Hej!
Wraz z październikiem rozpoczynamy kolejnego Kellica. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu i będziecie pozostawiać swoje opinie w licznych komentarzach, na które liczę. Im więcej tym lepiej, pamiętajcie o tym!
A teraz trochę spraw organizacyjnych. Szkoła. Szkoła daje w kość, wszyscy o tym wiemy, więc zabiera trochę czasu i już nie ma takiej swobody jak w wakacje. Dlatego też rozdziały będą dodawane raz w tygodniu (prawdopodobnie, a raczej na pewno będzie to piątek). Wiem, że przyzwyczaiłam Was do częstszych rozdziałów, ale musicie zrozumieć to, że nie dam rady pisać szybciej. Muszę uczyć się biologii i chemii!!!
Tak czy siak, liczę na odzew i czekam na niego! Do napisania c:
K O M E N T A R Z E. Przyspieszają wszystko :)
K O M E N T A R Z E. Przyspieszają wszystko :)
_____________________________
Patrzyłem na puchate chmury, nad którymi szybowałem i lekko się do siebie uśmiechałem. Ziemia z tej wysokości wydawała się taka mała, a białe obłoki wyglądały niczym śnieg na twardym gruncie. O śnieg podczas lata trudno, ale mogłem puścić wodze fantazji. To nic, że kilka miesięcy temu skończyłem dwadzieścia osiem lat. Miałem pewne prawo do rozwijania swojej wyobraźni, która zresztą w moim zawodzie była bardzo ważna. Od pracy jednak czasem trzeba odpocząć, a że miałem do dyspozycji całe dwa miesiące, postanowiłem opuścić rodzinną Kalifornię i pozwiedzać północne stany Ameryki.
Mimo urlopu chciałem trochę popracować, lecz załoga samolotu zabroniła korzystania z urządzeń elektronicznych. To oznaczało, że mój laptop nie mógł być tutaj ze mną, tylko znajdował się w moim plecaku w skrytce na bagaż podręczny. Lubiłem to, co robiłem. Byłem grafikiem komputerowym, zajmowałem się tworzeniem stron internetowych pod względem estetyki i nie dość, że wykonywałem dobrą robotę, z której byłem zadowolony, to na dodatek płacili mi niemałe pieniądze za kliknięcia myszką i stukanie palcami w klawiaturę. Znając życie, w Michigan również będę przesiadywał przed komputerem tylko w nieco innej scenerii.
Oparłem głowę o zagłówek i przymknąłem oczy. Chciałem już wylądować, bo długie podróże są bardzo męczące. Cztery godziny lotu, a przede mną jeszcze dwie. Musiałem przelecieć prawie całe Stany, żeby znaleźć się w Muskegon w Michigan, ale wiedziałem, że będzie warto. Musiałem wyrwać się z tego zgiełku San Diego i popatrzeć na spokojne jezioro Michigan. Odetchnąłem i zacząłem planować swój pobyt na jakimś odludziu w lesie z daleka od ludzi. Rozbiję namiot, będę piekł kiełbaski na patyku, pił słabe drinki i pryskał się sprejem na komary. Może znajdę jakąś ładną dziewczynę, żeby na dobre zapomnieć o tej ostatniej i wyjdzie z tego coś poważniejszego. Miałem wiele planów, których na pewno nie zdołałam wypełnić, ale chciałem się postarać, aby chociaż większość wypaliła i moje wakacje się udały.
Nie miałem pojęcia, czy przysnąłem, czy też nie, ale obudziło mnie lekkie wstrząśnięcie, co od razu spowodowało u mnie niemałą panikę. Myślałem, że to turbulencje i zaraz zginiemy, ale prawda okazała się całkiem inna. Gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem pochylającą się nade mną ładną stewardessę, która uśmiechnęła się lekko, kiedy w końcu się ocknąłem. Była ubrana w obcisły, niebieski kombinezon, a przed sobą pchała średni wózek z różnymi pysznościami. Nie miałem pojęcia, dlaczego nade mną stała, więc spojrzałem na nią pytająco, oczekując sensownej odpowiedzi.
- Zamawiał pan obiad, ale pan zasnął, więc byłam zmuszona pana obudzić – wyjaśniła ciepło, a ja uniosłem brwi i pokiwałem głową.
- Tak, racja. - Strzeliłem popularne „face palm” i zachichotałem.- Przepraszam za problem. Mam nadzieję, że długo pani nie czekała.
- Ależ nie ma żadnego problemu! - odparła, uśmiechając się promiennie, po czym sięgnęła do wózka, aby podać mi pudełko z moim obiadem. Przy okazji skorzystałem z widoku na jej jędrny biust, ale nie dałem po sobie poznać, że spoglądałem w tamtą stronę.- Życzę smacznego!
Kobieta poszła dalej, a ja patrzyłem na nią jeszcze przez chwilę, po czym zająłem się jedzeniem. Byłem uległy na kobiece piękno, lubiłem sobie popatrzeć, jak każdy facet, ale nie miałem szczęścia w miłości. Miałem dziewczyny, dwie na poważnie, ale po jakimś czasie okazało się, że słowo „poważnie” traci na wartości. Teraz pół roku znów jestem singlem i tylko patrzę na te wszystkie panie, które mnie otaczają. Mój brat próbował mnie z kimś zeswatać i prawie mu się to udało, ale to najwyraźniej ja musiałem coś zepsuć.
Ludzie mówią, że jestem za łagodny i zbyt dużo myślę oraz analizuję wiele spraw. Taki już byłem, lubiłem ład i porządek i nie widziałem sensu w zbyt pochopnym podejmowaniu decyzji. Zawsze patrzyłem przyszłościowo i starałem się nie wykonywać zbyt wielu błędów, lecz skoro jestem tylko człowiekiem, takowe zawsze się pojawią.
Niektóre dziewczyny zarzucały mi brak poczucia humoru i flegmatyzm, ale ja się z tym nie zgadzam. Po prostu nie należałem do osób brylujących w towarzystwie. Miałem swoich przyjaciół i lubiłem poznawać nowych ludzi, ale dla mnie liczyła się rozmowa, a nie głośne imprezy i libacje. Może wydoroślałem i stałem się zbyt poważny. Nie wiem, ale taki styl życia zupełnie mi odpowiadał i do mnie pasował.
Pokładowe obiady nie należały do tych najwykwintniejszych, ale nie można było narzekać. Najadłem się i to mi wystarczyło. Teraz musiałem cierpliwie czekać na lądowanie w Muskegon, załatwić wszystkie sprawy i rozpocząć moją długą idyllę.
Gdy samolot powoli zaczął schodzić do lądowania, zatkały mi się uszy, jak zwykle zresztą. To był najgorszy moment całej podróży i nic mi wtedy nie pomagało, nawet żucie gumy czy ssanie cukierków. Do tego wszystko mnie irytowało, płaczące dzieci, szum silników, nawet te białe chmury, którymi jeszcze niedawno tak się zachwycałem. Gdy znajdziemy się na ziemi, wszystko przejdzie i znów stanę się sobą. Źle znosiłem loty samolotowe, zwłaszcza ich końce. W końcu samolot wylądował na pasie startowym, a ja odetchnąłem i przymknąłem oczy. Kolejny lot, który przeżyłem. Ludzie zaczęli wstawać z miejsc i kierować się ku wyjściu. Ja postanowiłem wyjść na końcu, aby nie pchać się w tłum. Gdy z samolotu wychodziła jakaś para, wstałem z fotela i udałem się do wyjścia. Wreszcie świeże powietrze.
Niemal od razu przywitał mnie wiatr, który rozwiał moje przydługie włosy i umiejscowił je na mojej twarzy, jakby tam było ich miejsce. Odgarnąłem kosmyki z oczu, aby bezpiecznie zejść po schodach i nie połamać sobie kończyn na wakacje. Postawiłem stopy na betonie i kilka razy tupnąłem, aby upewnić się, że jestem już bezpieczny, taki miałem zwyczaj.
Ruszyłem za innymi długim tunelem, aby dojść do lotniska. Na plecach niosłem sporej wielkości plecak, co mogło wyglądać dosyć komicznie, bo należałem do mężczyzn dość niskich i ktoś mógłby mieć wrażenie, że zaraz padnę pod tym ciężarem. Mimo mojego wzrostu miałem w sobie sporo energii i siły. Wystarczyło spojrzeć na moje ramiona. Nie, żebym się przechwalał.
Wszedłem do budynku, gdzie załatwiłem wszystkie sprawy związane z dokumentami. Teraz wystarczyło odebrać bagaż i ruszać na przygodę. Stanąłem przy odpowiedniej taśmie i wypatrywałem swojej brązowej walizki. Ludzie wokół mnie zaczęli zabierać swoje torby, a ja nadal stałem i czekałem. Zacząłem się niecierpliwić i trochę denerwować, bo w tej walizce posiadałem praktycznie wszystko, co było mi potrzebne. Miałem jednak nadzieję, że zaraz wyjedzie i będę mógł ją zabrać. Tylko że taśma pozostała pusta, a na ekranie wiszącym nad stanowiskiem pojawił się inny numer lotu, którego bagaże zaraz wyjadą do ich właścicieli.
Pięknie. Zgubili mój bagaż.
Nie należałem do osób raptownych, więc zachowałem stoicki spokój. Poprawiłem plecak na ramionach i udałem się do informacji. Na pewno wyjechał na inną taśmę lub po prostu jeszcze się nie pojawił. Miałem nadzieję, że walizka nie znalazła się na drugim końcu świata, podczas gdy ja znajdowałem się w Michigan. Stanąłem przy okienku i zza okularów spojrzał na mnie szatyn w średnim wieku.
- W czym mogę pomóc? - zapytał, a ja chwyciłem palcami koniec blatu, jak to zwykłem robić.
- Mój bagaż nie wyjechał na taśmie – powiedziałem.
- Numer lotu?
Rozchyliłem usta i ściągnąłem plecak z ramion, aby wyciągnąć bilet lotniczy, na którym widniał numer lotu. Wręczyłem mężczyźnie kartkę, a on skinął głową, oddając po chwili moją własność.
- Za chwilę zadzwonię do obsługi i w jak najszybszym czasie postaram się pana poinformować w sprawie pańskiego bagażu – oznajmił spokojnie, a ja podziękowałem mu i odszedłem na bok, aby gdzieś usiąść.
Lotnisko w Muskegon nie należało do tych wielkich portów lotniczych, więc nie kręciło się tu wielu ludzi. Wylatywały stąd głównie samoloty krajowe do największych miast Stanów. Jako że był weekend, podróżowało więcej ludzi niż zwykle, tym bardziej, że mieli urlop. Podczas roku szkolnego zapewne są tu pustki. Wyciągnąłem laptopa z plecaka i postanowiłem zająć się czymś innym, aby jakoś zabić ten czas. Nie wiedziałem, jak długo będą szukać mojego bagażu, ale nie chciałem opuszczać terenu lotniska. Nawet jeśli będę zmuszony zostać tutaj na noc, zrobię to. Nie miałem dokąd iść, bo mój cały ekwipunek właśnie zaginął.
Nie zwracałem uwagi na ludzi wokół mnie. Złapałem darmowe wifi i zająłem się swoimi sprawami. Od ekranu wzrok oderwałem tylko na chwilę, gdy usłyszałem obok mnie szybką rozmowę przez telefon. Zobaczyłem drobnego chłopaka o kruczoczarnych włosach sięgających za podbródek, który stał dwa metry ode mnie i wyglądał na wyraźnie zmartwionego. Kurczowo trzymał telefon w dłoni i przyciskał go do ucha. Najwyraźniej prowadził dosyć niemiłą rozmowę, bo on prawie w ogóle się nie odzywał, a gdy otwierał usta, to tylko na chwilę, gdyż ktoś po drugiej stronie słuchawki zapewne ciągle mu przerywał. Widocznie miał jakiś problem, którego nigdy nie poznam. Oderwałem od niego wzrok i znów skupiłem się na swoim laptopie.
- Victor Fuentes proszony do informacji. Victor Fuentes proszony do informacji.
Zamknąłem laptopa, schowałem go do plecaka i założywszy go na ramiona, udałem się do informacji. Dosyć długo czekałem na wezwanie, bo z południa zrobił się wieczór, a ja zdążyłem zjeść już drogą, lotniskową kolację. Podszedłem do tego samego okienka z nadzieją w oczach, że znaleźli moją walizkę i zaraz ją otrzymam.
- Znaleźliśmy pana walizkę – odezwał się mężczyzna, a ja uśmiechnąłem się szeroko.- W Tajlandii.
Mina mi zrzedła, a ja zmarszczyłem brwi. Jak do cholery mogli pomylić Michigan z Tajlandią? To chyba dwa różne kierunki, prawda? Co łączy Michigan i Tajlandię? Nic. Cóż, teraz łączy je moja walizka. To bardzo złe połączenie.
- W Tajlandii – powtórzyłem, jakby dopiero biorąc do zrozumienia, że mój bagaż wylądował we wschodniej Azji.- Zgaduję, że w Bangkoku.
Mężczyzna spojrzał na mnie z niemałym zdziwieniem, zapewne dlatego, że wiedziałem, jakie miasto jest stolicą Tajlandii. Może zdziwił się, że od razu odgadłem, gdzie poleciała moja walizka. Miałem to gdzieś. Chciałem odzyskać bagaż, ale znając nasze linie lotnicze, coś znowu pójdzie nie tak i torba z Tajlandii poleci do jakiejś Arabii Saudyjskiej i będę musiał targować się z jakimiś szejkami z hektarami rafinerii ropy naftowej.
- Tak, w Bangkoku.
- To proszę ją tutaj sprowadzić.
- Obawiam się, że to niemożliwe – powiedział cicho mężczyzna, a ja uniosłem brew.- Aktualnie nie ma samolotu z Bangkoku do Michigan. Ale jest jeden do Bangkoku, co prawda nie z Muskegon, ale z Grand Rapids i owszem.
- Więc? - ponagliłem go, bo widocznie owijał w bawełnę.
- Możemy panu zaproponować darmowy bilet do Bangkoku? - zapytał niepewnie.
Pierwszy raz spotkałem się z czymś takim. Już raz zgubiłem swój bagaż, gdy leciałem do Nowego Jorku, ale wtedy odnaleźli moją walizkę i dostarczyli ją pod same drzwi hotelowe. Nigdy nie słyszałem o czymś takim, żeby klient sam musiał po nią lecieć, na dodatek na inny kontynent, do obcego kraju.
- Może pan powtórzyć? - wycedziłem, zachowując w sobie resztki spokoju, bo nie należałem do ludzi wybuchowych.
- Damy panu darmowy bilet do Bangkoku.
- A jak ja, przepraszam bardzo, mam później wrócić z tego Bangkoku?
- Zrobi pan sobie dłuższe wakacje? - zaproponował.
Nie wiedziałem, czy mam się śmiać, czy płakać. Pewnie, to było kuszące, ale co ja mam robić w egzotycznej Tajlandii, podczas gdy chciałem jedynie wyjechać nad jezioro? Znalezienie hotelu również kosztowało... Nie narzekałem na brak pieniędzy, bo takowe miałem, ale bardziej przerażał mnie obcy kraj i kultura. Byłem już za granicą, ale Wielka Brytania i Meksyk znacznie różnią się od Tajlandii.
- Wie pan co... - zacząłem, ale nie było dane mi dokończyć, bo przerwał mi krzyk jakiegoś mężczyzny.
Wszystkie oczy był skierowane ku przejściu do hali odlotów. Jeden z ochroniarzy trzymał za kark tego chłopaka, który wcześniej nerwowo rozmawiał przez telefon. Brunet skrzywił się, bo tamten wbijał paznokcie w jego skórę. Brutalnie wyrzucił go z hali, przez co upadł na podłogę i syknął z bólu. Oczywiście ludzie okazali się nieczułymi draniami i po prostu patrzyli na tego biedaka, który nie potrafił się podnieść, bo ciężki plecak na jego plecach skutecznie mu to utrudniał. Brunet ściągnął go z ramion i postawił obok siebie, po czym usiadł na podłodze i skrzywił się, gdy zgiął kolano. Musiał je sobie zbić.
- Przepraszam na chwilę – powiedziałem do mężczyzny, po czym podszedłem do chłopaka i przy nim kucnąłem. Taki już byłem, martwiłem się o ludzi, nawet jeśli ich nie znałem.
- Coś z kolanem? - zapytałem, a brunet podniósł wzrok i spojrzał na mnie dużymi, niebiesko-zielonymi oczami.- Dasz radę wstać?
- Ja nie dam rady? - odezwał się wysokim jak na mężczyznę głosem, po czym spróbował dźwignąć się na nogi. Wstał, ale niemal od razu zapłakał z bólu i chwycił moje ramiona, aby utrzymać równowagę. Podniósł bolącą nogę, aby jej nie obciążać.- No nie dam rady...
- Chodź. - Wyprostowałem się i chwyciłem jego drobną talię, po czym zacząłem prowadzić go do wolnej ławki.
Chłopak usiadł i wyprostował nogę, a ja następnie przyniosłem jego plecak. Ciekawiło mnie, dlaczego wyrzucili go z hali odlotów, ale najwyraźniej mieli powód, aby to zrobić.
- Możesz ruszać nogą? - zapytałem, a brunet poruszył nią, krzywiąc się przy tym.- Pewnie tylko zbiłeś kolano. Niedługo powinno przestać cię boleć. Przepraszam, muszę coś załatwić...
Uśmiechnąłem się do niego lekko, po czym wróciłem do okienka, przez które spoglądał na mnie ten sam mężczyzna.
- Macie bardzo niewychowaną obsługę – stwierdziłem szczerze.- Ale wracając do Tajlandii. Wezmę ten bilet.
- Czyli poleci pan do Bangkoku?
- Tak.
- Możemy panu zaproponować gratisowy drugi bilet, jeśli pan chce. Jeśli jakiś z pańskich znajomych byłby zainteresowany...
- Czy ja bym mógł? - odezwał się ten sam wysoki głos, który słyszałem wcześniej.
Obok mnie stanął ten sam młodzieniec, który oparł się o blat, uginając przy tym nogę. Najwyraźniej nadal bolało go kolano. Musiał usłyszeć moją rozmowę z pracownikiem na temat darmowego biletu do Tajlandii. Był na tyle odważny, żeby lecieć na inny kontynent z zupełnie obcym człowiekiem?
- Mógłbym?
- Umm... - zaczął mężczyzna z okienka, patrząc na mnie niepewnie.- Teoretycznie pan by mógł...
- To biorę.
- Ale to zależy od pana Fuentesa – dodał, a niebieskooki chłopak spojrzał na mnie oczami szczeniaczka, wysuwając dolną wargę do przodu.
To również była dla mnie nowa sytuacja. Bowiem nigdy żaden nastolatek nie chciał lecieć ze mną samolotem. Patrzył na mnie z taką nadzieją w oczach... Rzadko kiedy potrafiłem być asertywny i serce mi miękło, gdy widziałem cierpienie i smutek drugiego człowieka, a ten chłopak miał w sobie tyle chęci i zapału... Chyba nie potrafiłem mu odmówić.
- W porządku – westchnąłem, a brunet uśmiechnął się promiennie.- Niech pan da te dwa bilety.
Pracownik wręczył mi małą teczkę, w której znajdowały się dwa bilety. Otworzyłem ją i spojrzałem na druk. Czułem, jak nieznajomy chłopak zagląda mi przez ramię. Zaraz się nim zajmę. Musiałem załatwić jeszcze kilka spraw z dojazdem do Grand Rapids, bo to przecież stamtąd będę musiał wylecieć.
- Za piętnaście minut spod lotniska rusza bus do Grand Rapids – odezwał się pracownik lotniska, jakby czytał mi w myślach.- Jedynie dziesięć dolarów za bilet!
- W porządku, dziękuję – mruknąłem, po czym ruszyłem w stronę wyjścia z budynku.
Jak się spodziewałem, młodzieniec podążył za mną. Kolano najwyraźniej przestało go boleć, ale lekko jeszcze kuśtykał. To nie przeszkadzało mu w dosyć energicznym chodzie, przez co plecak na jego ramionach delikatnie podskakiwał, podobnie jak jego ciemne włosy.
- Mogę się do pana przyczepić? - zagadnął pogodnie, gdy ruszyłem w stronę autobusu, który stał na wyznaczonym miejscu.- To ważne. Bardzo ważne. Bardzo ważne dla mnie.
- Mów wolniej, bo zaraz sam się zgubisz w tym co mówisz – odparłem spokojnie, wchodząc po schodach autobusu.
Za kierownicą siedział kierowca, który sprzedawał bilety. Zapłaciłem mu dziesięć dolarów, to samo zrobił również mój towarzysz. Następnie ruszyliśmy środkiem autobusu, aby znaleźć wolne miejsce. Wślizgnąłem się na jeden z foteli przy oknie, a chłopak oczywiście usiadł obok mnie, mimo że w pojeździe znajdowało się jeszcze sporo innych pustych siedzeń. Postawił swój plecak przed siedzenie, podobnie jak ja, i obdarował mnie promiennym uśmiechem. Musiał być bardzo pozytywną osobą, jak wywnioskowałem.
- Jestem Kellin – wyciągnął do mnie dłoń, którą uścisnąłem.
- Vic – przedstawiłem się, poprawiając tyłek na fotelu.- I nie mów na mnie per pan.
- W porządku – zaśmiał się.- Naprawdę ci dziękuję za ten bilet... Mam pewne problemy i moim marzeniem jest wyjechanie stąd jak najdalej... Chciałem się wcisnąć na byle jaki samolot, ale mnie odkryli i wyrzucili na twarde kafelki.
- Aż do Tajlandii? - zachichotałem, a on pokiwał głową.- Ile masz lat, że jesteś taki samodzielny?
- Osiemnaście.
Uniosłem brwi i poczułem się trochę nieodpowiedzialnie, wywożąc osiemnastolatka aż do Bangkoku, tym bardziej, że dzieliło nas aż dziesięć lat, więc nie wiedziałem, jak mam podchodzić do tej całej sytuacji. Co na to jego rodzice? Wiedzieli, że ich syn leci tak daleko? Pozwolili na jego wojaże?
- Chyba jesteś trochę za młody na takie podróże – powiedziałem sceptycznie.
- Oj.- Machnął ręką.- Skończyłem liceum. Poznałem się trochę na życiu. Zresztą, będę z tobą.
- Ze mną? - powtórzyłem z niedowierzaniem. Myślałem, że nasze drogi rozejdą się w Tajlandii...
- No. Będziemy sobie pomagać, Vic. Ile masz lat?
- Dwadzieścia osiem.
- No to super! - ucieszył się i klasnął dłonie. W tym samym czasie autobus ruszył, a Kellin zaśmiał się wesoło.- Przygody, Vic! Przygody!
W co ja się wpakowałem?
Mimo urlopu chciałem trochę popracować, lecz załoga samolotu zabroniła korzystania z urządzeń elektronicznych. To oznaczało, że mój laptop nie mógł być tutaj ze mną, tylko znajdował się w moim plecaku w skrytce na bagaż podręczny. Lubiłem to, co robiłem. Byłem grafikiem komputerowym, zajmowałem się tworzeniem stron internetowych pod względem estetyki i nie dość, że wykonywałem dobrą robotę, z której byłem zadowolony, to na dodatek płacili mi niemałe pieniądze za kliknięcia myszką i stukanie palcami w klawiaturę. Znając życie, w Michigan również będę przesiadywał przed komputerem tylko w nieco innej scenerii.
Oparłem głowę o zagłówek i przymknąłem oczy. Chciałem już wylądować, bo długie podróże są bardzo męczące. Cztery godziny lotu, a przede mną jeszcze dwie. Musiałem przelecieć prawie całe Stany, żeby znaleźć się w Muskegon w Michigan, ale wiedziałem, że będzie warto. Musiałem wyrwać się z tego zgiełku San Diego i popatrzeć na spokojne jezioro Michigan. Odetchnąłem i zacząłem planować swój pobyt na jakimś odludziu w lesie z daleka od ludzi. Rozbiję namiot, będę piekł kiełbaski na patyku, pił słabe drinki i pryskał się sprejem na komary. Może znajdę jakąś ładną dziewczynę, żeby na dobre zapomnieć o tej ostatniej i wyjdzie z tego coś poważniejszego. Miałem wiele planów, których na pewno nie zdołałam wypełnić, ale chciałem się postarać, aby chociaż większość wypaliła i moje wakacje się udały.
Nie miałem pojęcia, czy przysnąłem, czy też nie, ale obudziło mnie lekkie wstrząśnięcie, co od razu spowodowało u mnie niemałą panikę. Myślałem, że to turbulencje i zaraz zginiemy, ale prawda okazała się całkiem inna. Gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem pochylającą się nade mną ładną stewardessę, która uśmiechnęła się lekko, kiedy w końcu się ocknąłem. Była ubrana w obcisły, niebieski kombinezon, a przed sobą pchała średni wózek z różnymi pysznościami. Nie miałem pojęcia, dlaczego nade mną stała, więc spojrzałem na nią pytająco, oczekując sensownej odpowiedzi.
- Zamawiał pan obiad, ale pan zasnął, więc byłam zmuszona pana obudzić – wyjaśniła ciepło, a ja uniosłem brwi i pokiwałem głową.
- Tak, racja. - Strzeliłem popularne „face palm” i zachichotałem.- Przepraszam za problem. Mam nadzieję, że długo pani nie czekała.
- Ależ nie ma żadnego problemu! - odparła, uśmiechając się promiennie, po czym sięgnęła do wózka, aby podać mi pudełko z moim obiadem. Przy okazji skorzystałem z widoku na jej jędrny biust, ale nie dałem po sobie poznać, że spoglądałem w tamtą stronę.- Życzę smacznego!
Kobieta poszła dalej, a ja patrzyłem na nią jeszcze przez chwilę, po czym zająłem się jedzeniem. Byłem uległy na kobiece piękno, lubiłem sobie popatrzeć, jak każdy facet, ale nie miałem szczęścia w miłości. Miałem dziewczyny, dwie na poważnie, ale po jakimś czasie okazało się, że słowo „poważnie” traci na wartości. Teraz pół roku znów jestem singlem i tylko patrzę na te wszystkie panie, które mnie otaczają. Mój brat próbował mnie z kimś zeswatać i prawie mu się to udało, ale to najwyraźniej ja musiałem coś zepsuć.
Ludzie mówią, że jestem za łagodny i zbyt dużo myślę oraz analizuję wiele spraw. Taki już byłem, lubiłem ład i porządek i nie widziałem sensu w zbyt pochopnym podejmowaniu decyzji. Zawsze patrzyłem przyszłościowo i starałem się nie wykonywać zbyt wielu błędów, lecz skoro jestem tylko człowiekiem, takowe zawsze się pojawią.
Niektóre dziewczyny zarzucały mi brak poczucia humoru i flegmatyzm, ale ja się z tym nie zgadzam. Po prostu nie należałem do osób brylujących w towarzystwie. Miałem swoich przyjaciół i lubiłem poznawać nowych ludzi, ale dla mnie liczyła się rozmowa, a nie głośne imprezy i libacje. Może wydoroślałem i stałem się zbyt poważny. Nie wiem, ale taki styl życia zupełnie mi odpowiadał i do mnie pasował.
Pokładowe obiady nie należały do tych najwykwintniejszych, ale nie można było narzekać. Najadłem się i to mi wystarczyło. Teraz musiałem cierpliwie czekać na lądowanie w Muskegon, załatwić wszystkie sprawy i rozpocząć moją długą idyllę.
Gdy samolot powoli zaczął schodzić do lądowania, zatkały mi się uszy, jak zwykle zresztą. To był najgorszy moment całej podróży i nic mi wtedy nie pomagało, nawet żucie gumy czy ssanie cukierków. Do tego wszystko mnie irytowało, płaczące dzieci, szum silników, nawet te białe chmury, którymi jeszcze niedawno tak się zachwycałem. Gdy znajdziemy się na ziemi, wszystko przejdzie i znów stanę się sobą. Źle znosiłem loty samolotowe, zwłaszcza ich końce. W końcu samolot wylądował na pasie startowym, a ja odetchnąłem i przymknąłem oczy. Kolejny lot, który przeżyłem. Ludzie zaczęli wstawać z miejsc i kierować się ku wyjściu. Ja postanowiłem wyjść na końcu, aby nie pchać się w tłum. Gdy z samolotu wychodziła jakaś para, wstałem z fotela i udałem się do wyjścia. Wreszcie świeże powietrze.
Niemal od razu przywitał mnie wiatr, który rozwiał moje przydługie włosy i umiejscowił je na mojej twarzy, jakby tam było ich miejsce. Odgarnąłem kosmyki z oczu, aby bezpiecznie zejść po schodach i nie połamać sobie kończyn na wakacje. Postawiłem stopy na betonie i kilka razy tupnąłem, aby upewnić się, że jestem już bezpieczny, taki miałem zwyczaj.
Ruszyłem za innymi długim tunelem, aby dojść do lotniska. Na plecach niosłem sporej wielkości plecak, co mogło wyglądać dosyć komicznie, bo należałem do mężczyzn dość niskich i ktoś mógłby mieć wrażenie, że zaraz padnę pod tym ciężarem. Mimo mojego wzrostu miałem w sobie sporo energii i siły. Wystarczyło spojrzeć na moje ramiona. Nie, żebym się przechwalał.
Wszedłem do budynku, gdzie załatwiłem wszystkie sprawy związane z dokumentami. Teraz wystarczyło odebrać bagaż i ruszać na przygodę. Stanąłem przy odpowiedniej taśmie i wypatrywałem swojej brązowej walizki. Ludzie wokół mnie zaczęli zabierać swoje torby, a ja nadal stałem i czekałem. Zacząłem się niecierpliwić i trochę denerwować, bo w tej walizce posiadałem praktycznie wszystko, co było mi potrzebne. Miałem jednak nadzieję, że zaraz wyjedzie i będę mógł ją zabrać. Tylko że taśma pozostała pusta, a na ekranie wiszącym nad stanowiskiem pojawił się inny numer lotu, którego bagaże zaraz wyjadą do ich właścicieli.
Pięknie. Zgubili mój bagaż.
Nie należałem do osób raptownych, więc zachowałem stoicki spokój. Poprawiłem plecak na ramionach i udałem się do informacji. Na pewno wyjechał na inną taśmę lub po prostu jeszcze się nie pojawił. Miałem nadzieję, że walizka nie znalazła się na drugim końcu świata, podczas gdy ja znajdowałem się w Michigan. Stanąłem przy okienku i zza okularów spojrzał na mnie szatyn w średnim wieku.
- W czym mogę pomóc? - zapytał, a ja chwyciłem palcami koniec blatu, jak to zwykłem robić.
- Mój bagaż nie wyjechał na taśmie – powiedziałem.
- Numer lotu?
Rozchyliłem usta i ściągnąłem plecak z ramion, aby wyciągnąć bilet lotniczy, na którym widniał numer lotu. Wręczyłem mężczyźnie kartkę, a on skinął głową, oddając po chwili moją własność.
- Za chwilę zadzwonię do obsługi i w jak najszybszym czasie postaram się pana poinformować w sprawie pańskiego bagażu – oznajmił spokojnie, a ja podziękowałem mu i odszedłem na bok, aby gdzieś usiąść.
Lotnisko w Muskegon nie należało do tych wielkich portów lotniczych, więc nie kręciło się tu wielu ludzi. Wylatywały stąd głównie samoloty krajowe do największych miast Stanów. Jako że był weekend, podróżowało więcej ludzi niż zwykle, tym bardziej, że mieli urlop. Podczas roku szkolnego zapewne są tu pustki. Wyciągnąłem laptopa z plecaka i postanowiłem zająć się czymś innym, aby jakoś zabić ten czas. Nie wiedziałem, jak długo będą szukać mojego bagażu, ale nie chciałem opuszczać terenu lotniska. Nawet jeśli będę zmuszony zostać tutaj na noc, zrobię to. Nie miałem dokąd iść, bo mój cały ekwipunek właśnie zaginął.
Nie zwracałem uwagi na ludzi wokół mnie. Złapałem darmowe wifi i zająłem się swoimi sprawami. Od ekranu wzrok oderwałem tylko na chwilę, gdy usłyszałem obok mnie szybką rozmowę przez telefon. Zobaczyłem drobnego chłopaka o kruczoczarnych włosach sięgających za podbródek, który stał dwa metry ode mnie i wyglądał na wyraźnie zmartwionego. Kurczowo trzymał telefon w dłoni i przyciskał go do ucha. Najwyraźniej prowadził dosyć niemiłą rozmowę, bo on prawie w ogóle się nie odzywał, a gdy otwierał usta, to tylko na chwilę, gdyż ktoś po drugiej stronie słuchawki zapewne ciągle mu przerywał. Widocznie miał jakiś problem, którego nigdy nie poznam. Oderwałem od niego wzrok i znów skupiłem się na swoim laptopie.
- Victor Fuentes proszony do informacji. Victor Fuentes proszony do informacji.
Zamknąłem laptopa, schowałem go do plecaka i założywszy go na ramiona, udałem się do informacji. Dosyć długo czekałem na wezwanie, bo z południa zrobił się wieczór, a ja zdążyłem zjeść już drogą, lotniskową kolację. Podszedłem do tego samego okienka z nadzieją w oczach, że znaleźli moją walizkę i zaraz ją otrzymam.
- Znaleźliśmy pana walizkę – odezwał się mężczyzna, a ja uśmiechnąłem się szeroko.- W Tajlandii.
Mina mi zrzedła, a ja zmarszczyłem brwi. Jak do cholery mogli pomylić Michigan z Tajlandią? To chyba dwa różne kierunki, prawda? Co łączy Michigan i Tajlandię? Nic. Cóż, teraz łączy je moja walizka. To bardzo złe połączenie.
- W Tajlandii – powtórzyłem, jakby dopiero biorąc do zrozumienia, że mój bagaż wylądował we wschodniej Azji.- Zgaduję, że w Bangkoku.
Mężczyzna spojrzał na mnie z niemałym zdziwieniem, zapewne dlatego, że wiedziałem, jakie miasto jest stolicą Tajlandii. Może zdziwił się, że od razu odgadłem, gdzie poleciała moja walizka. Miałem to gdzieś. Chciałem odzyskać bagaż, ale znając nasze linie lotnicze, coś znowu pójdzie nie tak i torba z Tajlandii poleci do jakiejś Arabii Saudyjskiej i będę musiał targować się z jakimiś szejkami z hektarami rafinerii ropy naftowej.
- Tak, w Bangkoku.
- To proszę ją tutaj sprowadzić.
- Obawiam się, że to niemożliwe – powiedział cicho mężczyzna, a ja uniosłem brew.- Aktualnie nie ma samolotu z Bangkoku do Michigan. Ale jest jeden do Bangkoku, co prawda nie z Muskegon, ale z Grand Rapids i owszem.
- Więc? - ponagliłem go, bo widocznie owijał w bawełnę.
- Możemy panu zaproponować darmowy bilet do Bangkoku? - zapytał niepewnie.
Pierwszy raz spotkałem się z czymś takim. Już raz zgubiłem swój bagaż, gdy leciałem do Nowego Jorku, ale wtedy odnaleźli moją walizkę i dostarczyli ją pod same drzwi hotelowe. Nigdy nie słyszałem o czymś takim, żeby klient sam musiał po nią lecieć, na dodatek na inny kontynent, do obcego kraju.
- Może pan powtórzyć? - wycedziłem, zachowując w sobie resztki spokoju, bo nie należałem do ludzi wybuchowych.
- Damy panu darmowy bilet do Bangkoku.
- A jak ja, przepraszam bardzo, mam później wrócić z tego Bangkoku?
- Zrobi pan sobie dłuższe wakacje? - zaproponował.
Nie wiedziałem, czy mam się śmiać, czy płakać. Pewnie, to było kuszące, ale co ja mam robić w egzotycznej Tajlandii, podczas gdy chciałem jedynie wyjechać nad jezioro? Znalezienie hotelu również kosztowało... Nie narzekałem na brak pieniędzy, bo takowe miałem, ale bardziej przerażał mnie obcy kraj i kultura. Byłem już za granicą, ale Wielka Brytania i Meksyk znacznie różnią się od Tajlandii.
- Wie pan co... - zacząłem, ale nie było dane mi dokończyć, bo przerwał mi krzyk jakiegoś mężczyzny.
Wszystkie oczy był skierowane ku przejściu do hali odlotów. Jeden z ochroniarzy trzymał za kark tego chłopaka, który wcześniej nerwowo rozmawiał przez telefon. Brunet skrzywił się, bo tamten wbijał paznokcie w jego skórę. Brutalnie wyrzucił go z hali, przez co upadł na podłogę i syknął z bólu. Oczywiście ludzie okazali się nieczułymi draniami i po prostu patrzyli na tego biedaka, który nie potrafił się podnieść, bo ciężki plecak na jego plecach skutecznie mu to utrudniał. Brunet ściągnął go z ramion i postawił obok siebie, po czym usiadł na podłodze i skrzywił się, gdy zgiął kolano. Musiał je sobie zbić.
- Przepraszam na chwilę – powiedziałem do mężczyzny, po czym podszedłem do chłopaka i przy nim kucnąłem. Taki już byłem, martwiłem się o ludzi, nawet jeśli ich nie znałem.
- Coś z kolanem? - zapytałem, a brunet podniósł wzrok i spojrzał na mnie dużymi, niebiesko-zielonymi oczami.- Dasz radę wstać?
- Ja nie dam rady? - odezwał się wysokim jak na mężczyznę głosem, po czym spróbował dźwignąć się na nogi. Wstał, ale niemal od razu zapłakał z bólu i chwycił moje ramiona, aby utrzymać równowagę. Podniósł bolącą nogę, aby jej nie obciążać.- No nie dam rady...
- Chodź. - Wyprostowałem się i chwyciłem jego drobną talię, po czym zacząłem prowadzić go do wolnej ławki.
Chłopak usiadł i wyprostował nogę, a ja następnie przyniosłem jego plecak. Ciekawiło mnie, dlaczego wyrzucili go z hali odlotów, ale najwyraźniej mieli powód, aby to zrobić.
- Możesz ruszać nogą? - zapytałem, a brunet poruszył nią, krzywiąc się przy tym.- Pewnie tylko zbiłeś kolano. Niedługo powinno przestać cię boleć. Przepraszam, muszę coś załatwić...
Uśmiechnąłem się do niego lekko, po czym wróciłem do okienka, przez które spoglądał na mnie ten sam mężczyzna.
- Macie bardzo niewychowaną obsługę – stwierdziłem szczerze.- Ale wracając do Tajlandii. Wezmę ten bilet.
- Czyli poleci pan do Bangkoku?
- Tak.
- Możemy panu zaproponować gratisowy drugi bilet, jeśli pan chce. Jeśli jakiś z pańskich znajomych byłby zainteresowany...
- Czy ja bym mógł? - odezwał się ten sam wysoki głos, który słyszałem wcześniej.
Obok mnie stanął ten sam młodzieniec, który oparł się o blat, uginając przy tym nogę. Najwyraźniej nadal bolało go kolano. Musiał usłyszeć moją rozmowę z pracownikiem na temat darmowego biletu do Tajlandii. Był na tyle odważny, żeby lecieć na inny kontynent z zupełnie obcym człowiekiem?
- Mógłbym?
- Umm... - zaczął mężczyzna z okienka, patrząc na mnie niepewnie.- Teoretycznie pan by mógł...
- To biorę.
- Ale to zależy od pana Fuentesa – dodał, a niebieskooki chłopak spojrzał na mnie oczami szczeniaczka, wysuwając dolną wargę do przodu.
To również była dla mnie nowa sytuacja. Bowiem nigdy żaden nastolatek nie chciał lecieć ze mną samolotem. Patrzył na mnie z taką nadzieją w oczach... Rzadko kiedy potrafiłem być asertywny i serce mi miękło, gdy widziałem cierpienie i smutek drugiego człowieka, a ten chłopak miał w sobie tyle chęci i zapału... Chyba nie potrafiłem mu odmówić.
- W porządku – westchnąłem, a brunet uśmiechnął się promiennie.- Niech pan da te dwa bilety.
Pracownik wręczył mi małą teczkę, w której znajdowały się dwa bilety. Otworzyłem ją i spojrzałem na druk. Czułem, jak nieznajomy chłopak zagląda mi przez ramię. Zaraz się nim zajmę. Musiałem załatwić jeszcze kilka spraw z dojazdem do Grand Rapids, bo to przecież stamtąd będę musiał wylecieć.
- Za piętnaście minut spod lotniska rusza bus do Grand Rapids – odezwał się pracownik lotniska, jakby czytał mi w myślach.- Jedynie dziesięć dolarów za bilet!
- W porządku, dziękuję – mruknąłem, po czym ruszyłem w stronę wyjścia z budynku.
Jak się spodziewałem, młodzieniec podążył za mną. Kolano najwyraźniej przestało go boleć, ale lekko jeszcze kuśtykał. To nie przeszkadzało mu w dosyć energicznym chodzie, przez co plecak na jego ramionach delikatnie podskakiwał, podobnie jak jego ciemne włosy.
- Mogę się do pana przyczepić? - zagadnął pogodnie, gdy ruszyłem w stronę autobusu, który stał na wyznaczonym miejscu.- To ważne. Bardzo ważne. Bardzo ważne dla mnie.
- Mów wolniej, bo zaraz sam się zgubisz w tym co mówisz – odparłem spokojnie, wchodząc po schodach autobusu.
Za kierownicą siedział kierowca, który sprzedawał bilety. Zapłaciłem mu dziesięć dolarów, to samo zrobił również mój towarzysz. Następnie ruszyliśmy środkiem autobusu, aby znaleźć wolne miejsce. Wślizgnąłem się na jeden z foteli przy oknie, a chłopak oczywiście usiadł obok mnie, mimo że w pojeździe znajdowało się jeszcze sporo innych pustych siedzeń. Postawił swój plecak przed siedzenie, podobnie jak ja, i obdarował mnie promiennym uśmiechem. Musiał być bardzo pozytywną osobą, jak wywnioskowałem.
- Jestem Kellin – wyciągnął do mnie dłoń, którą uścisnąłem.
- Vic – przedstawiłem się, poprawiając tyłek na fotelu.- I nie mów na mnie per pan.
- W porządku – zaśmiał się.- Naprawdę ci dziękuję za ten bilet... Mam pewne problemy i moim marzeniem jest wyjechanie stąd jak najdalej... Chciałem się wcisnąć na byle jaki samolot, ale mnie odkryli i wyrzucili na twarde kafelki.
- Aż do Tajlandii? - zachichotałem, a on pokiwał głową.- Ile masz lat, że jesteś taki samodzielny?
- Osiemnaście.
Uniosłem brwi i poczułem się trochę nieodpowiedzialnie, wywożąc osiemnastolatka aż do Bangkoku, tym bardziej, że dzieliło nas aż dziesięć lat, więc nie wiedziałem, jak mam podchodzić do tej całej sytuacji. Co na to jego rodzice? Wiedzieli, że ich syn leci tak daleko? Pozwolili na jego wojaże?
- Chyba jesteś trochę za młody na takie podróże – powiedziałem sceptycznie.
- Oj.- Machnął ręką.- Skończyłem liceum. Poznałem się trochę na życiu. Zresztą, będę z tobą.
- Ze mną? - powtórzyłem z niedowierzaniem. Myślałem, że nasze drogi rozejdą się w Tajlandii...
- No. Będziemy sobie pomagać, Vic. Ile masz lat?
- Dwadzieścia osiem.
- No to super! - ucieszył się i klasnął dłonie. W tym samym czasie autobus ruszył, a Kellin zaśmiał się wesoło.- Przygody, Vic! Przygody!
W co ja się wpakowałem?
Kac Vegas w Bangkoku? More like Kellic Vegas!
OdpowiedzUsuńJestem zachwycona i czekam na więcej, Rasuś <3
Jeny, Kellic w Bangkoku...
OdpowiedzUsuńSiedzę przed laptopem i nie mogę przestać uśmiechać się jak głupek.
Jest rewelacyjnie, dawno nie czytałam niczego tak dobrego.
Czekam na więcej :) x
Kellic is back :D
OdpowiedzUsuńTajlandia? Bangkok? Czo ty Dżo kombinujesz, hm? Już czuję że to ff będzie niezłe :D
Czekam na następny! <3
/@horalik_swag
omg! zapowiada się naprawdę super! ♥
OdpowiedzUsuńTo chyba będzie EPIC! "Przygody! Vic! Przygody!" Ta ciekawe JAKIE te przygody będą. XD Już robi się ciekawie. Czekam z utęsknieniem na dalszą akcję.
OdpowiedzUsuńBe
Bardzo fajny rozdział! Wiem jak to jest ze szkołą, mnie moja także wykańcza ;c mogę jedynie życzyć więcej czasu i mniej nauki :D
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że dopiero teraz komentuje...;-;
OdpowiedzUsuńBardzo sie cieszyłam na wieść o dzisiejszym rozdziale...
btw. ramona Vica>>>>>
Zapowiada sie mega ciekawie! ;D
Jak na razie bardzoooo bardzooo mi sie podoba.
Nie mogę doczekać się kolejnego!
/ Lindeczka ♥
OMG.
OdpowiedzUsuńTo będzie niesamowite. Już sam początek jest genialny.
Jeszcze ta Tajlandia..:o
Tajlandia, Kellic, przygody
OdpowiedzUsuńNo ciekawie się zapowiada :)
Zapowiada się ciekawie. Kellic w Bangkoku, nie mogę się doczekać ich przygód. :) czekam z niecierpliwością na następny rozdział xo
OdpowiedzUsuńjeju Bangkok... cudownie się zapowiada, warto będzie czekać na nowe rozdziały c: xo
OdpowiedzUsuńtyle czekania! wreszcieeeeeeeeeeeeeeeeee
OdpowiedzUsuńKellic w Bangkoku
no to sobie poeksperymentują :D
czekam na 2 <3
Oooo ale ciekawie się zaczyna \(^ω^)/ Myślę że to bedzie zajebisty Kellic ^^ ( zresztą jak wszystkie XD ) czeeeekaam !!! (´• ω •`) ;*
OdpowiedzUsuńTaaak! Kellic w Bangoku! Dżo, tylko ty potrafisz tak świetnie pisać<3 Weny i czekam następny rozdział. I Vic 10 lat starszy ahahaha, jesteś zajebista :D
OdpowiedzUsuńhaha, super! zaczyna się genialnie, jak zawsze C:
OdpowiedzUsuń+ widzę biolchem :D
Dzizaz : o Będzie ostro cx Czekam na następny rozdział.
OdpowiedzUsuńDopiero wczoraj natrafiłam na twój blog, i przeczytałam wszystko przez te dwa dni. Bo po co komu sen?
OdpowiedzUsuńPiszesz ZAYEBIŚCIE!
I want more,more,more!
Nie poważnie dziewczyno, Dżogurcie kochany, masz talent!
I jeszcze ta Tajlandia <3
Mój brat wczoraj z tamtad wrócił.
Kellic w Bangkoku, bedzie się działo
Pozdrawiam i wenywenywenywenyweny!
Piękny
OdpowiedzUsuńBoże Kells w bangokoku ;) Vic 10 lat starszy heh. So cute
OdpowiedzUsuńZapowiada się świetnie, czekam na kolejny wpis :)
OdpowiedzUsuńBoski. Jestem Kellin. -Vic. Słodkie <3
OdpowiedzUsuńCiesze sie do telefonu jak debil<3 cudnie
OdpowiedzUsuń