Hej, zgadnijcie co! Ostatni rozdział, tak, ostatni. Dziękuję, że byliście. Dziękuję za komentarze i dziękuję też cichym czytelnikom, który może ujawnią się w nowym ff, kto wie, liczę na to :)
Nie dodaję epilogu, bo będzie sequel! Po prostu czekajcie.
Idę na urlop, powrócę soon, ale jeszcze nie wiem kiedy.
W między czasie dodam shota, bo będę miała 100 postów na blogu, więc wykorzystam okazję.
Dziękuję jeszcze raz!
________________________________
Tej nocy nie pozwolili nam spędzić razem. Z zwieszoną głową położyłem się na swojej kanapie, ale nie mogłem spać. Dopadła mnie gorsza bezsenność niż wczoraj, a nie miałem obok siebie Vica, który mógłby zmęczyć mnie w przeróżny sposób. Byłem skazany na puste gapienie się w sufit, który nie przedstawiał niczego konkretnego, oprócz chwili, gdy moje oczy wymagały nawilżenia i na ciemnej powierzchni pojawiały się białe refleksy stworzone przez mój mózg. To też mi nie pomagało. Żadne liczenie owiec. Żadne historyjki wymyślane przed snem. Musiałem przeczekać te kilka godzin, aż w końcu mój organizm się zmęczy i uda się na spoczynek.
Nie dodaję epilogu, bo będzie sequel! Po prostu czekajcie.
Idę na urlop, powrócę soon, ale jeszcze nie wiem kiedy.
W między czasie dodam shota, bo będę miała 100 postów na blogu, więc wykorzystam okazję.
Dziękuję jeszcze raz!
________________________________
Tej nocy nie pozwolili nam spędzić razem. Z zwieszoną głową położyłem się na swojej kanapie, ale nie mogłem spać. Dopadła mnie gorsza bezsenność niż wczoraj, a nie miałem obok siebie Vica, który mógłby zmęczyć mnie w przeróżny sposób. Byłem skazany na puste gapienie się w sufit, który nie przedstawiał niczego konkretnego, oprócz chwili, gdy moje oczy wymagały nawilżenia i na ciemnej powierzchni pojawiały się białe refleksy stworzone przez mój mózg. To też mi nie pomagało. Żadne liczenie owiec. Żadne historyjki wymyślane przed snem. Musiałem przeczekać te kilka godzin, aż w końcu mój organizm się zmęczy i uda się na spoczynek.
Mój mózg postanowił tworzyć najgorsze teorie dotyczące jutrzejszego dnia. Moje serce podpowiadało mi, że przecież nie zostawię Vica. Więc co zaplanowali nasi rodzice? Wyrazy ich twarzy były dosyć poważne, gdy mówili nam o obiedzie, więc sprawa musiała dotyczyć konkretów. Przyszłości. Owszem, przyszłość była bardzo ważna, ale tylko wtedy, gdy będzie w niej Vic. Inna nie ma sensu.
Przewróciłem się na bok i zacząłem kreślić palcami różne kształty na materacu. Musiałem odciągnąć swoje myśli od kwestii jutra i dać odpocząć biednemu mózgowi. Ja sam potrzebowałem odpoczynku.
Wyciągnąłem telefon spod poduszki, odblokowałem go, a w moje nieprzyzwyczajone do jasności oczy uderzyło światło wyświetlacza.
Trzecia trzydzieści trzy.
Prawie Szatan.
Otworzyłem moją rozmowę z Victorem i wystukałem w klawiaturę jedynie dwa słowa, osiem liter, jedno zdanie.
Kellin: Kocham Cię.
Zabije mnie, bo piszę do niego o tej godzinie, ale miałem potrzebę wysłania mu tego smsa. Czasami człowiek nosi ze sobą duży ciężar, który chce z siebie zrzucić. Tak jest też ze słowami. Ktoś chce coś powiedzieć i musi to zrobić, aby poczuć się lepiej. Po małym "kocham cię" zrobiło mi się lżej. Lubiłem mieć świadomość, że Vic wie o moim uczuciu do niego. Tak chyba powinno być w szczęśliwych związkach.
Mój telefon zawibrował po piętnastu minutach. Vic pewnie spał, miał komórkę w kieszeni spodni, które rzucił na ziemię po drugiej stronie pokoju, obudził go sygnał smsa, musiał wstać, przyzwyczaić się do jasności, dziesięć razy przeczytał wiadomość i w końcu odpisał, gdy dotarło do niego, co właśnie odczytał.
Vic: Też Cię kocham. Idź spać, Kells.
Wiedziałem, że to napisze.
Kellin: Idę. Dobranoc.
Vic: Dobranoc, skarbie.
Uśmiechnąłem się na "skarba", po czym włożyłem telefon pod poduszkę i zamknąłem oczy. Musiałem zasnąć. Skarby przecież śpią.
Podjechałem wraz z mamą i Tomem pod beżowy, parterowy budynek z dużymi oknami, przez które można było zobaczyć, co działo się w środku. Przez szklaną przeszkodę zobaczyłem tatę, który siedział przy stole nieco dalej od wejścia, wraz z państwem Fuentes i Victorem. A więc nadszedł czas mojego sądu, tylko że nie miałem pojęcia, czego dotyczyła sprawa. Nawet nie próbowałem spekulować, bo nie potrafiłem wpaść na nic logicznego. Mój ojciec mógł wymyślić wszystko, nie wiedziałem, czego się po nim spodziewać.
W trójkę weszliśmy do restauracji i podeszliśmy do stolika, gdzie siedziały znane nam osoby. Ze wszystkimi się przywitaliśmy, a ja usiadłem obok Vica i delikatnie pocałowałem go w usta, mówiąc przy tym "dzień dobry". Nikt nie zdawał się tym przejmować, bo bardzo mnie ucieszyło. Oplotłem ramieniem całą rękę Vica i oparłem głowę o jego brak, patrząc na tatę, który siedział naprzeciwko mnie. Mężczyzna puścił do mnie oko, na co uśmiechnąłem się półgębkiem. Jak na razie nie wywiązała się żadna poważniejsza rozmowa, a ja niepokoiłem się jeszcze bardziej. Po chwili do stolika podeszła kelnerka, która wręczyła nam menu, więc musiałem oderwać się od Vica, aby wybrać coś do jedzenia. Otworzyłem kartę i nieco się skrzywiłem. Niby co miałem zjeść?
- Mamoooo - jęknąłem, a kobieta uniosła brew.- Co mam zjeść?
- Może weź sobie jakiegoś kurczaka - odparła, a ja pochyliłem głowę i przerzuciłem kartki, aby znaleźć dania z drobiu.
Po chwili kelnerka wróciła, aby odebrać zamówienie. Gdy przyszła kolej na mnie, mama nie omieszkała wypytać tę biedną dziewczynę o wszelkie składniki mojego dania i czy mi nie zaszkodzi. Okazało się, że nie i kelnerka z ulgą odeszła od stolika.
- W porządku - odezwał się tata i wszyscy zwrócili na niego uwagę.- Zacznijmy od początku.
Okej, teraz stopniowo będę wszystkiego się dowiadywać. Właśnie na ten moment czekałem. Potrzebowałem odpowiedzi.
- Przenoszę się z New Jersey do Massachusetts - zaczął, a ja zmarszczyłem brwi. Co to miało do rzeczy? - Jako że Kellin kończy liceum i zapewne myśli o studiach, mam pewną propozycję.
- Jaką? - zapytała mama.- Pamiętaj, że muszę się na to zgodzić, jestem jego matką.
- Wiem to doskonale, nie zrobię niczego wbrew twojej woli, Liso.- Tata uśmiechnął się do niej lekko, ale było widać, że sprawiało mu to pewną trudność.- Skoro rekrutacja na studia niedługo się zacznie, może warto by zastanowić nad tym, aby złożyć papiery na Harvard.
Gdy to powiedział, patrzył prosto na mnie, a ja zacząłem kaszleć i łapać oddech. Zaskoczył mnie, więc po prostu zacząłem się dusić, bo nie potrafiłem inaczej zareagować. Ja na Harvardzie. Mhm, nadaję się tam jak nikt inny, nie ma co.
- Opłaciłbym wszystkie koszty nauki, łącznie z tymi mieszkaniowymi i tym podobne - mówił dalej.- Myślę, że to dobra opcja, bo to szanowana i niezwykle przyszłościowa uczelnia.
Gdy już się uspokoiłem, spojrzałem na niego i pokręciłem głową. To żart.
- Nie dostanę się na Harvard - wydukałem.- Ledwo chce mi się chodzić do szkoły.
- Teraz tak mówisz, a skąd wiesz, czy się nie dostaniesz? Jesteś zdolny, wydaje mi się, że bez problemu dostaniesz się na dziennikarstwo czy historię.
- Zaraz - wtrącił się Vic, który odezwał się po raz pierwszy.- Kellin i ja mieliśmy iść razem na studia, tutaj w San Diego.
- Kolejna kwestia.- Tata uniósł dwa palce w górę.- Wiem, że poważnie traktujecie wasz związek, więc jak najbardziej jestem za tym, abyście razem pojechali na Harvard.
- W sumie... - zaczął pan Fuentes.- To nie jest zły pomysł. Mógłby spróbować.
- Wydaje mi się, że to jego wybór, więc niech wybiera, czy woli zostać w Kalifornii, czy może pojechać do Massachusetts. - Pani Fuentes pokiwała głową.
- Po prostu chcę studiować na tej uczelni co Kellin, to wszystko - westchnął Vic.
- No to chyba nie na Harvardzie - prychnąłem.
- Pomyśl, Kellin. - Tata spojrzał na mnie poważnie.- Wszystko opłacę. Kupię wam mieszkanie, czynsz będzie płacony przeze mnie, podobnie jak sprawy studiów.
- Tato, doceniam to, ale tu chodzi o to, że nie dostanę się na Harvard.
- Nawet nie próbujesz. Na twoim miejscu bym spróbował.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Ja i Harvard to połączenie, które w ogóle ze sobą nie współgra. Nie poradziłbym sobie. Może i jestem dobrym humanistą, ale na Harvard na pewno się nie dostanę. To nie ten poziom. Chyba nie miałem aż takiej klasy.
- Liso, co o tym wszystkim sądzisz? - Tata zwrócił się do mamy, która patrzyła na mnie opierając podbródek na dłoni.
- Może byś spróbował? - zaproponowała.- Nic nie szkodzi. Najwyżej się nie dostaniesz, wtedy spróbujesz gdzieś indziej. Spróbuj, Kells.
Tata uśmiechnął się dumnie i spojrzał na mnie zachęcająco. Westchnąłem ciężko. Chyba nie miałem wyboru. To nie było tak, że nie chciałem iść na Harvard, bo chciałem, gdyż to jedna z najlepszych uczelni, ale po prostu w siebie nie wierzyłem. A może po prostu byłem realistą. Lecz skoro inni nalegali, łącznie z Vikiem, to chyba nie miałem wyboru i musiałem sprawdzić samego siebie.
- W porządku - westchnąłem.- Złożę tam papiery.
- Cudownie! - Tata klasnął w dłonie.- Możesz już zacząć myśleć nad napisaniem eseju rekrutacyjego.
Kurwa.
- Viiiiiiiic, przynieś mi pokrojonego w kostkę arbuza, proszę?
Siedziałem na łóżku chłopaka z laptopem na kolanach, podczas gdy on leżał na ziemi na brzuchu z komputerem przed twarzą. Obaj szybko stukaliśmy w klawisze klawiatur, zawzięcie pisząc swoje eseje. Vic nie był typem humanisty, więc pewnie skończy się na tym, że zredaguję jego pracę, ale cholernie się cieszyłem, że postanowił przejść przez rekrutację razem ze mną. Nie chciałem iść sam na studia. W ogóle nie chciałem być sam. Potrzebowałem go.
- Sam rusz dupę i sobie przynieś - odpowiedział, a ja wzruszyłem ramionami.- Nie jestem twoją kelnerką.
Tak się kochamy. Naprawdę, cholernie mocno, bo nic nie robiliśmy sobie z dogryzek, które traktowaliśmy jako żart.
- Jesteś okropny - mruknąłem, skupiając się na swojej pracy, która powstawała w wordzie.
Tkwiłem w zakończeniu, jakiejś mądrej puencie, która ostatecznie przekona dziekanat, że nadaję się na Harvard. Przez kilka chwil patrzyłem na migający kursor na białej kartce papieru i otworzyłem szeroko usta. Szybko zacząłem wystukiwać kolejne słowa.
- A podczas nieprzespanych nocy można dojść do wniosku, że i jasność, i ciemność mają ze sobą coś wspólnego. I tu, i tu moje myśli krążą wokół jednej osoby, która potrafi złapać mnie za rękę i nigdy nie puszczać, abym nie zgubił się w ciemności i nie zapuścił się w jasność.
- Co? - Vic podniósł wzrok znad swojego laptopa, a ja zagryzłem dolną wargę, nie zwracając na niego uwagi.
- Dziękuję ci za jasność i ciemność. Za sen i bezsenność. Jesteś latarnią na życie.
- Dopadła cię wena - uśmiechnął się Vic, a ja zerknąłem na niego kątem oka.
- Skończyłem esej, kupo - oznajmiłem, naciskając małą dyskietkę w rogu okna, po czym przetarłem twarz dłonią.
- Teraz pomóż mi w moim, artysto.
- Zaraz - odparłem, kładąc laptopa na materac i wstając z łóżka.- Idę po arbuza.
Ostatnie tygodnie szkoły zawsze są ciężkie. Podczas gdy esej był już dawno wysłany na uczelnię, musieliśmy zaliczyć jeszcze parę testów i zdobyć ostateczne oceny. Oprócz dobrego wrażenia liczył się również wyścig świadectw, a najważniejsze oceny to te, z którymi wiązaliśmy naszą przyszłość. Myślałem nad dziennikarstwem i historią, ale w końcu stwierdziłem, że po tym drugim mogę co najwyżej zostać archiwistą lub nauczycielem, a na to nie miałem cierpliwości. Postanowiłem postarać się o miejsce na wydziale dziennikarstwa, bo przecież w tym jestem najlepszy, prawda? Vic złożył podanie na zdrowie publiczne. To do niego pasuje, bo nie dość, że będzie mógł zajmować się swoim kochanym zdrowym stylem życia, to na dodatek podzieli się swoją pasją z innymi.
Oczywiście jeśli nas przyjmą.
Nagle podchodziłem do tego dosyć sceptycznie, ale skoro już się tego podjąłem, musiałem dociągnąć to do końca.
Gdy wszystko, co było potrzebne do rekrutacji, było już załatwione, razem poszliśmy na pocztę i wysłaliśmy nasze podania. Teraz wystarczyło czekać. Nie mieliśmy innego wyboru. Wyniki miały przyjść w pierwszym tygodniu lipca. Pozostało nam czekać, a potem ewentualnie płakać.
- Uch, szybciej, Kell - jęknął Vic, gdy oparłem czoło o jego i zdecydowanie poruszałem biodrami.
Chłopak siedział na fotelu, a ja na nim. Szybko spełniłem jego prośbę, na co zareagował jeszcze głośniejszym jękiem. Nie przejmowaliśmy się tym, że na parterze siedzieli rodzice Vica i moja mama, którzy spotkali się na podwieczorku. Kiedy chcemy uprawiać seks, uprawiamy go.
W pewnym momencie w domu rozległ się dzwonek do drzwi, na który nie zwróciliśmy większej uwagi, bo byliśmy zajęci czymś innym.
Vic złapał mnie za włosy i wpił się w moje usta, aby następnie przenieść wargi na moją szyję, na której się zassał. Przymknąłem oczy i już chciałem krzyknąć, gdy chłopak złapał mojego penisa, ale przeszkodziło mi pukanie do drzwi. Przestałem się poruszać i obaj spojrzeliśmy w stronę wejścia do pokoju, w którym na szczęście nikt się nie pojawił, bo to byłoby co najmniej dziwne i bardzo niekomfortowe.
- Umm, możecie wyjść? - Usłyszeliśmy głos mamy Vica.- Przyszły koperty z Harvardu.
- Będziemy za pięć minut - odpowiedział Vic, po czym chwycił moje biodra, zmuszając mnie, abym znów zaczął się poruszać, co oczywiście szybko uczyniłem.
Nie mogłem powstrzymać krzyków i jęków, a gdy dosięgnąłem nieba, opadłem prosto w jego ramiona i zacząłem łapać oddech. Vic doszedł kilka sekund po mnie, po czym ściągnął mnie z siebie i pocałował moje czoło. Opadłem na podłogę, kładąc się na niej na brzuchu.
- Chodź, mały, trzeba się dowiedzieć, co z naszą przyszłością - powiedział, klepiąc moje pośladki, a ja jęknąłem cicho i ukryłem twarz w dłoniach.
W końcu jednak podniosłem się z podłogi, oporządziłem i ubrałem. Vic chwycił mnie za rękę i wyszliśmy z jego pokoju. Zeszliśmy po schodach na dół, do salonu, gdzie siedzieli rodzice. Na stoliku do kawy, pośród półmisków z ciastkami i filiżankami, leżały dwie białe koperty.
- Dziwne, że w ogóle mnie usłyszeliście - odezwała się pani Fuentes, a ja uśmiechnąłem się lekko i oblałem rumieńcem.- Bierzcie koperty, otwierajcie i mówcie.
Chwyciłem koperty, a jedną z nich wręczyłem Vicowi. Usiadłem na wolnym fotelu i rozerwałem kawałek papieru, z którego wyciągnąłem złożoną na pół kartkę. Bałem się ją rozłożyć. Drżały mi ręce. W życiu bym nie podejrzewał, że będę tak zdenerwowany podczas otwierania głupiej koperty.
W końcu jednak się przemogłem i rozłożyłem kartkę. Powoli czytałem wydrukowany na niej tekst, aby nie ominąć żadnego słowa. Zagryzłem dolną wargę i zmarszczyłem brwi, po czym zacisnąłem usta w cienką linię. Spojrzałem znad kartki na Vica, który natomiast uniósł brwi. Nie wiedziałem, co miał napisane na swoim papierze. To samo co ja? Będziemy tkwić w tym razem? Nasze spojrzenia w końcu się spotkały. Nie potrafiłem nic z niego wyczytać.
- I co? - zapytała mama z wyraźnym podekscytowaniem w głosie.
Wstałem z fotela, położyłem kartkę na siedzeniu i wsunąłem dłonie do kieszeni spodni, na zewnątrz wystawiając jedynie kciuki.
- Ja tam nie wiem, ale może kiedyś zostanę profesjonalnym dziennikarzem - powiedziałem, a wszyscy spojrzeli na mnie pytająco.- Z Harvardu.
Moja mama pisnęła i poderwała się z kanapy, po czym mocno mnie przytuliła. Prawie nie mogłem oddychać, ale tak bywa, gdy matka się cieszy. Czułem, że była ze mnie cholernie dumna. Cholera, dostałem się na Harvard, sam byłem z siebie dumny, chyba bardziej niż kiedykolwiek w życiu.
- Jesteś taki zdolny - cieszyła się, tuląc mnie jeszcze mocniej.- Wiedziałam, że się dostaniesz! Wiedziałam.
W końcu mnie puściła i dała reszcie pogratulować mi mojego osiągnięcia. Następnie podszedłem do Vica, który stał nieruchomo na uboczu, nadal trzymając kartkę w dłoni. Wyrwałem mu ją spomiędzy palców i szybko prześledziłem tekst. Cholera.
- I tak pojedziesz ze mną - wyszeptałem, puszczając kartkę i chwytając jego twarz w dłonie.- Nie zostawię cię na drugim końcu Ameryki. Jedziesz ze mną.
- Ale nie na studia - westchnął.- Zjebałem po całości.
- Wcale nie. Nie mów tak. Możesz spróbować w przyszłym roku.
Nasi rodzice już chyba zrozumieli, co było napisane w liście Vica i spojrzeli na niego ze współczuciem. Mi też było smutno, bo straciłem okazję studiowania na jednej uczelni z Victorem, ale to nie znaczyło, że nie pojedziemy razem. Musi pojechać ze mną. Nie zostawię go tutaj.
- Cóż - odezwał się pan Fuentes.- Tak bywa. Oczywiście nie bronimy ci, abyś jechał do Massachusetts. Możesz jechać, ale skoro nie dostałeś się na studia, nie licz na nasze wsparcie finansowe.
- Co? - zapytał z wyrzutem Vic, patrząc z niedowierzaniem na swoim rodziców.
- Inna sprawa, gdybyś dostał się na studia. Niestety, w takiej sytuacji musisz nauczyć się trochę życia i przestać utrzymywać się na nasz koszt. Chyba, że zostaniesz w Kalifornii i będziesz studiował w San Diego.
Spojrzałem na niego ostrzegawczo, chwytając jego dłonie i splatając nasze palce. Nie mógł wybierać pomiędzy mną a pieniędzmi. Odpowiedź jest jasna, prawda? Przecież miłość jest ważniejsza od dóbr materialnych. Zresztą, mój ojciec był gotów za wszystko zapłacić, więc nie widziałem problemu w tym, żeby Vic jechał ze mną do Cambridge.
- Więc jaka jest twoja decyzja? - zapytała pani Fuentes.
- Oczywista - zaczął Vic i pocałował mnie w czoło.- Jadę do Massachusetts.
Uśmiechnąłem się promiennie i pocałowałem go krótko, ale czule, aby zobaczył, że cholernie się cieszę. Będziemy razem, będziemy szczęśliwi i jakoś ułożymy swoją wspólną przyszłość. Musiała być wspólna, nie brałem pod uwagę innej opcji.
- Znajdę jakąś pracę, coś wymyślę - powiedział.- I będę miał chłopaka studenta. Wow.
Zaśmiałem się i jeszcze raz go pocałowałem. Czułem się szczęśliwy. To nic, że Vic nie dostał się na studia. Mogliśmy się tego spodziewać, jego oceny nie były wybitnie wysokie, oczywiście te oprócz wuefu. Będzie miał jeszcze okazję studiować, jeśli nie na Harvardzie, to gdzieś indziej, na innym kierunku, jeśli znajdzie jakieś inne zainteresowania. Jeszcze wszystko przed nami.
Mój esej zrobił swoje. Byłem z niego dumny. Napisałem o ciemności i jasności i o tym, w jaki sposób nie zatracić się w obu tych stanach. Znacznie prościej zgubić się w jasności, gdy widzimy rzeczy, które nas kuszą i chcą omamić. W ciemności jest nieco inaczej. W łóżku skupiamy się na swoim własnym, wyidealizowanym świecie we własnej głowie, gdzie robimy coś, co tylko chcemy. To też w pewnym sensie pokusa, lecz jej nie ulegamy, bo nie mamy jak. Po prostu spędzamy kolejne bezsenne noce u boku ukochanej osoby, wyobrażając sobie z nią dalsze życie. Czekają nas jeszcze setki nieprzespanych nocy. Czułem to i nie mogłem się doczekać.
- Mamoooo - jęknąłem, a kobieta uniosła brew.- Co mam zjeść?
- Może weź sobie jakiegoś kurczaka - odparła, a ja pochyliłem głowę i przerzuciłem kartki, aby znaleźć dania z drobiu.
Po chwili kelnerka wróciła, aby odebrać zamówienie. Gdy przyszła kolej na mnie, mama nie omieszkała wypytać tę biedną dziewczynę o wszelkie składniki mojego dania i czy mi nie zaszkodzi. Okazało się, że nie i kelnerka z ulgą odeszła od stolika.
- W porządku - odezwał się tata i wszyscy zwrócili na niego uwagę.- Zacznijmy od początku.
Okej, teraz stopniowo będę wszystkiego się dowiadywać. Właśnie na ten moment czekałem. Potrzebowałem odpowiedzi.
- Przenoszę się z New Jersey do Massachusetts - zaczął, a ja zmarszczyłem brwi. Co to miało do rzeczy? - Jako że Kellin kończy liceum i zapewne myśli o studiach, mam pewną propozycję.
- Jaką? - zapytała mama.- Pamiętaj, że muszę się na to zgodzić, jestem jego matką.
- Wiem to doskonale, nie zrobię niczego wbrew twojej woli, Liso.- Tata uśmiechnął się do niej lekko, ale było widać, że sprawiało mu to pewną trudność.- Skoro rekrutacja na studia niedługo się zacznie, może warto by zastanowić nad tym, aby złożyć papiery na Harvard.
Gdy to powiedział, patrzył prosto na mnie, a ja zacząłem kaszleć i łapać oddech. Zaskoczył mnie, więc po prostu zacząłem się dusić, bo nie potrafiłem inaczej zareagować. Ja na Harvardzie. Mhm, nadaję się tam jak nikt inny, nie ma co.
- Opłaciłbym wszystkie koszty nauki, łącznie z tymi mieszkaniowymi i tym podobne - mówił dalej.- Myślę, że to dobra opcja, bo to szanowana i niezwykle przyszłościowa uczelnia.
Gdy już się uspokoiłem, spojrzałem na niego i pokręciłem głową. To żart.
- Nie dostanę się na Harvard - wydukałem.- Ledwo chce mi się chodzić do szkoły.
- Teraz tak mówisz, a skąd wiesz, czy się nie dostaniesz? Jesteś zdolny, wydaje mi się, że bez problemu dostaniesz się na dziennikarstwo czy historię.
- Zaraz - wtrącił się Vic, który odezwał się po raz pierwszy.- Kellin i ja mieliśmy iść razem na studia, tutaj w San Diego.
- Kolejna kwestia.- Tata uniósł dwa palce w górę.- Wiem, że poważnie traktujecie wasz związek, więc jak najbardziej jestem za tym, abyście razem pojechali na Harvard.
- W sumie... - zaczął pan Fuentes.- To nie jest zły pomysł. Mógłby spróbować.
- Wydaje mi się, że to jego wybór, więc niech wybiera, czy woli zostać w Kalifornii, czy może pojechać do Massachusetts. - Pani Fuentes pokiwała głową.
- Po prostu chcę studiować na tej uczelni co Kellin, to wszystko - westchnął Vic.
- No to chyba nie na Harvardzie - prychnąłem.
- Pomyśl, Kellin. - Tata spojrzał na mnie poważnie.- Wszystko opłacę. Kupię wam mieszkanie, czynsz będzie płacony przeze mnie, podobnie jak sprawy studiów.
- Tato, doceniam to, ale tu chodzi o to, że nie dostanę się na Harvard.
- Nawet nie próbujesz. Na twoim miejscu bym spróbował.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Ja i Harvard to połączenie, które w ogóle ze sobą nie współgra. Nie poradziłbym sobie. Może i jestem dobrym humanistą, ale na Harvard na pewno się nie dostanę. To nie ten poziom. Chyba nie miałem aż takiej klasy.
- Liso, co o tym wszystkim sądzisz? - Tata zwrócił się do mamy, która patrzyła na mnie opierając podbródek na dłoni.
- Może byś spróbował? - zaproponowała.- Nic nie szkodzi. Najwyżej się nie dostaniesz, wtedy spróbujesz gdzieś indziej. Spróbuj, Kells.
Tata uśmiechnął się dumnie i spojrzał na mnie zachęcająco. Westchnąłem ciężko. Chyba nie miałem wyboru. To nie było tak, że nie chciałem iść na Harvard, bo chciałem, gdyż to jedna z najlepszych uczelni, ale po prostu w siebie nie wierzyłem. A może po prostu byłem realistą. Lecz skoro inni nalegali, łącznie z Vikiem, to chyba nie miałem wyboru i musiałem sprawdzić samego siebie.
- W porządku - westchnąłem.- Złożę tam papiery.
- Cudownie! - Tata klasnął w dłonie.- Możesz już zacząć myśleć nad napisaniem eseju rekrutacyjego.
Kurwa.
- Viiiiiiiic, przynieś mi pokrojonego w kostkę arbuza, proszę?
Siedziałem na łóżku chłopaka z laptopem na kolanach, podczas gdy on leżał na ziemi na brzuchu z komputerem przed twarzą. Obaj szybko stukaliśmy w klawisze klawiatur, zawzięcie pisząc swoje eseje. Vic nie był typem humanisty, więc pewnie skończy się na tym, że zredaguję jego pracę, ale cholernie się cieszyłem, że postanowił przejść przez rekrutację razem ze mną. Nie chciałem iść sam na studia. W ogóle nie chciałem być sam. Potrzebowałem go.
- Sam rusz dupę i sobie przynieś - odpowiedział, a ja wzruszyłem ramionami.- Nie jestem twoją kelnerką.
Tak się kochamy. Naprawdę, cholernie mocno, bo nic nie robiliśmy sobie z dogryzek, które traktowaliśmy jako żart.
- Jesteś okropny - mruknąłem, skupiając się na swojej pracy, która powstawała w wordzie.
Tkwiłem w zakończeniu, jakiejś mądrej puencie, która ostatecznie przekona dziekanat, że nadaję się na Harvard. Przez kilka chwil patrzyłem na migający kursor na białej kartce papieru i otworzyłem szeroko usta. Szybko zacząłem wystukiwać kolejne słowa.
- A podczas nieprzespanych nocy można dojść do wniosku, że i jasność, i ciemność mają ze sobą coś wspólnego. I tu, i tu moje myśli krążą wokół jednej osoby, która potrafi złapać mnie za rękę i nigdy nie puszczać, abym nie zgubił się w ciemności i nie zapuścił się w jasność.
- Co? - Vic podniósł wzrok znad swojego laptopa, a ja zagryzłem dolną wargę, nie zwracając na niego uwagi.
- Dziękuję ci za jasność i ciemność. Za sen i bezsenność. Jesteś latarnią na życie.
- Dopadła cię wena - uśmiechnął się Vic, a ja zerknąłem na niego kątem oka.
- Skończyłem esej, kupo - oznajmiłem, naciskając małą dyskietkę w rogu okna, po czym przetarłem twarz dłonią.
- Teraz pomóż mi w moim, artysto.
- Zaraz - odparłem, kładąc laptopa na materac i wstając z łóżka.- Idę po arbuza.
Ostatnie tygodnie szkoły zawsze są ciężkie. Podczas gdy esej był już dawno wysłany na uczelnię, musieliśmy zaliczyć jeszcze parę testów i zdobyć ostateczne oceny. Oprócz dobrego wrażenia liczył się również wyścig świadectw, a najważniejsze oceny to te, z którymi wiązaliśmy naszą przyszłość. Myślałem nad dziennikarstwem i historią, ale w końcu stwierdziłem, że po tym drugim mogę co najwyżej zostać archiwistą lub nauczycielem, a na to nie miałem cierpliwości. Postanowiłem postarać się o miejsce na wydziale dziennikarstwa, bo przecież w tym jestem najlepszy, prawda? Vic złożył podanie na zdrowie publiczne. To do niego pasuje, bo nie dość, że będzie mógł zajmować się swoim kochanym zdrowym stylem życia, to na dodatek podzieli się swoją pasją z innymi.
Oczywiście jeśli nas przyjmą.
Nagle podchodziłem do tego dosyć sceptycznie, ale skoro już się tego podjąłem, musiałem dociągnąć to do końca.
Gdy wszystko, co było potrzebne do rekrutacji, było już załatwione, razem poszliśmy na pocztę i wysłaliśmy nasze podania. Teraz wystarczyło czekać. Nie mieliśmy innego wyboru. Wyniki miały przyjść w pierwszym tygodniu lipca. Pozostało nam czekać, a potem ewentualnie płakać.
- Uch, szybciej, Kell - jęknął Vic, gdy oparłem czoło o jego i zdecydowanie poruszałem biodrami.
Chłopak siedział na fotelu, a ja na nim. Szybko spełniłem jego prośbę, na co zareagował jeszcze głośniejszym jękiem. Nie przejmowaliśmy się tym, że na parterze siedzieli rodzice Vica i moja mama, którzy spotkali się na podwieczorku. Kiedy chcemy uprawiać seks, uprawiamy go.
W pewnym momencie w domu rozległ się dzwonek do drzwi, na który nie zwróciliśmy większej uwagi, bo byliśmy zajęci czymś innym.
Vic złapał mnie za włosy i wpił się w moje usta, aby następnie przenieść wargi na moją szyję, na której się zassał. Przymknąłem oczy i już chciałem krzyknąć, gdy chłopak złapał mojego penisa, ale przeszkodziło mi pukanie do drzwi. Przestałem się poruszać i obaj spojrzeliśmy w stronę wejścia do pokoju, w którym na szczęście nikt się nie pojawił, bo to byłoby co najmniej dziwne i bardzo niekomfortowe.
- Umm, możecie wyjść? - Usłyszeliśmy głos mamy Vica.- Przyszły koperty z Harvardu.
- Będziemy za pięć minut - odpowiedział Vic, po czym chwycił moje biodra, zmuszając mnie, abym znów zaczął się poruszać, co oczywiście szybko uczyniłem.
Nie mogłem powstrzymać krzyków i jęków, a gdy dosięgnąłem nieba, opadłem prosto w jego ramiona i zacząłem łapać oddech. Vic doszedł kilka sekund po mnie, po czym ściągnął mnie z siebie i pocałował moje czoło. Opadłem na podłogę, kładąc się na niej na brzuchu.
- Chodź, mały, trzeba się dowiedzieć, co z naszą przyszłością - powiedział, klepiąc moje pośladki, a ja jęknąłem cicho i ukryłem twarz w dłoniach.
W końcu jednak podniosłem się z podłogi, oporządziłem i ubrałem. Vic chwycił mnie za rękę i wyszliśmy z jego pokoju. Zeszliśmy po schodach na dół, do salonu, gdzie siedzieli rodzice. Na stoliku do kawy, pośród półmisków z ciastkami i filiżankami, leżały dwie białe koperty.
- Dziwne, że w ogóle mnie usłyszeliście - odezwała się pani Fuentes, a ja uśmiechnąłem się lekko i oblałem rumieńcem.- Bierzcie koperty, otwierajcie i mówcie.
Chwyciłem koperty, a jedną z nich wręczyłem Vicowi. Usiadłem na wolnym fotelu i rozerwałem kawałek papieru, z którego wyciągnąłem złożoną na pół kartkę. Bałem się ją rozłożyć. Drżały mi ręce. W życiu bym nie podejrzewał, że będę tak zdenerwowany podczas otwierania głupiej koperty.
W końcu jednak się przemogłem i rozłożyłem kartkę. Powoli czytałem wydrukowany na niej tekst, aby nie ominąć żadnego słowa. Zagryzłem dolną wargę i zmarszczyłem brwi, po czym zacisnąłem usta w cienką linię. Spojrzałem znad kartki na Vica, który natomiast uniósł brwi. Nie wiedziałem, co miał napisane na swoim papierze. To samo co ja? Będziemy tkwić w tym razem? Nasze spojrzenia w końcu się spotkały. Nie potrafiłem nic z niego wyczytać.
- I co? - zapytała mama z wyraźnym podekscytowaniem w głosie.
Wstałem z fotela, położyłem kartkę na siedzeniu i wsunąłem dłonie do kieszeni spodni, na zewnątrz wystawiając jedynie kciuki.
- Ja tam nie wiem, ale może kiedyś zostanę profesjonalnym dziennikarzem - powiedziałem, a wszyscy spojrzeli na mnie pytająco.- Z Harvardu.
Moja mama pisnęła i poderwała się z kanapy, po czym mocno mnie przytuliła. Prawie nie mogłem oddychać, ale tak bywa, gdy matka się cieszy. Czułem, że była ze mnie cholernie dumna. Cholera, dostałem się na Harvard, sam byłem z siebie dumny, chyba bardziej niż kiedykolwiek w życiu.
- Jesteś taki zdolny - cieszyła się, tuląc mnie jeszcze mocniej.- Wiedziałam, że się dostaniesz! Wiedziałam.
W końcu mnie puściła i dała reszcie pogratulować mi mojego osiągnięcia. Następnie podszedłem do Vica, który stał nieruchomo na uboczu, nadal trzymając kartkę w dłoni. Wyrwałem mu ją spomiędzy palców i szybko prześledziłem tekst. Cholera.
- I tak pojedziesz ze mną - wyszeptałem, puszczając kartkę i chwytając jego twarz w dłonie.- Nie zostawię cię na drugim końcu Ameryki. Jedziesz ze mną.
- Ale nie na studia - westchnął.- Zjebałem po całości.
- Wcale nie. Nie mów tak. Możesz spróbować w przyszłym roku.
Nasi rodzice już chyba zrozumieli, co było napisane w liście Vica i spojrzeli na niego ze współczuciem. Mi też było smutno, bo straciłem okazję studiowania na jednej uczelni z Victorem, ale to nie znaczyło, że nie pojedziemy razem. Musi pojechać ze mną. Nie zostawię go tutaj.
- Cóż - odezwał się pan Fuentes.- Tak bywa. Oczywiście nie bronimy ci, abyś jechał do Massachusetts. Możesz jechać, ale skoro nie dostałeś się na studia, nie licz na nasze wsparcie finansowe.
- Co? - zapytał z wyrzutem Vic, patrząc z niedowierzaniem na swoim rodziców.
- Inna sprawa, gdybyś dostał się na studia. Niestety, w takiej sytuacji musisz nauczyć się trochę życia i przestać utrzymywać się na nasz koszt. Chyba, że zostaniesz w Kalifornii i będziesz studiował w San Diego.
Spojrzałem na niego ostrzegawczo, chwytając jego dłonie i splatając nasze palce. Nie mógł wybierać pomiędzy mną a pieniędzmi. Odpowiedź jest jasna, prawda? Przecież miłość jest ważniejsza od dóbr materialnych. Zresztą, mój ojciec był gotów za wszystko zapłacić, więc nie widziałem problemu w tym, żeby Vic jechał ze mną do Cambridge.
- Więc jaka jest twoja decyzja? - zapytała pani Fuentes.
- Oczywista - zaczął Vic i pocałował mnie w czoło.- Jadę do Massachusetts.
Uśmiechnąłem się promiennie i pocałowałem go krótko, ale czule, aby zobaczył, że cholernie się cieszę. Będziemy razem, będziemy szczęśliwi i jakoś ułożymy swoją wspólną przyszłość. Musiała być wspólna, nie brałem pod uwagę innej opcji.
- Znajdę jakąś pracę, coś wymyślę - powiedział.- I będę miał chłopaka studenta. Wow.
Zaśmiałem się i jeszcze raz go pocałowałem. Czułem się szczęśliwy. To nic, że Vic nie dostał się na studia. Mogliśmy się tego spodziewać, jego oceny nie były wybitnie wysokie, oczywiście te oprócz wuefu. Będzie miał jeszcze okazję studiować, jeśli nie na Harvardzie, to gdzieś indziej, na innym kierunku, jeśli znajdzie jakieś inne zainteresowania. Jeszcze wszystko przed nami.
Mój esej zrobił swoje. Byłem z niego dumny. Napisałem o ciemności i jasności i o tym, w jaki sposób nie zatracić się w obu tych stanach. Znacznie prościej zgubić się w jasności, gdy widzimy rzeczy, które nas kuszą i chcą omamić. W ciemności jest nieco inaczej. W łóżku skupiamy się na swoim własnym, wyidealizowanym świecie we własnej głowie, gdzie robimy coś, co tylko chcemy. To też w pewnym sensie pokusa, lecz jej nie ulegamy, bo nie mamy jak. Po prostu spędzamy kolejne bezsenne noce u boku ukochanej osoby, wyobrażając sobie z nią dalsze życie. Czekają nas jeszcze setki nieprzespanych nocy. Czułem to i nie mogłem się doczekać.
O matko.
OdpowiedzUsuńKellin jedzie na studia.
Vic nie.
O matko.
O Jezu.
Umarłam.
Czekam na sequel, bo myślę, że jeśli będzie tyle seksu ile w tym to może byc ciekawie ;-;
Kellin na studiach.
Wow.
Awwwwwwwwwwwwwwwwww najlepsze zakończenie jakie mogłoby być. Zasłużyłas ns urlop.
OdpowiedzUsuńNie mogę się już sequelu doczekać *o*~whiskas
kocham cie
OdpowiedzUsuńwracah szybo
blagam :))
Kocham cię. Dziękuję za wszystkie rozdziały na których ryczałam i wszystkie które rozgrzały moje serduszko. Kckckc <3
OdpowiedzUsuń// Raseł
WEŹ SPIERDALAJ PEDALE PIERDOLONY, SIEDZE I RYCZE JAK KURWA BÓBR, OK.
OdpowiedzUsuńNIENAWIDZE CIE ZA TE WSZYSTKIE PERF ZAKOŃCZENIA
NARA
/tori
Kellin ciota na studiach
OdpowiedzUsuńVic biedny
O boże
O Matko
Umarłam
RYCZE JAK OPĘTANA
OdpowiedzUsuńWRACAJ SZYBKO JEJU
JA NIE WYTRZYMAM
KOCHAM CIE :(( <3
Wystraszyłaś mnie! Najpierw informacją, że to ostatni rozdział, a później już w trakcie czytania.
OdpowiedzUsuńJeju, jak ja się cieszę, że to nie koniec <3
Zasługujesz jak najbardziej na urlop, oby tylko niezbyt długi :D
To już serio koniec? omg jak dobrze że będzie sequel!! wiedziałam, że jeden z nich się nie dostanie a drugi tak, no czułam to XD oni są tacy uroczy razem jejciu :3 już wyobrażam sobie te dramy w sequelu o matko XD tylko błagam, żadnych zdrad, pls bo umrę XDD dobra, nie zapędzam się. na razie czekam na shota a potem kontynuację aw
OdpowiedzUsuńkc!
Wiedziałam! Miałam rację, że koniec! O losie czytam czytam i nie wierzę. Całość wyszła świetnie i nie mogę doczekać się drugiej części! Życzę miłego wypoczynku na urlopie. :)
OdpowiedzUsuńBelz
Jessu, jak to szybko mineło.
OdpowiedzUsuńZ każdym rozdziałem coraz przyjemniej mi sie to ff czytało.
Dziękuję Ci za wszystkie rozdziały, za łzy i za uśmiech jakie wywoływały.
Za przesłanie jakie słały i za te wszystkie piękne słowa (bardzo życiowe).
No i ofc za seksy.
Było perf i myślę, że sequel będzie jeszcze lepszy!.
KCKCKCKC.
/@Huranicee
o mój borze to takie piękne ;_; może oceny Vic'a nie były wybitne, ale jest najmądrzejszą osobą świata.
OdpowiedzUsuńDziękuję za to, że piszesz. każdy rozdział jest taki cudowny i napisany lepiej niż nie jedna książka.
Już nie mogę się doczekać sequelu. na pewno będzie wspaniały
Co
OdpowiedzUsuńCo
Co
Co
Ja się nie zgadzam!
To nie może być koniec ;_:
Kells na Harvardzie coo.
Ta moja ciota mała na Harvardzie.
Boże.
Viktuur! Cholera jasna! Ty łajzo głupia jak mogłeś się nie dostać! (Wiedziałam, że tak będzie, ale cii)
Cudowny rozdział i wgl całe opowiadanie <3
Czekam na shota,
Dziękuje Ci za te wszystkie emocje, które we mnir wzbudziłaś.
Zasługujesz na urlop chodź
Musze Ci powiedzieć, że długo tego nie wytrzymam.
Informuj na asku, twitterze i wszędzie <3
Kocham Cię i zdradź o czym będą następne rozdziały :*
Kocham. Kocham.Kocham.
OdpowiedzUsuńCzekam na shota. Jestes świetna. Pisz. Życzę Ci duuużo weny <3
~Bulletproof.
O mój Boże. Nie mogę złapać tchu. Cały rozdział jest zajebisty ale końcówka..ach! Cuudowna <3
OdpowiedzUsuń