Mało tu psychologicznej paplaniny, bla, bla, bla. No ale jest.
Dziękuję za komentarze, za opinie i tak dalej. Serce się raduje!
No i mam motorek w dupie, bo dzięki @gotohellyall słyszałam Kellina przez jakieś 10 minut przez telefon i w ogóle ajgagfjgsdfhsdgahj, chyba nigdy wcześniej tak nie ryczałam ze szczęścia, i dziękuję jej jeszcze raz, chociaż już pewnie jest zmęczona tymi moimi dziękowaniami, ale i tak dziękuję.
Możecie czytać w spokoju ♥
_____________________________
Staliśmy tak przez kilka dobrych minut. Próbowałem się uspokoić, trzymać nerwy na wodzy, ale nie potrafiłem. Wszystko się we mnie gotowało i gdyby nie Kellin na moich plecach, pewnie już dawno rzuciłbym się na jego ojca. Matka mnie nie obchodziła - była neutralną osobą, bo nie torturowała swojego syna fizycznie i psychicznie. Miałem jej tylko za złe, że nie wezwała policji, gdy Kellin mieszkał jeszcze z rodzicami. Jeden telefon mógł zmienić całe jego życie, które teraz powoli odbudowywał.
Dziękuję za komentarze, za opinie i tak dalej. Serce się raduje!
No i mam motorek w dupie, bo dzięki @gotohellyall słyszałam Kellina przez jakieś 10 minut przez telefon i w ogóle ajgagfjgsdfhsdgahj, chyba nigdy wcześniej tak nie ryczałam ze szczęścia, i dziękuję jej jeszcze raz, chociaż już pewnie jest zmęczona tymi moimi dziękowaniami, ale i tak dziękuję.
Możecie czytać w spokoju ♥
_____________________________
Staliśmy tak przez kilka dobrych minut. Próbowałem się uspokoić, trzymać nerwy na wodzy, ale nie potrafiłem. Wszystko się we mnie gotowało i gdyby nie Kellin na moich plecach, pewnie już dawno rzuciłbym się na jego ojca. Matka mnie nie obchodziła - była neutralną osobą, bo nie torturowała swojego syna fizycznie i psychicznie. Miałem jej tylko za złe, że nie wezwała policji, gdy Kellin mieszkał jeszcze z rodzicami. Jeden telefon mógł zmienić całe jego życie, które teraz powoli odbudowywał.
- Zejdź z pleców - szepnąłem do niego, ale on mocniej zacieśnił uścisk na mojej szyi.- Stań na podłodze, zajmę się wszystkim, on ci nic nie zrobi, obiecuję.
- Ale ty mu zrobisz - odpowiedział cicho.
Cóż, był bardzo bystry. Jednak postawił stopy na ziemi i powoli mnie puścił. Nie chciał wyjść zza moich pleców. Bał się, nawet jeśli mi tego nie powiedział. Czułem to. Bał się swojego kata. To niedorzeczne. Dlaczego dziecko lękało się własnego rodzica? Nie mogłem tak tego zostawić. Spojrzałem na Kellina, pocałowałem go krótko, ale czule zarazem, po czym ruszyłem w stronę jego rodziców. Chwila nieuwagi ojca i już trzymałem go za koszulkę, przyciskając go przy tym do ściany.
- Jak śmiesz się tu pokazywać - powiedziałem przez zaciśnięte zęby.- Jak śmiesz na niego patrzeć, jak możesz być zdziwiony, że zmieniłeś swojego syna w wraka człowieka?! - krzyknąłem, a kilka osób na korytarzu spojrzało w naszą stronę. Super, tylko o tym marzyłem, o gapiach.- Jak. Śmiesz?! - uderzyłem go w szczękę, po czym uderzyłem nim o ścianę i puściłem jego koszulkę.
Mężczyzna zaczął ciężko łapać oddech, po czym spojrzał na mnie z nienawiścią w oczach.
- Zrozumiałem swój błąd...- zaczął, a ja po prostu go wyśmiałem.
- Zrozumiałeś swój błąd po czterech latach? Do jasnej cholery, trochę za późno. Czy ty widzisz Kellina? - wskazałem dłonią na chłopaka, który stał niedaleko od całego zdarzenia i na wszystko patrzył szklistymi oczami.- Widzisz, co się z nim stało? To twoja wina, to moja wina, to pani wina - spojrzałem na matkę Kellina, która ocierała łzy z policzków.- To wszystko nasza wina. Ale ty, - wycelowałem palcem w mężczyznę, który pocierał sobie szczękę, aby chociaż trochę ukoić ból - ty to zacząłeś, to ty sprawiłeś, że zaczął się załamywać, brakiem akceptacji. Nigdy ci tego nie wybaczy. I ja też nie.
Podszedłem do Kellina i chwyciłem jego dłoń, po czym oparłem swoje czoło o jego. Widziałem strach w jego mokrych od łez oczach. Chwycił kościstymi palcami moje ramiona i zamknął oczy, nadal drżąc.
- Hej, wszystko będzie dobrze - wyszeptałem do niego.- Nic ci nie zrobi, obiecuję. Jesteś przy mnie bezpieczny, rozumiesz? Nic ci nie zrobi.
- A j-jak pójdziesz, to... To zostanę sam - zaskomlał, zaciskając mocniej powieki.
- Nie pójdę. Nie pójdę, dzisiaj zostanę z tobą na noc. Nie będziesz sam.
Kellin uśmiechnął się lekko. To był jego pierwszy szczery uśmiech. Byłem tak szczęśliwy, że w końcu się uśmiechnął, to było nie do opisania. W końcu pokazał emocje inne niż smutek i strach. Lekko musnąłem jego usta, po czym kątem oka zerknąłem na jego rodziców, którzy ze sobą rozmawiali. Po chwili do korytarza wbiegła Addie, która szybko znalazła się przy Kellinie i położyła dłoń na jego ramieniu.
- Boże święty, Kellin, nie możesz tak sobie wychodzić z terapii, ty nie wiesz... O mój Boże, Kellin! - mówiła szybko zdenerwowana, a ja machnąłem dłonią, aby ją uciszyć.
- Był ze mną - powiedziałem spokojnie.
- Jak dobrze, denerwowałam się, naprawdę się... Państwo Bostwick! - uśmiechnęła się na widok rodziców Kellina, na którego następnie spojrzała.- Twoi rodzice chcieli ci sprawić przyjemność i przyjechali z Michigan. Nic ci nie mówiłam, bo chciałam ci zrobić niespodziankę. Na pewno się cieszysz, prawda? - mówiła podekscytowana, a Kellin chwycił mocniej moje ręce i pokręcił głową.- Nie cieszysz się?
Znów ten sam gest. Nie znała jego przeszłości. Nie wiedziała, przez co musiał przejść, zanim się tu znalazł.
- Przepraszam - rozległ się nowy, ale znany mi już głos. Jego matka. Kellin spojrzał na nią smutnym wzrokiem, po czym schował twarz w mojej klatce piersiowej. Kobieta głośno westchnęła.- Możemy porozmawiać z Kellinem? Nie widzieliśmy go trzy lata, chcemy po prostu... Zacząć wszystko od początku. Odnowić nasze więzi.
- Więzi, które sami zerwaliście? - wtrąciłem się niegrzecznie, tuląc do siebie chłopaka.- To przez was Kellin jest w tym miejscu, nawet nie wyobrażacie sobie...
- Vic - Addie spojrzała na mnie groźnie, a ja uniosłem brew w górę i zamilkłem.- Wydaje mi się, że Kellin powinien porozmawiać ze swoimi rodzicami.
- Sam nie chcę - odezwał się cicho brunet.
- Dobrze, w takim razie ja pójdę z tobą.
- Chcę, żeby Vic ze mną był.
Addie zacisnęła usta w cienką linię i skinęła głową. Wyciągnęła kluczyk z kieszeni, podeszła do drzwi od pokoju Kellina. Otworzyła je i wpuściła nas wszystkich do środka. Kellin zacisnął swoje palce na mojej dłoni i obaj powoli weszliśmy do pokoju, przed jego rodzicami. Kellin pociągnął mnie w stronę łóżka, na którym usiadł, w samym jego rogu. Łóżko sąsiadowało z dwoma ścianami, więc chłopak wcisnął się do kąta, a ja usiadłem obok niego, nadal go trzymając i dodając mu przy tym otuchy. Państwo Bostwick spoczęli po drugiej stronie. Gdy Kellin poczuł ich ciężar na materacu, mocniej się we mnie wtulił. Pocałowałem go w czoło, po czym spojrzałem na jego ojca. Nie był zakrwawiony, za lekko go uderzyłem. Kobieta chciała wstać i odsłonić okno, ale jej przerwałem.
- Hej! - zawołałem.- Kellin nie chce, aby okno było odsłonięte, więc proszę go nie odsłaniać.
Ona, widocznie zdezorientowana, usiadła na miejsce obok swojego męża.
- Tak więc, synu...
- Teraz jestem twoim synem? - wycedził przez zęby Kellin.- Teraz? Teraz jest za późno.
- Kellin, zawsze byłeś naszym synem - westchnęła kobieta.
Chłopak pokręcił głową i mocniej się we mnie wtulił.
- Chyba sami nie wierzycie w to, co mówicie - mruknąłem.- Sam go wydziedziczyłeś. Powiedziałeś, że nie masz już syna. Spierdoliłeś jego życie, a teraz tu przychodzisz i śmiesz go nazywać swoim synem? Jesteś niesamowitym hipokrytą!
- Wiem, że źle zrobiłem, rozumiesz? - odpowiedział.- Popełniłem tyle błędów, żałuję ich. Gdybym mógł cofnąć czas...
- Nie trzymałbyś mnie w zamknięciu? - odezwał się Kellin, patrząc prosto na ojca.- Nie biłbyś mnie? Nie krzyczałbyś na mnie? Nie traktowałbyś mnie jak śmiecia? Stałbyś się tolerującym homoseksualistów człowiekiem? - Mężczyzna zaniemówił i rozchylił lekko wargi, patrząc na bruneta.- Wątpię. Ludzie tacy jak ty się nie zmieniają.
- Przypomnieliście sobie o nim po trzech latach? Po tym, jak sami wyrzuciliście go z domu? - zapytałem spokojnie, z niedowierzaniem i smutkiem w głosie.
- Wszystko możemy naprawić, weźmiemy Kellina do domy, będziemy mogli normalnie funkcjonować, jak zwykła rodzina - westchnęła pani Bostwick.
- Nie da się od tak zabrać człowieka z psychiatryka! Spójrzcie na Kellina. Po prostu spójrzcie. Jest po dwóch próbach samobójczych, głodzi się, boi się świata i ludzi, a wy myślicie, że od tak wypisza go ze szpitala? Nonsens.
- Może zapytajmy Kellina - stwierdziła matka chłopaka.- Kellin, skarbie, chcesz wrócić do Michigan? Zobaczysz się z Kailey, ze swoimi przyjaciółmi, pójdziesz na studia. Chcesz?
Kellin przełknął głośno ślinę i spojrzał na mnie z przerażeniem w oczach. Jak miał się nie bać w takiej sytuacji? Nie zdziwiłbym się, gdyby jego ojciec nagle chwycił go w pasie i wyniósł z tego pokoju, żeby jak najszybciej znaleźć się w Michigan. Po chwili przeniósł swój wzrok na matkę.
- Wolę zostać tutaj, niż być z wami w Detroit - szepnął.
- Nikogo tu nie masz, a tam czeka na ciebie rodzina, znajomi.
- Mam Vica - znów powiedział prawie niedosłyszalnie.
Na twarzy jego ojca malowała się wściekłość i irytacja. Mogłem przysiąść, że prowadził walkę ze samym sobą, bo znów odebrałem mu jego syna. Ale nie żałowałem. Kellin był dla mnie wszystkim i jeśli mu nie pomogę, to kto to zrobi? Na pewno nie personel tego szpitala.
- Właśnie, co do Vica - syknął mężczyzna jadowicie.- Jak znalazłeś Kellina? Po takim czasie rozłąki, uczucie nie wygasło? - prychnął.
- Pracuję w Nowym Jorku, więc spotkanie Kellina to był czysty przypadek. Ale dobrze, że to się wydarzyło. I dla pańskiej informacji, - mój wzrok zatrzymywał się raz na kobiecie, a raz na mężczyźnie - nigdzie się nie wybieram. I Kellin też nie, a jeśli dokądkolwiek ma stąd iść, to tylko do mojego apartamentu. Czy chcą państwo jeszcze coś dodać? - zapytałem z fałszywą uprzejmością.
- Ja... To jest...- zaczął pan Bostwick, ale po chwili pokręcił głową i wstał z łóżka wraz z żoną.- Jeszcze tu wrócimy, niedługo.
Z tymi słowami wyszli z pokoju, a Kellin westchnął głośno i usiadł naprzeciwko mnie po turecku. Chwycił moje dłonie i zacisnął na nich swoje blade palce.
- Nie chcę, żeby wrócili - powiedział z przekąsem.- Nie chcę ich widzieć, nie chcę słyszeć, nie chcę z nimi rozmawiać.
- Nikt cię nie zmusza - odpowiedziałem, gładząc jego dłonie kciukami. Po chwili wpadłem na pewien pomysł. Uśmiechnąłem się do niego tajemniczo, a on spojrzał na mnie z zaciekawieniem. Był ciekawską osobą, więc trzeba go było czymś zainteresować.- Mam propozycję nie do odrzucenia.
Weszliśmy do bufetu, trzymając się za ręce. Kilka osób na nas patrzyło, ale nie nie dłużej niż trzy sekundy. Kellin niechętnie przystał na moją propozycję odwiedzenia bufetu, bo wszystko co kojarzyło mu się z jedzenie, sprawiało, ze chciało mu się wymiotować, mimo że pił tylko kawę.
- Musisz jeść, Kells, bo twój organizm długo nie pociągnie na samej kofeinie - powiedziałem i podszedłem do lady, gdzie zamówiłem sałatkę na wynos. Do tego poprosiłem też dużą kawę, ulubioną chłopaka. Zapłaciłem za jedzenie, po czym chwyciłem pudełko z sałatką i kubek, po czym wyprowadziłem Kellina z bufetu.
- Ta... Kawa - brunet patrzył w kubek w mojej dłoni.- Kawa dla mnie?
- Zobaczysz - uśmiechnąłem się tajemniczo, a Kellin westchnął zirytowany i przewrócił teatralnie oczami. Oho, stary Kellin powraca?
Zjechaliśmy na parter, po czym zaprowadziłem chłopaka do znanego mi już korytarza, w którym on prawdopodobnie jeszcze nie był.
- Gdzie idziemy? - zapytał.
- Do ogrodu - odparłem beztrosko.
- D-do... ogrodu? Czyli t-to znaczy, że... Na zewnątrz, na d-dwór?
- Tak, Kells. To znaczy, że idziemy na dwór. Otwórz drzwi, z łaski swojej, bo ja mam zajęte ręce.
- Ja... Ja nie wiem, Vic, nie wiem...
- Hej - spojrzałem mu w oczy i uśmiechnąłem się pokrzepiająco.- To tylko ogród. Trochę słońca, świeżego powietrza. Dwa lata nie byłeś na dworze, więc musimy to nadrobić w jeden dzień. Otwórz drzwi.
Kellin trochę się ociągał, ale w końcu nacisnął klamkę. Dzień był bardzo przyjemny. Nie było gorąco, wiał lekki wietrzyk, który miło muskał skórę i sprawiał, że aż chciało się usiąść na ławce i słuchać się w jego cichy szmer. Kellin chwycił moje ramię i powoli przekroczył ze mną próg. W momencie gdy słońce oświetliło jego twarz, dopiero zobaczyłem, jaki cholernie był blady. Dwa lata niewychodzenia na zewnątrz robi swoje. Trzeba będzie usiąść gdzieś w cieniu, żeby Kellin nie łapał zbyt wielu promieni słonecznych i nie skończył czerwony jak homar.
- Wdychaj powietrze, Kells - powiedziałem beztrosko i zacząłem go prowadzić w stronę wolnej ławki w cieniu jednego z drzew.
Szedł niepewnie, jakby bał się, że zaraz zapadnie się pod nim ziemia, a on wpadnie w otchłań. Poczuł się pewniej, gdy usiadł na ławce widziałem to po wyrazie jego twarzy. Zamknął oczy i głośno zaczerpnął powietrza. Może i nie było jakieś bardzo świeże, zważając na to, że znajdowaliśmy się w centrum miasta, a ogród był stworzony przez człowieka, aniżeli naturę, ale przynajmniej miał czym oddychać. Jego płuca na pewno będą po tym lepiej funkcjonować. Po siedzeniu w zamknięciu wszystko co świeże dobrze mu zrobi.
- I jak się czujesz? - zapytałem z uśmiechem, a on podciągnął kolana pod głowę i położył ją na nich.
- Nie wiem - odparł cicho, patrząc na kawę.
Zauważyłem to, chciał chwycić kubek w swoje kościste palce i zanurzyć usta w pysznym napoju... Ale nie ma tak dobrze. Coś za coś.
- Chcesz kawę, prawda?
Pokiwał głową, a kilka niesfornych kosmyków jego włosów opadło mu na czoło. Szybko je odgarnął i wyciągnął rękę po kubek. Lekko ją klepnąłem i pokręciłem głową, po czym otworzyłem pudełko z sałatką. Warzywa, dobry, lekki sos. Kellin nie będzie miał wrażenia, że jak ją zje, to zgrubnie. Od czegoś trzeba zacząć i czymś trzeba motywować.
- Dostaniesz łyka kawy za trzy pełne widelce sałatki.
Kellin uniósł brwi. Nie spodobał mu się ten pomysł, bo to było oczywiste, że nie będzie chciał jeść, ale za to chętnie wypije kawę. Jednak kiedyś trzeba zacząć walczyć z jego chorobą, a ja miałem zamiar zacząć jak najszybciej i najskuteczniej.
- Nie jestem głodny - mruknął.
- Powiedz mi, kiedy ostatnio jadłeś jakiś porządny obiad? Coś typu makaronu z sosem, jakiś kotlet? Kiedy coś takiego jadłeś?
- Ale z wymiotowaniem czy bez?
- Bez.
- W Detroit.
Uniosłem brwi w górę i upiłem łyk kawy, zupełnie oruchowo.
- Czy ty mi właśnie powiedziałeś, że ostatni wartościowy posiłek jadłeś ponad dwa lata temu?
Nie odpowiedział. Wyglądał, jakby czuł się głupio, jak małe dziecko, które dostało reprymendę od rodzica. Wstydził się tego, że nie jadł? Czy wstydził się swojego kościstego ciała?
- Hej Kells - zwróciłem na siebie jego uwagę.- Zjemy razem, co? To tylko warzywa. Są lekkie, smaczne i zdrowe. Nic ci się nie stanie.
Chłopak w końcu westchnął głośno i skinął lekko głową. Uśmiechnąłem się, po czym chwyciłem widelec dołączony do pudełka z sałatką.
- Pamiętaj, trzy porządne widelce, to łyk kawy - przypomniałem mu, po czym nabiłem na widelec sałatę, pomidora, ogórka i kilka małych kukurydz. Uniosłem widelec i zbliżyłem go do ust chłopaka.- To apetyczne sałatka. I zdrowa. Nie tuczy. Dalej Kells, wierzę w ciebie.
Brunet jeszcze chwilę nie otwierał ust, ale w końcu rozchylił wargi i zjadł warzywa nabite na widelec. Pogryzł je i połknął, po czym spojrzał na kawę. Zaśmiałem się cicho i chwyciłem kubek, aby mu go podać.
- Dobra, masz gratis, bo dobrze zacząłeś - uśmiechnąłem się, a Kellin upił spory łyk z kubka, który po chwili odłożył na ławkę.- Teraz drugi.
Kellin wypił prawie całą kawę i zjadł, z moją małą pomocą w postaci zjedzonych przeze mnie pięciu widelców sałatki, prawie całe danie. Co czułem? Byłem cholernie dumny! Zjadł prawie całą sałatkę, miał motywację w postaci kawy. Co najlepsze - podczas jedzenia ani razu nie narzekał. Czy mogło być lepiej na chwilę obecną? Było wspaniale. Chłopak dopił kawę do końca, po czym zabrał mi widelec i zjadł ostatniego pomidora i listek sałaty, które został w pudełku. Uśmiechnąłem się do niego, na co jego również kąciki ust lekko drgnęły ku górze. Nie był to promienisty uśmiech, ale wystarczył, aby mnie ucieszyć. To dobry początek szczęśliwego końca.
- Apetyt dopisuje? - zapytałem po czym chwyciłem puste pudełko i kubek, aby wyrzucić je do stojącego nieopodal kosza na śmieci. Gdy wróciłem i usiadłem na ławce, Kellin wdrapał się na moje kolana, objął mnie w pasie i położył głowę na moim ramieniu. Moje ręce oplotły jego talię.
- Nie było tak strasznie, co?
- Zrobiłem to dla kawy.
- Yhym, na pewno - mruknąłem i lekko pstryknąłem go w nos. Po prostu byłeś głodny. Twój organizm domagał się pożywienia, żeby mógł normalnie funkcjonować. Powiedz mi, ile ty ważysz?
Kellin zawahał się chwilę, ale zobaczył moje spojrzenie i postanowił powiedzieć mi prawdę.
- Na ostatnim ważeniu ważyłem czterdzieści jeden kilogramów - szepnął.
- Kellin - spojrzałem na niego poważnie, ale ze smutkiem w oczach.- Przecież ty masz wyniszczony organizm, nie możesz tyle ważyć przy swoim wzroście...
- Ale ważę.
- Dlaczego nie jadłeś? Co tobą kierowało?
- Skoro ojciec... Tak mnie nienawidzi, to nienawidzi mnie całego. Od charakteru, przez zachowanie do... Do ciała. Zresztą, straciłem apetyt przez to wszystko, a skoro nie byłem głodny, to po co miałem jeść? To nie miało sensu. No i... Chciałem umrzeć, więc stwierdziłem, że skoro nie będę jeść, to szybciej umrę.
- Nadal chcesz umrzeć? Tak jak... Mówiłeś w izolatce... Nadal chcesz to wszystko zakończyć?
- Ja...- powiedziałem niepewnie, po czym spojrzał mi w oczy i oparł swoje czoło o moje.- Na razie nie.
- Nie możesz tu być - Kellin siedział na łóżku pod kołdra i patrzył na mnie z uśmiechem, gdy ściągałem koszule i spodnie, aby się obok niego położyć.- Addie cię zabije, jeśli się dowie. Mnie też zabije.
Machnąłem na to ręką, po czym położyłem się obok Kellina i przykryłem kołdrą.
- Ciebie byłoby szkoda, mnie nie - zaśmiałem się i musnąłem jego usta.- Najwyżej jakoś się usprawiedliwię, coś wymyślę. Jakieś badania, czy coś...- mruknąłem i zacząłem muskać ustami żuchwę i szyję chłopaka.
Kellin pokręcił głową i lekko mnie odepchnął. Na jego twarzy nadal utrzymywał się lekki, ale jakże wesoły w jego przypadku uśmiech,. To był jeden z najpiękniejszych widoków na świecie.
- Dzisiaj nie zaliczysz, Victorze - powiedział dobitnie, a ja otworzyłem szeroko usta i zacząłem się śmiać, opadając na poduszkę.
- Stary Kellin wraca? - zapytałem ze śmiechem, a chłopak wzruszył ramionami.
Chciałem jeszcze coś powiedzieć, ale uniemożliwił mi to dźwięk mojego dzwoniącego telefonu. Byłem zbyt leniwy, żeby się podnieść i zobaczyć kto dzwoni.
- Nie odbierzesz? - mruknął Kellin, kładąc głowę na moja klatkę piersiową.
- Zaraz przestanie dzwonić.
Tak było, po chwili w pokoju znów zrobiło się cicho, ale nie na długo. Ktoś musiał być naprawdę zdesperowany, żeby dzwonić o dziesiątej wieczorem kilka razy.
- Niech to się zamknie - jęknąłem.
- Ja wyłączę - oznajmił Kellin, po czym wygramolił się z łóżka i wyciągnął telefon z kieszeni moich spodni leżących na podłodze.
Nie spojrzał nawet na wyświetlacz, tylko od razu odebrał telefon. Cholera, co on robi? Myślałem, że mu się polepszało.
- Halo? - mruknął.- N-nie, to nie Vic... Vic jest w łóżku i zasypia - spojrzał na mnie i zagryzł dolną wargę. Zmarszczyłem brwi.- Kellin, jestem... Ch... Chłopakiem Vica - powiedział niepewnie,a mi szybciej zabiło serce i zrobiło się gorąco.- Kto mówi? Och... Umm, Vic? - spojrzałem na niego pytająco.- Jaime dzwoni.
- Jak śmiesz się tu pokazywać - powiedziałem przez zaciśnięte zęby.- Jak śmiesz na niego patrzeć, jak możesz być zdziwiony, że zmieniłeś swojego syna w wraka człowieka?! - krzyknąłem, a kilka osób na korytarzu spojrzało w naszą stronę. Super, tylko o tym marzyłem, o gapiach.- Jak. Śmiesz?! - uderzyłem go w szczękę, po czym uderzyłem nim o ścianę i puściłem jego koszulkę.
Mężczyzna zaczął ciężko łapać oddech, po czym spojrzał na mnie z nienawiścią w oczach.
- Zrozumiałem swój błąd...- zaczął, a ja po prostu go wyśmiałem.
- Zrozumiałeś swój błąd po czterech latach? Do jasnej cholery, trochę za późno. Czy ty widzisz Kellina? - wskazałem dłonią na chłopaka, który stał niedaleko od całego zdarzenia i na wszystko patrzył szklistymi oczami.- Widzisz, co się z nim stało? To twoja wina, to moja wina, to pani wina - spojrzałem na matkę Kellina, która ocierała łzy z policzków.- To wszystko nasza wina. Ale ty, - wycelowałem palcem w mężczyznę, który pocierał sobie szczękę, aby chociaż trochę ukoić ból - ty to zacząłeś, to ty sprawiłeś, że zaczął się załamywać, brakiem akceptacji. Nigdy ci tego nie wybaczy. I ja też nie.
Podszedłem do Kellina i chwyciłem jego dłoń, po czym oparłem swoje czoło o jego. Widziałem strach w jego mokrych od łez oczach. Chwycił kościstymi palcami moje ramiona i zamknął oczy, nadal drżąc.
- Hej, wszystko będzie dobrze - wyszeptałem do niego.- Nic ci nie zrobi, obiecuję. Jesteś przy mnie bezpieczny, rozumiesz? Nic ci nie zrobi.
- A j-jak pójdziesz, to... To zostanę sam - zaskomlał, zaciskając mocniej powieki.
- Nie pójdę. Nie pójdę, dzisiaj zostanę z tobą na noc. Nie będziesz sam.
Kellin uśmiechnął się lekko. To był jego pierwszy szczery uśmiech. Byłem tak szczęśliwy, że w końcu się uśmiechnął, to było nie do opisania. W końcu pokazał emocje inne niż smutek i strach. Lekko musnąłem jego usta, po czym kątem oka zerknąłem na jego rodziców, którzy ze sobą rozmawiali. Po chwili do korytarza wbiegła Addie, która szybko znalazła się przy Kellinie i położyła dłoń na jego ramieniu.
- Boże święty, Kellin, nie możesz tak sobie wychodzić z terapii, ty nie wiesz... O mój Boże, Kellin! - mówiła szybko zdenerwowana, a ja machnąłem dłonią, aby ją uciszyć.
- Był ze mną - powiedziałem spokojnie.
- Jak dobrze, denerwowałam się, naprawdę się... Państwo Bostwick! - uśmiechnęła się na widok rodziców Kellina, na którego następnie spojrzała.- Twoi rodzice chcieli ci sprawić przyjemność i przyjechali z Michigan. Nic ci nie mówiłam, bo chciałam ci zrobić niespodziankę. Na pewno się cieszysz, prawda? - mówiła podekscytowana, a Kellin chwycił mocniej moje ręce i pokręcił głową.- Nie cieszysz się?
Znów ten sam gest. Nie znała jego przeszłości. Nie wiedziała, przez co musiał przejść, zanim się tu znalazł.
- Przepraszam - rozległ się nowy, ale znany mi już głos. Jego matka. Kellin spojrzał na nią smutnym wzrokiem, po czym schował twarz w mojej klatce piersiowej. Kobieta głośno westchnęła.- Możemy porozmawiać z Kellinem? Nie widzieliśmy go trzy lata, chcemy po prostu... Zacząć wszystko od początku. Odnowić nasze więzi.
- Więzi, które sami zerwaliście? - wtrąciłem się niegrzecznie, tuląc do siebie chłopaka.- To przez was Kellin jest w tym miejscu, nawet nie wyobrażacie sobie...
- Vic - Addie spojrzała na mnie groźnie, a ja uniosłem brew w górę i zamilkłem.- Wydaje mi się, że Kellin powinien porozmawiać ze swoimi rodzicami.
- Sam nie chcę - odezwał się cicho brunet.
- Dobrze, w takim razie ja pójdę z tobą.
- Chcę, żeby Vic ze mną był.
Addie zacisnęła usta w cienką linię i skinęła głową. Wyciągnęła kluczyk z kieszeni, podeszła do drzwi od pokoju Kellina. Otworzyła je i wpuściła nas wszystkich do środka. Kellin zacisnął swoje palce na mojej dłoni i obaj powoli weszliśmy do pokoju, przed jego rodzicami. Kellin pociągnął mnie w stronę łóżka, na którym usiadł, w samym jego rogu. Łóżko sąsiadowało z dwoma ścianami, więc chłopak wcisnął się do kąta, a ja usiadłem obok niego, nadal go trzymając i dodając mu przy tym otuchy. Państwo Bostwick spoczęli po drugiej stronie. Gdy Kellin poczuł ich ciężar na materacu, mocniej się we mnie wtulił. Pocałowałem go w czoło, po czym spojrzałem na jego ojca. Nie był zakrwawiony, za lekko go uderzyłem. Kobieta chciała wstać i odsłonić okno, ale jej przerwałem.
- Hej! - zawołałem.- Kellin nie chce, aby okno było odsłonięte, więc proszę go nie odsłaniać.
Ona, widocznie zdezorientowana, usiadła na miejsce obok swojego męża.
- Tak więc, synu...
- Teraz jestem twoim synem? - wycedził przez zęby Kellin.- Teraz? Teraz jest za późno.
- Kellin, zawsze byłeś naszym synem - westchnęła kobieta.
Chłopak pokręcił głową i mocniej się we mnie wtulił.
- Chyba sami nie wierzycie w to, co mówicie - mruknąłem.- Sam go wydziedziczyłeś. Powiedziałeś, że nie masz już syna. Spierdoliłeś jego życie, a teraz tu przychodzisz i śmiesz go nazywać swoim synem? Jesteś niesamowitym hipokrytą!
- Wiem, że źle zrobiłem, rozumiesz? - odpowiedział.- Popełniłem tyle błędów, żałuję ich. Gdybym mógł cofnąć czas...
- Nie trzymałbyś mnie w zamknięciu? - odezwał się Kellin, patrząc prosto na ojca.- Nie biłbyś mnie? Nie krzyczałbyś na mnie? Nie traktowałbyś mnie jak śmiecia? Stałbyś się tolerującym homoseksualistów człowiekiem? - Mężczyzna zaniemówił i rozchylił lekko wargi, patrząc na bruneta.- Wątpię. Ludzie tacy jak ty się nie zmieniają.
- Przypomnieliście sobie o nim po trzech latach? Po tym, jak sami wyrzuciliście go z domu? - zapytałem spokojnie, z niedowierzaniem i smutkiem w głosie.
- Wszystko możemy naprawić, weźmiemy Kellina do domy, będziemy mogli normalnie funkcjonować, jak zwykła rodzina - westchnęła pani Bostwick.
- Nie da się od tak zabrać człowieka z psychiatryka! Spójrzcie na Kellina. Po prostu spójrzcie. Jest po dwóch próbach samobójczych, głodzi się, boi się świata i ludzi, a wy myślicie, że od tak wypisza go ze szpitala? Nonsens.
- Może zapytajmy Kellina - stwierdziła matka chłopaka.- Kellin, skarbie, chcesz wrócić do Michigan? Zobaczysz się z Kailey, ze swoimi przyjaciółmi, pójdziesz na studia. Chcesz?
Kellin przełknął głośno ślinę i spojrzał na mnie z przerażeniem w oczach. Jak miał się nie bać w takiej sytuacji? Nie zdziwiłbym się, gdyby jego ojciec nagle chwycił go w pasie i wyniósł z tego pokoju, żeby jak najszybciej znaleźć się w Michigan. Po chwili przeniósł swój wzrok na matkę.
- Wolę zostać tutaj, niż być z wami w Detroit - szepnął.
- Nikogo tu nie masz, a tam czeka na ciebie rodzina, znajomi.
- Mam Vica - znów powiedział prawie niedosłyszalnie.
Na twarzy jego ojca malowała się wściekłość i irytacja. Mogłem przysiąść, że prowadził walkę ze samym sobą, bo znów odebrałem mu jego syna. Ale nie żałowałem. Kellin był dla mnie wszystkim i jeśli mu nie pomogę, to kto to zrobi? Na pewno nie personel tego szpitala.
- Właśnie, co do Vica - syknął mężczyzna jadowicie.- Jak znalazłeś Kellina? Po takim czasie rozłąki, uczucie nie wygasło? - prychnął.
- Pracuję w Nowym Jorku, więc spotkanie Kellina to był czysty przypadek. Ale dobrze, że to się wydarzyło. I dla pańskiej informacji, - mój wzrok zatrzymywał się raz na kobiecie, a raz na mężczyźnie - nigdzie się nie wybieram. I Kellin też nie, a jeśli dokądkolwiek ma stąd iść, to tylko do mojego apartamentu. Czy chcą państwo jeszcze coś dodać? - zapytałem z fałszywą uprzejmością.
- Ja... To jest...- zaczął pan Bostwick, ale po chwili pokręcił głową i wstał z łóżka wraz z żoną.- Jeszcze tu wrócimy, niedługo.
Z tymi słowami wyszli z pokoju, a Kellin westchnął głośno i usiadł naprzeciwko mnie po turecku. Chwycił moje dłonie i zacisnął na nich swoje blade palce.
- Nie chcę, żeby wrócili - powiedział z przekąsem.- Nie chcę ich widzieć, nie chcę słyszeć, nie chcę z nimi rozmawiać.
- Nikt cię nie zmusza - odpowiedziałem, gładząc jego dłonie kciukami. Po chwili wpadłem na pewien pomysł. Uśmiechnąłem się do niego tajemniczo, a on spojrzał na mnie z zaciekawieniem. Był ciekawską osobą, więc trzeba go było czymś zainteresować.- Mam propozycję nie do odrzucenia.
Weszliśmy do bufetu, trzymając się za ręce. Kilka osób na nas patrzyło, ale nie nie dłużej niż trzy sekundy. Kellin niechętnie przystał na moją propozycję odwiedzenia bufetu, bo wszystko co kojarzyło mu się z jedzenie, sprawiało, ze chciało mu się wymiotować, mimo że pił tylko kawę.
- Musisz jeść, Kells, bo twój organizm długo nie pociągnie na samej kofeinie - powiedziałem i podszedłem do lady, gdzie zamówiłem sałatkę na wynos. Do tego poprosiłem też dużą kawę, ulubioną chłopaka. Zapłaciłem za jedzenie, po czym chwyciłem pudełko z sałatką i kubek, po czym wyprowadziłem Kellina z bufetu.
- Ta... Kawa - brunet patrzył w kubek w mojej dłoni.- Kawa dla mnie?
- Zobaczysz - uśmiechnąłem się tajemniczo, a Kellin westchnął zirytowany i przewrócił teatralnie oczami. Oho, stary Kellin powraca?
Zjechaliśmy na parter, po czym zaprowadziłem chłopaka do znanego mi już korytarza, w którym on prawdopodobnie jeszcze nie był.
- Gdzie idziemy? - zapytał.
- Do ogrodu - odparłem beztrosko.
- D-do... ogrodu? Czyli t-to znaczy, że... Na zewnątrz, na d-dwór?
- Tak, Kells. To znaczy, że idziemy na dwór. Otwórz drzwi, z łaski swojej, bo ja mam zajęte ręce.
- Ja... Ja nie wiem, Vic, nie wiem...
- Hej - spojrzałem mu w oczy i uśmiechnąłem się pokrzepiająco.- To tylko ogród. Trochę słońca, świeżego powietrza. Dwa lata nie byłeś na dworze, więc musimy to nadrobić w jeden dzień. Otwórz drzwi.
Kellin trochę się ociągał, ale w końcu nacisnął klamkę. Dzień był bardzo przyjemny. Nie było gorąco, wiał lekki wietrzyk, który miło muskał skórę i sprawiał, że aż chciało się usiąść na ławce i słuchać się w jego cichy szmer. Kellin chwycił moje ramię i powoli przekroczył ze mną próg. W momencie gdy słońce oświetliło jego twarz, dopiero zobaczyłem, jaki cholernie był blady. Dwa lata niewychodzenia na zewnątrz robi swoje. Trzeba będzie usiąść gdzieś w cieniu, żeby Kellin nie łapał zbyt wielu promieni słonecznych i nie skończył czerwony jak homar.
- Wdychaj powietrze, Kells - powiedziałem beztrosko i zacząłem go prowadzić w stronę wolnej ławki w cieniu jednego z drzew.
Szedł niepewnie, jakby bał się, że zaraz zapadnie się pod nim ziemia, a on wpadnie w otchłań. Poczuł się pewniej, gdy usiadł na ławce widziałem to po wyrazie jego twarzy. Zamknął oczy i głośno zaczerpnął powietrza. Może i nie było jakieś bardzo świeże, zważając na to, że znajdowaliśmy się w centrum miasta, a ogród był stworzony przez człowieka, aniżeli naturę, ale przynajmniej miał czym oddychać. Jego płuca na pewno będą po tym lepiej funkcjonować. Po siedzeniu w zamknięciu wszystko co świeże dobrze mu zrobi.
- I jak się czujesz? - zapytałem z uśmiechem, a on podciągnął kolana pod głowę i położył ją na nich.
- Nie wiem - odparł cicho, patrząc na kawę.
Zauważyłem to, chciał chwycić kubek w swoje kościste palce i zanurzyć usta w pysznym napoju... Ale nie ma tak dobrze. Coś za coś.
- Chcesz kawę, prawda?
Pokiwał głową, a kilka niesfornych kosmyków jego włosów opadło mu na czoło. Szybko je odgarnął i wyciągnął rękę po kubek. Lekko ją klepnąłem i pokręciłem głową, po czym otworzyłem pudełko z sałatką. Warzywa, dobry, lekki sos. Kellin nie będzie miał wrażenia, że jak ją zje, to zgrubnie. Od czegoś trzeba zacząć i czymś trzeba motywować.
- Dostaniesz łyka kawy za trzy pełne widelce sałatki.
Kellin uniósł brwi. Nie spodobał mu się ten pomysł, bo to było oczywiste, że nie będzie chciał jeść, ale za to chętnie wypije kawę. Jednak kiedyś trzeba zacząć walczyć z jego chorobą, a ja miałem zamiar zacząć jak najszybciej i najskuteczniej.
- Nie jestem głodny - mruknął.
- Powiedz mi, kiedy ostatnio jadłeś jakiś porządny obiad? Coś typu makaronu z sosem, jakiś kotlet? Kiedy coś takiego jadłeś?
- Ale z wymiotowaniem czy bez?
- Bez.
- W Detroit.
Uniosłem brwi w górę i upiłem łyk kawy, zupełnie oruchowo.
- Czy ty mi właśnie powiedziałeś, że ostatni wartościowy posiłek jadłeś ponad dwa lata temu?
Nie odpowiedział. Wyglądał, jakby czuł się głupio, jak małe dziecko, które dostało reprymendę od rodzica. Wstydził się tego, że nie jadł? Czy wstydził się swojego kościstego ciała?
- Hej Kells - zwróciłem na siebie jego uwagę.- Zjemy razem, co? To tylko warzywa. Są lekkie, smaczne i zdrowe. Nic ci się nie stanie.
Chłopak w końcu westchnął głośno i skinął lekko głową. Uśmiechnąłem się, po czym chwyciłem widelec dołączony do pudełka z sałatką.
- Pamiętaj, trzy porządne widelce, to łyk kawy - przypomniałem mu, po czym nabiłem na widelec sałatę, pomidora, ogórka i kilka małych kukurydz. Uniosłem widelec i zbliżyłem go do ust chłopaka.- To apetyczne sałatka. I zdrowa. Nie tuczy. Dalej Kells, wierzę w ciebie.
Brunet jeszcze chwilę nie otwierał ust, ale w końcu rozchylił wargi i zjadł warzywa nabite na widelec. Pogryzł je i połknął, po czym spojrzał na kawę. Zaśmiałem się cicho i chwyciłem kubek, aby mu go podać.
- Dobra, masz gratis, bo dobrze zacząłeś - uśmiechnąłem się, a Kellin upił spory łyk z kubka, który po chwili odłożył na ławkę.- Teraz drugi.
Kellin wypił prawie całą kawę i zjadł, z moją małą pomocą w postaci zjedzonych przeze mnie pięciu widelców sałatki, prawie całe danie. Co czułem? Byłem cholernie dumny! Zjadł prawie całą sałatkę, miał motywację w postaci kawy. Co najlepsze - podczas jedzenia ani razu nie narzekał. Czy mogło być lepiej na chwilę obecną? Było wspaniale. Chłopak dopił kawę do końca, po czym zabrał mi widelec i zjadł ostatniego pomidora i listek sałaty, które został w pudełku. Uśmiechnąłem się do niego, na co jego również kąciki ust lekko drgnęły ku górze. Nie był to promienisty uśmiech, ale wystarczył, aby mnie ucieszyć. To dobry początek szczęśliwego końca.
- Apetyt dopisuje? - zapytałem po czym chwyciłem puste pudełko i kubek, aby wyrzucić je do stojącego nieopodal kosza na śmieci. Gdy wróciłem i usiadłem na ławce, Kellin wdrapał się na moje kolana, objął mnie w pasie i położył głowę na moim ramieniu. Moje ręce oplotły jego talię.
- Nie było tak strasznie, co?
- Zrobiłem to dla kawy.
- Yhym, na pewno - mruknąłem i lekko pstryknąłem go w nos. Po prostu byłeś głodny. Twój organizm domagał się pożywienia, żeby mógł normalnie funkcjonować. Powiedz mi, ile ty ważysz?
Kellin zawahał się chwilę, ale zobaczył moje spojrzenie i postanowił powiedzieć mi prawdę.
- Na ostatnim ważeniu ważyłem czterdzieści jeden kilogramów - szepnął.
- Kellin - spojrzałem na niego poważnie, ale ze smutkiem w oczach.- Przecież ty masz wyniszczony organizm, nie możesz tyle ważyć przy swoim wzroście...
- Ale ważę.
- Dlaczego nie jadłeś? Co tobą kierowało?
- Skoro ojciec... Tak mnie nienawidzi, to nienawidzi mnie całego. Od charakteru, przez zachowanie do... Do ciała. Zresztą, straciłem apetyt przez to wszystko, a skoro nie byłem głodny, to po co miałem jeść? To nie miało sensu. No i... Chciałem umrzeć, więc stwierdziłem, że skoro nie będę jeść, to szybciej umrę.
- Nadal chcesz umrzeć? Tak jak... Mówiłeś w izolatce... Nadal chcesz to wszystko zakończyć?
- Ja...- powiedziałem niepewnie, po czym spojrzał mi w oczy i oparł swoje czoło o moje.- Na razie nie.
- Nie możesz tu być - Kellin siedział na łóżku pod kołdra i patrzył na mnie z uśmiechem, gdy ściągałem koszule i spodnie, aby się obok niego położyć.- Addie cię zabije, jeśli się dowie. Mnie też zabije.
Machnąłem na to ręką, po czym położyłem się obok Kellina i przykryłem kołdrą.
- Ciebie byłoby szkoda, mnie nie - zaśmiałem się i musnąłem jego usta.- Najwyżej jakoś się usprawiedliwię, coś wymyślę. Jakieś badania, czy coś...- mruknąłem i zacząłem muskać ustami żuchwę i szyję chłopaka.
Kellin pokręcił głową i lekko mnie odepchnął. Na jego twarzy nadal utrzymywał się lekki, ale jakże wesoły w jego przypadku uśmiech,. To był jeden z najpiękniejszych widoków na świecie.
- Dzisiaj nie zaliczysz, Victorze - powiedział dobitnie, a ja otworzyłem szeroko usta i zacząłem się śmiać, opadając na poduszkę.
- Stary Kellin wraca? - zapytałem ze śmiechem, a chłopak wzruszył ramionami.
Chciałem jeszcze coś powiedzieć, ale uniemożliwił mi to dźwięk mojego dzwoniącego telefonu. Byłem zbyt leniwy, żeby się podnieść i zobaczyć kto dzwoni.
- Nie odbierzesz? - mruknął Kellin, kładąc głowę na moja klatkę piersiową.
- Zaraz przestanie dzwonić.
Tak było, po chwili w pokoju znów zrobiło się cicho, ale nie na długo. Ktoś musiał być naprawdę zdesperowany, żeby dzwonić o dziesiątej wieczorem kilka razy.
- Niech to się zamknie - jęknąłem.
- Ja wyłączę - oznajmił Kellin, po czym wygramolił się z łóżka i wyciągnął telefon z kieszeni moich spodni leżących na podłodze.
Nie spojrzał nawet na wyświetlacz, tylko od razu odebrał telefon. Cholera, co on robi? Myślałem, że mu się polepszało.
- Halo? - mruknął.- N-nie, to nie Vic... Vic jest w łóżku i zasypia - spojrzał na mnie i zagryzł dolną wargę. Zmarszczyłem brwi.- Kellin, jestem... Ch... Chłopakiem Vica - powiedział niepewnie,a mi szybciej zabiło serce i zrobiło się gorąco.- Kto mówi? Och... Umm, Vic? - spojrzałem na niego pytająco.- Jaime dzwoni.
Jeeeeju, czekalam codziennie na nowy rozdzial, i nareszcie *_* masz niebywały talent, uwielbiam Cię <3
OdpowiedzUsuńco do rozdziału, jhgghjknjbvhj *.* to było takie urocze, jak Kellin zjadł tą salatke :D
a końcówka... Eh. Niech ten Jaimie się odwali ;__;
Więc co. Życzę weny i czekam na kolejny rozdzial :3
No chyba sobie... Wiedzialam, ze bedzie kolejna drama! I ze Kellin jakos dowie sie o Jaime.. Ale Vic nie jest glupi, zabierze mu telefon zanim tamten zdazy cos powiedziec.. Co nie zmienia faktu, ze kolejna drama! Trzy na raz! Najpierw zdrady, potem rodzice i teraz konfrontacja dwoch facetow Vica. I nic nie jest rozwiazane, bo nawet rodzice jeszcze beda probowac swoich sil w tej walce. Jeeny, Dżogurt, to genialne, lepsze od niejednej ksiazki xd
OdpowiedzUsuńI wgl... KELLS JADL, omg. Jestem z niego dumna, tak. A Vic znalazl genialny sposob na karmienie go. I jeszcze to wyjscie na dwor i wspolna noc.. Szalenstwo w tym rozdziale, tyle slodyczy, ze huh.
I jednak bylo dlugo <3
O dziżas, najpierw rodzice Kellina, pozniej takie suodkie momenty i jezu jezu co ten Jamie? Mojw feelsy, jezu Dżogurt. Pls, nie moge sie doczekac nastepnego. <3
OdpowiedzUsuń@missnofuture
JAKI JAMIE JAKI ZNOWU KUWA JAMIE?! NIENIENIE NIE ZGADZAM SIĘ. ugh. Nieee biedny Kellin się teraz o wszystkim dowie a już było tak dobrze, taki fluff i wgl. Eh. Kc Dżogurcik:*
OdpowiedzUsuń@Olixpop
2 przerwy mi zeszły na czytanie, dziękuję ;3 To było takie asdffghjkl słodkie. Wiedziałam,że to Jaime dzwoni xd I jak pisałaś te teksty na tt, to też się domyślałam,że to z Twojego kellica :)) Zgadzam się z komentarzem wyżej, że Twoje opowiadania są lepsze niż niejedna książka ;3 //@blush244
OdpowiedzUsuńONIE!!!!!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńTAKI PIĘKNY ROZDZIAŁ, TAKIE CUDOWNE WYDARZENIE AKA JEDZĄCY KELLIN I KURWA HEJMI NIE NO SERIO. SERIO.
Aaa, tak słodko się zapowiadało a tu Jaime . Nie wierzę, ja bym się załamał na miejscu Kellsa... Jeszcze w takim momencie kończysz, ja Ciebiee nie wiem ;D i dzięki, że tak szybko dodajesz ;)
OdpowiedzUsuńMiki
ZABIŁAŚ MNIE KOŃCÓWKĄ OK
OdpowiedzUsuń@Vileneify
Znowu wątek Vica karmiącego Kellina hahah <3
OdpowiedzUsuńOmg w ogóle mam nadzieję, ze kiedyś to poskładasz w jakaś książkę or something xD
No bo wyobraź sobie, że czytasz to za 10-15 lat c:
zabiję Cię.
OdpowiedzUsuńomg jedzący kells omg jestem dumna tak jak vic :3
OdpowiedzUsuńale czo ten dżejmi żal niech sie rozlaczy nie wiem ;_;
jego imię czyta się Hajme, bo to hiszpańskie imię, a J czyta się jak H, pozdrawiam serdecznie, amen. :3
UsuńJedzący Kellin >>>>>>>>>>>>>
OdpowiedzUsuńale Jaime........................ ja pierdolę, Dżogurt, zabiję Cię, że skończyłaś w takim momencie, no po prostu asdfghjkmnbvcsa ;_____;
@NoOtherHope
Czytałam z wielkim bananem na twarzy ♥ oby Jamie nic nie popsuł O.o Kocham to opowiadanie, nie chciałam tego kolejny raz pisać, ale asdfghjkl ♥ /MrsMetalowa
OdpowiedzUsuńAww to słodkie, wcale cię nie mam dość. Cieszę się, że mogłaś chociaż tak ich usłyszeć. C:
OdpowiedzUsuńAle drame zrobiłaś z rodzicami Kellina. I te słodkie momenty Kellica. I Kellin w końcu coś normalnego zjadł . Hagsgsvs Boże kocham cię za to opowiadanie. ;__; Czekam na nastepny. xx
Zapomniałam się podpisać. :|
Usuń@gotohellyall
Omg!!!!!!!!!! Jaki zajebisty rozdział!!!!!!
OdpowiedzUsuńTa sałatka xD
Ale czo ten Jamie? D:
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNie gadałam z nim, słyszałam go tylko przez telefon jak śpiewał podczas koncertu, ale jako że jest moim idolem, nawet wtedy ryczałam, BO GO SŁYSZAŁAM AHDGASFGJSFG XD
UsuńJAIMIE WON /@wyruchamcie
OdpowiedzUsuńjejku tak pięknie <3 ogród, sałatka, przebłyski starego Kellina... I nagle jeb, Jaime.
OdpowiedzUsuńja chce tylko żeby wszyscy byli w końcu szczęśliwi no ;_; /MotherHeill
20 years old Information Systems Manager Allene Marlor, hailing from Madoc enjoys watching movies like I Am Love (Io sono l'amore) and Air sports. Took a trip to Durham Castle and Cathedral and drives a Boxster. odwiedz strone
OdpowiedzUsuń