Mówią, że święta Bożego Narodzenia to ten okres w roku, gdy ludzie okazują sobie więcej uczucia i chcą dzielić się miłością oraz szczęściem. Każdy człowiek potrzebuje kogoś do przytulenia, wygadania się, czucia drugiej osoby. Ciepło potrafiło wypełnić wtedy nawet najbardziej skamieniałe serce, które dotychczas pozostawało niewzruszone pod grubą warstwą twardego lodu.
Życzę tego każdemu.
Każdy powinien doświadczyć tego cudownego uczucia, jakim jest miłość. Życie staje się wtedy o wiele jaśniejsze, a latarnię niesiecie wspólnie - Ty i Twoja druga połówka. Oboje jesteście bowiem odpowiedzialni za to uczucie. Gdy jedno z was puści latarnię, zaczyna ona ciążyć drugiemu, który po jakimś czasie nie będzie miał wystarczająco siły, aby udźwignąć ją samemu.. Latarnia upada, roztrzaskuje się na małe kawałki, a tańczący uprzednio płomień gaśnie.
Nie puszczajcie latarni, bo zrobi się nie tylko ciężko, ale i ciemno, i zimno. Nikt nie chce, aby w jego sercu panowała wieczna zima.
Vic i ja nie mieliśmy zamiaru puszczać latarni. Trzymaliśmy ją mocniej niż kiedykolwiek. Wcześniej widziałem, jak mnie wspierał, ale odkąd byliśmy w związku, zacząłem dostrzegać nawet te najdrobniejsze szczegóły, jak na przykład poprawianie kaptura mojej bluzy, jeśli się podwinął, czy delikatne obejmowanie mnie w pasie jedną ręką, gdy siedzieliśmy przy stole na stołówce. Tak, nie byliśmy ze sobą długo, ale czułem, że wypełniała nas naprawdę duża siła i uczucie.
Chyba nie było osoby, która nie wiedziała, że Fuentes i Quinn oficjalnie są razem. Wcześniej chodziły tylko pogłoski o rzekomych romansach i niezobowiązującym seksie. Od seksu się zaczęło. Teraz byłem tutaj, przy stoliku z Meksykanami oraz Felice i Adamem. Postanowiliśmy siedzieć razem, aby nikt nie czuł się samotnie i nie wywiązała się z tego powodu żadna kłótnia. Vic znów trzymał mnie w pasie, a ja bardziej się w niego wtuliłem i wdychałem zapach jego perfum. Uwielbiałem takie chwile i żeby nie było - nie robiłem tego ostentacyjnie. Wcześniej wiele rzeczy przychodziło nagle. Chciałem kogoś zdenerwować, przed kimś się popisać. Teraz wiedziałem, że nie muszę. Nie chciałem tego robić. Liczyło się uczucie, o którym wszyscy wiedzieli. Dodatkowo całą szkołę poinformować Mike, więc nie było mowy o niedowiarkach. Może to i lepiej. Przynajmniej te głupie cheerleaderki i sztuczne paniusie nie będą chciały odbić mi chłopaka.
- Co robicie na przerwę świąteczną? - zapytał Jaime, kończąc swój budyń, który prawie codziennie dodawany był do zestawu obiadowego w stołówce. Wolałem swoje owoce w pudełku pokrojone przez mamę.
- Wyjeżdżam na Alaskę, kto mi zazdrości? - mruknął Adam.
- W zeszłym roku wyłączyli wam prąd, świetne święta - zaśmiała się Felice.
- Niedźwiedź przegryzł przewód.- Chłopak wzruszył ramionami, a wszyscy przy stoliku odpowiedzieli mu śmiechem.
- Do mnie przyjeżdża połowa klanu Perry, to chyba gorsze niż niedźwiedź przegryzający kable - mruknął Tony.- A jak u Fuentesów?
- Rodzice wylatują do Brazylii - mruknął Vic, a ja uniosłem głowę i zmarszczyłem brwi.
- Będziecie sami w święta? - zapytałem.
- Tak wyszło.
- Uch, przecież to okropne - stwierdziłem.- Czemu rodzice nie mogą wziąć was ze sobą?
- Bo to wyjazd związany z firmą - odezwał się Mike.
Nie powinno tak być. Może i państwo Fuentes to naprawdę fajni ludzie, ale nie powinni zostawiać własnych synów samych w święta. To rodzinna celebracja. Nawet u mnie się udawała, nawet jeśli się nie dogadywaliśmy. Wtedy wpadłem na pewien pomysł.
- Przyjdźcie na święta do mnie.
- Co? - Vic zmarszczył brwi.
- Stary, masz w domu jakoś piętnaście sióstr plus starsi, chcesz jeszcze sprowadzić na chatę meksykańskie rodzeństwo? - zapytał Mike.
- Mam sześć sióstr, a nie piętnaście - poprawiłem go.
- Nie dałbym rady nawet z jedną - zaśmiał się Jaime.
- Ale naprawdę, przyjdźcie - westchnąłem.- Nie powinniście być sami. Może i będzie trochę ciasno, ale trudno. Młodsze siostry i tak szybko się znudzą i pójdą się bawić, więc przy stole będzie więcej miejsca.
- No nie wiem... - Vic pokręcił głową.- Nie chcemy sprawiać kłopotu.
- Porozmawiam z mamą i Tomem, muszą się zgodzić.
- O ile dobrze pamiętam, twoja mama mnie nienawidzi.
- Kiedyś musi przestać.
- Dlaczego nie? - jęknąłem, stając obok mamy, która przygotowywała pierwsze świąteczne potrawy, mimo że święta były dopiero w weekend.
- Mamy mało miejsca - powiedziała protekcjonalnym tonem.- I doskonale wiesz, jakie mam zdanie o Victorze.
- Mamoooooo.
- Kellin. - Pogroziła mi palcem.- Moja odpowiedź brzmi: nie.
- Ale ich rodzice lecą do Brazylii i chłopcy musieliby zostać sami w domu.
Mama zatrzymała się i spojrzała na mnie ze zmarszczonymi brwiami. No tak, wcześniej o tym nie wspomniałem. Była tradycjonalistką, lubiła dbać o kulturę i zwyczaje. To dotyczyło również świąt. Mimo że braci jest dwóch, nie powinni sami spędzać Bożego Narodzenia. Wiedziałem, że bardzo ją to gryzło. Z jednej strony nie chciała dopuścić do moich spotkać z Victorem (do których i tak dochodziło, a ona doskonale zdawała sobie z tego sprawę, tylko nic nie mówiła), a z drugiej strony nie mogła przyjąć do wiadomości tego, że ktoś będzie sam w święta. W końcu westchnęła ciężko i skinęła głową.
- W porządku. Mogą przyjść.
Kanapa została odsunięta pod ścianę, aby w salonie zrobiło się więcej miejsca. W pustej przestrzeni ustawiono duży prostokątny stół, a wokół niego dziesięć krzeseł. Z kuchni czuć było wspaniałe zapachy świątecznych potraw, ale co z tego, skoro ja i tak nie mogę ich jeść? Najwyżej dwie z nich wylądują na moim talerzu, szału nie ma. Tak czy siak, pachniało ładnie.
W rogu pokoju stała przystrojona w czerwień i złoto choinka, na której mieniły się białe lampki. Stół przykryto kremowym obrusem z bordowymi elementami. Stała już na nim zastawa, którą mama dostała od swojej babci. Wszystko prezentowało się naprawdę pięknie i miałem nadzieję, że nic nie zepsuje tego wieczoru.
Po domu biegały bliźniaczki, które były ubrane tak samo - w niebieskie sukienki. Kolejne siostry, Wendy i Amber, postanowiły założyć sukienki liliowe (tak, rozróżniałem takie kolory, przecież jestem gejem). Kim i Kailey natomiast postanowiły pobawić się modą. Nie obchodziło mnie to, jak wyszło. Skupiłem się na sobie, a mianowicie na zawiązaniu granatowego krawata przed lustrem na korytarzu. Pod moimi nogami przebiegły bliźniaczki, przez które zgubiłem pętlę i głośno jęknąłem.
- Przestańcie chociaż na chwilę! - krzyknąłem, gdy zniknęły w innym pokoju.
W końcu udało mi się zawiązać krawat i na białą koszulę założyłem jeszcze szary pulower. Chciałem, żeby bracia już tu przyszli. Nie mogłem się doczekać, aż zobaczę eleganckiego Vica. Zawsze miałem słabość do koszul i krawatów oraz muszek. Chciałem też oficjalnie powiedzieć mojej rodzinie, że jesteśmy parą, mimo moich obaw co do przyjęcia przez nich tej wiadomości. Raz kozie śmierć, prawda?
Po pięciu minutach w domu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi, które chciałem otworzyć, ale wyprzedziły mnie bliźniaczki.
- Vic! - krzyknęła jedna z nich, a ja uśmiechnąłem się i poszedłem na korytarz.
Na progu stał tylko Vic. Nie miałem pojęcia, gdzie był Mike, ale najwyraźniej zmienił plany co do dzisiejszego wieczora.
Podszedłem do chłopaka i pocałowałem go na powitanie, po czym odgoniłem chichoczące dziewczynki i wpuściłem go do środka. Miał na sobie prostą białą koszulę i czarną muszkę oraz czarne rurki i oczywiście vansy, jakby nie miał innych butów.
- Gdzie Mike? - zapytałem.
- Alysha zaprosiła go na święta do siebie - odpowiedział. Może to i lepiej. Niech każdy spędzi święta ze swoją drugą połówką..
Chwyciłem Vica za rękę i wprowadziłem do salonu, gdzie na stole znajdowały się już półmiski z parującymi potrawami. Mama stała nad stołem i poczułem pewne spięcie, gdy jej spojrzenie spotkało się z Vikiem. Mogli chociaż udawać, że się lubią, to tylko jeden wieczór...
- Miało być dwóch? - Zmarszczyła brwi.
- Zmiana planów, przyszedł tylko Vic - odparłem.
Po chwili do salonu wszedł Tom, który uśmiechnął się lekko na widok szatyna i obaj uścisnęli sobie dłonie, co nieco zdziwiło mamę. W salonie zaczęło pojawiać się coraz więcej osób, aż w końcu wszyscy zasiedli przy wigilijnym stole. Może i było trochę niekomfortowo, ale z czasem trzeba przełamać pierwsze lody. Vic to mój chłopak, do jasnej cholery, czy tego chcą czy nie.
Jedzenie było pyszne, a przynajmniej to, które mogłem jeść. Po minach domowników wywnioskowałem jednak, że wszystkim smakowało.
Po jedzeniu młodsze siostry odeszły od stołu, bo zaczęły się nudzić, a u nas zaczęła się rozmowa.
- Dlaczego twoi rodzice wyjechali, Victorze? - zagadnął Tom, upijając łyk czerwonego wina z kieliszka.
- Sprawy firmowe, trochę spotkań, świąteczny wyjazd integracyjny - odpowiedział Vic. Nasze palce były splecione pod stołem. Nie mogliśmy być zbyt ostentacyjni, aby nie rozpętać burzy.
- To naprawdę okropne - stwierdziła mama.- Zostawić dzieci na święta.
- Nie mogli nic z tym zrobić.- W jego tonie słyszałem, jak stara się być przesadnie grzeczny i miły.- I tak bardzo dziękuję za to, że państwo mnie tu goszczą.
- Podziękuj Kellinowi - powiedziała mama.- To on mnie prosił, aż w końcu uległam.
Spojrzałem na Vica, który również na mnie spoglądał, po czym uśmiechnąłem się lekko. Obaj czekaliśmy na odpowiedni moment, aby im powiedzieć, ale ten chyba jeszcze nie nadszedł.
- A Kellin i Vic spotykają się w szkole - odezwała się nagle Kailey, a ja uniosłem brew i spojrzałem na nią niewzruszony.
- I co? Zazdrościsz? - syknąłem.
- Bez kłótni - powiedziała mama donośnym głosem.- Nie wiem, jak mam to skomentować. Mogłam się tego spodziewać. Chyba nie da się was rozdzielić, zawsze znajdziecie jakiś sposób, żeby do siebie przylgnąć.
Zacisnąłem palce na dłoni Vica, jednocześnie wymieniając się spojrzeniami z mamą. Nie wiedziałem, jak mam to zinterpretować. Powoli godziła się z rzeczywistością czy może zaraz wybuchnie i zrobi koleją awanturę? To kobieta huragan. Nie wiadomo, czego się po niej spodziewać.
- Dlaczego nie podporządkowujecie się moim zasadom? - zapytała.
- Bo jesteśmy nastolatkami? - prychnąłem.- Na początku próbowałem, ale mamo, zrozum, tak się nie da. Potem uciekłem i ciągle to robię. Nie widzisz tego? Ciągle uciekam do Vica. W szkole nie przejmuję się siostrami, naprawdę. Zawsze jestem przy Vicu. Nie widzisz tego, co między nami jest?
- Przecież zawsze mówisz, że idziesz do przyjaciół! Do Adama, do Felice czy do kogoś innego. Niby dlaczego niczego nie dostrzegam?
- Bo ja go kryję - odezwał się nagle Tom i wszystkie spojrzenia padły na niego.- Niech cieszą się sobą, Liso. Widać, że się kochają. Co ci przeszkadza, że to dwójka chłopaków? Nie ma żadnej różnicy, przecież miłość to miłość, niech się kochają.
Mama podparła podbródek na dłoni i wpatrywała się w naszą dwójkę, podczas gdy Tom mówił dalej.
- Mamy dwudziesty pierwszy wiek, powinnaś przyzwyczaić się do homoseksualizmu, tym bardziej, gdy twój syn jest gejem. Spróbuj. To nic trudnego. Traktuj go normalnie, bo przecież to twój syn i zwykły człowiek. Żaden z nich nie zasługuje na gorsze traktowanie, dopóki sami okazują szacunek innym.
Uśmiechnąłem się na jego słowa. W tym momencie polubiłem go jeszcze bardziej i byłem mu wdzięczny za próbę przekonania mamy do homoseksualizmu. Z jakim skutkiem?
- W porządku - westchnęła mama, a ja szerzej otworzyłem oczy.- To głupie. Przepraszam za wszystko. Nie powinnam robić tych wszystkich złych rzeczy. Kochacie się, to widać, więc... - Zatrzymała się, jakby ciężko było jej wymówić kolejne słowa.- Więc kochajcie się.
Uśmiechnąłem się promiennie i zobaczyłem, jak Vic robi to samo. Wtedy, bez żadnych ogródek, czule się pocałowaliśmy. Nie usłyszałem żadnych krzyków, że mieliśmy się od siebie oderwać, więc wziąłem to za dobry znak. Znak lepszego jutra.
- No i ogólnie to jesteśmy razem, tak oficjalnie - powiedziałem beztrosko, a mama skinęła głową.
Moje siostry były nieco rozczarowane, że uszło mi to płazem i w końcu zostałem zaakceptowany, ale miałem je gdzieś. Obdarowałem je środkowym palcem ("Kellin, bądź grzeczny albo się rozmyślę!"), po czym oparłem głowę na ramieniu Vica i wsłuchiwałem się w dziecięce śpiewanie kolęd przez najmłodsze dziewczynki. To były chyba najpiękniejsze święta i teraz mogło być tylko lepiej.
Po jedzeniu posprzątaliśmy naczynia i wynieśliśmy stół z salonu. Następnie przesunęliśmy kanapę na swoje miejsce, bo przecież musiałem gdzieś spać tej nocy. Vic zaczął zbierać się do domu, gdy chwyciłem go za rękę i energicznie pokręciłem głową.
- Nie idź, zostań - wyszeptałem.- Możesz spać ze mną. Proszę.
Zrobiłem najsłodszą minę, na jaką było mnie tylko stać. Wiedziałem, że niedługo mi ulegnie i zostanie na noc. Jak zwykle się nie myliłem. Vic westchnął ciężko, po czym zaśmiał się krótko i skinął głową. Pisnąłem ucieszony i szybko pocałowałem go w usta. Jako że znajdowaliśmy się na korytarzu, bo ten głupek chciał sobie pójść, pociągnąłem go za rękę do salonu. Nie było śladu po stole i jedzeniu, wszystko wróciło do normy i mogliśmy zbierać się do spania. Przy choince krzątały się najmłodsze siostry, które na małym stoliczku położyły szklankę mleka oraz talerz z ciasteczkami domowej roboty dla świętego Mikołaja. Uśmiechnąłem się na ten widok. Miałem wrażenie, że wszystko układało się po mojej myśli i nic nie zdoła tego zepsuć.
Święta jednak są magiczne. Sprawiają, że wiele rzeczy się naprawia i wyjaśnia. Zakopuje się topór wojenny. Szkoda, że nie mogliśmy zrobić tego wcześniej, ale lepiej późno niż wcale. Brakowało mi jeszcze mojego ojca, który rano napisał mi smsa, że odezwie się późnym wieczorem, ale musiałem zadowolić się tym, co miałem.
Mama wygoniła dziewczynki do spania, a ja zacząłem rozkładać kanapę. Oczywiście Vic niemal od razu do mnie doskoczył i zabrał się za pomaganie mi, jakbym sam nie dał rady. Mimo to dałem mu działać, bo wiedziałem, że chciał w jakiś sposób okazać mi wdzięczność za to, że go zaprosiłem. Nie musiał tego robić, ale Vic to Vic - uparty jak osioł.
Z kieszeni moich spodni dobiegł dzwonek telefonu. Wyciągnąłem komórkę i uśmiechnąłem się lekko. Vic spojrzał na mnie pytająco, zatrzymując się przy narzucaniu prześcieradła na materac, a ja machnąłem dłonią.
- To mój ojciec - powiedziałem, a Vic poruszył brwiami i skinął głową.
Nigdy nie poznał mojego biologicznego ojca, bo nie było takiej okazji, ale kto wie, jeszcze wiele przed nami. To dopiero początek, zdąży się z nim spotkać.
Odbierałem telefon i poszedłem do kuchni, gdzie usiadłem na blacie i poluzowałem krawat.
- Kellin, synu, wesołych świąt! - Usłyszałem jego serdeczny głos, a kąciki moich ust lekko drgnęły ku górze.
- Wesołych, tato.
- Wszystko w porządku? Jak święta? Spokojne?
- Lepiej niż zwykle - odparłem szczerze, a ojciec wydał z siebie odgłos, jakby mi nie dowierzał.- Naprawdę. Wiesz, ile spraw się wyjaśniło? To cudowne. W końcu dobrze się dogadujemy, a to dopiero początek.
- Więc co takiego się wydarzyło, że wszystko się zmieniło?
- Cóż... - zerknąłem kątem oka na Vica, który skończył rozkładać kanapę i zaczął szukać w mojej szafie jakichś rzeczy, które mógłby założyć do spania. Po chwili wyciągnął jakąś za dużą na mnie koszulkę i spojrzał na mnie pytająco, czy może ją wziąć. Skinąłem głową i mówiłem dalej.- Mam chłopaka, tato.
- Gratulacje.
- I kto by pomyślał, że to przez jego obecność podczas świąt wszystko się naprawi.
- Będę musiał go poznać i mu podziękować.
- Za co?
- Za to, że sprawia, że jesteś szczęśliwy - odparł ciepło.- To jest najważniejsze.
Spojrzałem w miejsce, w którym wcześniej stał Vic, lecz teraz z niego zniknął. Najwyraźniej poszedł do łazienki.
- Kiedy się zobaczymy? - zapytałem cicho.
- Nie wiem.- Tata westchnął ciężko.- Mam trochę pracy i całe Stany do przelecenia, żeby dostać się do San Diego.
- W porządku. Będzie jeszcze okazja.
- Naprawdę przepraszam.
- To nie twoja wina.
- Muszę kończyć. Wesołych świąt. Kocham cię, synu.
- Też cię kocham - mruknąłem, po czym zablokowałem telefon i schowałem go do kieszeni spodni.
Do dopełnienia całkowitego szczęścia brakowało mi tylko informacji, że mój ojciec się ze mną zobaczy. Najwyraźniej na to będę musiał jeszcze trochę poczekać. Zresztą, po co robiłem sobie złudne nadzieje? Mogłem się tego spodziewać. Długo się z nim nie widziałem i nie miałem bladego pojęcia, dlaczego miałbym spotkać się z nim i tym razem. Poczekam. Prędzej czy później i tak się zobaczymy.
Podszedłem do szafy i wyciągnąłem z niej dresy, w których spałem, po czym poszedłem do łazienki. Zapukałem do drzwi i odpowiedział mi głos Vica.
- Zajęte!
Już nie.
Nacisnąłem klamkę i uchyliłem drzwi. Zajrzałem do środka i usłyszałem wodę odbijającą się po brodzik prysznica. Cicho zamknąłem za sobą drzwi, rzuciłem piżamę na bok i bezszelestnie się rozebrałem, aby następnie odchylić zasłonę prysznica i wejść do środka. Vic był odwrócony do mnie tyłem i nie wiedział, że stałem za nim. Chyba musiałem mu to uświadomić. Objąłem go w pasie i pocałowałem jego mokre ramię. Chłopak odwrócił głowę do tyłu i uśmiechnął się lekko na mój widok, stając ze mną twarzą w twarz (pomijając to, że jego znajdowała się wyżej od mojej).
- Hej - powiedział cicho, a ja oblizałem wargi i oparłem głowę o jego klatkę piersiową, wchodząc bardziej pod strumień ciepłej wody.
- Mój tata chce cię poznać - mruknąłem.
- Naprawdę? W końcu przyjedzie?
- Niezupełnie. Ale chce cię poznać w przyszłości.
- Też chętnie go poznam.
Vic chwycił moją twarz w swoje dłonie i delikatnie naparł wargami na moje. Mimo że staliśmy nago pod strumieniem prysznica i w każdej chwili mogliśmy zacząć się pieprzyć, żaden z nas nawet nie zrobił takiego ruchu. Dzisiaj nie chcieliśmy uprawiać seksu. Po prostu delikatnie się całowaliśmy, jakbyśmy byli nieśmiałymi osobami, które jeszcze nigdy się nie zagalopowały i nie próbowały czegoś ostrzejszego. Przecież mogliśmy nazwać się zupełnym przeciwieństwem nieśmiałości i delikatności. Mimo to teraz byliśmy jej definicją.
Do końca prysznica żaden z naszych dotyków nie miał podtekstu seksualnego. Mokrzy wyszliśmy z kabiny i sięgnęliśmy po ręczniki, który się wytarliśmy, aby następnie ubrać się w piżamy (jakiekolwiek by one nie były). Załatwiłem jeszcze sprawę leków i po chwili obaj wyszliśmy z łazienki. Gdy znaleźliśmy się w salonie, moja uwagę przykuły stosy paczuszek pod choinką. Najwyraźniej mama i Tom podrzucili je, gdy braliśmy prysznic. Żeby najmłodsze dziewczynki uwierzyły, że tak naprawdę to Mikołaj przyniósł im prezenty, ze stoliczka zniknęły ciasteczka i mleko.
- Święty Mikołaj się spisał - zachichotał Vic, siadając na łóżku.
Położyłem się obok niego i długo ziewnąłem, pokazując przy tym swoje zmęczenie. Ułożyłem głowę na miękkiej poduszce i przymknąłem oczy. Podczas mojego powolnego zasypiania poczułem, jak Vic mocno mnie do siebie przytula i całuje czubek głowy. Uwielbiałem czuć się kochany, tym bardziej w ramionach takiego chłopaka jak Vic.
Obudził mnie głośny pisk jednej z bliźniaczek. Leniwie podniosłem głowę i zobaczyłem, że wszyscy zabrali się za rozpakowywanie swoich prezentów, nie zważając, że chciałem jeszcze trochę pospać. Na końcu kanapy siedział Vic, który uśmiechnął się na widok roześmianych dziewczynek. Usiadłem na łóżku i przeniosłem się bliżej chłopaka, którego przytuliłem od tyłu i oparłem głowę o jego plecy.
- Dzień dobry, skarbie - przywitał się, a ja mimowolnie się uśmiechnąłem.
W salonie byli wszyscy domownicy, którzy odkrywali kolejne podarunki. Święta w naszym domu nigdy nie były specjalnie bogate i luksusowe, ale każdy zawsze znajdował coś dla siebie. Ba, nawet Vic coś dostał - wielki kosz domowych wypieków, aby mógł podzielić się nim z rodziną i nie tylko.
Dziewczynki bawiły się swoimi nowymi zabawkami, Kailey i Kim wymieniały się spostrzeżeniami dotyczącymi ich kosmetyków, ubrań i innych pierdół, mama dostała wielofunkcyjnego robota kuchennego, a Tom nowy zestaw narzędzi, bo na ten stary zaczął narzekać.
- Jeszcze dla ciebie, Kells - powiedziała mama, wręczając mi małą paczuszkę, która mieściła mi się w dłoni.
Otworzyłem pudełko i zmarszczyłem brwi, gdy zobaczyłem, co jest w środku. Nie odrywając wzroku od błyszczącego przedmiotu, wygramoliłem się z łóżka i poszedłem na korytarz, gdzie założyłem buty, aby następnie wyjść na zewnątrz. Mój wzrok spojrzał na ulicy, na której zaparkowany był nowiusieńki, szary Mini Cooper. Spojrzałem na kluczyki w pudełku, po czym jeszcze raz na samochód i zakryłem usta dłonią. Naprawdę dostałem auto?
Odwróciłem się w stronę domu. W drzwiach stała uśmiechnięta mama wraz z Tomem i Victorem.
- Dostałem auto? - pisnąłem nienaturalnie wysoko, szybko podchodząc do reszty.
- Jesteś prawie dorosły - powiedziała mama.- Mam nadzieję, że się nie pogniewasz, jeśli powiem, że to jednocześnie łączy się z prezentem urodzinowym? Wiesz, fundusze...
- Jezu, mamo, możesz nawet zapomnieć o moich urodzinach - uśmiechnąłem się i rzuciłem się jej na szyję, prawie ją dusząc.
Następnie mocno przytuliłem Toma, a gdy już im podziękowałem, ponownie spojrzałem na samochód, nie wierząc własnym oczom. Miałem swój samochód, a do tego był taki piękny!
- Chodź, przetestujemy go! - krzyknąłem, chwytając Vica za rękę i ciągnąc go w stronę auta.
- W piżamach? - zaśmiał się, a ja pokiwałem głową.
Usiadłem na miejscu kierowcy i wsunąłem kluczyk do stacyjki. Powoli, jakby był to jakiś obrzęd, zacisnąłem palce na kierownicy i uśmiechnąłem się do siebie. Vic patrzył na mnie z miejsca pasażera. Nacisnąłem pedał gazu i zacząłem testować to cudeńko. Cudownie mi się je prowadziło. Chcę tu zamieszkać.
Zrobiłem kilka rundek po dzielnicy, aż w końcu Vic zmusił mnie, żebym wrócił do domu, bo chciał dać mi prezent od siebie.
Wyszliśmy z samochodu i ruszyliśmy w stronę domu, w którym szybko się znaleźliśmy. Bałagan w salonie został posprzątany, a mama najwyraźniej złożyła już kanapę, przez co zrobiło się tu nieco więcej miejsca. Vic podszedł do choinki i wyciągnął spod niej płaskie pudełko, które mi wręczył. Rozwinąłem je z papieru i rozchyliłem wargi, gdy zobaczyłem, co znajdowało się w środku.
- Dla mojego dziennikarza.- Chłopak pocałował mnie w skroń, a ja nie mogłem oderwać wzroku od pięknie wygrawerowanego napisu na granatowym pudełku.
- Przecież to jest takie drogie - westchnąłem, otwierając pudełko.
Firma Parker jest jedną z najbardziej prestiżowych firm produkujących przybory piśmiennicze, a najdroższe z nich sięgają ceną po kilkaset dolarów. Są marzeniem wielu biznesmenów, dyrektorów i dziennikarzy, coby pokazać się z lepszej strony i jednocześnie zachęcić do współpracy. Nie dość, że dostałem cały zestaw artykułów piśmienniczych, to na dodatek były to te najdroższe modele, najczęściej robione na zamówienie. Najpierw samochód, teraz pióra i długopisy... To nie na moją głowę.
- Matko Boska - westchnąłem, delikatnie odkładając pudełko na bok, po czym długo pocałowałem Vica w usta. Przez jakiś czas się od niego nie odrywałem ale w końcu musiałem to zrobić.- Dziękuję, po prostu... Wow. Nigdy nie miałem w dłoniach tak drogich rzeczy w ciągu jednego dnia. Głupio mi się zrobiło, bo ja mam dla ciebie coś skromnego...
- Nie musiałeś nic kupować. - Vic uśmiechnął się lekko, a ja pokazałem mu język i odnalazłem średni pakunek. Dałem go szatynowi, który zaczął rozrywać papier.
- Kiedyś, dawno temu, mówiłeś mi, że bardzo często dziurawią ci się getry i skarpety do grania w piłkę - powiedziałem, patrząc na uśmiechniętą twarz Vica, która rozpromieniała się jeszcze bardziej z każdą sekundą.- Więc kupiłem ci piętnaście par getrów i piętnaście par skarpet, oczywiście z konsultacją z twoim trenerem, coby wszystko się zgadzało i tak dalej, i tak dalej...
Tym razem to Vic mnie pocałował, a ja wymiękłem. Najwyraźniej dzisiejszy sposób dziękowania sobie to czułe pocałunki.
- Nikt nigdy o tym nie pomyślał - zaśmiał się, gdy dał odpocząć naszym wargom.- A to jest super sprawa, bo moje getry są okropne, a nigdy nie mogłem się za to zabrać i w końcu je wymienić. Dziękuję.
Jeszcze jeden buziak. Właśnie takie święta chciałem spędzać. Pełne miłości, uśmiechu i serdeczności. Miałem nadzieję, że z każdym rokiem będzie coraz lepiej, a wszystko wskazywało na to, że właśnie na to się zanosi. A wszystko dzięki niemu.
- Przestańcie chociaż na chwilę! - krzyknąłem, gdy zniknęły w innym pokoju.
W końcu udało mi się zawiązać krawat i na białą koszulę założyłem jeszcze szary pulower. Chciałem, żeby bracia już tu przyszli. Nie mogłem się doczekać, aż zobaczę eleganckiego Vica. Zawsze miałem słabość do koszul i krawatów oraz muszek. Chciałem też oficjalnie powiedzieć mojej rodzinie, że jesteśmy parą, mimo moich obaw co do przyjęcia przez nich tej wiadomości. Raz kozie śmierć, prawda?
Po pięciu minutach w domu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi, które chciałem otworzyć, ale wyprzedziły mnie bliźniaczki.
- Vic! - krzyknęła jedna z nich, a ja uśmiechnąłem się i poszedłem na korytarz.
Na progu stał tylko Vic. Nie miałem pojęcia, gdzie był Mike, ale najwyraźniej zmienił plany co do dzisiejszego wieczora.
Podszedłem do chłopaka i pocałowałem go na powitanie, po czym odgoniłem chichoczące dziewczynki i wpuściłem go do środka. Miał na sobie prostą białą koszulę i czarną muszkę oraz czarne rurki i oczywiście vansy, jakby nie miał innych butów.
- Gdzie Mike? - zapytałem.
- Alysha zaprosiła go na święta do siebie - odpowiedział. Może to i lepiej. Niech każdy spędzi święta ze swoją drugą połówką..
Chwyciłem Vica za rękę i wprowadziłem do salonu, gdzie na stole znajdowały się już półmiski z parującymi potrawami. Mama stała nad stołem i poczułem pewne spięcie, gdy jej spojrzenie spotkało się z Vikiem. Mogli chociaż udawać, że się lubią, to tylko jeden wieczór...
- Miało być dwóch? - Zmarszczyła brwi.
- Zmiana planów, przyszedł tylko Vic - odparłem.
Po chwili do salonu wszedł Tom, który uśmiechnął się lekko na widok szatyna i obaj uścisnęli sobie dłonie, co nieco zdziwiło mamę. W salonie zaczęło pojawiać się coraz więcej osób, aż w końcu wszyscy zasiedli przy wigilijnym stole. Może i było trochę niekomfortowo, ale z czasem trzeba przełamać pierwsze lody. Vic to mój chłopak, do jasnej cholery, czy tego chcą czy nie.
Jedzenie było pyszne, a przynajmniej to, które mogłem jeść. Po minach domowników wywnioskowałem jednak, że wszystkim smakowało.
Po jedzeniu młodsze siostry odeszły od stołu, bo zaczęły się nudzić, a u nas zaczęła się rozmowa.
- Dlaczego twoi rodzice wyjechali, Victorze? - zagadnął Tom, upijając łyk czerwonego wina z kieliszka.
- Sprawy firmowe, trochę spotkań, świąteczny wyjazd integracyjny - odpowiedział Vic. Nasze palce były splecione pod stołem. Nie mogliśmy być zbyt ostentacyjni, aby nie rozpętać burzy.
- To naprawdę okropne - stwierdziła mama.- Zostawić dzieci na święta.
- Nie mogli nic z tym zrobić.- W jego tonie słyszałem, jak stara się być przesadnie grzeczny i miły.- I tak bardzo dziękuję za to, że państwo mnie tu goszczą.
- Podziękuj Kellinowi - powiedziała mama.- To on mnie prosił, aż w końcu uległam.
Spojrzałem na Vica, który również na mnie spoglądał, po czym uśmiechnąłem się lekko. Obaj czekaliśmy na odpowiedni moment, aby im powiedzieć, ale ten chyba jeszcze nie nadszedł.
- A Kellin i Vic spotykają się w szkole - odezwała się nagle Kailey, a ja uniosłem brew i spojrzałem na nią niewzruszony.
- I co? Zazdrościsz? - syknąłem.
- Bez kłótni - powiedziała mama donośnym głosem.- Nie wiem, jak mam to skomentować. Mogłam się tego spodziewać. Chyba nie da się was rozdzielić, zawsze znajdziecie jakiś sposób, żeby do siebie przylgnąć.
Zacisnąłem palce na dłoni Vica, jednocześnie wymieniając się spojrzeniami z mamą. Nie wiedziałem, jak mam to zinterpretować. Powoli godziła się z rzeczywistością czy może zaraz wybuchnie i zrobi koleją awanturę? To kobieta huragan. Nie wiadomo, czego się po niej spodziewać.
- Dlaczego nie podporządkowujecie się moim zasadom? - zapytała.
- Bo jesteśmy nastolatkami? - prychnąłem.- Na początku próbowałem, ale mamo, zrozum, tak się nie da. Potem uciekłem i ciągle to robię. Nie widzisz tego? Ciągle uciekam do Vica. W szkole nie przejmuję się siostrami, naprawdę. Zawsze jestem przy Vicu. Nie widzisz tego, co między nami jest?
- Przecież zawsze mówisz, że idziesz do przyjaciół! Do Adama, do Felice czy do kogoś innego. Niby dlaczego niczego nie dostrzegam?
- Bo ja go kryję - odezwał się nagle Tom i wszystkie spojrzenia padły na niego.- Niech cieszą się sobą, Liso. Widać, że się kochają. Co ci przeszkadza, że to dwójka chłopaków? Nie ma żadnej różnicy, przecież miłość to miłość, niech się kochają.
Mama podparła podbródek na dłoni i wpatrywała się w naszą dwójkę, podczas gdy Tom mówił dalej.
- Mamy dwudziesty pierwszy wiek, powinnaś przyzwyczaić się do homoseksualizmu, tym bardziej, gdy twój syn jest gejem. Spróbuj. To nic trudnego. Traktuj go normalnie, bo przecież to twój syn i zwykły człowiek. Żaden z nich nie zasługuje na gorsze traktowanie, dopóki sami okazują szacunek innym.
Uśmiechnąłem się na jego słowa. W tym momencie polubiłem go jeszcze bardziej i byłem mu wdzięczny za próbę przekonania mamy do homoseksualizmu. Z jakim skutkiem?
- W porządku - westchnęła mama, a ja szerzej otworzyłem oczy.- To głupie. Przepraszam za wszystko. Nie powinnam robić tych wszystkich złych rzeczy. Kochacie się, to widać, więc... - Zatrzymała się, jakby ciężko było jej wymówić kolejne słowa.- Więc kochajcie się.
Uśmiechnąłem się promiennie i zobaczyłem, jak Vic robi to samo. Wtedy, bez żadnych ogródek, czule się pocałowaliśmy. Nie usłyszałem żadnych krzyków, że mieliśmy się od siebie oderwać, więc wziąłem to za dobry znak. Znak lepszego jutra.
- No i ogólnie to jesteśmy razem, tak oficjalnie - powiedziałem beztrosko, a mama skinęła głową.
Moje siostry były nieco rozczarowane, że uszło mi to płazem i w końcu zostałem zaakceptowany, ale miałem je gdzieś. Obdarowałem je środkowym palcem ("Kellin, bądź grzeczny albo się rozmyślę!"), po czym oparłem głowę na ramieniu Vica i wsłuchiwałem się w dziecięce śpiewanie kolęd przez najmłodsze dziewczynki. To były chyba najpiękniejsze święta i teraz mogło być tylko lepiej.
Po jedzeniu posprzątaliśmy naczynia i wynieśliśmy stół z salonu. Następnie przesunęliśmy kanapę na swoje miejsce, bo przecież musiałem gdzieś spać tej nocy. Vic zaczął zbierać się do domu, gdy chwyciłem go za rękę i energicznie pokręciłem głową.
- Nie idź, zostań - wyszeptałem.- Możesz spać ze mną. Proszę.
Zrobiłem najsłodszą minę, na jaką było mnie tylko stać. Wiedziałem, że niedługo mi ulegnie i zostanie na noc. Jak zwykle się nie myliłem. Vic westchnął ciężko, po czym zaśmiał się krótko i skinął głową. Pisnąłem ucieszony i szybko pocałowałem go w usta. Jako że znajdowaliśmy się na korytarzu, bo ten głupek chciał sobie pójść, pociągnąłem go za rękę do salonu. Nie było śladu po stole i jedzeniu, wszystko wróciło do normy i mogliśmy zbierać się do spania. Przy choince krzątały się najmłodsze siostry, które na małym stoliczku położyły szklankę mleka oraz talerz z ciasteczkami domowej roboty dla świętego Mikołaja. Uśmiechnąłem się na ten widok. Miałem wrażenie, że wszystko układało się po mojej myśli i nic nie zdoła tego zepsuć.
Święta jednak są magiczne. Sprawiają, że wiele rzeczy się naprawia i wyjaśnia. Zakopuje się topór wojenny. Szkoda, że nie mogliśmy zrobić tego wcześniej, ale lepiej późno niż wcale. Brakowało mi jeszcze mojego ojca, który rano napisał mi smsa, że odezwie się późnym wieczorem, ale musiałem zadowolić się tym, co miałem.
Mama wygoniła dziewczynki do spania, a ja zacząłem rozkładać kanapę. Oczywiście Vic niemal od razu do mnie doskoczył i zabrał się za pomaganie mi, jakbym sam nie dał rady. Mimo to dałem mu działać, bo wiedziałem, że chciał w jakiś sposób okazać mi wdzięczność za to, że go zaprosiłem. Nie musiał tego robić, ale Vic to Vic - uparty jak osioł.
Z kieszeni moich spodni dobiegł dzwonek telefonu. Wyciągnąłem komórkę i uśmiechnąłem się lekko. Vic spojrzał na mnie pytająco, zatrzymując się przy narzucaniu prześcieradła na materac, a ja machnąłem dłonią.
- To mój ojciec - powiedziałem, a Vic poruszył brwiami i skinął głową.
Nigdy nie poznał mojego biologicznego ojca, bo nie było takiej okazji, ale kto wie, jeszcze wiele przed nami. To dopiero początek, zdąży się z nim spotkać.
Odbierałem telefon i poszedłem do kuchni, gdzie usiadłem na blacie i poluzowałem krawat.
- Kellin, synu, wesołych świąt! - Usłyszałem jego serdeczny głos, a kąciki moich ust lekko drgnęły ku górze.
- Wesołych, tato.
- Wszystko w porządku? Jak święta? Spokojne?
- Lepiej niż zwykle - odparłem szczerze, a ojciec wydał z siebie odgłos, jakby mi nie dowierzał.- Naprawdę. Wiesz, ile spraw się wyjaśniło? To cudowne. W końcu dobrze się dogadujemy, a to dopiero początek.
- Więc co takiego się wydarzyło, że wszystko się zmieniło?
- Cóż... - zerknąłem kątem oka na Vica, który skończył rozkładać kanapę i zaczął szukać w mojej szafie jakichś rzeczy, które mógłby założyć do spania. Po chwili wyciągnął jakąś za dużą na mnie koszulkę i spojrzał na mnie pytająco, czy może ją wziąć. Skinąłem głową i mówiłem dalej.- Mam chłopaka, tato.
- Gratulacje.
- I kto by pomyślał, że to przez jego obecność podczas świąt wszystko się naprawi.
- Będę musiał go poznać i mu podziękować.
- Za co?
- Za to, że sprawia, że jesteś szczęśliwy - odparł ciepło.- To jest najważniejsze.
Spojrzałem w miejsce, w którym wcześniej stał Vic, lecz teraz z niego zniknął. Najwyraźniej poszedł do łazienki.
- Kiedy się zobaczymy? - zapytałem cicho.
- Nie wiem.- Tata westchnął ciężko.- Mam trochę pracy i całe Stany do przelecenia, żeby dostać się do San Diego.
- W porządku. Będzie jeszcze okazja.
- Naprawdę przepraszam.
- To nie twoja wina.
- Muszę kończyć. Wesołych świąt. Kocham cię, synu.
- Też cię kocham - mruknąłem, po czym zablokowałem telefon i schowałem go do kieszeni spodni.
Do dopełnienia całkowitego szczęścia brakowało mi tylko informacji, że mój ojciec się ze mną zobaczy. Najwyraźniej na to będę musiał jeszcze trochę poczekać. Zresztą, po co robiłem sobie złudne nadzieje? Mogłem się tego spodziewać. Długo się z nim nie widziałem i nie miałem bladego pojęcia, dlaczego miałbym spotkać się z nim i tym razem. Poczekam. Prędzej czy później i tak się zobaczymy.
Podszedłem do szafy i wyciągnąłem z niej dresy, w których spałem, po czym poszedłem do łazienki. Zapukałem do drzwi i odpowiedział mi głos Vica.
- Zajęte!
Już nie.
Nacisnąłem klamkę i uchyliłem drzwi. Zajrzałem do środka i usłyszałem wodę odbijającą się po brodzik prysznica. Cicho zamknąłem za sobą drzwi, rzuciłem piżamę na bok i bezszelestnie się rozebrałem, aby następnie odchylić zasłonę prysznica i wejść do środka. Vic był odwrócony do mnie tyłem i nie wiedział, że stałem za nim. Chyba musiałem mu to uświadomić. Objąłem go w pasie i pocałowałem jego mokre ramię. Chłopak odwrócił głowę do tyłu i uśmiechnął się lekko na mój widok, stając ze mną twarzą w twarz (pomijając to, że jego znajdowała się wyżej od mojej).
- Hej - powiedział cicho, a ja oblizałem wargi i oparłem głowę o jego klatkę piersiową, wchodząc bardziej pod strumień ciepłej wody.
- Mój tata chce cię poznać - mruknąłem.
- Naprawdę? W końcu przyjedzie?
- Niezupełnie. Ale chce cię poznać w przyszłości.
- Też chętnie go poznam.
Vic chwycił moją twarz w swoje dłonie i delikatnie naparł wargami na moje. Mimo że staliśmy nago pod strumieniem prysznica i w każdej chwili mogliśmy zacząć się pieprzyć, żaden z nas nawet nie zrobił takiego ruchu. Dzisiaj nie chcieliśmy uprawiać seksu. Po prostu delikatnie się całowaliśmy, jakbyśmy byli nieśmiałymi osobami, które jeszcze nigdy się nie zagalopowały i nie próbowały czegoś ostrzejszego. Przecież mogliśmy nazwać się zupełnym przeciwieństwem nieśmiałości i delikatności. Mimo to teraz byliśmy jej definicją.
Do końca prysznica żaden z naszych dotyków nie miał podtekstu seksualnego. Mokrzy wyszliśmy z kabiny i sięgnęliśmy po ręczniki, który się wytarliśmy, aby następnie ubrać się w piżamy (jakiekolwiek by one nie były). Załatwiłem jeszcze sprawę leków i po chwili obaj wyszliśmy z łazienki. Gdy znaleźliśmy się w salonie, moja uwagę przykuły stosy paczuszek pod choinką. Najwyraźniej mama i Tom podrzucili je, gdy braliśmy prysznic. Żeby najmłodsze dziewczynki uwierzyły, że tak naprawdę to Mikołaj przyniósł im prezenty, ze stoliczka zniknęły ciasteczka i mleko.
- Święty Mikołaj się spisał - zachichotał Vic, siadając na łóżku.
Położyłem się obok niego i długo ziewnąłem, pokazując przy tym swoje zmęczenie. Ułożyłem głowę na miękkiej poduszce i przymknąłem oczy. Podczas mojego powolnego zasypiania poczułem, jak Vic mocno mnie do siebie przytula i całuje czubek głowy. Uwielbiałem czuć się kochany, tym bardziej w ramionach takiego chłopaka jak Vic.
Obudził mnie głośny pisk jednej z bliźniaczek. Leniwie podniosłem głowę i zobaczyłem, że wszyscy zabrali się za rozpakowywanie swoich prezentów, nie zważając, że chciałem jeszcze trochę pospać. Na końcu kanapy siedział Vic, który uśmiechnął się na widok roześmianych dziewczynek. Usiadłem na łóżku i przeniosłem się bliżej chłopaka, którego przytuliłem od tyłu i oparłem głowę o jego plecy.
- Dzień dobry, skarbie - przywitał się, a ja mimowolnie się uśmiechnąłem.
W salonie byli wszyscy domownicy, którzy odkrywali kolejne podarunki. Święta w naszym domu nigdy nie były specjalnie bogate i luksusowe, ale każdy zawsze znajdował coś dla siebie. Ba, nawet Vic coś dostał - wielki kosz domowych wypieków, aby mógł podzielić się nim z rodziną i nie tylko.
Dziewczynki bawiły się swoimi nowymi zabawkami, Kailey i Kim wymieniały się spostrzeżeniami dotyczącymi ich kosmetyków, ubrań i innych pierdół, mama dostała wielofunkcyjnego robota kuchennego, a Tom nowy zestaw narzędzi, bo na ten stary zaczął narzekać.
- Jeszcze dla ciebie, Kells - powiedziała mama, wręczając mi małą paczuszkę, która mieściła mi się w dłoni.
Otworzyłem pudełko i zmarszczyłem brwi, gdy zobaczyłem, co jest w środku. Nie odrywając wzroku od błyszczącego przedmiotu, wygramoliłem się z łóżka i poszedłem na korytarz, gdzie założyłem buty, aby następnie wyjść na zewnątrz. Mój wzrok spojrzał na ulicy, na której zaparkowany był nowiusieńki, szary Mini Cooper. Spojrzałem na kluczyki w pudełku, po czym jeszcze raz na samochód i zakryłem usta dłonią. Naprawdę dostałem auto?
Odwróciłem się w stronę domu. W drzwiach stała uśmiechnięta mama wraz z Tomem i Victorem.
- Dostałem auto? - pisnąłem nienaturalnie wysoko, szybko podchodząc do reszty.
- Jesteś prawie dorosły - powiedziała mama.- Mam nadzieję, że się nie pogniewasz, jeśli powiem, że to jednocześnie łączy się z prezentem urodzinowym? Wiesz, fundusze...
- Jezu, mamo, możesz nawet zapomnieć o moich urodzinach - uśmiechnąłem się i rzuciłem się jej na szyję, prawie ją dusząc.
Następnie mocno przytuliłem Toma, a gdy już im podziękowałem, ponownie spojrzałem na samochód, nie wierząc własnym oczom. Miałem swój samochód, a do tego był taki piękny!
- Chodź, przetestujemy go! - krzyknąłem, chwytając Vica za rękę i ciągnąc go w stronę auta.
- W piżamach? - zaśmiał się, a ja pokiwałem głową.
Usiadłem na miejscu kierowcy i wsunąłem kluczyk do stacyjki. Powoli, jakby był to jakiś obrzęd, zacisnąłem palce na kierownicy i uśmiechnąłem się do siebie. Vic patrzył na mnie z miejsca pasażera. Nacisnąłem pedał gazu i zacząłem testować to cudeńko. Cudownie mi się je prowadziło. Chcę tu zamieszkać.
Zrobiłem kilka rundek po dzielnicy, aż w końcu Vic zmusił mnie, żebym wrócił do domu, bo chciał dać mi prezent od siebie.
Wyszliśmy z samochodu i ruszyliśmy w stronę domu, w którym szybko się znaleźliśmy. Bałagan w salonie został posprzątany, a mama najwyraźniej złożyła już kanapę, przez co zrobiło się tu nieco więcej miejsca. Vic podszedł do choinki i wyciągnął spod niej płaskie pudełko, które mi wręczył. Rozwinąłem je z papieru i rozchyliłem wargi, gdy zobaczyłem, co znajdowało się w środku.
- Dla mojego dziennikarza.- Chłopak pocałował mnie w skroń, a ja nie mogłem oderwać wzroku od pięknie wygrawerowanego napisu na granatowym pudełku.
- Przecież to jest takie drogie - westchnąłem, otwierając pudełko.
Firma Parker jest jedną z najbardziej prestiżowych firm produkujących przybory piśmiennicze, a najdroższe z nich sięgają ceną po kilkaset dolarów. Są marzeniem wielu biznesmenów, dyrektorów i dziennikarzy, coby pokazać się z lepszej strony i jednocześnie zachęcić do współpracy. Nie dość, że dostałem cały zestaw artykułów piśmienniczych, to na dodatek były to te najdroższe modele, najczęściej robione na zamówienie. Najpierw samochód, teraz pióra i długopisy... To nie na moją głowę.
- Matko Boska - westchnąłem, delikatnie odkładając pudełko na bok, po czym długo pocałowałem Vica w usta. Przez jakiś czas się od niego nie odrywałem ale w końcu musiałem to zrobić.- Dziękuję, po prostu... Wow. Nigdy nie miałem w dłoniach tak drogich rzeczy w ciągu jednego dnia. Głupio mi się zrobiło, bo ja mam dla ciebie coś skromnego...
- Nie musiałeś nic kupować. - Vic uśmiechnął się lekko, a ja pokazałem mu język i odnalazłem średni pakunek. Dałem go szatynowi, który zaczął rozrywać papier.
- Kiedyś, dawno temu, mówiłeś mi, że bardzo często dziurawią ci się getry i skarpety do grania w piłkę - powiedziałem, patrząc na uśmiechniętą twarz Vica, która rozpromieniała się jeszcze bardziej z każdą sekundą.- Więc kupiłem ci piętnaście par getrów i piętnaście par skarpet, oczywiście z konsultacją z twoim trenerem, coby wszystko się zgadzało i tak dalej, i tak dalej...
Tym razem to Vic mnie pocałował, a ja wymiękłem. Najwyraźniej dzisiejszy sposób dziękowania sobie to czułe pocałunki.
- Nikt nigdy o tym nie pomyślał - zaśmiał się, gdy dał odpocząć naszym wargom.- A to jest super sprawa, bo moje getry są okropne, a nigdy nie mogłem się za to zabrać i w końcu je wymienić. Dziękuję.
Jeszcze jeden buziak. Właśnie takie święta chciałem spędzać. Pełne miłości, uśmiechu i serdeczności. Miałem nadzieję, że z każdym rokiem będzie coraz lepiej, a wszystko wskazywało na to, że właśnie na to się zanosi. A wszystko dzięki niemu.
Jeju <3
OdpowiedzUsuńJak Ty grasz na moich emocjach.
Raz się śmiałam jak nienormalna
(Najbardziej z tych 15 par getrów i skarpet.XD)
Cholernie się ucieszyłam, że mama Kellsa w końcu zaakceptowała to, że jest gejem.
A na dodatek moi rodzice też kupili sobie mini XD hahaahah i takie podniecenie, że Kellin ma takie auto jak ja <3 :D
ogólnie rozdział pełen słodkości i w ogóle taki uroczy ^^
Kiedy dodajesz następny ?
Lova Dżo <3
Omg masz mojego photoshopa na ikonce, kocham Cię <3
UsuńJejciu UMARŁAM HDHAIDBAILSHSPSGAOEB Dżo kocham Cię normalniee udhsirbhsvso Jaki Vic jest cudowny oh
OdpowiedzUsuńUwielbiam ten kawałek o latarni.
OdpowiedzUsuńJeżeli planujesz pisanie jako przyszłość to będziesz świetna!
Ughh ten rozdział jest taki piękny, że cały czas miałam wrażenie, że stanie się coś złego, bo było aż za pięknie.
Ale to dobrze, zero dram, tak ma być!
Szkoda, że już niedługo się skończy, ale nie mogę się doczekać nowego rozdziału. <3
Xjishenfkeidhjdidhdnnsnxjfujdnnc
OdpowiedzUsuń@mars_weirdo
Ps moze kiedys wroce i stworze cos co przypomina komentarz xd)
"tak, rozróżniałem takie kolory, przecież jestem gejem" śmiechłam
OdpowiedzUsuńogólnie rozdział jest naprawdę cudowny, aż się wzruszyłam czytając go :")
wierzę, że będzie wszystko już dobrze! ♥
Jakie to cudowne *-*
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę sie doczekać nowego rozdziału... <3
Jezu, kocham <3
OdpowiedzUsuńCo ty robisz z moimi emocjami, dziewczyno. Wszystko jest po prostu cudowne, idealne. az za bardzo. hahakecja *-*
Czekam na next. Kocham Twoje opowiadania. jestes najlepsza Dżo. Pisz dalej i szybko dodaj rozdział <3
~Bulletproof.
kolejny rozdział do rzygania tęczą ahhsisjshsiswisksjsk.
OdpowiedzUsuńdziękuję, naprawdę dziękuję ci za takie urocze rozdziały. za ogólnie rozdziały też ci dziękuję, ale za te słodziaśne najbardziej ajdhsisbakao
cudowny cudowny cudowny najcudowniejszy ten rozdział. jak kellin się cieszył z samochodu to uśmiechałam się jak głupia do sera. ja się cały czas uśmiecham jak głupia przez gejów. tak, tak, moje przyjaciółki mówią, że to trzeba leczyć. lol.
//@snowykells
Chcę już święta. Dziękuję<3
OdpowiedzUsuńOMG to jest tak bardzo idealne <3
OdpowiedzUsuńUgh, szczerzyłam się do ekranu jak głupia :D
Mam nadzieję, że ta sielanka nie zostanie zbyt szybko przerwana :)
omg tak bardzo pięknie.
OdpowiedzUsuńświetny rozdział. rozwaliło mnie to jak kellin dał vic'owi skarpety i getry jako prezent.
to wszystko jest takie wspaniałe. dziękuję ci za to że piszesz <3
OMGYY.. Uwielbiam cię. Nie wiem aż co powiedzieć to pięknie jest i tak im zazdroszczę. <3 Powiem ci szczerze, że masz świetny styl pisania. Bardzo na wysoki szczyt już się wspięłaś. Naprawdę! Od początku tego bloga tak bardzo się rozwinęłaś i uwielbiam czytać to co tu nam udostępniasz. Jesteś po prostu świetna! I myślę, że będziesz jeszcze lepsza. Zacznij pisać jakąś prawdziwą książkę albo coś takiego. Oczywiście nie zapominaj o blogu. Nie przeżyjemy bez Ciebie długo. Świetne. Czekam na dalsze rozdziały. :)
OdpowiedzUsuńBelz
aww w końcu się ułożyło cudny rozdział cudny
OdpowiedzUsuńczekam na kolejny
jejku jak uroczo, ta scena pod prysznicem omg
OdpowiedzUsuńkocham twoje opowiadania, jesteś najlepsza!