piątek, 25 kwietnia 2014

Rozdział XVI

Hej, nowy rozdział.
Komentarze i odzew?
__________________________
Nienawidziłem zwiększonego wysiłku fizycznego, nieoświetlonej drogi i grających świerszczy, a byłem skazany na te wszystkie rzeczy jednocześnie. Gdyby droga szła pod górkę, chyba po prostu usiadłbym na jakimś kamieniu i czekał, aż jakiś samochód łaskawie się zatrzyma i mnie ze sobą weźmie. Na szczęście jezdnia tylko raz po raz wznosiła się ku górze, co nie wymagało wielkiego wspinania się z naszej strony. Nie rozumiałem też tego, dlaczego nikogo tu nie było. Żadnych samochodów. Żadnych motocyklistów. Tylko my, drzewa, asfalt i noc. Nadal nie mogliśmy złapać zasięgu, bo byliśmy na jakimś zadupiu. Randka była wspaniała, ale jej koniec całkowicie spieprzył mi humor. Następnym razem pójdziemy do kina i pizzerii. Pieszo. W naszej dzielnicy.
Vic nie miał większych problemów z przebywaniem dłuższych dystansów, bo był sportowcem i jego organizm inaczej znosił wysiłek niż mój. Nic dziwnego, że po jakimś czasie szedłem kilka metrów za nim i nieco trudniej było mi złapać oddech. Nie wziąłem leków, więc czarno to widzę. Jeszcze tego by brakowało, żebym stracił przytomność na środku jakiejś leśnej drogi. Mieliśmy już dość problemów, aby sprostać kolejnemu.
W pewnym momencie wydałem z siebie głośne i ciężkie westchnięcie, przez co idący przede mną Vic odwrócił się w moją stronę.
- Kells - westchnął, podchodząc do mnie i chwytając mnie za ręce.- Nic nie poradzę, okej?
- Nie mogę dalej iść - mruknąłem.- Bolą mnie nogi, kręci mi się w głowie, nie mogę dobrze złapać oddechu...
- Wskakuj na plecy, pójdzie szybciej - powiedział, odwracając się ode mnie i nieco się pochylając, abym mógł wejść mu na plecy.
Szybko to zrobiłem, a on chwycił mnie za uda, żebym nie spadł. Doskonale wiedziałem, że to ja opóźniałem pochód. Teraz szliśmy żwawym krokiem, bo Vicowi zależało na dotarciu do cywilizacji. Delikatnie objąłem jego szyję, aby się nie udusił i oparłem głowę o jego. Byłem zmęczony, moje oczy dosłownie same się zamykały. powoli zasypiałem i ogarniała mnie zupełna ciemność, gdy całkowicie rozbudził mnie krzyk Vica.
- Patrz, jest miasto! - ucieszył się, a ja wyprostowałem plecy i spojrzałem przed siebie.
W istocie, było tam miasto. Światła, cywilizacja. Uśmiechnąłem się do siebie i w końcu zrobiło mi się lepiej, bo wyszliśmy na prostą. Poczułem, jak Vic wyraźnie przyspiesza. Patrzyłem na przybliżające się miasto i nagle coś zaczęło mi w nim nie pasować.
- Vic... - odezwałem się nagle.- Jesteś pewny, że to San Diego?
- Co innego jak nie San Diego?
- No na przykład... - zmarszczyłem brwi i zauważyłem zbliżające się przejście graniczne.- Na przykład pierdolona Tijuana?
Vic zatrzymał się i popatrzył na bramki umieszczone po dwóch stronach drogi. No to chyba były jakieś kpiny. Poszliśmy w drugą stronę, do granicy Stanów z Meksykiem. Najwyraźniej było to jedno z mniej okupowanych przejść granicznych, ale to nie znaczyło, że mniej strzeżone. W budkach siedzieli dosyć groźnie wyglądający mężczyźni, strażnicy graniczni. Nigdy nie lubiłem przejść granicznych, bo kojarzyły mi się z nielegalnymi meksykańskimi emigrantami, strzelaniną i policyjnymi syrenami. Tak ten problem był przedstawiany w telewizji. Matko Boska, a co jeśli Vic był emigrantem i zaraz go zamkną? O mój Boże, zostanę sam i umrę. Nikt mi nie pomoże. O mój Boże.
- Może uda mi się jakoś z nimi dogadać - odezwał się Vic, a ja mocniej przytuliłem się do jego pleców.
- Matko Boska, Vic, co jeśli cię deportują, nie idź do nich - jęknąłem.
I nie uwierzyłem w to, co usłyszałem. Vic po prostu się zaśmiał. W takim momencie się ze mnie śmieje?! Co jest nie tak z Meksykanami? Zszedłem z jego pleców i stanąłem przed nim, krzyżując ręce na torsie.
- Dlaczego się ze mnie śmiejesz? - zapytałem poważnie.
- Powiedz mi, dlaczego mieliby mnie deportować? - uśmiechnął się.
- No nie wiem, jesteś Meksykaninem, a straż graniczna nie lubi Meksykanów?
- Dlaczego mieliby mnie deportować, skoro urodziłem się w Stanach i według wszystkich dokumentów jestem Amerykaninem?
Rozchyliłem nieco wargi i wzruszyłem ramionami, drapiąc się w tył głowy. Okej, nie wiedziałem, że tak było, niech mnie nie ocenia. Dla mnie zawsze był Meksykaninem.
- Nie mają prawa mnie deportować, nie martw się - pocałował mnie w czoło, a ja skinąłem głową.- Pójdę zapytać ich o możliwość transportu albo o cokolwiek. Poczekaj tu.
Gdybym umiał mówić po hiszpańsku, pewnie poszedłbym z nim, ale tak naprawdę nie miało to sensu. Vic odszedł do budki, a ja rozejrzałem się po małym placu, który na szczęście był oświetlony jedną mizerną lampą. Zauważyłem pień i postanowiłem na nim usiąść, bo mimo że byłem niesiony przez Vica, nadal bolały mnie nogi. Usadowiłem się na drewnie i wyciągnąłem nogi przed siebie. Sięgnąłem po telefon do kieszeni, bo pomyślałem, że tutaj już powinien być zasięg. Nic z tego, bo wyczerpała mi się bateria. Przekląłem pod nosem i schowałem telefon do kieszeni. Patrzyłem na ciemną drogę i w pewnym momencie miałem wrażenie, że zobaczyłem zbliżające się światła. Samochód czy światełko w tunelu? Jednak samochód, na dodatek nieco znajomy. Vic nadal stał przy budce i rozmawiał ze strażnikiem, a ja wlepiłem wzrok w parkujące na placu Audi, które należało do nikogo innego jak do Victora. Uniosłem brew w górę i wstałem z pnia, aby mięć lepszy widok na to, co działo się przy samochodzie. W środku siedziały dwie zamaskowane osoby. Wow, świetnie, zacząłem się bać. Z rajstopami na głowie byłoby groźniej.
- Welcome to Tijuana, tequila, sexo y marihuana - mruknąłem.
Mimo że chciałem tam podejść i wyjaśnić sprawę, nie byłem na tyle głupi. Mieli kominiarki, pewnie byli umięśnieni, a ja stałem tu sam jak kołek. Niech Vic końcu już rozmawiać, bo zaczęło robić się niemiło. Mężczyźni wyszli z samochodu i wtedy uderzył we mnie ich wygląd - czy sterydy na pewno powinny być legalne? Obaj zaczęli iść w moją stronę, a ja przełknąłem ślinę i powoli stawiałem kroki do tyłu, aby znaleźć się jak najbliżej budki. Nagle jeden z osiłków złapał mnie w pasie, a gdy chciałem krzyknąć, zakrył moje usta dłonią. Umrę. Teraz umrę.
- Mieli rację, ma ładną buzię - odezwał się jeden z nich.- Czeka nas dobra zabawa.
Otworzyłem szerzej oczy i zacząłem się wyrywać. Okej, uwielbiałem seks, ale niewymuszony. Nie miałem zamiaru brać udziału w trójkącie, który na dodatek miał być gwałtem.
- Nie wyrywaj się, laleczko - mruknął ten, który mnie trzymał i zaczął iść w stronę samochodu, bezproblemowo mnie trzymając, jakbym nic nie ważył.
Nie mogłem od tak dać sobą pomiatać i pozostać biernym, gdy oni będą urządzać sobie mało przyjemnie sex party. Postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce, a raczej usta. Polizałem dłoń mężczyzny na moich ustach, a następnie mocno go ugryzłem. Ten syknął i zabrał rękę z mojej twarzy, a ja szybko to wykorzystałem.
- Vic! - wrzasnąłem, patrząc w stronę budki.
Stojący tam Vic, spojrzał w moją stronę, a już po chwili biegł tutaj w zawrotnym tempie. Cholera, co prawda był bardzo dobrze zbudowany i silny, ale bałem się, że nie da rady dwóm osiłkom. Zacząłem kopać mężczyznę w łydki, próbując sięgnąć jeszcze wyżej, aby zgiął się w pół. W tym samym czasie Vic podbiegł do drugiego, gdy ten skupiał się na uspakajaniu mnie, i uderzył go łokciem prosto w głowę, a następnie kark, co spowodowało, że osunął się na ziemię, chociaż nie stracił przytomności. Następnie znalazł się przy mnie i mocno mnie chwycił. Hej, ale bez ciągania, nie jestem elastyczny. W końcu udało mi się kopnąć napastnika w czułe miejsce poniżej pasa, przez co ten puścił mnie i przeciągle jęknął. Następnie Vic próbował dostać się do samochodu, ale mężczyźni w swoim tempie, dość szybkim jak na takie obrażenia doszli do auta i do niego wsiedli. Po kilku chwilach już ich nie było.
Próbowałem złapać oddech i pusto wpatrywałem się w ciemne drzewa, za którymi zniknął samochód.
- O matko, o matko, o matko... - szeptałem, po czym odwróciłem się do Vica.- Potrzebuję leków, Vic, potrzebuję leków. O matko, prawie umarłem. Zaraz umrę, potrzebuję leków. Vic, potrzebuję leków.
Chłopak bez problemu wziął mnie na ręce w stylu panny młodej i podszedł do budki. Spojrzał na nas Latynos w średnim wieku.
- Todo bien? - zapytał, a ja spojrzałem na Vica, który pokręcił głową. Uch, zaraz zacznie mówić po hiszpańsku. Zawsze mi się to podobało.
- No, el necesita la insulina, es muy importante, por favor...
- Uno momento.
Westchnąłem ciężko i przymknąłem oczy, wtulając się w Vica i wdychając zapach jego wody kolońskiej. Nie miałem pojęcia, co działo się wokół mnie. Powoli odpływałem. Za dużo się dzisiaj wydarzyło, nie mogę być narażony na tyle stresu w przeciągu kilku godzin, tym bardziej, że nie miałem przy sobie leków, bo myślałem, że wrócę do domu o czasie i zdążę sobie wszystko wstrzyknąć. Po kilku chwilach znowu usłyszałem hiszpańską rozmowę, ale nie skupiałem się na wypowiadanych słowach.
- Kellin - wyszeptał Vic.- Kellin, powiedz, że nie śpisz? Nie śpisz?
- Mhm - mruknąłem.
- Mam insulinę, mogę ci ją podać?
- Jaką? - wydukałem.
Nie mogłem od tak brać sobie obcej insuliny. Mogła nie współgrać z tą moją, to mógł być całkiem inny typ leku.
- Nie wiem, po prostu drugi strażnik miał przy sobie kilka strzykawek, bo tez choruje na cukrzycę... Nie wiem, Kellin, nie wiem, jaka to insulina, nie znam się na. Chodź dam ci ją.
Mruknąłem coś pod nosem, a Vic gdzieś wszedł, pewnie do budki, i posadził mnie na fotelu.
- Gdzie mam to wstrzyknąć? - zapytał, a ja zmrużyłem oczy i w głowie zacząłem odtwarzać sobie rozpiskę znajdującą się w szafce w łazience.
- Lewa strona pleców - mruknąłem, a Vic ściągnął ze mnie marynarkę i podwinął moją koszulę do góry, aby mieć dostęp do moich pleców.
- Matko Boska, jak to się robi... - wyszeptał do siebie.
- Kąt czterdziestu pięciu stopni, nieco pod łopatkę, około jedna czwarta strzykawki - odparłem monotonnie, zupełnie tak, jak tłumaczy to lekarz na jednym z pierwszych spotkać w klinice diabetologicznej.
- Jeśli zaboli, to przepraszam, ale nie umiem tego robić - powiedział, a po kilku sekundach poczułem nakłucie pod lewą łopatką.
Trochę zabolało, bo zrobił to dosyć nieumiejętnie, ale jak na pierwszy raz dobrze mu poszło. Po kilku chwilach było już po wszystkim. Musiałem chwilę odpocząć. Zaraz dojdę do siebie, to kwestia kilku minut, oczywiście jeśli dostałem właściwą insulinę. Wszystko na to wskazywało. Dali mi wodę do picia, zacząłem odbierać wszystkie bodźce, było lepiej. Teraz po prostu czułem zmęczenie i chciałem położyć się na mojej kanapie pod puchatym kocem. Patrzyłem na Vica i strażnika, którzy szybko rozmawiali ze sobą po hiszpańsku. Konwersacja ta zakończyła się uśmiechem Vica i uściśnięciem dłoni przez obu Meksykanów. Wywnioskowałem, że wszystko zakończyło się powodzeniem. Vic ukucnął przede mną i położył dłonie na moich kolanach.
- Za pięć minut przyjedzie po nas przyjaciel pana Rosario - powiedział.- Nie chciałem mieszać w to policji, tym zaczniemy przejmować się później, jak będziemy w San Diego.
- Mogłem umrzeć - wyszeptałem.- Mogłem zostać zgwałcony. Mogłem być połamany. Na dodatek rozpierdolili mi włosy.
- Przepraszam, że nasza randka skończyła się w taki sposób, ale wiesz, że to nie zależało ode mnie - westchnął, patrząc na mnie przepraszająco.- Chociaż może trochę... Mogłem nie zapominać o kluczykach.
- Wiem. Cholera, jak wrócę do domu, będę udupiony. Matka nie wypuści mnie na zewnątrz do końca szkoły, jestem tego pewny...
- Jakoś to wyjaśnimy. Wszystko będzie dobrze.
Pewnie nie będzie i tylko tak mówił, żebym do końca się nie załamał. Dramat w domu, wyczuwam po prostu dramat w domu, inaczej nie mogę tego nazwać. Dramat, tragedia, wszystko zakończone śmiercią. Założyłem na siebie marynarkę i w ciszy patrzyłem przed siebie, czekając, aż w końcu ktoś po nas przyjedzie. Chociaż to nam się udało. Jakoś wrócimy do domu. To nic, że odwiezie nas obcy facet, który może wywieźć nas gdzieś w głąb Meksyku. Nie mieliśmy innego wyboru, jak tylko wsiąść do samochodu. Po kilku minutach przed budką zatrzymał się mały Ford. To chyba nasz transport.
- Chodź, Kell - odezwał się Vic, a ja wstałem z fotela i obaj wyszliśmy z budki.
Usłyszałem jeszcze, jak Vic dziękuje strażnikowi, po czym obaj wsiedliśmy na tylne siedzenia samochodu. Za kierownicą siedział młody blondyn, może kilka lat straszy od nas albo po prostu dobrze się trzymał.
- Hej. Mam na imię Will - uśmiechnął się do nas przyjaźnie, a my również przywitaliśmy się i przedstawiliśmy.- To gdzie mam was zawieźć?
Vic podał mu najpierw mój adres i samochód ruszył. Wtuliłem się w chłopaka i powoli zmęczenie brało w górę. Moje oczy miały coraz węższe pole widzenia, a mój oddech się stabilizował. Chciałem po prostu się wyspać, a byłem skazany na kolejną nieprzespaną noc. Jakby w oddali słyszałem rozmowę Vica i Willa, w której nie uczestniczyłem, bo zasypiałem. W końcu mój organizm się poddał, a ja wpadłem w objęcia Morfeusza.
Nie miałem pojęcia, ile spałem, ale obudziło mnie delikatne szturchnięcie i spokojny głos Vica. Jęknąłem cicho i schowałem twarz w koszulce chłopaka, nie chcąc się budzić, bo nie byłem usatysfakcjonowany tak krótkim czasem snu.
- Kellin, jesteśmy na miejscu. Muszę odstawić cię do domu, tak jak obiecałem twojej mamie - wyszeptał, a ja wyprostowałem się na siedzeniu i przetarłem oczy dłońmi. Spojrzałem przez okno i zobaczyłem, że w salonie pali się światło. Miałem przejebane. Już nie żyłem.
- Która jest godzina? - wydukałem.
- Druga - odparł Will.- Słyszałem, że mieliście być o jedenastej i trochę mi przykro. Może pójdę z wami i spróbuję to jakoś wyjaśnić?
- Nie, poradzimy sobie - powiedział Vic.- Poczekasz tu chwilę? Pójdę z Kellinem.
- Nie ma problemu.
Wyszliśmy z samochodu, a ja zacząłem drżeć. Nie z zimna, choć zrobiło się chłodno, tylko z nerwów. Znowu dadzą mi szlaban. Znowu nie będę mógł swobodnie widywać się z Victorem. Znowu załatwią mi więcej wizyt u psychologa. Nie chciałem czuć się gorzej niż teraz. Traciłem wszelkie siły i już nie chciałem z nikim walczyć, jednocześnie nie chcąc się podporządkowywać. Dajcie mi zamknąć się w jakiejś piwnicy i nie wychodzić do końca szkoły, proszę...
- Kell - odezwał się Vic, a ja spojrzałem na niego nieobecnym wzrokiem. Pewnie byłem bledszy niż zwykle, ale w ciemności nikt nie mógł tego zauważyć.- Trzeba im wszystko powiedzieć, zrozumieją.
- Nie zrozumieją, Vic - wyszeptałem, podchodząc do drzwi, w której zapukałem dwa razy.- Oni nic nie rozumieją.
Po kilku minutach w drzwiach stanęła kipiąca ze złości mama, a za nią zdenerwowany Tom.
- Do widzenia - warknęła do Vica, po czym chwyciła mnie za kark i zatrzasnęła chłopakowi drzwi przed nosem.
Zostałem sam, bez żadnego wsparcia. Zaciągnęli mnie do salonu, gdzie brutalnie, dosłownie, posadzono mnie na kanapie. Spuściłem wzrok, byle nie patrzeć na zawiedzione twarze mamy i Toma. To nie była moja wina, że pojawiłem się w domu tak późno, ale czułem się za to odpowiedzialny i winny.
- Jesteście niesłowni - zaczęła ostro mama.- Jesteście niezdyscyplinowani, jesteście nieobliczalni. Nie możesz wracać do domu trzy godziny później bez wcześniejszego ustalenia tego z nami! Odchodziłam od zmysłów, chciałam dzwonić na policje, bo się o ciebie bałam! Tom chciał jechać cię szukać, a ty nie dawałeś żadnego znaku życia! Jesteś młodym gówniarzem, który z nikim się nie liczy! Żyjesz w tym swoim świecie, masz wszystko w dupie, nie obchodzą cię konsekwencje. Jesteś taki jak twój ojciec. Masz wszystko gdzieś, chodzisz własnymi ścieżkami, z których nie chcesz schodzić i przez to nie potrafisz dostosować się do obowiązujących zasad. Jesteś taki jak on, zapatrzonym w siebie dupkiem.
Okej, to bolało. Spojrzałem na nią spode łba. Chyba dotarło do niej, co powiedziała. Porównała mnie do człowieka, którego nienawidziła, a ja kochałem. Gdyby użyła łagodniejszych słów, może tak by mnie to nie dotknęło. A jednak, poczułem się jak powycierana, bezwartościowa ściera, bo nawet moja rodzona matka uważała mnie za najgorszą osobę na świecie.
- Nie mów tak o nim - wyszeptałem, nawiązując do ojca, a nie do mnie.- Nie jest złym człowiekiem.
- Gdyby nie był złym człowiekiem, nie zostawiłby twojej matki z trójką małych dzieci - odezwał się Tom.
- Nie znasz go...
- Ja go znałam - wtrąciła się mama.- I z trudem muszę to przyznać, ale stajesz się do niego podobny, w negatywnym sensie.
- Świetnie. I pewnie nie chcecie usłyszeć, dlaczego wróciłem tak późno.
- Nie obchodzi mnie to - warknęła mama.- Nie obchodzi mnie, co robiliście i dlaczego straciliście poczucie czasu. Nigdy nie pochwalałam tych twoich schadzek z Victorem i nigdy nie pochwalę. gdybyś umawiał się z jakąś miłą dziewczyną, tak jak normalni chłopcy w twoim wieku, nie byłoby takich problemów. Ale ty oczywiście wiesz lepiej.
- Chyba wiem, co dzieje się w mojej głowie? - uniosłem brew w górę.
- Wątpię. Wydaje mi się, że masz tam bałagan nie do uporządkowania.
Pochyliłem głowę i pociągnąłem nosem. Teraz miałem pewność, że nawet moja matka uważa mnie za chorą psychicznie osobę. Wbijała sztylet prosto w moją klatkę piersiową.  Nie chciałem czuć tego bólu, który niestety kumulował się i przechodził na całe ciało.
- A to wszystko przez Victora - mówiła dalej.- Ma na ciebie bardzo zły wpływ. Poważnie zastanawiam się nad rozmową z jego rodzicami na temat ich metod wychowawczych. Według mnie są o wiele za mało surowi.
- Vic jest prawie dorosłym człowiekiem, wydaje mi się, że już nie potrzebuje rodzicielskich gadek, co może robić, a czego nie - mruknąłem.
- Jesteście dziećmi. Oczywiście, że tego potrzebujecie - stwierdził Tom.
- Muszę się nad wszystkim zastanowić. Vic jest dla ciebie złym towarzystwem.
- Kocham go - wyszeptałem, a mama uniosła brwi w górę.
- Cóż, tym gorzej dla ciebie - powiedziała chłodno, po czym chwyciła Toma pod ramię i oboje wyszli z pokoju.
Westchnąłem ciężko i przetarłem zmęczoną twarz dłońmi. Myślałem, że będzie gorzej, ale i tak czułem się beznadziejnie. Jak najgorszy syn na świecie. Najgorszy człowiek pod słońcem.
- Welcome to Tijuana - zanuciłem nosem.- Tequila, sexo y marihuana.

16 komentarzy:

  1. czyżbym była pierwsza? wow, pewnie jak skończe pisać komentarz, będzie ich więcej XD
    przez cały rozdział wyprzedzałam tekst wzrokiem omg co tu się działo
    nigdy bym się nie spodziewała takiego obrotu akcji, "mieli rację" ale kto??
    matko, co się porobiło. tak mi szkoda Kellsa, niczemu nie zawinił a jego rodzice oczywiście nie chcą go słuchać, no bardziej matka i Tom niż rodzice. żałośni oni są. mogliby chociaż wysłuchać, co ma na usprawiedliwienie.
    jak dobrze, że Vic uratował Kellsa (znowu) przed tymi kolesiami. co on by bez niego zrobił? kurde, już nie mogę się doczekać następnego, jak zawsze zresztą.
    /@blush244

    OdpowiedzUsuń
  2. Łe tam, mogłaś zrobić dramę i zgwałcić Kellsa XD

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten rozdział był świetny,
    Zastanawia mnie kto był w tych kominiarkach,
    Kto nasłał tych kolesi żeby ukradli samochód Vic'a.
    Kellin mógłby, troszkę poćwiczyć.
    Miałby lepszą kondycję na następną randkę. :D
    Rodzice Kellina mogliby przestać mieszać go z błotem,
    Mogliby być bardziej wyrozumiali,
    Mogliby go chociaż wysłuchać,
    I odpieprzyć się od jego ojca!
    Hahahaa db koniec tego XD
    Świetnie piszesz, dzięki tobie moja wyobraźnia chodź trochę działa.
    Zazdroszcze Ci tego talentu.
    Powinnaś pisać książki o Kellic'u XD
    Wszytkie by wykupili :3
    Czekam na następny rozdział, proszę dodaj go jak najszybciej <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Omg :o
    Ale byłam szczęsliwa jak napisałas na asku, ze dodałas rozdział.A własnie mialam zapytac kiedy dodasz.Juz nie mogłam się doczekac ^^
    Co się tutaj porobiło.Vic taki bohater, uratował Kellsa xD W sumie to denerwują mnie rodzice Kellina.Cały czas porównują go do jego ojca.No ale co się będę wymądrzac.Piszesz genialnie.Czekam na next i w ogóle aj low ju Dżogurt.Tak poza tym pomyslałam, ze byłoby miło gdybys wiedziała ktore komentarze są moje wię trzeba zacząc się jakoś podpisywać :3 No więc..weny. / Bulletproof.

    OdpowiedzUsuń
  5. Aww Dżogurt, ten hiszpański, to szalone ;-;

    OdpowiedzUsuń
  6. taka piękna randka, a tu drama
    o mój boże. dlaczego kellin nic nie wyjaśnił? nie obchodzi mnie to, że matka go nie chce słuchać. obwiązałabym ich taśmą i zakneblowała, żeby zamknęli ryjce i posłuchali i wszystko bym im wykrzyczała. no nie wierze. co za leszcz. dlaczego bohaterowie muszą być tacy głupi? omg. mam ochote zabić wszystkich. nienawidze ludzi ascklma;cfl żal

    OdpowiedzUsuń
  7. biedny Kellin. przerąbane ma z taką rodzinką. a jeszcze oprócz problemów rodzinnych ta próba porwania. słaby żywot. dobrze że chociaż mam takiego wspierającego i dobrego Vica.
    jestem taka ciekawa co z tego wyniknie, jak to się skończy i kto za tym wszystkim stoi. już nie mogę się doczekać następnego rozdziału.
    tak bardzo cię uwielbiam i twoje opowiadania i twojego bloga <3

    OdpowiedzUsuń
  8. 'na dodatek rozpierdolili mi włosy' i cried xddddd poza tym popieram komentarz na górze, opcja zgwałconego Kellina bardzo mi się podoba. Tak.

    OdpowiedzUsuń
  9. Czo w gadacie ludzie?!
    Mój biedny ponczek zgwałcony!? O nie, nie, nie...
    Dzięki Bogu że to cudowny Dżogurcik pisze bo inaczej coś czuje że mój kochany Kells leżałby zadźgany w lesie :c
    Biedny kochany ponczek tyle musi cierpieć, a wy kupy chcecie mu jeszcze dokładać? XD nie ładnie :cc
    Na szczęście jest jeszcze Vic, który zawsze ochroni KELLSA <3
    Kells sprytna besta gryzie xD
    Nie będzie tak łatwo wy kupy w kominiarkach!
    I kto to w ogóle jest w tych kominiarkach i czemu to robią Kellinowi :cc
    Ech...
    Ale ogólnie to strasznie się cieszę że jakaś akcja i coś się dzieje c:
    ALE RODZICÓW KELLSA TO JA NIE CIERPIĘ!
    MAŁE KUPY MIESZJĄ KELLSA Z BŁOTEM :cc
    I fucking hate them XD
    Ale co tu się wyrabia, dlaczego Kells się nie broni :c ugryzł jakiegoś psychola, a im nawet nie może powiedzieć co się stało :c
    Kellin... Przecież jesteś rozpieszczoną i chamską kupą i za to cię kocham dlaczego teraz taki nie byłeś :cc
    No nic :c
    Ale awww... Powiedział że kocha Vica <3
    teraz tylko Vic musi to powiedzieć.
    poproszę o fragment z perspektywy Vica <3
    oki doki... Nie wiem co mam jeszcze napisać, jakoś nie mam weny ani nic :c
    Tak więc uwielbiam Dżogurcika, rozdział hsjchkevkduch, i czekam na następny <3
    ~ Yoda

    OdpowiedzUsuń
  10. viktur nosi go na rękach i ratuje życie, ale niEEEE, wcale go nie kocha hshskskansdbjdkdksls

    OdpowiedzUsuń
  11. świetne
    wszystko świetne
    życie lepsze po tym rozdziale
    omygy
    umierałam jak ci kolesie tam Kellinka ten tego
    ( nawet się normalnie wysłowić nie umiem! ;_; )
    a Viktur ma wpierdziel za udawania, ze nie kocha Kellina
    Vic, plz, stap
    wszyscy wiemy, że go kochasz ;_;
    pozdrawiam, kocham, ubóstwiam.
    @__harakiri__

    OdpowiedzUsuń
  12. Na samym początku jak czytałam pierwsze rozdziały to w ogóle nie wiedziałam jaka tu może być problematyka. Mam nadzieję, że Vic czuje to samo do Kellina :C + nie mogę przestać sobie tego nucić "welcome to tijuana, tequila, sexo y marihuana" XD czekam na następny c:

    OdpowiedzUsuń
  13. Tak na początek powiem że podziwiam Yodę za tak długie komentarze xD
    Ja ledwo daje rade napisać dwa zdania.... Ogólnie podziwiam wszystkich którzy piszą takie długie komentarze xD
    ale dobra teraz się postaram!
    Tak więc rozdział wspaniały, tekst Kellina o włosach najleprzy.
    Vic kocha Kellina na pewno!
    Ratuje go, niesie na plecach, zabiera na randkę żeby był szczęśliwy, pociesza go, donosi lekarstwo i zawszę się o niego troszczy, ale nieee wcale go nie kocha...
    Dobra, starczy.
    Zawał jak porywali KELLSA ;_;
    Debilni rodzice Kellina...
    TAK WIĘC KOŃCZĘ TYM ŻE KOCHAM ADĘ I POZDRAWIAM.

    OdpowiedzUsuń
  14. *Muzyczka* "By trudne sprawy zniknęły gdzieś, niech twoje serce rozwiąże jeeeeee. Truuuudnneeee Spraaaaaawyyyyy!!!" Cudo. taka drama się zrobiła. I tak pewnie Kells ucieknie z domu przez okno w łazience (idk szczelam) i pobiegnie do Vica. Zajebiste, czekam co będzie dalej. XD
    Belz

    OdpowiedzUsuń
  15. Rodzice Kellsa to chodzby moi....
    Rozdział zajebisty jak zawsze :D <3

    OdpowiedzUsuń