Poczekajcie jeszcze na epilog c:
Kocham Was.
________________________
Gdy się obudziłem, byłem w o wiele lepszym nastroju niż wczoraj. Dowiedziałem się tego, czego chciałem się dowiedzieć, więc teraz musiałem jedynie odpowiedzieć Vicowi na jego pytanie. Na początku wydawało mi się, że będzie to raczej prosta sprawa, bo byłem nastawiony na "tak", a nie na "nie", jednak z każdym kolejnym przemyśleniem zaczynały pojawiać się pewne wątpliwości. Próbowałem wmówić sobie, że patrzyłem na to przez pryzmat jego wcześniejszych zachowań, ale przecież teraz Vic był inny. Należało pamiętać, że był znakomitym aktorem. I jak miałem nie pogubić się w jego grze? Kochałem go, ale coś ciągnęło mnie do tyłu. Chciałem pobiec naprzód, prosto w jego silne ramiona, w których czułem się bezpiecznie, a jednak, momentami zatrzymywałem się w miejscu i patrzyłem na to z dystansu. Chciałem. Nie chciałem. Byłem gorszy niż kobieta w ciąży lub podczas miesiączki.
Nie spałem pół nocy przez tego kretyna. Słyszałem nawet, jak moi współlokatorzy wrócili do domku po zielonej nocy. Byli w bardzo dobrych humorach, więc ich psikusy pewnie się udały. Matty uciszał innych, aby się uspokoili, bo nie chciał, żeby mnie obudzili, ale ja nie dawałem im żadnego znaku, że wcale nie spałem. Musiałem myśleć.
Rano przebrałem zakrwawioną koszulkę na inną. Chwilę stałem przy szafie i patrzyłem na swoje zabandażowane przedramiona. Vic był cudowny. Równie dobrze mógł zostawić mnie na tym łóżku wykrwawiającego się na śmierć, ale mnie opatrzył. To kolejny dowód, że mu zależało.
- Co ci się stało w ręce? - usłyszałem za sobą głos Matty'ego.
Szybko chwyciłem pierwszą lepszą koszulkę, która okazała się bluzką z krótkimi rękawami i przekląłem pod nosem. Weź się w garść. Matty to twój przyjaciel. On nie ocenia. On rozumie. Wie o tobie prawie wszystko... Oprócz tego.
Zamknąłem szafę i odwróciłem się do niego przodem. Musiałem to z siebie wyrzucić. Zresztą, nie chciałem już tego robić. Vic nie chciał, żebym robił sobie krzywdę, więc musiałem postarać się dla niego.
- Okaleczam się - powiedziałem po prostu, po czym zacisnąłem usta w cienką linię.
Matty uniósł brwi w górę i po prostu mnie do siebie przytulił. Trwaliśmy w ciszy, która była dla mnie jak zbawienie, bo nie chciałem dyskutować na ten trudny dla mnie temat. Cieszyłem się, że nie zadawał pytań typu "dlaczego to robisz?" lub "jak długo?", które przecież i tak nic by nie zmieniły. Zależało mi na tym, aby mnie zrozumiał, a nie współczuł. Rozumiał.
W końcu na siebie spojrzeliśmy, a ja podrapałem się w tył głowy i przełknąłem ślinę.
- To przez Vica - bardziej stwierdził, aniżeli zapytał.
- Nie - powiedziałem szybko.- Znaczy... Już nie. Ale nie pytaj dlaczego, dobrze?
- W porządku - skinął głową.- Idziemy na śniadanie?
- Tak, tylko pójdę do łazienki, żeby trochę się oporządzić.
Chłopak skinął głową i wyszedł z domku, a ja zabrałem potrzebne rzeczy i udałem się do łazienki. Po drodze spotkałem się ze spojrzeniami kilku chłopaków. Zacząłem się zastanawiać, czy Oliver i Matt powiedzieli innym o tym, co wydarzyło się w nocy, ale szczerze mówiąc, mało mnie to obchodziło i mogłem się założyć, że Vic miał do tego takie samo podejście.
W łazience zdjąłem bandaże i westchnąłem cicho, patrząc na swoje ręce. Chyba trochę przesadziłem i gdyby Vic wtedy nie przyszedł, pewnie bym się wykrwawił.
Wziąłem szybki prysznic, ostrożnie przemywając rany, po czym ponownie się ubrałem i zacząłem szukać apteczki. W końcu jakąś znalazłem, wyciągnąłem z niej bandaże i owinąłem przedramiona. Gdy byłem usatysfakcjonowany swoją robotą, wyszedłem z łazienki i udałem się do domku, aby odłożyć tam łazienkowe rzeczy. Gdy to zrobiłem, założyłem na siebie bluzę, aby zakryć bandaże, po czym poszedłem na stołówkę, aby coś zjeść. Miałem nieco większy apetyt niż wczoraj, ale byłem pewny, że nie zjem dużo. Wszedłem do budynku i spoczęły na mnie prawie wszystkie spojrzenia osób zgromadzonych w tym miejscu. Zignorowałem je, bo nie mogłem przejmować się ich bezsensowną oceną mojej osoby. Nic im nie zrobiłem, byłem sobą i prowadziłem własne życie, a im nic do tego. To była moja sprawa, jak ułożę sobie życie, czy je spieprzę lub naprawię. Na szczęście to ostatnie kilka godzin wśród fałszywych osób. Nie miałem zamiaru wracać tu za rok. Na pewno tu nie wrócę.
Zerknąłem na stół Meksykanów i zauważyłem, że Vic uśmiechnął się w moją stronę. Nie odwzajemniłem tego uśmiechu, bo nie chciałem dawać mu złudnych nadziei. Nadal nie zadecydowałem i nie byłem stuprocentowo pewny. Usiadłem przy swoim stole między Mattym a Justinem.
- Wzięliśmy ci tosty, zjedz - powiedział Justin, a ja spojrzałem na talerz znajdujący się na blacie i chwyciłem pierwszą grzankę, którą ugryzłem i przełknąłem kęs.- Mam nadzieję, że wiesz, że cały obóz już wszystko wie?
- Wszystko wie w sensie? - zapytałem, gdy przełknąłem kolejny kawałek.
- Że Vic był z tobą na poważnie, że uprawialiście seks, wiedzą o zakładzie i takich tam. Oliver i Matt wszystko wszystkim powiedzieli.
Wzruszyłem ramionami i zająłem się swoim tostem. Nie ruszyło mnie to specjalnie, bo tak naprawdę nie zmieniło to wiele w moim życiu. Mogli wiedzieć. Mogliby dowiedzieć się nawet na początku, a ja miałbym to gdzieś. To moje życie. Jeśli chciałbym, żeby inni się w nie wtrącali, to bym ich o to poprosił.
W spokoju zjedliśmy śniadanie, po czym wstaliśmy od stołu. Punkt jedenasta wyjeżdżaliśmy z obozu, a musieliśmy się jeszcze spakować i ogarnąć domki, których stan był naprawdę różny w zależności od grupy zajmującej daną chatkę. Na szczęście u nas nie było tak źle. Spakowaliśmy swoje rzeczy do walizek, posprzątaliśmy bałagan i gdy upewniliśmy się, że wszystko zabraliśmy, wyszliśmy z domku. Chwyciłem swój telefon i lekko odchyliłem obudowę. Uniosłem brwi i na chwilę wstrzymałem oddech. Nie było jej. Zawsze tu była, a teraz... Tak po prostu zniknęła.
- Co się stało? - zapytał Matty, a ja zatrzasnąłem obudowę i schowałem telefon do kieszeni.- Musimy już iść, autobus pewnie czeka, a nie możemy się spóźnić.
- T-tak, tylko... Daj mi dwie minuty.
Wbiegłem do domku i zacząłem przeszukiwać całe łóżko, na którym spałem, szafę, szafki, szuflady... Nic. Nie miałem swojej żyletki i nie wiedziałem, gdzie mogła być. Nikomu jej nie dawałem, nikt nie mógł też jej zabrać, bo miałem ją ciągle przy sobie. Może po prostu ją zgubiłem?
Gdy upewniłem się, że nigdzie jej nie ma, wyszedłem z domku, chwyciłem swoje bagaże i dałem znać przyjaciołom, że możemy ruszać. Szliśmy tą samą drogą co pierwszego dnia i w nocy, gdy uciekliśmy do miasta. Musieliśmy dotrzeć do miejsca, gdzie znajdował się gotowy do zawiezienia nas do domu autobus.
- I jak oceniacie ten rok w porównaniu z poprzednim? - zapytał Jack.
- Było w porządku, chociaż w zeszłym roku podobało mi się bardziej - wzruszył ramionami Gabe.
Ja nie wypowiedziałem się w ogóle. Zeszły rok był okropny, bo chyba jeszcze nigdy nie byłem tak poobijany i posiniaczony i, wbrew pozorom, rany nie pojawiły się przez jakieś obozowe zadania. W tym roku natomiast przeżyłem wiele zawodów, ale również chwil szczęśliwych, więc było dość neutralnie. Nie mogłem narzekać, ale nie zamierzałem skakać do nieba dziękując za wspaniałe tygodnie w lesie.
Doszliśmy do autokaru, gdzie krzątało się już kilku chłopaków oraz Taylor i Austin. Miałem wrażenie, że opiekunowie odetchną z ulgą, gdy wrócą do swoich domów. Maluchy dały im w kość, ale my nie byliśmy od nich lepsi. Gdyby starsi dowiedzieli się chociaż o połowie rzeczy, które zrobiliśmy za ich plecami, wpadliby w wściekłość. Najgorszy był Dave. Potrafił być naprawdę w porządku, ale gdy złamaliśmy któryś z punktów jego regulaminu, nie krył swojej złości.
- Witajcie chłopcy - Austin uśmiechnął się do nas, po czym zabrał nasze bagaże i wsadził je do luki bagażowej.- Za dwadzieścia minut odjeżdżamy, więc macie jeszcze chwilę czasu, aby nawdychać się świeżego powietrza.
Skinęliśmy głowami i jeszcze przez kilka minut staliśmy na placu, gdzie pojawiało się coraz więcej osób. Na końcu przyszli Meksykanie, nic nowego. Zawsze pojawiali się na końcu. Odłożyli swoje bagaże do luku, po czym zaczęli wchodzić do autokaru. Oczywiście wszyscy oprócz jednego. Vic szedł w moją stronę i gdy przede mną stanął, objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Wokół nas było pełno ludzi, którzy zerkali na nas kątem oka, aby później coś do siebie szepnąć. Vic nie przejmował się innymi. Szkoda, że tak późno się na to zdobył.
Położyłem dłonie na jego ramionach i lekko go od siebie odepchnąłem. Nie dałem mu odpowiedzi. Nie powiedziałem mu, czy chcę, abyśmy byli razem, więc wolałem, aby nie zachowywał się w sposób, jakbyśmy byli parą. Chciałem dać mu odpowiedź, gdy będziemy na miejscu. Każdy z nas jechał gdzieś indziej. Ja wysiadałem wcześniej niż on, ale takie przesiadki oznaczały dłuższe przerwy w podróży, więc znajdę chwilę czasu, aby z nim porozmawiać. To była kolejna rzecz, pod której kątem musiałem podjąć decyzję. Mieszkałem w Oregonie, Vic był z Kalifornii, do tego z południa, więc czy nasz związek przetrwałby taką odległość? Musiałem się zastanowić.
- Już pomyślałeś? - zapytał, próbując się do mnie zbliżyć, a ja skutecznie mu to uniemożliwiałem.
- Jeszcze nie - odparłem, ściągając z siebie jego ręce.
Vic zmarkotniał i wsunął dłonie do kieszeni swoich szortów. Chciał jak najszybciej poznać odpowiedź. Nie rozumiał, że to nie było dla mnie takie proste. Miałem świadomość, że mu na mnie zależało i żywił do mnie jakieś uczucia, ale jeśli kocha, to poczeka.
- Miałeś powiedzieć mi dzisiaj - mruknął.
- I powiem. Powiem ci, jak autobus wysadzi mnie w moim mieście, w porządku?
Vic podszedł do tego dosyć sceptycznie, widziałem to po jego minie. Jeśli go odrzucę, złamię mu serce. Jeżeli zgodzę się na związek, on nie będzie chciał wrócić do Kalifornii i zostanie ze mną. Wtedy mogą zacząć się pewne problemy, bo nie będzie miał gdzie zostać. Pojawi się kłopot z jego uniwersytetem, bo przecież w tym roku skończył liceum, a ja nadal byłem uczniem. Moja mama pewnie nie zgodziłaby się na to, aby został u nas na stałe, biorąc pod uwagę to, że mieliśmy dosyć małe mieszkanie i własne problemy. Z każdą minutą pojawiało się coraz więcej spekulacji i wątpliwości. Byłem rozdarty.
Ostatecznie chłopak skinął głową i zanim zdołałem się zorientować, szybko pocałował moje wargi, po czym poszedł w stronę autobusu, do którego następnie wszedł. Westchnąłem ciężko i schowałem dłonie w kieszeniach bluzy.
- Więc co zamierzasz zrobić? - usłyszałem za sobą głos Matty'ego, na którego spojrzałem zmęczonym wzrokiem i wzruszyłem ramionami.
- Na razie chcę wrócić do domu.
Wszyscy siedzieli już w autobusie. Opiekunowie liczyli wszystkich obozowiczów i gdy upewnili się, że nikogo nie brakuje, dali znać kierowcy, że można ruszać. Siedziałem przy oknie obok Matty'ego. Spojrzałem ostatni raz na las, do którego już pewnie nie wrócę, bo nie miałem takiego zamiaru. Wjechaliśmy na drogę, a kierowca rozpędził się do dozwolonej prędkości, raz po raz nieco ją przekraczając, bo nie mogliśmy się ślimaczyć. Oparłem głowę o szybę i patrzyłem na mijające nas samochody oraz drzewa. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w domu, we własnym łóżku, wziąć prysznic w swojej łazience, porozmawiać z mamą o wszystkim, co mnie trapiło. Pewnie powiem jej o Vicu. Wiedziała o mnie prawie wszystko, więc dobrze mnie rozumiała i zwykle potrafiła mi pomóc, gdy tego potrzebowałem.
- Witajcie młodzieży! - usłyszałem głos Dave'a i jęknąłem cicho, bo nie miałem siły na jakieś jego zabawy. Pierwszego dnia już wystarczająco mnie ośmieszył.- Jak podobał wam się obóz?
Kilku chłopców mruknęło, że było fajnie, ale większość miała do tego takie podejście jak ja. Wcale im się nie dziwiłem. Każdy chciał wrócić do domu i odpocząć od tego zgiełku.
- Zagrajmy w coś! To nasze ostatnie wspólne chwile w tym roku, wykorzystajmy to jakoś. Czy ktoś... O, Fuentes?
Wyprostowałem się i obróciłem głowę do tyłu, aby spojrzeć na ostatnie siedzenia w autobusie, które zawsze zajmowali Meksykanie. Vic wstał z miejsca i zaczął iść przez całą długość autobusu, aby dotrzeć na przód. Były utkwione w nim wszystkie spojrzenia. Bałem się, co tym razem wymyślił. Gdy przechodził obok naszych foteli, uśmiechnął się do mnie lekko, po czym szybko znalazł się przy Dave'ie. Wziął od niego mikrofon, aby było go słychać, po czym chrząknął, przełknął ślinę i oblizał dolną wargę. Chwyciłem końce rękawów swojej bluzy. Nie wiedziałem, czego mam się po nim spodziewać. Jego wzrok raz po raz uciekał w moją stronę, aby następnie spocząć na innych.
- No więc, chciałbyś coś powiedzieć - odezwał się w końcu, a Oliver wychylił się ze swojego miejsca.
- Pedalskie kazanie? - krzyknął, a kilka osób w autokarze zaśmiało się głośno.
- Może chcesz mi pomóc? Mam przypomnieć, jak całowałeś się z Mattem przy ognisku?
- Skurwy...
- Hej, Sykes! - krzyknął Dave i podszedł do Olivera, który wstał z miejsca i chciał iść do Vica, aby coś mu zrobić.
Mężczyzna chwycił chłopaka za ramiona i posadził go z powrotem na jego miejsce. Oliver kipiał ze złości, był cały czerwony, a jego klatka piersiowa szybko unosiła się w górę i w dół. Nie chciał, aby ta wpadka wyszła na jaw, nawet jeśli doszło do niej, gdy obaj byli pijani.
- Porozmawiam sobie z twoimi rodzicami, gdy dotrzemy do twojego przystanku - powiedział groźnie, a Oliver skrzyżował ręce na torsie i wzruszył ramionami.
Dave wrócił na swoje poprzednie miejsce obok Vica.
- Mów, Fuentes.
- No więc, pomęczę was trochę moim pedalskim kazaniem, bo chciałbym powiedzieć coś Kellinowi - spojrzał na mnie, a ja rozchyliłem lekko wargi i szybko pokręciłem głową, aby tego nie robił.
Dosłownie wszyscy patrzyli teraz na mnie, a ja poczułem, jak robi mi się gorąco. Znów się rumieniłem i miałem ochotę zniknąć, bo każdy interesował się tylko mną, a ja nie lubiłem skupiać na sobie całej uwagi.
- Nie kręć głową, Kell, chce to powiedzieć, bo może to ułatwi ci ostateczny wybór - uśmiechnął się, a ja założyłem kaptur na głowę i patrzyłem na niego spode łba.- Zdałem sobie sprawę, że nie interesuje mnie opinia innych na mój temat... Na nasz temat. Jeszcze nigdy ci tego nie powiedziałem, jedynie powtarzałem to w swojej głowie i sercu, ale...- zatrzymał się na chwilę, a ja uniosłem głowę i spojrzałem mu prosto w jego cudowne, kochające, czekoladowe oczy.- Kocham cię.
Szerzej otworzyłem oczy i miałem wrażenie, że kaptur na mojej głowie zaraz mnie udusi. To było uczucie, którego nie potrafiłem opisać, bo jeszcze nikt mi nie powiedział, że mnie kocha w ten sposób. Czekałem na to od dawna, a mimo to nie chciałem, aby Vic wypowiedział te słowa właśnie w tej chwili. Wcale nie pomogły mi dokonać wyboru. Sprawiły, że miałem jeszcze więcej wątpliwości, bo nie chciałem zranić jego, ale też siebie. Do tego teraz wszyscy wiedzieli o jego uczuciach, podobnie jak o moich. Co miałem do cholery jasnej zrobić?
- No. To by chyba było na tyle - uśmiechnął się Vic, oddał mikrofon zdziwionemu Dave'owi, po czym wrócił na swoje miejsce.
Rozejrzałem się po autokarze, spotykając się ze spojrzeniami innych. To już nie było normalne patrzenie na drugiego człowieka. To było wbijające z fotel gapienie się. Oparłem plecy o oparcie, zsunąłem się nieco w dół, aby nikt mnie nie widział, po czym zacisnąłem usta w cienką linię.
- Może też powinieneś tam iść i mu powiedzieć, że go kochasz? - odezwał się Matty, który przez cały ten czas pozostawał cicho.
- On to wie. Już mu mówiłem. W sensie... Wykrzyczałem, gdy byłem na niego zły.
- Według mnie powinieneś powiedzieć mu na spokojnie. Widzisz, jak się dla ciebie poświęcił? Zepsuł opinię innych o sobie, ale ma to gdzieś, bo cię kocha.
- Chyba oszalałem.
Nie spodziewałem się po sobie tego, że to zrobię. To był ryzykowny krok i zupełnie nie w moim stylu, ale człowiek robi różne rzeczy z miłości. Uklęknąłem na fotelu i odwróciłem się do tyłu, aby mój spojrzeć na Vica, który siedział kilka rzędów za mną.
- Hej, Vic! - krzyknąłem, a chłopak podniósł się, abym mógł go zobaczyć i upewnić się, że mnie słucha.- Też cię kocham.
Szatyn uśmiechnął się do mnie szeroko, po czym obaj usiedliśmy na swoich miejscach, nie przejmując się ludźmi, którzy zaczęli o nas plotkować. Nawet nie próbowali się z tym kryć, doskonale ich słyszałem, ale nie słuchałem. Nie obchodziło mnie to, co mieli do powiedzenia. I tak już nigdy się z nimi nie zobaczę.
Do mojego miasta dotarliśmy po trzech godzinach i wtedy uderzył we mnie fakt, że zaraz nadejdzie ostateczna chwila. Denerwowałem się jak nigdy.
Każdy, kto wysiadał w tym miejscu, wstał z siedzenia i skierował się do wyjścia. Później wstali również ci, którzy jechali dalej, ale chcieli rozprostować nogi. Vic również się podniósł. Postawiłem stopy na betonie i skierowałem się do luku bagażowego, aby wyciągnąć stamtąd swoje torby. Chwyciłem je za rączki, po czym zacząłem szukać mamy, która miała mnie odebrać, bo mieszkaliśmy w centrum i sam miałbym problem z dotarciem do domu. W końcu ją zobaczyłem i uśmiechnąłem się lekko, po czym ruszyłem w jej stronę. Gdy znalazłem się obok niej, kobieta mocno mnie do siebie przytuliła i pocałowała w policzek.
- Tęskniłam za tobą! - uśmiechnęła się szeroko i dotknęła moich włosów.- Co żeś z nimi zrobił? Matko boska, Kellin...
- Ściąłem - powiedziałem beztrosko.
- Nie jest źle, to w sumie twoje włosy... Wszystko w porządku? Podobało ci się? Nie dokuczali ci?
- Dokuczali - wzruszyłem ramionami, a mama spojrzała na mnie smutno.- Ale nie było gorzej niż w zeszłym roku. Tak czy siak, za rok już tam nie jadę, bo chyba nie dam rady psychicznie.
- W porządku, kochanie, jeśli tego chcesz, to w porządku. To co, jedziemy?
- Umm... - zerknąłem w stronę autobusu, przy którym stał Vic i patrzył na nie ze stoickim spokojem.- Muszę się z kimś pożegnać.
- Dobrze, tylko pośpiesz się, bo chcę ominąć korki.
Pokiwałem głową, po czym podszedłem do Vica i chwyciłem go za rękę, aby odciągnąć go od innych. Potrzebowaliśmy spokoju, a nie publiczności.
- Więc? - uniósł brew, a ja westchnąłem ciężko i pokręciłem głową.
- Nie - powiedziałem jedynie.
- Co "nie"?
- Nie możemy być razem.
Vic rozchylił wargi i zmarszczył brwi. Nie wiedziałem, czy był bardziej zły, czy może zdezorientowany, ale wcale mu się nie dziwiłem. Byłem głupi i nieobliczalny. Zachowywałem się jak niezdecydowana panienka.
- Dlaczego? - wyszeptał.- Przecież powiedziałem, że cię kocham.
- Wiem. To dla mnie bardzo ważne, uwierz mi, ale tu nie chodzi o to.
- Więc o co?
- Zawiodłem się na tobie, Vic. Nie chcę znowu cierpieć. Nie potrafię ci od tak wybaczyć, jakkolwiek mocno bym cię kochał. A uwierz mi, kocham cię cholernie mocno. Po prostu nie chcę, abyś mnie ranił, a jednocześnie to ja nie chcę ranić ciebie.
- Niczym mnie nie ranisz, Kells, a ja też już bym cię nie zranił, obiecuję - mówił szybko i nerwowo, a jego oczy pojaśniały.
- Zresztą, to nie jest jedyny powód - ciągnąłem dalej.- Skończyłeś liceum, idziesz na studia, prawda? I to na dodatek nie tutaj. Jesteś z Kalifornii, a ja mieszkam tutaj, to by nie działało.
- Mogę przenieść papiery na inny uniwersytet z tym samym kierunkiem.
- Nie, Vic. Kocham cię, cholernie mocno cię kocham, ale nie potrafię.
Chłopak zacisnął usta w cienką linię i pochylił głowę. Wtedy zobaczyłem coś po raz pierwszy w życiu. On płakał. Nigdy w życiu nie widziałem go płaczącego, a teraz rozkleił się przede mną i nawet nie próbował tego ukryć. Moje serce dosłownie się krajało, ale mózg podpowiadał, że nie powinienem zmieniać swojej decyzji. To dla dobra nas obu. Tak będzie lepiej.
- Vic - szepnąłem, a on spojrzał na mnie przez szkliste oczy.- To nie znaczy, że zerwiemy kontakt. Przecież będziemy ze sobą rozmawiać, tak? Przez telefon, Skype i takie tam.
- T-tak - westchnął.- M-mogę po raz ostatni... C-cię pocałować?
Skinąłem głową i chwilę później Vic czule całował moje usta. Nie był nachalny, nie chciał mnie zdominować. Po prostu trwaliśmy w tym pocałunku, wyciągając z niego jak najwięcej, bo prawdopodobnie już nigdy tego nie poczujemy. W końcu się od siebie oderwaliśmy.
- Muszę iść - szepnąłem, opierając swoje czoło o jego.
- Będę tęsknić, wiesz o tym, prawda?
- Wiem. I to między innymi dlatego nie dałem ci drugiej szansy. Gdybyśmy byli razem, tęskniłbyś bardziej i wtedy po prostu byś upadł. Obaj czekalibyśmy tylko na ten upadek.
Vic pokiwał głową, po czym ostatni raz musnął moje usta. Powoli zacząłem wycofywać się w stronę mamy, która na mnie czekała, aż w końcu straciłem Vica z oczu, bo musiał wrócić do autobusu.
- Przystojny ten chłopak. Jesteście razem? - zapytała.
Mama wiedziała, że byłem gejem i bardzo mnie w tym wspierała, za co byłem jej wdzięczny. Chciała, abym sobie kogoś znalazł. Kogoś, kto w końcu sprawi, że będę szczęśliwy. Właśnie odrzuciłem takiego kogoś.
- Już nie - westchnąłem.- Ale nadal go kocham.
Aaaa najlepiej!♥/olixpop
OdpowiedzUsuńJesteś zła.
OdpowiedzUsuń@Lynn_Pl
OMG, DŻOGUUUUURT, JAK MOGŁAŚ?
OdpowiedzUsuńTo gorsze niż wymysł twórcy flappy bird. PŁACZE KURWA, PUACZE, SERIO PUACZE
no nieeeeeeeeeeeeeeee
OdpowiedzUsuńDŻO, KC, ALE WIESZ, ONI MUSZO BYĆ RAZEM BO INACZEJ KELLIN ZNÓW W DOMU DLA OBŁĄKANYCH WYLĄDUJE XDD
OdpowiedzUsuńwhat? co to ma być? ja miałam się cieszyć, a zamiast tego płaczę :(((((((
OdpowiedzUsuńtak nie miało być :c
jedyna nadzieja w epilogu, bo jak dla mnie to nie jest happy end.. :"c
//@blush244
o jejku, jaki cudny rozdział.
OdpowiedzUsuńcuuudny, Adzia, cudny.
to było takie asdlajdhjkd, jak obaj przed całym autobusem powiedzieli sobie, że się kochają, awww :'3
nie mam pojęcia, co wymyslisz w epilogu, ale już się nie mogę doczekać, więc skróć moje męki i go szybciutko dodaj. kc bardzo
PŁACZĘ DOPROWADZIŁAŚ DO TEGO ŻE PŁACZĘ A JA RZADKO SIĘ WZRUSZAM
OdpowiedzUsuńMUSZĘ WYGLĄDAĆ IDIOTYCZNIE PŁACZĄC PRZED KOMPUTEREM DOBRZE ŻE NIKT MNIE NIE WIDZI
JAK MOGŁAŚ, NO JAK?! Oni mieli być przecież RAZEM, RAZEM ;-; No kurde, rycze..serio rycze...musiałam wyjść do drugiego pokoju żeby matka nie widziała jak łzy mi lecoo, bo by pewnie pomyślała jaka ja głupia czy coś... Przecież ten chuj Vic...jest taki kochany teraz... Ej no a jak Kells obrócił sie do niego w autobusie i powiedział że go kocha to umarłam i zmartwychwstałam ;-; To było piękne...ale zakończenie wbiło mi siekiere w serce... KELLIN PIZDO MASZ COŚ ZROBIĆ ŻEBY VIC BYŁ PRZY TWOIM BOKU! ;___; ...DŻO JESTEŚ ZŁA ;c ...Ja chce w epilogu happy end ;-; Moje serce nie wytrzyma ich rozstania na zawsze ;-; /@Huranicee
OdpowiedzUsuńPłakusiałam.
OdpowiedzUsuńJak to czytałam to myślałam, że zwymiotuje. TAKIE STRESY.
Ma ostatnia nadzieja w tym epilogu...
omfg
UMIERAM. Moje biedne serce tego nie wytrzyma, oni muszą być razem, RAZEM noo ;-; Czekam na epilog, liczę na Ciebie, pls nie zabij mnie nim :c kc mocno @sanixi
OdpowiedzUsuńCO
OdpowiedzUsuńOMG
...
@Vileneify
JESU, UMRZYŁAM. Z FEELSÓW. RIP. RIP. NO HALO, JAK TO TAK. VIKTUR SIĘ POPŁAKAŁ, KELL, SZMATO. 'NIE' TO ZŁA ODPOWIEDŹ. POWINIENEŚ POWIEDZIEĆ 'TAK, KURCZĘ, POTRZEBUJĘ CIĘ, VIC, WYNAJMIEMY SOBIE MIESZKANKO, I BĘDZIE HAPPY END!!' ;____________________;
OdpowiedzUsuńA ja wiedzialam ze tak zrobisz serio. Twoje fanfiki nie sa przewidywalne i nudne BRAWO! Tak czy siak, czekam na epilog <3
OdpowiedzUsuńPłaczę, moje uczucia ;; To było piękne i wzruszające.
OdpowiedzUsuńTeraz czekam na ostateczny koniec, czyli epilog. Zawsze wszystko może się zmienić.
RYCZĘ Z FILSÓW ;_;
OdpowiedzUsuńMA BYĆ HEPI END
ZROZUMIANO ;;