Dziękuję za cierpliwość (chociaż chyba nie dodaję aż tak rzadko, co nie?) i komentarze (które są supcio i bardzo lubię je czytać, więc proszę o ponad 15, bo tak to wiecie... smutno mi).
____________________________
Czy w końcu byłem szczęśliwy?
Tak.
Nie potrafiłem zmierzyć swojego poziomu szczęścia i zadowolenia. Wszystko wróciło na swoje miejsce, nie przejmowałem się najmniejszymi drobiazgami i w końcu mogłem powiedzieć, że mój związek jest idealny. Mój wyjazd dobrze nam zrobił, mimo że przyniósł ze sobą wiele łez i popełnionych błędów. Po tych kilku dniach obaj doszliśmy do wniosku, że nie istniejemy oddzielnie. Nie ma „moje” - jest „nasze”. Na pewno przejdziemy przez wiele kłótni i awantur, to nieuniknione, ale mieliśmy nadzieję, że zawsze z nich wyjdziemy i nie dopuścimy do rozpadu naszego związku. Staraliśmy się być jak najbardziej zgraną parą.
Vic budził mnie buziakiem, robił herbatę i kanapkę, odwoził do pracy, na uczelnię, do redakcji, odgrzewał pizzę (bo sam był niedorajdą kuchennym), a na dobranoc cicho do mnie śpiewał, przez co zasypiałem w jego ramionach. Chciał naprawić swój wizerunek, co oczywiście mu się udawało, a ja ulegałem i uśmiechałem się na ten widok. Vic też się uśmiechał. Jego praca, jakakolwiek by ona nie była, już tak go nie stresowała, a przynajmniej miałem takie wrażenie. Może obaj tak na siebie działaliśmy. Byliśmy lekarstwem dla każdego z nas, on był dla mnie, ja dla niego. Niczego więcej nie potrzebowałem.
Cóż, może jest coś, czego jednak pragnąłem, a mianowicie mniejszego tłumu w knajpie. Dzisiaj pracowałem tylko trzy godziny, ale ciągnęły się one jak flaki z olejem. Podczas godzin szczytu w restauracji czas powinien płynąć szybciej – tym razem tak nie było. Musiałem użerać się z jakimś ryczącym bachorem, na którego rodzice w ogóle nie zwracali uwagi. Mleczko wylądowało na podłodze? Kelner posprząta. Dzieciak usyfił cały obrus? Och, to na pewno nie on, to po prostu chlew, nie restauracja!
Miałem dość tej ekipy, a gdy ta wyszła, przybyła kolejna. Zacisnąłem zęby i po prostu wykonywałem swoją robotę. W końcu za to mi płacili.
Odetchnąłem z ulgą, gdy moja zmiana się skończyła, a ja przebrałem się w swoje zwykłe ubrania i w końcu mogłem wyjść z lokalu. Vic dzisiaj pracował, więc byłem skazany na samotną podróż do domu przez śnieg, ale jakoś to przeżyję. Lubiłem taką pogodę. Zima była cudowna.
Założyłem czapkę, poprawiłem wystające z niej kosmyki włosów i wyszedłem z budynku. Chciałem skręcić w ulicę, którą szedłem na nasze osiedle, ale moją uwagę przykuł dobrze znany mercedes. Uśmiechnąłem się szeroko i przeskoczyłem przez zaspę, aby jak najszybciej dostać się do samochodu. Nacisnąłem klamkę i wsiadłem do środka, po czym zamknąłem za sobą drzwi, aby zimne powietrze nie dostawało się do wnętrza ogrzanego auta. Niemal sekundę później chwyciłem szyję Vica i słodko go pocałowałem. Następnie usiadłem wygodnie na fotelu i wpatrywałem się w chłopaka z błyskiem w oku.
- Co tutaj robisz? - zapytałem, gdy Vic przekręcał kluczyk w stacyjce.- Miałeś pracować.
- Skończyłem wcześniej – wyjaśnił, a ja skinąłem głową.- No i mam niespodziankę.
Zmrużyłem oczy i spojrzałem na niego podejrzliwie. On i niespodzianki? Musiałem się dowiedzieć, co mógł wymyślić. Taka moja natura – wepchnij nos we wszystko co się da.
- A jaką?
- Zabieram cię na kolację. Dawno nigdzie razem nie byliśmy i muszę się przyznać, że tęsknię za takimi randkami.
Zarumieniłem się lekko i przechyliłem głowę, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech od ucha do ucha. Właśnie takiego Vica kochałem najbardziej – sam wyszedł z inicjatywą, wszystko zorganizował i jest chętny na takie wyjścia, które ja osobiście uwielbiałem.
- A gdzie?
- Nic szczególnego, Deuxave...
Otworzyłem szeroko usta i sam nie mogłem uwierzyć w to, co powiedział. Nic szczególnego? Deuxave to jedna z najlepszych restauracji w Bostonie, a on mówił o niej tak, jakby zaprosił mnie do najgorszej speluny w mieście. Nie mogłem w to uwierzyć.
- Chryste, Vic, nie musisz mnie zabierać do takich restauracji – wyszeptałem, gdy chłopak ruszył i wyjechał na posypaną piaskiem i solą ulicę.
- Ale chcę – odparł spokojnie.- Zasługujesz na to, Kells.
- Weź...
Vic zaśmiał się uroczo, a ja oparłem głowę o zagłówek. Zacząłem się zastanawiać, czy ta jego praca naprawdę pozwalała mu na zaproszenie mnie na kolację do tak dobrej restauracji, ale najwyraźniej tak było. Postanowiłem nie podejmować tego tematu, gdyż tylko zepsułbym mu humor. Dlatego też już się nie odzywałem, tylko spoglądałem to na niego, to na zimową scenerię za szybą. Byłem nieco podekscytowany, bo nigdy nikt nie zaprosił mnie do tej restauracji, więc cieszyłem się, że pierwsza osoba to Vic. Chciałem sprawdzić, czy rzeczywiście jest tam tak dobrze jak mówili moi znajomi.
Chłopak wjechał na parking należący do restauracji i zaparkował na wolnym miejscu. Niemal od razu doskoczył do nas parkingowy, który wyciągnął rękę z kwitkiem, gdzie widniała cena. Vic szybko schował papierek do kieszeni, wyraźnie nie chcąc, abym patrzył na koszt zaparkowania samochodu. Nie podobało mi się to, że za wszystko płacił niemałe pieniądze, ale nadal tego nie komentowałem, bo się na mnie obrazi, a to mogło prowadzić do naprawdę nieprzyjemnych rzeczy, których chciałem uniknąć.
Chwycił moją dłoń i poszliśmy w stronę wejścia do lokalu. Był to szarawy budynek w kształcie owalu z wielkimi oknami, w którym mieściły się nie tylko stoliki restauracyjne, ale i również bar. Zastanawiałem się, czy Vic musiał zarezerwować miejsce, a odpowiedź otrzymałem zaraz po wejściu do restauracji. Podszedł do nas kierownik sali, pytając o nazwisko. Vic szybko powiedział „Fuentes”, a mężczyzna skinął głową i odhaczył coś na liście. Szatyn musiał zarezerwować stolik rano. Przecież na ostatnią chwilę niczego by nie zdziałał. Kierownik poprowadził nas do jednego z podwójnych stolików przy oknie, przez które widzieliśmy zaśnieżone, ale jednocześnie przepiękne ulice Bostonu. Zakochałem się w tym mieście.
Kierownik wziął od nas kurtki (ze swojej jeszcze szybko wyciągnąłem strzykawkę z insuliną, bo musiałem ją zażyć), a my usiedliśmy naprzeciwko siebie. Niemal od razu podszedł do nas kelner, wręczył nam karty i odszedł. Spojrzałem na Vica z uśmiechem i zagryzłem dolną wargę. Napracował się, aby załatwić tak dobre miejsce w tak dobrej restauracji.
- Jesteś niesamowity – odezwałem się nagle, a chłopak podniósł wzrok znad karty i uniósł brew w górę.- Nie wiem, w jaki sposób to załatwiłeś, ale jest idealnie.
- Dla ciebie wszystko – odparł pogodnie, chwytając moją dłoń, która leżała na stoliku.
Siedzieliśmy w takiej pozycji, aż podszedł do nas ten sam kelner i musieliśmy złożyć zamówienie. Oczywiście musiałem wypytać o niektóre składniki, a gdy byłem już pewny swojego wyboru, kelner zapisał wszystko na karteczce i odszedł. Ceny były wysokie, musiałem to przyznać, ale raz na jakiś czas można sobie na to pozwolić, prawda?
- Zaraz wracam – powiedziałem, wstając od stolika, przez co Vic zmarszczył czoło.- Leki – dodałem, pokazując mu małą strzykawkę ukrytą w dłoni, aby nie zwracać na siebie uwagi.
Chłopak skinął głową, a ja udałem się do łazienki. Spodziewałem się luksusowej toalety i wcale się nie zawiodłem. Było lepiej niż u nas w domu.
Gdy załatwiłem wszystkie sprawy, wyszedłem z małego pomieszczenia i lekko rozchyliłem usta, gdy zobaczyłem tego samego faceta co u mnie w pracy, tego z różą na dłoni. Co on tu do cholery robił i dlaczego rozmawiał z wyraźnie poirytowanym Victorem? Nie podchodziłem tam. Obserwowałem rozwój sytuacji. Mężczyzna o czymś mówił, ale Vic w ogóle się nim nie interesował. W pewnym momencie wzrok nieznajomego padł na mnie, przez co odszedł od naszego stolika i usiadł przy barze. Niepewnym krokiem podszedłem do Vica i usiadłem naprzeciwko.
- To ten facet, o którym ci mówiłem – powiedziałem.- Ten z różą na dłoni. Znasz go?
- Tak. Znam go – przyznał, a ja zmrużyłem oczy.- Można powiedzieć, że ze sobą pracujemy, ale nie darzymy się wielką sympatią.
- Więc dlaczego tu przylazł?
- Bo on nie rozumie, że brak sympatii powinien być obustronny i nadal uważa, że możemy się do siebie... Zbliżyć.
Odwróciłem się w stronę mężczyzny, który aktualnie nie zwracał na nas uwagi, po czym spiorunowałem wzrokiem jego plecy. Za kogo on się uważał? Vic to mój chłopak i wara od niego. Jeśli miał zamiar zniszczyć naszą randkę, to grubo się mylił. Ma być idealnie i będzie idealnie. Żaden facet nie zepsuje mi tego wieczoru.
Tylko co oznaczało jego pojawienie się w mojej pracy? Vic mu powiedział, gdzie pracuję? Nie, nigdy by tego nie zrobił. Na pewno znalazł jakiś sposób, aby mnie znaleźć, nie wiem jaki, ale na pewno skuteczny. To było trochę przerażające... Ktoś patrzy na ciebie z dystansu, a ty nie wiesz, czy zaraz się na ciebie nie rzuci i nie wyrwie ci włosów z głowy, bo podoba mu się twój chłopak. Już to skądś znałem...
Vic widział, że nieco się spiąłem, więc sięgnął po moje dłonie i splótł nasze palce. Spojrzałem na niego, a on posłał mi pogodne spojrzenie. On też nie chciał dopuścić do fiaska tej randki. Przecież tak się starał. Byłoby mi cholernie przykro, gdyby nic z tego nie wyszło.
- Nie musisz być zazdrosny. Tamten strasznie mnie wkurwia, ale znajdę jakiś sposób, żeby dał sobie spokój – powiedział, a ja nadal miałem nietęgą minę.- Uwierz mi. Kocham cię.
Uśmiechnąłem się lekko i nachyliłem nieco do przodu, aby lekko musnąć usta chłopaka (o dziwo nikt nie zwrócił nam uwagi). Wierzyłem mu, bo dlaczego miałbym tego nie zrobić? Desperatom mówimy zdecydowane „nie”.
Po jakimś czasie do stolika podszedł kelner z naszym jedzeniem. Nie odzywaliśmy się do siebie podczas posiłku, po prostu delektowaliśmy się cudownymi daniami, które zdecydowanie były warte swojej ceny. Cudowne jedzenie z cudownym chłopakiem.
Vic
Sprawa z tym idiotą Alexem bardzo zepsuła mi humor. Chciałem, żeby ten wieczór był jak najmilszy, bo Kellin na niego zasługiwał, a ten debil po prostu się tu pojawia i próbuje dogadać się ze mną nie tylko w sprawie większej dostawy towaru, ale też „niezobowiązującego” spotkania (doskonale wiedziałem, co kryje się pod słowem „niezobowiązujące”). Nie miałem siły i ochoty na takie gierki, tym bardziej, że z łazienki wyszedł Kellin i z wyraźnym zdziwieniem patrzył na tę scenę. Przecież to właśnie Alex naszedł go w pracy. Jak go znalazł? Jak znalazł nas tutaj? Miał znajomości, to dla niego pestka i właśnie to mnie zmartwiło. Do czego jeszcze był zdolny?
Udało mi się uspokoić Kellina, który wyraźnie się tym zirytował, ale ja czułbym się tak samo na jego miejscu. Nie zasługiwał na kolejną ranę.
Gdy zjedliśmy swój posiłek, wstałem z miejsca i udałem się do łazienki, z wiadomych chyba przyczyn. Wcześniej zostawiłem Kellinowi pieniądze, aby zapłacił, jeśli przy stoliku zjawi się kelner. Może i to było nieco nieodpowiednie, bo to ja go zaprosiłem, ale dałem pieniądze, więc wychodzi na to samo. Nie powinienem się tym przejmować. Miałem na głowie poważniejsze sprawy.
Na przykład Alex za drzwiami kabiny toaletowej, w głównym pomieszczeniu łazienki.
Prawie podskoczyłem, gdy zobaczyłem go opierającego się o umywalkę. Spiorunowałem go wzrokiem i podszedłem do kranu, aby umyć dłonie. Postanowiłem go ignorować z nadzieją, że w końcu mu się znudzi i sobie pójdzie. Niestety się na to nie zanosiło.
- Dokończmy rozmowę – odezwał się, a ja zacząłem suszyć dłonie.
Ryk suszarki skutecznie zagłuszył słowa mężczyzny, na co uśmiechnąłem się pod nosem. Kontynuowałem suszenie rąk, aby jak najdłużej przeciągnąć ten moment, gdyż nie chciałem o niczym z nim rozmawiać. Według mnie po prostu nie mieliśmy tematu. W końcu jednak musiałem skończyć, bo moja skóra stała się sucha, a nie chciałem jej przesuszyć. Alex nie odpuszczał, nadal stał w tym samym miejscu i patrzył na mnie z dezaprobatą.
- To było chamskie – stwierdził, przez co wzruszyłem ramionami.- Wiem, że masz chłopaka. Ale on nie musi o niczym wiedzieć.
- Jesteś pieprznięty czy pieprznięty? - prychnąłem, marszcząc czoło.- Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego oprócz handlu, nie licz na nic. Nie zdradzę mojego chłopaka, zapomnij o tym.
- Wow, chyba za dużo stracisz – parsknął śmiechem.- Nie tylko niesamowitą noc, ale też trochę pieniędzy.
- Nie mieszaj w to finansów.
- Bo co? - Podszedł do mnie bliżej, stając ze mną twarzą w twarz, przez co zrobiło się nieco groźniej.- Bo przestaniesz sprzedawać mi paczuszki? Gówno mnie to obchodzi, Fuentes. Nie jesteście jedyni.
- Ale jesteśmy najlepsi – odparłem nonszalancko, a Alex uniósł brew, wyraźnie zaintrygowany moimi pełnymi pewności słowami.
Byłem pewny siebie, bo wiedziałem co nieco o biznesie, mimo że nie pracowałem w nim długo. Jeremy powiedział mi to, co powinien powiedzieć, lecz to wystarczyło mi do ocenienia sytuacji i stwierdzenia, że jesteśmy naprawdę dobrzy w tym, co robimy. Każdy z nas miał takie poczucie, które podbudowywało zadowolenie klientów.
- Czyżby? - zapytał retorycznie, widocznie nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź.- Skoro tak twierdzisz...
- Co, sam się o tym nie przekonałeś? Doskonale o tym wiesz.
- Może mam jakieś braki... - zaśmiał się pod nosem, przez co zacząłem się irytować. W co on grał? Musiał przybrać jakąś taktykę, aby wytrącić mnie z równowagi.- Udowodnijcie.
- Co? - Wyraźnie się zdziwiłem.- Niby jak?
- Powinniście być idealni pod każdym aspektem. Co ty na to, żeby załatwić to polubownie w ten poniedziałek o północy za magazynami przy porcie? - zaproponował.
Co miało oznaczać „polubownie”? Dyplomatyczną rozmowę? Jakiś większy handel? Nie wiedziałem, w co on grał, jakich sztuczek używał, ale wcale mi się to nie podobało. Miał asa w rękawie, którego wyciągnie dopiero w poniedziałkową noc.
- Załatwić co?
- Coś ważnego. Możecie wiele zyskać, ale też stracić. Podejmujesz wyzwanie? - zagadnął szelmowsko, a ja chwilę patrzyłem na jego ignorancką twarz.
Nie mogłem wyjść na tchórza ani przynieść wstydu biznesowi. Alex miał kontakty i mógł nas pogrążyć. To nie wchodziło w rachubę. Wychodziło na to, że będę musiał się poświęcić i pojawić się w porcie w nocy, aby załatwić kilka spraw. Mimo mojej decyzji byłem cholernie niepewny. Nie chciałem wkopać się w żadne gówno.
- W porządku. Poniedziałek, północ, magazyny, port – powtórzyłem/
- Cieszę się – rzekł Alex i skierował się do wyjścia z toalety. Gdy trzymał rękę na klamce, jeszcze raz odwrócił się w moją stronę.- Możesz wziąć swoich kumpli, jeśli chcesz.
Oczywiście, że chciałem ich ze sobą wziąć. Sam prędzej bym się posrał, niż tam poszedł, mimo że nie należałem do strachliwych osób. Tak to jest, gdy sprawa idzie o coś naprawdę niebezpiecznego i poważnego.
Wyszedłem z łazienki kilka chwil po Alexie i zacząłem rozglądać się po lokalu w poszukiwaniu Kellina. Chłopak stał przy wyjściu, nieco bledszy niż zwykle, ale nie zauważyłem w tym niczego dziwnego. Wiało na niego zimne powietrze z co chwilę otwieranych drzwi, to pewnie dlatego zbladł, mimo że miał na sobie kurtkę, a w swoich rękach trzymał moją. Podszedłem do niego i z uśmiechem odebrałem swoje ubranie, które założyłem. Chwyciłem bruneta za rękę i wyszliśmy z restauracji. Kellin mocniej zacisnął palce na mojej dłoni, przez co uśmiechnąłem się lekko. Mimo tego gestu pozostawał cichy, jakby trochę zamyślony i strapiony. Coś stało się podczas mojej nieobecności? To na pewno nie sprawka Alexa, przecież był ze mną.
- Dlaczego jesteś taki smutny? - zapytałem, gdy znaleźliśmy się w ciepłym samochodzie.
Kellin wyrwał się z jakiegoś transu i szybko pokręcił głową, masując sobie policzki dłońmi, aby nabrać trochę rumieńców.
- Nie jestem smutny, trochę zmęczony – odparł, a ja skinąłem głową.- Hej, nie myśl o niczym złym. Było świetnie, nawet jeśli nie wszystko poszło po twojej myśli.
Uśmiechnąłem się do niego i długo go pocałowałem. Chciałem jak najdłużej trwać w tej chwili, ale parkingowy zaczął pukać w maskę samochodu, że przedłużamy swój pobyt na tej posesji i zajmujemy potrzebne miejsce. Odjeżdżając, pokazałem mu język, na co Kellin zareagował chichotem. Był jak mały chochlik, kochałem, gdy się tak śmiał.
- Hej, Vic – odezwał się nagle podczas jazdy, a ja mruknąłem, dając mu do zrozumienia, że go słucham.- Kocham cię.
- Też cię kocham, Kells.
Te słowa stapiały wszystkie śniegi i rozpalały moje serce. Czułem się silniejszy i pełny ochoty do działania. Tak działała miłość, chyba. Ja tak na to reagowałem. Może inni widzieli to jakoś inaczej, nigdy się tym nie interesowałem.
Po chwili Kellin dodał jeszcze jedno zdanie:
- Jesteś najlepszy i nikomu nie musisz tego udowadniać, skarbie.
A to co miało do cholery znaczyć?
Tak.
Nie potrafiłem zmierzyć swojego poziomu szczęścia i zadowolenia. Wszystko wróciło na swoje miejsce, nie przejmowałem się najmniejszymi drobiazgami i w końcu mogłem powiedzieć, że mój związek jest idealny. Mój wyjazd dobrze nam zrobił, mimo że przyniósł ze sobą wiele łez i popełnionych błędów. Po tych kilku dniach obaj doszliśmy do wniosku, że nie istniejemy oddzielnie. Nie ma „moje” - jest „nasze”. Na pewno przejdziemy przez wiele kłótni i awantur, to nieuniknione, ale mieliśmy nadzieję, że zawsze z nich wyjdziemy i nie dopuścimy do rozpadu naszego związku. Staraliśmy się być jak najbardziej zgraną parą.
Vic budził mnie buziakiem, robił herbatę i kanapkę, odwoził do pracy, na uczelnię, do redakcji, odgrzewał pizzę (bo sam był niedorajdą kuchennym), a na dobranoc cicho do mnie śpiewał, przez co zasypiałem w jego ramionach. Chciał naprawić swój wizerunek, co oczywiście mu się udawało, a ja ulegałem i uśmiechałem się na ten widok. Vic też się uśmiechał. Jego praca, jakakolwiek by ona nie była, już tak go nie stresowała, a przynajmniej miałem takie wrażenie. Może obaj tak na siebie działaliśmy. Byliśmy lekarstwem dla każdego z nas, on był dla mnie, ja dla niego. Niczego więcej nie potrzebowałem.
Cóż, może jest coś, czego jednak pragnąłem, a mianowicie mniejszego tłumu w knajpie. Dzisiaj pracowałem tylko trzy godziny, ale ciągnęły się one jak flaki z olejem. Podczas godzin szczytu w restauracji czas powinien płynąć szybciej – tym razem tak nie było. Musiałem użerać się z jakimś ryczącym bachorem, na którego rodzice w ogóle nie zwracali uwagi. Mleczko wylądowało na podłodze? Kelner posprząta. Dzieciak usyfił cały obrus? Och, to na pewno nie on, to po prostu chlew, nie restauracja!
Miałem dość tej ekipy, a gdy ta wyszła, przybyła kolejna. Zacisnąłem zęby i po prostu wykonywałem swoją robotę. W końcu za to mi płacili.
Odetchnąłem z ulgą, gdy moja zmiana się skończyła, a ja przebrałem się w swoje zwykłe ubrania i w końcu mogłem wyjść z lokalu. Vic dzisiaj pracował, więc byłem skazany na samotną podróż do domu przez śnieg, ale jakoś to przeżyję. Lubiłem taką pogodę. Zima była cudowna.
Założyłem czapkę, poprawiłem wystające z niej kosmyki włosów i wyszedłem z budynku. Chciałem skręcić w ulicę, którą szedłem na nasze osiedle, ale moją uwagę przykuł dobrze znany mercedes. Uśmiechnąłem się szeroko i przeskoczyłem przez zaspę, aby jak najszybciej dostać się do samochodu. Nacisnąłem klamkę i wsiadłem do środka, po czym zamknąłem za sobą drzwi, aby zimne powietrze nie dostawało się do wnętrza ogrzanego auta. Niemal sekundę później chwyciłem szyję Vica i słodko go pocałowałem. Następnie usiadłem wygodnie na fotelu i wpatrywałem się w chłopaka z błyskiem w oku.
- Co tutaj robisz? - zapytałem, gdy Vic przekręcał kluczyk w stacyjce.- Miałeś pracować.
- Skończyłem wcześniej – wyjaśnił, a ja skinąłem głową.- No i mam niespodziankę.
Zmrużyłem oczy i spojrzałem na niego podejrzliwie. On i niespodzianki? Musiałem się dowiedzieć, co mógł wymyślić. Taka moja natura – wepchnij nos we wszystko co się da.
- A jaką?
- Zabieram cię na kolację. Dawno nigdzie razem nie byliśmy i muszę się przyznać, że tęsknię za takimi randkami.
Zarumieniłem się lekko i przechyliłem głowę, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech od ucha do ucha. Właśnie takiego Vica kochałem najbardziej – sam wyszedł z inicjatywą, wszystko zorganizował i jest chętny na takie wyjścia, które ja osobiście uwielbiałem.
- A gdzie?
- Nic szczególnego, Deuxave...
Otworzyłem szeroko usta i sam nie mogłem uwierzyć w to, co powiedział. Nic szczególnego? Deuxave to jedna z najlepszych restauracji w Bostonie, a on mówił o niej tak, jakby zaprosił mnie do najgorszej speluny w mieście. Nie mogłem w to uwierzyć.
- Chryste, Vic, nie musisz mnie zabierać do takich restauracji – wyszeptałem, gdy chłopak ruszył i wyjechał na posypaną piaskiem i solą ulicę.
- Ale chcę – odparł spokojnie.- Zasługujesz na to, Kells.
- Weź...
Vic zaśmiał się uroczo, a ja oparłem głowę o zagłówek. Zacząłem się zastanawiać, czy ta jego praca naprawdę pozwalała mu na zaproszenie mnie na kolację do tak dobrej restauracji, ale najwyraźniej tak było. Postanowiłem nie podejmować tego tematu, gdyż tylko zepsułbym mu humor. Dlatego też już się nie odzywałem, tylko spoglądałem to na niego, to na zimową scenerię za szybą. Byłem nieco podekscytowany, bo nigdy nikt nie zaprosił mnie do tej restauracji, więc cieszyłem się, że pierwsza osoba to Vic. Chciałem sprawdzić, czy rzeczywiście jest tam tak dobrze jak mówili moi znajomi.
Chłopak wjechał na parking należący do restauracji i zaparkował na wolnym miejscu. Niemal od razu doskoczył do nas parkingowy, który wyciągnął rękę z kwitkiem, gdzie widniała cena. Vic szybko schował papierek do kieszeni, wyraźnie nie chcąc, abym patrzył na koszt zaparkowania samochodu. Nie podobało mi się to, że za wszystko płacił niemałe pieniądze, ale nadal tego nie komentowałem, bo się na mnie obrazi, a to mogło prowadzić do naprawdę nieprzyjemnych rzeczy, których chciałem uniknąć.
Chwycił moją dłoń i poszliśmy w stronę wejścia do lokalu. Był to szarawy budynek w kształcie owalu z wielkimi oknami, w którym mieściły się nie tylko stoliki restauracyjne, ale i również bar. Zastanawiałem się, czy Vic musiał zarezerwować miejsce, a odpowiedź otrzymałem zaraz po wejściu do restauracji. Podszedł do nas kierownik sali, pytając o nazwisko. Vic szybko powiedział „Fuentes”, a mężczyzna skinął głową i odhaczył coś na liście. Szatyn musiał zarezerwować stolik rano. Przecież na ostatnią chwilę niczego by nie zdziałał. Kierownik poprowadził nas do jednego z podwójnych stolików przy oknie, przez które widzieliśmy zaśnieżone, ale jednocześnie przepiękne ulice Bostonu. Zakochałem się w tym mieście.
Kierownik wziął od nas kurtki (ze swojej jeszcze szybko wyciągnąłem strzykawkę z insuliną, bo musiałem ją zażyć), a my usiedliśmy naprzeciwko siebie. Niemal od razu podszedł do nas kelner, wręczył nam karty i odszedł. Spojrzałem na Vica z uśmiechem i zagryzłem dolną wargę. Napracował się, aby załatwić tak dobre miejsce w tak dobrej restauracji.
- Jesteś niesamowity – odezwałem się nagle, a chłopak podniósł wzrok znad karty i uniósł brew w górę.- Nie wiem, w jaki sposób to załatwiłeś, ale jest idealnie.
- Dla ciebie wszystko – odparł pogodnie, chwytając moją dłoń, która leżała na stoliku.
Siedzieliśmy w takiej pozycji, aż podszedł do nas ten sam kelner i musieliśmy złożyć zamówienie. Oczywiście musiałem wypytać o niektóre składniki, a gdy byłem już pewny swojego wyboru, kelner zapisał wszystko na karteczce i odszedł. Ceny były wysokie, musiałem to przyznać, ale raz na jakiś czas można sobie na to pozwolić, prawda?
- Zaraz wracam – powiedziałem, wstając od stolika, przez co Vic zmarszczył czoło.- Leki – dodałem, pokazując mu małą strzykawkę ukrytą w dłoni, aby nie zwracać na siebie uwagi.
Chłopak skinął głową, a ja udałem się do łazienki. Spodziewałem się luksusowej toalety i wcale się nie zawiodłem. Było lepiej niż u nas w domu.
Gdy załatwiłem wszystkie sprawy, wyszedłem z małego pomieszczenia i lekko rozchyliłem usta, gdy zobaczyłem tego samego faceta co u mnie w pracy, tego z różą na dłoni. Co on tu do cholery robił i dlaczego rozmawiał z wyraźnie poirytowanym Victorem? Nie podchodziłem tam. Obserwowałem rozwój sytuacji. Mężczyzna o czymś mówił, ale Vic w ogóle się nim nie interesował. W pewnym momencie wzrok nieznajomego padł na mnie, przez co odszedł od naszego stolika i usiadł przy barze. Niepewnym krokiem podszedłem do Vica i usiadłem naprzeciwko.
- To ten facet, o którym ci mówiłem – powiedziałem.- Ten z różą na dłoni. Znasz go?
- Tak. Znam go – przyznał, a ja zmrużyłem oczy.- Można powiedzieć, że ze sobą pracujemy, ale nie darzymy się wielką sympatią.
- Więc dlaczego tu przylazł?
- Bo on nie rozumie, że brak sympatii powinien być obustronny i nadal uważa, że możemy się do siebie... Zbliżyć.
Odwróciłem się w stronę mężczyzny, który aktualnie nie zwracał na nas uwagi, po czym spiorunowałem wzrokiem jego plecy. Za kogo on się uważał? Vic to mój chłopak i wara od niego. Jeśli miał zamiar zniszczyć naszą randkę, to grubo się mylił. Ma być idealnie i będzie idealnie. Żaden facet nie zepsuje mi tego wieczoru.
Tylko co oznaczało jego pojawienie się w mojej pracy? Vic mu powiedział, gdzie pracuję? Nie, nigdy by tego nie zrobił. Na pewno znalazł jakiś sposób, aby mnie znaleźć, nie wiem jaki, ale na pewno skuteczny. To było trochę przerażające... Ktoś patrzy na ciebie z dystansu, a ty nie wiesz, czy zaraz się na ciebie nie rzuci i nie wyrwie ci włosów z głowy, bo podoba mu się twój chłopak. Już to skądś znałem...
Vic widział, że nieco się spiąłem, więc sięgnął po moje dłonie i splótł nasze palce. Spojrzałem na niego, a on posłał mi pogodne spojrzenie. On też nie chciał dopuścić do fiaska tej randki. Przecież tak się starał. Byłoby mi cholernie przykro, gdyby nic z tego nie wyszło.
- Nie musisz być zazdrosny. Tamten strasznie mnie wkurwia, ale znajdę jakiś sposób, żeby dał sobie spokój – powiedział, a ja nadal miałem nietęgą minę.- Uwierz mi. Kocham cię.
Uśmiechnąłem się lekko i nachyliłem nieco do przodu, aby lekko musnąć usta chłopaka (o dziwo nikt nie zwrócił nam uwagi). Wierzyłem mu, bo dlaczego miałbym tego nie zrobić? Desperatom mówimy zdecydowane „nie”.
Po jakimś czasie do stolika podszedł kelner z naszym jedzeniem. Nie odzywaliśmy się do siebie podczas posiłku, po prostu delektowaliśmy się cudownymi daniami, które zdecydowanie były warte swojej ceny. Cudowne jedzenie z cudownym chłopakiem.
Vic
Sprawa z tym idiotą Alexem bardzo zepsuła mi humor. Chciałem, żeby ten wieczór był jak najmilszy, bo Kellin na niego zasługiwał, a ten debil po prostu się tu pojawia i próbuje dogadać się ze mną nie tylko w sprawie większej dostawy towaru, ale też „niezobowiązującego” spotkania (doskonale wiedziałem, co kryje się pod słowem „niezobowiązujące”). Nie miałem siły i ochoty na takie gierki, tym bardziej, że z łazienki wyszedł Kellin i z wyraźnym zdziwieniem patrzył na tę scenę. Przecież to właśnie Alex naszedł go w pracy. Jak go znalazł? Jak znalazł nas tutaj? Miał znajomości, to dla niego pestka i właśnie to mnie zmartwiło. Do czego jeszcze był zdolny?
Udało mi się uspokoić Kellina, który wyraźnie się tym zirytował, ale ja czułbym się tak samo na jego miejscu. Nie zasługiwał na kolejną ranę.
Gdy zjedliśmy swój posiłek, wstałem z miejsca i udałem się do łazienki, z wiadomych chyba przyczyn. Wcześniej zostawiłem Kellinowi pieniądze, aby zapłacił, jeśli przy stoliku zjawi się kelner. Może i to było nieco nieodpowiednie, bo to ja go zaprosiłem, ale dałem pieniądze, więc wychodzi na to samo. Nie powinienem się tym przejmować. Miałem na głowie poważniejsze sprawy.
Na przykład Alex za drzwiami kabiny toaletowej, w głównym pomieszczeniu łazienki.
Prawie podskoczyłem, gdy zobaczyłem go opierającego się o umywalkę. Spiorunowałem go wzrokiem i podszedłem do kranu, aby umyć dłonie. Postanowiłem go ignorować z nadzieją, że w końcu mu się znudzi i sobie pójdzie. Niestety się na to nie zanosiło.
- Dokończmy rozmowę – odezwał się, a ja zacząłem suszyć dłonie.
Ryk suszarki skutecznie zagłuszył słowa mężczyzny, na co uśmiechnąłem się pod nosem. Kontynuowałem suszenie rąk, aby jak najdłużej przeciągnąć ten moment, gdyż nie chciałem o niczym z nim rozmawiać. Według mnie po prostu nie mieliśmy tematu. W końcu jednak musiałem skończyć, bo moja skóra stała się sucha, a nie chciałem jej przesuszyć. Alex nie odpuszczał, nadal stał w tym samym miejscu i patrzył na mnie z dezaprobatą.
- To było chamskie – stwierdził, przez co wzruszyłem ramionami.- Wiem, że masz chłopaka. Ale on nie musi o niczym wiedzieć.
- Jesteś pieprznięty czy pieprznięty? - prychnąłem, marszcząc czoło.- Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego oprócz handlu, nie licz na nic. Nie zdradzę mojego chłopaka, zapomnij o tym.
- Wow, chyba za dużo stracisz – parsknął śmiechem.- Nie tylko niesamowitą noc, ale też trochę pieniędzy.
- Nie mieszaj w to finansów.
- Bo co? - Podszedł do mnie bliżej, stając ze mną twarzą w twarz, przez co zrobiło się nieco groźniej.- Bo przestaniesz sprzedawać mi paczuszki? Gówno mnie to obchodzi, Fuentes. Nie jesteście jedyni.
- Ale jesteśmy najlepsi – odparłem nonszalancko, a Alex uniósł brew, wyraźnie zaintrygowany moimi pełnymi pewności słowami.
Byłem pewny siebie, bo wiedziałem co nieco o biznesie, mimo że nie pracowałem w nim długo. Jeremy powiedział mi to, co powinien powiedzieć, lecz to wystarczyło mi do ocenienia sytuacji i stwierdzenia, że jesteśmy naprawdę dobrzy w tym, co robimy. Każdy z nas miał takie poczucie, które podbudowywało zadowolenie klientów.
- Czyżby? - zapytał retorycznie, widocznie nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź.- Skoro tak twierdzisz...
- Co, sam się o tym nie przekonałeś? Doskonale o tym wiesz.
- Może mam jakieś braki... - zaśmiał się pod nosem, przez co zacząłem się irytować. W co on grał? Musiał przybrać jakąś taktykę, aby wytrącić mnie z równowagi.- Udowodnijcie.
- Co? - Wyraźnie się zdziwiłem.- Niby jak?
- Powinniście być idealni pod każdym aspektem. Co ty na to, żeby załatwić to polubownie w ten poniedziałek o północy za magazynami przy porcie? - zaproponował.
Co miało oznaczać „polubownie”? Dyplomatyczną rozmowę? Jakiś większy handel? Nie wiedziałem, w co on grał, jakich sztuczek używał, ale wcale mi się to nie podobało. Miał asa w rękawie, którego wyciągnie dopiero w poniedziałkową noc.
- Załatwić co?
- Coś ważnego. Możecie wiele zyskać, ale też stracić. Podejmujesz wyzwanie? - zagadnął szelmowsko, a ja chwilę patrzyłem na jego ignorancką twarz.
Nie mogłem wyjść na tchórza ani przynieść wstydu biznesowi. Alex miał kontakty i mógł nas pogrążyć. To nie wchodziło w rachubę. Wychodziło na to, że będę musiał się poświęcić i pojawić się w porcie w nocy, aby załatwić kilka spraw. Mimo mojej decyzji byłem cholernie niepewny. Nie chciałem wkopać się w żadne gówno.
- W porządku. Poniedziałek, północ, magazyny, port – powtórzyłem/
- Cieszę się – rzekł Alex i skierował się do wyjścia z toalety. Gdy trzymał rękę na klamce, jeszcze raz odwrócił się w moją stronę.- Możesz wziąć swoich kumpli, jeśli chcesz.
Oczywiście, że chciałem ich ze sobą wziąć. Sam prędzej bym się posrał, niż tam poszedł, mimo że nie należałem do strachliwych osób. Tak to jest, gdy sprawa idzie o coś naprawdę niebezpiecznego i poważnego.
Wyszedłem z łazienki kilka chwil po Alexie i zacząłem rozglądać się po lokalu w poszukiwaniu Kellina. Chłopak stał przy wyjściu, nieco bledszy niż zwykle, ale nie zauważyłem w tym niczego dziwnego. Wiało na niego zimne powietrze z co chwilę otwieranych drzwi, to pewnie dlatego zbladł, mimo że miał na sobie kurtkę, a w swoich rękach trzymał moją. Podszedłem do niego i z uśmiechem odebrałem swoje ubranie, które założyłem. Chwyciłem bruneta za rękę i wyszliśmy z restauracji. Kellin mocniej zacisnął palce na mojej dłoni, przez co uśmiechnąłem się lekko. Mimo tego gestu pozostawał cichy, jakby trochę zamyślony i strapiony. Coś stało się podczas mojej nieobecności? To na pewno nie sprawka Alexa, przecież był ze mną.
- Dlaczego jesteś taki smutny? - zapytałem, gdy znaleźliśmy się w ciepłym samochodzie.
Kellin wyrwał się z jakiegoś transu i szybko pokręcił głową, masując sobie policzki dłońmi, aby nabrać trochę rumieńców.
- Nie jestem smutny, trochę zmęczony – odparł, a ja skinąłem głową.- Hej, nie myśl o niczym złym. Było świetnie, nawet jeśli nie wszystko poszło po twojej myśli.
Uśmiechnąłem się do niego i długo go pocałowałem. Chciałem jak najdłużej trwać w tej chwili, ale parkingowy zaczął pukać w maskę samochodu, że przedłużamy swój pobyt na tej posesji i zajmujemy potrzebne miejsce. Odjeżdżając, pokazałem mu język, na co Kellin zareagował chichotem. Był jak mały chochlik, kochałem, gdy się tak śmiał.
- Hej, Vic – odezwał się nagle podczas jazdy, a ja mruknąłem, dając mu do zrozumienia, że go słucham.- Kocham cię.
- Też cię kocham, Kells.
Te słowa stapiały wszystkie śniegi i rozpalały moje serce. Czułem się silniejszy i pełny ochoty do działania. Tak działała miłość, chyba. Ja tak na to reagowałem. Może inni widzieli to jakoś inaczej, nigdy się tym nie interesowałem.
Po chwili Kellin dodał jeszcze jedno zdanie:
- Jesteś najlepszy i nikomu nie musisz tego udowadniać, skarbie.
A to co miało do cholery znaczyć?
Słyszał to? SŁYSZAŁ ROZMOWE W TOALECIE?
OdpowiedzUsuńKure, Dżo...dlaczego to sie kończy w takim momencie? XDDD
Chce kolejny! XD
Świetny rozdział *-*
/Lindeczka
Dżo, no sry, ale ja chcę jakąś akcję ;-;
OdpowiedzUsuńAle rozdział i tak był cudowny i czekam na nexta :)
Plus miałam dzisiaj taki dziwny sen, że muszę Ci go opisać ;-;
UsuńNo więc no, Kellin mieszkał w jakimś bloku razem ze swoją rodziną (Tom, matka i siostry. Tak, to był sen na podstawie Twojego opo XD) i jakoś tak się stało, że w mieszkaniu był tylko on i siedział w swoim pokoju. I przy oknie rosło takie wielkie drzewo, że jakby Kell chciał zejść na dół, mógłby na nie wejść i zejść ;-;. No więc siedział i coś pisał i miał otwarte na oścież to okno. A po tym drzewie wspinała się Laura i Kim (ale nie wiedziały, że on jest w pokoju. Coś tam chciały mu zabrać czy coś.), a Kellin je zauważył więc rzucił czymś w nie tak, że pospadały i się potłukły i zamkną okno XD. Potem zadzwonił do Victora i powiedział, że Laura i Kim chyba chcą mu coś zrobić. Więc Vic przyszedł do niego, ale był najarany XD, a Kell tego nie zauważył i obaj zeszli na dół. Wtedy Laura, Bonnie, Erwin, Kailey i Kim jakoś przywalili Kellinowi tak, że stracił przytomność. A Vic zaczął się drzeć, że co oni robią itp. Ale Erwin coś tak przykuł go do poręczy od schodów XD i zatkał mu usta kneblem XD. I zaciągnęli Kellina na te schody gdzie był Vic i zaczęli go posypywać cukrem (XDDDDD) i dawać mu strzykawką herbatę z cukrem do ust. I rozwiązali Vica i coś tam razem zaczęli gadać. I Kellin się obudził. Na początku był strasznie wesoły, a potem położył się w poprzek schodów i zaczął mówić, że źle się czuje i zemdlał. No to Vic oprzytomniał i przerzucił go sobie przez ramię i zaczęli wychodzić za bramę, gdzie zatrzymała go matka Kellina i powiedziała, że Kell jest już przygotowany do oddawania narządów. Vic się pyta, wtf, jakich narządów. A ona mówi, że mózgu. I wyrwała mu Kellsa i dojebała mu głowę.
KONIEC.
o chuj, jakie ja mam dziwne sny XD
UsuńSuper mam nadzieję,że wszystko będzie ok między nimi kc Dżo
OdpowiedzUsuńJA NIE MOGĘ UWIERZYĆ W TE WSZYSTKIE CUKIERKI MAGIĘ I TĘCZE ♥
OdpowiedzUsuńTylko co Alex kombinuje ?
Kells słyszał ich rozmowę w toalecie czy u niego coś się działo ?
tyle pytań..
Nie wiem czemu ale coś czuje, że haha Vika zgwałcą albo coś mu zrobią, będzie drama i Quinn będzie miał depreche i w ogóle będziemy tu ryczeć ♥
KC KC KC KC KC KC KC KC KC KC KC KC DŻO <3
szybko dodawaj następny :3
ALEX ALEX ALEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEX <3333333
OdpowiedzUsuńcoś czuje, ze Gasky sobie z nim fchuja nieźle leci.
takie słodziachne to wszystko, aż szkoda to psuć... :c
ale daj mi jakieś seksy z Alexem, pls
kc Dżo, więcej weny <3
O mój boże! Tyle słodyczy naraz<3 Nie mogę. Boże jak cudownie,jak idealnie<3
OdpowiedzUsuńczy kellin naprawdę słyszał tą rozmowę Victora z Alexem? boże xd
OdpowiedzUsuńw ogóle, tyle miłości, moje modły zostały wysłuchane,abcdhjkfj.
ale pewnie Alex coś wykombinuje złuego.
taki zły Alex.
jest super dżo, czekam na następny <3
/@horalik_swag
Jeeejku ale Śłodkiee *-* ale Alex jest głupi -,-' jestem ciekawa co bd w tym porcie... Czekam :* ♥
OdpowiedzUsuńjezus boje sie teraz co Alex zrobi xd tak ogólnie to kocham jeju to jest supcio ze hej i juz nie moge się doczekać następnego <33
OdpowiedzUsuńOd początku wiedziałam, że Alex coś namiesza... ale chociaż w końcu byli szczęśliwi ♥ Mam nadzieję, że chociaż na chwilę wszystko się ułoży w ich związku, ale mam przeczucie, że ta chwila, będzie bardzo krótka. Ciekawa jestem czy Kellin słyszał tę rozmowę w toalecie i jeśli tak, to jak dużą jej część...
OdpowiedzUsuńPotrzebowałam trochę słodyczy i zaspokoiłaś mój głód Dżo, więc dzięki :3
Weny i radości z pisania ♥ // Buddha
Cudowne jak zwykle! Już po kilku zdaniach utonęłam w tym wszystkim. A szczególnie zakochałam się w "a na dobranoc cicho do mnie śpiewał, przez co zasypiałem w jego ramionach". Też tak chcę. Jeśli chodzi o Alexa to pomyślałam podczas czytania "Jaki z niego mafiozo!!" Chyba od dziś zacznę go nazywać Lis, bo jest postacią ewidentne cechującą się cwaniactwem. Pasuje mu ten przydomek. No oczywiście, było dużo słodyczy, czyli zapas przed dramą zrobiony. Za co dziękuję. Ogółem genialne! I jak zwykle czekam na dalej. :D
OdpowiedzUsuńBe
Alex taki straszny trochę ;-:
OdpowiedzUsuńAh ten Alex... Ciekawie czy moje przypuszczenia się sprawdzą :3 Rozdział jak zawsze piękny <3
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDżo...
OdpowiedzUsuńCHCĘ WIĘCEJ ;-;
/
Martha
💛💙💜💚❤
OdpowiedzUsuń