piątek, 17 października 2014

3.

Super, że jesteście cierpliwi. Bardzo to doceniam c:
Dziękuję za komentarze i liczę na jeszcze więcej. Zostawcie coś od siebie. Dla Was to chwilka, a dla mnie satysfakcja i uśmiech.
To do napisania c:
____________________________
    Bangkok to naprawdę ciekawe miasto. Tajlandia bardzo mnie urzekła, panował tutaj całkiem inny klimat niż w Stanach. Niesamowite budowle zapierały dech w piersi, tańczący na ulicach ludzie cieszyli oczy turystów, no i te kolorowe koszule były takie pocieszne! Kupiłem sobie niebieską wraz ze spodniami w zestawie. Wyglądały trochę jak piżama i po powrocie do San Diego na pewno wszyscy mnie wyśmieją, ale lubiłem zbierać pamiątki z różnych miejsc i to ubranie było moją osobistą pamiątką z Tajlandii. Chciałem kupić też coś Kellinowi, ale ten grzecznie podziękował i zaczął ruszać biodrami w rytm muzyki, co zauważyły wielobarwne, tajlandzkie tancerki, które pociągnęły go za sobą, aby zatańczył z nimi. Mimo że nie znał tych kroków, chłopak miał niesamowite poczucie rytmu i świetnie improwizował. Kobiety dały mu w prezencie jakieś duże złote nakrycie głowy, element folklorystycznego stroju tajskich tancerzy. Mimo że to było nieco obciachowe, Kellin postanowił iść w tym przez całe miasto, bo był z siebie cholernie dumny. Na jego widok moja twarz dosłownie sama się uśmiechała, bo przy tym człowieku można odczuwać tylko dwa stany – irytację lub rozbawienie.
    Zabawa zabawą, ale kiedyś musiała się skończyć. Nadal pamiętałem, po co tutaj przyleciałem i jako że wczoraj nie było mi dane odebrać mojego bagażu, musiałem stawić się po niego następnego dnia. Miałem nieco ograniczone pole do popisu bez podstawowych przedmiotów pod ręką. W plecaku miałem jedną koszulkę, więc to mi wystarczyło. Zawsze mogłem wyjść w swojej niebieskiej koszuli.
    Wstaliśmy o dziewiątej. Wtedy odkryłem kolejną cechę Kellina – straszny z niego śpioch. Musiałem rzucić w niego butelką, żeby w końcu podniósł głowę z poduszki. Spojrzał na mnie przez zmrużone powieki i pokazał mi język, emanując swoim niezadowoleniem. Bałem się zostawić go tu samego, bo prawdopodobnie wróciłbym do rudery, a nie eleganckiego pokoju hotelowego.
    Brunet usiadł na łóżku i przetarł oczy wewnętrznymi stronami dłoni, po czym ponownie opadł na poduszkę. Przewróciłem oczami i podszedłem do jego łóżka. Byłem gotowy do wyjścia, a on nadal leżał na materacu w samych spodniach dresowych. Był bardzo blady i szczupły. Dopiero teraz zauważyłem jego tatuaż na klatce piersiowej i żebrach. Napis i ramka. Pewnie miały jakieś znaczenie, ale nie chciałem o nie pytać. Teraz musiałem zwalić go z łóżka.
- Wstawaj! - krzyknąłem, zaczynając muskać palcami jego nagą skórę, przez zaczął się śmiać. Najwyraźniej miał łaskotki.- Wstawaj, dalej.
- D-dobra, ale przestań! Przestań!
    Odsunąłem się od niego, a on usiadł na łóżku i otarł łzy z policzków. Nadal cicho chichotał, przez co również się zaśmiałem i pokręciłem rozbawiony głową. Ten chłopak był naprawdę przekomiczny. Wstał z łóżka i podszedł do swojego kolosalnego plecaka, z którego wyciągnął ubranie, po czym udał się do łazienki. W tym czasie pościeliłem łóżka i nieco ogarnąłem pokój. Kellin pojawił się w pomieszczeniu po dziesięciu minutach. Puścił do mnie oko, a ja uniosłem brew. Nie wiem, co to miało oznaczać, ale chłopak nie przejął się moją reakcją, tylko ponownie podszedł do plecaka. Nie chciałem drążyć tematu.
- To gdzie idziemy? - zapytał, przeczesując włosy palcami.
- Na lotnisko – odparłem, a Kellin zmarszczył czoło.
- Dlaczego?
- Po moje bagaże?
- Aaa! - Uderzył się otwartą dłonią w czoło, po czym rozmasował bolące miejsce.- Zapomniałem, wybacz. Zjemy coś po drodze? Jestem głodny. Zjedzmy coś tajskiego. To chyba będzie na ostro. Chodź, Vic, zjemy coś.
    Zeszliśmy na śniadanie do hotelowej restauracji. Obaj skusiliśmy się na tę samą sałatkę z papai. Wyglądała cholernie apetycznie, gdy kelner położył dwa półmiski na stoliku. Kellin oblizał usta i od razu chwycił za widelec, aby następnie nabić na niego kilka elementów dania. Gdy jedzenie znalazło się w jego buzi, uśmiechnął się i zamknął usta. Po chwili jednak otworzył je i sięgnął po wodę mineralną, której wypił aż połowę. Spojrzałem na niego pytająco, a on zaczął łapać oddech.
- Chili – sapnął.- Pieprzone chili.
    Zaśmiałem się i zacząłem jeść. Uwielbiałem ostre smaki, jako że wychowałem się na kuchni meksykańskiej i byłem do nich przyzwyczajony. Kellin popijał prawie każdy kęs, aż w końcu zaczął wybierać chili i odkładać je na bok. Jedzenie było pyszne i miałem ochotę na więcej, ale obowiązki wzywały i musiałem się z nich wywiązać. Wstaliśmy od stołu i udaliśmy się na najbliższy postój taksówek. Stało tutaj kilka samochodów, a my podeszliśmy do najbliższego. Usadowiliśmy się na tylnych siedzeniach, a ja powiedziałem kierowcy, aby zabrał nas na lotnisko. Kellin usadowił się na fotelu po turecku, nie przejmując się tym, że dosyć dziwnie to wyglądało. Miał ogromny dystans do siebie i trochę mu tego zazdrościłem.
- Poznajmy się – odezwał się nagle.
- Co masz na myśli? - zapytałem, opierając głowę o zagłówek.
- Śpimy w jednym pokoju. Wszędzie ze sobą jeździmy. Skąd wiesz, że nie jestem terrorystą i nie zadźgam cię w nocy?
- Bo nie pasujesz mi na terrorystę – stwierdziłem z uśmiechem.
- Cicha woda brzegi rwie.
- No więc powiedz coś o sobie.
    Chłopak chwycił swój podbródek i zaczął się zastanawiać nad kolejnymi słowami. Na pewno nie chciał, abym się do niego zraził, bo powie coś nie tak. Nie musiał się o to martwić. Mimo że nie znaliśmy się długo, zdążyłem się do niego przyzwyczaić i nawet polubić. Nie był moim przyjacielem ani kolegą, ale tolerowałem jego ekscesy i nie widziałem w nich już nic dziwnego i nienormalnego.
- Mam na imię Kellin. Na drugie mam Quinn. Na nazwisko mam Bostwick – powiedział.- Ale ludzie chyba zapomnieli, że tak się nazywam, bo od zawsze mówili na mnie Kellin Quinn. Quinn, do tablicy. Hej, Quinn, idziesz na szluga po szkole? Quinn, wypierdalaj.
    Nie wiedziałem, co miałem na to odpowiedzieć. Wywnioskowałem, że w liceum nie obracał się raczej w dobrym towarzystwie, a może i nawet nie był lubiany wśród swoich rówieśników. Na pewno był też jakiś powód, dla którego jego prawdziwe nazwisko zostało zapomniane, wręcz porzucone i niewykorzystywane. Może coś stało się w jego życiu, co diametralnie je zmieniło? Nie codziennie spotyka się osiemnastolatka samego na lotnisku, który nie ma co ze sobą zrobić i chce polecieć gdziekolwiek na świecie, byle jak najdalej od swojego rodzinnego domu.
- Jestem uczulony na orzechy, kocham lody cynamonowe, nienawidzę rodzynek. Ledwo skończyłem liceum, bo nauczyciele chcieli udupić mnie prawie z każdego przedmiotu, ale jakoś wyciągnąłem i dałem radę. Jestem fajny. Teraz ty. - Uśmiechnął się do mnie szeroko, zachęcając do mówienia.
    Chłopak z problemami, tak mogłem go nazwać. Miał problemy, które próbował ukryć za maską wesołego i pogodnego człowieka. Nie miałem pojęcia, jak zachowywał się, gdy był sam. Może był smutny. Może płakał. Nie wiedziałem. Nie poznałem go aż tak dobrze i nie chciałem na niego naciskać, aby od razu powiedział mi o swoich problemach. Wątpiłem, że powie mi o nich cokolwiek. Chciałbym mu jakoś pomóc, nawet jeśli już to zrobiłem, zabierając go ze sobą za granicę.
- Powiedz coś o sobie – ponaglił mnie, przez co zacząłem się zastanawiać, co mogłem mu powiedzieć, a czego nie.
- No więc... - mruknąłem, spoglądając przez okno, aby ocenić nasze położenie.- Nazywam się Victor Vincent Fuentes. Mam dwadzieścia osiem lat, jestem grafikiem komputerowym. Chcesz wiedzieć coś jeszcze? - Zerknąłem na jego zaciekawioną twarz.
- Pewnie.
- Nie wiem, co mógłbym ci jeszcze powiedzieć – westchnąłem.- Jestem z pochodzenia Meksykaninem, lubię ostre potrawy i mama nauczyła mnie je gotować.
- Masz fajną mamę – odparł, zagryzając przy tym dolną wargę i jakby smutniejąc, ale jak już wcześniej powiedziałem, nie chciałem wtrącać się w jego sprawy osobiste.- Ugotujesz mi coś kiedyś?
- Pewnie, że tak.- Uśmiechnąłem się do niego pokrzepiająco, aby rozładować atmosferę, na co ten odpowiedział tym samym.
    Powoli zbliżaliśmy się do lotniska. Taksówkarz wjechał na parking, po czym stuknął palcem w licznik, pokazując mi, ale muszę zapłacić. Najwyraźniej jego angielski ograniczał się do słuchania wolno wypowiadanych słów, nic więcej. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko wręczyć odliczoną kwotę mężczyźnie. Następnie wyszliśmy z samochodu i udaliśmy się do budynku lotniska. W duszy modliłem się, żeby znowu nas nie wyrzucono. Musiałem mieć oko na Kellina, aby nie rozczulał się nad małpami, bo inaczej nigdy nie odzyskam tego bagażu.
    Gdy znaleźliśmy się na lotnisku, Kellin od razu spojrzał w stronę ogrodu, gdzie można było podziwiać faunę i florę Tajlandii. Chwyciłem go za ramię i pociągnąłem w stronę informacji. Chłopak zaskomlał cicho, a ja pogroziłem mu palcem.
- Nawet o tym nie myśl, mój drogi – skarciłem go, a on spochmurniał i spojrzał na mnie spode łba, jakbym był najgorszą osobą na świecie.
    Podeszliśmy do okienka, za którym siedziała młoda Tajka i zajmowała się czymś na komputerze. Chrząknąłem, aby zwrócić na siebie uwagę, co na szczęście poskutkowało. Nie chciałem dłużej czekać, najważniejsze było to, aby załatwić wszystko jak najszybciej.
- W czym mogę pomóc? - zapytała słodkim głosem.
- Moje nazwisko Fuentes, przyszedłem zgłosić się po mój bagaż. Przypadkowo poleciał do Bangkoku, zamiast do Muskegon w Michigan.
- Zostaliśmy o tym wczoraj poinformowani – odparła, szukając czegoś w komputerze.- Ale obawiam się, że nastąpiły pewne komplikacje.
- Jakie kom... Kellin, do cholery jasnej, wracaj tu! - wrzasnąłem, gdy zauważyłem, że brunet chodzi pomiędzy lotniskowymi ławkami i powoli zbliża się do ogrodu.
    Chłopak spojrzał na mnie zawiedzionym wzrokiem, spochmurniał i wrócił do okienka. Czy ten mały gnojek nie potrafił usiedzieć w jednym miejscu? Był już dorosły, do cholery jasnej, mógłby zacząć się zachowywać adekwatnie do jego wieku. Szkoda, że pełnoletni nie zawsze oznacza dojrzały.
- Przepraszam – zwróciłem się do zdziwionej kobiety, która skinęła głową.- Jakie komplikacje?
- Na odebranie bagażu miał pan dwadzieścia cztery godziny od zgłoszenia zaginięcia przez amerykańskie linie lotnicze. Ten czas minął.
- Więc gdzie jest teraz moja torba? - prychnąłem.
- W zsypie.
    Otworzyłem szeroko usta, a Kellin zakrył swoje dłonią, równie zdziwiony jak ja. To się nie mieściło w głowie. Straciłem wszystkie moje rzeczy. Jak miałem do cholery jasnej wrócić do Stanów? Mój plecak mi nie wystarczy, musiałem mieć moją walizkę, aby jakoś przetrwać w obcym miejscu. Co miałem teraz zrobić?
    Oparłem się łokciami o blat i ułożyłem głowę na dłoniach. Poczułem, jak Kellin kładzie dłoń na moich plecach i zaczyna je delikatnie gładzić, aby mnie uspokoić. To nic nie zmieniało, ale doceniałem jego starania i to chociaż w małym stopniu wystarczyło, abym poczuł się nieco lepiej. To nie zmieniało faktu, że w środku cały się gotowałem. Nie należałem do ludzi wybuchowych, ale to nie znaczyło, że w ogóle się nie denerwowałem. Po prostu potrafiłem to w sobie zdusić, aby nie robić niepotrzebnej afery. Teraz krzyki też nic nie zdziałają.
    Nic nie mówiliśmy. Jedyne dźwięki, które dobiegały do moich uszu to rozmowy pasażerów i komunikaty płynące z głośników. No i krzyk jakiejś kobiety. Wyprostowałem się i spojrzałem na niską staruszkę, która przytruchtała do informacji.
- Pomylono moje walizki! - powiedziała od razu, nie zwracając uwagi na mnie i Kellina.- Otworzyłam moją i to nie były moje rzeczy! Należy chyba do jakiegoś mężczyzny, same męskie rzeczy, a nie moje.
- Przepraszam – zaczepiłem ją, a ona spojrzała na mnie pytająco.- Jak wygląda pani walizka?
- Czarna z brązowymi wstawkami.
    Uniosłem brwi i od razu się tym zainteresowałem. Moja walizka wyglądała tak samo. Postanowiłem się tym zająć, bo kto wie, może ta kobieta przez przypadek otrzymała moją walizkę, a jej bagaż został wrzucony do zsypu.
- Czy może mi pani ją pokazać? To prawdopodobnie moja walizka, ja także jej szukam.
- Niech pan ze mną idzie.
    Odeszliśmy od informacji nieco na bok. Ciągle kontrolowałem Kellina, czy nie uciekł do ogrodu, ale najwyraźniej już się poddał, bo grzecznie za mną szedł i w ogóle się nie odzywał, zupełnie jak nie on.
    Podeszliśmy do starszego mężczyzny, zapewne męża tej pani, a moją uwagę od razu przykuła otwarta walizka. Najwyraźniej kluczyki do kłódki były takie same. Ukucnąłem przy torbie i przejrzałem rzeczy leżące w środku. Aż się do siebie uśmiechnąłem. Wstałem z posadzki i zwróciłem się do staruszki.
- Tak, to moja walizka – powiedziałem.
- Niech pan ją zabierze. Chodź, Theo, idziemy szukać naszej torby – odezwała się do mężczyzny i chwyciła go pod ramię, aby następnie odejść i zostawić nas samych.
    Jednak wszystko się ułożyło i w końcu miałem swój bagaż. Szybko przejrzałem, czy nic z niego nie zniknęło. Na szczęście wszystko było na swoim miejscu, więc z czystym sumieniem mogłem zamknąć torbę i opuścić lotnisko. Chciałem zostawić Tajlandię za sobą i wrócić do Stanów. Zobaczyłem nowy kraj i to mi wystarczyło. Wszystko było o wiele zbyt szalone, musiałem odpocząć w zaciszu, w jakimś lesie nad jeziorem.
- Vic.- Moją uwagę przykuł spokojny głos Kellina, który wsunął dłonie w kieszenie swoich rurek i spojrzał na mnie niewinnie.- Co będziemy teraz robić?
- Wracam do Stanów – oznajmiłem, a chłopak rozchylił nieco usta, schylając przy tym głowę.- Hej, co się stało? - zapytałem, chwytając jego podbródek, aby na mnie spojrzał.
- Nie chcę wracać do Stanów – mruknął.
- Sam tutaj nie zostaniesz, jesteś za młody. Zżerałoby mnie sumienie, gdybym zostawił cię tu samego.
- Może dam radę..
- Nie dasz rady, Kellin – powiedziałem surowo.- Pomyśl, biegasz do małp i ochrona wyrzuca cię z lotniska. Masz osiemnaście lat, nie znasz języka, nie masz pieniędzy. Jak chcesz sobie poradzić w obcym kraju?
    Kellin przez chwilę stał cicho i wpatrywał się w swoje stopy. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie da rady. Co innego, gdybyśmy byli w Ameryce. Tam mógłby sobie poradzić. Na pewno miałby pewne trudności, ale nie porównujmy Tajlandii do Stanów Zjednoczonych. To dwa różne światy, dwie różne kultury i zwyczaje. Ja ledwo bym sobie poradził, nie mówiąc już o biednym i samotnym nastolatku.
- A może tak... - zaczął cicho, przez co zwrócił na siebie moją uwagę.- Już nic.
- Nie, powiedz mi.
- Stwierdzisz, że to głupi pomysł – powiedział z przekąsem.
- Powiedz mi.
- A gdybyśmy polecieli dalej? - zapytał. Zmrużyłem oczy, nie bardzo wiedząc, o co mu chodzi.- Kupmy bilety do jakiegoś innego kraju. Polećmy. Pozwiedzajmy cały świat. Vic, wykorzystaj to, skoro masz taką okazję.
- I mam latać z tobą po całym świecie?
- Jeśli cię zdenerwuję, będziesz mógł zostawić mnie w jakimkolwiek miejscu na świecie. - Uśmiechnął się zachęcająco.- Zgódź się. Pomogę ci z pieniędzmi. Jakoś zdobędę więcej. Nie chcę wracać do Stanów. Polećmy gdzieś.
    Chwilę nad tym myślałem. To rzeczywiście mogłaby być przygoda mojego życia, a z kimś takim jak Kellin stałaby się jeszcze ciekawsza. W sumie to dlaczego miałbym się nie zgodzić? Taka wyprawa niosłaby wiele niebezpieczeństw, ale i też korzyści. Nigdy nie będę miał już okazji do zwiedzenia świata, więc może rzeczywiście powinienem się skusić i wyruszyć w nieznane. Na dodatek Kellin patrzył na mnie oczami szczeniaczka, a ten chłopak był zbyt uroczy, aby od tak mu odmówić i potem patrzeć, jaki jest smutny.
- W porządku – westchnąłem, a Kellin klasnął w dłonie.- To gdzie chcesz lecieć?
- Pomyśl jakąś cyfrę od zera do dziewięciu włącznie i podaj mi drugą literę w jej nazwie.
- I.
- Indonezja!
   
    Nie wierzyłem, że kiedykolwiek zobaczę Dżakartę. Nie sądziłem, że kiedykolwiek postawię nogę w Indonezji. To był dla mnie zupełnie inny świat. Z każdą kolejną godziną spędzoną w tym miejscu, coraz bardziej cieszyłem się, że uległem Kellinowi, z którym swoją drogą zdążyłem się zaprzyjaźnić. Potrzebowałem trochę pozytywów w swoim życiu, a ten chłopak był ich źródłem. Biegał dosłownie wszędzie, robił pełno zdjęć telefonem, chciał spróbować wszystkich potraw narodowych Indonezji, był w siódmym niebie. Cieszyłem się, że w jakiś sposób potrafiłem go uszczęśliwić.    
    Z Dżakarty pojechaliśmy w głąb Jawy, aby zwiedzać indonezyjskie świątynie buddaistyczne i hinduskie. Oczywiście nie obyło się bez reprymendy ochroniarza, bo podobno przeszliśmy przez jakiś płotek, który przeznaczono dla personelu, ale kto by tam czytał tabliczki. Na pewno nie Kellin.
    Zacząłem przywiązywać się do tego małego, chodzącego uśmiechu. Chyba nie potrafiłem wyobrazić sobie podróży po świecie bez takiego kompana, który nie śpiewałby różnych piosenek i nie śmiał się co trzy minuty.
    Lubiłem Kellina. Byliśmy przyjaciółmi.

21 komentarzy:

  1. Wowowowowow jestem pierwsza :D rozdzialik ciekawy, historia zaczyna sie rozkręcać. Z niecierpliwością czekam na więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja pierdole, ten fanfik jest już cudowny, boję się jak bardzo mnie zniszczy dalej XDDDDDDDD kc mocno i weny!
    Rastiel

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału c:

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeju, jaki cudny rozdział!
    Nie wyobrażasz sobie jak bardzo się cieszę, że nie poprzestali na Tajlandii.
    Nic dziwnego, że Vic lubi Kellina, jak można nie lubić najbardziej uroczej istoty, która stąpa po ziemi?
    Życzę mnóstwo weny i z niecierpliwością czekam na następny piątek :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jej jaki cudowny. Opłacało się czekać. Kellin w tym ff jest taki uroczy. Świetne. Btw czy oni robią "The World Tour"? XDDD A Vik pomyślał "Six" albo "Nine" XD Klaudia (czyli ja) Analizuje. Świetne jak zwykle czekam na więcej. :*
    Be

    OdpowiedzUsuń
  6. jezu jezu!
    kiedy seksy? haha
    ps kocham cie Dżo
    ps2 to prawda
    ~ raissa

    OdpowiedzUsuń
  7. historia zaczyna się rozkręcać, yaaaaaaaaaaaaaaaaaas
    niedługo się w sobie zakochają i nie będą widzieli świata poza sobą! <3
    czekam niecierpliwie na kolejny, moglabym czytać twoje fanfici bez końca :333

    OdpowiedzUsuń
  8. Rozdział genialny! Tak samo genialny jak pomysł na to ff. Nie moge się doczekać aż między nimi zacznie się coś dziać. :D weny Dżo Xo

    OdpowiedzUsuń
  9. Mega! Dżo, jak ja kocham Twoje ff ^^
    Weny dużo życzę ♡ a co do tego wytworu to z niecierpliwością czekam na więcej
    /Skittles

    OdpowiedzUsuń
  10. Kellin jest genialny :)
    Czekam na nexta c:

    OdpowiedzUsuń
  11. jeju super pomysł i się rozkręca c: kocham twoje ff x

    OdpowiedzUsuń
  12. rozdział bardzo słodziutki i kochany *-*
    czekam czekam!

    OdpowiedzUsuń
  13. Masz genialne pomysły! W ogóle jesteś genialna. I policzki mnie bolą od uśmiechania się :D
    Mam kolejny powód, żeby z niecierpliwością odliczać dni do piątków.

    OdpowiedzUsuń
  14. Zajebiste, dzięki, dzięki, dzięki
    Vic z takim małym Kellinem podróżujący po świecie heh
    Już nie mogę się doczekać, aż się bardziej niż zaprzyjaźnią i będzie ahgnfhawx jak zawsze u ciebie ^^
    A ten tekst był najlepszy "Skąd wiesz, że nie jestem terrorystą i nie zadźgam cię w nocy?" hahahaha //lucy

    OdpowiedzUsuń
  15. Ciekawie, ciekawie! Kellin jest tak uroczy, że I can't ;----;
    Idk, co napisać bo jest perf.
    Czekam już na kolejny piątek
    Życzę dużo weny Dżo <3
    /Lindeczka

    OdpowiedzUsuń
  16. Cudo. Nie myślałam,że tak się to potoczy

    OdpowiedzUsuń
  17. Boże mały słodki Kelliś ♥ z takim chłopakiem też chętnie bym zwiedzała świat xd jestem ciekawa jak się to potoczy. ^﹏^ Kocham ! Weny ! ♥

    OdpowiedzUsuń
  18. Ale cudowny rozdział. Sama polecialabym gdzies daleko. Swietnie piszesz.

    OdpowiedzUsuń
  19. Super pomysł na tego ff. Weny życzę, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Szczerze to Kellin mnie tutaj trochę irytuje ale całe ff wydaję się być ciekawe. Miałaś bardzo ciekawy pomysł na fabułę
    czekam na następny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  21. Świetny rozdział ,a w realu Quinn to nazwisko czy imię?

    OdpowiedzUsuń