Dziękuję za komentarze i liczę na jeszcze więcej! Więcej, więcej i więcej! (15 min. skarby :( )
Jedzie ktoś na Jarocin w niedzielę? Znajdziecie mnie tam gdzieś? ;)
________________
Vic
Nigdy nie sądziłem, że szukanie pracy może być tam męczące i stresujące. Bolała mnie głowa od ciągłego przeglądania ofert i dzwonienia do firm, aby następnie usłyszeć, że jednak mnie nie przyjmą, bo nie jestem wystarczająco doświadczony i wykształcony. Czułem się urażony, bo pracodawcy w bardzo elegancki sposób dawali mi do zrozumienia, że jestem idiotą i do niczego nie dojdę w życiu. Na to się zanosiło i z każdym dniem coraz bardziej oswajałem się z tą informacją.
Cieszyłem się jednak, że na stanowisko kelnera przyjęto Kellina. Nie zarabiał wielkich sum, bo przez studia i praktyki musiał zmniejszyć swoje godziny pracy do minimum, ale jakoś dawał radę. Lepsze małe trzysta dolarów miesięcznie niż nic. Przynajmniej jemu się udało. Ja nadal tkwiłem w miejscu, bo byłem dosyć wybredny, jeśli chodziło o pracę. Nie chciałem pracować jako kelner czy sprzątacz, bo nie czułbym się usatysfakcjonowany taką posadą. Wiedziałem, że stać mnie na więcej, tylko że pracodawcy nie zdawali sobie z tego sprawy.
Była jeszcze jedna sprawa, która bardzo mnie męczyła, a mianowicie mój związek z Kellinem. Kochałem go i robiłem wszystko co w mojej mocy, aby był szczęśliwy, ale miałem wrażenie, że ostatnio wszystko zaczęło się psuć. Prawie w ogóle nie rozmawialiśmy, a jeśli już, to rozmowa zamieniała się ostrą wymianę zdań, bo obaj byliśmy zmęczeni. Seks też stał się jakby beznamiętny. Oczywiście, było przyjemnie i w ogóle, ale wydawało mi się, że to już nie to samo co kiedyś. Kellin ucichł. Zawsze był tykającą bombą energii, a teraz po prostu ucichł i spoważniał. Cieszyłem się, że wyrósł z niektórych licealnych nawyków, ale nie widziałem w nim tego jasnego promyczka, który zawsze w nim siedział. Teraz Kellin był chodzącą chmurą burzową.
W pewnym momencie nie potrafiłem wytrzymać napięcia, które panowało w mieszkaniu. Kellin w ogóle się do mnie nie odzywał, bo zajmował się pracą na studia i za każdym razem, gdy chciałem z nim porozmawiać, uciszał mnie uniesieniem dłoni. To mnie dobijało, dlatego też wstałem z kanapy, wsunąłem stopy w vansy i wyszedłem z mieszkania. Potrzebowałem świeżego powietrza, chwili ciszy i spokoju. Park będzie idealnym rozwiązaniem, tym bardziej o tej porze.
Wyszedłem z bloku i wsunąłem dłonie do kieszeni spodni. Spokojnym krokiem ruszyłem w stronę miejscowego parku, który był na tyle duży, że na pewno znajdę jakieś ciche miejsce, gdzie będę mógł wszystko przemyśleć. Nie biegały tam żadne dzieciaki, nikt się nie obściskiwał. Po prostu trzeba było znaleźć odpowiednią miejscówkę, a ja zawsze miałem do tego szczęście. Nie potrzebowałem towarzystwa obcych ludzi, których nie obchodziło moje życie, i vice versa.
Wiatr zadął tak mocno, że moje włosy zmienił swoje położenie i uniemożliwiły mi korzystanie z pełnego pola widzenia. Zakląłem pod nosem i odgarnąłem je na bok, przyspieszając kroku. Nie lubiłem klimatu Massachusetts. Wolałem ciepłe San Diego, gdzie nawet w listopadzie było ciepło. Tutaj już we wrześniu musiałem zakładać grubą bluzę, aby się nie przeziębić. Kellin natomiast był oczarowany jesienią i zimą w Bostonie. Chociaż on się cieszył.
Usiadłem na wolnej ławce przy małym stawie, po którym nie pływały już żadne kaczki, bo nie sprzyjała im pogoda. Schowałem dłonie w rękawach bluzy i pusto wpatrywałem się w falującą taflę wody, która zmieniała swój wygląd przez ostry wiatr. Przełknąłem ślinę i zamknąłem oczy, wsłuchując się w szum drzew i podmuchy małej wichury. Przyroda i ja. Moje własne myśli, przyroda i ja. Połączenie idealne, chociaż trochę depresyjne, bo myśli zamieniały się w pesymistyczne plany na przyszłość, która stawała się bardzo szara, taka jak późna jesień w Massachusetts. Cisza.
- Hej, dobrze, że tu jesteś.
Zmarszczyłem brwi i otworzyłem oczy, po czym spojrzałem w bok, skąd dobiegł mnie męski głos.
- Mam twoją... O. - Mężczyzna uniósł brwi i szybko zamknął otwartą wcześniej dłoń, w której kątem oka zauważyłem mały plastikowy woreczek z białym proszkiem. Nawet nie chciałem wiedzieć, co to było, ale nie byłem głupi, domyślałem się.- Przepraszam, pomyliłem z kimś pana...
- Tak? - Uniosłem brew w górę, patrząc jeszcze przez chwilę na zamkniętą dłoń mężczyzny.
Nieznajomy był średniego wzrostu, miał krótko obcięte czarne włosy i zarost na twarzy. Był ubrany cały na czarno, bluza, skórzana kurtka, spodnie i buty sportowe.
- Załóżmy, że nic pan nie widział... - mruknął mężczyzna, a ja skinąłem głową.- Nie jest pan z policji ani nic?
- Po pierwsze, jestem Vic, a nie pan – zacząłem, wyciągając do niego dłoń, którą ten następnie uścisnął.
- Jeremy – przedstawił się.
- Po drugie, nie przyjęliby mnie na żadną komendę. Jestem spłukanym nieudacznikiem życiowym.
- Aż tak źle? - zapytał Jeremy, siadając obok mnie na ławce, a ja wzruszyłem ramionami.- Życie kopie w dupę, a mi się wydaje, że jesteś jeszcze za młody, żeby porządnie cię kopnęło.
- Kopnęło wystarczająco, abym czuł się beznadziejnie. A ciebie co tu sprowadza?
- Widziałeś. - Jeremy uśmiechnął się pod nosem, otwierając na chwilę dłoń, na której spoczywała saszetka z białym proszkiem. Brunet schował ją do kieszeni kurtki i zamknął ją na zamek.- Pomyliłem cię z klientem, od tyłu wyglądaliście tak samo, przepraszam.
- Nie ma sprawy. Mogę zapytać, czym, że tak powiem, handlujesz?
- To nie handel, to poważna firma – zaśmiał się.- Dzisiaj kokaina, umówiłem się z klientem, ale najwyraźniej mnie wystawił.
- Matko, rozmawiam z dilerem narkotyków – westchnąłem i przetarłem twarz dłonią.- Ale nie mnie cię oceniać, co?
- Oprócz tego jestem instruktorem w szkole jazdy.
Uśmiechnąłem się lekko. Zwykle omijałbym takie osoby jak Jeremy, bo nie chciałem mieć na pieńku z prawem. Nigdy bym nie przypuszczał, że będę prowadził normalną rozmowę z dilerem narkotyków. Dziwne, że mężczyzna od razu mi zaufał, bo przecież równie dobrze mógłbym skłamać, że nie jestem z policji, ale to on się na tym znał, a nie ja, więc postanowiłem tego nie komentować. W tym momencie potrzebowałem zwyczajnej rozmowy z kimś, kto nie będzie mnie oceniał i nie wie, jaki jestem naprawdę.
- Co się skłoniło do podjęcia takiej... pracy? - zapytałem, nie bardzo wiedząc, jak nazwać jego zajęcie.
- Nie wyżywałem z jednej pracy. Potem poszedłem z kumplem na piwo, powiedziałem mu o swoich problemach, a on załatwił mi tę robotę – wyjaśnił.- Siedzę w tym dwa lata. O wiele lepiej mi się powodzi. Oczywiście muszę uważać i czasem jest naprawdę niebezpiecznie, ale gdyby nie to, nie miałbym zupełnie nic.
- Cieszę się, że układa ci się w życiu – mruknąłem.- U mnie wszystko się jakby... Spierdoliło.
- W jakim sensie?
- Wszystko zaczęło się niecałe dwa lata temu, gdy mój chłopak dostał się na Harvard, a ja nie – zacząłem, przenosząc wzrok ze stawu na bruneta, który słuchał mnie z uwagą.- Olałem sprawę, nie zależało mi na tych studiach. Przeprowadziliśmy się tutaj, ojciec Kellina kupił nam mieszkanie...
- Zaraz, Kellin to twój chłopak, tak?
- Tak. - Skinąłem głową, a Jeremy po chwili zrobił to samo.- Ojciec Kellina kupił nam mieszkanie, opłacał wszystkie rachunki, żyć nie umierać. Kellin studiował, ja zrobiłem kilka kursów, dostałem pracę w klubie sportowym, gdzie prowadziłem zajęcia z piłki nożnej dla dzieciaków. Pomagałem też rehabilitantom w szpitalu, małe pieniądze, ale zawsze coś. Nie chcieliśmy opierać się tylko i wyłącznie na ojcu Kellina, ale sami nie dalibyśmy sobie rady. A potem straciłem pracę.
- O, stary, przykro mi – powiedział Jeremy, a ja machnąłem ręką.
- Pieniądze z samych rehabilitacji są śmieszne, więc zacząłem szukać pracy – ciągnąłem dalej.- Nic z tego. Zero wykształcenia, zero doświadczenia. Na dodatek ojciec Kellina oświadczył, że wyjeżdża do Anglii i nie będzie już nam pomagał.
- Chamski manewr.
- Żebyś wiedział. Kellin nie może pracować w pełnym wymiarze godzin, bo chodzi na stacjonarne, a na dodatek ma praktyki, ale znalazł pracę jako kelner i trochę dorabia. Problem w tym, że ja nadal zostałem bez pracy, wzrósł nam czynsz, nasz związek się rozpada, a ja nie wiem co robić...
Jeremy spojrzał na mnie ze współczuciem, po czym oblizał wargi i zmarszczył brwi. Trochę mi ulżyło, gdy wyrzuciłem z siebie to wszystko, co we mnie siedziało, nawet jeśli wysłuchał tego obcy mężczyzna. Zrobiło mi się lekko w środku, chociaż doskonale zdawałem sobie sprawę, że to nic nie zmieni. Nadal nie miałem pracy, nadal nie naprawiłem moich relacji z Kellinem. To pewnie przyjdzie z czasem, ale chciałbym, aby przyszło jak najszybciej.
- Nadal szukasz pracy? - zapytał nagle, a ja pokiwałem głową.- A gdybyś dołączył do mnie?
- Co?
- Nie każę ci od razu wyjść na ulicę i sprzedawać działki, ale... Mógłbym ci pomóc. Wprowadziłbym cię w to wszystko, a z czasem zarabiałbyś naprawdę duże pieniądze.
Parsknąłem śmiechem i pokręciłem głową. To miłe z jego strony, że chciał mi pomóc, ale chyba nie byłem aż tak zdesperowany, żeby wskakiwać w tak niebezpieczny „zawód”. Nie należałem do tego typu człowieka.
- Naprawdę nie żartuję – mówił dalej, a ja oparłem głowę na dłoni.- Potrzebujemy ludzi. Nasza grupa nie jest duża, ale na pewno znana w tych kręgach. Jesteśmy szanowani. Co ci szkodzi? Zawsze będziesz mógł się wycofać, oczywiście jeśli nikomu nie szepniesz ani słówka o naszej działalności.
Cholera, z minuty na minutę zachęcał mnie jeszcze bardziej, a mnie pchało coś do przodu. Jakiś cichy głosik mówił mi, że mam się zgodzić, ale głośniejsze sumienie krzyczało, żebym nie pakował się w tarapaty. Tylko w jaki inny sposób miałem zdobyć pieniądze? Musiałem nas utrzymać, abyśmy nie wylądowali na ulicy...
- Ile bym zarabiał? - zapytałem, a Jeremy uśmiechnął się pod nosem.- Tak na początek?
- Na początku dostawałbyś kilkanaście procent naszego dochodu – powiedział spokojnie.
- Nie brzmi zachęcająco...
- Tygodniowo.
Uniosłem brwi i automatycznie wyprostowałem się na ławce. Kilkanaście procent tygodniowo, biorąc pow uwagę, że ich zysk jest wysoki... Cholera, strasznie mnie korciło, aby się zgodzić, ale musiałem dowiedzieć się jeszcze więcej, zanim podejmę ostateczną decyzję.
- Z czasem by to wzrosło. Jeśli rzetelnie wykonywałbyś swoją robotę, możesz dostawać nawet dwadzieścia procent na miesiąc. Jak już mówiłem, nasza grupa nie jest liczna, ale doświadczona, więc pieniędzy do dzielenia jest dosyć sporo, a każdy dostaje na głowę sporą sumkę.
- Ile zarabiasz miesięcznie?
- Po przekalkulowaniu, zyski, straty, jakieś cztery tysiące dolarów, w najgorszym wypadku, w zależności od miesiąca.
Zachłysnąłem się powietrzem i spojrzałem na niego ze zdziwieniem. Aż tyle w miesiąc? Tylko dlatego, bo sprzedaje trochę trawy i proszków? Kurwa mać. Skoro zarabiał cztery tysiące „w najgorszym wypadku”, to ile wpadało mu do kieszeni, gdy nie mogli opędzić się od klientów?
- To co? - zagadnął przyjaźnie, patrząc na mnie wyczekująco.- Wchodzisz w to?
Wyciągnął do mnie dłoń, a ja niepewnie na nią zerknąłem i przełknąłem ślinę. Co powiedziałby Kellin? Opierdoliłby mnie, to pewnie. Może i lubił się zabawić, ale nigdy nie przekraczał wyznaczonej linii. Na pewno by tego nie pochwalił. Ale przecież nie musi wiedzieć, prawda? To nie tak, że od razu stanę się ćpunem. Nie interesowało mnie to.
- Raz kozie śmierć – westchnąłem i uścisnąłem dłoń bruneta, który uśmiechnął się promiennie. W co ja się wpakowałem?
Weszliśmy do małego, zadymionego mieszkania. Było szare, smutne i bez żadnego wyrazu. Miałem wrażenie, że samo wołało do gościa, aby szybko stąd uciekł i więcej się tu nie pojawiał. Dziwnie się tu czułem, może dlatego, że stałem w małym centrum narkotykowym. Gdzieś tutaj leżą prawdopodobnie tysiące dolarów w narkotykach. Nadal nie wierzyłem, że dałem się w to wciągnąć, ale Jeremy dał mi wybór. Jeśli będę miał jakiekolwiek wątpliwości, już więcej się tu nie pojawię.
Jeremy położył dłoń na moich plecach i poprowadził mnie do szarego pokoju, gdzie na kanapie siedziało dwóch wytatuowanych mężczyzn, którzy skręcali marihuanę w jointy. Matko boska, gdzie właśnie mnie zaprowadzono...
- Hej! - zawołał Jeremy, dzięki czemu mężczyźni unieśli głowy i ich spojrzenie spotkało się z moim. Byli zdziwieniu, to jasne.- Mamy nowego, panowie.
- Znalazłeś go na ulicy? - zapytał jeden z nieznajomych, drapiąc się po brodzie pokrytej zarostem.
- Tak. Potrzebuje pieniędzy, postanowiłem mu pomóc.
- Skończysz bawić się w Matkę Teresę, gdy w końcu nas przyskrzynią – odezwał się drugi, a Jeremy wzruszył ramionami.- Ale skoro mu zaufałeś, w porządku. Byle nas nie wkopał.
- O, nie, możecie być o to spokojni – zastrzegłem, unosząc ręce w geście obrony.
Mężczyźni uśmiechnęli się do siebie i wstali z kanapy, po czym podali mi dłonie. Jeden z nich przedstawił się jako Oliver, drugi jako Austin. Może i nasze pierwsze spotkanie nie zaczęło się najprzyjemniej, później poszło już z górki. Po krótkiej rozmowie stwierdzili, że można mi zaufać, nawet jeśli nie mam doświadczenia w tych sprawach. Zresztą to żadna filozofia. Co może być trudnego w sprzedawaniu narkotyków i uciekaniu przed policją? Huh, dziecinnie proste...
- Jest nas pięciu, z tobą sześciu – powiedział Oliver, gdy wszyscy siedzieliśmy przy stole, a ja bacznie obserwowałem, jak jego palce zwinnie skręcają bibułkę.- Alan to mała ruda pierdoła, poszedł sprzedawać. Jest jeszcze Danny, dzisiaj nie pracuje. Zajmuje się bardziej pieniędzmi, powiedzmy księgowością, aniżeli handlem. Jeremy sprzedaje. Ja i Austin zajmujemy się przygotowaniem towaru, co wiąże się też z odbieraniem go od innych. Ty – spojrzał na mnie, a ja uniosłem brew – będziesz sprzedawał to, co przygotowujemy. Nie interesuj się niczym, co nie dotyczy twojej roboty, bo może się to dla ciebie źle skończyć, Vic.
Skinąłem głową, dając im do zrozumienia, że wszystko do mnie dotarło i nie trzeba powtarzać drugi raz. Nawet nie chciałem wciskać nosa w nie swoje sprawy, bo mnie nie interesowały. Potrzebowałem pieniędzy, w tym momencie tylko to się dla mnie liczyło.
- W porządku. - Uśmiechnął się Austin, prostując plecy.- A teraz, Vic, patrz i ucz się. Mam nadzieję, że wszystko złapiesz i zagościsz tu na długo.
Godzina dziesiąta wieczorem nie była idealną porą do wracania do domu, tym bardziej, gdy czekał w nim twój poddenerwowany chłopak. Nie powiedziałem Kellinowi, kiedy wrócę ze spaceru, ale brunet na pewno nie spodziewał się mojego tak późnego powrotu. Po prostu zasiedziałem się u chłopaków, spaliłem blanta i zostałem wtajemniczony w interes. Nie mogłem od tak wyjść i po prostu ich zostawić. Musiałem dowiedzieć się wszystkiego, aby niczego nie spieprzyć i dostać chociaż tygodniówkę, która będzie wyższa niż moja poprzednia miesięczna wypłata.
Wsunąłem klucz do zamka i próbowałem jak najciszej go otworzyć. Do mieszkania wszedłem na palcach, aby nie obudzić Kellina, chociaż i tak wątpiłem, że spał. Zamknąłem za sobą drzwi i zapaliłem światło na korytarzu. Westchnąłem ciężko, gdy zobaczyłem opierającego się o ścianę Kellina, który skrzyżował ręce na klatce piersiowej i zmrużył oczy. Miał na sobie moją koszulkę, która sięgała mu do połowy ud i wyglądałby naprawdę uroczo, gdyby nie jego zdenerwowanie.
- Gdzie byłeś? - zapytał ostro, a ja ściągnąłem buty.
- Na spacerze – odparłem.
- Dość długo chodziłeś po tym parku – prychnął, podchodząc do mnie, aby następnie chwycić moją twarz i obrócić ją w swoją stronę.- Chuchnij.
- Przecież nie piłem.
- Ale paliłeś – stwierdził, a ja przekląłem w duchu.- Dojrzale. A teraz mi powiedz, gdzie paliłeś.
- U znajomych. Nie znasz ich.
- Może powinienem ich poznać, żebym wiedział, gdzie się szlajasz i nic mi nie mówisz.
- Jestem dorosły, chyba mogę wyjść z mieszkania i wrócić w nocy, nie uważasz?
- Martwiłem się i tyle. - Wzruszył ramionami, po czym odwrócił się na pięcie i poszedł do sypialni, zatrzaskując za sobą drzwi.
Przewróciłem oczami i poszedłem do łazienki, aby się ogarnąć. Wziąłem szybki prysznic, przebrałem się w dresy i umyłem zęby, aby pozbyć się nieprzyjemnego zapachu zioła. Następnie wszedłem do sypialni, gdzie zobaczyłem leżącego na boku Kellina. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, chłopak odwrócił się w drugą stronę, aby na mnie nie patrzeć. Musiałem powiedzieć coś, żeby go udobruchać. Miałem dość tych fochów i kłótni.
Położyłem się na łóżku i objąłem go w pasie, przyciągając do siebie jego drobne ciało. Pocałowałem tył jego głowy. Nie protestował. Wiedziałem, że brakowało mu czułości, więc musiałem to nadrobić. Potrzebował dobrej nowiny...
- Zdobyłem pracę – odezwałem się, a Kellin gwałtownie obrócił się w moją stronę, prawie uderzając mnie w twarz.- To dlatego wróciłem później. Załatwiałem wszystkie sprawy.
- Naprawdę? - wyszeptał, a ja skinąłem głową. Brunet uśmiechnął się promiennie i wtulił się w moją klatkę piersiową.- Gdzie?
Cholera. O tym nie pomyślałem. Przecież nie powiem mu o tym, że wkopałem się w narkotykowy biznes. Wyrzuciłby mnie z domu.
- W handlu – odparłem. Nie skłamałem, co? - Będę sprzedawał różne wyroby na zamówienie. Dobrze płacą.
- Co będziesz sprzedawał?
- Co wpadnie im w ręce. Nie interesuj się tak, Kells. Jeszcze nie zacząłem, nie chcę być za bardzo optymistyczny, bo jeśli stracę tę pracę, będzie naprawdę słabo.
- W porządku – mruknął, przesuwając się nieco w górę, aby móc musnąć moje usta, co następnie zrobił.- Cieszę się, Vic. Cholernie się cieszę.
- Ja bardziej, uwierz mi.
- Teraz wszystko się ułoży, prawda?
- Tak, skarbie. - Jeśli nie złapie mnie policja, dodałem w myślach.
Nigdy nie sądziłem, że szukanie pracy może być tam męczące i stresujące. Bolała mnie głowa od ciągłego przeglądania ofert i dzwonienia do firm, aby następnie usłyszeć, że jednak mnie nie przyjmą, bo nie jestem wystarczająco doświadczony i wykształcony. Czułem się urażony, bo pracodawcy w bardzo elegancki sposób dawali mi do zrozumienia, że jestem idiotą i do niczego nie dojdę w życiu. Na to się zanosiło i z każdym dniem coraz bardziej oswajałem się z tą informacją.
Cieszyłem się jednak, że na stanowisko kelnera przyjęto Kellina. Nie zarabiał wielkich sum, bo przez studia i praktyki musiał zmniejszyć swoje godziny pracy do minimum, ale jakoś dawał radę. Lepsze małe trzysta dolarów miesięcznie niż nic. Przynajmniej jemu się udało. Ja nadal tkwiłem w miejscu, bo byłem dosyć wybredny, jeśli chodziło o pracę. Nie chciałem pracować jako kelner czy sprzątacz, bo nie czułbym się usatysfakcjonowany taką posadą. Wiedziałem, że stać mnie na więcej, tylko że pracodawcy nie zdawali sobie z tego sprawy.
Była jeszcze jedna sprawa, która bardzo mnie męczyła, a mianowicie mój związek z Kellinem. Kochałem go i robiłem wszystko co w mojej mocy, aby był szczęśliwy, ale miałem wrażenie, że ostatnio wszystko zaczęło się psuć. Prawie w ogóle nie rozmawialiśmy, a jeśli już, to rozmowa zamieniała się ostrą wymianę zdań, bo obaj byliśmy zmęczeni. Seks też stał się jakby beznamiętny. Oczywiście, było przyjemnie i w ogóle, ale wydawało mi się, że to już nie to samo co kiedyś. Kellin ucichł. Zawsze był tykającą bombą energii, a teraz po prostu ucichł i spoważniał. Cieszyłem się, że wyrósł z niektórych licealnych nawyków, ale nie widziałem w nim tego jasnego promyczka, który zawsze w nim siedział. Teraz Kellin był chodzącą chmurą burzową.
W pewnym momencie nie potrafiłem wytrzymać napięcia, które panowało w mieszkaniu. Kellin w ogóle się do mnie nie odzywał, bo zajmował się pracą na studia i za każdym razem, gdy chciałem z nim porozmawiać, uciszał mnie uniesieniem dłoni. To mnie dobijało, dlatego też wstałem z kanapy, wsunąłem stopy w vansy i wyszedłem z mieszkania. Potrzebowałem świeżego powietrza, chwili ciszy i spokoju. Park będzie idealnym rozwiązaniem, tym bardziej o tej porze.
Wyszedłem z bloku i wsunąłem dłonie do kieszeni spodni. Spokojnym krokiem ruszyłem w stronę miejscowego parku, który był na tyle duży, że na pewno znajdę jakieś ciche miejsce, gdzie będę mógł wszystko przemyśleć. Nie biegały tam żadne dzieciaki, nikt się nie obściskiwał. Po prostu trzeba było znaleźć odpowiednią miejscówkę, a ja zawsze miałem do tego szczęście. Nie potrzebowałem towarzystwa obcych ludzi, których nie obchodziło moje życie, i vice versa.
Wiatr zadął tak mocno, że moje włosy zmienił swoje położenie i uniemożliwiły mi korzystanie z pełnego pola widzenia. Zakląłem pod nosem i odgarnąłem je na bok, przyspieszając kroku. Nie lubiłem klimatu Massachusetts. Wolałem ciepłe San Diego, gdzie nawet w listopadzie było ciepło. Tutaj już we wrześniu musiałem zakładać grubą bluzę, aby się nie przeziębić. Kellin natomiast był oczarowany jesienią i zimą w Bostonie. Chociaż on się cieszył.
Usiadłem na wolnej ławce przy małym stawie, po którym nie pływały już żadne kaczki, bo nie sprzyjała im pogoda. Schowałem dłonie w rękawach bluzy i pusto wpatrywałem się w falującą taflę wody, która zmieniała swój wygląd przez ostry wiatr. Przełknąłem ślinę i zamknąłem oczy, wsłuchując się w szum drzew i podmuchy małej wichury. Przyroda i ja. Moje własne myśli, przyroda i ja. Połączenie idealne, chociaż trochę depresyjne, bo myśli zamieniały się w pesymistyczne plany na przyszłość, która stawała się bardzo szara, taka jak późna jesień w Massachusetts. Cisza.
- Hej, dobrze, że tu jesteś.
Zmarszczyłem brwi i otworzyłem oczy, po czym spojrzałem w bok, skąd dobiegł mnie męski głos.
- Mam twoją... O. - Mężczyzna uniósł brwi i szybko zamknął otwartą wcześniej dłoń, w której kątem oka zauważyłem mały plastikowy woreczek z białym proszkiem. Nawet nie chciałem wiedzieć, co to było, ale nie byłem głupi, domyślałem się.- Przepraszam, pomyliłem z kimś pana...
- Tak? - Uniosłem brew w górę, patrząc jeszcze przez chwilę na zamkniętą dłoń mężczyzny.
Nieznajomy był średniego wzrostu, miał krótko obcięte czarne włosy i zarost na twarzy. Był ubrany cały na czarno, bluza, skórzana kurtka, spodnie i buty sportowe.
- Załóżmy, że nic pan nie widział... - mruknął mężczyzna, a ja skinąłem głową.- Nie jest pan z policji ani nic?
- Po pierwsze, jestem Vic, a nie pan – zacząłem, wyciągając do niego dłoń, którą ten następnie uścisnął.
- Jeremy – przedstawił się.
- Po drugie, nie przyjęliby mnie na żadną komendę. Jestem spłukanym nieudacznikiem życiowym.
- Aż tak źle? - zapytał Jeremy, siadając obok mnie na ławce, a ja wzruszyłem ramionami.- Życie kopie w dupę, a mi się wydaje, że jesteś jeszcze za młody, żeby porządnie cię kopnęło.
- Kopnęło wystarczająco, abym czuł się beznadziejnie. A ciebie co tu sprowadza?
- Widziałeś. - Jeremy uśmiechnął się pod nosem, otwierając na chwilę dłoń, na której spoczywała saszetka z białym proszkiem. Brunet schował ją do kieszeni kurtki i zamknął ją na zamek.- Pomyliłem cię z klientem, od tyłu wyglądaliście tak samo, przepraszam.
- Nie ma sprawy. Mogę zapytać, czym, że tak powiem, handlujesz?
- To nie handel, to poważna firma – zaśmiał się.- Dzisiaj kokaina, umówiłem się z klientem, ale najwyraźniej mnie wystawił.
- Matko, rozmawiam z dilerem narkotyków – westchnąłem i przetarłem twarz dłonią.- Ale nie mnie cię oceniać, co?
- Oprócz tego jestem instruktorem w szkole jazdy.
Uśmiechnąłem się lekko. Zwykle omijałbym takie osoby jak Jeremy, bo nie chciałem mieć na pieńku z prawem. Nigdy bym nie przypuszczał, że będę prowadził normalną rozmowę z dilerem narkotyków. Dziwne, że mężczyzna od razu mi zaufał, bo przecież równie dobrze mógłbym skłamać, że nie jestem z policji, ale to on się na tym znał, a nie ja, więc postanowiłem tego nie komentować. W tym momencie potrzebowałem zwyczajnej rozmowy z kimś, kto nie będzie mnie oceniał i nie wie, jaki jestem naprawdę.
- Co się skłoniło do podjęcia takiej... pracy? - zapytałem, nie bardzo wiedząc, jak nazwać jego zajęcie.
- Nie wyżywałem z jednej pracy. Potem poszedłem z kumplem na piwo, powiedziałem mu o swoich problemach, a on załatwił mi tę robotę – wyjaśnił.- Siedzę w tym dwa lata. O wiele lepiej mi się powodzi. Oczywiście muszę uważać i czasem jest naprawdę niebezpiecznie, ale gdyby nie to, nie miałbym zupełnie nic.
- Cieszę się, że układa ci się w życiu – mruknąłem.- U mnie wszystko się jakby... Spierdoliło.
- W jakim sensie?
- Wszystko zaczęło się niecałe dwa lata temu, gdy mój chłopak dostał się na Harvard, a ja nie – zacząłem, przenosząc wzrok ze stawu na bruneta, który słuchał mnie z uwagą.- Olałem sprawę, nie zależało mi na tych studiach. Przeprowadziliśmy się tutaj, ojciec Kellina kupił nam mieszkanie...
- Zaraz, Kellin to twój chłopak, tak?
- Tak. - Skinąłem głową, a Jeremy po chwili zrobił to samo.- Ojciec Kellina kupił nam mieszkanie, opłacał wszystkie rachunki, żyć nie umierać. Kellin studiował, ja zrobiłem kilka kursów, dostałem pracę w klubie sportowym, gdzie prowadziłem zajęcia z piłki nożnej dla dzieciaków. Pomagałem też rehabilitantom w szpitalu, małe pieniądze, ale zawsze coś. Nie chcieliśmy opierać się tylko i wyłącznie na ojcu Kellina, ale sami nie dalibyśmy sobie rady. A potem straciłem pracę.
- O, stary, przykro mi – powiedział Jeremy, a ja machnąłem ręką.
- Pieniądze z samych rehabilitacji są śmieszne, więc zacząłem szukać pracy – ciągnąłem dalej.- Nic z tego. Zero wykształcenia, zero doświadczenia. Na dodatek ojciec Kellina oświadczył, że wyjeżdża do Anglii i nie będzie już nam pomagał.
- Chamski manewr.
- Żebyś wiedział. Kellin nie może pracować w pełnym wymiarze godzin, bo chodzi na stacjonarne, a na dodatek ma praktyki, ale znalazł pracę jako kelner i trochę dorabia. Problem w tym, że ja nadal zostałem bez pracy, wzrósł nam czynsz, nasz związek się rozpada, a ja nie wiem co robić...
Jeremy spojrzał na mnie ze współczuciem, po czym oblizał wargi i zmarszczył brwi. Trochę mi ulżyło, gdy wyrzuciłem z siebie to wszystko, co we mnie siedziało, nawet jeśli wysłuchał tego obcy mężczyzna. Zrobiło mi się lekko w środku, chociaż doskonale zdawałem sobie sprawę, że to nic nie zmieni. Nadal nie miałem pracy, nadal nie naprawiłem moich relacji z Kellinem. To pewnie przyjdzie z czasem, ale chciałbym, aby przyszło jak najszybciej.
- Nadal szukasz pracy? - zapytał nagle, a ja pokiwałem głową.- A gdybyś dołączył do mnie?
- Co?
- Nie każę ci od razu wyjść na ulicę i sprzedawać działki, ale... Mógłbym ci pomóc. Wprowadziłbym cię w to wszystko, a z czasem zarabiałbyś naprawdę duże pieniądze.
Parsknąłem śmiechem i pokręciłem głową. To miłe z jego strony, że chciał mi pomóc, ale chyba nie byłem aż tak zdesperowany, żeby wskakiwać w tak niebezpieczny „zawód”. Nie należałem do tego typu człowieka.
- Naprawdę nie żartuję – mówił dalej, a ja oparłem głowę na dłoni.- Potrzebujemy ludzi. Nasza grupa nie jest duża, ale na pewno znana w tych kręgach. Jesteśmy szanowani. Co ci szkodzi? Zawsze będziesz mógł się wycofać, oczywiście jeśli nikomu nie szepniesz ani słówka o naszej działalności.
Cholera, z minuty na minutę zachęcał mnie jeszcze bardziej, a mnie pchało coś do przodu. Jakiś cichy głosik mówił mi, że mam się zgodzić, ale głośniejsze sumienie krzyczało, żebym nie pakował się w tarapaty. Tylko w jaki inny sposób miałem zdobyć pieniądze? Musiałem nas utrzymać, abyśmy nie wylądowali na ulicy...
- Ile bym zarabiał? - zapytałem, a Jeremy uśmiechnął się pod nosem.- Tak na początek?
- Na początku dostawałbyś kilkanaście procent naszego dochodu – powiedział spokojnie.
- Nie brzmi zachęcająco...
- Tygodniowo.
Uniosłem brwi i automatycznie wyprostowałem się na ławce. Kilkanaście procent tygodniowo, biorąc pow uwagę, że ich zysk jest wysoki... Cholera, strasznie mnie korciło, aby się zgodzić, ale musiałem dowiedzieć się jeszcze więcej, zanim podejmę ostateczną decyzję.
- Z czasem by to wzrosło. Jeśli rzetelnie wykonywałbyś swoją robotę, możesz dostawać nawet dwadzieścia procent na miesiąc. Jak już mówiłem, nasza grupa nie jest liczna, ale doświadczona, więc pieniędzy do dzielenia jest dosyć sporo, a każdy dostaje na głowę sporą sumkę.
- Ile zarabiasz miesięcznie?
- Po przekalkulowaniu, zyski, straty, jakieś cztery tysiące dolarów, w najgorszym wypadku, w zależności od miesiąca.
Zachłysnąłem się powietrzem i spojrzałem na niego ze zdziwieniem. Aż tyle w miesiąc? Tylko dlatego, bo sprzedaje trochę trawy i proszków? Kurwa mać. Skoro zarabiał cztery tysiące „w najgorszym wypadku”, to ile wpadało mu do kieszeni, gdy nie mogli opędzić się od klientów?
- To co? - zagadnął przyjaźnie, patrząc na mnie wyczekująco.- Wchodzisz w to?
Wyciągnął do mnie dłoń, a ja niepewnie na nią zerknąłem i przełknąłem ślinę. Co powiedziałby Kellin? Opierdoliłby mnie, to pewnie. Może i lubił się zabawić, ale nigdy nie przekraczał wyznaczonej linii. Na pewno by tego nie pochwalił. Ale przecież nie musi wiedzieć, prawda? To nie tak, że od razu stanę się ćpunem. Nie interesowało mnie to.
- Raz kozie śmierć – westchnąłem i uścisnąłem dłoń bruneta, który uśmiechnął się promiennie. W co ja się wpakowałem?
Weszliśmy do małego, zadymionego mieszkania. Było szare, smutne i bez żadnego wyrazu. Miałem wrażenie, że samo wołało do gościa, aby szybko stąd uciekł i więcej się tu nie pojawiał. Dziwnie się tu czułem, może dlatego, że stałem w małym centrum narkotykowym. Gdzieś tutaj leżą prawdopodobnie tysiące dolarów w narkotykach. Nadal nie wierzyłem, że dałem się w to wciągnąć, ale Jeremy dał mi wybór. Jeśli będę miał jakiekolwiek wątpliwości, już więcej się tu nie pojawię.
Jeremy położył dłoń na moich plecach i poprowadził mnie do szarego pokoju, gdzie na kanapie siedziało dwóch wytatuowanych mężczyzn, którzy skręcali marihuanę w jointy. Matko boska, gdzie właśnie mnie zaprowadzono...
- Hej! - zawołał Jeremy, dzięki czemu mężczyźni unieśli głowy i ich spojrzenie spotkało się z moim. Byli zdziwieniu, to jasne.- Mamy nowego, panowie.
- Znalazłeś go na ulicy? - zapytał jeden z nieznajomych, drapiąc się po brodzie pokrytej zarostem.
- Tak. Potrzebuje pieniędzy, postanowiłem mu pomóc.
- Skończysz bawić się w Matkę Teresę, gdy w końcu nas przyskrzynią – odezwał się drugi, a Jeremy wzruszył ramionami.- Ale skoro mu zaufałeś, w porządku. Byle nas nie wkopał.
- O, nie, możecie być o to spokojni – zastrzegłem, unosząc ręce w geście obrony.
Mężczyźni uśmiechnęli się do siebie i wstali z kanapy, po czym podali mi dłonie. Jeden z nich przedstawił się jako Oliver, drugi jako Austin. Może i nasze pierwsze spotkanie nie zaczęło się najprzyjemniej, później poszło już z górki. Po krótkiej rozmowie stwierdzili, że można mi zaufać, nawet jeśli nie mam doświadczenia w tych sprawach. Zresztą to żadna filozofia. Co może być trudnego w sprzedawaniu narkotyków i uciekaniu przed policją? Huh, dziecinnie proste...
- Jest nas pięciu, z tobą sześciu – powiedział Oliver, gdy wszyscy siedzieliśmy przy stole, a ja bacznie obserwowałem, jak jego palce zwinnie skręcają bibułkę.- Alan to mała ruda pierdoła, poszedł sprzedawać. Jest jeszcze Danny, dzisiaj nie pracuje. Zajmuje się bardziej pieniędzmi, powiedzmy księgowością, aniżeli handlem. Jeremy sprzedaje. Ja i Austin zajmujemy się przygotowaniem towaru, co wiąże się też z odbieraniem go od innych. Ty – spojrzał na mnie, a ja uniosłem brew – będziesz sprzedawał to, co przygotowujemy. Nie interesuj się niczym, co nie dotyczy twojej roboty, bo może się to dla ciebie źle skończyć, Vic.
Skinąłem głową, dając im do zrozumienia, że wszystko do mnie dotarło i nie trzeba powtarzać drugi raz. Nawet nie chciałem wciskać nosa w nie swoje sprawy, bo mnie nie interesowały. Potrzebowałem pieniędzy, w tym momencie tylko to się dla mnie liczyło.
- W porządku. - Uśmiechnął się Austin, prostując plecy.- A teraz, Vic, patrz i ucz się. Mam nadzieję, że wszystko złapiesz i zagościsz tu na długo.
Godzina dziesiąta wieczorem nie była idealną porą do wracania do domu, tym bardziej, gdy czekał w nim twój poddenerwowany chłopak. Nie powiedziałem Kellinowi, kiedy wrócę ze spaceru, ale brunet na pewno nie spodziewał się mojego tak późnego powrotu. Po prostu zasiedziałem się u chłopaków, spaliłem blanta i zostałem wtajemniczony w interes. Nie mogłem od tak wyjść i po prostu ich zostawić. Musiałem dowiedzieć się wszystkiego, aby niczego nie spieprzyć i dostać chociaż tygodniówkę, która będzie wyższa niż moja poprzednia miesięczna wypłata.
Wsunąłem klucz do zamka i próbowałem jak najciszej go otworzyć. Do mieszkania wszedłem na palcach, aby nie obudzić Kellina, chociaż i tak wątpiłem, że spał. Zamknąłem za sobą drzwi i zapaliłem światło na korytarzu. Westchnąłem ciężko, gdy zobaczyłem opierającego się o ścianę Kellina, który skrzyżował ręce na klatce piersiowej i zmrużył oczy. Miał na sobie moją koszulkę, która sięgała mu do połowy ud i wyglądałby naprawdę uroczo, gdyby nie jego zdenerwowanie.
- Gdzie byłeś? - zapytał ostro, a ja ściągnąłem buty.
- Na spacerze – odparłem.
- Dość długo chodziłeś po tym parku – prychnął, podchodząc do mnie, aby następnie chwycić moją twarz i obrócić ją w swoją stronę.- Chuchnij.
- Przecież nie piłem.
- Ale paliłeś – stwierdził, a ja przekląłem w duchu.- Dojrzale. A teraz mi powiedz, gdzie paliłeś.
- U znajomych. Nie znasz ich.
- Może powinienem ich poznać, żebym wiedział, gdzie się szlajasz i nic mi nie mówisz.
- Jestem dorosły, chyba mogę wyjść z mieszkania i wrócić w nocy, nie uważasz?
- Martwiłem się i tyle. - Wzruszył ramionami, po czym odwrócił się na pięcie i poszedł do sypialni, zatrzaskując za sobą drzwi.
Przewróciłem oczami i poszedłem do łazienki, aby się ogarnąć. Wziąłem szybki prysznic, przebrałem się w dresy i umyłem zęby, aby pozbyć się nieprzyjemnego zapachu zioła. Następnie wszedłem do sypialni, gdzie zobaczyłem leżącego na boku Kellina. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, chłopak odwrócił się w drugą stronę, aby na mnie nie patrzeć. Musiałem powiedzieć coś, żeby go udobruchać. Miałem dość tych fochów i kłótni.
Położyłem się na łóżku i objąłem go w pasie, przyciągając do siebie jego drobne ciało. Pocałowałem tył jego głowy. Nie protestował. Wiedziałem, że brakowało mu czułości, więc musiałem to nadrobić. Potrzebował dobrej nowiny...
- Zdobyłem pracę – odezwałem się, a Kellin gwałtownie obrócił się w moją stronę, prawie uderzając mnie w twarz.- To dlatego wróciłem później. Załatwiałem wszystkie sprawy.
- Naprawdę? - wyszeptał, a ja skinąłem głową. Brunet uśmiechnął się promiennie i wtulił się w moją klatkę piersiową.- Gdzie?
Cholera. O tym nie pomyślałem. Przecież nie powiem mu o tym, że wkopałem się w narkotykowy biznes. Wyrzuciłby mnie z domu.
- W handlu – odparłem. Nie skłamałem, co? - Będę sprzedawał różne wyroby na zamówienie. Dobrze płacą.
- Co będziesz sprzedawał?
- Co wpadnie im w ręce. Nie interesuj się tak, Kells. Jeszcze nie zacząłem, nie chcę być za bardzo optymistyczny, bo jeśli stracę tę pracę, będzie naprawdę słabo.
- W porządku – mruknął, przesuwając się nieco w górę, aby móc musnąć moje usta, co następnie zrobił.- Cieszę się, Vic. Cholernie się cieszę.
- Ja bardziej, uwierz mi.
- Teraz wszystko się ułoży, prawda?
- Tak, skarbie. - Jeśli nie złapie mnie policja, dodałem w myślach.
KRZYCZĘ / Rastiel
OdpowiedzUsuńOLIVER I AUSTIN OMG *-*
OdpowiedzUsuńJeremy kojarzy mi się z wokalistą SWPB nie wiem czemu xD
Pewnie nowa praca Vica wywoła pełno kłótni z Kellsem
Cóż, życzę Ci dużo weny i czekam na następny :3
+Zaczynam pisać bloga, którego głównymi bohaterami będą Sykes i Biersack. Jeśli masz czas/ochotę zapraszam serdecznie http://strike-a-violent-pose.blogspot.com/
UsuńPRZEPRASZAM ZA SPAM
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńNadrabiałam czwarty rozdział i w duchu modliłam się o seksy ale co tam, jestem ciekawa kiedy i w jakich okolicznościach Kellin dowie się o tym, że Vic sprzedaje narkotyki i zioło.
OdpowiedzUsuńMoże znajdzie działkę w domu? ^^
Dużo weny czekam na następny i idę nadrabiać kolejne rozdziały innych ludzików. <3
aaaaaaaaaa moi najukochańsi! Alan kochany rudy idiota <3 wszyscy znani i kochani. takiego czegoś sie nie spodziewałam. oh jak sie Kells zdziwi, kiedy dostanie telefon, że jego Viktur siedzi za dragi, ajajajajajajajaj. pisz pisz pisz pisz. dużo weny, kochanie <3333333
OdpowiedzUsuńjezu, dżo, co ty z Victorem robisz?
OdpowiedzUsuńprzecież to się pewnie chujowo skończy :c
ale pożyjemy, zobaczymy.
i zrób coś, więcej czułości, błagam.
/@horalik_swag
:o
OdpowiedzUsuńVic w narkotykach :O Nie spodziewałam się tego. Ale i tak jest super i po prostu aż nie ma się do czego przyczepić kiedy piszesz. Jesteś najlepsza ^^
Czekam na następny, pisz szybko <3
P.S Alan nie jest rudą pierdołą. Alan jest zajebisty xD
~ Bulletproof.
Narkotyki?? Serio? Tego się nie spodziewałam.
OdpowiedzUsuńKells jaka sprzedajna dupa, na hajs leci. ;_;
dfhgihfughudfuhughdggfdsyjfgyjdsgjfgdsjghfjgdjgfjdgs
Lubie narkotyki, u know.
OdpowiedzUsuńw sensie lubie takie klimaty, podobają mi się
Lubie tu Dannego, Austina i Alana.
wiem, ze bedą kłopoty, wiem to
Vic zacznie ćpać
ha
idk
lubie to
lubie narkotyki
/Toriiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii
Oo kutwa !!! CZAAAD *-* pisz pisz pisz ;** asdfghjk ♥
OdpowiedzUsuńVic jest idiotą, no ale czego się nie robi dla pieniędzy:))
OdpowiedzUsuńKellin uroczy w koszuli Vica, yaaay
no cóż, rozdział jest świetny, jak zawsze
a więc tak, weny weny weny kochana! ♥♥
Szczerze to mi to jakos nie podchodzi, ale jesli zrobisz z tego cos fajnego to okej, tylko na razie jest tylko zle i jest bardzo do przewidzenia, ze pozniej bedzie chwile lepiej bo kasa a pozniej zacznie sie psuc i wcale tak latwo stamtad odejść nie bedzie i Vic bedzie mial kłopoty. Zreszta naprawde nie musza uprawiać seksu, ale chociaz tych czułości odrobine wiecej...
OdpowiedzUsuńGod, Vic i narkotyki. Nadal sobie tego nie wyobrażam.
OdpowiedzUsuńMoże po jakimś czasie się przyzwyczaję, huh.
W każdym razie czekam na jakieś rozwinięcie wszystkiego. Pozdrawiam c:
Geez, Vic jak mogłeś?! Oj będzie duża kłótnia. A Kells to dostał chyba okresu (stał się prawdziwą kobietą XD) bo taki wielce obrażony. Jednak jak jest Haj$ to już radocha. Rozwaliło mnie z tym Alanem "mała ruda pierdoła" w tym momencie się śmiałam jak jakaś osoba chora na mózg. Oli i Austin jakie dwa bossy, normalnie królowie przestępczości. Jak miałabym mieć takich współpracowników to i ja bym wplątała się w ten biznes. Zaczyna mi to przypominać ten film. http://addicted-to-style.com/wp-content/uploads/2013/04/Paulette.jpg
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę masy pomysłów.
Be
Jedno wielkie COOO.
OdpowiedzUsuńJestem na etapie czytania "My, dzieci z dworca zoo" i zaczęłam leciutko się niepokoić.
W sumie ja wszędzie wietrzę podstęp i katastrofę.
Czo ty robisz z naszymi emocjami w ogóle. Mistrzu, pisz dalej i to jak najszybciej!
jezuuuuuuu nie dosc ze chlopaki trase oglosili i moze znajdzie sie w niej Polska to teraz zauwazylam rozdzial vjnvsjisok Dżo skarbeczku czemu Viktur zaczyna przygode w "wesolym" swiecie :c ale podoba mi sie ta nagla zmiana i wgl czekam na wiecej!!! lov :**** ~Kingusia
OdpowiedzUsuńBoże vic idioto w co ty się wkopałeś?
OdpowiedzUsuńjuż nie mogę doczekać się nastepnego rozdziału. Tak bardzo chcę wiedzieć co się stanie dalej
O Jezusie. Uwielbiam jak piszesz Vic'iem (tak to ujmę). Takie dramy. Uwielbiam <3 (Choć to w sumie początek) aż mi serce wali. Cudowna jesteś. Oli i Austin skręcają jointy. Hahah. Kocham<3
OdpowiedzUsuńRozdział świetny :***
OdpowiedzUsuńA tak btw Sykes dilerem!!! O matko!!!
Jesteś najlepsza dżo<3