Macie ludu.
_____________________________
Ile już tu tkwiłem? Straciłem poczucie czasu. Nie miałem przy sobie zegarka, tak naprawdę nic nie miałem. Zostałem pozostawiony sam sobie, w poduszkowym pokoju. Nie było osoby, która lubiła to miejsce. Kojarzyło się z obłędem i wiesz, że jesteś tu dlatego, bo przekroczyłeś wyznaczoną linię i, mówiąc najprościej, oszalałeś. Gdy tylko ktoś wspomniał o "miękkim pokoju", jak zwykło się nazywać to pomieszczenie wśród pacjentów szpitala, od razu każdy milknął i udawał ułożonego oraz spokojnego człowieka, kiedy tak naprawdę wewnątrz kotłowały się w nas negatywne emocje, które chciały się wydostać, ale my nie mogliśmy ryzykować. Tymczasem ja tu trafiłem. Znów. W ciągu dwóch lat byłem tu już z kilkadziesiąt razy, przynajmniej dwa razy w miesiącu. Oni nie potrafili dojść ze mną do porozumienia, co nie było moim problemem, tylko ich, bo to niby oni nazywali się lekarzami, którzy nawet nie potrafią pomóc małemu anorektykowi z tendencjami do samobójstw. I gdy tylko tu trafiałem, siadałem na środku pokoju i siedziałem, aż do czasu gdy ktoś do mnie przyjdzie. Donosili mi jedzenie, na które nawet nie patrzyłem, a czasem dostawałem kawę, bo bali się, że umrę z wycieńczenia i głodu, jeśli nic nie dostarczę swojemu organizmowi. O określonych porach przychodzili i wyprowadzali mnie do łazienki i właśnie tak wyglądał pobyt w izolatce. Można było tu siedzieć godzinę, dziesięć godzin, całą dobę, dwa dni, tydzień. Mój rekord dwa tygodnie, ale był to czas po mojej próbie samobójczej, więc musieli zrobić coś, żebym wrócił do normalnego funkcjonowania, jeśli można było w ogóle nazwać tak moją żałosną egzystencję. Ile będę siedzieć tu tym razem? Ile już przesiedziałem? Nie miałem nawet małego okienka, żeby zorientować się, czy to dzień czy już noc.
_____________________________
Ile już tu tkwiłem? Straciłem poczucie czasu. Nie miałem przy sobie zegarka, tak naprawdę nic nie miałem. Zostałem pozostawiony sam sobie, w poduszkowym pokoju. Nie było osoby, która lubiła to miejsce. Kojarzyło się z obłędem i wiesz, że jesteś tu dlatego, bo przekroczyłeś wyznaczoną linię i, mówiąc najprościej, oszalałeś. Gdy tylko ktoś wspomniał o "miękkim pokoju", jak zwykło się nazywać to pomieszczenie wśród pacjentów szpitala, od razu każdy milknął i udawał ułożonego oraz spokojnego człowieka, kiedy tak naprawdę wewnątrz kotłowały się w nas negatywne emocje, które chciały się wydostać, ale my nie mogliśmy ryzykować. Tymczasem ja tu trafiłem. Znów. W ciągu dwóch lat byłem tu już z kilkadziesiąt razy, przynajmniej dwa razy w miesiącu. Oni nie potrafili dojść ze mną do porozumienia, co nie było moim problemem, tylko ich, bo to niby oni nazywali się lekarzami, którzy nawet nie potrafią pomóc małemu anorektykowi z tendencjami do samobójstw. I gdy tylko tu trafiałem, siadałem na środku pokoju i siedziałem, aż do czasu gdy ktoś do mnie przyjdzie. Donosili mi jedzenie, na które nawet nie patrzyłem, a czasem dostawałem kawę, bo bali się, że umrę z wycieńczenia i głodu, jeśli nic nie dostarczę swojemu organizmowi. O określonych porach przychodzili i wyprowadzali mnie do łazienki i właśnie tak wyglądał pobyt w izolatce. Można było tu siedzieć godzinę, dziesięć godzin, całą dobę, dwa dni, tydzień. Mój rekord dwa tygodnie, ale był to czas po mojej próbie samobójczej, więc musieli zrobić coś, żebym wrócił do normalnego funkcjonowania, jeśli można było w ogóle nazwać tak moją żałosną egzystencję. Ile będę siedzieć tu tym razem? Ile już przesiedziałem? Nie miałem nawet małego okienka, żeby zorientować się, czy to dzień czy już noc.
Leżałem na środku pokoju, na lewym boku. Moja twarz była odwrócona w stronę drzwi, ale na nie nie patrzyłem. Palcami kreśliłem różne kształty na podłodze, na której leżałem. Wodziłem wzrokiem za dłonią, raz po raz szczypałem wyściełany grunt i zagryzałem dolną wargę. Nie miałem dostępu do niczego ostrego, więc jedynym sposobem zadania sobie bólu było wykorzystywanie tego, co miałem. Moje usta były spierzchnięte, pokaleczone, czułem smak krwi. Paznokcie wbijałem w wewnętrzną stronę dłoni, powodując ich ranienie oraz pieczenie.
- Śmierć boli? - wyszeptałem, skulając się do pozycji embrionalnej.- To zależy, wiesz. Może na początku boleć, ale potem... Potem lecisz, zostawiasz wszystko za sobą i w końcu jesteś wolny. Czujesz tą wolność, nie czujesz nic prócz szczęścia i wolności. Wolność. Potrzebuję wolności - zaskomlałem i przeturlałem się na drugi bok, bliżej ściany i dalej drzwi.- Jestem więźniem. Ich więźniem. Jestem więźniem samego siebie. Uratujesz mnie? Nie, Kellin. Nikt cię nie uratuje, bo dla nich jesteś nikim.
Z moich oczu popłynęły łzy, a ja kontynuowałem swój monolog.
- Skoro nie chcą mnie tu, to dlaczego chcieliby mnie mieć tam? Nikt mnie nie chce. Ja sam nie chcę siebie samego. Będę gnić w miejscu dla dusz, które nie potrafią znaleźć swojego miejsca na ziemi, w niebie i w piekle, bo nikt ich tam nie chce. Dla duszy takiej jak moja. To nie ma sensu - jęknąłem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ktoś to wszystko słyszał, widział mnie w takim stanie i był jedyną osobą, która mnie chciała.
Vic
Do końca niedzieli nie wychodziłem z domu. Odsypiałem. Leczyłem kaca. Piłem kawę. Nie miałem siły wyjść z domu, więc cały dzień przeleżałem w łóżku. Chciałem iść do Kellina, ale nie mogłem pokazać się w szpitalu w takim stanie. Chłopak mógłby wypytywać mnie, dlaczego jestem taki zmarnowany, a mnie dręczyły wyrzuty sumienia i pewnie powiedziałbym mu prawdę. Nie mogłem tego zrobić. Załamałby się jeszcze bardziej niż teraz. Nie mogłem go ranić, bo był już wystarczająco skrzywdzony. Nic nie stało natomiast na przeszkodzie, abym pojechał do niego w poniedziałek. Wieczorem obiecałem Jaimemu, że do niego przyjadę, ale cały dzień miałem wolny, więc postanowiłem odwiedzić Kellina. Addie mówiła, że nikt do niego nie przychodzi, więc chciałem być dla niego jakimś oparciem.
Standardowo po kawie, wsiadłem do samochodu i pojechałem do szpitala. Na miejscu już nawet nie podchodziłem do recepcji- dzisiaj nie miałem zamiaru prowadzić badań. Jestem tu tylko dla Kellina. Udałem się na tyły budynku, gdzie chwilę czekałem na windę. Po jakimś czasie znalazłem się już na odpowiednim piętrze, przez znanymi mi już drzwiami. Zapukałem w nie i chwyciłem klamkę. Gdy nikt mi nie odpowiedział, zapukałem ponownie i próbowałem wejść do środka, ale drzwi był zamknięte.
- Kellin? - zawołałem, czekając na jakikolwiek znak życia, ale nikt mi nie odpowiedział.- Kells?
- Kellina tam nie ma - zaczepiła mnie jakaś kobieta. Na pewno nie była to terapeutka, więc może pacjentka? Miała na sobie szlafrok, dresy... Tak, to na pewno była pacjentka. Wyglądała, jakby to powiedzieć... Normalnie. Nie sprawiała wrażenia chorej. Może była już w fazie końcowej leczenia?
- Możesz mi powiedzieć, gdzie jest? - zapytałem.
- Zabrali go. Wczoraj.
- Gdzie? Gdzie go zabrali?
- Do miękkiego pokoju.
Z tymi słowami kobieta odeszła, podskakując przy tym wesoło, po czym zniknęła mi z oczu. Zmarszczyłem brwi i zacząłem iść w nieznanym mi kierunku, aby znaleźć ów "miękki pokój". Co to do cholery mogło być? Z niczym mi się to nie kojarzyło. Szedłem korytarzem, gdy w pewnym momencie zauważyłem Addie wychodzącą z jednego z pokoi.
- Hej, Addie! - zawołałem ją, a ona spojrzała na mnie i uśmiechnęła się lekko. Podszedłem do niej szybkim krokiem.- Chciałem odwiedzić Kellina, ale nie ma go w pokoju. Gdzie jest?
Addie westchnęła głośno i ruchem ręki zachęciła mnie, abym za nią poszedł. Zaciekawiony ruszyłem i próbowałem odnaleźć jakiś trop, który mógł wskazywać na to, gdzie idziemy. Okazało się, że poszliśmy w stronę wind. Wsiedliśmy do jednej z nich, a Addie nacisnęła guzik z liczbą 10. Czyli jedziemy wyżej. Gdy dźwig się zatrzymał, wysiedliśmy z niego i Addie ruszyła w prawo. Oczywiście posłusznie za nią szedłem. Kręciło się tutaj kilku napakowanych mężczyzn... Ochroniarze? Po chwili zatrzymaliśmy się przed dużymi drzwiami, przed którymi stał jeden z ochroniarzy. Addie uśmiechnęła się do mnie smutno.
- Otworzysz? - zapytała, a mężczyzna spojrzał nas mnie w podejrzany sposób, jakbym był jakimś bandytą.
- Kto to? - zapytał niskim głosem.
- Przyjaciel pana Bostwicka, jest ze mną, ufam mu.
Ochroniarz skinął głową, po czym wyciągnął z kieszeni klucz i wsunął go do zamka. Przekręcił go, a drzwi ustąpiły. Addie położyła dłoń na klamce i spojrzała na mnie poważnie.
- To izolatka - powiedziała, a ja rozchyliłem nieco wargi.- Kellin został tu przeniesiony, bo nie potrafił zapanować nad sobą podczas terapii z psychiatrą. Jest w złym stanie, więc jeśli nie będzie chciał z tobą rozmawiać, odpuść, bo możesz wrócić z pokiereszowaną twarzą i duszą. Jeśli coś by się działo, od razu wyjdź. I tak trochę naginam regulamin, że cię tu wpuszczam ale może twoja obecność coś tu zdziała. To co, gotowy?
Pokiwałem głową, a dziewczyna uchyliła nieco drzwi. Zerknąłem przez szparę między framugą a drzwiami i zobaczyłem skulonego na podłodze Kellina. Cały pokój był jasny i wyściełany czymś podobnym do poduszek. Już rozumiałem, dlaczego mówili na to "miękki pokój". Chciałem wejść do środka, gdy usłyszałem jego słaby głos. Mówił sam do siebie, bo niby z kim miał rozmawiać, skoro sam tkwił w zamknięciu? Zacisnąłem usta w cienką linię i walczyłem ze łzami, gdy słuchałem jego słów. Chciał umrzeć. Nie widział sensu w dalszym życiu. Gdybym mógł mu jakoś pomóc, a ja... Ja tylko wszystko komplikowałem. Gdy Kellin zamilkł, spojrzałem na Addie, która westchnęła głośno i szerzej otworzyła drzwi, abym mógł wejść do środka. Postawiłem stopy na miękkiej podłodze, po czym powoli zacząłem iść w stronę skulonego i trzęsącego się Kellina. Miękkość gruntu tłumiła dźwięki moich kroków, więc chłopak nie wiedział, że zmierzam w jego stronę. Nie wiedział też, że przy nim klękam. Zorientował się dopiero wtedy, gdy zacząłem głaskać jego włosy. Powoli się odwrócił i spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem, po czym podniósł się i oplótł moją szyję rękoma. Ukrył twarz w mojej szyi i po prostu trwaliśmy w tym uścisku, bez żadnych słów. Objąłem go w pasie i mocniej do siebie przytuliłem. Chciałem, aby czuł, że mnie ma i może na mnie liczyć. Kochałem go, więc musiałem się o niego troszczyć. Czułem, jak drży i płacze, więc zacząłem gładzić go po plecach, aby się uspokoił.
- Nie płacz, mały - wyszeptałem.- Nie płacz, bo gdy to robisz, jest mi smutno i też chcę płakać. Nie płacz, skarbie. Nie płacz.
Kellin mruknął coś pod nosem, drażniąc przy tym moją skórę.
- V-Vic? - szepnął słabo.
- Tak?
- Czy... Czy ja jestem nienormalny?
Uniosłem brwi, gdy usłyszałem jego pytanie, po czym westchnąłem głośno i pokręciłem przecząco głową.
- Nie. Jesteś po prostu zagubiony i osłabiony. Musisz odzyskać chęć życia. Nie jesteś nienormalny. Jesteś skrzywdzony.- Odparłem, a Kellin musnął wargami moją szyję.- Powiesz mi, dlaczego cię tu wsadzili?
- Po prostu nie chciałem... Współpracować - wydukał i wtulił się we mnie mocniej.
- Dlaczego?
- Nie powiem.
Skoro nie chciał powiedzieć, niech więc tak będzie. Nie miałem zamiaru go do niczego zmuszać, to nie na tym polegało. Musiałem w jakiś sposób przypomnieć mu przeszłość, a najlepiej okres wakacji w Meksyku, gdzie wszystko się zaczęło.
- Kiedy cię stąd zabierają? - zapytałem, chowając twarz w jego czarnych włosach,
- N-nie wiem. Kiedyś siedziałem tu dwa tygodnie.
Westchnąłem donoście i jedną ręką chwyciłem podbródek chłopaka, aby na mnie spojrzał. Co malowało się w jego oczach? Smutek. Strach. Rozczarowanie. Zmęczenie. Ale także uczucie... Pamiętam to, jak patrzył na mnie tym wzrokiem cztery lata temu. Jedne z najpiękniejszych oczu świata. Teraz wypalone, pragnące śmierci i końca.
- Kocham cię, wiesz? - powiedziałem cicho, a Kellin położył swoje czoło na moim.
- T-też... Ja... Też cię kocham - odparł szeptem, a ja uśmiechnąłem się lekko, ale szczerze i postanowiłem zrobić kolejny krok. Lekko musnąłem jego usta swoimi. Na początku Kellin nie podszedł do pocałunku z radością. Miałem wrażenie, że chciał mnie odepchnąć, ale trwał w tej pozycji przez chwilę, aż w końcu zaczął poruszać swoimi wargami, mocniej na mnie napierając. Tak bardzo mi tego brakowało. Cztery lata bez jego ust, a teraz, w końcu mogłem poczuć je na swoich. Mimo że były spierzchnięte i miały posmak krwi, całowałem go. Nie był to namiętny pocałunek. Wszystko odgrywało się w spokojny sposób, aby Kellin nie czuł się skrępowany. Dobrze mu szło. W końcu się od siebie oderwaliśmy i uśmiechnąłem się do chłopaka. U niego drgnęły nieco w górę kąciki ust, więc mogłem odczytać to jako sukces.
- Tęskniłem za tym - powiedziałem.
- Ja tęskniłem za tobą - westchnął, a mi zrobiło się smutno i głupio, bo przypomniałem sobie co wydarzyło się w nocy z soboty na niedzielę. Kellin nie mógł się o tym dowiedzieć. I tak już wiele wycierpiał, nie mogłem dołować go jeszcze bardziej. Skoro był niestabilny emocjonalnie i psychicznie, co przyszłoby mu do głowy tym razem? Okaleczenie się? Krzyk? Samobójstwo? Chciał umrzeć. Nie mogłem dawać mu powodów, aby ta chęć się powiększyła. Nie mogłem go stracić.
- Gdzie wczoraj byłeś? - zapytał słabo.- Dlaczego nie przyszedłeś? Czekałem na ciebie, a ciebie nie było - spojrzał na mnie ze smutkiem w swoich dużych jasnych oczach. Wyglądał jak małe dziecko, które usłyszało, że skończyły się słodycze. Tak bardzo bolało mnie wtedy serce, jakby nakłuwane było tysiącami igieł, które wbijają się coraz głębiej i głębiej, raniąc jego wnętrzności i w końcu je zabijając. Zabijały też mnie, właśnie wtedy, gdy widziałem Kellina w takim stanie.
- Miałem dużo papierkowej roboty, po prostu nie mogłem odejść od biurka - odparłem, okropnie czując się z tym, że kłamałem mu prosto w twarz.- Przepraszam. Ale widzisz, dzisiaj przyszedłem.
Uśmiechnąłem się lekko, a on położył głowę na mojej klatce piersiowej i oplótł mnie rękoma w pasie.
- Raz, raz, raz, raz, raz - powiedział cicho, a ja zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, o co może mu chodzić.- Twoje serce bardzo szybko bije. Czym się denerwujesz?
Cholera, jak on mnie dobrze znał! Kilka gestów i drobnych szczegółów i miał mnie w garści, nawet jeśli był słaby i nie potrafił pomóc samemu sobie.
- Po prostu... Boję się o ciebie. Nie chcę, żebyś myślał o samobójstwie, o bólu.
Usłyszałem jak wzdycha, po czym mocniej się we mnie wtulił.
- Jestem normalny - szepnął, głos mu się załamywał, a on walczył sam ze sobą, żeby się nie rozpłakać.- Wierzysz mi, prawda? - odsunął się ode mnie i spojrzał mi w oczy.- Jestem normalny. Nie muszą zamykać mnie w izolatce, to nic nie daje. Powiedz, że jestem normalny. Nie jestem chory. Powiedz to.
Chwyciłem jego dłonie i splotłem nasze palce. Moje spojrzenie nie opuszczało jego.
- Tak, Kells. Jesteś normalny. Jednak nada potrzebujesz pomocy, a oni chcą ci ją...
- Wcale nie! - krzyknął i odskoczył ode mnie gwałtownie. Cofnął się do ściany, pod którą usiadł i podciągnął kolana pod brodę.- Oni nie chcą mi pomóc. Nie potrafią.
- Ale próbują i na pewno chcą - odpowiedziałem.- Dlaczego im nie pozwolisz?
- Nie chcę z nimi współpracować! - wrzasnął przez łzy. Miał gorsze huśtawki nastrojów niż kobieta podczas menstruacji.- Nikt nie chce mi pomóc, bo wszyscy myślą, że jestem nienormalny i... I... Oni też chcą, żebym umarł, wszyscy chcą, ty też tego chcesz!
Szybko pokręciłem głową i próbowałem się do niego zbliżyć, ale on na każdy mój ruch w jego stronę reagował krzykiem.
- Co chcesz, żebym zrobił? - krzyknął zapłakany.- Powiesił się? Podciął sobie żyły? Skoczył z dachu? Zapił tabletki alkoholem? Powiedz! Albo najpierw dogadaj się z tymi beznadziejnymi lekarzami! Z tymi psychiatrami, dietetykami, suicydologami. Razem wybierzcie! Tak - zaśmiał się pod nosem i wplótł palce w ciemne włosy.- Tak. Tak zróbcie. Losowanie. Demokracja. Wybierzcie. Zabijcie mnie.
- Kellin, uspokój się i oddychaj, proszę cię...
- Oddychanie nie ma sensu, skoro niedługo będę martwy.
- Nikt nie chce twojej śmierci, Kellin, nikt.
- To by było niegrzeczne, gdybyście mi powiedzieli, że tego chcecie - stwierdził.- Dlatego wszystko odbywa się za moimi plecami. Znam ludzi. Są dwulicowi. Są źli.
Spojrzał na mnie i zacisnął usta w cienką linię.
- Nienawidzę, że cię kocham. Nienawidzę siebie, że cię kocham. Nienawidzę ciebie, że mnie kochasz. Nienawidzę - syknął.
Powoli wstałem z podłogi i nie byłem pewny, czy mam wyjść, czy może tu zostać i dojść z nim do porozumienia, co w danym momencie było praktycznie niemożliwe. Zaczął panikować, bał się świata, nienawidził go. Nie mogłem się tam wtrącać. Nie wiedziałem, co działo się w jego głowie, bo jego myśli zmieniały się jak w kalejdoskopie.
- Idźcie się naradzić - mruknął. Zawahałem się.- No idź! - znów nie ruszyłem się z miejsca.- Wynocha stąd!
W drzwiach stanął ochroniarz, który podszedł do mnie i dał mi znać, że muszę wyjść. Za nim do pokoju wbiegła Addie. Posłusznie opuściłem pomieszczenie i zamknąłem za sobą drzwi. Później słyszałem już tylko krzyk Kellina i nawet nie chciałem myśleć o tym, co mu zrobili. Dodatkowo na głowie miałem to głupie spotkanie u Jaimego. Było beznadziejnie. Ja byłem beznadziejny, bo wszystko stało się przeze mnie.
- Wejdź - Jaime uśmiechnął się do mnie, a ja niechętnie przekroczyłem próg jego apartamentu.
Nie miałem humoru po tym, co wydarzyło się w szpitalu. Nie mogłem wyrzucić z głowy myśli o Kellinie, o tym, jak cierpiał. Dlaczego wyleczenie człowieka z choroby psychicznej jest takie trudne, wręcz niemożliwe? Dlaczego to akurat Kelin, mój Kellin, oszalał i nie potrafił nad sobą zapanować? Po pocałunku miałem wrażenie, że wszystko będzie szło w dobrym kierunku, ale zapomniałem, że myśli chłopaka są ze sobą sprzeczne, on sam nie wie czego chce. Jaime zamknął za mną drzwi i objął mnie ręką w pasie. Próbowałem mu się wyrwać, ale on nie dawał za wygraną.
- Musimy o czymś porozmawiać - powiedziałem stanowczo, a on objął mnie w pasie i podniósł do góry, po czym zaczął iść w stronę kuchni.- Puść mnie, do cholery jasnej, daj mi coś powiedzieć! - czy w liceum też był taki uparty i głupi? Posadził mnie na blacie, po czym stanął między moimi nogami i wpił się w moje usta. Żeby mu nie podpaść, oddałem pocałunek, ale po kilku sekundach odwróciłem głowę. To go nie zatrzymało. Jego wargi znalazły się na mojej żuchwie i szyi. Ssał moją skórę, zostawiając na niej ślady, to było pewne.
- J-Jaime, posłuchaj mnie - mruknąłem, gdy te zaczął rozpinać guziki mojej koszuli. Dlaczego go nie zatrzymywałem?- Nie widzieliśmy się od liceum, nie możemy po prostu... Kurwa! - jęknąłem, gdy mężczyzna ścisnął moje przyrodzenie przez materiał spodni.- P-przestań, usiłuję ci coś... Huh... P-powiedzieć...
Jaime pracował przy moim rozporku, aż w końcu sobie z nim poradził i wsunął dłoń do moich bokserek. I niby jak mam mu powiedzieć? W życiu mi się to nie uda. Gdy poczułem, że zaczął poruszać dłonią po mojej męskości, jęknąłem głośno i zagryzłem dolną wargę. Powiem mu kiedy indziej.
Leżeliśmy pod kocem na kanapie w salonie. Jaime leżał na plecach, a ja na nic. Moja głowa spoczywała na jego klatce piersiowej, patrzyłem na telewizor. Oglądaliśmy jakiś reality show, ale mało mnie interesował.
- Hej Vic - odezwał się Jaime, a ja uniosłem głowę i spojrzałem na niego pytająco.- Co chciałeś mi powiedzieć?
Oblizałem spierzchnięte od całowania usta. Miałem mu teraz powiedzieć? Po tym, jak mnie przeleciał i spowodował, że przeżyłem wspaniały orgazm? Byłem rozdarty. Nie walczyłem z Jaimem, tylko ze samym sobą. Nie mogłem go odrzucić. To był Jaime. Jaime, który może i obwiniał mnie za swoje problemy w przeszłości, ale czy Kellin nie robił tego samego? To była identyczna sytuacja, tylko że Kellin skończył gorzej. Kochałem go. A co z Jaimem?
- Ziemia do Victora? - zaśmiał się brunet i pstryknął mi palcami przed twarzą, a ja wyrwałem się z nagłego osłupienia.- Co chciałeś mi powiedzieć? - powtórzył.
- N-nic, to nie jest ważne - odparłem i położyłem głowę na jego klatce piersiowej.
Przysięgam, niedługo to ja trafię do psychiatryka i to mnie będą zamykać w izolatce zrobionej z poduszek.
Do końca niedzieli nie wychodziłem z domu. Odsypiałem. Leczyłem kaca. Piłem kawę. Nie miałem siły wyjść z domu, więc cały dzień przeleżałem w łóżku. Chciałem iść do Kellina, ale nie mogłem pokazać się w szpitalu w takim stanie. Chłopak mógłby wypytywać mnie, dlaczego jestem taki zmarnowany, a mnie dręczyły wyrzuty sumienia i pewnie powiedziałbym mu prawdę. Nie mogłem tego zrobić. Załamałby się jeszcze bardziej niż teraz. Nie mogłem go ranić, bo był już wystarczająco skrzywdzony. Nic nie stało natomiast na przeszkodzie, abym pojechał do niego w poniedziałek. Wieczorem obiecałem Jaimemu, że do niego przyjadę, ale cały dzień miałem wolny, więc postanowiłem odwiedzić Kellina. Addie mówiła, że nikt do niego nie przychodzi, więc chciałem być dla niego jakimś oparciem.
Standardowo po kawie, wsiadłem do samochodu i pojechałem do szpitala. Na miejscu już nawet nie podchodziłem do recepcji- dzisiaj nie miałem zamiaru prowadzić badań. Jestem tu tylko dla Kellina. Udałem się na tyły budynku, gdzie chwilę czekałem na windę. Po jakimś czasie znalazłem się już na odpowiednim piętrze, przez znanymi mi już drzwiami. Zapukałem w nie i chwyciłem klamkę. Gdy nikt mi nie odpowiedział, zapukałem ponownie i próbowałem wejść do środka, ale drzwi był zamknięte.
- Kellin? - zawołałem, czekając na jakikolwiek znak życia, ale nikt mi nie odpowiedział.- Kells?
- Kellina tam nie ma - zaczepiła mnie jakaś kobieta. Na pewno nie była to terapeutka, więc może pacjentka? Miała na sobie szlafrok, dresy... Tak, to na pewno była pacjentka. Wyglądała, jakby to powiedzieć... Normalnie. Nie sprawiała wrażenia chorej. Może była już w fazie końcowej leczenia?
- Możesz mi powiedzieć, gdzie jest? - zapytałem.
- Zabrali go. Wczoraj.
- Gdzie? Gdzie go zabrali?
- Do miękkiego pokoju.
Z tymi słowami kobieta odeszła, podskakując przy tym wesoło, po czym zniknęła mi z oczu. Zmarszczyłem brwi i zacząłem iść w nieznanym mi kierunku, aby znaleźć ów "miękki pokój". Co to do cholery mogło być? Z niczym mi się to nie kojarzyło. Szedłem korytarzem, gdy w pewnym momencie zauważyłem Addie wychodzącą z jednego z pokoi.
- Hej, Addie! - zawołałem ją, a ona spojrzała na mnie i uśmiechnęła się lekko. Podszedłem do niej szybkim krokiem.- Chciałem odwiedzić Kellina, ale nie ma go w pokoju. Gdzie jest?
Addie westchnęła głośno i ruchem ręki zachęciła mnie, abym za nią poszedł. Zaciekawiony ruszyłem i próbowałem odnaleźć jakiś trop, który mógł wskazywać na to, gdzie idziemy. Okazało się, że poszliśmy w stronę wind. Wsiedliśmy do jednej z nich, a Addie nacisnęła guzik z liczbą 10. Czyli jedziemy wyżej. Gdy dźwig się zatrzymał, wysiedliśmy z niego i Addie ruszyła w prawo. Oczywiście posłusznie za nią szedłem. Kręciło się tutaj kilku napakowanych mężczyzn... Ochroniarze? Po chwili zatrzymaliśmy się przed dużymi drzwiami, przed którymi stał jeden z ochroniarzy. Addie uśmiechnęła się do mnie smutno.
- Otworzysz? - zapytała, a mężczyzna spojrzał nas mnie w podejrzany sposób, jakbym był jakimś bandytą.
- Kto to? - zapytał niskim głosem.
- Przyjaciel pana Bostwicka, jest ze mną, ufam mu.
Ochroniarz skinął głową, po czym wyciągnął z kieszeni klucz i wsunął go do zamka. Przekręcił go, a drzwi ustąpiły. Addie położyła dłoń na klamce i spojrzała na mnie poważnie.
- To izolatka - powiedziała, a ja rozchyliłem nieco wargi.- Kellin został tu przeniesiony, bo nie potrafił zapanować nad sobą podczas terapii z psychiatrą. Jest w złym stanie, więc jeśli nie będzie chciał z tobą rozmawiać, odpuść, bo możesz wrócić z pokiereszowaną twarzą i duszą. Jeśli coś by się działo, od razu wyjdź. I tak trochę naginam regulamin, że cię tu wpuszczam ale może twoja obecność coś tu zdziała. To co, gotowy?
Pokiwałem głową, a dziewczyna uchyliła nieco drzwi. Zerknąłem przez szparę między framugą a drzwiami i zobaczyłem skulonego na podłodze Kellina. Cały pokój był jasny i wyściełany czymś podobnym do poduszek. Już rozumiałem, dlaczego mówili na to "miękki pokój". Chciałem wejść do środka, gdy usłyszałem jego słaby głos. Mówił sam do siebie, bo niby z kim miał rozmawiać, skoro sam tkwił w zamknięciu? Zacisnąłem usta w cienką linię i walczyłem ze łzami, gdy słuchałem jego słów. Chciał umrzeć. Nie widział sensu w dalszym życiu. Gdybym mógł mu jakoś pomóc, a ja... Ja tylko wszystko komplikowałem. Gdy Kellin zamilkł, spojrzałem na Addie, która westchnęła głośno i szerzej otworzyła drzwi, abym mógł wejść do środka. Postawiłem stopy na miękkiej podłodze, po czym powoli zacząłem iść w stronę skulonego i trzęsącego się Kellina. Miękkość gruntu tłumiła dźwięki moich kroków, więc chłopak nie wiedział, że zmierzam w jego stronę. Nie wiedział też, że przy nim klękam. Zorientował się dopiero wtedy, gdy zacząłem głaskać jego włosy. Powoli się odwrócił i spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem, po czym podniósł się i oplótł moją szyję rękoma. Ukrył twarz w mojej szyi i po prostu trwaliśmy w tym uścisku, bez żadnych słów. Objąłem go w pasie i mocniej do siebie przytuliłem. Chciałem, aby czuł, że mnie ma i może na mnie liczyć. Kochałem go, więc musiałem się o niego troszczyć. Czułem, jak drży i płacze, więc zacząłem gładzić go po plecach, aby się uspokoił.
- Nie płacz, mały - wyszeptałem.- Nie płacz, bo gdy to robisz, jest mi smutno i też chcę płakać. Nie płacz, skarbie. Nie płacz.
Kellin mruknął coś pod nosem, drażniąc przy tym moją skórę.
- V-Vic? - szepnął słabo.
- Tak?
- Czy... Czy ja jestem nienormalny?
Uniosłem brwi, gdy usłyszałem jego pytanie, po czym westchnąłem głośno i pokręciłem przecząco głową.
- Nie. Jesteś po prostu zagubiony i osłabiony. Musisz odzyskać chęć życia. Nie jesteś nienormalny. Jesteś skrzywdzony.- Odparłem, a Kellin musnął wargami moją szyję.- Powiesz mi, dlaczego cię tu wsadzili?
- Po prostu nie chciałem... Współpracować - wydukał i wtulił się we mnie mocniej.
- Dlaczego?
- Nie powiem.
Skoro nie chciał powiedzieć, niech więc tak będzie. Nie miałem zamiaru go do niczego zmuszać, to nie na tym polegało. Musiałem w jakiś sposób przypomnieć mu przeszłość, a najlepiej okres wakacji w Meksyku, gdzie wszystko się zaczęło.
- Kiedy cię stąd zabierają? - zapytałem, chowając twarz w jego czarnych włosach,
- N-nie wiem. Kiedyś siedziałem tu dwa tygodnie.
Westchnąłem donoście i jedną ręką chwyciłem podbródek chłopaka, aby na mnie spojrzał. Co malowało się w jego oczach? Smutek. Strach. Rozczarowanie. Zmęczenie. Ale także uczucie... Pamiętam to, jak patrzył na mnie tym wzrokiem cztery lata temu. Jedne z najpiękniejszych oczu świata. Teraz wypalone, pragnące śmierci i końca.
- Kocham cię, wiesz? - powiedziałem cicho, a Kellin położył swoje czoło na moim.
- T-też... Ja... Też cię kocham - odparł szeptem, a ja uśmiechnąłem się lekko, ale szczerze i postanowiłem zrobić kolejny krok. Lekko musnąłem jego usta swoimi. Na początku Kellin nie podszedł do pocałunku z radością. Miałem wrażenie, że chciał mnie odepchnąć, ale trwał w tej pozycji przez chwilę, aż w końcu zaczął poruszać swoimi wargami, mocniej na mnie napierając. Tak bardzo mi tego brakowało. Cztery lata bez jego ust, a teraz, w końcu mogłem poczuć je na swoich. Mimo że były spierzchnięte i miały posmak krwi, całowałem go. Nie był to namiętny pocałunek. Wszystko odgrywało się w spokojny sposób, aby Kellin nie czuł się skrępowany. Dobrze mu szło. W końcu się od siebie oderwaliśmy i uśmiechnąłem się do chłopaka. U niego drgnęły nieco w górę kąciki ust, więc mogłem odczytać to jako sukces.
- Tęskniłem za tym - powiedziałem.
- Ja tęskniłem za tobą - westchnął, a mi zrobiło się smutno i głupio, bo przypomniałem sobie co wydarzyło się w nocy z soboty na niedzielę. Kellin nie mógł się o tym dowiedzieć. I tak już wiele wycierpiał, nie mogłem dołować go jeszcze bardziej. Skoro był niestabilny emocjonalnie i psychicznie, co przyszłoby mu do głowy tym razem? Okaleczenie się? Krzyk? Samobójstwo? Chciał umrzeć. Nie mogłem dawać mu powodów, aby ta chęć się powiększyła. Nie mogłem go stracić.
- Gdzie wczoraj byłeś? - zapytał słabo.- Dlaczego nie przyszedłeś? Czekałem na ciebie, a ciebie nie było - spojrzał na mnie ze smutkiem w swoich dużych jasnych oczach. Wyglądał jak małe dziecko, które usłyszało, że skończyły się słodycze. Tak bardzo bolało mnie wtedy serce, jakby nakłuwane było tysiącami igieł, które wbijają się coraz głębiej i głębiej, raniąc jego wnętrzności i w końcu je zabijając. Zabijały też mnie, właśnie wtedy, gdy widziałem Kellina w takim stanie.
- Miałem dużo papierkowej roboty, po prostu nie mogłem odejść od biurka - odparłem, okropnie czując się z tym, że kłamałem mu prosto w twarz.- Przepraszam. Ale widzisz, dzisiaj przyszedłem.
Uśmiechnąłem się lekko, a on położył głowę na mojej klatce piersiowej i oplótł mnie rękoma w pasie.
- Raz, raz, raz, raz, raz - powiedział cicho, a ja zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, o co może mu chodzić.- Twoje serce bardzo szybko bije. Czym się denerwujesz?
Cholera, jak on mnie dobrze znał! Kilka gestów i drobnych szczegółów i miał mnie w garści, nawet jeśli był słaby i nie potrafił pomóc samemu sobie.
- Po prostu... Boję się o ciebie. Nie chcę, żebyś myślał o samobójstwie, o bólu.
Usłyszałem jak wzdycha, po czym mocniej się we mnie wtulił.
- Jestem normalny - szepnął, głos mu się załamywał, a on walczył sam ze sobą, żeby się nie rozpłakać.- Wierzysz mi, prawda? - odsunął się ode mnie i spojrzał mi w oczy.- Jestem normalny. Nie muszą zamykać mnie w izolatce, to nic nie daje. Powiedz, że jestem normalny. Nie jestem chory. Powiedz to.
Chwyciłem jego dłonie i splotłem nasze palce. Moje spojrzenie nie opuszczało jego.
- Tak, Kells. Jesteś normalny. Jednak nada potrzebujesz pomocy, a oni chcą ci ją...
- Wcale nie! - krzyknął i odskoczył ode mnie gwałtownie. Cofnął się do ściany, pod którą usiadł i podciągnął kolana pod brodę.- Oni nie chcą mi pomóc. Nie potrafią.
- Ale próbują i na pewno chcą - odpowiedziałem.- Dlaczego im nie pozwolisz?
- Nie chcę z nimi współpracować! - wrzasnął przez łzy. Miał gorsze huśtawki nastrojów niż kobieta podczas menstruacji.- Nikt nie chce mi pomóc, bo wszyscy myślą, że jestem nienormalny i... I... Oni też chcą, żebym umarł, wszyscy chcą, ty też tego chcesz!
Szybko pokręciłem głową i próbowałem się do niego zbliżyć, ale on na każdy mój ruch w jego stronę reagował krzykiem.
- Co chcesz, żebym zrobił? - krzyknął zapłakany.- Powiesił się? Podciął sobie żyły? Skoczył z dachu? Zapił tabletki alkoholem? Powiedz! Albo najpierw dogadaj się z tymi beznadziejnymi lekarzami! Z tymi psychiatrami, dietetykami, suicydologami. Razem wybierzcie! Tak - zaśmiał się pod nosem i wplótł palce w ciemne włosy.- Tak. Tak zróbcie. Losowanie. Demokracja. Wybierzcie. Zabijcie mnie.
- Kellin, uspokój się i oddychaj, proszę cię...
- Oddychanie nie ma sensu, skoro niedługo będę martwy.
- Nikt nie chce twojej śmierci, Kellin, nikt.
- To by było niegrzeczne, gdybyście mi powiedzieli, że tego chcecie - stwierdził.- Dlatego wszystko odbywa się za moimi plecami. Znam ludzi. Są dwulicowi. Są źli.
Spojrzał na mnie i zacisnął usta w cienką linię.
- Nienawidzę, że cię kocham. Nienawidzę siebie, że cię kocham. Nienawidzę ciebie, że mnie kochasz. Nienawidzę - syknął.
Powoli wstałem z podłogi i nie byłem pewny, czy mam wyjść, czy może tu zostać i dojść z nim do porozumienia, co w danym momencie było praktycznie niemożliwe. Zaczął panikować, bał się świata, nienawidził go. Nie mogłem się tam wtrącać. Nie wiedziałem, co działo się w jego głowie, bo jego myśli zmieniały się jak w kalejdoskopie.
- Idźcie się naradzić - mruknął. Zawahałem się.- No idź! - znów nie ruszyłem się z miejsca.- Wynocha stąd!
W drzwiach stanął ochroniarz, który podszedł do mnie i dał mi znać, że muszę wyjść. Za nim do pokoju wbiegła Addie. Posłusznie opuściłem pomieszczenie i zamknąłem za sobą drzwi. Później słyszałem już tylko krzyk Kellina i nawet nie chciałem myśleć o tym, co mu zrobili. Dodatkowo na głowie miałem to głupie spotkanie u Jaimego. Było beznadziejnie. Ja byłem beznadziejny, bo wszystko stało się przeze mnie.
- Wejdź - Jaime uśmiechnął się do mnie, a ja niechętnie przekroczyłem próg jego apartamentu.
Nie miałem humoru po tym, co wydarzyło się w szpitalu. Nie mogłem wyrzucić z głowy myśli o Kellinie, o tym, jak cierpiał. Dlaczego wyleczenie człowieka z choroby psychicznej jest takie trudne, wręcz niemożliwe? Dlaczego to akurat Kelin, mój Kellin, oszalał i nie potrafił nad sobą zapanować? Po pocałunku miałem wrażenie, że wszystko będzie szło w dobrym kierunku, ale zapomniałem, że myśli chłopaka są ze sobą sprzeczne, on sam nie wie czego chce. Jaime zamknął za mną drzwi i objął mnie ręką w pasie. Próbowałem mu się wyrwać, ale on nie dawał za wygraną.
- Musimy o czymś porozmawiać - powiedziałem stanowczo, a on objął mnie w pasie i podniósł do góry, po czym zaczął iść w stronę kuchni.- Puść mnie, do cholery jasnej, daj mi coś powiedzieć! - czy w liceum też był taki uparty i głupi? Posadził mnie na blacie, po czym stanął między moimi nogami i wpił się w moje usta. Żeby mu nie podpaść, oddałem pocałunek, ale po kilku sekundach odwróciłem głowę. To go nie zatrzymało. Jego wargi znalazły się na mojej żuchwie i szyi. Ssał moją skórę, zostawiając na niej ślady, to było pewne.
- J-Jaime, posłuchaj mnie - mruknąłem, gdy te zaczął rozpinać guziki mojej koszuli. Dlaczego go nie zatrzymywałem?- Nie widzieliśmy się od liceum, nie możemy po prostu... Kurwa! - jęknąłem, gdy mężczyzna ścisnął moje przyrodzenie przez materiał spodni.- P-przestań, usiłuję ci coś... Huh... P-powiedzieć...
Jaime pracował przy moim rozporku, aż w końcu sobie z nim poradził i wsunął dłoń do moich bokserek. I niby jak mam mu powiedzieć? W życiu mi się to nie uda. Gdy poczułem, że zaczął poruszać dłonią po mojej męskości, jęknąłem głośno i zagryzłem dolną wargę. Powiem mu kiedy indziej.
Leżeliśmy pod kocem na kanapie w salonie. Jaime leżał na plecach, a ja na nic. Moja głowa spoczywała na jego klatce piersiowej, patrzyłem na telewizor. Oglądaliśmy jakiś reality show, ale mało mnie interesował.
- Hej Vic - odezwał się Jaime, a ja uniosłem głowę i spojrzałem na niego pytająco.- Co chciałeś mi powiedzieć?
Oblizałem spierzchnięte od całowania usta. Miałem mu teraz powiedzieć? Po tym, jak mnie przeleciał i spowodował, że przeżyłem wspaniały orgazm? Byłem rozdarty. Nie walczyłem z Jaimem, tylko ze samym sobą. Nie mogłem go odrzucić. To był Jaime. Jaime, który może i obwiniał mnie za swoje problemy w przeszłości, ale czy Kellin nie robił tego samego? To była identyczna sytuacja, tylko że Kellin skończył gorzej. Kochałem go. A co z Jaimem?
- Ziemia do Victora? - zaśmiał się brunet i pstryknął mi palcami przed twarzą, a ja wyrwałem się z nagłego osłupienia.- Co chciałeś mi powiedzieć? - powtórzył.
- N-nic, to nie jest ważne - odparłem i położyłem głowę na jego klatce piersiowej.
Przysięgam, niedługo to ja trafię do psychiatryka i to mnie będą zamykać w izolatce zrobionej z poduszek.
NO. CHYBA. KURWA. NIE. VIKTUR SUKO. BORZE. NIE WIERZĘ. ROZPŁAKAŁAM SIĘ JAK KELLIN ZE SOBĄ GADAŁ, A POTEM KRZYCZAŁ, ŻE CHCĄ JEGO ŚMIERCI NO PO PROSTU..... MOJE FEELSY. WGL ZA DUŻO FUENCIADO W TYM KELLICU :| NIE LUBIĘ TEGO, NIE MAM NIC DO FUENCIADO, ALE KELLIC YGH :| :'(
OdpowiedzUsuńmoje feelsy Boże ;;;;;;;;;;;
OdpowiedzUsuńkocham Cię Dżogurt :(
SPIERDALAJ VIC, JUŻ, ALBO SIĘ OGARNIJ.
OdpowiedzUsuńKELLIN KCKC NIE SMUĆ SIĘ JUŻ BO BĘDZIE RYCZING
WYPIERDALAJ JAIMIE, NIKT CIĘ TU NIE CHCE. ;-;
NO CHYBA CIE KURWA POJEBALO. CO ON ROBI KELLINOWI?! I SERIO MYSLI, ZE KELLS SIE NIE DOWIE?! W KONCU TO ODKRYJE, A WTEDY BEDZIE JUZ PO NIM.
OdpowiedzUsuńCO ZA SZMATA Z VICTORA.
Tak, wkurwilam sie na tego chuja! I jest kretynem, ze w ogole do niego poszedl. Co za debil. I co to za tlumaczenie, ze nie moze odtracic go?! Pierdolenie, Jaime mogl go zostawic, to on tez kurwa moze i musi!
Lynn_PL
Dżogurt, kobieto, co Ty wyprawiasz?? Moje feelsy, zabije tego Victora, niech on się ogarnie i zacznie w końcu myśleć. Przecież wiadomo, że wizyty u Jaime'ego tak się kończą. co to będzie co to będzie :o aj kent //@blush244
OdpowiedzUsuńomfg ;_; niedawno skończyłam czytać wszystkie fanfiction na twoim blogu. błagam nigdy nie przestawaj pisać ;_;
OdpowiedzUsuńi kurde co teraz? Vic ma olać Jaimiego i go zranić... Ma mu kazać się tak po prostu odwalić kiedy ten też ma słabą psychikę? (bo raczej nie oczekuje zwrotu akcji w stylu fuenciado xD)
Vic nie potrafi być ch.jem, nie może no...
Boże ta fabuła mnie zabija, moje feelsy ;_; umieram w oczekiwaniu na kolejny rozdział~ /MotherHeill
ledwo pozbierałam się po poprzednim rozdziale, teraz muszę zbierać po tym. CO TY MI ROBISZ DZIEWCZYNO ;_______; /cookiexo666
OdpowiedzUsuńWes tego Jaimego czy jakos z tad wywa...psuje cale opowiadanie gwalciciel pierdolony...
OdpowiedzUsuń*hejt na Vica i Jamiego*
OdpowiedzUsuńHum. Znowu puaczę, Jezu omgg. :(
Dżogurt, jesteś zajebista. :(
Nie pozwalam Victorowi myśleć tak o Jaimem, pozdrawiam cieplutko ;* i czekam na nexta.
OdpowiedzUsuńSmutno. Nie wiem jak Vic się potem Kellinowi wytłumaczy... podwójna zdrada. Mam dziesiątki wizji co mogłoby się stać dalej ;D Super.
OdpowiedzUsuńMiki
Nie no, te wizyty u Jamiego sie muszą skończyć, on się musi zając Kellinem :<<
OdpowiedzUsuńJak zwykle rozjebało mnie to na tysiąc kawałków, cudownie piszesz, jak zwykle
matko... nie moge się pozbierać po monologu Kellina... kobieto, co ty ze mną robisz? ;______________;
OdpowiedzUsuńbtw, Vic ty... no po prostu słów brakuje. Przecież, wiesz, że Kells i tak się dowie i nie wiadomo co nawyrabia... ;_______;
bardzobardzobardzo czekam na następny.
@NoOtherHope
Boże Vic jaka z ciebie mała sucz!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuń