Korzystać, dopóki mam trochę czasu.
Dla tych, którzy nie widzieli, napisałam shota. Można go przeczytać tutaj.
_________________________
Kellin
Dla tych, którzy nie widzieli, napisałam shota. Można go przeczytać tutaj.
_________________________
Kellin
Gdybym był w innej pozycji i sytuacji niż w tej, pewnie rzuciłbym mu się na szyję. Tylko że nie mogłem. Coś mnie zatrzymywało. Nadal bolało mnie to, że się ze mną nie pożegnał. Bolało mnie to, że ostatnimi słowami przed moim wylotem były słowa nienawiści, krzyk. Gdyby mi wybaczył, wszystko potoczyłoby się inaczej i nie byłbym w tym miejscu. Nie byłem chory psychicznie. To ludzie mieli ze mną jakiś problem, a nie ja z nimi.
Po powrocie do domu z Meksyku moje życie diametralnie się zmieniło. Ojciec musiał trzymać mnie w domu do osiemnastych urodzin, ale do tego czasu zapewnił mi pewną "rozrywkę". Nie chciał, żeby ktokolwiek się dowiedział, że jego syn jest gejem, więc w ogóle nie wypuszczał mnie z domu. Praktycznie cały czas siedziałem w swoim pokoju, bo tak mi kazał, a ja bałem mu się sprzeciwić. Nie chciał jeść ze mną wspólnych posiłków, nie spędzał ze mną czasu. Nikt nie spędzał. Byłem sam jak palec, w ciemnym pokoju. Nie było dnia, kiedy bym nie płakał. Tęskniłem. Cierpiałem. Chciałem wrócić do czasów, kiedy byłem z Victorem, ale to przez niego powoli przestawałem być człowiekiem. Nie jadłem. Nie potrafiłem przełknąć ani kęsa. Czasem mama wpychała mi jedzenie na siłę, ale wszystko zawsze kończyło się w łazience, byle wyczyścić żołądek. Nie chciałem jeść. Nie mogłem jeść. Może to dlatego Vic się na mnie zdenerwował? Za dużo jadłem, więc przestałem.
Siedzenie w zamknięciu robiło z człowiekiem swoje. Nie zwariowałem. Osoba chora nigdy tego nie przyzna. Bałem się świata, z którym musiałem się zmierzyć, gdy skończyłem osiemnaście lat. Mój ojciec był bardzo zadowolony z tego powodu i widziałem płomienie w jego oczach, gdy wyrzucał mnie z domu w dniu moich urodzin. Nie miałem gdzie się podziać.
To wina Vica. Gdyby mi wybaczył, wziąłby mnie do siebie.
Byłem coraz słabszy, nie widziałem sensu, aby żyć. Po miałem dalej egzystować, jeśli nie widziałem światełka? Nie miałem tego promyczka... Mojego promyczka... Nie miałem Vica.
Tak, chciałem się zabić. Byłem tylko bezużytecznym istnieniem do pomiatania. Chciałem podciąć sobie żyły, ale ktoś postanowił zabawić się w bohatera i zabrać mnie do szpitala. W ten sposób trafiłem do psychiatryka w Detroit, gdzie nie umieli sobie ze mną poradzić. Nie miałem zamiaru z nimi współpracować. Nadal nie chciałem jeść, buntowałem się, krzyczałem cholernie, cholernie głośno. Nic dziwnego, że po miesiącu wysłali mnie do Nowego Jorku twierdząc, że tam lepiej się mną zaopiekują. Może coś w tym było, bo pracownicy w tym miejscu są o wiele bardziej otwarci, niż tam. Miałem chwile załamania, znów chciałem z tym wszystkim skończyć, ale znów mi przerwano. W Nowym Jorku byłem już dwa lata. Monotonne życie mnie przytłaczało, ale czy ja sam nie byłem monotonny? Addie mówiła, że już mi się polepsza, ale ja czułem się tak samo beznadziejnie. Moim dziennym posiłkiem były tabletki i kawa. Piłem o wiele za dużo kawy. Terapeuci cieszyli się jednak, że w ogóle coś dostarczam swojemu słabemu organizmowi, więc pozwalali mi ją pić. Nie jadłem. Płakałem. Krzyczałem. Tęskniłem. Liczyłem kości. Patrzyłem przez okno. Paliłem. Piłem kawę. Osądzałem. Obwiniałem. To był mój dzień. Każdy taki sam.
To była wina Vica. On pewnie wiódł wspaniałe życie, a ja stałem się nikim.
Patrzyłem bez wyrazu na jego bladą twarz, a on zaczął bawić się swoimi palcami. Denerwował się. Nadal zachowuje się tak samo. Dużo się nie zmienił, tylko wyostrzyły mu się rysy i wyglądał po prostu na faceta przed trzydziestką. To ja byłem tym, który się zmienił. Byłem dwudziestojednoletnim nikim, który nadal zajmował miejsce w tym burdelu.
To wina Vica, Kellin. Wina Vica.
Nie oszalałem. Byłem normalny.
Zacisnąłem kościste i blade palce na kołdrze i spuściłem wzrok. Nie mogłem na niego patrzeć, bo to sprawiało, że chciałem mu wybaczyć. Nie mogłem tego zrobić. To jego wina.
- Kellin...- zaczął, ale przerwałem mu słabym szeptem.
- Kelin. Kellin. Kells, skarbie, kochanie. Młody - uniosłem wzrok i spojrzałem w jego czekoladowe oczy.- Kocham cię, Kells. Jesteś wspaniałym chłopakiem, Kells. Cieszę się, że cię poznałem, Kells. Kells, Kells, Kells.
Vic chciał do mnie podejść, ale gwałtownie odskoczyłem do tyłu i przykryłem się kołdrą.
- Nie dotykaj mnie! - wrzasnąłem i nałożyłem kołdrę na głowę, żeby na mnie nie patrzył. Jeśli ja go nie widzę, on też nie może mnie zauważyć.
- Nie chcę zrobić ci krzywdy...- wyszeptał, a ja zamknąłem oczy.
- Wszyscy chcą.
Usłyszałem jego westchnięcie i wyszedłem spod kołdry. Trzymałem ją na poziomie twarzy, żeby było widać tylko moje oczy, co chciałem na niego patrzeć.
- Nie cieszysz się, że mnie widzisz, prawda? - zapytał ze smutkiem w głosie.
- Nie przyjechałeś do mnie - odparłem cicho.
- Racja - pokiwał głową.- Ale cię szukałem. Jestem w Stanach rok i cały czas cię szukałem...
- Nie znalazłeś.
- T-teraz już tak - powiedział i zbliżył się do mnie, a ja jeszcze mocniej wtuliłem się w ścianę. Nie pozwalałem ludziom na cielesny kontakt. Wyjątkiem była Addie.
- Nie znalazłeś.
Widziałem, że był zraniony. Niech poczuje to co ja. Niech cierpi. Nie wiem, czy wyjdę z tego gówna, w którym siedziałem. Możliwe, że będę tkwić w zamknięciu do osranej śmierci. Niech on zobaczy, jak to jest być załamanym. Niech zobaczy, jak to jest być mną. Niech trochę pocierpi. Jeśli on odrzucał mnie, ja odrzucę jego.
- Posłuchaj mnie - powiedział, a ja postanowiłem mu nie przerywać.- Kocham cię, Kells. Nadal cholernie mocno cię kocham i nie przestałem przez te cztery lata ani na moment. Przyjechałem tutaj pracować, nie spodziewałem się, że spotkam cię... W takim miejscu. Nie wiem, dlaczego tu trafiłeś, ale...
- Nie wiesz? - zacząłem cicho, wychodząc spod kołdry.- Ja ci powiem. To twoja wina. To przez ciebie tu jestem. Nie przyjechałeś na lotnisko. Nie wybaczyłeś mi. Żadnego kontaktu. Kochałem cię i byłeś pierwszą osobą, na której mi zależało i kolejną, na której się zawiodłem.
- Byłem na lotnisku, ale się spóźniłem! - krzyknął, a ja odskoczyłem do tyłu z przerażeniem w swoich oczach. Nie lubiłem, gdy się na mnie krzyczało. Wstałem z łóżka i cofnąłem się do wolnej ściany. Widziałem spływający po mnie wzrok Vica i współczucie w jego oczach. Najpierw rani, a teraz żałuje. To nie tak miało być.
Vic
Gdy Kellin stanął pod ścianą, dopiero wtedy mogłem zobaczyć, jak bardzo był zmarnowany. Koszulka wisiała na nim jak na wieszaku, nogi były chude jak patyki, a on cały bledszy niż wcześniej, jeśli to w ogóle było możliwe. Zmienił się. Tylko jedna rzecz pozostała na swoim miejscu. Włosy. Może i były nieco dłuższe, ale nadal idealnie ułożone, bez żadnego niesfornego kosmyka. Nie miałem pojęcia, jakim sposobem on jeszcze żył. Czy tak chorobliwie chudzi i wymęczeni ludzie mieli w sobie wystarczająco dużo siły, żeby przeżyć? Kellin był kandydatem do trumny. Wyglądał jak żywy trup. A jednak, dla mnie nadal był idealny. Wiedziałem, że może z tego wyjść, jeśli tylko mnie do siebie dopuści. Na razie jednak się na to nie zanosiło.
- Przepraszam... - wyszeptałem.- Nie chciałem krzyknąć. I przepraszam za to, że nie zdążyłem i wszystko zniszczyłem.
- To nic nie da - powiedział cicho chłopak i otarł z oczu zbierające się tam łzy.- To nic nie da, rozumiesz? Przez ciebie mam spierdolone życie, przez ciebie tu jestem, to wszystko twoja wina! - krzyknął mi prosto w twarz, a mi momentalnie zrobiło się źle.- To przez ciebie ojciec mnie bił! To przez ciebie byłem zamknięty w domu! To przez ciebie chciałem się zabić, to wszystko to twoja kurewska wina! - zapłakał i osunął się po ścianie, po czym wybuchł głośnym płaczem. Nie chciałem widzieć go w takim stanie, ale wiedziałem, że nie da mi się pocieszyć.
- Nie wiedziałem, że...
- Wynocha! - krzyknął.
- Kells...
- WYNOCHA!
Po chwili do pokoju szybko weszła Addie, która musiała usłyszeć jego krzyki. Podeszła do niego i ukucnęła przed chłopakiem. Rozłożyła ręce, a on mocno ją przytulił. Najwyraźniej była jedyną osobą, której teraz ufał.
- Nie wiesz? - zacząłem cicho, wychodząc spod kołdry.- Ja ci powiem. To twoja wina. To przez ciebie tu jestem. Nie przyjechałeś na lotnisko. Nie wybaczyłeś mi. Żadnego kontaktu. Kochałem cię i byłeś pierwszą osobą, na której mi zależało i kolejną, na której się zawiodłem.
- Byłem na lotnisku, ale się spóźniłem! - krzyknął, a ja odskoczyłem do tyłu z przerażeniem w swoich oczach. Nie lubiłem, gdy się na mnie krzyczało. Wstałem z łóżka i cofnąłem się do wolnej ściany. Widziałem spływający po mnie wzrok Vica i współczucie w jego oczach. Najpierw rani, a teraz żałuje. To nie tak miało być.
Vic
Gdy Kellin stanął pod ścianą, dopiero wtedy mogłem zobaczyć, jak bardzo był zmarnowany. Koszulka wisiała na nim jak na wieszaku, nogi były chude jak patyki, a on cały bledszy niż wcześniej, jeśli to w ogóle było możliwe. Zmienił się. Tylko jedna rzecz pozostała na swoim miejscu. Włosy. Może i były nieco dłuższe, ale nadal idealnie ułożone, bez żadnego niesfornego kosmyka. Nie miałem pojęcia, jakim sposobem on jeszcze żył. Czy tak chorobliwie chudzi i wymęczeni ludzie mieli w sobie wystarczająco dużo siły, żeby przeżyć? Kellin był kandydatem do trumny. Wyglądał jak żywy trup. A jednak, dla mnie nadal był idealny. Wiedziałem, że może z tego wyjść, jeśli tylko mnie do siebie dopuści. Na razie jednak się na to nie zanosiło.
- Przepraszam... - wyszeptałem.- Nie chciałem krzyknąć. I przepraszam za to, że nie zdążyłem i wszystko zniszczyłem.
- To nic nie da - powiedział cicho chłopak i otarł z oczu zbierające się tam łzy.- To nic nie da, rozumiesz? Przez ciebie mam spierdolone życie, przez ciebie tu jestem, to wszystko twoja wina! - krzyknął mi prosto w twarz, a mi momentalnie zrobiło się źle.- To przez ciebie ojciec mnie bił! To przez ciebie byłem zamknięty w domu! To przez ciebie chciałem się zabić, to wszystko to twoja kurewska wina! - zapłakał i osunął się po ścianie, po czym wybuchł głośnym płaczem. Nie chciałem widzieć go w takim stanie, ale wiedziałem, że nie da mi się pocieszyć.
- Nie wiedziałem, że...
- Wynocha! - krzyknął.
- Kells...
- WYNOCHA!
Po chwili do pokoju szybko weszła Addie, która musiała usłyszeć jego krzyki. Podeszła do niego i ukucnęła przed chłopakiem. Rozłożyła ręce, a on mocno ją przytulił. Najwyraźniej była jedyną osobą, której teraz ufał.
- Cii, mały, nie płacz - wyszeptała, a Kellin powoli zaczął się uspokajać, zaciskając dłonie w pięści na jej plecach i chwytając przy tym jej bluzkę.- Zaraz zrobimy ci kawę i poczujesz się lepiej, może tak być?
Kellin pokiwał głową i otworzył oczy, przenosząc wzrok na mnie. Nienawidził mnie. Widziałem tow jego oczach. Po chwili zwróciła się do mnie Addie, która podniosła się z podłogi i stanęła przede mną.
- Nie wydaje mi się, że Kellin jest gotowy na badania - zaczęła.- Może wrócisz jutro, zaczniesz od innych pacjentów, a potem ewentualnie spróbujesz u Kellina?
- T-tak, ja...- spojrzałem na chłopaka, który patrzył pusto w jeden punkt na podłodze.- Ja wrócę jutro. Do zobaczenia.
Z tymi słowami wyszedłem z pokoju i chwyciłem się za głowę. Co ja najlepszego zrobiłem...
Następnego dnia postanowiłem zrobić jakieś zakupy, jako że muszę jakoś przetrwać w Wielkim Jabłku, a nie chcę wydawać wszystkiego w knajpach i fast foodach. Po drodze do biura naliczyłem aż siedem, co było chyba lekką przesadą, biorąc pod uwagę, że nie pracowałem aż tak daleko. Rano wstałem biegać. Wybrałem się do Central Parku, gdzie nawet o ósmej rano było pełno ludzi. Tak czy siak, biegałem godzinę, później wróciłem do domu i wziąłem prysznic. Następnie wsiadłem do samochodu i pojechałem do najbliższego supermarketu. Zamiast skupić się na zakupach, cały czas myślałem o Kellinie, który cierpiał. To było widać. Czy naprawdę to całe cierpienie było spowodowane przeze mnie? Cholera, przecież chłopak był wrakiem człowieka! Powinien być teraz na studiach, imprezować, korzystać z życia, a nie siedzieć w psychiatryku. Oczywiście wiedziałem, że to nie był jego wybór. Chciałbym dowiedzieć się, jak wyglądała jego przeszłość. Jak wyglądał związek z jego ojcem, oprócz tego, że trzymał go w zamknięciu i go bił? Czy on też spowodował to, że jego jedyny syn znajdował się w takim miejscu? Czy to była tylko i wyłącznie moja wina? Nie chciałem, żeby Kellin cierpiał. Kochałem go, po prostu spieprzyłem sprawę cztery lata temu. Gdybym ruszył się wcześniej, gdybym zdążył na lotnisko, wszystko wyglądałoby inaczej. Nie stracilibyśmy kontaktu. Nadal mogliśmy być razem. Teraz Kellin siedzi w psychiatryku, a ja stałem w sklepie, nie wiedząc co kupić. Wpadła na mnie jakaś kobieta, która na mnie nakrzyczała, że robię zator. Miała trochę racji. Wyrwałem się z rozmyślań i ruszyłem przed siebie, z koszykiem w ręce. Brałem podstawowe produkty, chleb, masło, ser, jakaś wędlina. Wziąłem też tortillę, żeby zrobić sobie na kolację taco. Każdy meksykański akcent się liczył. Gdy miałem już wszystko, skierowałem się do kasy. Telefon w mojej kieszeni zaczął dzwonić na cały sklep, a ja na początku go zignorowałem, bo wykładałem produkty na taśmę. W kocu melodia zaczęła mnie irytować i wyciągnąłem go w kieszeni. Kto dzwonił? Mój kochany młodszy braciszek. Odebrałem telefon i mruknąłem, dając znać, że słucham.
- I jak tam, po pierwszym dniu w Nowym Jorku? - zapytał, a ja ruszyłem się nieco do przodu, bo taśma zaczeła się przesuwać.
- Jestem szczęśliwy i załamany jednocześnie, wiesz...-westchnąłem po hiszpańsku.
- Gadaj.
- Poczekaj, jestem w sklepie. Zadzwonię, gdy ogarnę zakupy, dobra?
- Okej, czekam.
Gdy nadeszła moja kolej, zapłaciłem za zakupy i zapakowałem je do torby. Jako że obiecałem Mike'owi, że oddzwonię, wybrałem jego numer i powoli poszedłem w stronę parkingu.
- Teraz gadaj - usłyszałem jego głos.
- Tak więc, wczoraj miałem już pierwsze zlecenie. Niby w porządku, musiałem pojechać do psychiatryka, żeby porozmawiać z pacjentami.
- Do psychiatryka? O bracie.
- Też tak zareagowałem, ale stwierdziłem, cóż, to moja praca, muszę ją wykonać - wzruszyłem ramionami i otworzyłem drzwi samochodowe, gdy znalazłem się już przy aucie. Zakupy położyłem na tylnym siedzeniu, zapiąłem pasy i odpaliłem samochód jedną ręką, nadal słuchając Mike'a.
- No i co w tym psychiatryku? - zapytał z ciekawością w głosie.
- Najpierw poszedłem do alkoholików. Z nimi miło mi się rozmawiało - włączyłem tryb głośnomówiący i położyłem telefon na specjalnej półeczce, aby nadal rozmawiać z bratem, ale nie dać policjantom do zrozumienia, że skupiam się na konwersacji, a nie na drodze.- Potem taka jedna terapeutka zaprowadziła mnie do anorektyka, niedoszłego samobójcy i ogólnie załamanego młodego człowieka. I wtedy...- załamał mi się głos i zacisnąłem palce na kierownicy.
- Hej, coś się stało? - usłyszałem Mike'a i pokiwałem głową, nie myśląc o tym, że przecież nie może mnie zobaczyć. Ruszyłem z miejsca parkingowego i wjechałem na ulicę.
- Tak, Mikey - westchnąłem.- Stało się cholernie dużo.
- To mi nic nie mówi. Dalej, wyrzuć to z siebie.
- Znalazłem Kellina.
Usłyszałem głośne sapnięcie. Mike był zdziwiony. Może nawet szczęśliwy, ale przede wszystkim zaskoczony.
- Naprawdę? Cholera, Vic, pewnie się cieszysz! - powiedział wesoło i entuzjastycznie.- I on też pewnie się cieszy! Wow, tyle się nie widzieliście, pewnie od razu się do siebie przyssaliście, cholera, Vic, pewnie...
- To Kellin jest tym anorektykiem - przerwałem mu ostro, ale smutno zarazem.
- C-co?
- To co słyszałeś. Kellin trafił do psychiatryka. Mówi, że przeze mnie. I wiesz co? Zgodzę się z nim, bo spierdoliłem sprawę cztery lata temu. Gdyby nie to... On by się nie głodził, nie próbowałby popełnić samobójstwa. Dwa razy, Mike. Dwa razy próbował się zabić.
Po drugiej stronie słuchawki panowała cisza. Zatkało go. Wiedziałem, że tak było. Jednak komuś musiałem o tym wszystkim powiedzieć, a komu jak nie Mike'owi? Był moim młodszym bratem i najlepszym przyjacielem zarazem. Wiedział to, co miał wiedzieć.
- Nie chce mnie znać - powiedziałem cicho, stając na światłach. Położyłem głowę na kierownicę i zamknąłem oczy.- Boi się. Chciałem go dotknąć, odskoczył ode mnie jak poparzony. Tylko jego terapeutka może go uspokoić. Kurwa, Mike, pamiętam, jak to ja zawsze go uspokajałem, a teraz... Teraz nawet nie chce na mnie patrzeć.
Rozpadłem się na drobne kawałeczki. Wybuchłem. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy, których nie chciałem zatrzymywać, bo nie miałem powodu. Po chwili wyprostowałem się i gdy zapaliło się zielone światło, ruszyłem z miejsca. Nadal płakałem. Mogłem. Byłem słaby.
- Hej, braciszku...- odezwał się Mike.- Ja wiem, że teraz musi ci być trudno, ale pamiętaj, że Kellin jest teraz... Cóż... Wrażliwszy, delikatniejszy. Musisz podchodzić do niego kroczkami. Kiedyś pozwoli ci się do siebie zbliżyć, na pewno!
Otarłem łzy z policzków, ale szybko pojawiały się na nich nowe. Wjechałem w inną ulicę, która prowadziła do apartamentowca, w którym mieszkałem.
- K-kocham go - załkałem, wjeżdżając na podziemny parking.
- Wiem, Vic, wiem. I założę się, że on też cię kocha, tylko jego choroba wzięła w górę i powoli musi z niej wyjść, żeby znów zobaczyć tą miłość.
- Wiesz co, Mike?
- Hmm?
- To chyba najmądrzejsze słowa, jakie kiedykolwiek powiedziałeś.
Mike zaśmiał się wesoło, a ja zawtórowałem mu cicho, zmuszając się na lekki uśmiech.
- Trzymaj się. Zadzwoń do mnie, gdy coś będzie się działo.
- Na pewno. Kocham cię, młody.
- Też cię kocham, staruchu. Do usłyszenia.
Mike rozłączył się, a ja wjechałem na odpowiednie miejsce. Wziąłem zakupy, telefon i kluczyki, po czym wyszedłem z samochodu. Zamknąłem za sobą drzwi i udałem się w stronę wind. Dzisiaj będę musiał wrócić do kliniki, tak jak obiecałem Addie. Bałem się ponownego spotkania z Kellinem, jeśli w ogóle do takowego dojdzie. Tak jak powiedział Mike, będę musiał odzyskiwać go stopniowo. Nie mogłem naciskać. Nie, gdy był w tak złym stanie. Na początek będę musiał tez porozmawiać o nim z Addie, która wyglądała na osobę, której Kellin ufał i na pewno powiedział o swojej przeszłości. Chciałby załatwić to jak najszybciej, żeby zbliżyć się do Kellina. Nie mogłem zmarnować takiej okazji, gdy znalazłem go po czterech latach, nawet jeśli to był przypadek. Pojechałem na ostatnie piętro, gdzie znajdował się mój apartament, wszedłem do niego i rozpakowałem zakupy. Nie byłem specjalnie głodny, więc pewnie zjem coś dopiero pod wieczór. Spojrzałem na zegarek na nadgarstku. Dwunasta. Może powinienem pojechać do szpitala już teraz, żeby załatwić więcej spraw? Zebrałem się w sobie i wyszedłem z mieszkania. Długo w nim nie siedziałem. Gdy tylko znalazłem się na parkingu, wsiadłem do samochodu, z którego nawet nie wyciągałem teczki z wszystkimi dokumentami. Popędziłem do szpitala, znacznie przekraczając dozwoloną prędkość, gdy miałem taką możliwość. Pod szpitalem znalazłem się po pół godziny, bo przy takim ruchu nie byłem w stanie przyjechać wcześniej. Wszedłem do środka i od razu skierowałem się ku recepcji.
- Dzień dobry panie Fuentes - uśmiechnęła się kobieta za ladą, a ja odwzajemniłem uśmiech.- Kolejny dzień?
- Tak - skinąłem głową.- Jeden dzień nie starczy na wszystko, tym bardziej, gdy ma się pewne utrudnienia.
- Słyszałam o tym zamieszaniu z Kellinem - westchnęła.- Trudno mu, ale prędzej czy później może pozwoli panu do siebie dotrzeć.
- Miejmy nadzieję - mruknąłem.- Gdzie mogę znaleźć Addie?
- Pewnie w bufecie, drugie piętro. Tylko że może tam być z pacjentami, ale to chyba nie będzie problem, może on razu przeprowadzi pan jakąś ankietę.
- Może - uśmiechnąłem się do niej lekko.- Dziekuję.
Kobieta skinęła głową, a ja poszedłem na tył budynku, gdzie wiedziałem, że znajdowały się windy. Wsiadłem do jednej, która nie była używana i pojechałem na drugie piętro. Nie zajęło mi to dużo czasu. Po chwili szedłem już w stronę szklanych drzwi. Było widać przez nie wnętrze pomieszczenia. Moją uwagę przykuł jeden z widocznych stolików, przy którym siedziała Addie. Dziewczyna musiała być chyba przypisana Kellinowi, bo chłopak siedział obok niej, z dużym kubkiem w swoich drobnych dłoniach. No tak, pił tylko kawę, która zastępowała wszelkie inne pożywienie. Addie trzymała w dłoni widelec, na którym miała nabita marchewkę. Dobre podejście, lepiej próbować karmić go warzywami i owocami, a dopiero później czymś cięższym. Musi mieć poczucie, że jedząc zdrowe rzeczy też może być chudy, ale już nie chorobliwi. Addie próbowała zachęcić Kellina do zjedzenia warzywa, ale on cały czas kręcił głową i pił swoją kawę. Miał podkrążone i przekrwione oczy, jakby całą noc spędził na płaczu. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby tak było. Położyłem dłoń na klamce i bardzo długo opierałem się przed wejściem do środka. W końcu jednak zostałem zmuszony do naciśnięcia klamki, bo do bufetu chciała dostać się jakaś kobieta. Gdy tylko wszedłem do środka, spoczęło na mnie spojrzenie Addie, która uśmiechnęła się do mnie i zachęciła mnie ruchem dłoni, abym do niej podszedł. Nie chciałem znajdować się na razie blisko Kellina, nie po tym, co wydarzyło się wczoraj, ale nie mogłem stchórzyć. Powoli podszedłem do stolika i usiadłem na krześle, raczej bliżej Addie, aniżeli Kellina. Chłopak spojrzał na mnie tylko raz, dosłownie przez ułamek sekundy, aby potem zająć się swoją kawą.
- Witaj Vic, cieszę się, że udało ci się przyjechać tak szybko - powiedziała pogodnie dziewczyna, po czym odwróciła się do Kellina i uniosła widelec.- Nic a nic? Chociaż połowę, proszę cię, Kellin...
Chłopak pokręcił głową, a Addie z głośnym westchnieniem odłożyła widelec na pełny talerz. Znowu spojrzała na mnie i zmusiła się na lekki uśmiech.
- Właśnie próbujemy jeść, ale Kellin jak zwykle upiera się przy kawie. Jeśli nie będziesz jadł, zabronimy ci pić kawę - zwróciła się do niego, a on mocniej chwycił swój kucek, jakby go do siebie przytulał i nie chciał wypuścić ze swoich objęć.- Będziesz jeść?
Kellin pokręcił głową i mocniej chwycił kubek. Addie sięgnęła po niego dłonią, ale nie zabrała go.
- Zjedz chociaż połowę, albo zabiorę ci kubek.
- Nie jestem głodny - wyszeptał, kurczowo ściskając naczynie.
- Kellin, posłu...- przerwał jej krótki sygnał z telefonu, na którego dźwięk podniosła się z krzesła i spojrzała na mnie przepraszająco.- Jestem wzywana. Kellin, pan Fuentes, a raczej Vic, przeprowadzi z tobą krótką ankietę, co? Nie ruszajcie się stąd, powinnam niedługo wrócić.
Z tymi słowami wyszła z bufetu, a ja zostałem z Kellinem sam na sam. Chłopak odsunął się ode mnie najdalej jak tylko mógł, nadal kurczowo trzymając swój ubek, raz po raz upijając z niego łyk kawy.
- Ze śmietanką bez cukru? - zapytałem spokojnie, a on spojrzał na mnie i pokiwał głową.- Widzisz, pamiętam. Pamiętam wszystko, Kells.
Chłopak nadal się nie odzywał. Patrzył na moją twarz, pił swoją kawę i nawet nie słyszałem jak oddycha. Jego jasne oczy były wypalone, bez żadnego wyrazu, a do tego podpuchnięte i zmęczone. On cały wyglądał na wykończonego życiem.
- Dlaczego przestałeś jeść?- wyszeptałem, a on spojrzał z odrazą na talerz pozostawiony na stoliku przez Addie. Wypił swoją kawę do końca i odłożył kubek obok nietkniętego obiadu.- Dlaczego? - powtórzyłem.
- Bo gdy się denerwuję, nie jem - odparł cicho, prawie niedosłyszalnie.
- Czym się denerwujesz? Dlaczego się stresujesz?
- Bo... Bo...- załamał mu się głos i pochylił głowę, a po jego prostym nosie spłynęła pojedyncza łza.- Bo boję się, że nie dożyję jutra.
- Ale chciałeś popełnić samobójstwo, dlaczego teraz się boisz, a wtedy nie?
- Bo teraz ty się pojawiłeś.
Kellin pokiwał głową i otworzył oczy, przenosząc wzrok na mnie. Nienawidził mnie. Widziałem tow jego oczach. Po chwili zwróciła się do mnie Addie, która podniosła się z podłogi i stanęła przede mną.
- Nie wydaje mi się, że Kellin jest gotowy na badania - zaczęła.- Może wrócisz jutro, zaczniesz od innych pacjentów, a potem ewentualnie spróbujesz u Kellina?
- T-tak, ja...- spojrzałem na chłopaka, który patrzył pusto w jeden punkt na podłodze.- Ja wrócę jutro. Do zobaczenia.
Z tymi słowami wyszedłem z pokoju i chwyciłem się za głowę. Co ja najlepszego zrobiłem...
Następnego dnia postanowiłem zrobić jakieś zakupy, jako że muszę jakoś przetrwać w Wielkim Jabłku, a nie chcę wydawać wszystkiego w knajpach i fast foodach. Po drodze do biura naliczyłem aż siedem, co było chyba lekką przesadą, biorąc pod uwagę, że nie pracowałem aż tak daleko. Rano wstałem biegać. Wybrałem się do Central Parku, gdzie nawet o ósmej rano było pełno ludzi. Tak czy siak, biegałem godzinę, później wróciłem do domu i wziąłem prysznic. Następnie wsiadłem do samochodu i pojechałem do najbliższego supermarketu. Zamiast skupić się na zakupach, cały czas myślałem o Kellinie, który cierpiał. To było widać. Czy naprawdę to całe cierpienie było spowodowane przeze mnie? Cholera, przecież chłopak był wrakiem człowieka! Powinien być teraz na studiach, imprezować, korzystać z życia, a nie siedzieć w psychiatryku. Oczywiście wiedziałem, że to nie był jego wybór. Chciałbym dowiedzieć się, jak wyglądała jego przeszłość. Jak wyglądał związek z jego ojcem, oprócz tego, że trzymał go w zamknięciu i go bił? Czy on też spowodował to, że jego jedyny syn znajdował się w takim miejscu? Czy to była tylko i wyłącznie moja wina? Nie chciałem, żeby Kellin cierpiał. Kochałem go, po prostu spieprzyłem sprawę cztery lata temu. Gdybym ruszył się wcześniej, gdybym zdążył na lotnisko, wszystko wyglądałoby inaczej. Nie stracilibyśmy kontaktu. Nadal mogliśmy być razem. Teraz Kellin siedzi w psychiatryku, a ja stałem w sklepie, nie wiedząc co kupić. Wpadła na mnie jakaś kobieta, która na mnie nakrzyczała, że robię zator. Miała trochę racji. Wyrwałem się z rozmyślań i ruszyłem przed siebie, z koszykiem w ręce. Brałem podstawowe produkty, chleb, masło, ser, jakaś wędlina. Wziąłem też tortillę, żeby zrobić sobie na kolację taco. Każdy meksykański akcent się liczył. Gdy miałem już wszystko, skierowałem się do kasy. Telefon w mojej kieszeni zaczął dzwonić na cały sklep, a ja na początku go zignorowałem, bo wykładałem produkty na taśmę. W kocu melodia zaczęła mnie irytować i wyciągnąłem go w kieszeni. Kto dzwonił? Mój kochany młodszy braciszek. Odebrałem telefon i mruknąłem, dając znać, że słucham.
- I jak tam, po pierwszym dniu w Nowym Jorku? - zapytał, a ja ruszyłem się nieco do przodu, bo taśma zaczeła się przesuwać.
- Jestem szczęśliwy i załamany jednocześnie, wiesz...-westchnąłem po hiszpańsku.
- Gadaj.
- Poczekaj, jestem w sklepie. Zadzwonię, gdy ogarnę zakupy, dobra?
- Okej, czekam.
Gdy nadeszła moja kolej, zapłaciłem za zakupy i zapakowałem je do torby. Jako że obiecałem Mike'owi, że oddzwonię, wybrałem jego numer i powoli poszedłem w stronę parkingu.
- Teraz gadaj - usłyszałem jego głos.
- Tak więc, wczoraj miałem już pierwsze zlecenie. Niby w porządku, musiałem pojechać do psychiatryka, żeby porozmawiać z pacjentami.
- Do psychiatryka? O bracie.
- Też tak zareagowałem, ale stwierdziłem, cóż, to moja praca, muszę ją wykonać - wzruszyłem ramionami i otworzyłem drzwi samochodowe, gdy znalazłem się już przy aucie. Zakupy położyłem na tylnym siedzeniu, zapiąłem pasy i odpaliłem samochód jedną ręką, nadal słuchając Mike'a.
- No i co w tym psychiatryku? - zapytał z ciekawością w głosie.
- Najpierw poszedłem do alkoholików. Z nimi miło mi się rozmawiało - włączyłem tryb głośnomówiący i położyłem telefon na specjalnej półeczce, aby nadal rozmawiać z bratem, ale nie dać policjantom do zrozumienia, że skupiam się na konwersacji, a nie na drodze.- Potem taka jedna terapeutka zaprowadziła mnie do anorektyka, niedoszłego samobójcy i ogólnie załamanego młodego człowieka. I wtedy...- załamał mi się głos i zacisnąłem palce na kierownicy.
- Hej, coś się stało? - usłyszałem Mike'a i pokiwałem głową, nie myśląc o tym, że przecież nie może mnie zobaczyć. Ruszyłem z miejsca parkingowego i wjechałem na ulicę.
- Tak, Mikey - westchnąłem.- Stało się cholernie dużo.
- To mi nic nie mówi. Dalej, wyrzuć to z siebie.
- Znalazłem Kellina.
Usłyszałem głośne sapnięcie. Mike był zdziwiony. Może nawet szczęśliwy, ale przede wszystkim zaskoczony.
- Naprawdę? Cholera, Vic, pewnie się cieszysz! - powiedział wesoło i entuzjastycznie.- I on też pewnie się cieszy! Wow, tyle się nie widzieliście, pewnie od razu się do siebie przyssaliście, cholera, Vic, pewnie...
- To Kellin jest tym anorektykiem - przerwałem mu ostro, ale smutno zarazem.
- C-co?
- To co słyszałeś. Kellin trafił do psychiatryka. Mówi, że przeze mnie. I wiesz co? Zgodzę się z nim, bo spierdoliłem sprawę cztery lata temu. Gdyby nie to... On by się nie głodził, nie próbowałby popełnić samobójstwa. Dwa razy, Mike. Dwa razy próbował się zabić.
Po drugiej stronie słuchawki panowała cisza. Zatkało go. Wiedziałem, że tak było. Jednak komuś musiałem o tym wszystkim powiedzieć, a komu jak nie Mike'owi? Był moim młodszym bratem i najlepszym przyjacielem zarazem. Wiedział to, co miał wiedzieć.
- Nie chce mnie znać - powiedziałem cicho, stając na światłach. Położyłem głowę na kierownicę i zamknąłem oczy.- Boi się. Chciałem go dotknąć, odskoczył ode mnie jak poparzony. Tylko jego terapeutka może go uspokoić. Kurwa, Mike, pamiętam, jak to ja zawsze go uspokajałem, a teraz... Teraz nawet nie chce na mnie patrzeć.
Rozpadłem się na drobne kawałeczki. Wybuchłem. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy, których nie chciałem zatrzymywać, bo nie miałem powodu. Po chwili wyprostowałem się i gdy zapaliło się zielone światło, ruszyłem z miejsca. Nadal płakałem. Mogłem. Byłem słaby.
- Hej, braciszku...- odezwał się Mike.- Ja wiem, że teraz musi ci być trudno, ale pamiętaj, że Kellin jest teraz... Cóż... Wrażliwszy, delikatniejszy. Musisz podchodzić do niego kroczkami. Kiedyś pozwoli ci się do siebie zbliżyć, na pewno!
Otarłem łzy z policzków, ale szybko pojawiały się na nich nowe. Wjechałem w inną ulicę, która prowadziła do apartamentowca, w którym mieszkałem.
- K-kocham go - załkałem, wjeżdżając na podziemny parking.
- Wiem, Vic, wiem. I założę się, że on też cię kocha, tylko jego choroba wzięła w górę i powoli musi z niej wyjść, żeby znów zobaczyć tą miłość.
- Wiesz co, Mike?
- Hmm?
- To chyba najmądrzejsze słowa, jakie kiedykolwiek powiedziałeś.
Mike zaśmiał się wesoło, a ja zawtórowałem mu cicho, zmuszając się na lekki uśmiech.
- Trzymaj się. Zadzwoń do mnie, gdy coś będzie się działo.
- Na pewno. Kocham cię, młody.
- Też cię kocham, staruchu. Do usłyszenia.
Mike rozłączył się, a ja wjechałem na odpowiednie miejsce. Wziąłem zakupy, telefon i kluczyki, po czym wyszedłem z samochodu. Zamknąłem za sobą drzwi i udałem się w stronę wind. Dzisiaj będę musiał wrócić do kliniki, tak jak obiecałem Addie. Bałem się ponownego spotkania z Kellinem, jeśli w ogóle do takowego dojdzie. Tak jak powiedział Mike, będę musiał odzyskiwać go stopniowo. Nie mogłem naciskać. Nie, gdy był w tak złym stanie. Na początek będę musiał tez porozmawiać o nim z Addie, która wyglądała na osobę, której Kellin ufał i na pewno powiedział o swojej przeszłości. Chciałby załatwić to jak najszybciej, żeby zbliżyć się do Kellina. Nie mogłem zmarnować takiej okazji, gdy znalazłem go po czterech latach, nawet jeśli to był przypadek. Pojechałem na ostatnie piętro, gdzie znajdował się mój apartament, wszedłem do niego i rozpakowałem zakupy. Nie byłem specjalnie głodny, więc pewnie zjem coś dopiero pod wieczór. Spojrzałem na zegarek na nadgarstku. Dwunasta. Może powinienem pojechać do szpitala już teraz, żeby załatwić więcej spraw? Zebrałem się w sobie i wyszedłem z mieszkania. Długo w nim nie siedziałem. Gdy tylko znalazłem się na parkingu, wsiadłem do samochodu, z którego nawet nie wyciągałem teczki z wszystkimi dokumentami. Popędziłem do szpitala, znacznie przekraczając dozwoloną prędkość, gdy miałem taką możliwość. Pod szpitalem znalazłem się po pół godziny, bo przy takim ruchu nie byłem w stanie przyjechać wcześniej. Wszedłem do środka i od razu skierowałem się ku recepcji.
- Dzień dobry panie Fuentes - uśmiechnęła się kobieta za ladą, a ja odwzajemniłem uśmiech.- Kolejny dzień?
- Tak - skinąłem głową.- Jeden dzień nie starczy na wszystko, tym bardziej, gdy ma się pewne utrudnienia.
- Słyszałam o tym zamieszaniu z Kellinem - westchnęła.- Trudno mu, ale prędzej czy później może pozwoli panu do siebie dotrzeć.
- Miejmy nadzieję - mruknąłem.- Gdzie mogę znaleźć Addie?
- Pewnie w bufecie, drugie piętro. Tylko że może tam być z pacjentami, ale to chyba nie będzie problem, może on razu przeprowadzi pan jakąś ankietę.
- Może - uśmiechnąłem się do niej lekko.- Dziekuję.
Kobieta skinęła głową, a ja poszedłem na tył budynku, gdzie wiedziałem, że znajdowały się windy. Wsiadłem do jednej, która nie była używana i pojechałem na drugie piętro. Nie zajęło mi to dużo czasu. Po chwili szedłem już w stronę szklanych drzwi. Było widać przez nie wnętrze pomieszczenia. Moją uwagę przykuł jeden z widocznych stolików, przy którym siedziała Addie. Dziewczyna musiała być chyba przypisana Kellinowi, bo chłopak siedział obok niej, z dużym kubkiem w swoich drobnych dłoniach. No tak, pił tylko kawę, która zastępowała wszelkie inne pożywienie. Addie trzymała w dłoni widelec, na którym miała nabita marchewkę. Dobre podejście, lepiej próbować karmić go warzywami i owocami, a dopiero później czymś cięższym. Musi mieć poczucie, że jedząc zdrowe rzeczy też może być chudy, ale już nie chorobliwi. Addie próbowała zachęcić Kellina do zjedzenia warzywa, ale on cały czas kręcił głową i pił swoją kawę. Miał podkrążone i przekrwione oczy, jakby całą noc spędził na płaczu. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby tak było. Położyłem dłoń na klamce i bardzo długo opierałem się przed wejściem do środka. W końcu jednak zostałem zmuszony do naciśnięcia klamki, bo do bufetu chciała dostać się jakaś kobieta. Gdy tylko wszedłem do środka, spoczęło na mnie spojrzenie Addie, która uśmiechnęła się do mnie i zachęciła mnie ruchem dłoni, abym do niej podszedł. Nie chciałem znajdować się na razie blisko Kellina, nie po tym, co wydarzyło się wczoraj, ale nie mogłem stchórzyć. Powoli podszedłem do stolika i usiadłem na krześle, raczej bliżej Addie, aniżeli Kellina. Chłopak spojrzał na mnie tylko raz, dosłownie przez ułamek sekundy, aby potem zająć się swoją kawą.
- Witaj Vic, cieszę się, że udało ci się przyjechać tak szybko - powiedziała pogodnie dziewczyna, po czym odwróciła się do Kellina i uniosła widelec.- Nic a nic? Chociaż połowę, proszę cię, Kellin...
Chłopak pokręcił głową, a Addie z głośnym westchnieniem odłożyła widelec na pełny talerz. Znowu spojrzała na mnie i zmusiła się na lekki uśmiech.
- Właśnie próbujemy jeść, ale Kellin jak zwykle upiera się przy kawie. Jeśli nie będziesz jadł, zabronimy ci pić kawę - zwróciła się do niego, a on mocniej chwycił swój kucek, jakby go do siebie przytulał i nie chciał wypuścić ze swoich objęć.- Będziesz jeść?
Kellin pokręcił głową i mocniej chwycił kubek. Addie sięgnęła po niego dłonią, ale nie zabrała go.
- Zjedz chociaż połowę, albo zabiorę ci kubek.
- Nie jestem głodny - wyszeptał, kurczowo ściskając naczynie.
- Kellin, posłu...- przerwał jej krótki sygnał z telefonu, na którego dźwięk podniosła się z krzesła i spojrzała na mnie przepraszająco.- Jestem wzywana. Kellin, pan Fuentes, a raczej Vic, przeprowadzi z tobą krótką ankietę, co? Nie ruszajcie się stąd, powinnam niedługo wrócić.
Z tymi słowami wyszła z bufetu, a ja zostałem z Kellinem sam na sam. Chłopak odsunął się ode mnie najdalej jak tylko mógł, nadal kurczowo trzymając swój ubek, raz po raz upijając z niego łyk kawy.
- Ze śmietanką bez cukru? - zapytałem spokojnie, a on spojrzał na mnie i pokiwał głową.- Widzisz, pamiętam. Pamiętam wszystko, Kells.
Chłopak nadal się nie odzywał. Patrzył na moją twarz, pił swoją kawę i nawet nie słyszałem jak oddycha. Jego jasne oczy były wypalone, bez żadnego wyrazu, a do tego podpuchnięte i zmęczone. On cały wyglądał na wykończonego życiem.
- Dlaczego przestałeś jeść?- wyszeptałem, a on spojrzał z odrazą na talerz pozostawiony na stoliku przez Addie. Wypił swoją kawę do końca i odłożył kubek obok nietkniętego obiadu.- Dlaczego? - powtórzyłem.
- Bo gdy się denerwuję, nie jem - odparł cicho, prawie niedosłyszalnie.
- Czym się denerwujesz? Dlaczego się stresujesz?
- Bo... Bo...- załamał mu się głos i pochylił głowę, a po jego prostym nosie spłynęła pojedyncza łza.- Bo boję się, że nie dożyję jutra.
- Ale chciałeś popełnić samobójstwo, dlaczego teraz się boisz, a wtedy nie?
- Bo teraz ty się pojawiłeś.
Moje feelsy ;-;
OdpowiedzUsuńChyba umarłam
Olson.
Nie poryczalam sie jak sie rozstali ani jak go znalazl, ale teraz rycze. I hate youuuuu.
OdpowiedzUsuńKellin jako skrzywdzony anorektyk.. Chyba mam cos z glowa, bo moglam bez problemu wyobrazic sobie ich w tym szpitalu.
Ech, czekam na nastepny. Niech ci rodzice dzisiaj tez odlacza neta^^
Lynn
matko boska.
OdpowiedzUsuńto jest piękne
tak bardzo piękne.
tylko, ten Kells anorektyk to tak dziwnie.
ale piękne, płaczę.
Dżogurt, królowa Kellica!
To jest takie piękne, że płaczę;_;/Unniquer
OdpowiedzUsuńJejkuuuuuu... ;(((((( tylko tyle potrafię napisać...
OdpowiedzUsuńryczing jak nigdy wcześniej, jezu, Dżogurcie czo Ty robisz z moją głową? <3
OdpowiedzUsuńJEZU NIE. TO JEST ZA DUŻO NA MOJE SIŁY. BIEDNY KELLIN ;-; TAK BARDZO MI GO SZKODA :C I VICA TEŻ :C BĘDĘ PŁAKAĆ, WPADNĘ W DEPRESJĘ I UMRĘ. ZOBACZYSZ. PRZEZ CIEBIE. ZA BARDZO SIĘ WCZUŁAM W TO WSZYSTKO I TEN SEQUEL BOLI MOJE SERCE :C ~MISIA
OdpowiedzUsuńTa końcówka awww <3
OdpowiedzUsuńomg omg ! twoje ff jest takie emocjonalne, przeżywam ! ;D jestem twoim faneem ;)
OdpowiedzUsuńJejkuu, płakałam, gdy Vic płakał ;___; Koncówka daje taką nadzieję, kurcze, nie mam pojęcia, jak to dalej będzie. Dżogurt, jesteś mistrzem :3 //@blush244
OdpowiedzUsuńJa rycze dosłownie CAŁY czas ;,,_,,;
OdpowiedzUsuńKurwa.
OdpowiedzUsuńKurwa kurwa.
Kurwakurwakurwa.
Dajesz kolejny, bo umrę. Zginę na miejscu.
Kells, coś ty ze sobą zrobił?
Ja pierdole.
Dawaj następny, plyz no.
Kurwa.
OdpowiedzUsuńKurwa kurwa.
Kurwakurwakurwa.
Dajesz kolejny, bo umrę. Zginę na miejscu.
Kells, coś ty ze sobą zrobił?
Ja pierdole.
Dawaj następny, plyz no.
Genialne! <33
OdpowiedzUsuńUmarłam kurwa. ;____;
OdpowiedzUsuńtak bardzo piękne wszystko...
Vic i jego rozmowa z Mikem, Kells w psychiatryku...
geezu, umieram ;_____;
tak bardzo uzależniłam się od tego opowiadania...
Dżogurt, co Ty ze mną robisz?
@NoOtherHope
Dawaj dalej, kochana <3
OdpowiedzUsuńOH MIKE WRESZCIE POWIEDZIAŁ COŚ MĄDREGO, ZAJEBISTY MŁODSZY BRAT <3
OdpowiedzUsuńA KELLIN UH, OBY BYŁO Z NIM LEPIEJ !!!
@l0stnimistake
kocham cię <3 pisz dalej *o*
OdpowiedzUsuńKocham Cieeeeeeeeeeeeeee <3
OdpowiedzUsuńMam pytanko c:
Skąd Ty bierzesz na to wszystko pomysły? :3
skąd biorę pomysły? hmm... to samo przychodzi. zaczynam pisać i wymyślam coś na poczekaniu. czasami mam też inne pomysły, o których pamiętam i umieszczam je w dalszych rozdziałach. taka sytuacja.
Usuń