wtorek, 11 marca 2014

Rozdział V

Nowy rozdział, jupi!
Dziękuję za wszystkie komentarze, kooooooooocham Was bardzo i zachęcam do jeszcze chętniejszego komentowania. To jest cudowne, naprawdę.
+ błędy poprawię jutro, bo naprawdę nie mam teraz siły. I na dodatek bolą mnie plecy.
__________________________
Może byłem głupi, ale unikałem Vica przez kolejny tydzień. Chciałem uniknąć rozmów dotyczących problemów w domu, a doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że chłopak chciał wiedzieć jak najwięcej i będzie zadawał wiele pytań. Martwił się o mnie, zawsze tak było, a ja oczywiście to doceniałem, ale nie potrafiłem mu tego pokazać. Byłem tchórzem, bo nie chciałem poświęcić kilku minut na wyjaśnienie paru spraw. Nie lubiłem trudnych tematów, a moje relacje rodzinne jak najbardziej do nich należały.
Bałem się też spojrzeć mu prosto w oczy. Pewnie myślał na mój temat jakieś niestworzone rzeczy, na przykład, że pochodzę z patologicznej rodziny, bo mama spoliczkowała mnie na jego oczach. Ta rodzina nie była patologiczna. Mama po prostu się zdenerwowała. Biła mnie już w ten sposób, ale to był wypadek. To wszystko przez negatywne emocje. Tylko czy Vic tak myślał?
Przez ten tydzień raz po raz spoglądałem na Vica podczas angielskiego i lunchu, ale nie nawiązywałem z nim żadnego kontaktu. Po jego wyrazie twarzy widziałem, że coś nie gra i nie chodziło tu tylko o to, że był świadkiem mojej kłótni z mamą. Chyba o czymś wiedział, a ja koniecznie musiałem dowiedzieć się o czym, bo to na pewno dotyczyło mojej osoby. Z drugiej strony, nie chciałem od tak do niego podejść i powiedzieć "Hej, co cię trapi?" po tygodniu ciszy. Może powinienem zaczekać na jego ruch i wtedy powoli wyciągać z niego informacje.
Szedłem w stronę sali od języka angielskiego, gdy poczułem wibracje w kieszeni spodni. Wyciągnąłem telefon i zobaczyłem, że dostałem wiadomość od nikogo innego jak od Vica.
Olej angielski, chodź do ogródka, chcę porozmawiać.
Westchnąłem ciężko i odpisałem mu jedynie krótkie "ok", po czym zmieniłem kierunek. Miałem możliwość porozmawiania z nim na tematy, które chciałem poruszyć. Zależało mi też na usłyszeniu tego, co on miał do powiedzenia.
Nasza szkoła, oprócz sporego boiska, posiada również mniejszej wielkości ogródek, który był wykorzystywany jako palarnia. Nauczyciele nigdy tu nie przychodzili i nie wyganiali palących uczniów, bo wiedzieli, że i tak nie zmniejszą ich nałogów. Dlatego też unikali tego miejsca i udawali, że o niczym nie wiedza i nie czują dymu, który snuł się już na korytarzu.
Otworzyłem szklane drzwi prowadzące do ogródka i zobaczyłem kilku uczniów, oczywiście z papierosami w wargach. Było tu kilka ławek, krzewów i małych drzew, więc gdyby nie te wszechobecny dym, byłoby nawet przyjemnie.
Na jednej z ławek siedział Vic oraz jego brat Mike. Młodszy z Fuentesów chyba nie miał w życiu żadnych zmartwień, bo ciągle się uśmiechał i mógłby się tylko bawić, aby przeżyć. Może to jego usposobienie, a może to marihuana, którą lubił palić. Teraz również trzymał skręta pomiędzy palcami, a gdy mnie zobaczył, rozłożył ręce i obdarował mnie ogromnym uśmiechem.
- Quinn, przyjacielu! - zaśmiał się, gdy rzuciłem torbę na trawę i podszedłem do ławki, po czym usiadłem na kolanach Vica, jakby nic się nie stało.- Sztachnij sobie.
Nie powinienem palić, ale jeden buch jeszcze nigdy mi nie zaszkodził, więc chwyciłem jointa, zaciągnąłem się nim i wypuściłem dym przez lekko rozchylone wargi. Oddałem skręta chłopakowi, po czym przeniosłem wzrok na jego brata. Nie potrafiłem odczytać emocji z jego twarzy. Chyba był zły, zawiedziony, smutny, nie wiem. Tak czy siak, to na pewno nie było nic pozytywnego i szczerze mówiąc, zacząłem się trochę obawiać. Może moje tłumaczenia nie będą wystarczające i Vic nie będzie już chciał się ze mną spotykać? Tego bym nie zniósł. Zależało mi na naszej znajomości jak na niczym innym.
- Więc co chciałeś mi powiedzieć? - odezwałem się niepewnie.
- Mike, mógłbyś zostawić nas samych? - Vic spojrzał na swojego brata, który uniósł brew w górę i wzruszył ramionami, po czym podszedł do grupki ludzi stojących nieopodal.- Usiądź naprzeciwko mnie.
Zamrugałem kilka razy oczami i zszedłem z jego kolan, po czym usiadłem po turecku na ławce i wlepiłem w niego niewinne spojrzenie. Może to coś da, nie miałem pojęcia, ale był surowy, a ja chciałem go uspokoić i złagodzić.
- Po pierwsze, nie rozumiem, dlaczego traktujesz mnie jak powietrze. Zrobiłem coś?
Pokręciłem gwałtownie głową i chwyciłem jego dłonie, aby dać mu do zrozumienia, że to nie jest jego wina.
- Nawet tak nie myśl - powiedziałem.- Nic nie zrobiłeś.
- Więc o co chodzi?
- Po prostu... - zacząłem i odwróciłem wzrok, zasłaniając przy tym włosami większą część twarzy.- Chodzi o tę kłótnię sprzed tygodnia z moją mamą.
- Co z nią? 
- Nie patrzysz na mnie przez nią, nie wiem, jakoś w inny sposób?
Znów na niego spojrzałem, a on zmarszczył brwi. Najwyraźniej nie patrzył na mnie w inny sposób, jeśli miałem wnioskować po jego wyrazie twarzy. Teraz musiałem to po prostu usłyszeć, aby uwierzyć i przestać się zamartwiać.
- Mówisz o tym, jak twoja mama...
- Tak - przerwałem mu.- Zagalopowała się. To był wypadek. Nie chcę, żebyś patrzył na mnie w gorszy sposób, bo mama mnie uderzyła. Nie chcę, żebyś myślał, że pochodzę z patologicznej rodziny.
- Kellin, spójrz na mnie i się skup - powiedział poważnie, delikatnie chwytając moją twarz w dłonie.- Nie sądzę, że jesteś gorszy, ani że pochodzisz z patologicznej rodziny, bo wiem, że tak nie jest. Przecież znam twoją mamę, jest trochę temperamentna, ale to jej nie usprawiedliwia. To nie zmienia faktu, że w życiu nie pomyślałbym, że jesteś gorszy. Nigdy w życiu, Kell.
Uśmiechnąłem się lekko i delikatnie musnąłem jego usta, aby wiedział, że dziękuję i jednocześnie spadł mi kamień z serca. Wiedziałem, że Vic to wspaniały człowiek, ale mały lęk jednak tkwił gdzies w głębi mojego nędznego serca.
- Jest jeszcze jedna sprawa - odezwał się po chwili, a ja spojrzałem na niego pytająco.- Widzisz, tydzień temu nie pojechałem do domu. Cofnąłem się do twojego i, umm... Tak jakby podsłuchałem twoją kłótnię z mamą.
Uniosłem brwi i otworzyłem usta. Nie gniewałem się na niego, bo rozumiałem, że był ciekawy dalszego rozwoju kłótni, ale to oznaczało, że on wiedział, czym groziła mi mama. Wiedział o...
- Naprawdę potrzebujesz psychologa?
Wzruszyłem ramionami i wbiłem wzrok w jakiś punkt, który nie był Victorem. W tym momencie nie chciałem na niego patrzeć, bo było mi głupio. Pewnie weźmie mnie za niestabilnego psychicznie idiotę, a przecież moja psychika była w jak najlepszym porządku, prawda? Ja tak uważałem, ale ja to ja.
- Kellin, odpowiedz mi.
- Moja mama uważa, że mam problemy z samym sobą, więc może przydałby mi się psycholog - mruknąłem.
- W jakim sensie problemy?
- Powiedziała, że jestem bezczelny i nikogo nie szanuję. Stwierdziła, że nie wie, co ma zrobić, żebym zaczął się zachowywać, więc może psycholog wie. Nie chcę iść do psychologa, Vic. Psycholog jest okropny. Chce wiedzieć wszystko, a ja nie potrafię nic z siebie wydukać i to jest straszne. Nie chcę otwierać się przed kimś obcym.
- Skąd możesz wiedzieć, jak jest u psychologa, skoro nigdy u niego byłeś? - zapytał cicho, a ja spojrzałem na niego jednoznacznie, przez co rozchylił wargi.- B-byłeś?
Pokiwałem głową i wdrapałem się na jego kolana, po czym objąłem go ramionami i mocno przytuliłem. Vic nie wiedział o moich kilku spotkaniach ze szkolnym psychologiem w zeszłym roku szkolnym, które nie miały większego sensu, bo nie chciałem z nikim współpracować. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Psycholog był ten sam, więc pewnie mi nie pomoże.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś?
- Pewnie pomyślałbyś, że jestem chory na głowę - wzruszyłem ramionami.
- Do psychologa nie chcą chorzy na głowę, a już na pewny ty taki nie jesteś - powiedział spokojnie.- Do psychologa chodzą ludzie, którzy chcą się wygadać, aby w środku nich nie zebrało się za dużo spraw. A że niektórzy są zmuszani do takich spotkań, to już inna sprawa.
- No właśnie, ja nie chcę o niczym mówić, zmusili mnie.
- Masz w ogóle jakieś problemy, Kells?
- Każdy jakieś ma. A ja na pewno nie chcę iść z nimi do psychologa.
Vic westchnął ciężko i pokiwał głową, po czym pocałował mnie w czoło i mocniej do siebie przytulił. Wdychałem słodki, ale wyrazisty zapach jego perfum i delektowałem się bijącym od niego ciepłem. Cieszyłem się, że wszystko sobie wyjaśniliśmy. Szczerze mówiąc, wypadło lepiej niż się spodziewałem. Myślałem, że Vic będzie mną zawiedziony, a zamiast tego znalazłem u niego słowa zrozumienia i otuchy. I jak miałem go nie kochać?
- A może ograniczymy nasze spotkania, żeby twoja mama się nie wściekała?
- Nie! - krzyknąłem, przez co kilka osób spojrzało na mnie w dziwny sposób.- Nie zniósłbym tego, Vic, nawet o tym nie myśl.
Chłopak zaśmiał się pogodnie i pocałował mnie w czoło. Chyba trochę przesadziłem z tym krzykiem, ale naprawdę nie zniósłbym rozłąki. Przyzwyczaiłem się do niego i nie chciałem od tak przestać się z nim spotykać. No i nie uprawiałbym wspaniałego seksu, a to byłaby ogromna strata.
- I wiesz co? Nawet jeśli byłbyś debilem, to nadal bym się z tobą spotykał - wyszeptał, ukrywając twarz w moich włosach, a ja uśmiechnąłem się do siebie i nie chciałem, aby ta chwila się kończyła.
Niestety, lekcja dobiegła końca i musieliśmy iść na lunch. Vic poszedł do stołówki, a ja chwyciłem torbę i udałem się do łazienki. Miałem określone godziny przyjmowania insuliny i jako że ostatni raz wstrzykiwałem ją sobie wczesnym rankiem, musiałem ponownie wyrównać sobie cukier. Jeśli nie wziąłbym dawko przed lunchem, a dopiero po nim, byłoby kiepsko, bo mój organizm lubił płatać figle i w oku mgnienia potrafiłem znaleźć się w szpitalu, nawet jeśli pięć minut wcześnie byłem pełen energii. Nienawidziłem tego, ale nauczyłem się z tym żyć, bo nie miałem innego wyjścia.
Wszedłem do jednej z wolnych kabin, położyłem torbę na toalecie i zacząłem szukać strzykawki, którą włożyłem tu rano. Zmarszczyłem brwi. Może i miałem tu bałagan i moją torbę można było porównać z kobiecą torebką, ale bez przesady. Zawsze szybko ją znajdowałem, a teraz strzykawka po prostu wyparowała. Na pewno ją pakowałem, nawet Amelie zapytała mnie, czy wszystko wziąłem, bo mała lubiła mnie sprawdzać.
- Kurwa - syknąłem i zacząłem szukać tabletek, wyjścia awaryjnego. Problem w tym, że tego też nie miałem.
Zaczęło mi się robić gorąco, bo musiałem przyjąć insulinę, a na dodatek zacząłem się denerwować, co nigdy nie wychodziło mi na dobre. Musiałem iść do pielęgniarki. Wiedziała, że mam cukrzycę i musiała mieć jakąs insulinę, prawda? Chyba była do tego zobowiązana.
Trzęsącymi rękoma otworzyłem drzwi kabiny i wyszedłem na zewnątrz. Niemal od razu pognałem do gabinetu pielęgniarki, który jak na złość znajdował się w innym korytarzu piętro wyżej. Moje nogi się trzęsły, bo zawładnął mną stres. Nie chciałem trafić do szpitala, bo nienawidziłem tego miejsca. Niestety, w moim przypadku stres łączy się z podwyższeniem cukru, a to oznaczało szpital.
Po drodze kilka osób wołało za mną, pytając, czy wszystko w porządku. Nie dziwiłem im się - byłem blady, bardziej niż zwykle, ciężko dyszałem i miałem nieobecny wzrok. Coraz ciężej mi się oddychało i teraz chciałem jedynie zażyć leki, aby mój organizm stopniowo odzyskiwał prawidłową postawę. Gabinet pielęgniarki znajdował się o wiele za daleko, tym bardziej w momentach, gdy musiałem znaleźć się tam jak najszybciej. Idź, Kellin, idź. Tylko dlaczego wszystko nagle zrobiło się niewyraźne i ciemne?
Vic
Siedziałem w stołówce i jadłem lunch, raz po raz zerkając w stronę drzwi, ponieważ miałem nadzieję, że zaraz wejdzie przez nie Kellin. Uwielbiałem na niego patrzeć i wymieniać się z nim jednoznacznymi spojrzeniami. Miał cudowną buźkę, wyglądał jak anioł i był tak drobny, że bałem się go mocniej chwycić, aby przypadkiem niczego mu nie połamać. Pozory mylą, on kochał ból, tym bardziej ten połączony z przyjemnością, która mu dawałem. Nie chciałem niczego więcej - seks był wspaniały i to mi wystarczyło. Miałem nadzieję, że jemu też, bo nie chciałem złamać mu serca, jeśli coś do mnie czuł. Powinniśmy zwracać uwagę tylko na wszechogarniające doznania, a nie na te śmieszne uczucia, które i tak po jakimś czasie gasną. Najczęściej tak było, a w moim przypadku już na pewno. Sam tego doświadczyłem i nie chciałem znów pozostać sam, zraniony i zdruzgotany. Bardzo lubiłem Kellina, a może lubiłem tylko seks. Tak czy siak, byliśmy blisko, w łóżku jak i poza nim.
Przy stoliku, który był zajmowany przez Kellina i jego przyjaciół, siedzieli jedynie Adam i Felice. Zacząłem się denerwować, bo brunet powinien już tu być. Wiedziałem, że poszedł do toalety, żeby wziąć leki, ale nigdy nie zajmowało mu to tyle czasu. To dlatego zacząłem się denerwować. Był chory, powinienem bardziej na niego uważać, nawet jeśli on mówił mi tysiące razy, żebym nie przesadzał, bo sam umie o siebie zadbać i nie jest kaleką. Był zadziorny, był szczery do bólu, ale do takiego Kellina się przyzwyczaiłem i nie chciałem, aby się zmieniał. 
Tak czy siak, nie potrafiłem przestać się martwić, więc wstałem od stołu. Moi przyjaciele spojrzeli na mnie pytająco, a ja machnąłem dłonią, dając im do zrozumienia, żeby nie zadawali pytań, po czym poszedłem w stronę wyjścia. Najpierw udałem się do łazienki, bo to właśnie tam powinien znajdować się Kellin. Wpadłem do środka i spotkałem się ze zdziwionym spojrzeniem dwóch chłopaków. Cóż, może wszedłem tutaj zbyt gwałtownie, ale sprawa była poważna.
- Kellin? - zawołałem.
- Widziałem go, jak szedł po schodach w górę, mijaliśmy się - odezwał się jeden z chłopaków, był chyba rok młodszy ode mnie, kolegował się z Mikem.- Wyglądał trochę niewyraźnie, był blady i się trząsł...
- Kurwa - wydyszałem i bez zbędnych słów wybiegłem z łazienki.
Na pewno szedł do pielęgniarki. jej gabinet na piętrze był totalną głupotą, ponieważ osoba chora mogła skonać, zanim tam dotarła. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że Kellinowi mogło się coś stać. Z kim spędzałbym te wszystkie nieprzespane noce? Z kim bym rozmawiał przez telefon o czwartej nad ranem? Kogo bym przywiązywał do łóżka? Nikogo, no właśnie. Nie mogłem wymienić Kellina na lepszy model, skoro to on był najlepszy.
Szybko wbiegłem po schodach i skręciłem w odpowiedni korytarz. Wtedy go zobaczyłem. Szedł powoli, ba, on ledwo się poruszał. Jedną dłonią trzymał się szafek, aby nie upaść, bo jego nogi dosłownie się pod nim trzęsły i upadek był nieunikniony. Jego druga dłoń trzymała pas jego torby. Gabinet znajdował się na końcu korytarza. Nie był to długi dystans do pokonania, ale jemu na pewno sprawiało to trudność i drzwi, do których chciał się dostać, z każdą sekundą oddalały się coraz bardziej.
W pewnym momencie Kellin zachwiał się i oparł ramieniem o szafki, po których następnie osunął się i usiadł na podłodze. Jego głowa dotykała zimnego metalu, bogi ugięły się w kolanach, a on jakby się skulił i zaczął jeszcze bardziej drżeć. Podbiegłem do niego i ukucnąłem, aby znaleźć się na jego poziomie. Był jeszcze bledszy niż zwykle jeśli to w ogóle możliwe. Jego oczy były zmrużone, wyglądało na to, że zaraz straci przytomność. Dotknąłem jego policzków - jego skóra była lodowata i sucha. Chwyciłem torbę i powiesiłem sobie na ramieniu, po czym podniosłem chłopaka z podłogi w stylu panny młodej. Żwawym krokiem zacząłem iść w stronę gabinetu.
- Kells? Kells, mów do mnie, chcę wiedzieć, czy wszystko jest w porządku, czy jadłeś, mów do mnie, nie zasypiaj, mów.
- V-Vic...
- Tak, to ja, Vic, mów do mnie.
- N-nie mia-miałem...
- Powiedz mi, czego nie miałeś? Nie miałeś insuliny? Dlaczego jej nie miałeś?
Kellin nie odpowiedział, tylko zamknął oczy i rozluźnił mięśnie. Zacząłem panikować. Wpadłem do gabinetu pielęgniarki jak poparzony. Kobieta siedziała tu z jakimś uczniem.
- Proszę wyjść, aktualnie... O matko, co się stało? - pisnęła, gdy podniosła wzrok i zobaczyła nieprzytomnego Kellina w moich ramionach.
- Chyba nie wziął insuliny przed lunchem, od rana jej nie brał i teraz zemdlał - wydukałem i położyłem go na kozetce.
- Panie Winston, proszę wyjść, dokończymy później - pielęgniarka spojrzała na siedzącego na krześle chłopaka, który skinął głową i wyszedł z gabinetu. Następnie zaczęła grzebać po szafkach, jakby czegoś szukała.- Panie Fuentes, czy mógłby pan otworzyć moją szufladę i wyciągnąć teczkę pana Quinna?
Skinąłem głową i doskoczyłem do biurka, z którego wyciągnąłem wypchaną teczkę z napisem "Kellin Quinn" na wierzchu. Była cholernie gruba. Ja nawet nie miałem własnej. Bywałem u pielęgniarki najczęściej po treningach, gdy coś sobie stłukłem, skręciłem czy kilka razy złamałem, nic poważnego. To Kellin miał duże problemy ze zdrowiem i to o niego powinniśmy się martwić.
Pielęgniarka wyciągnęła telefon z kieszeni, a następnie przyłożyła go do ucha. Patrzyłem na nią ze zdenerwowaniem.
- Pogotowie? Mówi Irene Arnolds, pielęgniarka szkolna, mam nieprzytomnego ucznia, cukrzyka, hiperglikemia... Tak, acetonu... Był już, oczywiście, że był, Kellin Quinn... No właśnie, Kellin. prosze o jak najszybsze przyjechanie do szkoły...
Cholera, to było poważne. Może to i lepiej, że zajmą się nim diabetolodzy i postawią go na nogi. Nie mogło mu się nic stać...
Następnie kobieta wybrała inny numer, tym razem, jak się okazało, do dyrektora.
- Tutaj Irene... Pan Quinn zemdlał, to prawdopodobnie śpiączka cukrzycowa, wezwałam karetkę, powinni być tu za kilka chwil... Prawdopodobnie nie wziął insuliny... Pan Fuentes go przyniósł... Tak, starszy... W porządku, dziękuję.
Podeszła do biurka otworzyła teczkę i przejrzała kilka kart znajdujących się w środku. Westchnęła ciężko, a ja nie miałem pojęcia dlaczego. Siedziałem jak na szpilkach, chciałem, żeby pogotowie przyjechało jak najszybciej i w końcu go obudziło. W pewnym momencie drzwi gabinetu otworzyły się i do środka weszli dwaj mężczyźni w strojach ratowników medycznych. Mieli ze sobą nosze, które położyli na podłodze.
- I znów Kellin, tak? - zapytał jeden, a pielęgniarka skinęła głową.
No tak, znali jego imię. Po pierwsze, Kellin często bywał w szpitalu i tak naprawdę wszyscy go tam znali, nie tylko na oddziale diabetologii. Po drugie, jego mama była pielęgniarką i sama często się nim opiekowała oraz poznawała z innymi pracownikami.
Mężczyźni ostrożnie przenieśli chłopaka na nosze, po czym okryli go kocem termicznym. Postanowiłem wyjść razem z nimi, bo nie chciałem zostawić go samego, nawet jesli był nieprzytomny. Obok mnie szybko truchtała pielęgniarka. 
Przerwa lunchowa powoli dobiegała końca, przez co na korytarzach pojawiło się więcej uczniów, którzy z zaciekawieniem spoglądali na ratowników i niesionego przez nich Kellina. Wyszliśmy z budynku i od razu skierowaliśmy się do karetki, która stała zaraz przy wejściu. Nosze z Kellinem zostały "zapakowane" do samochodu, a ja spojrzałem na jednego z ratowników, który wsiadł do karetki przez tylne drzwi i chciał je za sobą zamknąć.
- Mogę też pojechać? - zapytałem.- Proszę mi pozwolić, proszę...Przykro mi, ale jeśli byłbyś rodziną, to byśmy ci pozwolili. Takie są procedury. Przyjedź do szpitala za kilka godzin. Postawimy go na nogi i będziesz mógł się z nim zobaczyć.
Po tych słowach zamknął drzwi, a siedzący za kierownica drugi ratownik ruszył z miejsca i karetka na sygnale opuściła parking. Westchnąłem ciężko i przetarłem twarz dłonią. Spojrzałem na pielęgniarkę, która patrzyła na karetkę, aż nie zniknęła jej z oczu, po czym objęła ramieniem moje barki i zaczęła mnie prowadzić z powrotem do szkoły.
- On się obudzi, prawda? - zapytałem cicho.
- Zawsze się budzi, już tyle razy słabł, że przestałam liczyć. Wyregulują mu poziom cukru i wszystko będzie w porządku.
- Mam nadzieję, że z tego wyjdzie.
- Będzie w porządku, panie Fuentes. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam tak energicznego i żywego cukrzyka. Może to silna wola, kto wie...
Uśmiechnąłem się lekko i pokiwałem głową. Kellin był bardzo żywy, interpretując to na różne sposoby. Teraz jednak chciałem, aby się obudził i odżył, więc musiałem poczekać do końca lekcji, aby go odwiedzić i upewnić się, że wszystko jest w porządku i Kellin pozostanie Kellinem.

21 komentarzy:

  1. @iPurpleBeast11 marca 2014 19:27

    O matko boska.
    Pierwsze tyle słodkości (ble xd) a później taka jazda.
    No nie wytrzymam.
    Jak żyć spokojnie?
    asdfghjklghsbefhushfg

    OdpowiedzUsuń
  2. Akcja w ogródku taka kochanaa ;-;
    Wgl troche mnie zatkało ;-;
    Kellin znów taki biedny ;-;
    Miałam takie lekkie ''ooooo kurwa'' jak pogotowie go zabierało.
    I... boszeee, zakochałam sie w Vicu w tym ff ;-;
    No nic, bądźmy dobrej myśli, ze Kellin bedzie ''normalny'' po wybudzeniu XDD
    W sumie to idk co jeszcze napisać, bo jest ogólnie supcio itd ;-;
    Czekam na kolejny (jak zwykle XDDD) KC<3 /@Huranicee

    OdpowiedzUsuń
  3. Patrz, jakie miałam przeczucie, że dodasz dzisiaj. Weszłam 4min po twoim dodaniu,a nawet nie byłam na tt XD Zrobiłam sobie małą przerwę w fizyce ;-;
    Jejku, biedny Kellin, on to się nacierpi :c ale też ma dużo przyjemności w życiu XDD Tak myślałam,że Vic w ten sposób o nim myśli,w sensie że nie chce się wiązać. I też mam nadzieję,że Kellin nie zostanie zraniony w jakiś sposób. Rozdział ogółem baaardzo mi się podobał, jak zawsze zresztą. Vic jest dla niego takim kochanym przyjacielem, awww :3 Dziękuję za ten rozdział i czekam cierpliwie na następny. KC /blush244

    OdpowiedzUsuń
  4. Najlepsza ! <3
    Kells biedactwo :cc
    Oby szybko go wypisali z tego szpitala i wrócił do szkoły.
    Od kiedy ten Vic taki zatroskany ? :D
    Rozdział perf *o* <3 Pisz jak najszybciej Dżo, bo nie mogę się doczekać następnego :3

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział perfect jak zawsze :3 Ale mam swoje przemyślenia którymi muszę się podzielić ;o Jeśli chodzi o to, że Vic nie chce się wiązać z Kellinem, to raczej prędzej czy później coś do siebie poczują. Może Vic miał złamane serce, ale w głębi duszy chyba czuje że potrzebuje kogoś bliskiego :3 Już w ogóle udowodnił to stawiając zdjęcie swoje i Kellsa, obok tego jakiegoś ważnego pucharu ;o Pokazał tym że Kells jest dla niego ważny, ale on jeszcze tego tak wprost nie czuje c: A jak chodzi o te strzykawki itp. To na pewno nie był przypadek! Ktoś z całą pewnością je specjalnie ukradł gdy Vic był z Kellinem w ogrodzie :c Te groźby robią się niebezpieczne i z całą pewnością ktoś wkrótce zrobi Kellsowi krzywdę D: W ogóle podejrzewałam że jest ciut za fajnie, a ty jako królowa dramatu jakiś walniesz niedługo xD Ten na razie był mały, ale z tobą to nigdy nie wiadomo :D Ale jak będziesz robić jakąś dramę to taką wiesz, żebyśmy nie mieli znów deprechy i w ogóle, załamania tak jak ty to czasami na nasz działasz xD PS. Poleciłam koleżance twojego bloga, teraz obydwie się jaramy twoimi opowiadaniami :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny rozdział jak zawsze zresztą! :D
    Ciągle trapi mnie ta sytuacja z pogróżkami, czuję, że będzie z tego jakaś poważna akcja. Tylko po zdaniu "Kellin pozostanie Kellinem" obawiam się najgorszego, ale poczekam niecierpliwie na rozwój wydarzeń i zobaczymy. / @Nat_Poland

    OdpowiedzUsuń
  7. Zgadzam sie z komentarzem wyżej :)
    A rozdział świetny, teraz sie bede niecierpliwić czekając na następny :( <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Coś mi sie zdaje że kellin już nie będzie taki jak zwykle... to tylko przypuszczenia...

    OdpowiedzUsuń
  9. wow drama wow. Kellin taki poszkodowany, vic taki męski ;_;

    OdpowiedzUsuń
  10. boziu, dżogurt ahshdhddh.
    tak, tak. przyzwyczaj się do tego, że będę pisać bezsensowne komentarze... ale dobre i to! przynajmniej wiesz, że to czytam :)
    na temat rozdziału: genialny, genialny i jeszcze raz genialny. Kellin jest tutaj tak cholernie biedny, że to aż słodkie (lol jaram się tym, że zasłabł ok), a Vic taki... męski! i opiekuńczy, awww. nie wiem czemu mam wrażenie, że z Kellinem będzie źle, pod względem psychicznym i pod względem choroby... ale ja, to ja! pesymistyczne myśli, to moja natura.
    okej okej, koniec komentarza.
    kc i twoje opowiadanie
    /@smilequinn

    OdpowiedzUsuń
  11. Jestem ciekawa kto zajebał Kellinowi strzykawkę ;-;

    OdpowiedzUsuń
  12. Robi sie co raz bardziej ciekawie : D zaluje ze tak wczesnie zobaczylam czy dodalas bo teraz bedzie mi sie dluzyc z czekaniem ;-; z niecierpliwoscia czekam ; ) weny Dżo

    OdpowiedzUsuń
  13. Boże, Dżogurt przez Ciebie nie zasnę teraz.
    Czemu ten rozdział się skończył? Ja chcę więcej. ;-;
    Ta akcja w ogródku, taka urocza.
    I też mnie ciekawi kto zjebał mu strzykawkę.
    Weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
  14. CO TY ROBISZ Z MOIM SERDUSZKIEM? Z MOIM MAŁYM KELLICOWYM SERDUSZKIEM?! CO?!
    JAK TAK MOŻESZ?
    Boże, Vic jest taki kochany w tym rozdziale, no nie mogę.
    A Kellin, kellin ciota, wszyscy to wiemy.
    Niszczysz nasze życia :c
    Kc Dżogurciku/Toriśka

    OdpowiedzUsuń
  15. Coś mi się wydaje, że to nie Kellin zgubił strzykawki i tabletki, tylko ktoś mu je ukradł. KTOŚ. Ktoś, kto mu groził. Kimkolwiek jest.

    OdpowiedzUsuń
  16. boże boże czy ty chcesz nas tu zabić????
    biedny Kells, omg ;-------; ktoś mu zajebał strzykawkę, NA STO PROCENT
    Vic taki asdlkjds kochany, że ojeju :(

    OdpowiedzUsuń
  17. Jestem prawie pewne że ktoś zabrał Kellinowi te strzykawki i że wyniknie z tego jakaś drama. w każdym razie już nie mogę się doczekać następnego rozdziału. na pewno będzie tak genialny jak ten

    OdpowiedzUsuń
  18. Ty nas chcesz zabić?
    Martwię się o Kellina D:

    OdpowiedzUsuń
  19. jestem rozjebana emocjonalnie, ok...
    Kellin, co, nie, nie moze, nie, plz, nie ;____;
    wgl tak bardzo kocham Kellina z tego ff, jest taki... no po prostu, no... ;___;
    (wielkie gratulacje dla mnie za składnię i logikę zdania)
    a Dżogurt jak zwykle świetnie :3
    @NoOtherHope

    OdpowiedzUsuń
  20. wyczuwam spisek! pewnie ten ktoś co zostawiał liściki zabrał mu tą insulinę..
    wgl. idk co ze mną, ale się z pewnym momencie o mało nie rozryczałam. :C
    i co CO CO Kells. :c nie strasz nas plz

    OdpowiedzUsuń