Przepraszam, że tak długo musieliście czekać, no ale w końcu jest.
Liczę na komentarze, jak zawsze.
Kocham Was bardzo, bardzo mocno c:
_____________
Obudził mnie nieznośny ból głowy, lekki wiatr i śpiew ptaków. Jęknąłem głośno i położyłem dłonie na twarzy, nie chcąc, aby oświetlało ją słońce. Było mi niewygodnie, chciało mi się wymiotować, a moja głowa chyba zaraz eksploduje. W końcu powoli usiadłem i otworzyłem oczy. Wnioskując po kolorze nieba, musiało być dość wcześnie, może jakaś szósta rano. Powinienem jeszcze spać, ale dopadł mnie kac, a kiedy mam kaca, wstaję w godzinach porannych, najczęściej między piątą a szóstą.
Liczę na komentarze, jak zawsze.
Kocham Was bardzo, bardzo mocno c:
_____________
Obudził mnie nieznośny ból głowy, lekki wiatr i śpiew ptaków. Jęknąłem głośno i położyłem dłonie na twarzy, nie chcąc, aby oświetlało ją słońce. Było mi niewygodnie, chciało mi się wymiotować, a moja głowa chyba zaraz eksploduje. W końcu powoli usiadłem i otworzyłem oczy. Wnioskując po kolorze nieba, musiało być dość wcześnie, może jakaś szósta rano. Powinienem jeszcze spać, ale dopadł mnie kac, a kiedy mam kaca, wstaję w godzinach porannych, najczęściej między piątą a szóstą.
Byłem sam. Siedziałem na kocu, miałem na sobie koszulkę Vica i swoje bokserki, a... Zaraz, zaraz. Koszulkę Vica?
Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na wypalone ognisko, następnie na koc, a później wzrokiem zacząłem szukać spodni, tylko że ślad po nich zaginął. Nie było tu też Vica, a przecież powinien tu być, skoro miałem na sobie jego koszulkę. W sumie to dlaczego ją założyłem? Gdzie była moja?
Mój mózg postanowił odmówić mi posłuszeństwa i zupełnie się wyłączył. Nie potrafiłem przypomnieć sobie dosłownie niczego z poprzedniej nocy. Po prostu piliśmy alkohol i paliliśmy marihuanę. Coś już jest. Pamiętam, jak Matt i Oliver całowali się na ziemi. Później Mike rozebrał się i zaczął biegać wokół ogniska, aż w końcu zniknął gdzieś w lesie. Potem chyba znów coś wypiliśmy, ale co działo się dalej?
Żołądek zaczął buntować się przeciwko mnie i niestety wygrał tę walkę, więc szybko zszedłem z koca, aby go nie ubrudzić i zwymiotowałem w miejsce, gdzie jeszcze wczoraj w nocy znajdowało się ognisko. Jęknąłem cicho i przetarłem twarz dłonią. Byłem zmęczony, ba, wyczerpany. Już nie piję. Już nigdy więcej nie sięgnę po alkohol.
Postanowiłem wstać z ziemi i pójść do swojego domku, bo siedząc tutaj bez spodni czułem się co najmniej dziwnie i niekomfortowo, nawet jeśli nikogo tu nie było. Powoli wstałem z koca, po czym zrobiłem dosłownie dwa kroki, które sprawiły, że syknąłem z bólu w okolicach dolnych partii ciała. Co do cholery? Próbowałem iść dalej, ale nie dałem rady. Usiadłem na trawie i próbowałem sobie przypomnieć, co takiego wydarzyło się w nocy, że teraz nie mogę swobodnie chodzić. Po kilku chwilach wplotłem palce w ciemne włosy i otworzyłem szerzej oczy. O kurwa. Czy a tym kocu... Czy na tym pieprzonym kocu straciłem swoje dziewictwo, czy to mózg postanowił spłatać mi figla? Oddałem się Vicowi? To by tłumaczyło jego koszulkę. Tylko że to nie było teraz ważne. Zacząłem przejmować się seksem, bo nie chciałem, żeby tak to wyglądało. Zdawałem sobie sprawę, że sam tego chciałem, bo byłem najebany w trzy dupy, podobnie jak Vic. Inaczej to zaplanowałem. Chciałem uprawiać swój pierwszy seks z Victorem, ale nie w takich okolicznościach. Chciałem, żeby był spokojny, pełen uczucia i prawdziwych emocji, a sam to wszystko zniszczyłem. Może i mówiłem jak baba, ale nic nie poradzę, że miałem swoją wizję pierwszego stosunku, który powinien być perfekcyjny pod każdym względem. Teraz nie mogłem chodzić, Vica przy mnie nie było i nie mogłem się wykrzyczeć, bo bolało mnie gardło. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy, które spadały na trawę, łącząc się z będącymi tam już kropelkami rosy.
Byłem głupi, tak, wiec. Byłem głupim, emocjonalnie niestabilnym dzieciakiem, który robił problem z pieprzonego seksu. Inni na pewno by się tak nie zachowywali. To ja zawsze musiałem szukać dziury w całym, przez co stałem się żałosnym ludzkim bytem.
Z łzami płynącymi po mojej twarzy, zacząłem iść na czworakach do mojego domku. Nie mogłem narazić się na ból, nie chciałem go poczuć, bo to przypomniałoby mi o tym, co wydarzyło się w nocy. Sam tego chciałem. Sam go poprosiłem. To była moja wina, a on w końcu mógł mnie zaliczyć. Pewnie i tak tylko o to mu chodziło. Byle teraz nie patrzył na mnie w inny sposób. Zależało mi na nic, bardzo, ale po wspólnym seksie coś mi mówiło, że to posuwało się do przodu o wiele za szybko. Może lepiej przystopować? Zastanowić się nad tym wszystkim? Rozważyć wszystkie za i przeciw?
Doczołgałem się do domku i powoli wspiąłem się po schodkach, aby następnie chwycić klamkę i ją nacisnąć. Drzwi były otwarte; pewnie zapomnieli je zamknąć przez to pijaństwo. Wszedłem do środka i znów wylądowałem na ziemi. Upadek łączył się z hukiem i kolejnym bólem. Justin nadal spał, ale Matty zaczął wiercić się na swoim łóżku. Nie zwracałem na niego uwagi. Musiałem dostać się do swojego łózka i przespać ten dzień. Była niedziela... Tak, chyba niedziela, a to oznaczało czas wolny. Dlatego też wdrapałem się na swoje łóżko i dławiąc się łzami, próbowałem zasnąć. Było to oczywiście niemożliwe, nie tylko przez płacz, ale również przez Matty'ego, który ukucnął przede mną, aby znajdować się na wysokości mojej twarzy. Był zmartwiony i na pewno coś go trapiło. Może to po prostu troska o mnie, bo ledwo widziałem go przez łzy. A może to coś innego.
Matty
Gdy zobaczyłem płaczącego i słaniającego się na nogach Kellina, od razu coś zaczęło mi nie pasować. W mojej głowie było tyko jedno logiczne wyjaśnienie - dowiedział się o zakładzie.
Podczas wczorajszego ogniska został sam z Meksykanami, którzy byli nieźle upici, więc na pewno się wygadali. Kellin nie mógł wypić za dużo, bo był zbyt porządny. Chyba. Tak czy siak, na pewno się dowiedział i to nie przeze mnie. Nie mógł oddychać przez płacz, więc szybko sięgnąłem chusteczki i podałem mu całą paczkę. Wyciągnął jedną, wydmuchał noc i otarł podpuchnięte, zaczerwienione oczy. Mało to jednak dało, ponieważ naszło do nich kilkadziesiąt kolejnych kropelek.
- Co się stało? - zapytałem cicho, aby nie obudzić śpiącego Justina.
Kellin zaskomlał głośniej niż wcześniej, a ja przyłożyłem palec do ust i drugą ręką zacząłem gładzić jego ciemne włosy. Musiałem w jakiś sposób go uspokoić, bo zaraz się udusi przez te łzy i będzie źle. Byłem jedyną osobą, która mogła mu w pomóc.
- V-Vic - wydukał.
- Chcesz, żebym go przyprowadził? - zapytałem z przekąsem, a chłopak pokręcił gwałtownie głową. Oho, chyba miałem rację.- Więc co z nim?
- On, on... On t-tak po prostu... On mnie wykorzystał - zapłakał żałośnie, nie przejmując się tym, że moczył łzami całą poduszkę.- A j-ja mu zaufałem i... I on p-poszedł i zostawił mnie samego, a j-ja nie wi-wiem, c-co mam robić.
Czyli miałem rację. Kellin dowiedział się o zakładzie i teraz musiał męczyć się ze złamanym sercem. Było mi go strasznie żał, a to wszystko przez tego meksykańskiego idiotę.
- Musisz iść do przodu, Kells - wyszeptałem.- To idiota, skoro tak z tobą postąpił. Przecież to było do przewidzenia, że się tobą pobawi, Kells, ale nie płacz, nie należy płakać przez skończonych debili.
- A-ale mu ufałem.
- Zaufanie to jedno, a prawda to drugie. Zresztą, wiedziałem, że to się tak skończy. Wiedziałem o wszystkim, Kell.
- C-co? - zmarszczył brwi i nieco uniósł głowę, po czym otarł łzy z oczu.
- Słyszałem, jak o tym mówili, ale czekałem na odpowiedni moment, aby ci powiedzieć. Cóż, spóźniłem się, trudno, przepraszam.
- To nie miało tak wyglądać - wyszeptał, opadając na poduszkę.
- Będzie jeszcze wielu chłopaków.
- Ale ja chcę Vica.
- Po tym co zrobił?
Kellin westchnął i wlepił szkliste oczy w drewniany sufit. Sam nie znał odpowiedzi na to pytanie i nie dziwiłem się mu. Też bym nie wiedział, co zrobić na jego miejscu. Nigdy nie byłem dobry w rozwiązywaniu problemów sercowych, ale starałem się mu pomóc jak tylko mogłem. Dla przyjaciół wszystko.
Kellin
Nie mogłem uwierzyć w to, że Matty o wszystkim wiedział. Jak? Kiedy? Dlaczego? To było niewiarygodne, mógł mi powiedzieć wcześniej, to bym tyle nie pił i uprawiał swój seks w innych okolicznościach z inną osobą. Skoro Vic to wszystko zaplanował, to stracił mój szacunek. Nie chciałem mieć do czynienia z człowiekiem, który specjalnie dał mi trawkę do palenia i wlewał we mnie litry alkoholu, aby mnie zaliczyć. Myślałem, że jest inny. Bronił mnie, mówił tyle miłych słów, te gesty... Był cudowny, a przynajmniej tak uważałem. Zakładał maskę, za która ukrywał swoje prawdziwe oblicze. Po prostu chciał mnie przelecieć. Mogłem się tego spodziewać.
A jednak, nadal nie potrafiłem przestać o nim myśleć. Przywiązałem się do niego i nie umiałem wyzbyć sie tego zaufania.
Matty wiedział o seksie. Matty wiedział o wszystkim, co stało się przy ognisku. To sprawiało, że czułem się niekomfortowo, bo chciałem pozbawić przyjaciela informacji o moim życiu seksualnym. Chyba już nigdy nie spojrzę mu w oczy, bo zacząłem się sam za siebie wstydzić. Nigdy nie byłem pewny siebie, nie potrafiłem swobodnie rozmawiać o takich rzeczach. Musiałem o tym zapomnieć i po prostu iść przed siebie, aby nie zatracić się we własnych myślach, które potrafiły wykończyć mnie w każdej chwili.
Spałem do obiadokolacji. Raz po raz budziłem się, aby zwymiotować do wiadra stojącego przy moim łóżku (dziękuję Matty'emu). Nie wychodziłem z domku, bo nie chciałem stawić czoła Vicowi - może to było zwykłe tchórzostwo. Obwiniałem siebie, ale on postąpił o wiele gorzej. Doskonale wiedział, że to był mój pierwszy raz. Mógł zachować resztki rozsądku.
Kiedyś trzeba było wyjść spod kołdry, więc szybko ogarnąłem się w łazience, ubrałem świeże rzeczy i naciągnąłem czapkę na głowę. Nie potrafiłem ułożyć włosów, zaczęły mnie denerwować, więc musiałem je jakoś przygładzić. Dzisiaj nie było ciepło jak zazwyczaj, więc założyłem bluzę i razem z Mattym poszedłem na obiadokolację. Byłem jak zombie - nie chciałem wykazywać żadnych czynności życiowych. Gdy usiedliśmy przy naszym stole, mój zmęczony wzrok powędrował do stolika, przy którym siedzieli Meksykanie. Zdziwiłem się trochę, bo Vic pusto patrzył w swój talerz, w którym bezsensownie grzebał widelcem. Miał podpuchnięte oczy, opierał się na dłoni i prawie kładł się na stół. Po prostu był zmęczony. Słaniał się ze zmęczenia, na pewno tak było. Na chwilę podniósł spojrzenie, które spotkało się z moim. Nie potrafiłem niczego w nim wyczytać. Był jak za mgłą, zmęczony, niewyraźny... Pełen żalu. Głową wskazał drzwi, a ja westchnąłem ciężko i odmówiłem tym samym gestem. Nie miałem siły o tym rozmawiać, tym bardziej, gdy postanowiłem zapomnieć.
- Kellin, odpuść - usłyszałem cichy głos Matty'ego.
- Przecież właśnie mu odmówiłem - szepnąłem.
Matty wzruszył ramionami i zabrał się za jedzenie. Ja nie miałem apetytu. Zjadłem niewiele, bo miałem wrażenie, że zaraz znowu mi się cofnie. Wstałem od stołu, ignorując pytające spojrzenie Matty'ego i ból tyłka, po czym wyszedłem ze stołówki. Chciałem wrócić do łóżka i przespać cały obóz. Został tylko tydzień, więc nie będę męczyć się zbyt długo.
Wszedłem do domku, ściągnąłem bluzę, usiadłem na łóżku i owinąłem się kołdrą. Byłem za słaby psychicznie, więc poczułem, jak po moich policzkach zaczęły spływać pojedyncze łzy. Nie powinienem płakać, ale nie potrafiłem przestać. Byłem słaby, jestem słaby, będę słaby. Zacząłem się trząść, myśleć o najgorszym, obwiniać się za wszystko, a przecież to był tylko głupi seks, którym nie powinienem aż tak się przejmować. Tylko że to ja, zawsze wszystkim się przejmowałem.
Gdy usłyszałem pukanie do drzwi, uniosłem głowę i otarłem łzy z oczu. Nie miałem zamiaru otwierać. Nikt nie mógł zobaczyć mnie w takim stanie, nikt nie mógł dowiedzieć się o moich atakach. Tylko moi przyjaciele o nich wiedzieli. I Vic... Co jeśli to Vic? To źle. Nikogo nie wpuszczę.
Sturlałem się na podłogę i położyłem się na plecach, ignorując narastające dobijanie się do drzwi. Zaraz sobie pójdą. Zawsze odchodzą.
- Quinn, do cholery jasnej! - usłyszałem głos Olivera i otworzyłem szerzej oczy.
Jeśli nie wstanę i nie otworzę drzwi, na pewno coś mi zrobi. Nie może mnie skrzywdzić. Musiałem unikać bólu fizycznego, skoro psychiczny mnie przytłaczał. Bólu fizycznego dawanego przez innych... Nie przez samego siebie.
Pieprzyć obietnice, które złożyłem Vicowi. Teraz miałem to gdzieś. Wyciągnąłem telefon z kieszeni i zdjąłem klapkę, pod którą trzymałem małą, ale ostrą żyletkę. Tylko kilka, żeby nikt nie zauważył. Przycisnąłem kawałek metalu do nadgarstka i chciałem poprowadzić go po skórze, ale usłyszałem odgłos otwieranego zamka. Szybko schowałem żyletkę do kieszeni i spojrzałem na otwarte drzwi, w których stali Oliver i Matty.
- Czemu nie otwierałeś? - zapytał ten drugi, a ja pociągnąłem nosem, spuszczając wzrok.
- Odstaw swoje babstwo na bok, Quinn, rusz tyłek i idziemy - mruknął Oliver.
- Co? Gdzie? - zmarszczyłem brwi, chwytając swój telefon i składając go z powrotem. Schowałem go do kieszeni, w której nie było żyletki.
- Mam znajomego, który mieszka niedaleko w mieście, podjedzie po nas vanem i zabierze na małe balowanie - odpowiedział Oliver.- Niewiele osób chce jechać, bo nie wyleczyli kaca po ognisku, ale miej jaja, Quinn, pojedź.
Spojrzałem na Matty'ego pytającym wzrokiem, pytając go przy tym, czo on zdecydował się pojechać. Skinął głową, a ja westchnąłem ciężko. To było niebezpieczne, bo nie mogliśmy opuszczać obozu i ogólnie lasu bez zgody opiekunów. Mogliśmy wpaść w poważne kłopoty, ale szczerze mówiąc, miałem to gdzieś. Musiałem odciągnąć swoje myśli od bólu i trosk, więc postanowiłem pojechać, tym bardziej, że Matty przy mnie będzie.
- W porządku, pojadę - szepnąłem.
- Wspaniale. Dwudziesta pierwsza na głównej ścieżce. Do zobaczenia, wy dwaj. Nie dajcie ciała - Brytyjczyk uśmiechnął się ironicznie, po czym odszedł.
Matty zamknął za sobą drzwi, usiadł obok mnie i spojrzał na mnie pytająco, oczekując wyjaśnień. Postanowiłem milczeć. Nie czas na psychologiczne gadki. Musiałem odpocząć od własnego umysłu.
- Idziesz? - zapytał Matty, zarzucając na siebie bluzę.
Z naszego domku tylko ja i Matty postanowiliśmy pojechać do miasta. Reszta chłopaków nie miała siły, więc całą trójka została w obozie. Może to i lepiej.
- Już, zaraz. Możesz iść, za chwilę przyjdę - powiedziałem.
Chłopak skinął głową i wyszedł z domku, podczas gdy ja podszedłem do swojego plecaka, z którego wyciągnąłem małe pudełko tabletek. Wziąłem jedną, chwyciłem stojącą na stoliku butelkę wody i połknąłem pastylkę. Najczęściej pomagały i czułem się spokojniejszy, więc miałem nadzieję, że i tym razem tak będzie. Założyłem bluzę i wyszedłem z domku, po czym udałem się na miejsce zbiórki. Robiło się ciemno, musieliśmy być cicho, bo opiekunowie w niektóre noce wychodzili ze swoich domków i robili patrol. Miejmy nadzieję, że tym razem czegoś takiego nie będzie.
Na ścieżce było siedem osób, po moim przybyciu osiem. Popatrzyłem na twarze chłopaków i zatrzymałem wzrok na jednej, zaciskając przy tym pięści w kieszeniach bluzy. Najwyraźniej będę musiał użerać się z Victorem, kiedy chciałem tego uniknąć. Mogłem wrócić do domku i zrezygnować z wyjazdu, ale nie mogłem iść mu na rękę. Musiałem być silny, jako tako.
Oprócz Vica byli tu też Mike, Oliver, Matt, Jack, Alex i Matty. Jakoś to będzie. Głębokie oddechy i liczenie do dziesięciu.
- Idziemy tą ścieżką, na końcu będzie mój kumpel i jedziemy - wyszeptał Oliver i cała nasza grupa ruszyła z miejsca.
Była to ta sama ścieżka, którą przyszliśmy do obozu pierwszego dnia. Jakoś trzeba było dojść do drogi, gdzie można poruszać się samochodem. Szedłem na końcu razem z Mattym, gdy nagle obok mnie pojawił się Vic i chwycił mnie za dłoń, aby nieco mnie odciągnąć. Wyrwałem się z jego uścisku i spiorunowałem wzrokiem. Nie miałem siły na jego kolejne gierki.
- Możemy porozmawiać? - szepnął, a ja pokręciłem przecząco głową.- Chcę, żebyśmy wszystko sobie wyjaśnili, proszę cię, Kell...
- Nie ma czego wyjaśniać - syknąłem, przyspieszając kroku, aby znów znaleźć się przy Mattym.
Usłyszałem, jak Vic ciężko wzdycha. Było mi go żal, bo nadal mi na nim zależało, ale postanowiłem zachować się jak wredna baba i trochę go pomęczyć. Plus, nadal byłem na niego zły i musiałem ochłonąć.
W końcu dotarliśmy do końca ścieżki, na mały plac, za którym znajdowała się utwardzona droga. Na placu stał niewielki van. Opierał się o niego szczupły chłopak z nieładem na głowie i lekkim zarostem. Na widok Olivera uśmiechnął się pod nosem i rozchylił ramiona, po czym obaj przytulili się do siebie w czyście przyjacielski sposób.
- To jest Josh, zawiezie nas do miasta, a potem odwiezie z powrotem tutaj - powiedział Oliver, a Josh machnął dłonią, aby za jednym razem przywitać się z wszystkimi.
- Nie pijesz, skoro prowadzisz? - zapytał Alex.
- Abstynencja - odpowiedział chłopak z brytyjskim akcentem i już chyba wiedziałem, dlaczego przyjaźnił się z Oliverem. Więzy krwi.
Josh wpuścił nas do vana, w którym zajęliśmy miejsca i po chwili byliśmy już w drodze. Siedziałem obok Matty'ego i Jacka, na szczęście. Chyba nie zniósłbym Vica na siedzeniu obok. Oczywiście, jedna część mnie chciała, aby przy mnie siedział, ale druga wręcz przeciwnie. Musiałem czekać na rozwój wydarzeń.
Droga upłynęła na rozmowie. Mimo to, ja pozostałem cicho, bo nie miałem nastroju na pogawędki. Nawet nie wiedziałem, co chciałem robić w mieście, więc nie było większego sensu w tej wyprawie, ale warto korzystać z okazji.
Po trzydziestej minutach zatrzymaliśmy się i wysiedliśmy z samochodu. Zobaczyłem wysokie budynki, migoczące światła, jeżdżące samochody, sklepiki, kawiarnie, bary... Wszystko. Byliśmy w centrum, staliśmy na jakimś parkingu.
- Spotykamy się tu najpóźniej o trzeciej trzydzieści - powiedział Oliver wystarczająco głośno, aby wszyscy go słyszeli.- To jedyny parking w tej okolicy, więc nie powinniście się zgubić. To miłej zabawy.
Zaśmiał się, po czym chwycił Matta i Josha za ramiona i poszli w stronę jednego z barów. Nie mieli ukończonych dwudziestu jeden lat, więc nie miałem pojęcia, w jaki sposób tam wejdą, ale pewnie jakoś sobie poradzą. Spojrzałem na Matty'ego, a on zrobił to samo. Zrozumieliśmy się bez słów i ruszyliśmy w stronę miejskich świateł. Nie mieliśmy określonego celu, po prostu szliśmy przed siebie. Miałem trochę pieniędzy w kieszeni, zawsze mogłem coś sobie kupić, ale teraz nie było takiej potrzeby. Patrzyliśmy na wystawy sklepowe, ludzi, restauracje. Było grzecznie i kulturalnie, tak jak powinno być. Nie chciałem omamiać się alkoholem.
- Kellin!
Nie. Miało być spokojnie.
- Kellin, możemy do kurwy nędzy porozmawiać?
Odwróciłem się o sto osiemdziesiąt stopni i stanąłem twarzą w twarz z Victorem. Kątem oka mogłem zauważyć niezadowolony wyraz twarzy Matty'ego. Doceniałem to, że się martwił, ale teraz musiałem zostać sam na sam z Viciem.
- Matty, mógłbyś zostawić nas na chwilę samych? - powiedziałem spokojnie.- Musimy coś sobie z Victorem wyjaśnić.
Chłopak niechętnie skinął głową i gdzieś poszedł. Skrzyżowałem ręce na torsie i czekałem na wyjaśnienia. To on chciał rozmawiać, więc niech to on zaczyna.
- Zachowujesz się jak baba - powiedział.
- Więc dlatego mnie przeleciałeś? - odparłem głośno, a kilka osób spojrzało a nad dziwnym wzrokiem.
- Chodźmy stąd - warknął, chwytając mnie za ramię i prowadząc w jedną z bocznych uliczek, gdzie było o wiele ciszej i nikt nie słyszał naszej rozmowy.- Nie zgrywaj poszkodowanej cnotki.
- Dobrze wiedziałeś, jakie to było dla mnie ważne, żeby poczekać. Nie poczekałeś.
- Bo byłem pijany! Ty też, swoją drogą. Wkładałeś mi ręce w spodnie, chciałeś tego, więc nie zwalaj wszystkiego na mnie.
- Trzeba było odmówić, to by się tak nie skończyło.
Byłem uparty, zachowywałem się jak królowa dramatu i rozwydrzona nastolatka, bo miałem do tego pełne prawo. To była moja wina, to była jego wina, to była nasza wina. Ale jego była większa, tym bardziej po tym, co usłyszałem od Matty'ego.
- Byłeś pijany. Naprawdę myślisz, że być odpuścił? - zapytał z niedowierzaniem.
- Wiem, że popełniłem błąd - szepnąłem.- Ale to twoja wina.
- To nie moja wina, że chciałeś to zrobić.
- Już nawet nie o to chodzi - westchnąłem, zaczynając iść chodnikiem w nieznanym mi kierunku. Vic szybko do mnie podbiegł i zaczął iść w moim tempie.
- To o co? - zapytał.
- Matty mi powiedział, że... Że ty planowałeś mnie zaliczyć, a potem zostawić. Że w tym niby związku chodziło ci tylko o to, żeby zaciągnąć mnie do łózka - powiedziałem cicho, a Vic chwycił moje ramiona, aby zatrzymać mnie w miejscu. Trzymał mnie i patrzył prosto w oczy. Był poważny, zdeterminowany, szczery. Chciał to wyjaśnić, za co byłem mu wdzięczny, bo właśnie tego potrzebowałem. Wyjaśnień, odpowiedzi.
- Niby skąd Matty ma takie informacje? - zapytał spokojnie, ale poważnie.
- Powiedział, że cię słyszał, gdy o tym mówiłeś.
Vic zmarszczył brwi i spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Nie wiedziałem, co miało oznaczać to spojrzenie, więc również zmarszczyłem brwi.
- W życiu, Kell, w życiu - powiedział ze śmiechem.- W życiu bym czegoś takiego nie powiedział, ba, nawet bym o tym nie pomyślał! Pewnie rozmawiałem o czymś z Mikem, a Matty wyciągnął to z kontekstu. Kellin, spójrz na mnie - zażądał spokojnie, gdy odwróciłem od niego wzrok. Gdy odmówiłem, chwycił mój podbródek i odwrócił moją głowę w swoją stronę.- Nie chciałem cię zranić, mimo że to zrobiłem i przepraszam. Wina leży po obu stronach, ale zdaję sobie sprawę, że to ja wsadziłem penisa w twój tyłek i mogłem myśleć bardziej racjonalnie. To wina alkoholu, przyrzekam, Kell. Natomiast nigdy nie wykorzystałbym się tylko do seksu, bo to okropne.
- Robiłeś już okropne rzeczy - zauważyłem.
- Tak, ale uwierz mi, żadna nie miała podłoża seksualnego. Po prostu się droczyłem. Zależy mi na tobie, przecież nie mówiłbym ci tego wszystkiego, gdyby chodziło tylko o seks. Nie chciałbym o tym rozmawiać, gdyby chodziło tylko o seks. Uwierz mi, tak jest. Wierzysz mi? - zapytał z nadzieją w głosie.
Zacząłem układać sobie to wszystko w głowie. Matty to mój przyjaciel, nigdy by mnie nie okłamał, więc może rzeczywiście wyciągnął to z kontekstu. Vic miał zdolności manipulowania ludźmi, może teraz właśnie pogrywa tak ze mną, ale nie potrafiłem długo się na niego gniewać. Powiedział, że mu na mnie zależy, przez co moje serce zaczęło bić szybciej, a motylki w moim brzuchu chyba oszalały. Kiedyś wszyscy będziemy się z tego śmiać, a teraz korzystajmy z chwili.
Oplotłem szyję Vica rękoma i naparłem ustami na jego. Chłopak od razu pogłębił pocałunek, obejmując mnie w pasie i trzymając mnie blisko siebie, jakby bał się, że zaraz zmienię zdanie i ucieknę. Zacząłem bawić się końcówkami jego włosów, aż w końcu się od niego oderwałem i obdarowałem lekkim uśmiechem.
- Wierzę. I ufam.
- Kellin, odpuść - usłyszałem cichy głos Matty'ego.
- Przecież właśnie mu odmówiłem - szepnąłem.
Matty wzruszył ramionami i zabrał się za jedzenie. Ja nie miałem apetytu. Zjadłem niewiele, bo miałem wrażenie, że zaraz znowu mi się cofnie. Wstałem od stołu, ignorując pytające spojrzenie Matty'ego i ból tyłka, po czym wyszedłem ze stołówki. Chciałem wrócić do łóżka i przespać cały obóz. Został tylko tydzień, więc nie będę męczyć się zbyt długo.
Wszedłem do domku, ściągnąłem bluzę, usiadłem na łóżku i owinąłem się kołdrą. Byłem za słaby psychicznie, więc poczułem, jak po moich policzkach zaczęły spływać pojedyncze łzy. Nie powinienem płakać, ale nie potrafiłem przestać. Byłem słaby, jestem słaby, będę słaby. Zacząłem się trząść, myśleć o najgorszym, obwiniać się za wszystko, a przecież to był tylko głupi seks, którym nie powinienem aż tak się przejmować. Tylko że to ja, zawsze wszystkim się przejmowałem.
Gdy usłyszałem pukanie do drzwi, uniosłem głowę i otarłem łzy z oczu. Nie miałem zamiaru otwierać. Nikt nie mógł zobaczyć mnie w takim stanie, nikt nie mógł dowiedzieć się o moich atakach. Tylko moi przyjaciele o nich wiedzieli. I Vic... Co jeśli to Vic? To źle. Nikogo nie wpuszczę.
Sturlałem się na podłogę i położyłem się na plecach, ignorując narastające dobijanie się do drzwi. Zaraz sobie pójdą. Zawsze odchodzą.
- Quinn, do cholery jasnej! - usłyszałem głos Olivera i otworzyłem szerzej oczy.
Jeśli nie wstanę i nie otworzę drzwi, na pewno coś mi zrobi. Nie może mnie skrzywdzić. Musiałem unikać bólu fizycznego, skoro psychiczny mnie przytłaczał. Bólu fizycznego dawanego przez innych... Nie przez samego siebie.
Pieprzyć obietnice, które złożyłem Vicowi. Teraz miałem to gdzieś. Wyciągnąłem telefon z kieszeni i zdjąłem klapkę, pod którą trzymałem małą, ale ostrą żyletkę. Tylko kilka, żeby nikt nie zauważył. Przycisnąłem kawałek metalu do nadgarstka i chciałem poprowadzić go po skórze, ale usłyszałem odgłos otwieranego zamka. Szybko schowałem żyletkę do kieszeni i spojrzałem na otwarte drzwi, w których stali Oliver i Matty.
- Czemu nie otwierałeś? - zapytał ten drugi, a ja pociągnąłem nosem, spuszczając wzrok.
- Odstaw swoje babstwo na bok, Quinn, rusz tyłek i idziemy - mruknął Oliver.
- Co? Gdzie? - zmarszczyłem brwi, chwytając swój telefon i składając go z powrotem. Schowałem go do kieszeni, w której nie było żyletki.
- Mam znajomego, który mieszka niedaleko w mieście, podjedzie po nas vanem i zabierze na małe balowanie - odpowiedział Oliver.- Niewiele osób chce jechać, bo nie wyleczyli kaca po ognisku, ale miej jaja, Quinn, pojedź.
Spojrzałem na Matty'ego pytającym wzrokiem, pytając go przy tym, czo on zdecydował się pojechać. Skinął głową, a ja westchnąłem ciężko. To było niebezpieczne, bo nie mogliśmy opuszczać obozu i ogólnie lasu bez zgody opiekunów. Mogliśmy wpaść w poważne kłopoty, ale szczerze mówiąc, miałem to gdzieś. Musiałem odciągnąć swoje myśli od bólu i trosk, więc postanowiłem pojechać, tym bardziej, że Matty przy mnie będzie.
- W porządku, pojadę - szepnąłem.
- Wspaniale. Dwudziesta pierwsza na głównej ścieżce. Do zobaczenia, wy dwaj. Nie dajcie ciała - Brytyjczyk uśmiechnął się ironicznie, po czym odszedł.
Matty zamknął za sobą drzwi, usiadł obok mnie i spojrzał na mnie pytająco, oczekując wyjaśnień. Postanowiłem milczeć. Nie czas na psychologiczne gadki. Musiałem odpocząć od własnego umysłu.
- Idziesz? - zapytał Matty, zarzucając na siebie bluzę.
Z naszego domku tylko ja i Matty postanowiliśmy pojechać do miasta. Reszta chłopaków nie miała siły, więc całą trójka została w obozie. Może to i lepiej.
- Już, zaraz. Możesz iść, za chwilę przyjdę - powiedziałem.
Chłopak skinął głową i wyszedł z domku, podczas gdy ja podszedłem do swojego plecaka, z którego wyciągnąłem małe pudełko tabletek. Wziąłem jedną, chwyciłem stojącą na stoliku butelkę wody i połknąłem pastylkę. Najczęściej pomagały i czułem się spokojniejszy, więc miałem nadzieję, że i tym razem tak będzie. Założyłem bluzę i wyszedłem z domku, po czym udałem się na miejsce zbiórki. Robiło się ciemno, musieliśmy być cicho, bo opiekunowie w niektóre noce wychodzili ze swoich domków i robili patrol. Miejmy nadzieję, że tym razem czegoś takiego nie będzie.
Na ścieżce było siedem osób, po moim przybyciu osiem. Popatrzyłem na twarze chłopaków i zatrzymałem wzrok na jednej, zaciskając przy tym pięści w kieszeniach bluzy. Najwyraźniej będę musiał użerać się z Victorem, kiedy chciałem tego uniknąć. Mogłem wrócić do domku i zrezygnować z wyjazdu, ale nie mogłem iść mu na rękę. Musiałem być silny, jako tako.
Oprócz Vica byli tu też Mike, Oliver, Matt, Jack, Alex i Matty. Jakoś to będzie. Głębokie oddechy i liczenie do dziesięciu.
- Idziemy tą ścieżką, na końcu będzie mój kumpel i jedziemy - wyszeptał Oliver i cała nasza grupa ruszyła z miejsca.
Była to ta sama ścieżka, którą przyszliśmy do obozu pierwszego dnia. Jakoś trzeba było dojść do drogi, gdzie można poruszać się samochodem. Szedłem na końcu razem z Mattym, gdy nagle obok mnie pojawił się Vic i chwycił mnie za dłoń, aby nieco mnie odciągnąć. Wyrwałem się z jego uścisku i spiorunowałem wzrokiem. Nie miałem siły na jego kolejne gierki.
- Możemy porozmawiać? - szepnął, a ja pokręciłem przecząco głową.- Chcę, żebyśmy wszystko sobie wyjaśnili, proszę cię, Kell...
- Nie ma czego wyjaśniać - syknąłem, przyspieszając kroku, aby znów znaleźć się przy Mattym.
Usłyszałem, jak Vic ciężko wzdycha. Było mi go żal, bo nadal mi na nim zależało, ale postanowiłem zachować się jak wredna baba i trochę go pomęczyć. Plus, nadal byłem na niego zły i musiałem ochłonąć.
W końcu dotarliśmy do końca ścieżki, na mały plac, za którym znajdowała się utwardzona droga. Na placu stał niewielki van. Opierał się o niego szczupły chłopak z nieładem na głowie i lekkim zarostem. Na widok Olivera uśmiechnął się pod nosem i rozchylił ramiona, po czym obaj przytulili się do siebie w czyście przyjacielski sposób.
- To jest Josh, zawiezie nas do miasta, a potem odwiezie z powrotem tutaj - powiedział Oliver, a Josh machnął dłonią, aby za jednym razem przywitać się z wszystkimi.
- Nie pijesz, skoro prowadzisz? - zapytał Alex.
- Abstynencja - odpowiedział chłopak z brytyjskim akcentem i już chyba wiedziałem, dlaczego przyjaźnił się z Oliverem. Więzy krwi.
Josh wpuścił nas do vana, w którym zajęliśmy miejsca i po chwili byliśmy już w drodze. Siedziałem obok Matty'ego i Jacka, na szczęście. Chyba nie zniósłbym Vica na siedzeniu obok. Oczywiście, jedna część mnie chciała, aby przy mnie siedział, ale druga wręcz przeciwnie. Musiałem czekać na rozwój wydarzeń.
Droga upłynęła na rozmowie. Mimo to, ja pozostałem cicho, bo nie miałem nastroju na pogawędki. Nawet nie wiedziałem, co chciałem robić w mieście, więc nie było większego sensu w tej wyprawie, ale warto korzystać z okazji.
Po trzydziestej minutach zatrzymaliśmy się i wysiedliśmy z samochodu. Zobaczyłem wysokie budynki, migoczące światła, jeżdżące samochody, sklepiki, kawiarnie, bary... Wszystko. Byliśmy w centrum, staliśmy na jakimś parkingu.
- Spotykamy się tu najpóźniej o trzeciej trzydzieści - powiedział Oliver wystarczająco głośno, aby wszyscy go słyszeli.- To jedyny parking w tej okolicy, więc nie powinniście się zgubić. To miłej zabawy.
Zaśmiał się, po czym chwycił Matta i Josha za ramiona i poszli w stronę jednego z barów. Nie mieli ukończonych dwudziestu jeden lat, więc nie miałem pojęcia, w jaki sposób tam wejdą, ale pewnie jakoś sobie poradzą. Spojrzałem na Matty'ego, a on zrobił to samo. Zrozumieliśmy się bez słów i ruszyliśmy w stronę miejskich świateł. Nie mieliśmy określonego celu, po prostu szliśmy przed siebie. Miałem trochę pieniędzy w kieszeni, zawsze mogłem coś sobie kupić, ale teraz nie było takiej potrzeby. Patrzyliśmy na wystawy sklepowe, ludzi, restauracje. Było grzecznie i kulturalnie, tak jak powinno być. Nie chciałem omamiać się alkoholem.
- Kellin!
Nie. Miało być spokojnie.
- Kellin, możemy do kurwy nędzy porozmawiać?
Odwróciłem się o sto osiemdziesiąt stopni i stanąłem twarzą w twarz z Victorem. Kątem oka mogłem zauważyć niezadowolony wyraz twarzy Matty'ego. Doceniałem to, że się martwił, ale teraz musiałem zostać sam na sam z Viciem.
- Matty, mógłbyś zostawić nas na chwilę samych? - powiedziałem spokojnie.- Musimy coś sobie z Victorem wyjaśnić.
Chłopak niechętnie skinął głową i gdzieś poszedł. Skrzyżowałem ręce na torsie i czekałem na wyjaśnienia. To on chciał rozmawiać, więc niech to on zaczyna.
- Zachowujesz się jak baba - powiedział.
- Więc dlatego mnie przeleciałeś? - odparłem głośno, a kilka osób spojrzało a nad dziwnym wzrokiem.
- Chodźmy stąd - warknął, chwytając mnie za ramię i prowadząc w jedną z bocznych uliczek, gdzie było o wiele ciszej i nikt nie słyszał naszej rozmowy.- Nie zgrywaj poszkodowanej cnotki.
- Dobrze wiedziałeś, jakie to było dla mnie ważne, żeby poczekać. Nie poczekałeś.
- Bo byłem pijany! Ty też, swoją drogą. Wkładałeś mi ręce w spodnie, chciałeś tego, więc nie zwalaj wszystkiego na mnie.
- Trzeba było odmówić, to by się tak nie skończyło.
Byłem uparty, zachowywałem się jak królowa dramatu i rozwydrzona nastolatka, bo miałem do tego pełne prawo. To była moja wina, to była jego wina, to była nasza wina. Ale jego była większa, tym bardziej po tym, co usłyszałem od Matty'ego.
- Byłeś pijany. Naprawdę myślisz, że być odpuścił? - zapytał z niedowierzaniem.
- Wiem, że popełniłem błąd - szepnąłem.- Ale to twoja wina.
- To nie moja wina, że chciałeś to zrobić.
- Już nawet nie o to chodzi - westchnąłem, zaczynając iść chodnikiem w nieznanym mi kierunku. Vic szybko do mnie podbiegł i zaczął iść w moim tempie.
- To o co? - zapytał.
- Matty mi powiedział, że... Że ty planowałeś mnie zaliczyć, a potem zostawić. Że w tym niby związku chodziło ci tylko o to, żeby zaciągnąć mnie do łózka - powiedziałem cicho, a Vic chwycił moje ramiona, aby zatrzymać mnie w miejscu. Trzymał mnie i patrzył prosto w oczy. Był poważny, zdeterminowany, szczery. Chciał to wyjaśnić, za co byłem mu wdzięczny, bo właśnie tego potrzebowałem. Wyjaśnień, odpowiedzi.
- Niby skąd Matty ma takie informacje? - zapytał spokojnie, ale poważnie.
- Powiedział, że cię słyszał, gdy o tym mówiłeś.
Vic zmarszczył brwi i spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Nie wiedziałem, co miało oznaczać to spojrzenie, więc również zmarszczyłem brwi.
- W życiu, Kell, w życiu - powiedział ze śmiechem.- W życiu bym czegoś takiego nie powiedział, ba, nawet bym o tym nie pomyślał! Pewnie rozmawiałem o czymś z Mikem, a Matty wyciągnął to z kontekstu. Kellin, spójrz na mnie - zażądał spokojnie, gdy odwróciłem od niego wzrok. Gdy odmówiłem, chwycił mój podbródek i odwrócił moją głowę w swoją stronę.- Nie chciałem cię zranić, mimo że to zrobiłem i przepraszam. Wina leży po obu stronach, ale zdaję sobie sprawę, że to ja wsadziłem penisa w twój tyłek i mogłem myśleć bardziej racjonalnie. To wina alkoholu, przyrzekam, Kell. Natomiast nigdy nie wykorzystałbym się tylko do seksu, bo to okropne.
- Robiłeś już okropne rzeczy - zauważyłem.
- Tak, ale uwierz mi, żadna nie miała podłoża seksualnego. Po prostu się droczyłem. Zależy mi na tobie, przecież nie mówiłbym ci tego wszystkiego, gdyby chodziło tylko o seks. Nie chciałbym o tym rozmawiać, gdyby chodziło tylko o seks. Uwierz mi, tak jest. Wierzysz mi? - zapytał z nadzieją w głosie.
Zacząłem układać sobie to wszystko w głowie. Matty to mój przyjaciel, nigdy by mnie nie okłamał, więc może rzeczywiście wyciągnął to z kontekstu. Vic miał zdolności manipulowania ludźmi, może teraz właśnie pogrywa tak ze mną, ale nie potrafiłem długo się na niego gniewać. Powiedział, że mu na mnie zależy, przez co moje serce zaczęło bić szybciej, a motylki w moim brzuchu chyba oszalały. Kiedyś wszyscy będziemy się z tego śmiać, a teraz korzystajmy z chwili.
Oplotłem szyję Vica rękoma i naparłem ustami na jego. Chłopak od razu pogłębił pocałunek, obejmując mnie w pasie i trzymając mnie blisko siebie, jakby bał się, że zaraz zmienię zdanie i ucieknę. Zacząłem bawić się końcówkami jego włosów, aż w końcu się od niego oderwałem i obdarowałem lekkim uśmiechem.
- Wierzę. I ufam.
W KOŃCU !
OdpowiedzUsuńDobra, biore się za czytanie c;
omfg omfg adcdscsadxdwedxqx ;_;
OdpowiedzUsuńNAJLEPSZE *~*
OdpowiedzUsuń'kay... oficjalnie stwierdzam, że nie nadążam za tym co się dzieje w głowie Vic'a
OdpowiedzUsuńczyżby to było... PRAWDZIWE UCZUCIE cx // MotherHeill
omg nie ogarniam, nie ogarniam, czyli jednak Vic go lofcia i będzie happy end?
OdpowiedzUsuń...Na pewno nje, bo Dzogurcik jest królową dramatu zaraz po Kellsie cnie? XDD
Haha, nie wiem, co wymyslisz dalej, ale zdecydowanie nie moge się już doczekać yay!
Jesu nie wiem co napisać ;---;
OdpowiedzUsuńurooooczy koniec, awh :3
teraz będzie hepi, prawda? :D chyba że masz jeszcze jakiś dramacik wymyślony XDDD
pisz pisz Dżogurt jak najszybciej 15 no ;_;
viktur skurwysyn kłamca. żal.
OdpowiedzUsuńkellin cipowata pizda. żal XD
dobry rozdział :D
Kurde kurde kurde o:
OdpowiedzUsuńCo ten Viktur
no ja nie wiem
teraz to Dżogurciku mnie strollowałaś o:
Bo z jednej strony, skoro Viktur zaliczył, to po co by się dalej w to pakował? Wygrał ten pieprzony zakład, cnie. No ale okłamał Kellina, chyba? Znaczy, no na pewno okłamał...............
.............
Trochę chaotyczny ten komentarz, ale wybaczysz, prawda?
Dobry rozdział, serio, chyba jeden z najlepszych w tym opowiadaniu
Czekam na kolejny, KC Dżogurt.
@Vileneify
Umm... Kellin, czo on jakiś pojebany, tak sie szybko z nim godzi. Kurde, wgl to jak przeczytałam o tej żyletce to mi oczy wyszły...no kurwa, niech on sobie nic nie robi ;-; Nie wiem co pisać o Vicu w tym rozdziale, bo jest taki ksjdbkjsdjkwsjkdjks awwwww ;-; Boszeeee...koñcówka jest taka cudowna, omggg ;-; Pisz,pisz,piszzzz KC<3 /Huranicee
OdpowiedzUsuńNie czaje o co chodzi z końcówka, no bo pls, czy on kłamie czy mówi prawdę? Mam nadzieję ze w następnym rozdziale sie dowiem. Czekam ;)
OdpowiedzUsuńOmg tak długo czekałam na ten rozdział, codziennie po kilka razy sprawdzałam, czy dodałaś.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam i wnioskuję, że Kellin po prostu jest tak bardzo naiwny...dlaczego no?
Przecież Vic'owi zależy tylko na tym, żeby Kells wyznał mu miłość. Rzal.
Mam nadzieję, że to co piszę, jednak nie jest prawdą. Może Vic coś do niego czuje naprawdę.
Proszę napisz Vic P.O.V. TAK BARDZO NA TO CZEKAM XD
A tak btw. to śmiechłam z dwóch tekstów:
"Później Mike rozebrał się i zaczął biegać wokół ogniska, aż w końcu zniknął gdzieś w lesie." Mike zawsze wygrywa :D
I jeszcze to:
"zacząłem iść na czworakach do mojego domku. " hahaha jak ja to sobie wyobraziłam, że ludzie go widzą przez okna, why? XDD
Ok, czekam na następny. KC.
//@blush244
nie, Dżo, plz, nie.
OdpowiedzUsuńtak bardzo wielki hejt na Viktura.
Kellin, ty... no nieeeee, nie bądź taki naiwny ;____;
mimo wszystko kocham.
czekam na następny.
KC mocno.
Uroczy Vic, uroczy Kellin, pięknie, + happy end rozdziału, tyle feelsów z Twoich ff, Dżogurcie! :)
OdpowiedzUsuńKURWA KELLIN JEBANA CIOTO NIE WYBACZAJ VICOWI BO CIE ZRUCHA ZNOWU
OdpowiedzUsuńNie ogarniam już Vica.. XD Mam nadzieję, że w 15 będzie wiadomo, czo ten Viktur kombinuje ;d.
OdpowiedzUsuńRozdział świetny.. Jak zwykle z resztą <3
jeden z lepszych rozdzialow...
OdpowiedzUsuńa co najnajnajlepsze
FRANSYKES KURWA
kc za to ;-;
/@piercetheasica
KELLIN JEST ZBYT NAIWNY. AMEN.
OdpowiedzUsuńNie rozumiem Viktura : o już przecież wygrał -.^ dobry rozdział ; )
OdpowiedzUsuń