poniedziałek, 23 września 2013

VII

Bardzo proszę,znajcie moje dobre serduszko.
Podupadliście trochę na komentarzach D: Co się dzieje, ludzie, co się dzieje?
Rozdział dedykowany mojej fance Misiałce, bo jej obiecałam i w ogóle jest zajebista. KC MISIA.
__________________________
Każdego dnia, gdy przychodziłem do szpitala, nie pozwalano mi spotkać się z Kellinem. Tłumaczono to tym, że był niestabilny psychicznie i emocjonalnie. Nie był w stanie nawiązać normalnego kontaktu z osobą z zewnątrz. Ze mną też miałby problem? Cholera, martwiłem się o  niego. Siedział w izolatce już pięć dni. Nie widziałem go od zamieszania w poniedziałek. Mieliśmy czwartek, a ja musiałem powrócić do pracy, jako że na mojej liście badań do wykonania skreślona byłą tylko jedna pozycja. Trzeba ruszyć do przodu, jeśli chciałem zatrzymać tę posadę i nie narazić się na gniew pani Cobo oraz Jasona. Dzisiaj miałem zamiar zająć się urzędnikami i tak dalej - cholera, czego oni ode mnie oczekują? Musiałem iść do ratusza, porozmawiać z pracownikami, a potem się stamtąd zmyć i przygotować raporty. Do napisania miałem jeszcze sporo rzeczy dotyczących psychiatryka, ale zajmę się tym w weekend, a w niedzielę wszystko będzie gotowe i na odpowiednim miejscu. Ratusz, a raczej urzędnicy pracujący w nim, zostali poinformowani o moim przybyciu około dwunastej w południe. Miałem jeszcze trochę czasu, więc siedziałem przy stole w kuchni, sączyłem już drugą tego dnia kawę i przeglądałem przeróżne strony w włączonym laptopie, który spoczywał przede mną na blacie. Dłużej zatrzymałem się na stronie szpitala, w którym przebywał Kellin. Nie miałem pojęcia, że w budynku tym znajdował się też wydział uniwersytecki psychiatrii oraz całe centrum psychiatryczne. Tylko na piętrach od czwartego do dziesiątego znajdował się szpital, który zajmował się leczeniem. Reszta poziomów wykorzystywana była do innych celów. Część dla pacjentów podzielona była na rodzaje choroby, tylko że... Nie mogłem dojść do tego, w której części był Kellin. Miał ataki lęku i paniki, wahania nastrojów był anorektykiem, chciał się zabić, do jasnej cholery, nie mogli wrzucić go do jednego worka w innymi. Może dlatego wsadzili go do izolatki? Z każdym dniem robiło mi się go coraz bardziej żal, chociaż miałem świadomość, że to po części moja wina. Co ja gadam, to całkowicie moja wina. Z pomocą jego ojca wepchnąłem go do głębokiego dołu, z którego nie mógł wyjść. A przecież życzyłem mu jak najlepiej, chciałem, żeby był szczęśliwy. Stało się zupełnie odwrotnie. Ja siedziałem tutaj, a on tam, kiedy powinniśmy być jeszcze indziej. Wpisałem w wyszukiwarce nazwę całego instytutu, aby poszukać o nim opinii, statystyk, czegokolwiek. Nie chciałem, żeby mydlono mi oczy, że ten szpital jest wspaniały, świetnie zajmuje się pacjentami, którzy szybko dochodzą do siebie. To nie była prawda. Kellin nadal siedział w tym bagnie i nie wyglądało na to, że mu się polepszało. Może to wszystko zależało od miejsca, w którym przebywał. Wszedłem na jakąś stronę z rankingami i ocenami szpitali. Ocena ogólna tej placówki nie była zła, powiedziałbym nawet, że dobra, ale oczywiście znalazłem słowa krytyki.
- Tylko niektórzy z terapeutów potrafią współpracować z chorymi - przeczytałem na głos, po czym chwyciłem kubek z kawą i upiłem jej łyk.- Najczęściej są to osoby młode, świeżo po studiach lub odbywające praktyki w tym miejscu. Addie? - zmarszczyłem brwi. Była młoda i nie wyglądała na terapeutkę z długim stażem. Potrafiła też wpłynąć na Kellina, więc mogłem stuprocentowo zgodzić się z tą opinią.- Dalej... Starsi lekarze podchodzą do pacjentów widocznie jakby byli osobami gorszymi, co do kurwy? Ich sposoby "leczenia" często przytłaczają chorych, które zamykają się w sobie jeszcze bardziej - zakończyłem i zacisnąłem usta w cienką linię.- Pieprzeni... - warknąłem, po czym chwyciłem kubek i wypiłem kawę do końca. Jeśli nie potrafią współpracować z chorymi ludźmi, niech tego do jasnej cholery nie robią! Wszystko się we mnie gotowało. I jak ja mam pracować w takim stanie? Chyba dopiszę do mojej listy kolejny punkt. "Badanie warunków i efektów leczenia w szpitalach psychiatrycznych."

Podjechałem pod ratusz, zaparkowałem samochód i wspiąłem się po schodach jasnego budynku, aby dotrzeć do drzwi wejściowych. Wszedłem do środka, mocno trzymając swoją teczkę, w której znajdowały się wszystkie potrzebne mi dokumenty. 
Przepych, przepych i jeszcze raz przepych. Ale skoro miasto ma pieniądze na takie hole, to niech sobie ma. Podszedłem do okienka, za którym siedziała młoda kobieta.
- Przepraszam - odezwałem się, odwracając jej uwagę od monitora komputera. Spojrzała na mnie pytająco i czekała, aż ponownie coś powiem.- Nazywam się Victor Fuentes, mam przeprowadzić kilka badań.
Recepcjonistka popatrzyła na ekran komputera i skinęła głową.
- Zastępca szefa do spraw stosunków międzynarodowych (serio, wymyśliłam sobie tę osobę, nie wiem, czy istnieje ktoś taki, ok XD - przyp. aut) pana przyjmie - powiedziała.- Gabinet numer 55, piętro piąte.
- Dziękuję - stosunki międzynarodowe? Pasuje. Porozmawiamy sobie jak Meksykanin z Amerykaninem. Taki człowiek nie powinien dyskryminować raz oraz narodowości, prawda? Poszedłem w stronę wind, nacisnąłem guzik i czekałem, aż dźwig przyjedzie na parter. Obok mnie stanęła elegancko ubrana kobieta, która najwyraźniej również czekała na windę. Zerknęła na mnie kątem oka i uśmiechnęła się lekko. Zignorowałem to. Nie miałem zamiaru się do niej uśmiechać, bo tym samym dam jej jakieś złudne nadzieje i będę miał kolejny problem na głowie. Jakbym miał ich za mało, uch. W końcu winda przyjechała na parter i oboje do niej weszliśmy. Nacisnąłem guzik z cyfrą 5. Nieznajoma nie nacisnęła żadnego, więc najwyraźniej jechaliśmy na to samo piętro. Czułem na sobie jej wzrok, czułem, że mnie nim lustruje, a ja wlepiłem woje spojrzenie w drzwi i czekałem, aż się otworzą i będę mógł stąd wyjść. W końcu dotarliśmy na miejsce i wyszliśmy z windy. Zacząłem szukać gabinetu z numerem 55. Gdy w końcu go zauważyłem, poszedłem w jego stronę. Tylko jedno mi się nie zgadzało. Dlaczego ta kobieta również tam poszła? I... Stanęła przed tymi drzwiami. Zacisnąłem palce na swojej teczce i poszedłem za nią. Gdy byłem już przy drzwiach, spojrzała na mnie i na jej usta wkradł się lekki uśmieszek.
- Pan do...? - zapytała, otwierając drzwi.
- Miałem przeprowadzić badania, nazywam się...
- Victor Fuentes - wtrąciła się i wpuściła mnie do środka.- Dobrze, panie Fuentes. W takim razie trochę sobie porozmawiamy.
Cholera, to ona była zastępcą szefa? Nie dość, że patrzyła na mnie dość jednoznacznym spojrzeniem, to na dodatek wydawała się bardzo pewna siebie i widocznie mnie kokietowała. Mogłem przysiąść, że po drodze do biurka rozpięła jeden z guzików swojej koszuli, eksponując przy tym swoje kobiece atuty.
- Zapraszam, panie Fuentes - powiedziała słodko, aż mnie zemdliło.
Ruchem ręki wskazała fotel stojący naprzeciwko jej. Usiadłem na nim, po czym otworzyłem swoją teczkę i zacząłem wyciągać z niej potrzebne mi dokumenty. Znalazłem kartkę, którą musiałem wypełnić jako pierwszą, po czym wyciągnąłem długopis i spojrzałem na kobietę.
- Pani godność? - zapytałem poważnie. Im szybciej się z tym rozprawię, tym prędzej stąd wyjdę.
- Susanna Fischer - uśmiechnęła się do mnie kokieteryjnie, a ja wpisałem jej imię i nazwisko w odpowiednie miejsce.- Ale możesz mówić do mnie Suzie, Victorze.
- Nikt nie powiedział, że pozwoliłem pani mówić do mnie po imieniu, pani Fischer - mruknąłem, bo nie miałem humoru i siły na takie gierki.- Od jak dawna pracuje pani na tej posadzie?
Susanna wyprostowała się na fotelu i odchrząknęła głośno. Chyba uraziłem jej dumę i widocznie odrzuciłem zaloty. Widziałem to po jej wyrazie twarzy. Najwyraźniej nie była przyzwyczajona do takich reakcji ze strony swoich "ofiar".
- Dwa lata - odparła chłodno, ale po chwili znów się uśmiechnęła i nieco nachyliła, licząc na to, że spojrzę na jej biust. Była taka naiwna i pewna siebie.- A pan, panie Fuentes? Ile lat pan prowadzi badania? I jakiego typu? - uniosła zalotnie brew w górę i zatrzepotała rzęsami.
- Wystarczająco długo w Meksyku i wystarczająco długo w Stanach - odparłem szorstko.- Czy mogę zacząć zadawać pytania?
- Ooo, czyli jest pan Meksykaninem? - zapytała.
- Tak - głupie pytanie, lakoniczna odpowiedź.
Kobieta widocznie zaczęła sie irytować, bo nie miałem zamiaru z nią flirtować.
- Jest pan tu legalnie?
Uniosłem brwi i miałem ochotę po prostu ją wyśmiać. Pełniła tak ważną funkcję w urzędzie, a była tak głupia?
- Czy myśli pani, że jestem na tyle głupi, że przyszedłbym do ratusza, będąc nielegalnym imigrantem? - zapytałem ją, patrząc na jej twarz, na której malowała się wściekłość i irytacja.
- W takim razie proszę pokazać dokumenty, które świadczą o tym, że przebywa pan legalnie na terenie Stanów Zjednoczonych.
Czy ona musiała być aż tak szurnięta? Chwyciłem teczkę, wyciągnąłem z niej swoje dokumenty i wręczyłem jej do ręki. Chciała znaleźć na mnie haka, bo nic nie poszło po jej myśli. Nie uda jej się. Nie miała powodów. Z grymasem na twarzy oddała mi dokumenty, a ja schowałem je do teczki.
- Czy możemy wypełnić ankietę, czy może chce pani jeszcze sprawdzić, czy czegoś nielegalnie nie importuję, czy coś w tym stylu? - zapytałem z irytacją, a ona spojrzała na mnie dumnie i skinęła głową.
Wszystko trwało z kilkadziesiąt minut. Nie miałem zamiaru dłużej tam siedzieć, bo ta kobieta niewiarygodnie mnie irytowała i za każdym razem gdy odrzucałem jej zaloty, chciała mnie na czymś złapać i w coś mnie wkopać, żebym miał później problemy. Niestety dla niej, nie udało jej się to. Pożegnałem się z nią aż nadto oficjalnie i gdy już wychodziłem z gabinetu, zatrzymała mnie.
- Czy... Czy do tego badania nie potrzeba numeru telefonu osoby badanej?
Och, tak to rozegrała. Uśmiechnąłem się do niej fałszywie.
- Gdyby była pani mężczyzną, to i owszem - powiedziałem i próbowałem stłumić śmiech, kiedy zobaczyłem jej minę. W końcu się zorientowała, że do faceta heteroseksualnego było mi daleko.
Z uśmiechem na twarzy wyszedłem z gabinetu, a następnie z ratusza. Miałem zamiar pojechać prosto do szpitala. Nie mogłem już dłużej wytrzymać -  musiałem zobaczyć się z Kellinem, nawet jeśli był w najgorszym z możliwych stanów.
Gdy znalazłem się w szpitalu, podszedłem do recepcjonistki.
- Dzień dobry. Gdzie mogę znaleźć Kellina? - powiedziałem szybko.
Spojrzała na mnie jakaś nieznana mi kobieta. Musiała być nowa.
- Nazwisko pacjenta?
- Bostwick. Kellin Bostwick. Ostatnio był w izolatce, gdzie jest teraz?
- O tej porze ma terapię z doktor Donovan - oznajmiła, sprawdzając coś w komputerze.
- Gdzie? - pytałem zniecierpliwiony.- Gdzie jest ta terapia?
- W gabinecie pani doktor, na jedenastym piętrze, ale nie może się pan z nim spotkać, przykro mi. Godziny odwiedzin...
- Gdzieś mam godziny odwiedzin! - przerwałem jej ostro.- Chcę i muszę zobaczyć się z nim w tej chwili. On mnie potrzebuje, a ja potrzebuję jego.
- Przykro mi, ale...
- Och, jebać to! - zawołałem i pobiegłem w stronę wind.
Drżącymi palcami naciskałem setki razy ten sam guzik, mając głupią nadzieję, że to spowoduje szybszą pracę windy. W końcu przyjechała, a ja szybko wszedłem do środka. Jedenaste piętro, jedenaste piętro. Nie miałem pojęcia, który gabinet należał do tej całej Donovan, ale musiałem go znaleźć. Całe jedenaste piętro było zapełnione pokojami przeznaczonymi do terapii i leczenia. Tak wywnioskowałem, bo chodzili tutaj pacjenci w różnych nastrojach - jedni zapłakani po swoich spotkaniach z lekarzami, inni zdenerwowani, a jeszcze inni uśmiechnięci i radośni. Wszyscy prowadzeni byli przez terapeutów.
Manewrowałem pomiędzy ludźmi, szukając odpowiedniego gabinetu, gdy w końcu zauważyłem na jednych drzwiach tabliczkę z napisem "Dr Giselle Donovan, psychiatra suicydolog". Stał przed nimi ten sam facet, co ostatnio przed izolatką. Gdy chciałem nacisnąć klamkę, chwycił mnie na ramię i pokręcił przecząco głową. Cholera, jego dłoń była wielkości mojej twarzy.
- Muszę tam wejść, proszę - jęknąłem, próbując dosięgnąć klamkę.
- Trwa terapia, nie mogę nikogo wpuszczać.
- To przez te terapie Kellin trafia do izolatki, bo nie panuje nad sobą - warknąłem.- Wpuść mnie do cholery do środka!
- Jeśli się pan nie uspokoi, będę zmuszony pana wyprowadzić.
- Kurwa jasna, z nikim nie można się dogadać! - syknąłem, po czym ściągnąłem z siebie jego dłoń i prześlizgnąłem się do drzwi. W takich momentach opłacało się być niskim i chudym człowiekiem. Nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka.
- Pokaż mi swoje blizny - mówiła akurat kobieta, po czym przerwała i spojrzała na mnie zdziwionym wzrokiem.
Po chwili to samo zrobił Kellin, który odwrócił się na fotelu. Był cały zapłakany, kurczowo trzymał krańce rękawów swojej bluzy, nie chcąc, aby się podwinęły.
- A pan to kto, przepraszam bardzo? - odezwała się kobieta, a Kellin zerwał się z fotela, podbiegł do mnie i rzucił mi się w ramiona. Oplótł rękoma moją szyję, a ja złapałem go w pasie. Oparłem podbródek na jego ramieniu i patrzyłem na lekarkę, która wyglądała, jakby zobaczyła ducha.
- V-Vic, zabierz mnie stąd - wyszeptał chłopak.
Z trudnością usłyszałem jego słowa. Jedną dłoń ułożyłem na tyle jego głowy i pocałowałem go w  policzek, który miał słony smak od łez.
- Jestem tu, nie płacz - szepnąłem.- Nie bój się.
- Co to wszystko ma znaczyć? - odezwała się kobieta, po czym wstała zza biurka.- Nie jest pan upoważniony do przerywania terapii, nie może pan...
- Co to za terapia, która nie pomaga? - przerwałem jej ostro, nie wypuszczając Kellina z objęć. Chłopak mocniej się we mnie wtulił, nie chcąc patrzeć na swojego "lekarza", jeśli w ogóle można było nazwać tak Donovan.
- Jak to nie pomaga? - oburzyła się.- Pan Bostwick czuje się o wiele lepiej, przecież to widać!
- To chyba rzuciło się pani na starość - prychnąłem.- Jeśli Kellinowi jest lepiej, to ja jestem królową brytyjską. Czy pani widzi, w jakim on jest stanie?
- W lepszym niż ostatnio!
- Gówno prawda! - krzyknąłem, a Kellin zaskomlał cicho i ukrył twarz w mojej szyi.- Nie bój się pomagam ci, skarbie - wyszeptałem do niego, a on lekko pokiwał głową. Mój wzrok ponownie spojrzał na zbulwersowaną Donovan.- Jaki jest sens zamykania go w izolatce, w której jest sam i prowadzi monologi o śmierci? On powinien mieć towarzystwo, żeby przyzwyczaić się do świata i ludzi. Naprawdę, jest pani po medycynie, po odpowiedniej specjalizacji i nic pani o tym nie wie? - zapytałem z niedowierzaniem.
- Bo na pewno pana jest specem w sprawach dotyczących psychiki człowieka próbującego popełnić samobójstwo - syknęła.
- Nie jestem - pokręciłem głową.- Ale jestem socjologiem i znam się na społeczeństwie. I wiem, że jeśli człowiek jest samotny, zwiększają się szanse, że będzie zamykał się w sobie i przez to jego mózg zacznie inaczej funkcjonować. Nie będzie miał dla kogo żyć. Czy naprawdę to ja muszę uczyć panią takich podstaw? Przecież to niedorzeczne.
- Jeśli ta rozmowa zaraz się nie skończy i pan Bostwick nie wróci na swoje miejsce, będę zmuszona wezwać ochronę.
- Wydaje mi się, że Kellin nie chce wracać na swoje miejsce, prawda?
Brunet odsunął się ode mnie i chwycił moją dłoń, splatając nasze palce.
- Chcę iść z tobą - powiedział cicho.
- Nie skończyliśmy terapii...- zaczęła, ale Kellin jej przerwał.
- Nie mam zamiaru kontynuować tej pieprzonej terapii - warknął, zaciskając palce na moich. Skrzywiłem się nieco, ale byłem z niego dumny, że zebrał w sobie wystarczająco dużo sił, aby się postawić.- Nie chcę pokazywać swoich blizn, nie chcę rozmawiać o moich problemach z obcą osobą. Wolę Vica, chce rozmawiać z nim. Ufam jemu, ufam Addie, nikomu innemu nie ufam... - położył głowę na moim ramieniu i przymknął oczy.
Kobieta westchnęła głośno i zacisnęła usta w cienką linię.
- Wyprowadzisz stąd Kellina... Vic, tak?
Skinąłem głową i chwyciłem klamkę wolną ręką. Nacisnąłem ją i wyszliśmy z gabinetu. Ochroniarz spojrzał na nas podejrzanie.
- Mogę jechać na barana? - zapytał Kellin, a ja uśmiechnąłem się i pokiwałem głową.
Pochyliłem się, żeby chłopak mógł wejść na moje plecy, po czym oplótł moją szyję rękoma, żeby nie spaść. Chwyciłem jego chude uda, poprawiłem do sobie na plecach i ruszyłem w stronę wind.
- Dziękuję, że jesteś - wyszeptał, a ja uśmiechnąłem się pod nosem.
- Zawsze tu dla ciebie będę, Kells. Zawsze.
Zjechaliśmy windą i znaleźliśmy się na piętrze, gdzie Kellin miał swój pokój. Nie mogłem kazać mu wrócić do izolatki. Tylko się tam męczył, to nie miało większego sensu. Gdy znaleźliśmy się w odpowiednim korytarzu, stanąłem jak wryty. Poczułem, jak Kellin mocniej zaciska swoje ręce na mojej szyi, ale na szczęście nadal mogłem bez problemu oddychać. Zaczął drżeć. We mnie natomiast gotowała się wściekłość.
- Nie bój się, Kells, nie bój się - szepnąłem.
Wtedy spotkałem ich spojrzenie. Czyżby rodzice Kellina nagle przypomnieli sobie, że mają syna? Jego ojciec spojrzał na nas i uniósł brwi w górę. Matka natomiast zakryła usta dłonią. Cholera. To będzie długie popołudnie.

27 komentarzy:

  1. Dżogurt.. przez Ciebie popłakałam się na angielskim.. jesu.. ten rozdział jest cudowny T-T
    tylko kurwa co tam robią rodzice Kellina?! dziwki -.- /cookiexo666

    OdpowiedzUsuń
  2. Mialas racje, ze ten rozdzial bedzie slodki. Byyyl. Tylko ten Jaime nie pasuje w tym obrazku, te wszystkie zdrady, uch. Vic musi sie ogarnac, teraz jak Kels powiedzial, ze chce z nim rozmawiac i ze jemu ufa..
    A ci rodzice to niech spieprzaja. Po takim czasie! W ogole to robisz drame na dramie. XD
    I tego.. Wez zacznij karmic Kelsa, bo on tam umrze tam, no.

    OdpowiedzUsuń
  3. JEJU DŻOGURT JAK TY CUDNIE PISZESZ, KELLIN W KOŃCU ZAUFAŁ VICTOROWI ;3 ALE DRAMA JEST :O BĘDĄ SIĘ BIĆ? XDD WGL SUPER, ŻE TAK CZĘSTO DODAJESZ ROZDZIAŁY <3
    //@blush244

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział c: Brakowało mi przypisów autora hahah <3

    OdpowiedzUsuń
  5. omg. ;-; czo czo czooo oni tam robią?! Wtf w ogóle no. ;c Dżogurt pls zrób coś, żeby było dobrze. ;(

    Ej na jak to słabo z komentarzami, jak ja tu właśnie zaczęłam komentować każdy rozdział?! XD

    OdpowiedzUsuń
  6. o kurwa Dżogurt, jak to rodzice kellina łatafak? o:
    suodki ten rozdział, jezu, Viktur chyba zaczyna iść po rozum do głowy.
    @missnofuture

    OdpowiedzUsuń
  7. jejku uwielbiam Cię za to, że tak często dodajesz notki <3

    wgl jaki miałam zgon pod koniec xD sądziłam, że wątek z rodzicami zamknięty...
    Mam nadzieję nadzieję, że Vic jakoś wyprowadzi Kellina na prostą i znowu bd sobie żyć beztrosko jak w czasie pamiętnych wakacji w Meksyku ;_; / MotherHeill

    OdpowiedzUsuń
  8. Kellin na baranach u Vica >>>>>>>>>>>>>>>>>>>> życie
    i w ogóle, to ja jestem Twoją największą fanką, so.
    Dziękuję za to, że chociaż odrobinę poprawiłaś mi spieprzony dzień.
    Kocham Cie Ada, no.

    OdpowiedzUsuń
  9. Naprawdę swietny rozdzial, jeju, chyba najlepszy z dotychczasowych. :3 czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ojej, świetne! Dopiero od niedawna czytam Twoje fan fiction ale już zdążyłam się zakochać. A ten rozdział cudowny, taki słodki<3 Mam nadzieje, że Vic się wreszcie opamięta. No i ciekawe co z rodzicami Kellina...
    @lucid__dream

    OdpowiedzUsuń
  11. Kochany rozdział, tak bardzo ndiuaqnwdiwqusoamsoqw! <3

    I Jamie'go nie było, tralalala.
    Nie lubię cwela, wiem, powtarzam się, ale serio go nie lubię.

    Mam nadzieję, że niedługo dasz kolejny, bo mój dzisiejszy sprint do laptopa gdy przypomniałam sobie o nowym rozdziale zajął mi ok. 10 sekund,szkoda, że na wf takich czasów nie osiągam, no i to już chyba podchodzi pod uzależnienie, ale ciii.

    I ten...

    KELLIN JEST TAKI SŁODKI BOŻE NO

    I BĘDĄ SOBIE ŻYĆ DŁUGO I SZCZĘŚLIWIE I HASAĆ PO TĘCZY Z JEDNOROŻCAMI.

    No.

    @Vileneify

    OdpowiedzUsuń
  12. DZIĘKUJEMY ŻE TO PISZESZ!
    kellin jest teraz taki słodki i tak mi go szkoda, w ogóle cały rozdział taki kochany jest że aż się miło robi i smutno że on tam siedzieć musi

    OdpowiedzUsuń
  13. każdy rozdział się kończy większą dramą i czas w którym czekam aż coś dodasz jest okropny :( ALE DZIĘKUJEMY ŻE DODAJESZ TAK CZĘSTO I ŻE PISZESZ TO, NAJLEPSZE FAN FICTION IN THE WORLD

    OdpowiedzUsuń
  14. Ten rozdział jest taki słodki c':
    Poryczałam się przez Ciebie
    Kc Dżogurt <3333333333

    OdpowiedzUsuń
  15. Jeeejku, weszlam na Twoje opowiadanie przed chwilą dopiero i przeczytałam całe. Jesteś niesamowita! Cudownie piszesz, brak mi słów.
    co do fabuły, po prostu uroczy rozdział *,* to było takie kjhgftyuj kiedy Vic wpadł na ta terapię, a Kellin się do niego przytulil, Jezu *___*
    coz. Nie pozostaje mi nic innego jak czekanie na nowy rozdział. I jeszcze raz; masz talent. Ogromny.

    OdpowiedzUsuń
  16. NO NARESZCIE MOGĘ DODAĆ KOMENTARZ. TEŻ CIĘ KOCHAM DŻOGURCIKU ♥
    CO DO ROZDZIAŁU TO BOŻE!!!!!!!!!!!!!!!!!! CZYTAŁAM GO, JAK JUŻ WIESZ, W SZKOLE I CIĄGLE WYDAWAŁAM Z SIEBIE DZIWNE ODGŁOSY CZYTAJĄC TO, PISKI, POMRUKI, RAZ NAWET KRZYCZAŁAM Z TYCH EMOCJI A NA KONIEC TO PO PROSTU BYŁO COŚ W STYLU "O MÓJ BOŻE NIE WIERZĘ!!!!!!!!!!!", ŻE AŻ SIĘ LUDZIE NA MNIE GAPILI :| JAK ZWYKLE ROZDZIAŁ JEST PERF, TROCHĘ TO PRZYKRE, BO CO NIECO WIEM O TYM JAK TO SIĘ WSZYSTKO W TAKICH SZPITALACH ODBYWA I TO FAKTYCZNIE NIE JEST TAK JAK POWINNO.. NO ALE CÓŻ, NIC NOWEGO. CZEKAM NA KOLEJNY NO BO KJSDHFKSDJHFKSDGHSDKGJH.

    OdpowiedzUsuń
  17. OMG czo czo czoo...po co oni tu? Sio a sio kury a sia o~o

    OdpowiedzUsuń
  18. OMG jaki rozdział był taki fajny jak kellin i vic i na barana i w ogole a potem ci jego rodzice i och drama D:
    Kurde, jakbys nie dodawała tych rozdziałów co kilka dni to ja bym nie przezyła, serio. Codziennie sprawdzam, czy jest cos nowego, nawet jak jest zapowiedziany na kiedy indziej, ale no. I jest come back przypisów autorskich <33 I wgl dziękuje ze to piszesz, bo to jest cudowne fantastyczne aghfjhbf

    OdpowiedzUsuń
  19. Co kurwa, przecież dopiero co jest dobrze to znowu bam i kurwa nie nakjhsiuhasjinsudbisxn dżogurt, moje feelsy. W ogóle zastanawiam się skąd tak dużo wiesz o tym jak to jest chcieć umrzeć...

    OdpowiedzUsuń
  20. Ja tu już się cieszę, jaram bo Kellsowi sie poprawia - chyba. Takie słodziaszne jak Vic do niego przyszedł i wgl bla bla bla a tu nagle jebs... RODZICE SRLSY DŻOGURT ;________; /MrsMetalowa

    OdpowiedzUsuń
  21. Miałam nadzieję na to, że wszystko zacznie się układać, kiedy nagle do akcji wkraczają rodzice, omg ;-;
    @KaitlynnBVB

    OdpowiedzUsuń
  22. Vic wreszcie zrobił coś dobrego xd To z podrywaniem było świetne, wyobraziłem sobie ją hehe. A jego rodzice ? ciekawe czego oni chcą ... może im brakuje Kellina i chcą go z powrotem ;O Nie, tak być nie może... nie po tym wszystkim, prawda? Czekam z niecierpliwością na następny rozdział ;)
    Miki

    OdpowiedzUsuń
  23. ten moment, jak Vic wparował do tego gabinetu... ale rodzice Kellsa? nie spodziewałam się D: czekam na następny, spać nie będę mogła.
    Dżogurt, mistrzu.
    @NoOtherHope

    OdpowiedzUsuń
  24. Chyba dodaję pierwszy komentarz w tym sequelu, ale to mało ważne XD

    Naprawdę świetnie piszesz i jest coraz bardziej ciekawie. Zawsze kończysz na najlepszych momentach, no ale trzeba zaciekawić czytelnika. Strasznie podoba mi się ten sequel bo jest taki dramatyczny. Czekam na kontynuację :)
    @konamzserka

    OdpowiedzUsuń
  25. JEZUSIE PŁACZE. MOJE FEELSY ;________________________________________________________________________________________________________;/ PAŁISIA ;-;

    OdpowiedzUsuń
  26. Już nie moge doczekac sie kolejnegi rozdzialu, świetnie piszesz :)
    @k_ola_k

    OdpowiedzUsuń