Komentarze i opinie, pyszczki! Pozdrawiam bardzo serdecznie i dziękuję za to, że jesteście 💗
__________________________________
Po głowie ciągle chodziła mi rozmowa Vica i tego drugiego mężczyzny, Alexa, jeśli dobrze pamiętam. Na początku usłyszałem słowa, że nigdy mnie nie zdradzi, na co uśmiechnąłem się lekko i nie potrafiłem ukryć rumieńców. Z czasem uśmiech schodził mi z twarzy, bo mówili coś o jakichś finansach, spotkaniu w środku nocy... Nie podobało mi się to. Byłem zatroskanym chłopakiem, który nie chciał, aby miłości jego życia stało się coś złego. Teraz wiedziałem, że siedział w czymś niebezpiecznym, ale byłem bezradny. Przecież nic nie zrobię. Nie zakażę mu iść do portu, bo wyda się, że słyszałem rozmowę. Zresztą, to było przypadkowe. Po prostu zapłaciłem kelnerowi i chciałem iść po Vica, bo dość długo siedział w tej łazience. Teraz sam nie wiedziałem, czy dobrze się stało, że usłyszałem tę konwersację. Martwiłem się chyba najbardziej w swoim życiu. Chodziło nie tylko o jakieś ratowanie związku czy zapobieganie zdradzie. Vicowi może coś się stać, a ja nie poradziłbym sobie z jego stratą.
Zanim nadszedł poniedziałek często wspominałem, że go kocham, że dla mnie jest najlepszy i że jeśli cokolwiek mu się stanie, nie dam sobie rady bez niego. Nie wiedziałem, czy zrozumiał aluzję, ale nie wydawało się, żeby rezygnował z pójścia do portu.
Do łóżka położyliśmy się razem, ale żaden z nas nie zasnął. Obaj udawaliśmy, że już spaliśmy. Czekałem na moment, gdy Vic podniesie się z łóżka i wyjdzie z mieszkania. Nie chciał, żebym o czymkolwiek wiedział, ale rozumiałem go. Nie chciał mnie niepotrzebnie martwić. Niestety za późno. Nerwy zżerały mnie od środka.
Prawie zasypiałem, gdy poczułem, że materac obok mnie lekko się unosi. Otworzyłem szeroko oczy i wpatrywałem się w ciemność, zdając się jedynie na mój słuch. Vic nie zapalił światła – logiczne, nie chciał mnie obudzić. Słyszałem, jak otwierał szafę i prawdopodobnie się przebierał. Po chwili trzasnęły drzwi, a ja usiadłem na łóżku i sięgnąłem po telefon leżący na etażerce. Wybrałem jeden z numerów taksówek i zamówiłem jedną, aby jak najszybciej przyjechała. Następnie szybko się ubrałem, wziąłem klucze i pieniądze i niemal od razu wyszedłem z mieszkania, aby poczekać na taksówkę przed budynkiem.
Może to, co robiłem, było głupie. Narażałem się na niebezpieczeństwo jakiegoś stopnia, a i mogłem wkopać Vica w jeszcze większe gówno, jeśli na jaw wyjdzie moja obecność. Po prostu zżerała mnie ciekawość i troska o mojego chłopaka. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś mu się stało, a ja smacznie spałbym sobie w ciepłym łóżku.
Pod blok podjechała taksówka, do której wszedłem i jako cel podałem kierowcy dwie ulice dalej od portu, aby nie zwracać na siebie uwagi. Jeszcze tego mi brakowało, żeby ktoś mnie zobaczył. Nie byłem aż tak głupi.
Całą podróż siedziałem jak na szpilkach. Wybiła północ. Coś właśnie się zaczęło, a ja nadal nie wiedziałem co. Z każdą mijającą minutą bałem się coraz bardziej. Nie chodziło tu o moje bezpieczeństwo. To Vic wplątał się w bardzo złe towarzystwo, a nie ja.
Taksówkarz zatrzymał się na wyznaczonym przeze mnie miejscu, a ja zapłaciłem mu i wyszedłem z samochodu. Odetchnąłem głośno i zacząłem iść w stronę portu. Ulice były puste i trochę przerażające, ale teraz nie było odwrotu. Skoro zaszedłem tak daleko, nie mogłem się cofnąć.
Gdy dotarłem do magazynów, nieco zwolniłem. Trzymałem się miejsc, w których będę mógł się ukryć, w razie gdyby ktoś mnie zauważył. Nasłuchiwałem. Bałem się. Trząsłem się z zimna.
Podczas gdy stawiałem niepewne kroki, usłyszałem czyjś głośny i nieco przeraźliwy śmiech, przez który prawie podskoczyłem. Schowałem się za piramidą jakichś pudełek, pomiędzy którymi znajdowały się szpary, dzięki którym mogłem obserwować, co działo się przede mną. Przełknąłem ślinę i wsunąłem dłonie do kieszeni kurtki, bo zaczęło być mi zimno. Niech to się skończy zanim tu zamarznę.
Widziałem mężczyznę z restauracji i jakichś trzech innych kolesi, którzy najwyraźniej byli w jego „bandzie”. Wyglądali na pewnych siebie, chociaż widziałem, że jeden z nich, najniższy i bardzo krótko obcięty, jest nieco nerwowy i wcale nie chce tu być.
Z drugiej strony stali wysocy mężczyźni, na których odkrytych szyjach widziałem tatuaże, jeden brunet z brodą i, Matko Boska dajcie tlenu, Vic. Chciałem tam pobiec i go odciągnąć, ale to byłoby naprawdę lekkomyślne i nie zdziwiłbym się, gdybym dostał kulką w głowę. Nigdy nie wiadomo, czego należy spodziewać się po spotkaniach tego typu.
- Nie ma sensu tego ciągnąć – odezwał się jeden z mężczyzn stojący przy Vicu, ten z różą na szyi.- Po prostu zapomnijmy o sprawie, wycofujemy się ze współpracy i wszyscy będą zadowoleni.
- Nie, za wiele stracicie, Sykes – odparł Alex, a człowiek nazwany Sykesem uniósł brew.- Możemy wam pomóc, jeśli wy pomożecie nam.
- Stul pysk – warknął brodaty.- Nie nawiązujemy żadnych śmiesznych sojuszy. Jesteśmy najlepsi sami, a wy tylko i wyłącznie sprowadzilibyście nas na psy.
- No właśnie... - zaśmiał się Alex ironicznie.- Podobno jesteście najlepsi... A jednak chyba znam kogoś lepszego...
Mówiąc to, patrzył na Vica, przez co zacisnąłem dłonie w pięści w kieszeniach. Może i byłem trochę zazdrosny, ale to uczucie nie przezwyciężyło strachu. Nadal tu był, większy niż kiedykolwiek.
- W tej części miasta jesteśmy najlepsi.
- Ludzie nie lubią, gdy zabiera się im ich część miasta.
- Czyli o to wam chodzi? - prychnął drugi wytatuowany mężczyzna.- Bo zajęliśmy niby wasz teren, na którym i tak nie handlowaliście? Przypomniało wam się, że mieliście dzielnicę?
- Chcemy to załatwić polubownie – odezwał się wysoki brunet po stronie Alexa.- Dlatego proponujemy wam współpracę.
- Nie będziemy z wami współpracować, Barakat – syknął brodacz.
- Swoją drogą, wasz towar to niezłe gówno – wtrącił się Vic, a ja zmrużyłem oczy.- Śmierdzi, źle się pali, nic tylko wyjebać.
Alex zacisnął dłonie w pięści, ale trzymał nerwy na wodzy. Wydawało mi się, że bójka to tylko kwestia czasu. Nie mogłem do tego dopuścić. Niepewnie sięgnąłem po telefon do kieszeni spodni i wybrałem numer awaryjny. Odsunąłem się do tyłu, aby nie było mnie słychać, ale chyba nawet nie musiałem tego robić. Po chwili usłyszałem, jak wszyscy mężczyźni na siebie krzyczą i sam się zdziwiłem, że nie zwrócili na siebie uwagi. Zerknąłem przez jedną szparę i przekląłem w duchu.
To wyglądało jak prawdziwa wojna. Każdy znalazł sobie przeciwnika i zaczął okładać go pięściami, aby zadać mu jak największy ból. Unikałem widoku Vica, gdyż nie chciałem patrzeć jak cierpi, a ja nie mogłem nic z tym zrobić. Zamiast tego skupiłem się na dzwonieniu na policję.
- Matko Boska, nareszcie – westchnąłem, gdy usłyszałem kobiecy głos po drugiej stronie słuchawki.- Proszę przysłać policję do portu, do magazynów, wywiązała się tu bójka pomiędzy ósemką mężczyzn, to wygląda bardzo niebezpiecznie...
Kobieta przyjęła moje zgłoszenie i w tym samym momencie usłyszałem strzał. Serce podeszło mi do gardła i bałem się odwrócić, aby zobaczyć czy ktoś dostał i ucierpiał. W duchu modliłem się, aby to nie był Vic. Nie chciałem zobaczyć na nim ani najmniejszej rany, co dopiero mówić o czymś poważniejszym czy nawet śmierci...
Gdy zerknąłem przez szparę, nieco odetchnąłem, co nie oznaczało, że walka się zakończyła. Brodaty mężczyzna trzymał się za krwawiące ramię – musiał dostać i nawet gruba kurtka nijak go ochroniła, co nie było żadnym zdziwieniem. Reszta miała zakrwawione twarze, pewnie przez połamane nosy, a Vic nieco kulał i leciała mu krew z dolnej wargi. Byłem pewny, że na tym jeszcze się nie skończyło. Sykes wyciągnął sztylecik z kieszeni kurtki i niemal z rykiem ruszył na Alexa, który cofnął się kilka kroków do tyłu. Wytatuowany mężczyzna chwycił drugiego za płaszcz i uniósł nad nim nóż, aby zadać mu jakikolwiek ból, ale coś go zatrzymało.
Były to syreny policyjne.
Puściłem się pędem w stronę ulicy, aby znaleźć się w domu szybciej niż Vic. Nikt mnie nie zauważył – byli zajęci ratowaniem własnego tyłka. Zostawiłem za sobą wszystko to, co zobaczyłem i w biegu dopadłem samotną taksówkę, której kazałem jak najszybciej jechać do mojego domu. Mężczyzna często przekraczał prędkość, ale obiecałem mu więcej pieniędzy, więc robił to z naprawdę dużą ochotą. W końcu dotarliśmy na miejsce, ja dałem mu pliczek banknotów i wbiegłem do budynku. W mieszkaniu na szczęście było pusto. Nie miałem pojęcia co ze sobą zrobić. Po prostu ściągnąłem z siebie grube ubrania i usiadłem na kanapie w salonie, czekając na powrót Vica.
Mógłbym to olać, ale nie potrafiłem. Pewnie poniosę jakieś konsekwencje swojego czynu, ale teraz miałem to gdzieś. Robiłem to z troski. Miałem nadzieję, że Vic to zrozumie.
Mijały kolejne minuty. Dotarło do mnie, że to co zrobiłem, było idiotyczne. Co jeśli policja złapała Vica? Matko Boska, i to przeze mnie! Wplotłem palce we włosy i zacisnąłem oczy, próbując nie myśleć o najgorszym.
Nagle usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi, przez co uniosłem głowę i spojrzałem w stronę wejścia do salonu. Po kilku chwilach pojawił się w nim nieco zdziwiony Vic. W świetle lepiej mogłem zobaczyć jego rozciętą wargę i kilka zadrapań na policzku. Na szczęście nic poważniejszego nic mu się nie stało, ale to nie zmieniało faktu, że nadal było źle. Tej sytuacji nie można nazwać dobrą pod żadnym względem.
- Dlaczego nie śpisz? - zapytał niepewnie, wyraźnie nie wiedząc, jak się zachować.
- Mógłbym zadać ci to samo pytanie – mruknąłem, przez co chłopak zagryzł dolną wargę, co było głupim pomysłem, bo zaczęła krwawić jeszcze bardziej.
Vic syknął z bólu, a ja wstałem z kanapy i poszedłem do jednak z szafek w kuchni, gdzie trzymaliśmy apteczkę. Przyniosłem pudełeczko z powrotem do salonu i ruchem dłoni kazałem szatynowi usiąść obok mnie na sofie, co oczywiście zrobił. Był zszokowany, że nie pytam o jego stan, ale na to przyjdzie czas. Nie chciałem, żeby jego rany stały się gorsze czy weszło w nie jakieś zakażenie, które spowoduje więcej problemów.
Wyciągnąłem wodę utlenioną i gazę, którą zamoczyłem i przyłożyłem do wargi Vica, który lekko drgnął. Nie było to przyjemne uczucie, ale sam się w to wpakował. Miał wybór, wybrał tę gorszą drogę. Jest już dorosły, to od niego zależy, jak bardzo spieprzy swoje życie.
Oczyściłem jedną ranę, a następnie zabrałem się za drugą. Vic co jakiś czas syczał, bo piekła go skóra, ale ciągle mu powtarzałem, że to jego wina i ma teraz cierpieć. Gdy znów wypowiedziałem te słowa, chłopak nie wytrzymał. Zeżarła go ciekawość.
- A niby skąd wiesz, że to moja wina? - zapytał, gdy oderwałem gazę od jego brwi. Zaczynało się.
- Wiem swoje – odparłem, oczyszczając ostatnie zadrapanie.
Gdy skończyłem, wstałem z kanapy i odniosłem apteczkę. Bałem się tej rozmowy. Od jakiegoś czasu Vic był bardzo nieprzewidywalny. Jeśli się zdenerwuje, wolę nie być w swojej skórze...
Wróciłem na kanapę i usiadłem na jej samym końcu, aby zachować pewien dystans. Jeżeli to jakoś mnie uchroni warto spróbować. Byłem zdesperowany, żeby uratować swój własny tyłek. Pewnie, martwiłem się o Vica, ale nie zapominałem o sobie i to wcale nie czyniło mnie egoistą.
- Jesteś idiotą – wyszeptałem.- Wpakowałeś się w jakieś gówno, z którego teraz nie wyjdziesz, bo cię zastrzelą albo uprowadzą i zażądają okupu.
- O czym ty mówisz? - Vic zmrużył oczy, patrząc na mnie przenikliwie.
Nie byłem głupi. Widziałem jego wyraz twarzy. Powoli go rozszyfrowywałem, a on zaczynał się bać, że odkryłem jego sekret. Już długo to przede mną ukrywał, a ja nie lubiłem kłamstw. Związek to szczerość, nawet ta najbrutalniejsza. Dlaczego on opierał się na oszustwie? Nie potrafił stawić czoła prawdzie?
- W co się bawisz, Vic? - Spojrzałem na niego smutno.- W wojnę gangów? Uprowadzanie niewinnych ludzi? Kartel narkotykowy?
Chłopak przełknął ślinę, a jego jabłko Adama nerwowo zadrżało. Miałem go. Jeden z wymienionych przeze mnie przykładów go pogrążył. To kwestia kilku minut, aby dowiedzieć się który.
- Słyszałem twoją rozmowę z tym dziwnym kolesiem w restauracji – mówiłem dalej, a Vic zacisnął wargę w cienką linię.- Pojechałem za tobą do portu. Widziałem to, co się tam działo.
Szatyn nadal nic nie mówił. Czekał na moje słowa, opinie, zarzuty, aby później zaatakować mnie swoimi. Miejmy nadzieję, że tylko nimi. Przecież obiecał mi, że już mnie nie uderzy. Niestety, bałem się, że złamie tę obietnicę.
- W co ty się wpakowałeś? - podniosłem głos.- Mogłeś tam zginąć! Przecież do siebie strzelaliście, to jest kurwa chore! Myślałem, że jesteś innym człowiekiem.
- Jakim? - zapytał spokojnie, przez co uniosłem brew.
- Inteligentnym – powiedziałem szczerze.- Ale twoje czyny mówią całkiem coś innego. Co ci przyszło do tego twojego zakutego łba, żeby iść tam w środku nocy, prosto w jakąś bijatykę. Nie mogłem na to patrzeć, to było okropne, a na dodatek ty w tym uczestniczyłeś. To jeszcze gorsze! - krzyknąłem, wstając z kanapy.- Jednego przecież postrzelili, a to mogłeś być ty!
- Skończyłeś?
- Nie! - wrzasnąłem, a do oczu naszły mi łzy.- Przez to towarzystwo się zmieniłeś. Teraz, gdy wszystko u nas naprawiasz, jesteś idealny, ale tak naprawdę w ogóle nie powinno być takiego etapu w naszym związku. Nie powinieneś niczego spieprzać, od tego zacznijmy. Po prostu... Nosz kurwa!
Wtedy Vic wstał z kanapy, a ja nieco się cofnąłem. Wyczułem, że teraz nadszedł czas na jego odpowiedź. Mój mechanizm obronny nie wiedział co zrobić, bo obrony nie będzie. Nie miałem jak, nie miałem czym. Nie miałem w sobie płomienia, który rozbłysłby w idealnym momencie i sprawił, że dałbym sobie radę. Moje krzyki były wystarczającym zużyciem mojej pewności siebie, która zniknęła, gdy sylwetka Vica zaczęła nade mną górować.
- To ty zadzwoniłeś na policję? - zapytał przez zaciśnięte zęby.
- J-ja... T-to znaczy...
- Czy tobie spierdolił się mózg?! - wrzasnął.- Ledwo im uciekłem, zabrali moich dwóch kumpli, przez co prawdopodobnie dotrą do naszego biznesu, jeśli przycisną ich do ściany! Módl się, żeby niczego nie znaleźli, bo inaczej nie chciałbym być w twojej skórze.
- Czyli co? - mruknąłem.- Siedzisz w biznesie narkotykowym? Ćpasz?
Vic spojrzał na mnie groźnie i to go zdradziło. Przez ten cały czas ukrywał przede mną tak okropną rzecz. Nie zdziwiłbym się, gdyby sam wpadł w nałóg i przez to mnie ranił. Znałem odpowiedź na nurtujące mnie pytania, ale chciałem zadawać ich jeszcze więcej. Po prostu nie wiedziałem od czego zacząć.
Mój Vic dilerem narkotyków i ćpunem. To się nie mieściło w głowie.
- Zawiodłem się na tobie – szepnąłem i chciałem go wyminąć, aby zamknąć się w sypialni, lecz chłopak mocno chwycił moje ramię i zmusił mnie do pozostania w salonie.
- Teraz ty mnie wysłuchasz, mały gówniarzu – syknął, a to nie zwiastowało niczego dobrego.- Chciałem zarabiać duże pieniądze, żebyśmy jakoś sobie poradzili. Udało mi się. Wszystko było idealne, póki ty postanowiłeś ruszyć swoją małą, wścibską dupę i za mną pójść! Spierdoliłeś wszystko!
- Sam to zepsułeś... - powiedziałem cicho przez łzy.
- Zamknij się! - krzyknął i uderzył mnie w twarz, przez co odwróciłem głowę w drugą stronę przez siłę jego otwartej dłoni.- O niczym nie wiesz! Starałem się dla ciebie, a to ty wszędzie wpychasz swój pierdolony nos! Powinieneś kurwa siedzieć w domu i nie interesować się tym, co robię po nocach!
Wtedy po moich policzkach spłynęły ciepłe łzy, a z sąsiadującego mieszkania dobiegło nas głośne pukanie w ścianę, aby nas uciszyć. Też chciałem, aby wszystko już się skończyło, ale Vic najwyraźniej dopiero się rozkręcał.
Słyszałem epitety, których nie chciałem słyszeć. Czułem ból w takich miejscach, gdzie nie powinienem go czuć. Vica ogarnęła furia – najpierw rzucił mnie na podłogę, z której próbowałem się podnieść i uciec, ale on był szybszy i zatrzymał mnie swoją nogą. Jego stopa wylądowała prosto na moich żebrach, kilka razy, aby poprawić siniaka i ewentualne złamanie, które swoją drogą było bardzo prawdopodobne. Do tego jeszcze oberwałem kilka razy w twarz i cholernie czułe piszczele. Nie pomagały ani ciche błagania o litość, ani płacz, ani próba ucieczki. To jeszcze bardziej pogarszało sprawę.
Gdy Vic w końcu dotarł do mety, prychnął pod nosem i wyszedł z mieszkania. Tak po prostu ubrał się i wyszedł. Zostawił mnie konającego na podłodze. To nie była śmierć, tylko cierpienie. Nie umierałem, przecież oddychałem, z trudnością, ale zawsze. Czułem, jak serce bije w mojej klatce piersiowej w przyspieszonym tempie. Żyłem, lecz cierpiałem.
Tylko które cierpienie było dotkliwsze? Fizyczne czy psychiczne?
Zanim nadszedł poniedziałek często wspominałem, że go kocham, że dla mnie jest najlepszy i że jeśli cokolwiek mu się stanie, nie dam sobie rady bez niego. Nie wiedziałem, czy zrozumiał aluzję, ale nie wydawało się, żeby rezygnował z pójścia do portu.
Do łóżka położyliśmy się razem, ale żaden z nas nie zasnął. Obaj udawaliśmy, że już spaliśmy. Czekałem na moment, gdy Vic podniesie się z łóżka i wyjdzie z mieszkania. Nie chciał, żebym o czymkolwiek wiedział, ale rozumiałem go. Nie chciał mnie niepotrzebnie martwić. Niestety za późno. Nerwy zżerały mnie od środka.
Prawie zasypiałem, gdy poczułem, że materac obok mnie lekko się unosi. Otworzyłem szeroko oczy i wpatrywałem się w ciemność, zdając się jedynie na mój słuch. Vic nie zapalił światła – logiczne, nie chciał mnie obudzić. Słyszałem, jak otwierał szafę i prawdopodobnie się przebierał. Po chwili trzasnęły drzwi, a ja usiadłem na łóżku i sięgnąłem po telefon leżący na etażerce. Wybrałem jeden z numerów taksówek i zamówiłem jedną, aby jak najszybciej przyjechała. Następnie szybko się ubrałem, wziąłem klucze i pieniądze i niemal od razu wyszedłem z mieszkania, aby poczekać na taksówkę przed budynkiem.
Może to, co robiłem, było głupie. Narażałem się na niebezpieczeństwo jakiegoś stopnia, a i mogłem wkopać Vica w jeszcze większe gówno, jeśli na jaw wyjdzie moja obecność. Po prostu zżerała mnie ciekawość i troska o mojego chłopaka. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś mu się stało, a ja smacznie spałbym sobie w ciepłym łóżku.
Pod blok podjechała taksówka, do której wszedłem i jako cel podałem kierowcy dwie ulice dalej od portu, aby nie zwracać na siebie uwagi. Jeszcze tego mi brakowało, żeby ktoś mnie zobaczył. Nie byłem aż tak głupi.
Całą podróż siedziałem jak na szpilkach. Wybiła północ. Coś właśnie się zaczęło, a ja nadal nie wiedziałem co. Z każdą mijającą minutą bałem się coraz bardziej. Nie chodziło tu o moje bezpieczeństwo. To Vic wplątał się w bardzo złe towarzystwo, a nie ja.
Taksówkarz zatrzymał się na wyznaczonym przeze mnie miejscu, a ja zapłaciłem mu i wyszedłem z samochodu. Odetchnąłem głośno i zacząłem iść w stronę portu. Ulice były puste i trochę przerażające, ale teraz nie było odwrotu. Skoro zaszedłem tak daleko, nie mogłem się cofnąć.
Gdy dotarłem do magazynów, nieco zwolniłem. Trzymałem się miejsc, w których będę mógł się ukryć, w razie gdyby ktoś mnie zauważył. Nasłuchiwałem. Bałem się. Trząsłem się z zimna.
Podczas gdy stawiałem niepewne kroki, usłyszałem czyjś głośny i nieco przeraźliwy śmiech, przez który prawie podskoczyłem. Schowałem się za piramidą jakichś pudełek, pomiędzy którymi znajdowały się szpary, dzięki którym mogłem obserwować, co działo się przede mną. Przełknąłem ślinę i wsunąłem dłonie do kieszeni kurtki, bo zaczęło być mi zimno. Niech to się skończy zanim tu zamarznę.
Widziałem mężczyznę z restauracji i jakichś trzech innych kolesi, którzy najwyraźniej byli w jego „bandzie”. Wyglądali na pewnych siebie, chociaż widziałem, że jeden z nich, najniższy i bardzo krótko obcięty, jest nieco nerwowy i wcale nie chce tu być.
Z drugiej strony stali wysocy mężczyźni, na których odkrytych szyjach widziałem tatuaże, jeden brunet z brodą i, Matko Boska dajcie tlenu, Vic. Chciałem tam pobiec i go odciągnąć, ale to byłoby naprawdę lekkomyślne i nie zdziwiłbym się, gdybym dostał kulką w głowę. Nigdy nie wiadomo, czego należy spodziewać się po spotkaniach tego typu.
- Nie ma sensu tego ciągnąć – odezwał się jeden z mężczyzn stojący przy Vicu, ten z różą na szyi.- Po prostu zapomnijmy o sprawie, wycofujemy się ze współpracy i wszyscy będą zadowoleni.
- Nie, za wiele stracicie, Sykes – odparł Alex, a człowiek nazwany Sykesem uniósł brew.- Możemy wam pomóc, jeśli wy pomożecie nam.
- Stul pysk – warknął brodaty.- Nie nawiązujemy żadnych śmiesznych sojuszy. Jesteśmy najlepsi sami, a wy tylko i wyłącznie sprowadzilibyście nas na psy.
- No właśnie... - zaśmiał się Alex ironicznie.- Podobno jesteście najlepsi... A jednak chyba znam kogoś lepszego...
Mówiąc to, patrzył na Vica, przez co zacisnąłem dłonie w pięści w kieszeniach. Może i byłem trochę zazdrosny, ale to uczucie nie przezwyciężyło strachu. Nadal tu był, większy niż kiedykolwiek.
- W tej części miasta jesteśmy najlepsi.
- Ludzie nie lubią, gdy zabiera się im ich część miasta.
- Czyli o to wam chodzi? - prychnął drugi wytatuowany mężczyzna.- Bo zajęliśmy niby wasz teren, na którym i tak nie handlowaliście? Przypomniało wam się, że mieliście dzielnicę?
- Chcemy to załatwić polubownie – odezwał się wysoki brunet po stronie Alexa.- Dlatego proponujemy wam współpracę.
- Nie będziemy z wami współpracować, Barakat – syknął brodacz.
- Swoją drogą, wasz towar to niezłe gówno – wtrącił się Vic, a ja zmrużyłem oczy.- Śmierdzi, źle się pali, nic tylko wyjebać.
Alex zacisnął dłonie w pięści, ale trzymał nerwy na wodzy. Wydawało mi się, że bójka to tylko kwestia czasu. Nie mogłem do tego dopuścić. Niepewnie sięgnąłem po telefon do kieszeni spodni i wybrałem numer awaryjny. Odsunąłem się do tyłu, aby nie było mnie słychać, ale chyba nawet nie musiałem tego robić. Po chwili usłyszałem, jak wszyscy mężczyźni na siebie krzyczą i sam się zdziwiłem, że nie zwrócili na siebie uwagi. Zerknąłem przez jedną szparę i przekląłem w duchu.
To wyglądało jak prawdziwa wojna. Każdy znalazł sobie przeciwnika i zaczął okładać go pięściami, aby zadać mu jak największy ból. Unikałem widoku Vica, gdyż nie chciałem patrzeć jak cierpi, a ja nie mogłem nic z tym zrobić. Zamiast tego skupiłem się na dzwonieniu na policję.
- Matko Boska, nareszcie – westchnąłem, gdy usłyszałem kobiecy głos po drugiej stronie słuchawki.- Proszę przysłać policję do portu, do magazynów, wywiązała się tu bójka pomiędzy ósemką mężczyzn, to wygląda bardzo niebezpiecznie...
Kobieta przyjęła moje zgłoszenie i w tym samym momencie usłyszałem strzał. Serce podeszło mi do gardła i bałem się odwrócić, aby zobaczyć czy ktoś dostał i ucierpiał. W duchu modliłem się, aby to nie był Vic. Nie chciałem zobaczyć na nim ani najmniejszej rany, co dopiero mówić o czymś poważniejszym czy nawet śmierci...
Gdy zerknąłem przez szparę, nieco odetchnąłem, co nie oznaczało, że walka się zakończyła. Brodaty mężczyzna trzymał się za krwawiące ramię – musiał dostać i nawet gruba kurtka nijak go ochroniła, co nie było żadnym zdziwieniem. Reszta miała zakrwawione twarze, pewnie przez połamane nosy, a Vic nieco kulał i leciała mu krew z dolnej wargi. Byłem pewny, że na tym jeszcze się nie skończyło. Sykes wyciągnął sztylecik z kieszeni kurtki i niemal z rykiem ruszył na Alexa, który cofnął się kilka kroków do tyłu. Wytatuowany mężczyzna chwycił drugiego za płaszcz i uniósł nad nim nóż, aby zadać mu jakikolwiek ból, ale coś go zatrzymało.
Były to syreny policyjne.
Puściłem się pędem w stronę ulicy, aby znaleźć się w domu szybciej niż Vic. Nikt mnie nie zauważył – byli zajęci ratowaniem własnego tyłka. Zostawiłem za sobą wszystko to, co zobaczyłem i w biegu dopadłem samotną taksówkę, której kazałem jak najszybciej jechać do mojego domu. Mężczyzna często przekraczał prędkość, ale obiecałem mu więcej pieniędzy, więc robił to z naprawdę dużą ochotą. W końcu dotarliśmy na miejsce, ja dałem mu pliczek banknotów i wbiegłem do budynku. W mieszkaniu na szczęście było pusto. Nie miałem pojęcia co ze sobą zrobić. Po prostu ściągnąłem z siebie grube ubrania i usiadłem na kanapie w salonie, czekając na powrót Vica.
Mógłbym to olać, ale nie potrafiłem. Pewnie poniosę jakieś konsekwencje swojego czynu, ale teraz miałem to gdzieś. Robiłem to z troski. Miałem nadzieję, że Vic to zrozumie.
Mijały kolejne minuty. Dotarło do mnie, że to co zrobiłem, było idiotyczne. Co jeśli policja złapała Vica? Matko Boska, i to przeze mnie! Wplotłem palce we włosy i zacisnąłem oczy, próbując nie myśleć o najgorszym.
Nagle usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi, przez co uniosłem głowę i spojrzałem w stronę wejścia do salonu. Po kilku chwilach pojawił się w nim nieco zdziwiony Vic. W świetle lepiej mogłem zobaczyć jego rozciętą wargę i kilka zadrapań na policzku. Na szczęście nic poważniejszego nic mu się nie stało, ale to nie zmieniało faktu, że nadal było źle. Tej sytuacji nie można nazwać dobrą pod żadnym względem.
- Dlaczego nie śpisz? - zapytał niepewnie, wyraźnie nie wiedząc, jak się zachować.
- Mógłbym zadać ci to samo pytanie – mruknąłem, przez co chłopak zagryzł dolną wargę, co było głupim pomysłem, bo zaczęła krwawić jeszcze bardziej.
Vic syknął z bólu, a ja wstałem z kanapy i poszedłem do jednak z szafek w kuchni, gdzie trzymaliśmy apteczkę. Przyniosłem pudełeczko z powrotem do salonu i ruchem dłoni kazałem szatynowi usiąść obok mnie na sofie, co oczywiście zrobił. Był zszokowany, że nie pytam o jego stan, ale na to przyjdzie czas. Nie chciałem, żeby jego rany stały się gorsze czy weszło w nie jakieś zakażenie, które spowoduje więcej problemów.
Wyciągnąłem wodę utlenioną i gazę, którą zamoczyłem i przyłożyłem do wargi Vica, który lekko drgnął. Nie było to przyjemne uczucie, ale sam się w to wpakował. Miał wybór, wybrał tę gorszą drogę. Jest już dorosły, to od niego zależy, jak bardzo spieprzy swoje życie.
Oczyściłem jedną ranę, a następnie zabrałem się za drugą. Vic co jakiś czas syczał, bo piekła go skóra, ale ciągle mu powtarzałem, że to jego wina i ma teraz cierpieć. Gdy znów wypowiedziałem te słowa, chłopak nie wytrzymał. Zeżarła go ciekawość.
- A niby skąd wiesz, że to moja wina? - zapytał, gdy oderwałem gazę od jego brwi. Zaczynało się.
- Wiem swoje – odparłem, oczyszczając ostatnie zadrapanie.
Gdy skończyłem, wstałem z kanapy i odniosłem apteczkę. Bałem się tej rozmowy. Od jakiegoś czasu Vic był bardzo nieprzewidywalny. Jeśli się zdenerwuje, wolę nie być w swojej skórze...
Wróciłem na kanapę i usiadłem na jej samym końcu, aby zachować pewien dystans. Jeżeli to jakoś mnie uchroni warto spróbować. Byłem zdesperowany, żeby uratować swój własny tyłek. Pewnie, martwiłem się o Vica, ale nie zapominałem o sobie i to wcale nie czyniło mnie egoistą.
- Jesteś idiotą – wyszeptałem.- Wpakowałeś się w jakieś gówno, z którego teraz nie wyjdziesz, bo cię zastrzelą albo uprowadzą i zażądają okupu.
- O czym ty mówisz? - Vic zmrużył oczy, patrząc na mnie przenikliwie.
Nie byłem głupi. Widziałem jego wyraz twarzy. Powoli go rozszyfrowywałem, a on zaczynał się bać, że odkryłem jego sekret. Już długo to przede mną ukrywał, a ja nie lubiłem kłamstw. Związek to szczerość, nawet ta najbrutalniejsza. Dlaczego on opierał się na oszustwie? Nie potrafił stawić czoła prawdzie?
- W co się bawisz, Vic? - Spojrzałem na niego smutno.- W wojnę gangów? Uprowadzanie niewinnych ludzi? Kartel narkotykowy?
Chłopak przełknął ślinę, a jego jabłko Adama nerwowo zadrżało. Miałem go. Jeden z wymienionych przeze mnie przykładów go pogrążył. To kwestia kilku minut, aby dowiedzieć się który.
- Słyszałem twoją rozmowę z tym dziwnym kolesiem w restauracji – mówiłem dalej, a Vic zacisnął wargę w cienką linię.- Pojechałem za tobą do portu. Widziałem to, co się tam działo.
Szatyn nadal nic nie mówił. Czekał na moje słowa, opinie, zarzuty, aby później zaatakować mnie swoimi. Miejmy nadzieję, że tylko nimi. Przecież obiecał mi, że już mnie nie uderzy. Niestety, bałem się, że złamie tę obietnicę.
- W co ty się wpakowałeś? - podniosłem głos.- Mogłeś tam zginąć! Przecież do siebie strzelaliście, to jest kurwa chore! Myślałem, że jesteś innym człowiekiem.
- Jakim? - zapytał spokojnie, przez co uniosłem brew.
- Inteligentnym – powiedziałem szczerze.- Ale twoje czyny mówią całkiem coś innego. Co ci przyszło do tego twojego zakutego łba, żeby iść tam w środku nocy, prosto w jakąś bijatykę. Nie mogłem na to patrzeć, to było okropne, a na dodatek ty w tym uczestniczyłeś. To jeszcze gorsze! - krzyknąłem, wstając z kanapy.- Jednego przecież postrzelili, a to mogłeś być ty!
- Skończyłeś?
- Nie! - wrzasnąłem, a do oczu naszły mi łzy.- Przez to towarzystwo się zmieniłeś. Teraz, gdy wszystko u nas naprawiasz, jesteś idealny, ale tak naprawdę w ogóle nie powinno być takiego etapu w naszym związku. Nie powinieneś niczego spieprzać, od tego zacznijmy. Po prostu... Nosz kurwa!
Wtedy Vic wstał z kanapy, a ja nieco się cofnąłem. Wyczułem, że teraz nadszedł czas na jego odpowiedź. Mój mechanizm obronny nie wiedział co zrobić, bo obrony nie będzie. Nie miałem jak, nie miałem czym. Nie miałem w sobie płomienia, który rozbłysłby w idealnym momencie i sprawił, że dałbym sobie radę. Moje krzyki były wystarczającym zużyciem mojej pewności siebie, która zniknęła, gdy sylwetka Vica zaczęła nade mną górować.
- To ty zadzwoniłeś na policję? - zapytał przez zaciśnięte zęby.
- J-ja... T-to znaczy...
- Czy tobie spierdolił się mózg?! - wrzasnął.- Ledwo im uciekłem, zabrali moich dwóch kumpli, przez co prawdopodobnie dotrą do naszego biznesu, jeśli przycisną ich do ściany! Módl się, żeby niczego nie znaleźli, bo inaczej nie chciałbym być w twojej skórze.
- Czyli co? - mruknąłem.- Siedzisz w biznesie narkotykowym? Ćpasz?
Vic spojrzał na mnie groźnie i to go zdradziło. Przez ten cały czas ukrywał przede mną tak okropną rzecz. Nie zdziwiłbym się, gdyby sam wpadł w nałóg i przez to mnie ranił. Znałem odpowiedź na nurtujące mnie pytania, ale chciałem zadawać ich jeszcze więcej. Po prostu nie wiedziałem od czego zacząć.
Mój Vic dilerem narkotyków i ćpunem. To się nie mieściło w głowie.
- Zawiodłem się na tobie – szepnąłem i chciałem go wyminąć, aby zamknąć się w sypialni, lecz chłopak mocno chwycił moje ramię i zmusił mnie do pozostania w salonie.
- Teraz ty mnie wysłuchasz, mały gówniarzu – syknął, a to nie zwiastowało niczego dobrego.- Chciałem zarabiać duże pieniądze, żebyśmy jakoś sobie poradzili. Udało mi się. Wszystko było idealne, póki ty postanowiłeś ruszyć swoją małą, wścibską dupę i za mną pójść! Spierdoliłeś wszystko!
- Sam to zepsułeś... - powiedziałem cicho przez łzy.
- Zamknij się! - krzyknął i uderzył mnie w twarz, przez co odwróciłem głowę w drugą stronę przez siłę jego otwartej dłoni.- O niczym nie wiesz! Starałem się dla ciebie, a to ty wszędzie wpychasz swój pierdolony nos! Powinieneś kurwa siedzieć w domu i nie interesować się tym, co robię po nocach!
Wtedy po moich policzkach spłynęły ciepłe łzy, a z sąsiadującego mieszkania dobiegło nas głośne pukanie w ścianę, aby nas uciszyć. Też chciałem, aby wszystko już się skończyło, ale Vic najwyraźniej dopiero się rozkręcał.
Słyszałem epitety, których nie chciałem słyszeć. Czułem ból w takich miejscach, gdzie nie powinienem go czuć. Vica ogarnęła furia – najpierw rzucił mnie na podłogę, z której próbowałem się podnieść i uciec, ale on był szybszy i zatrzymał mnie swoją nogą. Jego stopa wylądowała prosto na moich żebrach, kilka razy, aby poprawić siniaka i ewentualne złamanie, które swoją drogą było bardzo prawdopodobne. Do tego jeszcze oberwałem kilka razy w twarz i cholernie czułe piszczele. Nie pomagały ani ciche błagania o litość, ani płacz, ani próba ucieczki. To jeszcze bardziej pogarszało sprawę.
Gdy Vic w końcu dotarł do mety, prychnął pod nosem i wyszedł z mieszkania. Tak po prostu ubrał się i wyszedł. Zostawił mnie konającego na podłodze. To nie była śmierć, tylko cierpienie. Nie umierałem, przecież oddychałem, z trudnością, ale zawsze. Czułem, jak serce bije w mojej klatce piersiowej w przyspieszonym tempie. Żyłem, lecz cierpiałem.
Tylko które cierpienie było dotkliwsze? Fizyczne czy psychiczne?
Biedny Kellin :C Vic nie powinien go tak traktować :C
OdpowiedzUsuńNO NIE WIERZE W TO..
OdpowiedzUsuńVic jest serio takim idiotą czy tylko udaje?!
Na miejscu Kellina dawno wyrzuciłabym go z domu (XDD) :c
No i zapisała się na kurs samoobrony XDDD
Nie przeżyje jak to się źle skończy ;-;
Happyendowe zakończenia mają być ;-;
Co się dzieje z Vic'iem? Biedny Kells,powinien zostawić Vic'a.Czekam na kolejne.
OdpowiedzUsuńDŻOOO
OdpowiedzUsuńdLACZEGO
wHY
W H Y
To okrutne..
:c
Wiedziałam, że teraz nadszedł czas na te smutne rzeczy. Czemu Vic się nie umie opanować?! Biedny Kellin. ;_; Gdybym była ich sąsiadką to zapukałabym w drzwi a nie w ścianę. Mam nadzieję, że znajdzie się ktoś kto przekona Vica do opuszczenia tego "biznesu" i zmienienia się dla Kellsa. Czekam na dalsze rozdziały.
OdpowiedzUsuńBe
ALEX! JACK! tyle fangirluuuu <33333333
OdpowiedzUsuńkońcówka rozdziału.. wow, nie sądziłam, że Vic posunie się az do tak drastycznych metod tłumaczenia Kellsowi, że ma nie wtykać nosa w nieswoje sprawy. we łbie mu sie totalnie poprzewracało od tego hajsu! biedny Kellin, mam nadzieje, ze wszystko szybko się ułoży :c czekam na kolejny, kc motzno <333
JEZUSMARIA
OdpowiedzUsuńA już myślałam że zaczęło się układać. Swoją drogą racja -skoro kellin słyszał o towarze, paleniu i innych tego typu sprawach, to po co idiota dzwonil po policję? jak czytałam, to wręcz darłam się do niego ,,no nie! Co ty robisz homosiu pieprzony! Nie dzwon! Rozłącz się! '' i inne tego typu epitety leciały xd a to co zrobił vic to już jest kuźwa przegięcie. Wiadomo - kelliś zjebał, ale żeby reagować w ten sposób? I to już któryś z kolei raz? Tym bardziej, że to była jego wina. Po co pakowal się w to gówno? Chyba miłość jest ważniejsza od pieniędzy. Powinien odejść stamtąd od razu gdy zauważył, że zaczęło się psuć. ale nie -siedział w tym dalej i w dodatku zaczął ćpać. Czy osoba, która kogoś szczerze kocha jest w stanie ją uderzyć? Nie. Tym bardziej nie jest w stanie jej skatować i zostawić prawie konającej na ziemi. No coś tu jest kurwa nie tak.
O matko matko !!! ToT Jejuuuuu T_T Vic kochanie zawsze cię broniłam ale to już przesada !!!!! Dżo.... Czemu mi to robisz ? ♥ czekam na więcej I MA SIĘ P-O-P-R-A-W-I-Ć !!! KC mocno ♥♥♥
OdpowiedzUsuńNie, nie, nie! Co ten idiota Vic zrobił?! Jak on mógł pobić Kellina i to tak bardzo?! Ostatnio prawie go stracił, a teraz boję się pomyśleć co będzie dalej. Trzymaj się Kells :'((
OdpowiedzUsuńJa też pozdrawiam i dziękuję za twoje starania dla nas Dżo, jesteś najlepsza ;)
I dzięki za Sykesa, on taki zły, no nie mogę XD
UsuńVictor tu skurwysynie.
OdpowiedzUsuńWkurzam się bo Victor jest głupi i nie zasługuje na Kellina w żadnym stopniu.
A jeśli teraz wróci z wielkimi przeprosinami "bo on jest taki skrzywdzony" to chyba wyjebię telefon przez okno.
Vic Ty chuju!!!!!! Kellin chce jak najlepiej :(((
OdpowiedzUsuńDżogurcie wsadz Vica do więzienia plsssss :*
OdpowiedzUsuńTakich rzeczy się nie wybacza. Nigdy nie wybaczyłabym swojemu partnerowi, gdyby chociaż raz mnie uderzył. Nie mówiąc już o tym, gdyby sytuacja się powtarzała. Tak jak ktoś wyżej napisał- jeśli się kogoś kocha, w życiu nie podniesie się na niego ręki, a co dopiero skatuje i prawie połamie żebra. Mam nadzieje, że tym razem nie zrobisz słit kochanego zakończenia jak zwykle. Jeśli Kellin mu wybaczy, to będzie skończonym dupkiem.
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że to się tak skończy :( Choć w tym wypadku wolałabym, żeby moje przeczucia się nie sprawdziły.
OdpowiedzUsuńTak źle to jeszcze u nich nie było...
Co ten debil wyprawia, przepraszam?
OdpowiedzUsuńJa się pytam czemuuuu :(
Nie myślałam, że będzie aż tak źle..
Co z nim jest? Z tym kochającym Victorem?
Czytając, na końcu prawię się popłakałam...
I co teraz zrobi Kellin?
Już sama nie wiem, czy chcieć żeby mu nie wybaczył czy nie...
Mam strasznie mieszane uczucia.
Ehh :(
/@horalik_swag
Żądam happy endu. /Antena.
OdpowiedzUsuńVic chuj i to duży chuj, oby mu się coś za to stało.
OdpowiedzUsuńKiedy następny rozdział? :c
OdpowiedzUsuńjutro!
UsuńŁoo co się dzieje. Masakra.
OdpowiedzUsuń