Jak zwykle proszę o dużo komentarzy :) Dziękuję za to, że jesteście.
_____________________
Patrzyłem na walizkę leżącą na środku sypialni i cicho pociągałem nosem. Targały mną różne emocje. Na moich ramionach siedziały dwie małe laleczki, które szeptały mi do uszu, co powinienem zrobić. Ich zdania znacznie się od siebie różniły i obie sobie zaprzeczały.
Jedna z nich była zupełnie jasna i martwiła się o moją przyszłość w tym miejscu. Chciała, abym ratował swoją skórę i w nic się nie wpakował. W kółko powtarzała, że Vic to zły człowiek i nie powinienem już się mu narażać. Będzie bezpieczniej, jeśli stąd odejdę i już nigdy nie wrócę. Tylko gdzie bym poszedł? U Jenny nie ma miejsca, chyba że na kanapie (nie miałem zamiaru być tam piątym kołem u wozu), a nie chciałem wracać do San Diego, bo zależało mi na studiach.
Druga istotka namawiała mnie, abym dał Vicowi kolejną szansę. Przecież się kochamy, więc dlaczego ma nie wyjść? Znajdzie inną pracę, wszystko wróci do normy i będziemy wieść spokojne życie. Sam sobie nie poradzę, mam za mało pieniędzy, a Vic ma ich całkiem sporo... Nie, tu nie chodzi o pieniądze. Chodzi o uczucie i wiarę w drugiego człowieka, do którego żywi się głębsze uczucia.
Ale ja sam nie wiedziałem, czy nadal go kocham. Po tym co mi zrobił, nie potrafiłem na niego spojrzeć, mimo że żyliśmy pod jednym dachem, bo nadal nie potrafiłem stąd uciec. Vic widział, jak siedziałem z zimnym okładem na twarzy, jak bandażuję sobie żebra oraz piszczele. Widział, jak krzywię się przy każdym gwałtowniejszym ruchu i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to on doprowadził mnie do takiego stanu. Nawet tego nie komentował. Po prostu obdarzał mnie przelotnym spojrzeniem, a gdy gdziekolwiek wychodziłem, od razu pytał, gdzie idę.
Nie chciał, abym od niego odchodził. Od tamtej pory mnie nie uderzył. Tak naprawdę nie zrobił zupełnie nic.
Spał na kanapie i nawet się ze mną nie kłócił kogo teraz kolej. Wydaje mi się, że wiedział o swojej winie, ale zgrywał zimnego maczo, który nie chciał się do niej przyznać. Za dużo razy mnie przepraszał i za każdym razem łamał dawane mi obietnice. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Przestał już się starać.
Mimo to nie potrafiłem odejść. Coś mnie tu trzymało. Ktoś nadal mnie tu trzymał.
Westchnąłem ciężko i wstałem z łóżka, otrzepując się ze swoich myśli, aby chociaż na chwilę odpocząć. Nawet nie mogłem się upić, bo trafię do szpitala i może być po mnie. A może to i lepiej...
Jezusie najsłodszy, nie. Kellin, jebło ci na mózg.
Zamknąłem walizkę i podniosłem ją, aby schować ją do szafy, gdzie było jej miejsce. Przesunąłem drzwi i już chciałem wkładać torbę do środka, gdy drzwi do pokoju otworzyły się i stanął w nich Vic. Drgnąłem, wpychając walizkę do szafy i szybko ją zamykając.
- Co chciałeś zrobić? - zapytał, a ja kuśtykając podszedłem do drzwi i chciałem wyminąć stojącego w nich chłopaka, który złapał mnie za ramię i zmusił do pozostania w sypialni.- Gdzieś się wybierasz?
- Nie rób mi nic, proszę – wydukałem cicho, czując, jak zaczynają piec mnie oczy.
Cholernie się go bałem, więc nie chciałem przebywać z nim w jednym pomieszczeniu. Vic to wyczuł, bo jego twarz złagodniała. Znów chciał mnie do siebie przekonać, że wcale nie jest tyranem i tak naprawdę mocno mnie kocha. Niestety ja widziałem coraz ciemniejszą przyszłość dla naszego związku, nawet jeśli teraz zgrywał idealnego chłopaka.
- Nic ci nie zrobię, Kells – odparł spokojnie, obejmując mnie w pasie i przytulając do siebie. Syknąłem nieco, bo naparł na moje żebra, które miałem strasznie obite i zielone siniaki dawały tego dowód.- Przepraszam.
Skinąłem lekko głową i tylko gdy mnie puścił, odsunąłem się od niego. Chciałem zachować dystans, bo nadal nie potrafiłem mu zaufać. Stracił tak wiele, a teraz ponownie stara się to odzyskać. Będzie mu cholernie trudno, bo nie miałem zamiaru iść mu na rękę. Już za dużo razy mu wybaczałem od tak, bo zrobił ładne oczka. Popełniłem wiele błędów. Nadal go kocham, ale to już nie to samo co kiedyś.
- Nie chcę, żeby tak było – powiedział poważnie.- Chcę to naprawić, a nie niszczyć. Dlatego też zabieram cię gdzieś ze sobą.
- Jeśli to jakieś ćpuńskie schadzki, to podziękuję... - szepnąłem, odwracając od niego wzrok.
- Nie, Kells, nie. Taka mała impreza. Będzie niewiele osób, to po prostu kameralne przyjęcie, w ścisłym gronie. Chcę cię przedstawić moim kumplom, nawet jeśli wiele spraw im spieprzyłeś.
Swoimi słowami w ogóle mnie nie zachęcał. Nie chciałem wkręcać się w to towarzystwo co on, bo widziałem, do czego go doprowadziło. Miałem trochę oleju w głowie i wiedziałem, kiedy go wykorzystywać, nawet jeśli nie robiłem tego zawsze i popełniałem wiele błędów w swoim życiu. Na pewno mniej niż Vic.
- Kells... - Chwycił moje dłonie i odwrócił mnie w swoją stronę, abym na niego spojrzał, co niechętnie zrobiłem.- Proszę. Chodź ze mną. Nic ci się nie stanie. Kellin, spójrz na mnie. Kocham cię – szepnął i naparł swoimi ustami na moje.
Nie chciałem go całować. Cieszyłem się, że chciał to w jakiś sposób naprawić, ale ja sam nie byłem na to gotowy. Zostawił mnie konającego na podłodze, do cholery jasnej, mam o tym od tak zapomnieć?
Po chwili zdał sobie sprawę, że nie chcę się z nim całować i oderwał swoje usta od moich. Potem po prostu pocałował mnie w czoło i spojrzał na mnie błagalnie. Chyba nie potrafiłem być aż tak uparty w stosunku do tego człowieka.
- W porządku, pójdę – westchnąłem, a Vic wyszczerzył się do mnie i dał mi jeszcze jednego buziaka.- Ale masz być grzeczny i nic ma mi się nie stać.
- Nie masz się czego bać, skarbie.
Podjechaliśmy pod dużą willę pomalowaną na beżowy kolor, z ogromną fontanną przed wejściem jak do zamku i milionem idealnie przystrzyżonych iglaków, na których osiadł śnieg. Dom był ogromny, jeszcze większy niż posiadłość Fuentesów w San Diego. Ci ludzie muszą naprawdę sporo zarabiać na tych narkotykach i do tego jeszcze obnoszą się tym w taki sposób. Jaki diler zamieszkałby w takim domu, który od razu pokazuje jego zamożność? Skarbówka się tym nie interesuje?
- Idziemy, Kells – odezwał się Vic, a ja ocknąłem się z transu i otworzyłem drzwi.
Poprawiłem czapkę na głowie i poczułem, jak Vic chwyta moje biodra od tyłu i zaczyna prowadzić mnie do przodu. Nasze tempo nie było zbyt szybkie, bo nadal byłem obolały i zabandażowany oraz nieco kuśtykałem, ale w końcu dotarliśmy do drzwi wejściowych. Nawet nie musieliśmy pukać, bo ktoś od razu do nas przyszedł, a był to ten sam mężczyzna z brodą, który wtedy został postrzelony w ramię. Przez jego koszulkę z krótkim rękawem mogłem zauważyć bandaż na lewym bicepsie. Zerknąłem na niego tylko na chwilę, aby nie zwracać na siebie uwagi. Nie chciałem, aby ktoś wiedział, że wiem, co się tutaj dzieje.
- No i kto się pojawił.- Mężczyzna uśmiechnął się do Vica i wpuścił nas do środka, gdzie ściągnęliśmy z siebie kurtki.- To twój chłopak? - zapytał, lustrując mnie wzrokiem i dłużej zatrzymując się na moich małych ranach na twarzy, takich jak rozcięta warga czy lekko uszkodzony łuk brwiowy. Nie chciałem, aby patrzył na mnie w ten sposób.
- Tak – odparł Vic, obejmując mnie w pasie, przez co drgnąłem, a Jeremy uniósł brew.- Kellin, to Jeremy, Jeremy, Kellin.
Uścisnęliśmy sobie dłonie, co było trochę niezręczne, bo panowała niekomfortowa atmosfera. Jeremy'emu chyba coś nie pasowało, ale nie mówił tego na głos. Zamiast tego zaprowadził nas do obszernego salonu, gdzie zrobiono sporo miejsca poprzez odsunięcie kanap i foteli pod ściany. Nie wydawało mi się, żeby to było „kameralne przyjęcie”, jak to powiedział Vic. Już teraz było tu chyba z piętnaście osób i podejrzewałem, że przyjdzie jeszcze więcej. Rozejrzałem się niepewnie i chwyciłem Vica za koszulkę, aby zwrócić na siebie uwagę. Chłopak nachylił się nade mną i zanurzył twarz w moje włosy, całując przy tym czubek mojej głowy.
- Hmm? - mruknął.
- Nie chcę tu być, Vic – szepnąłem, patrząc na grupkę jakichś mężczyzn, którzy palili trawę w kącie.
- Baw się, Kells. Poznaj ludzi. Zapal. Baw się, Kells! - zaśmiał się, po czym pocałował mnie w policzek i zostawił mnie samego.
Cholera. Co miałem teraz zrobić? Muzyka stawała się coraz głośniejsza, a do salonu wchodziło coraz więcej osób. Sporo z nich obijało się o mnie ramionami, bo stałem im na przejściu i nie wiedziałem co ze sobą zrobić. W końcu zrobiło się tu tak duszno, że postanowiłem pójść gdzieś, gdzie będzie spokojniej. Wyszedłem na korytarz i odnalazłem łazienkę, do której pokuśtykałem. Była wolna, więc szybko, w granicach własnych możliwości, wszedłem do środka i zakluczyłem za sobą drzwi. Oparłem się rękoma o umywalkę i spojrzałem na swoją zmęczoną twarz odbijającą się w lustrze. Wory pod oczami, rozcięta warga i łuk brwiowy, na co nie zasługiwałem. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Iść tam i po prostu trochę się zabawić? Powinienem zachować resztki rozumu. Po prostu pokręcę się tutaj, będę mieć oko na Vica i czas jakoś zleci. Byle jak najszybciej.
Gdy odetchnąłem, postanowiłem wyjść z łazienki. Jak tylko otworzyłem drzwi, z impaktem uderzyła we mnie głośna muzyka, duchota i nieco dymu. Czy tutaj naprawdę wszyscy jarają? Czy ci ludzie nie potrafią bawić się inaczej? Byłem żywym przykładem, że można bawić się bez alkoholu i innych udziwnień.
Uważnie stawiałem kroki, omijając pijanych już ludzi, którzy i tak często się o mnie obijali, przez co krzywiłem się z bólu. Przyjście tutaj było bardzo złym pomysłem, tym bardziej w moim obecnym stanie. Moje żebra tego nie wytrzymają, piszczele również. Postanowiłem znaleźć jakieś miejsce do siedzenia, aby dać odpocząć moich biednym kościom. Miałem szczęście, bo zobaczyłem, jak na jednej z kanap siedzi Vic z jakimiś kolesiami, których nie znałem. Mimo że na początku miałem pewne wątpliwości, zdecydowałem tam usiąść. Nikogo innego nie znałem. Podszedłem do kanapy i usiadłem obok Vica, który trzymał szklankę z bursztynowym trunkiem.
- Kellin! - ucieszył się, gdy zauważył, że tu jestem, po czym dał mi szybkiego buziaka. Czułem alkohol na ustach, więc skrzywiłem się i dyskretnie wytarłem usta palcami.- Panowie, to mój chłopak Kellin.
Nieznajomi przyjaźnie do mnie pomachali, na co odpowiedziałem tym samym. Nie chciałem nawiązywać tutaj żadnych nowych znajomości, bo nie wiem, jak po tym wszystkim skończę. Mimo to wyglądali na przyjaznych, a i nawet trzeźwych. To z Victorem było coś nie tak. Po prostu schlał się w trzy dupy. Do tego miał przekrwione oczy i śmierdział trawą. Bałem się, że to nie była tylko marihuana, ale coś cięższego. Połączenie narkotyków z alkoholem nie może być dobrym pomysłem.
- Kellin, masz, napij się – zaśmiał się Vic, wręczając mi swoją szklankę, którą od razu odłożyłem na bok.- Kelliś, dlaczego nie wypiłeś?
- Bo mam cukrzycę, idioto – mruknąłem, ale chłopak tylko zachichotał i wstał z kanapy.
Patrzyłem, jak odchodzi w stronę barku, gdzie zaczął przygotowywać dla siebie kolejnego drinka, rozlewając przy tym sporo alkoholu. Był w bardzo żałosnym stanie, aż odechciewało mi się na niego patrzeć. Będę jednak musiał go stąd wyciągnąć, bo ja nie chciałem tutaj siedzieć, a on sam z siebie nie zaproponuje opuszczenia tego miejsca. Musiałem być mózgiem całej tej nocnej eskapady, myśleć za nas dwóch. Głowa Vica zupełnie się wyłączyła.
- Zgarnij go niedługo, Kellin - odezwał się jeden z mężczyzn, którego imienia nie znałem i nie chciałem poznawać.- Niedługo będzie jeszcze bardziej sponiewierany niż teraz, jeśli to w ogóle możliwe.
- Prawdopodobnie nie dam rady go przekonać, żebyśmy stąd wyszli – stwierdziłem, a nieznajomy spojrzał na mnie ze współczuciem.
Patrzyłem chwilę na Vica, jak wypijał swoje drinki przy barze, aby od razu zrobić sobie kolejnego. Widziałem, jak podchodzi do niego jakiś chłopak i wręcza mu saszetkę z białym proszkiem. Przybili sobie piątkę, Vic dopił drinka, po czym udał się w jeden z bocznych korytarzy. Nie mogłem zostawić go samego, bo zrobi jakieś głupstwo i będę mieć go na sumieniu. Dlatego też podniosłem się z kanapy i kulejąc poszedłem za nim. Na korytarzu zobaczyłem zamykające się drzwi, więc od razu tam ruszyłem. Otworzyłem drzwi i zajrzałem do środka. Zobaczyłem Vica, który siedział na podłodze i przygotowywał się do wciągnięcia tego świństwa.
- Czy ty się kurwa dobrze czujesz?! - krzyknąłem, przez co zwrócił na mnie uwagę.
- Zamknij się i wypierdalaj! - wrzasnął jeszcze głośniej, a ja zacisnąłem zęby.
- Oddaj mi kluczyki od samochodu.
Vic sięgnął do swojej kieszeni, z której wyciągnął kluczyki i rzucił je w moją stronę. Cisnął nimi tak mocno, że jeden z nich przeciął skórę na wewnętrznej stronie mojej dłoni. Pierdolony idiota. Jeśli wybrał sobie takie życie, w porządku. Nie będę mu przeszkadzał. Już mnie nigdy nie zobaczy.
Wściekły wyszedłem z łazienki i od razu udałem się w stronę wyjścia z willi. Na korytarzu założyłem swoją kurtkę i czapkę, po czym wyszedłem z budynku. Było zimno, w końcu to środek nocy, a moje usta opuszczała para. Dotarłem do samochodu, do którego wsiadłem i odpaliłem silnik. Od razu włączyłem ogrzewanie, bo musiałem nieco się ogrzać. Jakby moja wściekłość wystarczająco nie rozpalała mnie do czerwoności...
Mocno zaciskałem dłonie na kółku, nie zwracając uwagę na ból spowodowany przecięciem skóry. Miałem zakrwawioną dłoń, ale się tym nie przejmowałem. Chciałem jak najszybciej dotrzeć do domu, spakować się i wszystko za sobą zostawić. Miałem dosyć.
W pewnym momencie nawet zacząłem płakać. Byłem bezsilny. Myślałem, że ten związek to będzie coś pięknego i nie będę musiał podejmować tylu poważnych decyzji. Najwyraźniej się myliłem. Było zbyt pięknie, aby to działo się naprawdę.
Wjechałem na parking i szybko wysiadłem z samochodu. Chciałem załatwić to jak najprędzej. Mijałem zbyt wiele miejsc, które kojarzyły mi się z czymś pięknym, ale wiedziałem, że już nigdy tego nie doznam. Pozostaną mi tylko wspomnienia, których i tak się pozbędę...
Drżącymi dłońmi otworzyłem drzwi mieszkania. Czekała tu na mnie głucha cisza, tego zresztą oczekiwałem. Zrzuciłem z siebie kurtkę i ściągnąłem buty, po czym od razu udałem się do łazienki, aby ogarnąć syf na ręce. Umyłem ją i zabandażowałem.
Następnie znalazłem się w sypialni i pakowałem rzeczy do walizki. Tym razem długo się nie zastanawiałem. Wiedziałem, czego chcę. Chciałem spokoju, chciałem wolności i swobody. Tutaj nie mogłem tego zaznać. Zapakowałem wszystkie swoje rzeczy, nie zostawiając nawet ani jednej skarpetki. Wziąłem wszystkie ubrania, prace na studia, laptopa, leki, kosmetyki – wszystko. Jeśli Vic w jakiś sposób zdoła dotrzeć do domu, zapewne się zdziwi. Trudno. Trzeba było myśleć szybciej.
Teraz zacząłem zastanawiać się, gdzie pójdę. Chyba nie pozostawało mi nic innego, jak zadzwonić do Jenny. Nie mogłem zostać u kumpli ze studiów, bo mieszkali albo w akademiku, albo w tak ciasnych kawalerkach, że nie zdołałbym się tam nawet obrócić. Na razie będę musiał pomęczyć Jennę, a potem coś wymyślę.
Wyciągnąłem telefon z kieszeni i wybrałem numer dziewczyny. Miałem nadzieję, że nie zdenerwuję jej dzwonieniem po nocach, ale musiała to zrozumieć.
- H-halo? - Usłyszałem jej zaspany głos.
- Jezu, Jenna, przepraszam, że dzwonię tak późno, ale to cholernie ważne...
- O co chodzi, Kell?
- Mógłbym zostać u ciebie na trochę? Ja i Vic tak jakby... Skończyłem to.
- Ojej, Kellin, pewnie. Przyjeżdżaj, będę na ciebie czekać.
- Dziękuję.
Rozłączyłem się i zrobiłem jeszcze jeden obchód mieszkania, aby upewnić się, że wszystko wziąłem. Następnie wróciłem po walizkę do sypialni i wróciłem na korytarz, gdzie ubrałem kurtkę i buty. Już chciałem wychodzić, gdy zatrzymał mnie dźwięk mojego telefonu. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na wyświetlacz. Nie znałem tego numeru. To jakieś żarty pijanych licealistów? Mimo to postanowiłem odebrać.
- Kellin Quinn? - odezwał się męski głos w słuchawce, a ja rozchyliłem nieco wargi.
- T-tak... - odparłem niepewnie.
Słuchałem niskiego głosu nieznanego mężczyzny, a z każdym jego słowem, zaczynały mięknąć mi kolana. Zrobiło mi się gorąco i nie chciałem uwierzyć w to, co usłyszałem. Na końcu podziękowałem mu i rozłączyłem się. Drżącymi palcami wybrałem numer Jenny.
- Coś się stało? - zapytała, gdy odebrała połączenie.
- Jednak do ciebie nie przyjadę, przepraszam za zamieszanie.
- Dlaczego?
- Muszę jechać na komisariat policji. Vic został zatrzymany.
Jedna z nich była zupełnie jasna i martwiła się o moją przyszłość w tym miejscu. Chciała, abym ratował swoją skórę i w nic się nie wpakował. W kółko powtarzała, że Vic to zły człowiek i nie powinienem już się mu narażać. Będzie bezpieczniej, jeśli stąd odejdę i już nigdy nie wrócę. Tylko gdzie bym poszedł? U Jenny nie ma miejsca, chyba że na kanapie (nie miałem zamiaru być tam piątym kołem u wozu), a nie chciałem wracać do San Diego, bo zależało mi na studiach.
Druga istotka namawiała mnie, abym dał Vicowi kolejną szansę. Przecież się kochamy, więc dlaczego ma nie wyjść? Znajdzie inną pracę, wszystko wróci do normy i będziemy wieść spokojne życie. Sam sobie nie poradzę, mam za mało pieniędzy, a Vic ma ich całkiem sporo... Nie, tu nie chodzi o pieniądze. Chodzi o uczucie i wiarę w drugiego człowieka, do którego żywi się głębsze uczucia.
Ale ja sam nie wiedziałem, czy nadal go kocham. Po tym co mi zrobił, nie potrafiłem na niego spojrzeć, mimo że żyliśmy pod jednym dachem, bo nadal nie potrafiłem stąd uciec. Vic widział, jak siedziałem z zimnym okładem na twarzy, jak bandażuję sobie żebra oraz piszczele. Widział, jak krzywię się przy każdym gwałtowniejszym ruchu i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to on doprowadził mnie do takiego stanu. Nawet tego nie komentował. Po prostu obdarzał mnie przelotnym spojrzeniem, a gdy gdziekolwiek wychodziłem, od razu pytał, gdzie idę.
Nie chciał, abym od niego odchodził. Od tamtej pory mnie nie uderzył. Tak naprawdę nie zrobił zupełnie nic.
Spał na kanapie i nawet się ze mną nie kłócił kogo teraz kolej. Wydaje mi się, że wiedział o swojej winie, ale zgrywał zimnego maczo, który nie chciał się do niej przyznać. Za dużo razy mnie przepraszał i za każdym razem łamał dawane mi obietnice. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Przestał już się starać.
Mimo to nie potrafiłem odejść. Coś mnie tu trzymało. Ktoś nadal mnie tu trzymał.
Westchnąłem ciężko i wstałem z łóżka, otrzepując się ze swoich myśli, aby chociaż na chwilę odpocząć. Nawet nie mogłem się upić, bo trafię do szpitala i może być po mnie. A może to i lepiej...
Jezusie najsłodszy, nie. Kellin, jebło ci na mózg.
Zamknąłem walizkę i podniosłem ją, aby schować ją do szafy, gdzie było jej miejsce. Przesunąłem drzwi i już chciałem wkładać torbę do środka, gdy drzwi do pokoju otworzyły się i stanął w nich Vic. Drgnąłem, wpychając walizkę do szafy i szybko ją zamykając.
- Co chciałeś zrobić? - zapytał, a ja kuśtykając podszedłem do drzwi i chciałem wyminąć stojącego w nich chłopaka, który złapał mnie za ramię i zmusił do pozostania w sypialni.- Gdzieś się wybierasz?
- Nie rób mi nic, proszę – wydukałem cicho, czując, jak zaczynają piec mnie oczy.
Cholernie się go bałem, więc nie chciałem przebywać z nim w jednym pomieszczeniu. Vic to wyczuł, bo jego twarz złagodniała. Znów chciał mnie do siebie przekonać, że wcale nie jest tyranem i tak naprawdę mocno mnie kocha. Niestety ja widziałem coraz ciemniejszą przyszłość dla naszego związku, nawet jeśli teraz zgrywał idealnego chłopaka.
- Nic ci nie zrobię, Kells – odparł spokojnie, obejmując mnie w pasie i przytulając do siebie. Syknąłem nieco, bo naparł na moje żebra, które miałem strasznie obite i zielone siniaki dawały tego dowód.- Przepraszam.
Skinąłem lekko głową i tylko gdy mnie puścił, odsunąłem się od niego. Chciałem zachować dystans, bo nadal nie potrafiłem mu zaufać. Stracił tak wiele, a teraz ponownie stara się to odzyskać. Będzie mu cholernie trudno, bo nie miałem zamiaru iść mu na rękę. Już za dużo razy mu wybaczałem od tak, bo zrobił ładne oczka. Popełniłem wiele błędów. Nadal go kocham, ale to już nie to samo co kiedyś.
- Nie chcę, żeby tak było – powiedział poważnie.- Chcę to naprawić, a nie niszczyć. Dlatego też zabieram cię gdzieś ze sobą.
- Jeśli to jakieś ćpuńskie schadzki, to podziękuję... - szepnąłem, odwracając od niego wzrok.
- Nie, Kells, nie. Taka mała impreza. Będzie niewiele osób, to po prostu kameralne przyjęcie, w ścisłym gronie. Chcę cię przedstawić moim kumplom, nawet jeśli wiele spraw im spieprzyłeś.
Swoimi słowami w ogóle mnie nie zachęcał. Nie chciałem wkręcać się w to towarzystwo co on, bo widziałem, do czego go doprowadziło. Miałem trochę oleju w głowie i wiedziałem, kiedy go wykorzystywać, nawet jeśli nie robiłem tego zawsze i popełniałem wiele błędów w swoim życiu. Na pewno mniej niż Vic.
- Kells... - Chwycił moje dłonie i odwrócił mnie w swoją stronę, abym na niego spojrzał, co niechętnie zrobiłem.- Proszę. Chodź ze mną. Nic ci się nie stanie. Kellin, spójrz na mnie. Kocham cię – szepnął i naparł swoimi ustami na moje.
Nie chciałem go całować. Cieszyłem się, że chciał to w jakiś sposób naprawić, ale ja sam nie byłem na to gotowy. Zostawił mnie konającego na podłodze, do cholery jasnej, mam o tym od tak zapomnieć?
Po chwili zdał sobie sprawę, że nie chcę się z nim całować i oderwał swoje usta od moich. Potem po prostu pocałował mnie w czoło i spojrzał na mnie błagalnie. Chyba nie potrafiłem być aż tak uparty w stosunku do tego człowieka.
- W porządku, pójdę – westchnąłem, a Vic wyszczerzył się do mnie i dał mi jeszcze jednego buziaka.- Ale masz być grzeczny i nic ma mi się nie stać.
- Nie masz się czego bać, skarbie.
Podjechaliśmy pod dużą willę pomalowaną na beżowy kolor, z ogromną fontanną przed wejściem jak do zamku i milionem idealnie przystrzyżonych iglaków, na których osiadł śnieg. Dom był ogromny, jeszcze większy niż posiadłość Fuentesów w San Diego. Ci ludzie muszą naprawdę sporo zarabiać na tych narkotykach i do tego jeszcze obnoszą się tym w taki sposób. Jaki diler zamieszkałby w takim domu, który od razu pokazuje jego zamożność? Skarbówka się tym nie interesuje?
- Idziemy, Kells – odezwał się Vic, a ja ocknąłem się z transu i otworzyłem drzwi.
Poprawiłem czapkę na głowie i poczułem, jak Vic chwyta moje biodra od tyłu i zaczyna prowadzić mnie do przodu. Nasze tempo nie było zbyt szybkie, bo nadal byłem obolały i zabandażowany oraz nieco kuśtykałem, ale w końcu dotarliśmy do drzwi wejściowych. Nawet nie musieliśmy pukać, bo ktoś od razu do nas przyszedł, a był to ten sam mężczyzna z brodą, który wtedy został postrzelony w ramię. Przez jego koszulkę z krótkim rękawem mogłem zauważyć bandaż na lewym bicepsie. Zerknąłem na niego tylko na chwilę, aby nie zwracać na siebie uwagi. Nie chciałem, aby ktoś wiedział, że wiem, co się tutaj dzieje.
- No i kto się pojawił.- Mężczyzna uśmiechnął się do Vica i wpuścił nas do środka, gdzie ściągnęliśmy z siebie kurtki.- To twój chłopak? - zapytał, lustrując mnie wzrokiem i dłużej zatrzymując się na moich małych ranach na twarzy, takich jak rozcięta warga czy lekko uszkodzony łuk brwiowy. Nie chciałem, aby patrzył na mnie w ten sposób.
- Tak – odparł Vic, obejmując mnie w pasie, przez co drgnąłem, a Jeremy uniósł brew.- Kellin, to Jeremy, Jeremy, Kellin.
Uścisnęliśmy sobie dłonie, co było trochę niezręczne, bo panowała niekomfortowa atmosfera. Jeremy'emu chyba coś nie pasowało, ale nie mówił tego na głos. Zamiast tego zaprowadził nas do obszernego salonu, gdzie zrobiono sporo miejsca poprzez odsunięcie kanap i foteli pod ściany. Nie wydawało mi się, żeby to było „kameralne przyjęcie”, jak to powiedział Vic. Już teraz było tu chyba z piętnaście osób i podejrzewałem, że przyjdzie jeszcze więcej. Rozejrzałem się niepewnie i chwyciłem Vica za koszulkę, aby zwrócić na siebie uwagę. Chłopak nachylił się nade mną i zanurzył twarz w moje włosy, całując przy tym czubek mojej głowy.
- Hmm? - mruknął.
- Nie chcę tu być, Vic – szepnąłem, patrząc na grupkę jakichś mężczyzn, którzy palili trawę w kącie.
- Baw się, Kells. Poznaj ludzi. Zapal. Baw się, Kells! - zaśmiał się, po czym pocałował mnie w policzek i zostawił mnie samego.
Cholera. Co miałem teraz zrobić? Muzyka stawała się coraz głośniejsza, a do salonu wchodziło coraz więcej osób. Sporo z nich obijało się o mnie ramionami, bo stałem im na przejściu i nie wiedziałem co ze sobą zrobić. W końcu zrobiło się tu tak duszno, że postanowiłem pójść gdzieś, gdzie będzie spokojniej. Wyszedłem na korytarz i odnalazłem łazienkę, do której pokuśtykałem. Była wolna, więc szybko, w granicach własnych możliwości, wszedłem do środka i zakluczyłem za sobą drzwi. Oparłem się rękoma o umywalkę i spojrzałem na swoją zmęczoną twarz odbijającą się w lustrze. Wory pod oczami, rozcięta warga i łuk brwiowy, na co nie zasługiwałem. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Iść tam i po prostu trochę się zabawić? Powinienem zachować resztki rozumu. Po prostu pokręcę się tutaj, będę mieć oko na Vica i czas jakoś zleci. Byle jak najszybciej.
Gdy odetchnąłem, postanowiłem wyjść z łazienki. Jak tylko otworzyłem drzwi, z impaktem uderzyła we mnie głośna muzyka, duchota i nieco dymu. Czy tutaj naprawdę wszyscy jarają? Czy ci ludzie nie potrafią bawić się inaczej? Byłem żywym przykładem, że można bawić się bez alkoholu i innych udziwnień.
Uważnie stawiałem kroki, omijając pijanych już ludzi, którzy i tak często się o mnie obijali, przez co krzywiłem się z bólu. Przyjście tutaj było bardzo złym pomysłem, tym bardziej w moim obecnym stanie. Moje żebra tego nie wytrzymają, piszczele również. Postanowiłem znaleźć jakieś miejsce do siedzenia, aby dać odpocząć moich biednym kościom. Miałem szczęście, bo zobaczyłem, jak na jednej z kanap siedzi Vic z jakimiś kolesiami, których nie znałem. Mimo że na początku miałem pewne wątpliwości, zdecydowałem tam usiąść. Nikogo innego nie znałem. Podszedłem do kanapy i usiadłem obok Vica, który trzymał szklankę z bursztynowym trunkiem.
- Kellin! - ucieszył się, gdy zauważył, że tu jestem, po czym dał mi szybkiego buziaka. Czułem alkohol na ustach, więc skrzywiłem się i dyskretnie wytarłem usta palcami.- Panowie, to mój chłopak Kellin.
Nieznajomi przyjaźnie do mnie pomachali, na co odpowiedziałem tym samym. Nie chciałem nawiązywać tutaj żadnych nowych znajomości, bo nie wiem, jak po tym wszystkim skończę. Mimo to wyglądali na przyjaznych, a i nawet trzeźwych. To z Victorem było coś nie tak. Po prostu schlał się w trzy dupy. Do tego miał przekrwione oczy i śmierdział trawą. Bałem się, że to nie była tylko marihuana, ale coś cięższego. Połączenie narkotyków z alkoholem nie może być dobrym pomysłem.
- Kellin, masz, napij się – zaśmiał się Vic, wręczając mi swoją szklankę, którą od razu odłożyłem na bok.- Kelliś, dlaczego nie wypiłeś?
- Bo mam cukrzycę, idioto – mruknąłem, ale chłopak tylko zachichotał i wstał z kanapy.
Patrzyłem, jak odchodzi w stronę barku, gdzie zaczął przygotowywać dla siebie kolejnego drinka, rozlewając przy tym sporo alkoholu. Był w bardzo żałosnym stanie, aż odechciewało mi się na niego patrzeć. Będę jednak musiał go stąd wyciągnąć, bo ja nie chciałem tutaj siedzieć, a on sam z siebie nie zaproponuje opuszczenia tego miejsca. Musiałem być mózgiem całej tej nocnej eskapady, myśleć za nas dwóch. Głowa Vica zupełnie się wyłączyła.
- Zgarnij go niedługo, Kellin - odezwał się jeden z mężczyzn, którego imienia nie znałem i nie chciałem poznawać.- Niedługo będzie jeszcze bardziej sponiewierany niż teraz, jeśli to w ogóle możliwe.
- Prawdopodobnie nie dam rady go przekonać, żebyśmy stąd wyszli – stwierdziłem, a nieznajomy spojrzał na mnie ze współczuciem.
Patrzyłem chwilę na Vica, jak wypijał swoje drinki przy barze, aby od razu zrobić sobie kolejnego. Widziałem, jak podchodzi do niego jakiś chłopak i wręcza mu saszetkę z białym proszkiem. Przybili sobie piątkę, Vic dopił drinka, po czym udał się w jeden z bocznych korytarzy. Nie mogłem zostawić go samego, bo zrobi jakieś głupstwo i będę mieć go na sumieniu. Dlatego też podniosłem się z kanapy i kulejąc poszedłem za nim. Na korytarzu zobaczyłem zamykające się drzwi, więc od razu tam ruszyłem. Otworzyłem drzwi i zajrzałem do środka. Zobaczyłem Vica, który siedział na podłodze i przygotowywał się do wciągnięcia tego świństwa.
- Czy ty się kurwa dobrze czujesz?! - krzyknąłem, przez co zwrócił na mnie uwagę.
- Zamknij się i wypierdalaj! - wrzasnął jeszcze głośniej, a ja zacisnąłem zęby.
- Oddaj mi kluczyki od samochodu.
Vic sięgnął do swojej kieszeni, z której wyciągnął kluczyki i rzucił je w moją stronę. Cisnął nimi tak mocno, że jeden z nich przeciął skórę na wewnętrznej stronie mojej dłoni. Pierdolony idiota. Jeśli wybrał sobie takie życie, w porządku. Nie będę mu przeszkadzał. Już mnie nigdy nie zobaczy.
Wściekły wyszedłem z łazienki i od razu udałem się w stronę wyjścia z willi. Na korytarzu założyłem swoją kurtkę i czapkę, po czym wyszedłem z budynku. Było zimno, w końcu to środek nocy, a moje usta opuszczała para. Dotarłem do samochodu, do którego wsiadłem i odpaliłem silnik. Od razu włączyłem ogrzewanie, bo musiałem nieco się ogrzać. Jakby moja wściekłość wystarczająco nie rozpalała mnie do czerwoności...
Mocno zaciskałem dłonie na kółku, nie zwracając uwagę na ból spowodowany przecięciem skóry. Miałem zakrwawioną dłoń, ale się tym nie przejmowałem. Chciałem jak najszybciej dotrzeć do domu, spakować się i wszystko za sobą zostawić. Miałem dosyć.
W pewnym momencie nawet zacząłem płakać. Byłem bezsilny. Myślałem, że ten związek to będzie coś pięknego i nie będę musiał podejmować tylu poważnych decyzji. Najwyraźniej się myliłem. Było zbyt pięknie, aby to działo się naprawdę.
Wjechałem na parking i szybko wysiadłem z samochodu. Chciałem załatwić to jak najprędzej. Mijałem zbyt wiele miejsc, które kojarzyły mi się z czymś pięknym, ale wiedziałem, że już nigdy tego nie doznam. Pozostaną mi tylko wspomnienia, których i tak się pozbędę...
Drżącymi dłońmi otworzyłem drzwi mieszkania. Czekała tu na mnie głucha cisza, tego zresztą oczekiwałem. Zrzuciłem z siebie kurtkę i ściągnąłem buty, po czym od razu udałem się do łazienki, aby ogarnąć syf na ręce. Umyłem ją i zabandażowałem.
Następnie znalazłem się w sypialni i pakowałem rzeczy do walizki. Tym razem długo się nie zastanawiałem. Wiedziałem, czego chcę. Chciałem spokoju, chciałem wolności i swobody. Tutaj nie mogłem tego zaznać. Zapakowałem wszystkie swoje rzeczy, nie zostawiając nawet ani jednej skarpetki. Wziąłem wszystkie ubrania, prace na studia, laptopa, leki, kosmetyki – wszystko. Jeśli Vic w jakiś sposób zdoła dotrzeć do domu, zapewne się zdziwi. Trudno. Trzeba było myśleć szybciej.
Teraz zacząłem zastanawiać się, gdzie pójdę. Chyba nie pozostawało mi nic innego, jak zadzwonić do Jenny. Nie mogłem zostać u kumpli ze studiów, bo mieszkali albo w akademiku, albo w tak ciasnych kawalerkach, że nie zdołałbym się tam nawet obrócić. Na razie będę musiał pomęczyć Jennę, a potem coś wymyślę.
Wyciągnąłem telefon z kieszeni i wybrałem numer dziewczyny. Miałem nadzieję, że nie zdenerwuję jej dzwonieniem po nocach, ale musiała to zrozumieć.
- H-halo? - Usłyszałem jej zaspany głos.
- Jezu, Jenna, przepraszam, że dzwonię tak późno, ale to cholernie ważne...
- O co chodzi, Kell?
- Mógłbym zostać u ciebie na trochę? Ja i Vic tak jakby... Skończyłem to.
- Ojej, Kellin, pewnie. Przyjeżdżaj, będę na ciebie czekać.
- Dziękuję.
Rozłączyłem się i zrobiłem jeszcze jeden obchód mieszkania, aby upewnić się, że wszystko wziąłem. Następnie wróciłem po walizkę do sypialni i wróciłem na korytarz, gdzie ubrałem kurtkę i buty. Już chciałem wychodzić, gdy zatrzymał mnie dźwięk mojego telefonu. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na wyświetlacz. Nie znałem tego numeru. To jakieś żarty pijanych licealistów? Mimo to postanowiłem odebrać.
- Kellin Quinn? - odezwał się męski głos w słuchawce, a ja rozchyliłem nieco wargi.
- T-tak... - odparłem niepewnie.
Słuchałem niskiego głosu nieznanego mężczyzny, a z każdym jego słowem, zaczynały mięknąć mi kolana. Zrobiło mi się gorąco i nie chciałem uwierzyć w to, co usłyszałem. Na końcu podziękowałem mu i rozłączyłem się. Drżącymi palcami wybrałem numer Jenny.
- Coś się stało? - zapytała, gdy odebrała połączenie.
- Jednak do ciebie nie przyjadę, przepraszam za zamieszanie.
- Dlaczego?
- Muszę jechać na komisariat policji. Vic został zatrzymany.
OMFG Vic popadł w nałóg :(( szkoda mi Kellina, oni muszą być razem :( Aż łzy cisną się do oczu :(
OdpowiedzUsuńBtw, świetnie piszesz c;
OdpowiedzUsuńJezu jaki cudy Kocham Cię Dżo... Ale Vic jest głupi.Kells dobrze postąpił. Tylko czemu on musiał jechać na ten pieprzony komisariat
OdpowiedzUsuńJa umieram, czo ten Viktur ćpun jeden, no haloo!
OdpowiedzUsuńCo on odwala, to jest brak mózgu,
Kellin niech już żałuje, że nie wyjechał prędzej teraz jeszcze będzie na komisariaty i odwyki zapieprzał..
A dlaczego ? Bo Vic jest idiotą.;-;
"o jezu, co sie dzieje, ahuadsf glupi vic ahjusdjksf" ~Alanek
Weny Dżo i postaraj się nas tu nie pozabijać następnym rozdziałem, ok? :))
DLACZEGO VICTOR JEST TAKI GŁUPI, JEZU.
OdpowiedzUsuńKellin, wez sie wyprowac ;-;
Ok, ogarnelam sie to idzie wlasciwy komentarz.
UsuńVICTOR TY SKURWYSYNIE, FSFDDGHKHDSSQFAFFCNF. KURWA TAK SIE CIESZYLAM, ZE SIE POLEPSZA.. KELLIN SIE CIESZYL, A ON? JEST KURWA NAJBARDZIEJ ZDJEBANYM. CHUJEM NA SWIECIE. NIECH GO WSADZA DO TEGO WIEZIENIA, A KELLIN ZNAJDZIE SOBIE KOGOS LEPSZEGO. WIDM, ZE WTEDY NIE BEDZIE KELLICA, ALE. BEDZIE PRZYNAJMNIEJ SCZESPIWY KELLIN.
DZO, JEZU.
NO NIE MOGE. PRZEPRASZAM ZA TYLKO KOMENTARZY ALE MUSZE SIE GDZIES WYRZYC NA VICTORZE.
UsuńBFDAAEDAAFFFHFSRKBXDBCKOBXDAFVUH
komuś to odjebało ostro! Viktur co ty robisz... ;-;
OdpowiedzUsuńniech Kells sie wyprowadzi, bo pan Fuentes sie za bardzo rozbujał i może narobić dużo szkód
co za debil, żeby dac sie złapać... no ale to Vic, czego ja sie spodziewałam..
czekam na koooolejny <3333333333333333
VIKTUR TY GŁUPIA KURWO
OdpowiedzUsuńKellin moje biedne bby ;(
Nie mam pojęcia, dlaczego po tym wszystkim kellin miał jeszcze jakieś wątpliwości. Nie wiem, dlaczego w ogóle był w stanie normalnie rozmawiać z vikiem i jeszcze zgodzić się na tą całą imprezę. Nie powinien nawet jechać na ten pieprzony komisariat. Vic na to nie zasłużył. Nie zasłużył, by mieć tak wyrozumiałego i kochającego chłopaka jak kellin. Dla mnie w tym momencie vic to kompletne zero i nie należy mu się jakikolwiek szacunek.
OdpowiedzUsuńojeju, dlaczemu nam to robisz?
OdpowiedzUsuńoni powinni byc razem ma byc hepi end!! :(
kocham cie dzo, ale czemu w takim momecie? ugh :(♡
Nie ma być happy endu, Vicowi nie powinno się w ogóle tego wybaczać. Mam nadzieję, że nie zrobisz z tego kryminalnej sieczki, a Kellin po pójściu Vica do więzienia nie będzie musiał odwalać za niego roboty, bo to nudne i przewidywalne. Oby Vic się zorientował co robi jak będzie już za późno i żałował suuuper długo, podczas kiedy Kellin będzie miał się super. Viktur chuj
OdpowiedzUsuńJa piernicze Victor!!! Ogar! Jaki głupek z niego. Mam nadzieję, że wyrzuci z siebie umysłową Tartarugę (włoski: żółw). A Kellin, naprawdę gratuluję mu wytrzymałości. Czekam co będzie dalej i liczę jednak na dobre zakończenie, ale oczywista nie wywieram żadnego nacisku. Życzę dużo dużo dużo weny.
OdpowiedzUsuńBe
Nie... Nie... NIE !!! Kurwa Dżo to nie może się tam skończyć ja pitole... Musiałaś w takim momencie kończyć ?!?! ♥ KC KC KC ♥ ale błagam no... Zrób coś z tym i to szybko bo zwarjuje !!! ^w^
OdpowiedzUsuńtak *
UsuńJa pierdolę, co ten debil jeden odpierdala? Ogarnij się Vic.
OdpowiedzUsuńNiech się Kellin właśnie wyprowadzi i już.
I jestem ciekawa co Vic zrobił że go zamknęli. Jezu, co za człowiek ;_____;
Ten to się zawsze wpakuje w jakieś gówno.
Mam go dość.
/@horalik_swag
Omg czemu? jak? dlaczego? Vic kurwo!
OdpowiedzUsuńNie, nie, nie co ten Vic znowu robi? Myślałam, że się zmienił i chce wszystko naprawić, ale on musi psuć jeszcze bardziej, biedny Kells. Najpierw Vic go pobił, a teraz co?! Chciał z niego zrobić ćpuna czy może, żeby się napił alkoholu i... nie, nawet nie chcę o tym myśleć!
OdpowiedzUsuńDzięki za świetny rozdział C: i ratuj to wszystko Dżo, to się nie może tak skończyć!!!