co zrobić. Ktoś musiał prowadzić tour busa, a jeszcze nie zdarzył się żaden wypadek, więc chyba dobrze to robił.
Kellin wszedł do autokaru i od razu spojrzał na siedzących w nim przyjaciół.
- Dupy w troki, wychodzimy! - oznajmił głośno, po czym poszedł do autobusowej łazienki, gdzie szybko się ogarnął. Musiał wyjść jeszcze wziąć prysznic, co zajęło mu pięć minut. Cały zespół był gotowy po piętnastu minutach. Wyszli z autokaru. Kyle'a nigdzie nie było, ale nikt się tym nie przejął. On tylko prowadził tour busa, nic więcej. Piątka udała się w stronę bocznego wyjścia z festiwalu, gdzie kręciło się mało ludzi. Vic, Mike, Tony i Jaime już tam na nich czekali. Kellin spojrzał na starszego z braci Fuentes. Wyglądał tak cholernie dobrze... Brunet miał ochotę wpić się w jego usta, zedrzeć z niego ubrania i oddać mu się w tym miejscu, w tej chwili. Wiedział jednak, że musiał się opanować i przestać myśleć o takich rzeczach, bo trudno mu się będzie pozbyć wypukłości w spodniach.
Grupa ruszyła w stronę centrum. Chyba nie było osoby, która nie lubiła Las Vegas. To miasto miało w sobie coś magicznego. Cholernie przyjemnie się do niego wracało, nawet jeśli nikt nie pamiętał, co robił tu ostatnim razem. Była godzina siedemnasta. Coraz więcej ludzi wychodziło na ulicę. Chłopcy postanowili trzymać się razem. Lepiej, żeby nikt nie zgubił się w tak dużym mieście, jakim było Las Vegas, które miało przecież swoje tajemnice. Przepychali się przez tłum ludzi, który zebrał się na Las Vegas Boulevard. Znaleźli się w sekcji Las Vegas Strip. To tu były wszystkie kasyna, restauracje, hotele. I od czego tu zacząć?
- Dobra, robimy tak! - wszyscy usłyszeli donośny głos Mike'a, który stanął na jakiejś ławce, żeby wszyscy mogli go zobaczyć.- Najpierw idziemy do kasyna. Nie obchodzi mnie, że nie macie tej hazardowej żyłki, ja mam, to idziemy.
- Jasne, masz. Ty ledwo pieniądze liczysz! - krzyknął Vic, a wszyscy zawtórowali mu śmiechem.
- Nie będziesz się tak śmiał, jak z tobą wygram, braciszku! Tak czy siak, idziemy do Cezara i zobaczymy, jak się sprawa potoczy dalej.
Wszyscy przystanęli na tę propozycję i poszli w stronę Caesars Palace. Było to kasyno i hotel w jednym, więc jeśli będzie z nimi naprawdę źle, mogli wynająć apartament i przespać noc. Zanim dotarli na miejsce, minęło dobre pół godziny. Tłum był okropny. Weszli do środka. Kellin myślał na początku, że będą mieć trochę problemów, bo to przecież prestiżowe i znane miejsce. Nie trzeba tu było czegoś zarezerwować? Gdy byli już w środku, nie okazało się to problemem. Lobby robiło wrażenie. Kellin był już w Las Vegas, widział Ceasars Palace od zewnątrz, ale nigdy nie był w środku. Nic dziwnego, że jego spojrzenie wędrowało od wielkiej rzeźby na środku, po bogato zdobionych ścianach, aż na sufit.
- Robi wrażenie, co? - usłyszał głos Gabe'a, który uśmiechał się do niego pogodnie. - Chodź, idziemy do kasyn.
Kasyno również było niczego sobie. Skąd ludzie biorą tyle pieniędzy? W tym miejscu wszyscy się rozdzielili. Mike brylował w towarzystwie. Trzeba było przyznać, chyba znał się na hazardzie. Niemal od razu wkręcił się do jednej gry, a uśmiech na jego twarzy mógł oznaczać tylko jedno - kochał to co robił i chyba dobrze mu szło. Kellin trzymał się blisko Gabe'a i Justina. Vic siedział w towarzystwie Tony'ego. Jaime dołączył się do Mike'a. Najwyraźniej zaraził go miłością do gier.
- Ruletka, Kellin, ruletka! - krzyknął Gabe i pociągnął bruneta w stronę ruletek.
Kto by pomyślał, że Kellin tak się wciągnie? Dobrze mu poszło w ruletce, więc dlaczego nie miałby spróbować swoich sił w innej grze? Zagrał jeszcze w Blackjacka, w którym poszło mu trochę gorzej, ale dużo nie stracił. Sporo zarobił grając w pokera, a później spróbował swoich sił w jednorękim bandycie. Wkręcił się, cholernie się wkręcił. Gdy wyciągał kolejne monety ze szczeliny, poczuł czyjeś dłonie na swoich biodrach. Doskonale wiedział, do kogo należały.Na szczęście zdawało się, że nikt nie zwracał na nich uwagi. Wszyscy byli zajęci własnymi sprawami i, nie oszukujmy się, byli już nieźle wstawieni. Podczas gry Kellin wypił może trzy, cztery drinki i nadal kontaktował i trzymał się na nogach. Od Vica również było czuć alkohol.
- I jak poszło, skarbie? - zapytał, gdy Kellin schował już pieniądze do portfela i odwrócił się do niego.
- Wpłynęło mi na konto sporo pieniędzy - uśmiechnął się młodszy.
- Chcesz je jakoś wydać?
- Masz coś na myśli?
Vic poruszył zabawnie brwiami, po czym wpił się w usta Kellina, przyciągając go do siebie bliżej, jeśli to było w ogóle możliwe. Gdyby nie mieli w organizmie alkoholu, pewnie by do tego nie doszło. Kellin odepchnąłby Vica i udawaliby, że nic się nie stało. To jednak się nie wydarzyło. Quinn namiętnie oddał pocałunek, wplatając dłonie we włosy szatyna. Nikt na nich nie patrzył. Przynajmniej oni myśleli, że tak było.
- Apartament?
- Apartament.
Szybko wyszli z kasyna i udali się do recepcji, gdzie bez problemu załatwili sobie miejsce noclegowe. Cena była kosmiczna, ale to ich nie zatrzymało. Byli tak cholernie podnieceni. Weszli do windy, gdzie niemal od razu ponownie wpili się w swoje usta i z trudem było im się od siebie oderwać. Znaleźli swój apartament, weszli do niego i opadły im szczęki. Cóż, trzeba było przyznać, robił wrażenie. Na dodatek mieli widok na rozświetlone Las Vegas.
- Dobrze będzie mi się tu ciebie pieprzyło - Vic wyszeptał do ucha Kellina, na co on uśmiechnął się pod nosem i pociągnął szatyna na łóżko.
Opadli na nie i od razu zajęli się zdzieraniem, dosłownie zdzieraniem z siebie swoich ubrań. Po dwóch minutach byli już tylko w bokserkach. Vic, który był na górze, składał pocałunki na żuchwie, szyi i klatce piersiowej młodszego wokalisty. Gdzieniegdzie zostawiał malinki, jedne mniejsze, a inne ciemnie i bardzo dobrze widoczne. Zjechał ustami do linii bokserek bruneta, które szybko z niego ściągnął i rzucił gdzieś na bok. Chwycił jego przyrodzenie i w bardzo wolnym tempie zaczął poruszać nadgarstkiem. Kellin sapnął głośno i uniósł się na łokciach, żeby móc obserwować poczynania Vica.
- Victor - powiedział ostrzegawczym tonem, dając mu do zrozumienia, żeby nie bawił się w żadne wolne tempa. Ten natomiast spojrzał na niego w niewinny sposób i nadal bawił się w dręczenie Kellina. Po chwili jednak zobaczył piorunujące spojrzenie bruneta i objął jego członka ustami. Quinn jęknął głośno. Vic szybko poruszał głową, a gdy ta unosiła się ku górze, językiem zataczał okręgi wokół napletka Kellina. To przyprawiało go o dreszcze. Jego jęki wypełniły cały apartament.
- V-vic... Kurwa, Vic, z-zaraz...
Nie dokończył, bo wystrzelił w usta Victora, który połknął jego nasienie i uniósł się nieco. Przylgnął ciałem do Kellina i wpił się w jego usta. Wsunął język miedzy jego wargi. Kellin nawet nie miał zamiaru walczyć z nim o dominację. Gdy Vic się od niego oderwał, Kellin odwrócił ich stronami. Mógł się założyć, że Vic nie wziął prezerwatyw i lubrykantu, więc on sam musiał się wszystkim zająć. Chwycił męskość Victora i zdecydowanie poruszał po niej dłonią. Po chwili nachylił się nad nią i polizał po całej długości, aby następnie wziąć ją całą do ust. Szybko poruszał głową i gdy Vic wydał z siebie najgłośniejszy z możliwych jęków, Kellin się wyprostował.
- Hej, przecież...
- Masz mnie pieprzyć. PIEPRZYĆ. Pieprzyć cholernie mocno, rozumiesz? - powiedział młodszy, nachylając się nad ustami szatyna, lekko je muskając.- Chcę, żebyś pieprzył mnie tak mocno, że jutro będę z trudem chodził.
- Kocham Las Vegas - zaśmiał się Vic i obrócił ich stronami, po czym bez żadnego ostrzeżenia wszedł w niego, na co młodszy zareagował głośnym krzykiem.
Jego plecy wygięły się w łuk. Vic szybko i mocno się w nim poruszał. Nie miał zamiaru być delikatny. Położył jedną dłoń na szyi bruneta, którą mocniej ściskał przy każdym pchnięciu. Drugą chwycił jego męskość, która ponownie zaczęła twardnieć.
- K-kurwa, Vi-Victor, właśnie tu! - krzyknął Quinn, ledwo łapiąc oddech.
Na podbrzuszu zaczęło kumulować się znajome uczucie ciepła. Oddech Victora stawał się coraz płytszy i szybszy.
- Boże, Kellin... N-nadal... J-jesteś... T-tak... Cholernie... C-ciasny...
Z tymi słowami doszedł w jego wnętrzu i opadł na jego ciało, ciężko dysząc. Lekko musnął usta młodszego mężczyzny i przymknął oczy.
- Victor...
- Hmm?
- Zrób coś.
Vic doskonale wiedział o co chodzi. Zszedł z Kellina i zaczął poruszać dłonią po jego męskości. Kto by pomyślał, że Quinn tak szybko dojdzie do siebie? Po minucie czy dwóch, Kellin znów doszedł i uśmiechnął się do Vica. chyba powinni częściej odwiedzać Vegas.  

- Kellin, Kellin wstawaj. Kellin, do cholery, muszę ci coś pokazać.
Brunet jęknął przeciągle i wolno otworzył oczy. Spojrzał na Vica, który wyglądał na przerażonego. Coś było nie tak? Ktoś umarł? Ktoś tak się upił, że zaginął? Przegrali w kasynie? Usiadł na łóżku i przeciągnął się, po czym podrapał w tył głowy i spojrzał pytająco na szatyna.
- Patrz. Patrz, do kurwy nędzy!
Vic podał Kellinowi swój telefon. Na początku nie wiedział o co chodzi, ale po chwili jego oczy przypominały talerze i opadła mu szczęka.
- J-jak, co?! - krzyknął.
Na wyświetlaczu pokazywała się strona tumblra i tag "Kellic", z setkami ich zdjęć z wczorajszego dnia. Nie chodziło tu o występ, chociaż fotki z koncertu również się tu znajdowały. Najbardziej przeraziły ich zdjęcia z uliczki, gdzie się całowali oraz z kasyna, gdzie również nie mogli się od siebie oderwać.

*Kellin, jesteś takim chudym chłopakiem, jedz, jedz więcej!

wtorek, 18 czerwca 2013

VII. Do you still love me? I am dying to know.

Jest krótko. Jest masło maślane. Jest coś, z czego nie jestem zadowolona, bo to chłam. Ale wiem, ze Wy to lubicie, więc dodałam. Utrzymujecie mnie przy życiu, Wy niewyżyte dzieciaki!
Aha, no i, mały smut. 
Jeszcze jedno. Ja i Kosiarka (@iRauhlsLove) tłumaczymy kellica. Jeśli chcecie, możecie go sobie poczytać. o TUTAJ.
No i komentować! Bez komentarzy nie ma rozdziałów, hehehe.

DEDYKACJA DLA M. KTÓRA PRZEZ TO OPOWIADANIE WESZŁA W ŚWIAT SHIPÓW, ENDŻOJ C:
____________________
- Dzięki Portland, jesteście niesamowici!
Tłum wiwatował jeszcze przez jakiś czas, gdy Kellin schodził ze sceny prosto w objęcia Katelynne, która trzymała na jednej ręce Copeland. Brunet przytulił dziewczyny do siebie, każdą obdarował pocałunkiem w policzek. Mimo że nie byli razem tylko przez kilka dni, zdążył się za nimi stęsknić. Cieszył się, że znów mógł je zobaczyć, dotknąć ich, przytulić do siebie, pocałować. Jedyną osobą, która go martwiła, był Vic. Kellin modlił się w duchu, żeby Fuentesowi nie przyszło nic głupiego do głowy. Doskonale wiedział, że Meksykanin potrafi być chorobliwie zazdrosny. Byle nie doszło do jego spotkania z Katelynne. To mogłoby się zakończyć wręcz tragicznie. Dzisiaj chyba będzie musiał się obejść bez Vica. Musi skorzystać z obecności Kate i Cope, dopóki są przy nim. Minie sporo czasu, dopóki znów się zobaczą.
- Jak zwykle idealnie.- Katelynne uśmiechnęła SIĘ, muskając usta swojego męża.
Ten również obdarował ją promiennym uśmiechem. Jak w takiej sytuacji się nie uśmiechać? Miał przed sobą dwa skarby, najważniejsze kobiety jego życia. Kochał je.
Idioto, gdybyś je kochał, nie pieprzyłbyś się z Victorem na boku. 
Kellin szybko wyrzucił te myśli z głowy. Gówno prawda. Przecież je kochał. Do Vica nic nie czuł. Byli tylko przyjaciółmi z korzyściami. Prawda?
- Zabieram was do restauracji na kolację - odezwał się nagle, ignorując ten irytujący głosik w swojej głowie.- Pójdę tylko się przebrać, a wy poczekajcie na mnie przy wyjściu, okej?
- Pewnie. Leć - Katelynne znów pocałowała go w usta i oboje zeszli z backstage'u.
Katelynne z Copeland poszły w jedną stronę, Kellin zaś w drugą, w stronę parkingu, gdzie stały tour busy. Słyszał krzyki, jakieś dziewczyny skandowały jego imię. Naprawdę, zatrzymałby się i pogadałby z nimi, gdyby tylko miał czas. Musiał jeszcze się odświeżyć, przebrać się i przejść przez praktycznie cały teren festiwalu do wyjścia, gdzie czekały na niego Kate i Coco. Dlatego też zignorował rozwydrzone fanki i wszedł do autokaru. Najwyżej go zbesztają na twitterze i tumblrze.
W autobusie nikogo się nie spodziewał. Chłopacy jeszcze składali sprzęt i ktoś chyba wspominał, że wyjdą do fanów. Ściągnął z siebie koszulkę i spodnie, chwycił jakiś ręcznik leżący na jego koi i poszedł do autobusowej łazienki, żeby chociaż trochę się odświeżyć. Już wchodził do środka, gdy zatrzymało go chrząknięcie. Podskoczył w miejscu i odwrócił się w stronę głosu.
- Boże, Victor!
Vic patrzył na niego z uśmiechem, w oczach miał żądzę. To mogło znaczyć tylko jedno. Jedynym problemem było to, że Kellin nie miał czasu na jakiekolwiek zabawy. Normalnie pewnie by się zgodził, ale dzisiaj... Nie, dzisiaj odpada. Nie wtedy, gdy Katelynne jest kilkaset metrów od nich.
- Mógłbyś tak chodzić cały czas, wiesz? - odezwał się, podchodząc do bruneta, po czym położył dłonie na jego ramionach i wpił się w jego usta.
Kellin nie oddał pocałunku, szybko się od niego oderwał i pokręcił głową. Szatyn spojrzał na niego, był kompletnie zdezorientowany. Nagle przestał być taki chętny? To zupełnie do niego niepodobne.
- Hej, co się stało? - zapytał.- Nie masz humoru?
Kellin westchnął zrezygnowany i pokręcił przecząco głową.
- Nie dzisiaj. Katelynne z Copeland tu są, jeśli nas przyłapią, to koniec.
- Ale ich tu nie ma... - odparł Vic, bardziej przybliżając się do Kellina. Dłoń położył na jego męskości i zaczął masować ją przez materiał. Młodszy sapnął ciężko i zabrał z siebie rękę Vica.
- Naprawdę, nie. Jakby nie patrzeć, to moja żona. Mam z nią córkę. Kocham je obie. Nie mogę tak postępować, gdy są tak blisko.
- Ale możesz, gdy są daleko? -  oczy Victora przestały być przepełnione pożądaniem, tylko gniewem i zirytowaniem. - Czy ty siebie słyszysz? Zdrada to zdrada, Quinn, czy zdradzasz blisko, czy daleko.
Quinn? Od kiego mówi do niego po nazwisku? No, może nie po tym prawdziwym, ale tak czy siak, Quinn? Zawsze było tylko Kellin, Kells, skarbie, kochanie, a teraz nagle Quinn? Co w niego wstąpiło? On tylko odmówił seksu, czy to takie złe? Przecież chyba nie rzuci się teraz na niego i nie zgwałci, prawda?
Nic nie odpowiedział, tylko wszedł do łazienki i zamknął za sobą drzwi. Nie było to duże pomieszczenie, ale bez problemu mógł się po nim poruszać. Jeszcze na chwilę wychylił się z pokoiku i spojrzał na Vica, który szykował się do wyjścia i szedł w kierunku drzwi.
- Mam zamiar spędzić miły wieczór ze swoją rodziną i ani się waż mi go spierdolić - warknął.
- Nie mam zamiaru.
Kellin trzasnął drzwiami i zacisnął zęby. Tylko tego mu brakowało, ale przecież mógł to przewidzieć. Vic był chorobliwie zazdrosny. Tylko czy miał o co? W końcu Kellin był mężem Katelynne, a nie jego. Miał córkę z Katelynne, a nie z nim. Mieszkał z nią, nie z nim. Oni przecież tylko ze sobą sypiali! Bez zobowiązań! Czy to wszystko musi być tak cholernie skomplikowane? Gdy usłyszał trzask przesuwnych drzwi od autokaru, po prostu głośno wrzasnął i uderzył pięścią w ścianę. Trudno, najwyżej będzie miał zdarte gardło i obite knykcie. Pooddychał głęboko przez kilka dłuższych chwil, aż w końcu uspokoił się i puścił wodę z kranu. Obmył twarz, ciało, powycierał się ręcznikiem i wyszedł z łazienki. podszedł do koi, gdzie leżała jego kosmetyczka. Naprawdę, niejedna dziewczyna mogłaby mu pozazdrościć ekwipunku. Znalazł swoją ulubioną wodę kolońską, którą naniósł na szyję i nadgarstki, po czym zabrał się za szukanie jakichś ubrań. Miał ich sporo, o wiele za dużo, jak na przeciętnego faceta. W końcu wyciągnął z walizki jakąś bordową koszulkę z Anthem Made (reklama musi być), czarne spodnie i czarne Tomsy. Zwykły ubiór niezwykłego Kellina Quinna. I jakże skromnego. Uczesał jeszcze włosy i wyszedł z autokaru. Po Victorze nie było ani śladu, ale Kellin się tym nie przejął. Wręcz przeciwnie, uznał to jako dobry znak. Może dzisiaj da mu spędzić czas z rodziną, a jutro mogą wrócić do swoich zabaw. Udał się w stronę wyjścia, gdzie dotarł po dziesięciu minutach (przejście przez cały teren festiwalu trochę zajmowało, biorąc pod uwagę tłum, wrzeszczące fanki i to, że było się Kellinem Quinnem). Zauważył tam nie tylko Katelynne z Copeland, ale i też... Vica, który rozmawiał z żoną bruneta. Opadła mu szczęka. Nie, nie, nie, tak nie może być. Szybko do nich podszedł i chrząknął, oznajmując, że się zjawił.
- Więc jak, idziemy? - spojrzał na Kate, nie spoglądając nawet na Vica.
Wziął od kobiety Coco i przytulił ją do siebie, całując ją w główkę. Byle Vic nie palnął nic głupiego, byle się nie zapędził. Na to jednak nie wyglądało, bo Katelynne uśmiechała się szeroko i nie wyglądała na zmartwioną lub rozzłoszczoną. Oby tak zostało.
- Rozmawiałam sobie trochę z Viciem i tak sobie pomyślałam, że może by z nami poszedł? - NIE, NIE, NIE, NIE, NIE.
Kellin przełknął głośno ślinę i spojrzał na Vica, który uniósł brew w górę i uśmiechnął się nieco wrednie. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby poszedł z nimi na kolację. To tylko pogorszy sprawę. Co, jeśli nagle coś powie, Kellin będzie musiał się tłumaczyć, ale nic z tego nie wyjdzie i sekret wyjdzie na jaw? To był zdecydowanie zł pomysł.
- Nie wiem, czy Vic ma czas, pewnie...
- Oczywiście, że mam! - przerwał mu ze śmiechem.- No i umieram z głodu! Co Kells, stawiasz?
Kellin zacisnął zęby i pokiwał jedynie głową, po czym poprawił sobie Cope na rękach, która zaczęła bawić się jego włosami. Cała trójka, plus Copeland na rękach ojca, ruszyła przed siebie. Kellin znał w Portland naprawdę dobrą restaurację, więc postanowił zabrać tam całą ekipę. Cóż, chciałby powiedzieć "swoją żonę i córkę", a nie "żonę, córkę i kochanka". Byle nic nie obróciło się na jego niekorzyść, tylko o to teraz prosił.
Do restauracji doszli po piętnastu minutach, które upłynęły na rozmowie i śmiechach. Żeby było śmieszniej, nie pomiędzy Kellinem a Katelynne lub Kellinem a Viciem. To Katelynne i Vic bawili się najlepiej. Może Fuentes miał jakiś plan? Spisek? Kto wie, co siedziało w jego głowie. Kellin zaczął się trochę obawiać. Od czasu do czasu coś wtrącił, też się zaśmiał, żeby nic nie wyglądało za podejrzanie.
Kierownik sali zaprowadził ich do stolika przy oknie, z którego mieli widok na rozległy ogród. Szybko załatwili krzesełko dla Cope, w którym ją posadzili. Mała nie protestowała. najwyraźniej była już trochę zmęczona. Katelynne usiadła obok córki, naprzeciwko niej usadowił się Vic, a przy nim Kellin. Po chwili podszedł do nich kelner, który wręczył im menu.
- Czyli co, na twój koszt? - Vic spojrzał na Kellina z uśmiechem. Och? Teraz udaje, ze nic się nie stało? Jest słodki, miły, wesoły, aż do porzygu? Jeśli tak chce to rozgrywać, czemu nie. Kellin tez będzie przesympatycznym człowiekiem, aż go zemdli.
- Tak, bierzcie co chcecie, w końcu to ja zapraszałem - pokiwał głową, przeglądając kartę.
Po pięciu minutach podszedł do nich kelner, który zebrał zamówienia. W lokalu było sporo ludzi, więc pewnie trochę sobie poczekają. Byle szybko przynieśli to żarcie i zmywamy się stą. Tylko takie myśli krążyły po głowie Kellina, który chciał uniknąć przykrych niespodzianek.
- Więc jutro jedziecie już do Los Angeles, tak? - odezwała się Katelynne, zakładając kosmyk włosów za ucho.
- Tak. Na szczęście mamy tam dzień wolny, więc trochę odpoczniemy - pokiwał głową Vic.
- Już się zmęczyłeś? - zaśmiał się Kellin, patrząc na szatyna.
Vic spojrzał na niego i jego brązowe oczy niebezpiecznie błysnęły. oho, coś szykuje. Może lepiej było nie zadawać tego pytania.
- Za dużo ruszałem biodrami. Na scenie, jak i poza nią.
Kellin kopnął go pod stołem, na co Vic skrzywił się nieco, ale uśmiech nie schodził z jego twarzy. Jebany aktorzyna. Katelynne zdawała się niczego zauważyć. Jedynie zaśmiała się na słowa Victora.
- Niezłe balety przeczuwam? Oj chłopcy, to dopiero początek trasy, jak bardzo zniszczeni będziecie pod koniec?
- Będziemy jeszcze bardziej obolali, ale na pewno usatysfakcjonowani.
Vic, zamknij jadaczkę.
Kellin, przestań myśleć. Będzie dobrze. Kelner przyniósł im napoje i zapowiedział, że jedzenie będzie gotowe za maksymalnie pół godziny. Przepraszał też za ewentualne poślizgi i niedociągnięcia.  
Niech przyniesie taśmę klejącą i zaklei usta Vicowi. 
Kellin, jesteś nieczuły. Przecież miałeś być sympatyczny!  
Jeszcze nic nie powiedziałem na głos...
Brawo Kellin, zdolniacha z ciebie.
Rozmowa się kleiła, i to bardzo. Cała trójka się śmiała, gadała o wszystkim i o niczym. Jednak najlepiej bawił się Vic. Brylował w towarzystwie. Niestety, dodawał też trochę niestosowne komentarze, które można było odbierać w dwojaki sposób, a Kellin zauważał w nich to drugie dno. Jakie szczęście, że Katelynne jeszcze niczego się nie domyśliła! Vic chyba miał jakiś dar, albo ogromne szczęście. W końcu kelner przyniósł ich zamówienie i zaczęła się wielka uczta. Katelynne dała trochę jedzenia Copeland, która przysypiała na krzesełku. Przynajmniej było trochę spokoju. Zresztą, Coco była z natury grzecznym dzieckiem i raczej nie sprawiała kłopotów.
- Naprawdę dobre - powiedziała Katelynne, przełykając kolejny kęs, po czym uśmiechnęła się do Kellina.- Ta restauracja jest świetna, jedzenie rozpływa się z ustach, wspaniałe. 
- Wiele rzeczy rozpływa się w... - zaczął Vic, ale Kellin przerwał mu chrząknięciem i kopnięciem w nogę, tym razem o wiele mocniej, niż poprzednim razem.
- Przepraszam na chwilę. - Powiedział i wstał od stołu, piorunując Victora wzrokiem.
Poszedł w stronę łazienki. Musiał trochę ochłonąć. Nie był pewny, czy zostawienie Vica z Katelynne sam na sam było mądrym posunięciem, ale już nie wytrzymywał. Wszedł do łazienki, zamknął za sobą drzwi i wyciągnął telefon z kieszeni spodni.
Kellin: Rusz swoją jebaną dupę do kibla, Victorze Vincencie Fuentes. 
Po chwili usłyszał pukanie do drzwi, które po chwili otworzył. Zobaczył Vica, który wślizgnął się do środka, zamknął drzwi na klucz i spojrzał pytająco na bruneta. 
- Czy ty mi możesz do kurwy nędzy powiedzieć, co ty odpierdalasz?! - warknął młodszy.
- Prowadzę konwersację?
- Prawie nas wydając?! Czy ty się dobrze czujesz?!
Vic pokręcił przecząco głową. Cóż, przynajmniej był szczery. Objął Kellina w pasie, przyciągnął do siebie i zaczął składać pojedyncze pocałunki na jego szyi. Brunet na początku stawiał opór, ale po chwili mu uległ. Nie było sensu z nim walczyć. Vic chwycił za końce jego koszulki i podwinął ją do góry, aż w końcu ściągnął ją całą i Kellin stał tak, na środku restauracyjnej łazienki, w samych spodniach i butach. Ściągnął swoje Tomsy, a Vic zabrał się za ściąganie z niego spodni. W międzyczasie pozbyli się również koszulki szatyna, która podzieliła los ubrań Quinna. Po kilku chwilach stali naprzeciwko siebie nadzy, jedynie z rękoma na członkach drugiego.
- Szybko i cicho, okej? - wyszeptał Vic.
- Nie kurwa, będę specjalnie wrzeszczał, żeby Katelynne nas przyłapała. Masz lubrykant?
- Nie, niczego nie mam.
- O nie, nie, nie, nie zgadzam się na brutalność, nie dzisiaj! - zaprotestował Kellin, zabierając dłoń z penisa Vica. Skrzyżował ręce na torsie i udał wielce obrażonego. Zapadła chwila ciszy. 
- To ssij.- Odezwał się nagle Vic.
- Miało być szybko - jęknał Kellin.
- Jak przestaniesz gadać, to będzie szybko, dalej.
Kellin westchnął głośno i osunął się na kolana, po czym chwycił pulsującą erekcję Victora i wziął ją całą do ust. Zaczął poruszać głową, śliniąc całą długość, energicznie i zdecydowanie. Fuentes z trudem wstrzymywał jęki, które chciały wyrwać się z jego ust. Kellin przestał się poruszać, wstał i spojrzał na Vica. Ten patrzył na młodszego z rozczarowaniem. Skończył w takim momencie.
- Miałem cię tylko nawilżyć. No dalej. - Mruknął Kellin.
Vic musnął jego usta, po czym popchnął go na ścianę i chwycił go w pasie. Kellin wskoczył na niego i oplótł go nogami, nadal opierając się plecami o ścianę. Vic chwycił jedną ręką swoją męskość i jednym pchnięciem wszedł w Kellina, który zacisnął zęby i powieki, aby tylko nie wydać z siebie żadnego dźwięku, co było cholernie trudne. Jedynie syknął, bardziej z bólu niż przyjemności. Vic przez chwilę się nie ruszał, żeby ten mógł się nieco przyzwyczaić.
- Jest okej?
- T-tak, tylko nie doszedłem do siebie jeszcze od wczoraj... 
- Przepraszam. - Szepnął Vic, całując go w usta. 
Jednak kiedyś trzeba było zacząć. Starszy zaczął się poruszać, na początku powoli, z czasem jednak przyśpiesza. Jego oddech stał się przerywany, dyszał ciężko, ale starał się nie jęknąć. U Kellina było to trudniejsze do zahamowania. Ból powoli ustępował przyjemności, a na dodatek Victor chwycił męskość bruneta i zaczął odwalać robótkę ręczną. Tempo było zwiększane. W końcu Kellin nie wytrzymał i jego usta opuścił jęk. Bywał głośniejsze, oczywiście, ale taki mógłby być usłyszany zza drzwi. Vic "zatkał" swoimi ustami usta Kellina. 
- Z-zaraz d-dojdę - mruknął w usta szatyna, wbijając paznokcie w jego plecy. 
Vic kiwnął głową i jęknął cicho, dając do zrozumienia, że on też zaraz skończy. Jeszcze kilka pchnięć, kilka ruchów dłonią i oboje doszli praktycznie w tym samym czasie. Wszystko zwieńczyli długim i czułym pocałunkiem. Kellin stanął na podłodze, a Vic chwycił papier toaletowy i zaczął sprzątać bałagan. Po pięciu minutach siedzieli już przy stole, oporządzeni, jakby nic się nie stało. Spokojnie kończyli swoją kolację, a Katelynne niczego nie podejrzewała. 
- Co wy tak długo tam robiliście? - zapytała, wycierając usta serwetką. 
- Łazienkowe sprawy. Zresztą, zagadaliśmy się trochę, nic ważnego - Kellin machnął ręką i mógłby przysiąść, że Vic spoglądał na niego kątem oka i uśmiechał się łobuzersko. 

- Będę tęsknić, cholernie mocno - powiedział Kellin, nazajutrz, gdy Katelynne razem z Cope opuszczały Portland i wracały do domu, do Medford. 
Quinn noc spędził z żoną, w hotelu. Cóż, można było powiedzieć, że była to upojna noc. Za dużo seksualnych wrażeń jak na jedną dobę. Będzie musiał być bardziej asertywny w stosunku do Vica przez kilka najbliższych dni.
- Ja też. Zadzwonię, gdy dojedziemy. Kocham cię. - Katelynne musnęła jego usta. 
Kellin pożegnał się jeszcze z córką i po chwili dziewczyny już był w samochodzie i ruszyły w drogę powrotną. Kellin odetchnął głośno. W końcu. Żadnych zakłóceń na najbliższe tygodnie. Na horyzoncie zobaczył idącego w jego stronę Victora. Tylko oni, mają siebie i będą z siebie korzystać. Na razie jednak Kellin będzie musiał odpocząć. Za dużo ruszania biodrami.