Tadam!
Dziękuję za wszystkie komentarze i proszę o jeszcze więcej, bo tu superowa sprawa, tak czytać Wasze reakcje i w ogóle. Naprawdę. Uwierzcie mi.
Kocham Was, baj.
____________________________________
Obudził mnie zapach sterylizowanego powietrza i ciche pikanie jakiejś maszyny. Do tego miałem spierzchnięte usta i chciało mi się pić. Nie otwierałem oczu przez dłuższy czas. Musiałem dojść do siebie i dać mojemu organizmowi trochę czasu, aby zaczął normalnie funkcjonować. Poruszyłem palcami, po czym ukryłem twarz w poduszce i cicho jęknąłem. Bolała mnie głowa i brzuch, nie miałem na nic siły. To było u mnie normalne. Zaraz ktoś tu przyjdzie, dostanę tabletki, mama na mnie nakrzyczy, poleżę do końca tygodnia i to wszystko. Zawsze tak było, to stało się już nudną rutyną.
Dziękuję za wszystkie komentarze i proszę o jeszcze więcej, bo tu superowa sprawa, tak czytać Wasze reakcje i w ogóle. Naprawdę. Uwierzcie mi.
Kocham Was, baj.
____________________________________
Obudził mnie zapach sterylizowanego powietrza i ciche pikanie jakiejś maszyny. Do tego miałem spierzchnięte usta i chciało mi się pić. Nie otwierałem oczu przez dłuższy czas. Musiałem dojść do siebie i dać mojemu organizmowi trochę czasu, aby zaczął normalnie funkcjonować. Poruszyłem palcami, po czym ukryłem twarz w poduszce i cicho jęknąłem. Bolała mnie głowa i brzuch, nie miałem na nic siły. To było u mnie normalne. Zaraz ktoś tu przyjdzie, dostanę tabletki, mama na mnie nakrzyczy, poleżę do końca tygodnia i to wszystko. Zawsze tak było, to stało się już nudną rutyną.
W końcu się wyprostowałem i powoli otworzyłem oczy. Znajdowałem się w sali szpitalnej, do której trafiałem od kilkunastu lat. Ta sama pościel, to samo łóżko, ten sam sufit, lampy, podłoga, drzwi, telewizor, stolik, krzesła. Wszystkie takie jak zawsze. Ta sala stała się moim drugim domem i nawet jeśli bardzo chciałbym się z niego wyprowadzić, byłem zmuszony tu pozostać.
W mojej prawej ręce tkwił wenflon i jakiś drucik, który dochodził do maszyny. Spojrzałem na moją lewą rękę, z którą rurką połączona była kroplówka zawieszona na stojaku. Norma. Na pewno najpierw podłączyli mnie do pompy insulinowej i kroplówki, a kiedy mój poziom cukru się uregulował, zostawili tylko kroplówkę. Opadłem na poduszkę i westchnąłem ciężko. Będę musiał tu zostać na kilka dni. Nigdy nie wypuszczali mnie z dnia na dzień, biorąc pod uwagę to, że za każdym razem robili nowe badania, które przynosiły różne skutki, więc musiałem siedzieć w szpitalu. To było męczące, ale jeśli miało mi pomóc, oddawałem się im i pozwalałem robić ze mną co tylko zechcą, oczywiście pod kątem mojego zdrowia.
Trwałem w pozycji półsiedzącej. Opierałem się wygodnie o uniesione nieco poduszki i patrzyłem na drzwi, chcąc, aby pojawił się w nich lekarz albo pielęgniarka. Mogłem zadzwonić, ale po co? Nie chciało mi się, wolałem poczekać.
W końcu drzwi się otworzyły i zobaczyłem mojego "osobistego" lekarza, doktora Montgomery oraz moją mamę, która miała dzisiaj na popołudnie, więc nic dziwnego, że pojawiła się tu w swoim stroju roboczym. Oboje podeszli do mojego łóżka i chwilę na mnie patrzyli, nie odzywając się. Cisze przerywały jedynie ciche dźwięki maszyny, do której byłem podłączony przez prawą rękę.
- Niech zgadnę - odezwał się doktor Montgomery.- Rano wziąłeś za mało, a w szkole nic, mam rację?
Pokiwałem głową i spojrzałem na niego przepraszająco. Wiedziałem, że to nic nie da i zaraz się nasłucham, ale już się na to przygotowałem. Problem w tym, że pakowałem insulinę do torby, a ona jakby wyparowała. To nie była moja wina, a i tak będę musiał wziąć ją na siebie.
- Nie możesz od tak zapominać o lekach - mówił mężczyzna.- Doskonale wiesz, jakie masz problemy i że są poważne, więc nawet jeśli weźmiesz o jedną dziesiątą mniej insuliny, może się to dla ciebie źle skończyć. Przykro mi to mówić, ale masz naprawdę poważną cukrzycę i nie możesz jej ignorować. Nie możesz. Jesteś za często w tym szpitalu, tylko i wyłącznie przez twoje roztargnienie.
- Tak, ale tym... - zacząłem, ale Montgomery uciszył mnie ruchem dłoni.
- Jesteś prawie dorosły. Wiem, że się starasz, ale musisz starać się jeszcze bardziej, żeby koniec nie był tragiczny. Są przypadki, w których mniejsze dawki lub chwilowe niewstrzyknięcie insuliny prawie nic nie zmienia, ale ty do nich nie należysz. Musisz być odpowiedzialny za własne życie, Kellin.
Opuściłem głowę i wzruszyłem ramionami. Byłem odpowiedzialny. Nie chciałem umrzeć, chciałem żyć dalej. To nie moja wina, że strzykawki nagle gdzieś zniknęły. Postanowiłem jednak nic o tym nie mówić, bo wiedziałem, że jeszcze bardziej się pogrążę i oskarżą mnie o zmyślanie i tym podobne.
- Cóż, teraz wszystko jest już w porządku, ale i tak zostaniesz tu do piątku - powiedział lekarz.- To nie jest długo, siedziałeś tu już o wiele dłużej.
Pokiwałem głową i wygodniej oparłem się o poduszki, zanurzając się w nich. Spojrzałem na mamę, która patrzyła na mnie ze zmartwieniem, ale też rozczarowaniem. Postanowiłem rozładować napięcie i uśmiechnąłem się do niej pogodnie.
- Patrz, mamo, żyję - wyszczerzyłem się do niej, a ona westchnęła ciężko i przetarła twarz dłonią, po czym uśmiechnęła się lekko i spojrzała na mnie z rozbawieniem.
- Gdyby nie Victor, to może nie byłbyś taki wesoły - powiedziała, a ja uniosłem brew.
Nie wiedziałem, że to Vic mnie uratował. Nie pamiętam niczego przed omdleniem, a przynajmniej kilku minut przed nim. Po prostu byłem w łazience, nie znalazłem leków w torbie i poszedłem do pielęgniarki. Dalej nic nie pamiętam. Nie miałem pojęcia, czy ktoś mnie tam zaniósł, czy sam tam doszedłem, ale najwyraźniej prawidłowa była ta pierwsza wersja. Po raz kolejny nie wiedziałem, co zrobiłbym bez tego chłopaka. Był dla mnie za dobry, nawet jeśli nie musiał, bo nie łączyło nas nic innego jak tylko dobry seks.
- On tu jest? - zapytałem.
- Rozmawiałem z twoją szkolną pielęgniarką i powiedziała mi, że pan Fuentes wybierze się do ciebie po lekcjach - odpowiedział Montgomery, a ja spojrzałem na zegar wiszący na ścianie i uśmiechnąłem się promiennie. Trwała ostatnia lekcja, więc nie będę musiał długo czekać. Chciałem mu podziękować i ogólnie się z nim zobaczyć. To dzięki niemu mogę nadal na niego patrzeć.
- Przyniosę ci obiad, gdy zajmę się kilkoma pacjentami, w porządku? - usłyszałem głos mamy i skinąłem głową.- W porządku. Bądź grzeczny, niedługo do ciebie przyjdę.
Pocałowała mnie w czoło i razem z doktorem wyszła z sali. Teraz musiałem czekać na Vica. Żeby czas zleciał szybciej, drżącą ręką (rurki wcale nie pomagały w poruszaniu się) sięgnąłem po pilot leżący na stoliku. Włączyłem telewizor i zacząłem oglądać jakieś głupie programy, żeby się czymś zająć. Po dwudziestu minutach w sali pojawiła się mama, która przyniosła tacę z moim obiadem. Odłączyła moją rękę od pikającej maszyny, przez co ta przestała wydawać z siebie jakiekolwiek dźwięki. Chwyciłem widelec i zacząłem jeść. Mama pokroiła mi nawet kotleta na małe kwadraty, jak przedszkolakowi, ale byłem jej za to wdzięczny, bo krojenie mięsa w łóżku nie było proste i pewnie skończyłbym z jedzeniem na pościeli i sobie. Na stoliku mama postawiła szklankę z wodą i budyń na deser. Po chwili zostawiła mnie samego, a ja zająłem się obiadem. Jak na szpital mieli tu dobre jedzenie.
Po kilku chwilach usłyszałem, jak drzwi się otwierają, więc oderwałem wzrok od jedzenia i spojrzałem w stronę wejścia. Uśmiechnąłem się szeroko, gdy zobaczyłem, że to Vic idzie w moją stronę, aby następnie usiąść na krześle obok mojego łóżka.
- Dzień dobry - przywitał się i krótko pocałował mnie w usta, po czym ponownie usiadł.- Jak się czujesz?
Wzruszyłem ramionami i zająłem się jedzeniem, które powoli znikało z talerza.
- Jest zupełnie normalnie, chociaż trochę boli mnie głowa - odpowiedziałem, gdy przełknąłem kęs.
- Kiedy wychodzisz?
- W piątek.
Vic jęknął głośno, a ja uniosłem brew i zerknąłem na niego z rozbawieniem. Doskonale wiedziałem, o co mu chodziło. Do końca tygodnia nie będzie mnie w szkole, więc to oznaczało, że Vic nie będzie mógł uprawiać ze mną seksu. Dopiero w weekend się do mnie dobierze. To pokazywało, jak bardzo niewyżyty seksualnie był ten chłopak. To jednak w nim lubiłem, bo nie tylko on z tego korzystał.
- Spokojnie, w weekend będziesz mógł zrobić ze mną co tylko chcesz - powiedziałem, a Vic jednoznacznie poruszył brwiami, co zmusiło mnie do śmiechu.- Chyba, że mnie zdenerwujesz. Mógłbyś to położyć na stoliku i podać mi szklankę? - zapytałem, wskazując na pusty talerz.
Szatyn chwycił talerz i położył go na etażerce, po czym podał mi szklankę, z której upiłem kilka łyków wody.
- Daj mi budyń - powiedziałem, oddając mu szklankę. Wymieniliśmy się naczyniami. Nabrałem trochę budyniu na łyżkę i oplotłem ja ustami, po czym wolno wyciągnąłem ją spomiędzy warg, specjalnie przedłużając ten moment i dodając do tego język.
- Kellin - powiedział Vic ostrym tonem, a ja uśmiechnąłem się zadziornie i zacząłem powtarzać swoje akcje. Uwielbiałem się z nim droczyć. On będzie twardy, a ja nie będę mógł nic mu zrobić, bo po pierwsze to szpital, a po drugie byłem podłączony do kroplówki.- Kellin, to nie jest śmieszne.
- Ależ co? - spojrzałem na niego niewinnie, nadal jedząc mój budyń.- Chcesz troszkę?
- Nie chcę budyniu.
- A co chcesz?
- Ciebie.
Zaśmiałem się krótko i pokręciłem głową. Dokończyłem swój deser, odłożyłem kubek i wygodniej ułożyłem się na poduszkach, aby móc widzieć zdesperowanego seksualnie Vica.
- Co byś chciał? - zapytałem ponownie.- Ostatni raz chyba nie dosłyszałem...
- Ciebie - jęknął, patrząc na swoje krocze. Ja również na nie spojrzałem i musiałem powiedzieć, że byłem zadowolony ze swojej roboty.
- Doskonale wiesz, że nic nie mogę zrobić, Victorze - uśmiechnąłem się słodko.- Gdy wrócisz do domu, będziesz musiał przywitać się z łapką. Albo poczekaj do weekendu. Twój wybór.
- A tutaj...
- Nie.
Vic westchnął ciężko i obciągnął koszulkę w dół, aby chociaż trochę zakryć wybrzuszenie w jego spodniach. Kochałem mieć tą świadomość, że to ja sprawiłem, że się tak czuł. Miałem wrażenie, że to ode mnie zależy, czy odczuwał przyjemność, czy też nie. Oczywiście, że to ode mnie zależało. Byłem okropny, ale on to lubił, wszelkiego rodzaju dręczenie i tortury.
Po kilku chwilach śmiechu, postanowiłem podjąć poważniejszy temat, jakim było moje zdrowie i życie, które przez chwilę zależało od Vica. Gdyby nie on, nie chciałbym myśleć, co by ze mną było. Marny koniec, a tego nie chciałem. Szanowałem życie, nie byłem typem samobójcy ani osoby z depresją. Może i czasem narzekałem na to, co się działo i chciałem zmian, ale kto się tak nie zachowuje? Nawet optymista miewa takie chwile.
- Dziękuję ci - odezwałem się nagle, a Vic zmarszczył brwi i spojrzał na mnie pytająco.- Dziękuję za to, że zaniosłeś mnie do pielęgniarki. Dziękuję za to, że się mną zainteresowałeś. Gdyby nikt nie pojawił się na korytarzu, pewnie bym zszedł.
Vic westchnął cicho i delikatnie chwycił moje dłonie. Jego kciuk powoli zaczął głaskać moją skórę, a mi zrobiło się przyjemnie. Mały i delikatny gest, a wiele dla mnie znaczył.
- Nie myśl, co by było gdyby - powiedział spokojnie.- Najważniejsze jest to, że dobrze się czujesz i wszystko jest już w porządku.
- Jak mnie znalazłeś, tak w ogóle? - zapytałem z zaciekawieniem.
- Nie przyszedłeś na lunch, więc zacząłem się denerwować. Poszedłem do łazienki, żeby zobaczyć, czy tam jesteś, ale powiedzieli mi, że poszedłeś na piętro, blady i drżący. Wtedy zapaliła mi się lampka, bo skoro szedłeś na piętro, blady, to na pewno było coś nie tak i wywnioskowałem, że chciałeś dotrzeć do pielęgniarki. Nie dotarłeś, osunąłeś się na ziemię i zemdlałeś, więc zaniosłem cię do pielęgniarki, a później zabrała cię karetka. Chyba z połowa szkoły widziała cię nieprzytomnego - dodał, wzruszając ramionami, a ja jęknąłem głośno i ukryłem twarz w poduszce.
W takich momentach cieszyłem się, że to ja byłem redaktorem w gazetce, bo gdyby był nim ktoś inny, to na pewno trafiłbym na pierwszą stronę. Upokorzenie, po prostu upokorzenie. Nie wszyscy wiedzieli, że miałem cukrzycę, więc na pewno wymyślili jakąś bajeczkę, że po prostu okazałem się taką babą, aż zemdlałem i trzeba było wezwać karetkę. Miałem nadzieję, że nikt nie zacznie mi dokuczać, chociaż już kilka razy zemdlałem w szkole i późniejsze konfrontacje z innymi uczniami nie były masakryczne. To kwestia odpowiednich gróźb i elokwentnej wypowiedzi.
- Wow, mój bohaterze - uśmiechnąłem się lekko.- Obronisz mnie przed ewentualnymi szykanowaniami?
- Oczywiście - pokiwał głową i pocałował mnie w czoło.- A teraz na poważnie, dlaczego nie wziąłeś insuliny?
- Zapakowałem ją rano, a jak chciałem ją wziąć podczas przerwy, jakby wyparowała. Nie mam pojęcia, jak to się stało, bo pakowałem ją na sto procent, nawet kilka razy sprawdzałem.
- A może jednak zapomniałeś?
- Ja... - urwałem, bo zacząłem się nad czymś zastanawiać.
Jeśli powiem Vicowi, że podejrzewam kogoś o kradzież leków, zacznie szukać sprawcy, a ja chciałem tego uniknąć. Nie potrzebowałem dodatkowych problemów. Agresja nie była mile widziana, bo łączyły się z nią pewne konsekwencje. Jeśli Vic dojdzie do tego, kto się na mnie uwziął, na pewno od razu rozprawiłby się z tą osobą. Wtedy trafiłby na dywanik, dostał karę i skończyłaby się jego swoboda. Kary w naszej szkole był dość surowe. Nie wystarczyło odsiedzieć swojego w kozie. Do tego dochodziły prace społeczne, w zależności od stopnia wykroczenia, a czasem też zawieszenie lub wyrzucenie z klubów czy kółek zainteresować. Vic straciłby posadę kapitana drużyny piłkarskiej. Nie byłem warty takiego poświęcenia, więc postanowiłem siedzieć cicho i jednak trzymać się wersji, że zapomniałem leków. Wiedziałem swoje, ale na razie niech moje przypuszczenia zostaną tajemnicą.
- Może - westchnąłem.- Robi mi się smutno, wiesz? Leżę w tym szpitalu, moja jedyna rozrywka to telewizor i żarcie, no i odwiedziny.
- Nie możesz chodzić po szpitalu? - zapytał.
- Mogę, ale tylko po diabetologii. Tylko że tu są głównie małe dzieci, nie mam z kim nawiązywać kontaktów. No i chodzenie z kroplówką jest niewygodne.
- Przecież jeździ na kółeczkach - zaśmiał się pogodnie, a ja spiorunowałem go wzrokiem. Niech sam chodzi z jeżdżącym, większym ode mnie drążkiem, na którym wisi kroplówka przyczepiona do mojego przedramienia. I weź dogadaj się z osobami, które w szpitalu przebywały tylko podczas odwiedzin.
- To może... - zaczął Vic, ale przerwał mu dźwięk otwieranych drzwi, przez które weszła moja mama.
W dłoniach trzymała złożone w kostkę ubrania. Wtedy zdałem sobie sprawę, że nadal miałem na sobie ubrania ze szkoły, które nie należały do najwygodniejszych, aby leżeć w nich w szpitalnym łóżku. O wiele lepiej leży się w luźnych szortach, aniżeli w obcisłych rurkach.
Gdy mama zobaczyła Vica, uśmiechnęła się lekko i podeszła do łóżka, na którym, a właściwie to na mnie, położyła ubrania.
- Dzień dobry, pani Richards - Vic odezwał się jako pierwszy.
- Witaj, Victorze. Co cię tu prowadza?
- Kellin, a kto inny? Postanowiłem dotrzymać mu trochę towarzystwa.
- To miłe z twojej strony - mruknęła mama, po czym spojrzała na mnie.- Przyniosłam ci rzeczy, możesz się przebrać. Poczekaj, odłączę kroplówkę, żebyś mógł zmienić koszulkę.
Wyciągnąłem rękę w jej stronę, aby mogła odłączyć ode mnie rurki. Gdy byłem już wolny (na krótki czas, ale zawsze), odrzuciłem kołdrę na bok, aby już mnie nie okrywała, ściągnąłem koszulkę i chwyciłem drugą, którą na siebie nałożyłem. Była o wiele luźniejsza, wyglądałem w niej jak w worku, ale tu liczyła się wygoda, a nie wygląd. Ponownie podałem rękę mamie, a ta znów podłączyła mnie do kroplówki. Zawsze byłem podłączony do niej pierwszego dnia - jutro już mnie odłączą.
- Przebierz jeszcze spodnie, a potem może oprowadzisz Victora po skrzydle? - zaproponowała, zabierając brudne naczynia ze stolika, po czym uśmiechnęła się delikatnie i wyszła z sali.
- Szpital nie jest ciekawy, jest raczej smutny, pewnie nie chciałbyś chodzić po nim jak na wycieczce - stwierdziłem, wstając z łóżka, aby ściągnąć rurki.
Rozpiąłem rozporek i powoli zacząłem zsuwać z siebie spodnie. Nie mogłem robić tego szybciej, ponieważ miałem skrępowane ruchy. Przez cały ten czas czułem na sobie wzrok Vica. No tak, rozbierałem się przed nim w wolnym tempie. Brakowało jeszcze muzyki.
Gdy zostałem w samych bokserkach, odrzuciłem spodnie na bok, usiadłem na łóżku i założyłem szorty, również luźne i wygodne. Następnie położyłem się na łóżku, ale nie okrywałem się kołdrą. Spojrzałem na Vica, który patrzył na mnie z pożądaniem, a wybrzuszenie w jego spodniach robiło się coraz większe.
- W ten weekend dostaniesz. Po prostu dostaniesz - mruknął z zadziornym uśmiechem, a ja poruszyłem brwiami.
- Naprawdę? - udałem zdziwienie.- Jestem podekscytowany.
- Ja bardziej. Chodźmy na ten spacer. Pokażesz mi, gdzie siedzą twoi mali przyjaciele.
- To nie są moi przyjaciele! - oburzyłem się, wsuwając stopy w moje tomsy, które leżały obok łóżka.
- Ja wiem swoje - mrugnął do mnie, po czym stanął obok mnie i chwycił za rękę, która nie była podłączona do kroplówki.- Chodź.
Mój pobyt w szpitalu minął szybciej niż bym się spodziewał. W tygodniu odwiedzili mnie Adam i Fel, którzy przynieśli mi notatki z lekcji i dostarczyli trochę informacji o tym, co działo się w szkole podczas mojej nieobecności. Gdy nie miałem co robić, a nikt u mnie nie siedział, pisałem artykuły, aby mieć pewien zapas na kolejne kilka numerów gazetki. W szpitalu mogłem pozwolić sobie na słodkie lenistwo, ale chciałem już stąd wyjść, bo po pewnym czasie można było oszaleć i ze skrzydła diabetycznego trafić na psychiatryczny.
Gdy nadszedł piątek, okazało się, że nie ma mnie kto odwieźć do domu. Mama pracowała, Tom również był w pracy (nie, żebym chciał z nim wracać), a siostry nie miały prawa jazdy. Wtedy pojawił się Vic. Po dogadaniu się z mamą zadeklarował się, że mnie odwiezie. Byłem zadowolony, bo uwielbiałem spędzać z nim czas, a na dodatek obiecał mi cudowny seks, gdy wyjdę ze szpitala. Skoro moje siostry są w szkołach, a mama i Tom w pracy, to chyba już wiem, jak spędzę to popołudnie z Victorem w moim domu. Nie będzie to wyuzdany jak zawsze seks, ponieważ nie miałem zabawek w domu, w odróżnieniu od Vica, ale byłem pewien, że nawet takie zbliżenie będzie idealne. Zawsze było, czy używaliśmy zabawek, czy też nie.
- Zjedz coś, gdy już przyjedziesz do domu - powiedziała mama, która odprowadziła nas aż do samego wyjścia ze szpitala. Trzymałem Vica za rękę, a ten, w wolnej dłoni, miał moją torbę. Stwierdził, że nie mogłem się męczyć, nawet jeśli torba ważyła niecały kilogram.- Dziękuję, że go odwozisz, Victorze. Dopilnuj, żeby coś zjadł, dobrze?
- Oczywiście, pani Richards - uśmiechnął się Vic, a moja mama zerknęła na nasze splecione palce i westchnęła ciężko.
Powinna przyzwyczaić się do tego, że lubiliśmy okazywać sobie uczucia, mimo że nie byliśmy parą. Nawet jeśli nie chciała, aby jej syn był homoseksualistą, mogła chociaż udawać, że jej to nie rusza i nie patrzeć na mnie dziwnym, jakby zawiedzionym wzrokiem. Nawet jeśli tego nie pokazywałem, to bolało mnie to. Wbijało szpilę w serce, bo potrzebowałem stuprocentowego zrozumienia rodzica, który niestety potrafił tylko krytykować i patrzeć na poglądy swojego dziecka w nieprzychylny sposób.
Pożegnaliśmy się i w końcu wyszliśmy ze szpitala. Udaliśmy się na parking, gdzie stał samochód Vica, do którego wsiedliśmy. Nasze palce rozplotły się dopiero wtedy, gdy każdy z nas musiał usiąść na różnych fotelach. Vic zapalił silnik i ruszył z miejsca, a ja oparłem głowę o zagłówek i lekko ją przechyliłem, aby móc spojrzeć na skupionego na drodze szatyna. To, jak marszczył brwi, zagryzał wargę i oblizywał usta, wyglądało cholernie ponętnie i po mojej głowie krążyły myśli tylko jednego typu.
- Hej, Vic - zamruczałem, kładąc dłoń na jego udzie.- Wiesz, że mój dom jest teraz zupełnie pusty?
Vic poruszył się na fotelu, próbując skupić się na drodze, ale ja skutecznie go rozpraszałem. Wiedziałem, że nie spowoduje żadnego wypadku. Troszczył się o samochód i moje bezpieczeństwo, więc nawet jeśli będę mu przeszkadzać, on zapanuje nad sytuacją.
- Tak, wiem - odpowiedział.
- I wiesz, że możemy to jakoś wykorzystać?
Chłopak uśmiechnął się pod nosem i skinął głową, wyraźnie przyspieszając. Najwyraźniej chciał jak najszybciej znaleźć się w domu i w końcu dorwać się do mojego tyłka. Biedny, musiał czekać tak długo, więc teraz dostanie to, czego chce. Zabrałem dłoń z jego uda i uśmiechnąłem się triumfalnie. W szybkim tempie mijaliśmy kolejne ulice, aż w końcu znaleźliśmy się w naszej dzielnicy i kwestia dotarcia na miejsce zależała tylko od kilku minut. W końcu Vic zaparkował samochód pod moim domem i niemal od razu wyszedł z pojazdu. Chwyciłem swoją torbę i poszedłem za nim. Z jednej z kieszeni wyciągnąłem klucze i otworzyłem drzwi, wpuszczając chłopaka do środka. Gdy znaleźliśmy się w holu, niemal od razu zostałem przyciśnięty do drzwi, a usta Vica zaatakowały moje. Upuściłem torbę i objąłem ramionami jego szyję, podobnie jak biodra nogami. Chłopak złapał mnie za pośladki, które mocno ścisnął, a ja zamruczałem prosto w jego usta. Szatyn zaczął iść w stronę salonu, ani na chwilę się ode mnie nie odrywając. Opadliśmy na kanapę. On siedział prosto, a ja usadowiłem się na nim okrakiem, składając pocałunki nie tylko na jego ustach, ale również szyi i obojczykach. Moje dłonie powędrowały do jego rozporka, który rozpiąłem. W międzyczasie Vic ściągnął z siebie koszulkę, a następnie pomógł mi ściągnąć z siebie spodnie i bokserki. Na razie opuściłem je do łydek. Zszedłem z jego nóg i umiejscowiłem się pomiędzy jego udami, po czym językiem zacząłem muskać jego twardniejąca na moich oczach męskość. Omijałem napletek, lizałem go po całej długości oprócz czubka. Vic westchnął cicho, kładąc dłoń na mojej głowie, ale jeszcze do niczego mnie nie zmuszał. W końcu jednak zaczął się niecierpliwić, bo chwycił moje włosy i mocno je pociągnął. Zaskomlałem cicho i chwyciłem jego penisa, którego czubek oplotłem ustami. Vic zaczął obniżać moją głowę, aż mój nos dotknął jego podbrzusza, a końcówka przyrodzenia chłopaka drażniła moje gardło. Spojrzałem na niego, czekając na jego kolejny ruch. W końcu chwycił moją głowę dwoma rękoma i zaczął poruszać nią w szybkim tempie. Nie miałem problemu z nadążaniem, przyzwyczaiłem się do tego. Rzadko kiedy się dławiłem, chyba że Vic naprawdę się zapomniał, a ja nie mogłem oddychać.
Szatyn jęczał i mruczał z przyjemności, przez co sam twardniałem w spodniach. Byłem tak zajęty robotą, a Vic ogarnięty euforią, że nie usłyszałem otwieranego zamka od drzwi oraz kroków kilku osób.
- Kellin, co tam robi... Co do cholery?! - usłyszałem krzyk Toma i oderwałem się od Vica, który szybko założył spodnie i koszulkę. Był zdenerwowany, bo mój ojciec właśnie zobaczył, jak mu obciągałem. Ja z drugiej strony byłem spokojny. Homofobom trzeba dawać nauczki, nawet te drastyczne.
Powoli wstałem z klęczek i otarłem kciukiem nieco śliny z okolic ust. Uśmiechnąłem się pod nosem i spojrzałem na Toma oraz moje najmłodsze siostry. Cóż, one nie musiały tego widzieć, ale stało się, trudno.
- J-ja pójdę... - odezwał się niepewnie Vic, a ja przeniosłem na niego wzrok i spojrzeniem błagałem go, aby został.- Naprawdę, Kells, muszę iść. Wydaje mi się, że nie powinienem wtrącać się do waszych spraw rodzinnych...
Delikatnie pocałował mnie na pożegnanie i wyszedł. Wtedy cała uwaga skupiła się na mnie. Usiadłem na kanapie, założyłem nogę na nogę i cierpliwie patrzyłem na wściekłego Toma.
- Dziewczynki, idźcie do pokoju - powiedział do moich sióstr, które niepewnie opuściły salon. Następnie zwrócił się do mnie, już nie tak miło:- Co to ma do kurwy nędzy znaczyć?!
- Gdy mężczyzna jest podniecony, trzeba zbić temperaturę, aby coś opadło - mrugnąłem do niego, co rozwścieczyło go jeszcze bardziej.- Nie zabronisz mi tego robić. Mogę obciągać komu chcę, gdzie chcę i jak chcę.
- Nie pod moim dachem! Nie potrzebuję tu twojego ostentacyjnego pedalstwa, rozumiesz?! Tym bardziej tak gorszącego! To obrzydliwe.
- Sam pewnie byś chciał, żeby mama zrobiła ci laskę, ale po prostu się ciebie brzydzi, więc musisz przywitać się ze swoją ręką pod prysznicem.
- Jesteś nic niewartym bachorem! - wrzasnął, a ja uniosłem brew w górę.- Nie mogę cię znieść, po prostu nie potrafię. Już od najmłodszych lat mnie irytowałeś i chyba się nie dziwię, dlaczego twój ojciec cię zostawił i nie utrzymuje z tobą kontaktu.
Okej, to była przesada. Wiedziałem, że mój biologiczny ojciec nie należał do najlepszych rodziców, ale nie odszedł przeze mnie i mieliśmy jakiś kontakt, słaby i rzadki, ale zawsze. Po prostu małżeństwo się zepsuło, to nie moja wina, nawet jeśli na początku tak myślałem. Tom nie znał tego człowieka. W życiu nie widział go na oczy. Nie wiedział, jak był. Nie miał prawa tak mówić.
Dlatego też poderwałem się z kanapy i po prostu przywaliłem mu z pięści w twarz. Nie obchodziło mnie to, czy coś mu zrobiłem, chociaż na to wyglądało, bo z jego nosa zaczęła lecieć krew. Byłem usatysfakcjonowany swoją robotą, więc uśmiechnąłem się wrednie i podziwiałem, jak mężczyzna trzyma się za nos i patrzy na mnie z żądzą mordu w oczach.
- Ty gnoju - syknął.- Ty mały, pieprzony gówniarzu!
- Tak powyzywaj mnie jeszcze, mam to gdzieś - warknąłem.- Nie masz prawa tak o mnie mówić, nie masz prawa mieszać z błotem mnie i mojego ojca. Nienawidzę cię, po prostu cię nienawidzę i gdybyś umarł, miałbym to gdzieś, bo obchodzisz mnie tyle ile gówno.
Tom wyprostował się, przez co wydał się jeszcze wyższy i przez swój wzrost wbił mnie w ziemię. Był przerażający, ale pewnie tylko ja tak uważałem, bo reszta domowników miała z nim dobre relacje. To zawsze ja musiałem dostać, bo to była moja wina, że byłem jaki byłem i taki się urodziłem.
- Drogi chłopcze - zaczął spokojnie, ale zdecydowanie i trochę ostro.- Wydaje mi się, że już niedługo zaczniesz swoje sesje ze szkolnym psychologiem.
Kurwa.
- Jesteś prawie dorosły. Wiem, że się starasz, ale musisz starać się jeszcze bardziej, żeby koniec nie był tragiczny. Są przypadki, w których mniejsze dawki lub chwilowe niewstrzyknięcie insuliny prawie nic nie zmienia, ale ty do nich nie należysz. Musisz być odpowiedzialny za własne życie, Kellin.
Opuściłem głowę i wzruszyłem ramionami. Byłem odpowiedzialny. Nie chciałem umrzeć, chciałem żyć dalej. To nie moja wina, że strzykawki nagle gdzieś zniknęły. Postanowiłem jednak nic o tym nie mówić, bo wiedziałem, że jeszcze bardziej się pogrążę i oskarżą mnie o zmyślanie i tym podobne.
- Cóż, teraz wszystko jest już w porządku, ale i tak zostaniesz tu do piątku - powiedział lekarz.- To nie jest długo, siedziałeś tu już o wiele dłużej.
Pokiwałem głową i wygodniej oparłem się o poduszki, zanurzając się w nich. Spojrzałem na mamę, która patrzyła na mnie ze zmartwieniem, ale też rozczarowaniem. Postanowiłem rozładować napięcie i uśmiechnąłem się do niej pogodnie.
- Patrz, mamo, żyję - wyszczerzyłem się do niej, a ona westchnęła ciężko i przetarła twarz dłonią, po czym uśmiechnęła się lekko i spojrzała na mnie z rozbawieniem.
- Gdyby nie Victor, to może nie byłbyś taki wesoły - powiedziała, a ja uniosłem brew.
Nie wiedziałem, że to Vic mnie uratował. Nie pamiętam niczego przed omdleniem, a przynajmniej kilku minut przed nim. Po prostu byłem w łazience, nie znalazłem leków w torbie i poszedłem do pielęgniarki. Dalej nic nie pamiętam. Nie miałem pojęcia, czy ktoś mnie tam zaniósł, czy sam tam doszedłem, ale najwyraźniej prawidłowa była ta pierwsza wersja. Po raz kolejny nie wiedziałem, co zrobiłbym bez tego chłopaka. Był dla mnie za dobry, nawet jeśli nie musiał, bo nie łączyło nas nic innego jak tylko dobry seks.
- On tu jest? - zapytałem.
- Rozmawiałem z twoją szkolną pielęgniarką i powiedziała mi, że pan Fuentes wybierze się do ciebie po lekcjach - odpowiedział Montgomery, a ja spojrzałem na zegar wiszący na ścianie i uśmiechnąłem się promiennie. Trwała ostatnia lekcja, więc nie będę musiał długo czekać. Chciałem mu podziękować i ogólnie się z nim zobaczyć. To dzięki niemu mogę nadal na niego patrzeć.
- Przyniosę ci obiad, gdy zajmę się kilkoma pacjentami, w porządku? - usłyszałem głos mamy i skinąłem głową.- W porządku. Bądź grzeczny, niedługo do ciebie przyjdę.
Pocałowała mnie w czoło i razem z doktorem wyszła z sali. Teraz musiałem czekać na Vica. Żeby czas zleciał szybciej, drżącą ręką (rurki wcale nie pomagały w poruszaniu się) sięgnąłem po pilot leżący na stoliku. Włączyłem telewizor i zacząłem oglądać jakieś głupie programy, żeby się czymś zająć. Po dwudziestu minutach w sali pojawiła się mama, która przyniosła tacę z moim obiadem. Odłączyła moją rękę od pikającej maszyny, przez co ta przestała wydawać z siebie jakiekolwiek dźwięki. Chwyciłem widelec i zacząłem jeść. Mama pokroiła mi nawet kotleta na małe kwadraty, jak przedszkolakowi, ale byłem jej za to wdzięczny, bo krojenie mięsa w łóżku nie było proste i pewnie skończyłbym z jedzeniem na pościeli i sobie. Na stoliku mama postawiła szklankę z wodą i budyń na deser. Po chwili zostawiła mnie samego, a ja zająłem się obiadem. Jak na szpital mieli tu dobre jedzenie.
Po kilku chwilach usłyszałem, jak drzwi się otwierają, więc oderwałem wzrok od jedzenia i spojrzałem w stronę wejścia. Uśmiechnąłem się szeroko, gdy zobaczyłem, że to Vic idzie w moją stronę, aby następnie usiąść na krześle obok mojego łóżka.
- Dzień dobry - przywitał się i krótko pocałował mnie w usta, po czym ponownie usiadł.- Jak się czujesz?
Wzruszyłem ramionami i zająłem się jedzeniem, które powoli znikało z talerza.
- Jest zupełnie normalnie, chociaż trochę boli mnie głowa - odpowiedziałem, gdy przełknąłem kęs.
- Kiedy wychodzisz?
- W piątek.
Vic jęknął głośno, a ja uniosłem brew i zerknąłem na niego z rozbawieniem. Doskonale wiedziałem, o co mu chodziło. Do końca tygodnia nie będzie mnie w szkole, więc to oznaczało, że Vic nie będzie mógł uprawiać ze mną seksu. Dopiero w weekend się do mnie dobierze. To pokazywało, jak bardzo niewyżyty seksualnie był ten chłopak. To jednak w nim lubiłem, bo nie tylko on z tego korzystał.
- Spokojnie, w weekend będziesz mógł zrobić ze mną co tylko chcesz - powiedziałem, a Vic jednoznacznie poruszył brwiami, co zmusiło mnie do śmiechu.- Chyba, że mnie zdenerwujesz. Mógłbyś to położyć na stoliku i podać mi szklankę? - zapytałem, wskazując na pusty talerz.
Szatyn chwycił talerz i położył go na etażerce, po czym podał mi szklankę, z której upiłem kilka łyków wody.
- Daj mi budyń - powiedziałem, oddając mu szklankę. Wymieniliśmy się naczyniami. Nabrałem trochę budyniu na łyżkę i oplotłem ja ustami, po czym wolno wyciągnąłem ją spomiędzy warg, specjalnie przedłużając ten moment i dodając do tego język.
- Kellin - powiedział Vic ostrym tonem, a ja uśmiechnąłem się zadziornie i zacząłem powtarzać swoje akcje. Uwielbiałem się z nim droczyć. On będzie twardy, a ja nie będę mógł nic mu zrobić, bo po pierwsze to szpital, a po drugie byłem podłączony do kroplówki.- Kellin, to nie jest śmieszne.
- Ależ co? - spojrzałem na niego niewinnie, nadal jedząc mój budyń.- Chcesz troszkę?
- Nie chcę budyniu.
- A co chcesz?
- Ciebie.
Zaśmiałem się krótko i pokręciłem głową. Dokończyłem swój deser, odłożyłem kubek i wygodniej ułożyłem się na poduszkach, aby móc widzieć zdesperowanego seksualnie Vica.
- Co byś chciał? - zapytałem ponownie.- Ostatni raz chyba nie dosłyszałem...
- Ciebie - jęknął, patrząc na swoje krocze. Ja również na nie spojrzałem i musiałem powiedzieć, że byłem zadowolony ze swojej roboty.
- Doskonale wiesz, że nic nie mogę zrobić, Victorze - uśmiechnąłem się słodko.- Gdy wrócisz do domu, będziesz musiał przywitać się z łapką. Albo poczekaj do weekendu. Twój wybór.
- A tutaj...
- Nie.
Vic westchnął ciężko i obciągnął koszulkę w dół, aby chociaż trochę zakryć wybrzuszenie w jego spodniach. Kochałem mieć tą świadomość, że to ja sprawiłem, że się tak czuł. Miałem wrażenie, że to ode mnie zależy, czy odczuwał przyjemność, czy też nie. Oczywiście, że to ode mnie zależało. Byłem okropny, ale on to lubił, wszelkiego rodzaju dręczenie i tortury.
Po kilku chwilach śmiechu, postanowiłem podjąć poważniejszy temat, jakim było moje zdrowie i życie, które przez chwilę zależało od Vica. Gdyby nie on, nie chciałbym myśleć, co by ze mną było. Marny koniec, a tego nie chciałem. Szanowałem życie, nie byłem typem samobójcy ani osoby z depresją. Może i czasem narzekałem na to, co się działo i chciałem zmian, ale kto się tak nie zachowuje? Nawet optymista miewa takie chwile.
- Dziękuję ci - odezwałem się nagle, a Vic zmarszczył brwi i spojrzał na mnie pytająco.- Dziękuję za to, że zaniosłeś mnie do pielęgniarki. Dziękuję za to, że się mną zainteresowałeś. Gdyby nikt nie pojawił się na korytarzu, pewnie bym zszedł.
Vic westchnął cicho i delikatnie chwycił moje dłonie. Jego kciuk powoli zaczął głaskać moją skórę, a mi zrobiło się przyjemnie. Mały i delikatny gest, a wiele dla mnie znaczył.
- Nie myśl, co by było gdyby - powiedział spokojnie.- Najważniejsze jest to, że dobrze się czujesz i wszystko jest już w porządku.
- Jak mnie znalazłeś, tak w ogóle? - zapytałem z zaciekawieniem.
- Nie przyszedłeś na lunch, więc zacząłem się denerwować. Poszedłem do łazienki, żeby zobaczyć, czy tam jesteś, ale powiedzieli mi, że poszedłeś na piętro, blady i drżący. Wtedy zapaliła mi się lampka, bo skoro szedłeś na piętro, blady, to na pewno było coś nie tak i wywnioskowałem, że chciałeś dotrzeć do pielęgniarki. Nie dotarłeś, osunąłeś się na ziemię i zemdlałeś, więc zaniosłem cię do pielęgniarki, a później zabrała cię karetka. Chyba z połowa szkoły widziała cię nieprzytomnego - dodał, wzruszając ramionami, a ja jęknąłem głośno i ukryłem twarz w poduszce.
W takich momentach cieszyłem się, że to ja byłem redaktorem w gazetce, bo gdyby był nim ktoś inny, to na pewno trafiłbym na pierwszą stronę. Upokorzenie, po prostu upokorzenie. Nie wszyscy wiedzieli, że miałem cukrzycę, więc na pewno wymyślili jakąś bajeczkę, że po prostu okazałem się taką babą, aż zemdlałem i trzeba było wezwać karetkę. Miałem nadzieję, że nikt nie zacznie mi dokuczać, chociaż już kilka razy zemdlałem w szkole i późniejsze konfrontacje z innymi uczniami nie były masakryczne. To kwestia odpowiednich gróźb i elokwentnej wypowiedzi.
- Wow, mój bohaterze - uśmiechnąłem się lekko.- Obronisz mnie przed ewentualnymi szykanowaniami?
- Oczywiście - pokiwał głową i pocałował mnie w czoło.- A teraz na poważnie, dlaczego nie wziąłeś insuliny?
- Zapakowałem ją rano, a jak chciałem ją wziąć podczas przerwy, jakby wyparowała. Nie mam pojęcia, jak to się stało, bo pakowałem ją na sto procent, nawet kilka razy sprawdzałem.
- A może jednak zapomniałeś?
- Ja... - urwałem, bo zacząłem się nad czymś zastanawiać.
Jeśli powiem Vicowi, że podejrzewam kogoś o kradzież leków, zacznie szukać sprawcy, a ja chciałem tego uniknąć. Nie potrzebowałem dodatkowych problemów. Agresja nie była mile widziana, bo łączyły się z nią pewne konsekwencje. Jeśli Vic dojdzie do tego, kto się na mnie uwziął, na pewno od razu rozprawiłby się z tą osobą. Wtedy trafiłby na dywanik, dostał karę i skończyłaby się jego swoboda. Kary w naszej szkole był dość surowe. Nie wystarczyło odsiedzieć swojego w kozie. Do tego dochodziły prace społeczne, w zależności od stopnia wykroczenia, a czasem też zawieszenie lub wyrzucenie z klubów czy kółek zainteresować. Vic straciłby posadę kapitana drużyny piłkarskiej. Nie byłem warty takiego poświęcenia, więc postanowiłem siedzieć cicho i jednak trzymać się wersji, że zapomniałem leków. Wiedziałem swoje, ale na razie niech moje przypuszczenia zostaną tajemnicą.
- Może - westchnąłem.- Robi mi się smutno, wiesz? Leżę w tym szpitalu, moja jedyna rozrywka to telewizor i żarcie, no i odwiedziny.
- Nie możesz chodzić po szpitalu? - zapytał.
- Mogę, ale tylko po diabetologii. Tylko że tu są głównie małe dzieci, nie mam z kim nawiązywać kontaktów. No i chodzenie z kroplówką jest niewygodne.
- Przecież jeździ na kółeczkach - zaśmiał się pogodnie, a ja spiorunowałem go wzrokiem. Niech sam chodzi z jeżdżącym, większym ode mnie drążkiem, na którym wisi kroplówka przyczepiona do mojego przedramienia. I weź dogadaj się z osobami, które w szpitalu przebywały tylko podczas odwiedzin.
- To może... - zaczął Vic, ale przerwał mu dźwięk otwieranych drzwi, przez które weszła moja mama.
W dłoniach trzymała złożone w kostkę ubrania. Wtedy zdałem sobie sprawę, że nadal miałem na sobie ubrania ze szkoły, które nie należały do najwygodniejszych, aby leżeć w nich w szpitalnym łóżku. O wiele lepiej leży się w luźnych szortach, aniżeli w obcisłych rurkach.
Gdy mama zobaczyła Vica, uśmiechnęła się lekko i podeszła do łóżka, na którym, a właściwie to na mnie, położyła ubrania.
- Dzień dobry, pani Richards - Vic odezwał się jako pierwszy.
- Witaj, Victorze. Co cię tu prowadza?
- Kellin, a kto inny? Postanowiłem dotrzymać mu trochę towarzystwa.
- To miłe z twojej strony - mruknęła mama, po czym spojrzała na mnie.- Przyniosłam ci rzeczy, możesz się przebrać. Poczekaj, odłączę kroplówkę, żebyś mógł zmienić koszulkę.
Wyciągnąłem rękę w jej stronę, aby mogła odłączyć ode mnie rurki. Gdy byłem już wolny (na krótki czas, ale zawsze), odrzuciłem kołdrę na bok, aby już mnie nie okrywała, ściągnąłem koszulkę i chwyciłem drugą, którą na siebie nałożyłem. Była o wiele luźniejsza, wyglądałem w niej jak w worku, ale tu liczyła się wygoda, a nie wygląd. Ponownie podałem rękę mamie, a ta znów podłączyła mnie do kroplówki. Zawsze byłem podłączony do niej pierwszego dnia - jutro już mnie odłączą.
- Przebierz jeszcze spodnie, a potem może oprowadzisz Victora po skrzydle? - zaproponowała, zabierając brudne naczynia ze stolika, po czym uśmiechnęła się delikatnie i wyszła z sali.
- Szpital nie jest ciekawy, jest raczej smutny, pewnie nie chciałbyś chodzić po nim jak na wycieczce - stwierdziłem, wstając z łóżka, aby ściągnąć rurki.
Rozpiąłem rozporek i powoli zacząłem zsuwać z siebie spodnie. Nie mogłem robić tego szybciej, ponieważ miałem skrępowane ruchy. Przez cały ten czas czułem na sobie wzrok Vica. No tak, rozbierałem się przed nim w wolnym tempie. Brakowało jeszcze muzyki.
Gdy zostałem w samych bokserkach, odrzuciłem spodnie na bok, usiadłem na łóżku i założyłem szorty, również luźne i wygodne. Następnie położyłem się na łóżku, ale nie okrywałem się kołdrą. Spojrzałem na Vica, który patrzył na mnie z pożądaniem, a wybrzuszenie w jego spodniach robiło się coraz większe.
- W ten weekend dostaniesz. Po prostu dostaniesz - mruknął z zadziornym uśmiechem, a ja poruszyłem brwiami.
- Naprawdę? - udałem zdziwienie.- Jestem podekscytowany.
- Ja bardziej. Chodźmy na ten spacer. Pokażesz mi, gdzie siedzą twoi mali przyjaciele.
- To nie są moi przyjaciele! - oburzyłem się, wsuwając stopy w moje tomsy, które leżały obok łóżka.
- Ja wiem swoje - mrugnął do mnie, po czym stanął obok mnie i chwycił za rękę, która nie była podłączona do kroplówki.- Chodź.
Mój pobyt w szpitalu minął szybciej niż bym się spodziewał. W tygodniu odwiedzili mnie Adam i Fel, którzy przynieśli mi notatki z lekcji i dostarczyli trochę informacji o tym, co działo się w szkole podczas mojej nieobecności. Gdy nie miałem co robić, a nikt u mnie nie siedział, pisałem artykuły, aby mieć pewien zapas na kolejne kilka numerów gazetki. W szpitalu mogłem pozwolić sobie na słodkie lenistwo, ale chciałem już stąd wyjść, bo po pewnym czasie można było oszaleć i ze skrzydła diabetycznego trafić na psychiatryczny.
Gdy nadszedł piątek, okazało się, że nie ma mnie kto odwieźć do domu. Mama pracowała, Tom również był w pracy (nie, żebym chciał z nim wracać), a siostry nie miały prawa jazdy. Wtedy pojawił się Vic. Po dogadaniu się z mamą zadeklarował się, że mnie odwiezie. Byłem zadowolony, bo uwielbiałem spędzać z nim czas, a na dodatek obiecał mi cudowny seks, gdy wyjdę ze szpitala. Skoro moje siostry są w szkołach, a mama i Tom w pracy, to chyba już wiem, jak spędzę to popołudnie z Victorem w moim domu. Nie będzie to wyuzdany jak zawsze seks, ponieważ nie miałem zabawek w domu, w odróżnieniu od Vica, ale byłem pewien, że nawet takie zbliżenie będzie idealne. Zawsze było, czy używaliśmy zabawek, czy też nie.
- Zjedz coś, gdy już przyjedziesz do domu - powiedziała mama, która odprowadziła nas aż do samego wyjścia ze szpitala. Trzymałem Vica za rękę, a ten, w wolnej dłoni, miał moją torbę. Stwierdził, że nie mogłem się męczyć, nawet jeśli torba ważyła niecały kilogram.- Dziękuję, że go odwozisz, Victorze. Dopilnuj, żeby coś zjadł, dobrze?
- Oczywiście, pani Richards - uśmiechnął się Vic, a moja mama zerknęła na nasze splecione palce i westchnęła ciężko.
Powinna przyzwyczaić się do tego, że lubiliśmy okazywać sobie uczucia, mimo że nie byliśmy parą. Nawet jeśli nie chciała, aby jej syn był homoseksualistą, mogła chociaż udawać, że jej to nie rusza i nie patrzeć na mnie dziwnym, jakby zawiedzionym wzrokiem. Nawet jeśli tego nie pokazywałem, to bolało mnie to. Wbijało szpilę w serce, bo potrzebowałem stuprocentowego zrozumienia rodzica, który niestety potrafił tylko krytykować i patrzeć na poglądy swojego dziecka w nieprzychylny sposób.
Pożegnaliśmy się i w końcu wyszliśmy ze szpitala. Udaliśmy się na parking, gdzie stał samochód Vica, do którego wsiedliśmy. Nasze palce rozplotły się dopiero wtedy, gdy każdy z nas musiał usiąść na różnych fotelach. Vic zapalił silnik i ruszył z miejsca, a ja oparłem głowę o zagłówek i lekko ją przechyliłem, aby móc spojrzeć na skupionego na drodze szatyna. To, jak marszczył brwi, zagryzał wargę i oblizywał usta, wyglądało cholernie ponętnie i po mojej głowie krążyły myśli tylko jednego typu.
- Hej, Vic - zamruczałem, kładąc dłoń na jego udzie.- Wiesz, że mój dom jest teraz zupełnie pusty?
Vic poruszył się na fotelu, próbując skupić się na drodze, ale ja skutecznie go rozpraszałem. Wiedziałem, że nie spowoduje żadnego wypadku. Troszczył się o samochód i moje bezpieczeństwo, więc nawet jeśli będę mu przeszkadzać, on zapanuje nad sytuacją.
- Tak, wiem - odpowiedział.
- I wiesz, że możemy to jakoś wykorzystać?
Chłopak uśmiechnął się pod nosem i skinął głową, wyraźnie przyspieszając. Najwyraźniej chciał jak najszybciej znaleźć się w domu i w końcu dorwać się do mojego tyłka. Biedny, musiał czekać tak długo, więc teraz dostanie to, czego chce. Zabrałem dłoń z jego uda i uśmiechnąłem się triumfalnie. W szybkim tempie mijaliśmy kolejne ulice, aż w końcu znaleźliśmy się w naszej dzielnicy i kwestia dotarcia na miejsce zależała tylko od kilku minut. W końcu Vic zaparkował samochód pod moim domem i niemal od razu wyszedł z pojazdu. Chwyciłem swoją torbę i poszedłem za nim. Z jednej z kieszeni wyciągnąłem klucze i otworzyłem drzwi, wpuszczając chłopaka do środka. Gdy znaleźliśmy się w holu, niemal od razu zostałem przyciśnięty do drzwi, a usta Vica zaatakowały moje. Upuściłem torbę i objąłem ramionami jego szyję, podobnie jak biodra nogami. Chłopak złapał mnie za pośladki, które mocno ścisnął, a ja zamruczałem prosto w jego usta. Szatyn zaczął iść w stronę salonu, ani na chwilę się ode mnie nie odrywając. Opadliśmy na kanapę. On siedział prosto, a ja usadowiłem się na nim okrakiem, składając pocałunki nie tylko na jego ustach, ale również szyi i obojczykach. Moje dłonie powędrowały do jego rozporka, który rozpiąłem. W międzyczasie Vic ściągnął z siebie koszulkę, a następnie pomógł mi ściągnąć z siebie spodnie i bokserki. Na razie opuściłem je do łydek. Zszedłem z jego nóg i umiejscowiłem się pomiędzy jego udami, po czym językiem zacząłem muskać jego twardniejąca na moich oczach męskość. Omijałem napletek, lizałem go po całej długości oprócz czubka. Vic westchnął cicho, kładąc dłoń na mojej głowie, ale jeszcze do niczego mnie nie zmuszał. W końcu jednak zaczął się niecierpliwić, bo chwycił moje włosy i mocno je pociągnął. Zaskomlałem cicho i chwyciłem jego penisa, którego czubek oplotłem ustami. Vic zaczął obniżać moją głowę, aż mój nos dotknął jego podbrzusza, a końcówka przyrodzenia chłopaka drażniła moje gardło. Spojrzałem na niego, czekając na jego kolejny ruch. W końcu chwycił moją głowę dwoma rękoma i zaczął poruszać nią w szybkim tempie. Nie miałem problemu z nadążaniem, przyzwyczaiłem się do tego. Rzadko kiedy się dławiłem, chyba że Vic naprawdę się zapomniał, a ja nie mogłem oddychać.
Szatyn jęczał i mruczał z przyjemności, przez co sam twardniałem w spodniach. Byłem tak zajęty robotą, a Vic ogarnięty euforią, że nie usłyszałem otwieranego zamka od drzwi oraz kroków kilku osób.
- Kellin, co tam robi... Co do cholery?! - usłyszałem krzyk Toma i oderwałem się od Vica, który szybko założył spodnie i koszulkę. Był zdenerwowany, bo mój ojciec właśnie zobaczył, jak mu obciągałem. Ja z drugiej strony byłem spokojny. Homofobom trzeba dawać nauczki, nawet te drastyczne.
Powoli wstałem z klęczek i otarłem kciukiem nieco śliny z okolic ust. Uśmiechnąłem się pod nosem i spojrzałem na Toma oraz moje najmłodsze siostry. Cóż, one nie musiały tego widzieć, ale stało się, trudno.
- J-ja pójdę... - odezwał się niepewnie Vic, a ja przeniosłem na niego wzrok i spojrzeniem błagałem go, aby został.- Naprawdę, Kells, muszę iść. Wydaje mi się, że nie powinienem wtrącać się do waszych spraw rodzinnych...
Delikatnie pocałował mnie na pożegnanie i wyszedł. Wtedy cała uwaga skupiła się na mnie. Usiadłem na kanapie, założyłem nogę na nogę i cierpliwie patrzyłem na wściekłego Toma.
- Dziewczynki, idźcie do pokoju - powiedział do moich sióstr, które niepewnie opuściły salon. Następnie zwrócił się do mnie, już nie tak miło:- Co to ma do kurwy nędzy znaczyć?!
- Gdy mężczyzna jest podniecony, trzeba zbić temperaturę, aby coś opadło - mrugnąłem do niego, co rozwścieczyło go jeszcze bardziej.- Nie zabronisz mi tego robić. Mogę obciągać komu chcę, gdzie chcę i jak chcę.
- Nie pod moim dachem! Nie potrzebuję tu twojego ostentacyjnego pedalstwa, rozumiesz?! Tym bardziej tak gorszącego! To obrzydliwe.
- Sam pewnie byś chciał, żeby mama zrobiła ci laskę, ale po prostu się ciebie brzydzi, więc musisz przywitać się ze swoją ręką pod prysznicem.
- Jesteś nic niewartym bachorem! - wrzasnął, a ja uniosłem brew w górę.- Nie mogę cię znieść, po prostu nie potrafię. Już od najmłodszych lat mnie irytowałeś i chyba się nie dziwię, dlaczego twój ojciec cię zostawił i nie utrzymuje z tobą kontaktu.
Okej, to była przesada. Wiedziałem, że mój biologiczny ojciec nie należał do najlepszych rodziców, ale nie odszedł przeze mnie i mieliśmy jakiś kontakt, słaby i rzadki, ale zawsze. Po prostu małżeństwo się zepsuło, to nie moja wina, nawet jeśli na początku tak myślałem. Tom nie znał tego człowieka. W życiu nie widział go na oczy. Nie wiedział, jak był. Nie miał prawa tak mówić.
Dlatego też poderwałem się z kanapy i po prostu przywaliłem mu z pięści w twarz. Nie obchodziło mnie to, czy coś mu zrobiłem, chociaż na to wyglądało, bo z jego nosa zaczęła lecieć krew. Byłem usatysfakcjonowany swoją robotą, więc uśmiechnąłem się wrednie i podziwiałem, jak mężczyzna trzyma się za nos i patrzy na mnie z żądzą mordu w oczach.
- Ty gnoju - syknął.- Ty mały, pieprzony gówniarzu!
- Tak powyzywaj mnie jeszcze, mam to gdzieś - warknąłem.- Nie masz prawa tak o mnie mówić, nie masz prawa mieszać z błotem mnie i mojego ojca. Nienawidzę cię, po prostu cię nienawidzę i gdybyś umarł, miałbym to gdzieś, bo obchodzisz mnie tyle ile gówno.
Tom wyprostował się, przez co wydał się jeszcze wyższy i przez swój wzrost wbił mnie w ziemię. Był przerażający, ale pewnie tylko ja tak uważałem, bo reszta domowników miała z nim dobre relacje. To zawsze ja musiałem dostać, bo to była moja wina, że byłem jaki byłem i taki się urodziłem.
- Drogi chłopcze - zaczął spokojnie, ale zdecydowanie i trochę ostro.- Wydaje mi się, że już niedługo zaczniesz swoje sesje ze szkolnym psychologiem.
Kurwa.
Kellin taka ciota, eheheheheheeheheheheheheheheeheheh
OdpowiedzUsuńW ogóle to jak on oblizywał tą łyżeczkę >>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Ej, ja wiem, że ktoś mu tę insulinę zabrał.
DŻO PRZERWAŁAŚ SEKSY, JAK JAK JAK JAK JAK
Ale i tak byłam pewna, że ktoś im przeszkodzi XDD
hahahahahaha kc, Dzogurciku <3
ło matko, ale się porobilo :o
OdpowiedzUsuńzrób coś z tym idioto Tomem, bo nie wytrzymam;_____;
Vikturek ofc jak zawsze perf i asdkjk, oby tak dalej :') niech się szybko wyjaśni kto Kellsowi grozi i kto wziął mu insulinę, ugh
czekam na nowy, Dżo!
A było tak nastrojowo.. :/
OdpowiedzUsuńpamiętaj że obiecałaś kellsowi, że porazisz go prądem w tym ff. :)
Uwielbiam cie za to ff. Zrobie ci w domu ołtarzyk, czy coś xD
Lol. No wiem że żart xD
OdpowiedzUsuńJedne wielkie O KURWA
OdpowiedzUsuńEj, nie wiem co sie dzieje XDD DDDDDD:
A myślałam, że bedzie tak pieknie ;-;
Ejjjj, może uśmierć tego Toma, co? XDDD
Rozdział jest zajebisty, troche nie moge sie ogarnąć po przeczytaniu XDD
Kellin taka pizdeczka zadziorna>>>>>>>>>>>>>
Umm, czekam już na nastepny.
/@Huranicee
Prawie całego Kellica się śmiałam xD Jak on ten budyń jadł XDD Żal Vica xDDD Boże, a jak Tom do domu wlazł ;_; Moje jedyne myśli to było "O kurwa, kurwa, kurwa" no i tak w kółko XD Vic taki zakłopotany, a Kellin się cieszy jak taka pizda XDDDD Kuwa, kocham ten rozdział! :D
OdpowiedzUsuńasdfghjkl tyle akcji w jednym odcinku, Dżo, co Ty robisz xD
OdpowiedzUsuńmusze go chyba przeczytać jeszcze ze dwa razy, bo teraz moje oczy nie nadążały za akcją ;-;
<3 @CallMeAmyxo
DŻO, PO PROSTU CIĘ WIELBIĘ. I napiszę któryś raz z kolei JESTEŚ GENIALNA! <3
OdpowiedzUsuń~Black
jezu tyle feelsów. plz. ;;;;;;;;
OdpowiedzUsuńja chcę już 7! :<
WOW. TO BYŁO WOW XDD
OdpowiedzUsuńByłam pewna, że ktoś im przeszkodzi. Biedny Vic, taki podniecony musiał wyjść po raz kolejny. Mam nadzieję, że Vic się nie obrazi XD Niee, on jest zbyt idealny.
Kellin taki zadziorny i niegrzeczny. Tylko żeby to się źle dla niego nie skończyło...
Oke, Dżo, geniuszu, czekam na następny :3
/@blush244
O boze :o Kells faczet taki meski :D Mrr ahahahahahaha bardzo mi sie podoba ten ff ♥ czekam z niecierpliwoscia na nastepny ♥♥♥ KC Dzogurcik ♥ツ
OdpowiedzUsuń- Nie chcę budyniu.
OdpowiedzUsuń- A co chcesz?
- Ciebie.
awwwwwwww <3
Vic zachowuje się trochę tak, jakby jeszcze mieli być typową słodką parą, a nie, jakby zależało mu tylko na seksie idk ;_;
jaki treściwy rozdział wow uszanowanko, Dżogurt, jesteś supcio c:
genialny rozdział, z resztą jak wszystkie inne. biedny Vic, przez Toma Kellin nie mógł mu pomóc.
OdpowiedzUsuńcoś czuje że będzie drama. raczej na pewno będzie drama, więc już nie mogę się doczekać następnego rozdziału.
kocham to ff i ciebie też <3
Wow. Po prostu wow. Tyle feelsów!
OdpowiedzUsuńWidziałam że ktoś ich nakryje! Vic taki kochany <3 Debilny Tom :c
Kocham te ff i ten rozdział i ciebie też <3
Czekam z niecierpliwością na następny rozdział <33
Ggydvblutdddc boskie poprostu *.* kiedy następny rozdział?
OdpowiedzUsuń