Hej. Komentarze. Hej. Kocham Was. Hej.
__________________________
Na polanie siedzieliśmy przez jakieś pół godziny, ale później zaczęło nam się nudzić, więc postanowiliśmy ruszyć się z miejsca i pójść jakąś ścieżką, aby ewentualnie znaleźć resztę grupy. Było to bardzo wątpliwe, że ich dogonimy, ale zawsze warto było spróbować. Najważniejsze było to, że trzymaliśmy się, razem. Dosłownie. Gdy szliśmy ścieżką, Vic trzymał mnie za rękę. Nasze palce były ze sobą splecione i przysięgam, prawdopodobnie cały czas byłem czerwony jak burak, bo nigdy nie przypuszczałem, że znajdę się w takiej sytuacji jak ta. Szedłem ze swoim obiektem westchnień za rękę w lesie, śmialiśmy się do siebie, rozmawialiśmy, całowaliśmy się - czy mogło być piękniej?
Szliśmy w ciszy przerywanej co jakiś czas przez krótki śpiew ptaków. Natura była cudowna. Jej piękno zapierało dech w piersi, co było dowodem na to, że to właśnie rzeczy naturalne są cudowne, a nie te sztuczne i plastikowe. Vic chyba nie widział tego piękna w stu procentach, ale byłem pewny, że na pewny uważał przyrodę za coś niesamowitego. Najważniejsze było to, że jej nie niszczył. Tego nie mogłem zdzierżyć.
Szliśmy dość długo, a po obozowiczach nie było ani śladu. Zacząłem się denerwować, bo chciałem wrócić do obozu, tym bardziej, że nie znałem tej części lasu i nie potrafiłem się po niej poruszać. Nie kojarzyłem poszczególnych drzew, charakterystycznych punktów, osuwisk ziemi w określonych miejscach. Vic również nie wiedział, jak wybrnąć z tego gąszczu.
- Mogliśmy zostać na tej polanie - westchnąłem, opierając się o drzewo i patrząc zmęczonym wzrokiem na chłopaka.
Było już grubo po szesnastej. Całodzienna wędrówka wcale mi nie służyła, tym bardziej, gdy swoje trzy grosze dorzucił również stres. Vic próbował złapać zasięg, ale to było logiczne, że w lesie telefonia komórkowa nie działała.
- Beznadziejna sytuacja - mruknął, siadając na małym pieńku.- Na pewno nas szukają, nie martw się.
- Szukać szukają, ale czy znajdą? Nie chcę zostać tu na noc.
- Też nie chcę. Ale niedługo pewnie nas znajdą. Nie ruszajmy się stąd.
Pokiwałem głową i usiadłem na wystającym grubym korzeniu. Gdybym był sam, już pewnie dawno bym panikował i ryczał. Vic sprawił, że oddychałem w miarę spokojnie i próbowałem nie myśleć o najgorszych zakończeniach tej wycieczki. Na pewno nas szukają, na pewno znajdą, na pewno wrócimy do obozu. Takie był moje nadzieje, ale z każdą minutą spędzoną w tym miejscu stawały się coraz mniejsze i słabsze. Byłem człowiekiem niewierzącym w happy endy, nie należało oczekiwać ode mnie zbyt wiele. Wydaje mi się, że Vic doskonale o tym wiedział, dlatego nie naciskał. Dał mi żyć w swoim własnym świecie, raz po raz zamieniając ze mną kilka zdań. Musiałem sie uspokoić i nie pozwolić mojej panice wziąć w górę.
Siedzieliśmy w takiej pozycji chyba kolejne półtorej godziny i zaczęło mi być duszno. Trudno mi się oddychało, drżały mi ręce, a mały głosik w mojej głowie ciągle szeptał, że zostanę tu na zawsze i zeżrą mnie jakieś dzikie zwierzęta. Już nawet przyroda nie działała na mnie uspokajająco. Teraz widziałem wszystko w ciemnych barwach, żadnej przyszłości. Tylko las i ja. W pewnym momencie zapomniałem, że Vic również tu był i przypomniałem sobie o nim dopiero wtedy, gdy chwycił mnie za rękę i splótł nasze palce. Mały gest, ale jakże pomocny. Oczywiście to nie sprawiło, że uspokoiłem się całkowicie, ale na pewno było mi odrobinę lepiej. Drugie trzydzieści sześć i sześć siedzące obok potrafiło sprawić, że twoje nastawienie na świat diametralnie się zmieni. Nadal drżałem i miałem problemy z oddychaniem, zachowywałem się jak totalna sierota, ale Vic był wyrozumiały. Nie miałem pojęcia, dlaczego ciągle ze mną siedział. Równie dobrze mógł iść gdzieś sam i szukać drogi powrotnej na własną rękę, ale trwał. Był wspaniały.
- Oddychaj - wyszeptał, a ja pokiwałem szybko głową.
Usiadłem na jego kolanach i położyłem głowę na jego ramieniu. Musiałem poczuć się jeszcze bezpieczniej, aby zupełnie się uspokoić.
- Mogę tak siedzieć? - zapytałem cicho, czując, jak Vic obejmuje mnie w pasie.
- Oczywiście, że możesz. Jeśli dzięki temu się uspokoisz, to możesz siedzieć ile tylko chcesz.
Uśmiechnąłem się lekko, przymykając oczy. Relaks. Wsłuchaj się w cichy szelest liści. Poczuj przyjemny podmuch wiatru, który muska skórę twojej twarzy. Chwyć bliską ci osobę, której ufasz i zapomnij o tym, co cię trapi i męczy od jakiegoś czasu. Skorzystaj z chwili, bo może już się nie powtórzyć. I mimo że znajdowaliśmy się w beznadziejnej sytuacji, aktualnie było mi dobrze. Z sekundy na sekundę uspokajałem się jeszcze bardziej.
- Jesteś głodny? Potrzebujesz czegoś? - zapytał szeptem, a ja pokręciłem przecząco głową.
Potrzebowałem tylko i wyłącznie jego, aby iść do przodu. Może on nie zdawał sobie z tego sprawy, mógł uważać to za coś absurdalnego, ale czułem to w swoim sercu. Potrzebowałem go. Potrzebowałem swojego wroga, który pomagał mi w życiu.
- Może jednak powinieneś coś zjeść. Nie chcę, żebyś nagle zasłabł, czy coś...
- Jest w porz... - zacząłem, ale nie dokończyłem, bo w lesie rozległ się głośny huk, na którego dźwięk gwałtownie podskoczyłem i objąłem ramionami szyję Vica, w której ukryłem twarz.
Chłopak mocno chwycił mnie w pasie i zaczął gładzić moje plecy. Nie miałem pojęcia, co to do cholery było, ale wątpiłem, że zwiastowało coś dobrego. Ale może po prostu znów myślałem pesymistycznie.
- Co to było? - wyszeptałem, nieśmiało podnosząc wzrok, aby móc spojrzeć na skupioną twarz szatyna.
- Nie mam pojęcia. Jakaś strzelba? Wiatrówka?
- Nie pocieszasz - jęknąłem, a Vic ciężko westchnął.
- Nie chcę cię dołować, ani nic w tym rodzaju, ale naprawdę, Kell, musisz spojrzeć na to z realistycznego punktu widzenia. W tym lesie mogą być myśliwi, więc odgłosy strzałów są normalne.
- A co jeśli pomylą nas ze zwierzętami?
- Nie pomylą, spokojnie.
Nie byłem pewny, czy to mnie uspokoiło. Lepiej być rozszarpanym przez dzikie zwierzęta czy postrzelonym przez myśliwego? Co wolałby Vic? Oczywiście nic, bo patrzył na to wszystko realistycznie i przyszłościowo. Stwierdził, że jeśli do dziewiętnastej nas nie znajdą, trzeba będzie pobawić się w harcerzy i odnaleźć obóz samodzielnie. Wykorzystamy do tego mech i punkty, które mogliśmy kojarzyć z wcześniejszej wędrówki.
Podczas kolejnej godziny słyszeliśmy strzały co jakieś dwadzieścia minut. Za każdym razem podskakiwałem w górę i mocniej chwytałem Vica, wbijając paznokcie w jego skórę. W pewnym momencie chłopak stracił cierpliwość i wstał z ziemi, przez co ja też byłem zmuszony, aby się podnieść. Spojrzałem na niego, marszcząc brwi.
- Idziemy, Kell. Nie wytrzymam tu dłużej, można dostać na głowę.
- Ale gdzie?
- Spróbujmy wrócić do strumyczka. Potem zobaczymy.
Weszliśmy na ścieżkę, którą wcześniej przyszliśmy. Droga nie była jednak taka łatwa, bo w ogóle jej nie kojarzyliśmy. Próbowaliśmy wysłuchać dźwięk płynącej wody, ale w lecie panowała głucha cisza, która sprawiała, że bałem się jeszcze bardziej. Gdy miałem wrażenie, że w krzakach coś się poruszyło, chwyciłem rękę Vica i wbiłem w nią paznokcie, przez co zostawiłem na jego skórze widoczne ślady. Chłopak syknął z bólu i spiorunował mnie wzrokiem. To nie było miłe spojrzenie. Rozumiałem, że był zmęczony, zdenerwowany i niecierpliwy, ale powinien postawić się na moim miejscu. Byłem tylko strachliwym i słabym siedemnastolatkiem. Musiałem odreagowywać.
- Uspokój się - powiedział jedynie, krótko i szorstko, a ja opuściłem głowę.
Strumyczka nie było widać ani słychać. Usłyszeć natomiast można było kolejne strzały, dodatkowo o wiele wyraźniejsze i głośniejsze. Nie chciałem denerwować Vica, więc jedynie podskakiwałem i wzdrygałem się, gdy usłyszałem nieprzyjemny dźwięk.
- Hej, tam coś jest! - rozległ się męski krzyk. Nie potrafiłem rozpoznać głosu, na pewno nie należał do żadnego z opiekunów czy obozowiczów.
- Chodź tam, będziemy coś mieć - odpowiedział mu drugi głos, a Vic spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami. Powoli się nade mną nachylił, jego wargi prawie dotykały płatek mojego ucha.
- Ukryj się za drzewem, a jeśli to nic nie da, chwycę cię za rękę i po prostu pobiegniemy, w porządku?
- Tak - szepnąłem i stanąłem za jednym z drzew.
Serce waliło mi jak szalone. Zaraz skończę jak jakiś jeleń. Czułem się jak w słabym horrorze: zabójca goni cię z dubeltówką po lesie, a ty chowasz się za drzewem. Jeśli cię znajdzie, uciekasz z krzykiem, a on naciska spust i padasz na ziemię. Cóż, może to było trochę drastyczne, ale moje podejście do świata nie pozwalało mi myśleć inaczej o tej całej sytuacji.
Zerknąłem na Vica, który miał lekko rozchylone wargi i zmarszczone brwi. Nasłuchiwał jakiegokolwiek dźwięku, który mógłby mu powiedzieć, że ktoś się do nas zbliżał. Po kilku minutach usłyszałem szelest liści i ściszone głosy.
- Mówiłeś, że tu coś będzie - mruknął jeden z mężczyzn.
- Zwierzak pewnie zwiał. Poddaję się. To nie ma większego sensu. Trzeba było poczekać na sezon, a nie iść teraz. Aaron znów będzie się z nas śmiał.
- Aaron zawsze ma rację. Ale dziwisz się? On co roku wraca z jakimś porożem.
Miałem ochotę wybuchnąć śmiechem, ale rozsądniej było to wszystko przeczekać. Vic zagryzł dolną wargę i oparł głowę o pień drzewa. Miał zamknięte oczy, dłonie wsunięte w kieszenie, a ja przyłapałem się na rozchyleniu własnych ust. Nie mogłem patrzeć na niego bez jakiejkolwiek reakcji. Był na to za idealny, przynajmniej dla mnie. Zapomniałem i zachowaniu jakichkolwiek środków ostrożności i poruszyłem nogą, przez co nadepnąłem na gałąź i złamałem ją stopą. Wtedy usłyszałem wystrzał i dym obok drzewa, za którym stałem. Vic szybko chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą. Miałem trudności z bieganiem po krzakach, a tym bardziej z nadążaniem za chłopakiem. Vic to zauważył i nagle się zatrzymał, po czym pochylił się, abym mógł wejść na jego plecy. Szybko to zrobiłem i po chwili znów pędziliśmy przez las. Moje ręce mocno trzymały jego szyję, ale bez przesady, nie chciałem go udusić. Usłyszałem jeszcze kilka strzałów, na których dźwięk zacieśniałem swój uścisk. Nie wiem, ile biegliśmy, ale nagle się zatrzymaliśmy, a raczej upadliśmy na ziemię. W pewnym momencie pomyślałem, że może trafili Vica, ale odetchnąłem z ulgą, gdy zobaczyłem nad nami Austina. Był zdenerwowany, miał skrzyżowane ręce na torsie i patrzył na nas zawiedzionym wzrokiem. Vic musiał się od niego odbić, przez co wylądowaliśmy na ziemi. Znajdowaliśmy się na szerokiej ścieżce, prawdopodobnie na tej samej, którą szliśmy wcześniej. Wstaliśmy z ziemi i otrzepaliśmy się z pyłu, po czym spojrzeliśmy na Austina i pochyliliśmy głowy. Cóż, przynajmniej ja to zrobiłem. Vic błądził wzrokiem po otoczeniu, byle nie napotkać spojrzenia opiekuna.
- Wyjaśnicie mi to w obozie. Dave'owi też. A teraz idziemy - powiedział ostro i cała nasza trójka chciała ruszyć z miejsca, ale zatrzymał nas krzyk.
Był to jeden z myśliwych. Odwróciliśmy się w stronę źródła dźwięku i zobaczyliśmy dwóch mężczyzn w kapeluszach i ze strzelbami w dłoniach. Jeden z nich miał czarne, związane w kucyk włosy i zarost na twarzy, drugi zaś był opalony, a jego brązowe włosy sięgały mu za ramiona. Spojrzeli na nas i zmarszczyli brwi, po czym przenieśli wzrok na Austina i uśmiechnęli się promiennie.
- Austin! Co ty tu robisz? - zapytał ze śmiechem brunet.
- To ja powinienem was o to zapytać! - zaśmiał się Austin, podchodząc do mężczyzn.- Tino, Phil, kopę lat! Nadal bawicie się w to myślistwo? To nie sezon.
- Tak, wiemy, ale nie mogliśmy siedzieć w domu i nic nie robić. A ty co tu robisz?
- Jestem opiekunem na obozie i właśnie znalazłem dwie zguby - powiedział, wskazując na nas.
Tino i Phil spojrzeli na nas z zaciekawieniem. Chyba zdawali sobie sprawę z tego, że to właśnie nas gonili, a nie zwierzynę.
- Cholera. To w was strzelaliśmy? - zapytał szatyn, chyba Phil.
- Strzelaliście w nastolatków?! - krzyknął Austin.
- Myśleliśmy, że to zwierzęta, stary, naprawdę - odpowiedział Tino.- Przepraszamy, bardzo was przepraszamy. Uwierzcie, nie chcieliśmy was zabić.
- Tak podejrzewamy - mruknął Vic.
- Lepiej chodźcie na polowania z Aaronem, przynajmniej się na tym zna - stwierdził Austin.
- Widzisz, mówiłem - prychnął Phil.- Wracamy do domu, Aaron musi się z nas pośmiać.
- Daj znać, gdy ten wasz obóz się skończy. Wyskoczymy na jakieś laski, czy coś - dodał Tino, patrząc na Austina, po czym obaj się z nim pożegnali, jeszcze raz nas przeprosili i odeszli.
To było dosyć dziwne, ale nie chciałem w to wnikać. Teraz pragnąłem jedynie wrócić do obozu i zamknąć się w domku, aby chociaż na chwilę odciąć się od lasu. Austin chwycił nas za koszulki i zaczął prowadzić ścieżką w stronę obozu. Na pewno zostaniemy jakoś ukarani, ale nie chciałem myśleć w jaki sposób. Kolejna kara wcale nie była przeze mnie pożądana, bo czyszczenie kibli wystarczająco mnie męczyło. Ale będzie co będzie. Trzeba było nie zachwycać się strumyczkiem.
Kara nie była taka zła. Nazajutrz zostaliśmy wyznaczeni do pokrycia farbą ochronną domków dla opiekunów. Dzięki temu ominęła nas kolejna wycieczka. Mieliśmy na to czas do obiadokolacji, a jako że w obozie zostaliśmy sami, mogliśmy trochę odpocząć i dopiero później zabrać się za prawdę. Postanowiliśmy robić sobie przerwy w malowaniu, żeby za bardzo się nie zmęczyć. Nasze odpoczywanie polegało głównie na całowaniu się, więc po małej sesji byłem jeszcze bardziej zdyszany niż przed nią. Nie mogłem jednak narzekać, ponieważ smak ust Vica nigdy mi się nie znudzi. Jego wargi był idealne, z trudem mogłem się od nich oderwać, ale kiedyś trzeba było. Malowaliśmy tylną ścianę, ja prawą stronę, a Vic lewą. Farba była bezbarwna, bo dostaliśmy do dyspozycji raczej preparat wzmacniający drewno, aniżeli prawdziwą farbę, dlatego też nie przejmowaliśmy się nierównym nałożeniem czy czymkolwiek w tym stylu. Chcieliśmy skończyć malować tę część domku, aby znów się do siebie przyssać. Rzadko kiedy zdarzała nam się okazja, aby całować się bez skrupułów oraz obaw, że ktoś nas zobaczy.
Gdy obaj znaleźliśmy się na środku, Vic ułożył dłoń na moje plecy, aby następnie zjechać niżej, na mój tyłek. Wolną ręką chwyciłem jego i ściągnąłem ją z siebie, kręcać przy tym głową.
- Weź mnie na barana, to pomaluję górną część - powiedziałem, a Vic westchnął ciężko i nachylił się, abym mógł na niego wejść.
Gdy już siedziałem na jego ramionach, zacząłem pokrywać preparatem górne deski domku. Vic rzucił pędzel na ziemię i ułożył dłonie na moich udach, które zaczął delikatnie muskać palcami. Zbliżał się nimi do mojego krocza za jego karkiem, ale wolną ręką uderzyłem w jego dłonie.
- Przestań - powiedziałem, skupiając się na malowaniu.
- Oj Kell - powiedział zalotnie.- Na pewno chcesz, żeby było ci dobrze...
- Tak, ale nie na twoich ramionach, gdy maluję dom.
- A później dasz mi zrobić ci dobrze?
- Nie - odparłem tylko dlatego, aby trochę się z nim podroczyć. Mogłem być uparty, jeśli tego chciałem.- Nie chcę, żebyś robił mi dobrze. Nie mam humoru.
- Jesteś jak baba - stwierdził.- Na pewno tego chcesz. Nie usprawiedliwiaj się bólem głowy.
- Czytasz mi w myślach. Boli mnie głowa, bo nawdychałem się oparów tej farby. To dość szkodliwa substancja.
- Czyli nie chcesz, żebym dotknął cię w pewnych miejscach? - zapytał niewinnie.
- Nie.
- Nie chcesz, żebym wziął cię całego do buzi? Nie chcesz, żeby moje wargi oplotły całego twojego penisa? Nie chcesz pieprzyć moich ust?
Czułem się bardzo, ale to bardzo niekomfortowo, gdy mówił do mnie w ten sposób, a zarazem mogłem poczuć, że moje spodnie stawały się coraz ciaśniejsze. Cholera, musiałem być silny i nie dać za wygraną.
- Nie chcę - powiedziałem uparcie, kończąc malowanie.- Ukucnij, chcę zejść.
- Chyba raczej nie zejdziesz - odparł beztrosko, zaczynając nieco mnie podrzucać, przez co mocno chwyciłem jego głowę.
Bałem się, że spadnę i coś sobie zrobię. Byłem swojego rodzaju hipochondrykiem, bałem się o woje zdrowie, bo wiedziałem, że mój organizm wielu rzeczy nie wytrzymywał.
- Nie rób tak! - pisnąłem, co skłoniło Vica do śmiechu.
- Jej, jesteś jak dziewczynka. Jak mam nie robić? Tak?
Znowu mnie podrzucił, a ja zaskomlałem cicho i zacieśniłem uścisk na jego głowie. Nie przejmowałem się tym, że trzymam za mocno. Za bardzo bałem się o swoje kończyny, które mogły złamać się przy upadku.
- Nie rób! Matko, Vic, postaw mnie na ziemię, proszę...
- Nie wydaje mi się.
- Zrobię wszystko.
- Wszystko? - zapytał podejrzliwie, a ja szybko pożałowałem tego stwierdzenia.
- T-to zależy.
- Powiedziałeś wszystko. Więc najpierw cię postawię, a potem coś ci powiem.
Schylił się, abym mógł zejść, co zaraz uczyniłem, po czym spojrzałem na niego niepewnie. Chłopak podszedł do mnie i chwycił moją twarz w swoje dłonie, po czym oparł swoje czoło o moje.
- Powiedziałeś, że zrobisz wszystko, tak?
- T-tak, ale to zależy... Vic, nie każ mi robić niczego głupiego, proszę cię...
- Spokojnie Kell. Chcę poprosić o coś innego.
Przełknąłem głośno ślinę, a moje serce prawie wyskakiwało mi z piersi. Nie wiedziałem, co siedziało w jego głowie, ale bałem się słów, które zaraz opuszczą jego usta.
- Daj mi być swoim pierwszym - powiedział w końcu.
- C-co? - zapytałem, nie bardzo rozumiejąc, o co mu chodzi.
- Daj mi być swoim pierwszym. Prześpij się ze mną.
Och...
__________________________
Na polanie siedzieliśmy przez jakieś pół godziny, ale później zaczęło nam się nudzić, więc postanowiliśmy ruszyć się z miejsca i pójść jakąś ścieżką, aby ewentualnie znaleźć resztę grupy. Było to bardzo wątpliwe, że ich dogonimy, ale zawsze warto było spróbować. Najważniejsze było to, że trzymaliśmy się, razem. Dosłownie. Gdy szliśmy ścieżką, Vic trzymał mnie za rękę. Nasze palce były ze sobą splecione i przysięgam, prawdopodobnie cały czas byłem czerwony jak burak, bo nigdy nie przypuszczałem, że znajdę się w takiej sytuacji jak ta. Szedłem ze swoim obiektem westchnień za rękę w lesie, śmialiśmy się do siebie, rozmawialiśmy, całowaliśmy się - czy mogło być piękniej?
Szliśmy w ciszy przerywanej co jakiś czas przez krótki śpiew ptaków. Natura była cudowna. Jej piękno zapierało dech w piersi, co było dowodem na to, że to właśnie rzeczy naturalne są cudowne, a nie te sztuczne i plastikowe. Vic chyba nie widział tego piękna w stu procentach, ale byłem pewny, że na pewny uważał przyrodę za coś niesamowitego. Najważniejsze było to, że jej nie niszczył. Tego nie mogłem zdzierżyć.
Szliśmy dość długo, a po obozowiczach nie było ani śladu. Zacząłem się denerwować, bo chciałem wrócić do obozu, tym bardziej, że nie znałem tej części lasu i nie potrafiłem się po niej poruszać. Nie kojarzyłem poszczególnych drzew, charakterystycznych punktów, osuwisk ziemi w określonych miejscach. Vic również nie wiedział, jak wybrnąć z tego gąszczu.
- Mogliśmy zostać na tej polanie - westchnąłem, opierając się o drzewo i patrząc zmęczonym wzrokiem na chłopaka.
Było już grubo po szesnastej. Całodzienna wędrówka wcale mi nie służyła, tym bardziej, gdy swoje trzy grosze dorzucił również stres. Vic próbował złapać zasięg, ale to było logiczne, że w lesie telefonia komórkowa nie działała.
- Beznadziejna sytuacja - mruknął, siadając na małym pieńku.- Na pewno nas szukają, nie martw się.
- Szukać szukają, ale czy znajdą? Nie chcę zostać tu na noc.
- Też nie chcę. Ale niedługo pewnie nas znajdą. Nie ruszajmy się stąd.
Pokiwałem głową i usiadłem na wystającym grubym korzeniu. Gdybym był sam, już pewnie dawno bym panikował i ryczał. Vic sprawił, że oddychałem w miarę spokojnie i próbowałem nie myśleć o najgorszych zakończeniach tej wycieczki. Na pewno nas szukają, na pewno znajdą, na pewno wrócimy do obozu. Takie był moje nadzieje, ale z każdą minutą spędzoną w tym miejscu stawały się coraz mniejsze i słabsze. Byłem człowiekiem niewierzącym w happy endy, nie należało oczekiwać ode mnie zbyt wiele. Wydaje mi się, że Vic doskonale o tym wiedział, dlatego nie naciskał. Dał mi żyć w swoim własnym świecie, raz po raz zamieniając ze mną kilka zdań. Musiałem sie uspokoić i nie pozwolić mojej panice wziąć w górę.
Siedzieliśmy w takiej pozycji chyba kolejne półtorej godziny i zaczęło mi być duszno. Trudno mi się oddychało, drżały mi ręce, a mały głosik w mojej głowie ciągle szeptał, że zostanę tu na zawsze i zeżrą mnie jakieś dzikie zwierzęta. Już nawet przyroda nie działała na mnie uspokajająco. Teraz widziałem wszystko w ciemnych barwach, żadnej przyszłości. Tylko las i ja. W pewnym momencie zapomniałem, że Vic również tu był i przypomniałem sobie o nim dopiero wtedy, gdy chwycił mnie za rękę i splótł nasze palce. Mały gest, ale jakże pomocny. Oczywiście to nie sprawiło, że uspokoiłem się całkowicie, ale na pewno było mi odrobinę lepiej. Drugie trzydzieści sześć i sześć siedzące obok potrafiło sprawić, że twoje nastawienie na świat diametralnie się zmieni. Nadal drżałem i miałem problemy z oddychaniem, zachowywałem się jak totalna sierota, ale Vic był wyrozumiały. Nie miałem pojęcia, dlaczego ciągle ze mną siedział. Równie dobrze mógł iść gdzieś sam i szukać drogi powrotnej na własną rękę, ale trwał. Był wspaniały.
- Oddychaj - wyszeptał, a ja pokiwałem szybko głową.
Usiadłem na jego kolanach i położyłem głowę na jego ramieniu. Musiałem poczuć się jeszcze bezpieczniej, aby zupełnie się uspokoić.
- Mogę tak siedzieć? - zapytałem cicho, czując, jak Vic obejmuje mnie w pasie.
- Oczywiście, że możesz. Jeśli dzięki temu się uspokoisz, to możesz siedzieć ile tylko chcesz.
Uśmiechnąłem się lekko, przymykając oczy. Relaks. Wsłuchaj się w cichy szelest liści. Poczuj przyjemny podmuch wiatru, który muska skórę twojej twarzy. Chwyć bliską ci osobę, której ufasz i zapomnij o tym, co cię trapi i męczy od jakiegoś czasu. Skorzystaj z chwili, bo może już się nie powtórzyć. I mimo że znajdowaliśmy się w beznadziejnej sytuacji, aktualnie było mi dobrze. Z sekundy na sekundę uspokajałem się jeszcze bardziej.
- Jesteś głodny? Potrzebujesz czegoś? - zapytał szeptem, a ja pokręciłem przecząco głową.
Potrzebowałem tylko i wyłącznie jego, aby iść do przodu. Może on nie zdawał sobie z tego sprawy, mógł uważać to za coś absurdalnego, ale czułem to w swoim sercu. Potrzebowałem go. Potrzebowałem swojego wroga, który pomagał mi w życiu.
- Może jednak powinieneś coś zjeść. Nie chcę, żebyś nagle zasłabł, czy coś...
- Jest w porz... - zacząłem, ale nie dokończyłem, bo w lesie rozległ się głośny huk, na którego dźwięk gwałtownie podskoczyłem i objąłem ramionami szyję Vica, w której ukryłem twarz.
Chłopak mocno chwycił mnie w pasie i zaczął gładzić moje plecy. Nie miałem pojęcia, co to do cholery było, ale wątpiłem, że zwiastowało coś dobrego. Ale może po prostu znów myślałem pesymistycznie.
- Co to było? - wyszeptałem, nieśmiało podnosząc wzrok, aby móc spojrzeć na skupioną twarz szatyna.
- Nie mam pojęcia. Jakaś strzelba? Wiatrówka?
- Nie pocieszasz - jęknąłem, a Vic ciężko westchnął.
- Nie chcę cię dołować, ani nic w tym rodzaju, ale naprawdę, Kell, musisz spojrzeć na to z realistycznego punktu widzenia. W tym lesie mogą być myśliwi, więc odgłosy strzałów są normalne.
- A co jeśli pomylą nas ze zwierzętami?
- Nie pomylą, spokojnie.
Nie byłem pewny, czy to mnie uspokoiło. Lepiej być rozszarpanym przez dzikie zwierzęta czy postrzelonym przez myśliwego? Co wolałby Vic? Oczywiście nic, bo patrzył na to wszystko realistycznie i przyszłościowo. Stwierdził, że jeśli do dziewiętnastej nas nie znajdą, trzeba będzie pobawić się w harcerzy i odnaleźć obóz samodzielnie. Wykorzystamy do tego mech i punkty, które mogliśmy kojarzyć z wcześniejszej wędrówki.
Podczas kolejnej godziny słyszeliśmy strzały co jakieś dwadzieścia minut. Za każdym razem podskakiwałem w górę i mocniej chwytałem Vica, wbijając paznokcie w jego skórę. W pewnym momencie chłopak stracił cierpliwość i wstał z ziemi, przez co ja też byłem zmuszony, aby się podnieść. Spojrzałem na niego, marszcząc brwi.
- Idziemy, Kell. Nie wytrzymam tu dłużej, można dostać na głowę.
- Ale gdzie?
- Spróbujmy wrócić do strumyczka. Potem zobaczymy.
Weszliśmy na ścieżkę, którą wcześniej przyszliśmy. Droga nie była jednak taka łatwa, bo w ogóle jej nie kojarzyliśmy. Próbowaliśmy wysłuchać dźwięk płynącej wody, ale w lecie panowała głucha cisza, która sprawiała, że bałem się jeszcze bardziej. Gdy miałem wrażenie, że w krzakach coś się poruszyło, chwyciłem rękę Vica i wbiłem w nią paznokcie, przez co zostawiłem na jego skórze widoczne ślady. Chłopak syknął z bólu i spiorunował mnie wzrokiem. To nie było miłe spojrzenie. Rozumiałem, że był zmęczony, zdenerwowany i niecierpliwy, ale powinien postawić się na moim miejscu. Byłem tylko strachliwym i słabym siedemnastolatkiem. Musiałem odreagowywać.
- Uspokój się - powiedział jedynie, krótko i szorstko, a ja opuściłem głowę.
Strumyczka nie było widać ani słychać. Usłyszeć natomiast można było kolejne strzały, dodatkowo o wiele wyraźniejsze i głośniejsze. Nie chciałem denerwować Vica, więc jedynie podskakiwałem i wzdrygałem się, gdy usłyszałem nieprzyjemny dźwięk.
- Hej, tam coś jest! - rozległ się męski krzyk. Nie potrafiłem rozpoznać głosu, na pewno nie należał do żadnego z opiekunów czy obozowiczów.
- Chodź tam, będziemy coś mieć - odpowiedział mu drugi głos, a Vic spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami. Powoli się nade mną nachylił, jego wargi prawie dotykały płatek mojego ucha.
- Ukryj się za drzewem, a jeśli to nic nie da, chwycę cię za rękę i po prostu pobiegniemy, w porządku?
- Tak - szepnąłem i stanąłem za jednym z drzew.
Serce waliło mi jak szalone. Zaraz skończę jak jakiś jeleń. Czułem się jak w słabym horrorze: zabójca goni cię z dubeltówką po lesie, a ty chowasz się za drzewem. Jeśli cię znajdzie, uciekasz z krzykiem, a on naciska spust i padasz na ziemię. Cóż, może to było trochę drastyczne, ale moje podejście do świata nie pozwalało mi myśleć inaczej o tej całej sytuacji.
Zerknąłem na Vica, który miał lekko rozchylone wargi i zmarszczone brwi. Nasłuchiwał jakiegokolwiek dźwięku, który mógłby mu powiedzieć, że ktoś się do nas zbliżał. Po kilku minutach usłyszałem szelest liści i ściszone głosy.
- Mówiłeś, że tu coś będzie - mruknął jeden z mężczyzn.
- Zwierzak pewnie zwiał. Poddaję się. To nie ma większego sensu. Trzeba było poczekać na sezon, a nie iść teraz. Aaron znów będzie się z nas śmiał.
- Aaron zawsze ma rację. Ale dziwisz się? On co roku wraca z jakimś porożem.
Miałem ochotę wybuchnąć śmiechem, ale rozsądniej było to wszystko przeczekać. Vic zagryzł dolną wargę i oparł głowę o pień drzewa. Miał zamknięte oczy, dłonie wsunięte w kieszenie, a ja przyłapałem się na rozchyleniu własnych ust. Nie mogłem patrzeć na niego bez jakiejkolwiek reakcji. Był na to za idealny, przynajmniej dla mnie. Zapomniałem i zachowaniu jakichkolwiek środków ostrożności i poruszyłem nogą, przez co nadepnąłem na gałąź i złamałem ją stopą. Wtedy usłyszałem wystrzał i dym obok drzewa, za którym stałem. Vic szybko chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą. Miałem trudności z bieganiem po krzakach, a tym bardziej z nadążaniem za chłopakiem. Vic to zauważył i nagle się zatrzymał, po czym pochylił się, abym mógł wejść na jego plecy. Szybko to zrobiłem i po chwili znów pędziliśmy przez las. Moje ręce mocno trzymały jego szyję, ale bez przesady, nie chciałem go udusić. Usłyszałem jeszcze kilka strzałów, na których dźwięk zacieśniałem swój uścisk. Nie wiem, ile biegliśmy, ale nagle się zatrzymaliśmy, a raczej upadliśmy na ziemię. W pewnym momencie pomyślałem, że może trafili Vica, ale odetchnąłem z ulgą, gdy zobaczyłem nad nami Austina. Był zdenerwowany, miał skrzyżowane ręce na torsie i patrzył na nas zawiedzionym wzrokiem. Vic musiał się od niego odbić, przez co wylądowaliśmy na ziemi. Znajdowaliśmy się na szerokiej ścieżce, prawdopodobnie na tej samej, którą szliśmy wcześniej. Wstaliśmy z ziemi i otrzepaliśmy się z pyłu, po czym spojrzeliśmy na Austina i pochyliliśmy głowy. Cóż, przynajmniej ja to zrobiłem. Vic błądził wzrokiem po otoczeniu, byle nie napotkać spojrzenia opiekuna.
- Wyjaśnicie mi to w obozie. Dave'owi też. A teraz idziemy - powiedział ostro i cała nasza trójka chciała ruszyć z miejsca, ale zatrzymał nas krzyk.
Był to jeden z myśliwych. Odwróciliśmy się w stronę źródła dźwięku i zobaczyliśmy dwóch mężczyzn w kapeluszach i ze strzelbami w dłoniach. Jeden z nich miał czarne, związane w kucyk włosy i zarost na twarzy, drugi zaś był opalony, a jego brązowe włosy sięgały mu za ramiona. Spojrzeli na nas i zmarszczyli brwi, po czym przenieśli wzrok na Austina i uśmiechnęli się promiennie.
- Austin! Co ty tu robisz? - zapytał ze śmiechem brunet.
- To ja powinienem was o to zapytać! - zaśmiał się Austin, podchodząc do mężczyzn.- Tino, Phil, kopę lat! Nadal bawicie się w to myślistwo? To nie sezon.
- Tak, wiemy, ale nie mogliśmy siedzieć w domu i nic nie robić. A ty co tu robisz?
- Jestem opiekunem na obozie i właśnie znalazłem dwie zguby - powiedział, wskazując na nas.
Tino i Phil spojrzeli na nas z zaciekawieniem. Chyba zdawali sobie sprawę z tego, że to właśnie nas gonili, a nie zwierzynę.
- Cholera. To w was strzelaliśmy? - zapytał szatyn, chyba Phil.
- Strzelaliście w nastolatków?! - krzyknął Austin.
- Myśleliśmy, że to zwierzęta, stary, naprawdę - odpowiedział Tino.- Przepraszamy, bardzo was przepraszamy. Uwierzcie, nie chcieliśmy was zabić.
- Tak podejrzewamy - mruknął Vic.
- Lepiej chodźcie na polowania z Aaronem, przynajmniej się na tym zna - stwierdził Austin.
- Widzisz, mówiłem - prychnął Phil.- Wracamy do domu, Aaron musi się z nas pośmiać.
- Daj znać, gdy ten wasz obóz się skończy. Wyskoczymy na jakieś laski, czy coś - dodał Tino, patrząc na Austina, po czym obaj się z nim pożegnali, jeszcze raz nas przeprosili i odeszli.
To było dosyć dziwne, ale nie chciałem w to wnikać. Teraz pragnąłem jedynie wrócić do obozu i zamknąć się w domku, aby chociaż na chwilę odciąć się od lasu. Austin chwycił nas za koszulki i zaczął prowadzić ścieżką w stronę obozu. Na pewno zostaniemy jakoś ukarani, ale nie chciałem myśleć w jaki sposób. Kolejna kara wcale nie była przeze mnie pożądana, bo czyszczenie kibli wystarczająco mnie męczyło. Ale będzie co będzie. Trzeba było nie zachwycać się strumyczkiem.
Kara nie była taka zła. Nazajutrz zostaliśmy wyznaczeni do pokrycia farbą ochronną domków dla opiekunów. Dzięki temu ominęła nas kolejna wycieczka. Mieliśmy na to czas do obiadokolacji, a jako że w obozie zostaliśmy sami, mogliśmy trochę odpocząć i dopiero później zabrać się za prawdę. Postanowiliśmy robić sobie przerwy w malowaniu, żeby za bardzo się nie zmęczyć. Nasze odpoczywanie polegało głównie na całowaniu się, więc po małej sesji byłem jeszcze bardziej zdyszany niż przed nią. Nie mogłem jednak narzekać, ponieważ smak ust Vica nigdy mi się nie znudzi. Jego wargi był idealne, z trudem mogłem się od nich oderwać, ale kiedyś trzeba było. Malowaliśmy tylną ścianę, ja prawą stronę, a Vic lewą. Farba była bezbarwna, bo dostaliśmy do dyspozycji raczej preparat wzmacniający drewno, aniżeli prawdziwą farbę, dlatego też nie przejmowaliśmy się nierównym nałożeniem czy czymkolwiek w tym stylu. Chcieliśmy skończyć malować tę część domku, aby znów się do siebie przyssać. Rzadko kiedy zdarzała nam się okazja, aby całować się bez skrupułów oraz obaw, że ktoś nas zobaczy.
Gdy obaj znaleźliśmy się na środku, Vic ułożył dłoń na moje plecy, aby następnie zjechać niżej, na mój tyłek. Wolną ręką chwyciłem jego i ściągnąłem ją z siebie, kręcać przy tym głową.
- Weź mnie na barana, to pomaluję górną część - powiedziałem, a Vic westchnął ciężko i nachylił się, abym mógł na niego wejść.
Gdy już siedziałem na jego ramionach, zacząłem pokrywać preparatem górne deski domku. Vic rzucił pędzel na ziemię i ułożył dłonie na moich udach, które zaczął delikatnie muskać palcami. Zbliżał się nimi do mojego krocza za jego karkiem, ale wolną ręką uderzyłem w jego dłonie.
- Przestań - powiedziałem, skupiając się na malowaniu.
- Oj Kell - powiedział zalotnie.- Na pewno chcesz, żeby było ci dobrze...
- Tak, ale nie na twoich ramionach, gdy maluję dom.
- A później dasz mi zrobić ci dobrze?
- Nie - odparłem tylko dlatego, aby trochę się z nim podroczyć. Mogłem być uparty, jeśli tego chciałem.- Nie chcę, żebyś robił mi dobrze. Nie mam humoru.
- Jesteś jak baba - stwierdził.- Na pewno tego chcesz. Nie usprawiedliwiaj się bólem głowy.
- Czytasz mi w myślach. Boli mnie głowa, bo nawdychałem się oparów tej farby. To dość szkodliwa substancja.
- Czyli nie chcesz, żebym dotknął cię w pewnych miejscach? - zapytał niewinnie.
- Nie.
- Nie chcesz, żebym wziął cię całego do buzi? Nie chcesz, żeby moje wargi oplotły całego twojego penisa? Nie chcesz pieprzyć moich ust?
Czułem się bardzo, ale to bardzo niekomfortowo, gdy mówił do mnie w ten sposób, a zarazem mogłem poczuć, że moje spodnie stawały się coraz ciaśniejsze. Cholera, musiałem być silny i nie dać za wygraną.
- Nie chcę - powiedziałem uparcie, kończąc malowanie.- Ukucnij, chcę zejść.
- Chyba raczej nie zejdziesz - odparł beztrosko, zaczynając nieco mnie podrzucać, przez co mocno chwyciłem jego głowę.
Bałem się, że spadnę i coś sobie zrobię. Byłem swojego rodzaju hipochondrykiem, bałem się o woje zdrowie, bo wiedziałem, że mój organizm wielu rzeczy nie wytrzymywał.
- Nie rób tak! - pisnąłem, co skłoniło Vica do śmiechu.
- Jej, jesteś jak dziewczynka. Jak mam nie robić? Tak?
Znowu mnie podrzucił, a ja zaskomlałem cicho i zacieśniłem uścisk na jego głowie. Nie przejmowałem się tym, że trzymam za mocno. Za bardzo bałem się o swoje kończyny, które mogły złamać się przy upadku.
- Nie rób! Matko, Vic, postaw mnie na ziemię, proszę...
- Nie wydaje mi się.
- Zrobię wszystko.
- Wszystko? - zapytał podejrzliwie, a ja szybko pożałowałem tego stwierdzenia.
- T-to zależy.
- Powiedziałeś wszystko. Więc najpierw cię postawię, a potem coś ci powiem.
Schylił się, abym mógł zejść, co zaraz uczyniłem, po czym spojrzałem na niego niepewnie. Chłopak podszedł do mnie i chwycił moją twarz w swoje dłonie, po czym oparł swoje czoło o moje.
- Powiedziałeś, że zrobisz wszystko, tak?
- T-tak, ale to zależy... Vic, nie każ mi robić niczego głupiego, proszę cię...
- Spokojnie Kell. Chcę poprosić o coś innego.
Przełknąłem głośno ślinę, a moje serce prawie wyskakiwało mi z piersi. Nie wiedziałem, co siedziało w jego głowie, ale bałem się słów, które zaraz opuszczą jego usta.
- Daj mi być swoim pierwszym - powiedział w końcu.
- C-co? - zapytałem, nie bardzo rozumiejąc, o co mu chodzi.
- Daj mi być swoim pierwszym. Prześpij się ze mną.
Och...
Wyczuwam segzy.
OdpowiedzUsuńCo to było z tym podrzucaniem Kellsa, Dżogurciku, Twoja wyobraźnia czasem mnie przeraża. XDDDD
Kocham Twój styl pisania, jejku ;=;
I Kellin taki szczęśliwy, a jak się dowie o zakładzie... :CCC
Mam tylko nadzieję, że Victor chujek nie udaje, tylko naprawdę zaczyna coś czuć do Ziemniaczkowatego.
Pisz kolejny jak najszybciej, ok? XD
@Vileneify
CO!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńZA KOŃCZENIE W TAKIM MOMENCIE NALEŻY CI SIĘ ŚMIERĆ KASJDFHKSJFHSKDJFHJKSHG nie no żartuję, ale tak się nie robi :| trochę płaczę z Tino i Phila XD pomylić Viktura i Kellena ze zwierzyną XD trochę beka XD
omg ahahha jelenie XDDD przez ten moment tylko nie rozumiałam, dlaczego oni nie krzykneli ani nic, że są ludźmi tylko zaczeli uciekac, ale spoko XDD
OdpowiedzUsuńahhahaha bedo segzy bedo omg
Dziękuję, Dziękuję, Dziękuję, że dzisiaj dodałaś rozdział. Jest świetny, ale z tego co ostatnio zauważyłam to końcowi najbardziej mi sie podobają. Ej, czy to oznacza że w następnym będoo moje wypragnione sekszy? :>>>> Jejuuu...coś czuje, że następny rozdział będzie mega supcio XDD Nic, Dżogurt pisz dalej. C; Sorki, że czasem może ci sie wydawać, że poganiam....ale ja już taka upierdliwa jestem XDDD Nic. KC<3 /@Huranicee
OdpowiedzUsuńCHYBA BEDZIE OSTRA JAZDA W NASTEPNYM ROZDZIALE XD
OdpowiedzUsuńSUPCIO ROZDZIAŁ, KC <3
OdpowiedzUsuńKELLIN, OBROŃCA ŚRODOWISKA HAHAHAH
WYOBRAZIŁAM SOBIE VICA, KTÓRY BIEGNIE Z KELLSEM NA PLECACH, UCIEKAJĄC PRZED MYŚLIWYMI HALP
XDDDDDDDDDDD
@_cycky
DŻOGURT! KC ZA TEN ROZDZIAŁ <3
OdpowiedzUsuńI WRESZCIE BĘDO SEGZYY!!
Chcę seks w następnym. Będzie. Co nie? :)))))))
OdpowiedzUsuńCzo oni to polowali na Kellsa i Vica DD: XDD
OdpowiedzUsuńgenialne, genialne <3 dodawaj szybciutko nowy pls ;-; jak mozesz kończyć w takim momencie eh ;___; xD
W TAKIM MOMENCIE?! DLACZEGO ;_;
OdpowiedzUsuńCHCĘ SEGZY W NASTĘPNYM, PLZ, NAPISZ JAKIEŚ SEGZY ;-;
Wyczuwam pełnometrażowe segzy, wow wow XDDD
OdpowiedzUsuńJak ja mam być normalna, skoro tak bardzo mi niszczysz psychikę? Piszesz tak bardzo sjadjkasjhds! A Kellin jest taką ciotą, że to powinno być karalne XDD Tak, zdecydowanie cię kochusiam Dżogurciku c:
OdpowiedzUsuńmyślałam że Vic poprosi o blowjob a on taki romantyczny hmyhmyhy <3
OdpowiedzUsuń/Olixpop
HAHA NIE MOGĘ Z KELLINA. ON SERIO JEST JAK BABA XDDDD
OdpowiedzUsuńA TE WSPÓLNE MALOWANIE "SO WHAT IF I WAS JUST A PAINTER?" XDD
TEŻ MYŚLAŁAM, ŻE VIC BĘDZIE CHCIAŁ LODA A TU TAKIE ZASKOCZENIE AWWW :3 NIE MOGĘ GO ROZGRYŹĆ.
LICZĘ NA SEKSY W 10 :DDDDD
//@blush244
nono, przebłyski Vica wypadającego z roli xD chociaż nie dziwię mu się, też bym straciła cierpliwość
OdpowiedzUsuńi kurcze, Kellin nie może się na razie zgodzić, nie teraz ;_;
głupi Vic wygra wtedy zakład i bd drama nie z tej ziemi ;___; // MotherHeill
Wiktorzak gtfo, pls ;_________________________; skurwol jakich mało. mam nadzieje, że on zakocha się w tym Kellinie bo jak go wyrucha dla zakładu to ma wpuścimy mu spierdol. ale Kells jaka silna wola, taka cnota XDDD seksy wyczuwam w 10 i już czekam z niecierpliwością. weny życzę <3
OdpowiedzUsuńtak bardzo pęka mi serducho jak pomyślę, ze jednak Vic jest tym złym... ;____________;
OdpowiedzUsuńale mam nadzieję, ze jednak magicznie mu się wszystko pozmieniało.
geezu, czekam na nastepny!
@NoOtherHope
SEGZY! *__* zajebiście piszesz : 3 nie moge się doczekać następnego ; ) weny : D
OdpowiedzUsuńZ nie cierpliwością czekam na następny rozdział :3
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń