No dobra, urlop mi się nie udał, wracam XD Ale rozdziały chyba nie będą dodawane tak często, jak w tamtym ff.
NOWY! Od razu mówię, że byłam za leniwa, żeby wymyślać własne postaci, więc pożyczyłam sobie band membersów :D
No. Opinie, co nie. Komentarze. Takie tam.
KC.
_______________________________
- A może jednak nie pojadę?
NOWY! Od razu mówię, że byłam za leniwa, żeby wymyślać własne postaci, więc pożyczyłam sobie band membersów :D
No. Opinie, co nie. Komentarze. Takie tam.
KC.
_______________________________
- A może jednak nie pojadę?
- Nie wygłupiaj się, Kellin, co roku tam jeździsz.
- Ale może w tym roku nie pojadę...
- Nie przesadzaj i bierz te torby, bo na ciebie czekają.
Spojrzałem na moje torby, a następnie na mamę, która patrzyła na mnie z niecierpliwością. Wiedziałem, że nie mam się co z nią kłócić, bo i tak przegram, więc pożegnałem się z nią, chwyciłem rączki toreb i podniosłem je. Musiałem wziąć ze sobą wszystkie potrzebne rzeczy, żeby nie obudzić się z ręką w nocniku w środku lasu.
Co roku jeździłem na obóz do lasu, gdzie musiałem przeżyć trzy tygodnie. To było dwadzieścia jeden najgorszych dni w oku, bo mimo że nie chciałem tam jechać, mama zawsze kazała mi pojechać, a ja po prostu się tam męczyłem. Na początku było w porządku, ludzie jako tako mnie lubili, ale z czasem wszystko się zmieniło i już nie jeździłem na obozy tak chętnie. To będzie mój piąty wyjazd, jeden z najgorszych. Jeśli przeżyję to wszystko, to będzie cud. W zeszłym roku ledwo uszedłem z życiem, gdy postanowili wrzucić mnie związanego do jeziora, ale to inna historia.
- Baw się dobrze, skarbie - mama pocałowała mnie w czubek głowy, a ja ruszyłem się z miejsca w stronę autobusu, zupełnie jak na ścięcie.
Zbiórka zorganizowana była na dużym placu na obrzeżach miasta i przybyłem tu jako ostatni. Z autokaru wyszedł kierowca, który wziął ode mnie torby i wrzucił je do luku bagażowego.
- I co, Quinn, gotowy na wycieczkę? - zapytał z ironicznym uśmieszkiem. Doskonale wiedział, że nienawidziłem tych obozów, więc najzwyczajniej w świecie robił sobie ze mnie jaja.
- Jak nigdy... - mruknąłem i wszedłem do autobusu.
Gdy tylko pojawiłem się w środku, usłyszałem głośne "uuu!" oraz kilka śmiechów. Nie cieszyłem się popularnością wśród tych ludzi. Miałem tylko jednego przyjaciela i kilku kolegów, którzy chcieli się ze mną zadawać. Czy wspominałem, że to tylko męski obóz? No to już mówię. Byli tu sami chłopcy, w wieku od dziesięciu do osiemnastu lat. Ja miałem lat siedemnaście i obecność samych chłopaków wcale mi nie pomagała, zważając na to, że identyfikowałem się jako gej. Oczywiście ktoś odkrył moją tajemnicę na obozie dwa lata temu i od tego czasu musiałem użerać się z tymi idiotami.
Gdy szedłem środkiem autobusu i szukałem swojego przyjaciela Matty'ego, słyszałem naprawdę wiele słów i zdań kierowanych w moją stronę.
- Hej, Quinn, na tym obozie nic nie zaliczysz, my jesteśmy normalni.
- Ile chujów obciągnąłeś w tym tygodniu, Quinn?
- Oj Quinn, możesz normalnie chodzić? Nie masz problemów z dupą?
Po pierwszym roku przestałem zwracać na nich uwagę, ale to nie oznaczało, że się tym nie przejmowałem. Było mi trudno, ale nie mogłem dać po sobie poznać, że naprawdę mnie ranią. To jeszcze bardziej nakręciłoby ich do wyżywania się na mnie.
W końcu usiadłem na fotelu obok rudego chłopaka w okularach kujonkach, który uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. Matty był osobą, która lubiła mnie bez względu na moją orientację seksualną. Mogłem mu zaufać, porozmawiać o wszystkim i wiedziałem, że nikomu nie wyjawi moich sekretów. Nasze mamy pracowały w jednej firmie i poznały nas jeszcze wtedy, gdy byliśmy w podstawówce. Byłem im za to wdzięczny, bo gdyby nie Matty, już dawno nie wyrobiłbym psychicznie.
- Gotowy? - zapytał pogodnie.
- Jeśli to przeżyję, mów mi królu - westchnąłem.
- Nie będzie tak źle. Po jakimś czasie zawsze im się to nudzi.
- Ta, dwa dni przed wyjazdem. Świetnie.
- To idioci, nie przejmuj się nimi. Będzie dobrze, dopóki...
- Fuentes! Fuentes! Znowu się spóźniliście!
O nie. Spojrzałem na wejście do autobusu, przez które weszło meksykańskie rodzeństwo. Najwyraźniej nie byłem ostatni. Jeden z chłopaków był cholernie wysoki i szczupły, a do jego twarz przylepiony był pogodny uśmiech. Drugi natomiast był niższy, mimo że starszy. To właśnie jego się obawiałem, bo to on był tym napędem, który sprawiał, że reszta chłopaków uprzykrzała mi życie.
Schyliłem głowę, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Był tylko rok starszy ode mnie, ale zachowywał się, jakby był wielce dorosły i wszechmogący. Można powiedzieć, że w istocie tak było. Wszyscy go słuchali, lubili i podziwiali. A ja, cholera, mimo że go nienawidziłem, skrycie do niego wzdychałem, bo nie potrafiłem oprzeć się jego urokowi osobistemu. Jego opalona skóra, umięśnione ramiona, szelmowski uśmiech, brązowe włosy, które były nieco dłuższe od moich... Nie powinienem był myśleć o nim w ten sposób, cholera jasna. To przez niego nie potrafiłem korzystać z wakacji i teraz będę musiał przeżywać piekło przez najbliższe trzy tygodnie, tylko i wyłącznie przez niego. Vic Fuentes, mój ideał.
- Hej, laczku - uśmiechnął się do mnie, rozczochrując moje włosy, po czym poszedł ze swoim bratem Mike'em na tył autobusu, który zawsze zajmował ze swoimi przyjaciółmi, Jaimem i Tony'm.
Szybko rozczesałem włosy włosy palcami, po czym westchnąłem ciężko i zamknąłem oczy. "Laczek" to ulubione określenie Vica i szczerze mówiąc, aż tak mi nie przeszkadzało. Cieszyłem się, że nie nazywał mnie pedałem, laczek nie jest jakiś tragiczny. Jednak nie ukrywam, wolałbym, gdyby nazywał mnie inaczej. Kochanie, skarbie, Kells...
- Witam wszystkich na naszej kolejnej wyprawie w nieznane! - rozległ się głos jednego z naszych opiekunów, pana Dave'a Grohla, gdy autobus ruszył z miejsca. Był elokwentny i przez to rozgadany, więc zawsze wszystkim kierował. Do niego należało też gadanie do ludzi w autobusie, dopóki nie zanudzą się na śmierć. Oczywiście mało kto zwracał na niego uwagę, ale przez grzeczność nikt mu nie przerywał.- A mówiąc w nieznane mam na myśli...?
- Las - mruknęli wszyscy znudzeni.
- Dokładnie! Las! A dlaczego las jest takim miejscem?
- Bo nikt nie wie, co się tam wydarzy - wyuczona gadka. Co roku było tak samo, więc każdy wiedział, co ma powiedzieć.
- Tak, właśnie tak! - zaśmiał się Dave (i tak wszyscy mówili do niego po imieniu, oprócz najmłodszych).- Pamiętacie, jak w zeszłym roku zadałem wam pewne zadanie na kolejny rok szkolny? Mam nadzieję, że je wykonaliście! A teraz wybierzemy kogoś z autobusu, aby przedstawił na swoje wyniki - oświadczył, a ja skrzyżowałem palce. Nie chciałem, żeby mnie wybrał, bo nic nie zrobiłem.
Mieliśmy opracować w dowolny sposób nasz mały kalendarz na rok szkolny, który trzeba było uzupełniać. Im lepiej był wypełniony, tym Dave był bardziej zadowolony, a jego ocena wyższa. Tylko co chcieli oceniać, skoro ponad połowa ludzi w autobusie tego nie zrobiła, wyłączając najmłodszych uczestników obozu, którzy jeszcze jako tako się starali?
- Jak zwykle wybierzemy dwie osoby - powiedział Dave.- To może... Fuentes?
- Który? - bracia krzyknęli jednocześnie, wychylając się zza foteli na końcu autobusu.
- Starszy.
Vic z nonszalanckim uśmiechem na ustach wstał ze swojego miejsca i zaczął iść na początek autokaru. W pewnym momencie zatrzymał się przy mnie, a ja spojrzałem na niego z dołu z przerażeniem w oczach. Znowu coś wymyśli, znowu się ośmieszę i już pierwszy dzień na tym głupim obozie skończy się dla mnie tragicznie.
- Można kogoś ze sobą wziąć? - zapytał, a jako że wszyscy go lubili, nawet opiekunowie, Dave od razu się zgodził.- Chodź, laczku.
Chwycił mnie za ramię i podniósł z miejsca, a ja westchnąłem ciężko i powoli zacząłem za nim iść. Czułem na sobie wszystkie spojrzenia, bo każdy wiedział, że zaraz zacznie się gra pod tytułem "Kto najefektowniej popchnie Quinna", nie tylko fizycznie, ale też psychicznie.
- Tak więc, Fuentes i Quinn - uśmiechnął się Dave, a ja objąłem się rękoma w geście obronnym.- Jak tam wasze kalendarze?
Nie było ich. Nie wierzyłem w to, że Vic zrobił to zadanie, to było niemożliwe i zupełnie nie w jego stylu. Oczywiście, gdy powie, że nie ma kalendarza, Dave nic mu nie zrobi, natomiast gdy ja się do tego przyznam, dostanę jakieś dodatkowe prace do wykonania. Tu nie było żadnej sprawiedliwości i zawsze to ja obrywałem.
- Wiesz, Dave, tak namiętnie wypełniałem swój kalendarzyk, że zabrałem go do szkoły, no i zostawiłem go w szafce. Tak się złożyło, że go nie mam - powiedział Vic, a Dave pokiwał głową. Wiedziałem, że tak będzie, po prostu wiedziałem!
- Rozumiem, Fuentes. Tak bywa, tak bywa, ale nic się nie stało. Możesz siadać na miejsce - odparł, a szatyn puścił mi oko i wrócił na swój fotel na końcu autobusu.
A teraz czas na gwóźdź programu, czyli ośmieszenie mojej osoby. Nie patrzyłem na chłopaków, którzy wlepili we mnie rozbawione spojrzenia. Spojrzałem niepewnie na Dave'a, który uśmiechnął się do mnie zachęcająco. Czekał na mój kalendarz, który nie istniał. Nie mogłem zrobić tego samego co Vic, bo nim nie byłem i to nigdy się nie uda. Dlatego przygotowałem się na przyjęcie wszelkich ciosów.
- Dalej, Quinn, daj swój kalendarz.
- Nie mam - mruknąłem.
- Słucham?
- Nie mam kalendarza. Nie zrobiłem go, bo nie miałem czasu.
Po autobusie potoczyło się głośne "uuuu", takie jak przy moim pojawieniu się w pojeździe. Dave chrząknął głośno i skrzyżował ręce na torsie. Nie był zadowolony. Widziałem to po wyrazie jego twarzy.
- Więc chyba będzie trzeba wymyślić ci jakąś karę, co? - uniosłem brwi i przełknąłem głośno ślinę. To skończy się gorzej, niż przypuszczałem.- Zrobimy tak. Dwa razy w tygodniu będziesz sprzątał obozowe łazienki, powiedzmy... W środy i soboty. Pod wieczór, na spokojnie, żeby nikt cie nie poganiał. Możesz wrócić na miejsce.
Zacisnąłem usta w cienka linię i ze spuszczoną głową wróciłem na swoje miejsce obok Matty'ego, który spojrzał na mnie z współczuciem. Chciało mi się ryczeć, ale nie mogłem rozkleić się przy chłopakach, którzy potrafili wykorzystać każą sytuację, aby mnie pogrążyć.
Dalsza podróż minęła bez zagadywania młodzieży przez Dave'a, ale nie można było powiedzieć, że przebiegła spokojnie. W pewnym momencie ktoś, kto siedział za nami, pociągnął mnie za włosy, a ja syknąłem cicho i zmarszczyłem brwi. Szybko odwróciłem się do tyłu i zobaczyłem dwóch chłopaków, Matta i Olivera, którzy uwielbiali od czasu do czasu mnie zaczepić i rozpętać wojnę. Ich rodzice byli Brytyjczykami, ale nie wiedziałem, dlaczego obaj znaleźli się w Stanach. Szczerze mówiąc, mało mnie to obchodziło.
- Hej laluniu, kible czekają - zagadnął Oliver ze swoim brytyjskim akcentem, a ja odwróciłem od niego wzrok i postanowiłem go zignorować.- Przestań być taki spięty. Podobno podczas gejowskiego seksy trzeba się rozluźnić, żeby na następny dzień móc chodzić.
- Odpuśćcie, co? - odezwał się Matty, który na nich spojrzał, a tamci zaśmiali się jeszcze raz, aby następnie zająć się swoimi sprawami.
Moje oczy stały się szkliste i próbowałem to ukryć, ale niestety, Matty zauważył moją reakcję na to wszystko. Położył dłoń na moim ramieniu i lekko je ścisnął. Dobrze było mieć chociaż jego wśród bandy tych idiotów.
- Dlaczego twoja mama kazała ci jechać? - zapytał cicho.- Nie postawiłeś się? Traktują cię jak śmiecia, dlaczego pojechałeś?
- Próbowałem z nią o tym rozmawiać, ale ona nie chciała tego słuchać - westchnąłem.- Wiesz, mówiła, że to tradycja, że mój tata też jeździł tu aż do pełnoletności, tak jak dziadek, więc miałem mało do gadania, mimo że próbowałem.
- Ale ty nie jesteś swoim tatą, możesz sam o sobie decydować.
- Ona po prostu za nim tęskni, nie obwiniaj jej za to.
Matty porzucił temat i skinął głową, po czym oparł czoło o szybę i zaczął wpatrywać się w zieleń za oknem. Doskonale wiedział, że trudno było mi mówić o moim ojcu, który po prostu nagle zniknął, kiedy miałem dziesięć lat. Wiedziałem, że umarł, widziałem smutna twarz mojej mamy, która cierpiała. Teraz, po siedmiu latach chyba już się przyzwyczaiła, ale nadal za nim tęskni. Ja zresztą też, bo brakowało mi tej ojcowskiej dłoni, która pomogłaby mi w męski sposób w każdej sytuacji. Teraz byłem tutaj i trudno było znaleźć jakiekolwiek wsparcie.
Dotarliśmy na miejsce po dwóch godzinach. Sam nie wiedziałem, czy chciałem znaleźć się w tym lesie, czy też nie. Te drzewa kojarzyły mi się tylko i wyłącznie ze szkołą przetrwania, którą musiałem przeżyć tylko ja, bo inni nie mieli takich problemów. Ludzie powoli zaczęli wysypywać się z autobusu. Ja postanowiłem wyjść na końcu, żeby bez sensu nie pchać się przez tłum. Oczywiście, komuś to nie pasowało i kto był ta osobą? Fuentes.
- Ruszaj swoje cztery litery, laczku - powiedział, czekając, aż wstanę z fotela. Byliśmy tu tylko my, bo Matty wyszedł wcześniej. Spojrzałem niepewnie na chłopaka.- Dobrze wiesz, że nie warto tu nikomu podpadać, bo twoje życie zamieni się w jeszcze większe piekło, niż dotychczas.
- Nikomu nie chcę podpaść, to wy szukacie pretekstu, żeby zmieszać mnie z błotem - warknąłem.
Nie pomyślałem o konsekwencjach mojej wypowiedzi i zdałem sobie z tego sprawę dopiero, gdy Vic chwycił mnie w pasie i przewiesił na ramieniu. Był cholernie silny, a ja nie mogłem się z nim równać. Zacząłem bić jego plecy pięściami, ale on nic sobie z tego nie robił.
- Puść mnie, do cholery! - krzyknąłem, gdy schodził po schodkach w dół i spotkał się ze śmiechem wszystkich obozowiczów.- Puść mnie, proszę...
- No nie wiem, laczku, nie lubię, gdy ktoś mi odszczekuje - powiedział, chichocząc przy tym.
Czułem się jak szmaciana lalka, było mi wstyd i nie wiedziałem, jak miałem się zachowywać. To tylko pokazywało, jaki byłem słaby i każdy mógł zrobić ze mną co tylko chciał. Mogli mną rzucać, nosić, wrzucać gdzieś i wiedzieli, że się nie postawię, bo nie miałem na to siły. Mogłem im jedynie odpowiedzieć, ale wtedy dostawałem podwójnie.
- Vic, proszę - jęknąłem rozpaczliwie, machając nogami.
- Prosisz? - zaśmiał się.- To dobrze, że prosisz. Ale to nadal nie zwalnia cię z dobrego zachowywania się. Powinieneś być posłuszny jak piesek, wiesz?
- On jest po prostu suką - powiedział Oliver, śmiejąc się przy tym, a inni mu zawtórowali.
- Torby wzięte? - rozległ się głos naszego drugiego opiekuna, pana Austina Carlile. Jako że Vic nie chciał mieć kłopotów, w ostatniej chwili upuścił mnie na ziemię, a ja jęknąłem przeciągle. Austin spojrzał na mnie pytająco.- Wstawaj, Kellin, znowu się przewróciłeś? Musisz patrzeć pod nogi.
Powoli wstałem z ziemi, otrzepując się z kurzu, po czym podszedłem do luku bagażowego i wziąłem swoje torby. Kątem oka zobaczyłem śmiejącego się Vica, ale jakoś... Nie potrafiłem się na niego gniewać, gdy był taki roześmiany. Po prostu za bardzo mi się podobał, a ja nie mogłem się powstrzymać i zagryzłem dolną wargę.
- Nie gap się, bo znowu rzucą tobą o ziemię - z moich rozmyślań wyrwał mnie głos Matty'ego. Miał rację, nie mogłem pozwalać sobie na takie chwile.
Całą grupa poszliśmy w stronę lasu. Autobus nie wjechał do środka, bo nie zmieściłby się na wąskiej dróżce. Musieliśmy przejść kawałek, aby dostać się głębiej, w okolice jeziora, gdzie znajdowały się małe domki letniskowe, które zajmowaliśmy. Gdy noce były ciepłe, czasem spaliśmy w namiotach, ale ja i tak wolałem domki. Kto wie, czy przeżyłbym noc w namiocie. Cały kompleks znajdował się sto metrów od czystego i zadbanego jeziora, które mieliśmy do dyspozycji. Była tu też stołówka i łazienka, którą będę musiał na moje nieszczęście czyścić. Domki poustawiane były w szachownicę, po trzech stronach, aby na środku został pusty plac przeznaczony do zbiórek czy rozpalania ogniska. Oznaczono je numerkami od jeden do trzydzieści. Jedno skrzydło zajmowały dzieciaki, drugie trochę starsi chłopcy, a trzecie młodzież, czyli my. Były też dwa domki dla opiekunów, których co roku było pięciu - trzech mężczyzn i, o dziwo, dwie kobiety, na których widok ślinili się nie tylko ich współpracownicy, ale również podopieczni. Cóż, to jedyne kobiety na obozie, a mężczyźni lubili zawiesić oko na ładnych paniach. Wszyscy oprócz mnie. Ja wolałem patrzeć na kogoś innego. Opiekunowie, panowie Dave Grohl, Austin Carlile i Danny Worsnop (którego dzieciaki nazywały kowbojem, chyba przez te buty, które nosił) i panie Jenna McDougall i Taylor Jardine. Lubiłem Jennę, czasem rozmawiałem z nią o moich problemach. Powiedziałem jej, ze jestem gejem, jak się czuję i to wszystko, co leżało mi na sercu, a ona to zrozumiała. Próbowała wpłynąć na zachowanie chłopaków, ale niestety, nie udało jej się to. Mimo to, byłem jej wdzięczny za wszystko i bardzo ją lubiłem.
Stanęliśmy na placu na środku obozu. Przed nami stali uśmiechnięci opiekunowie. Jenna mrugnęła do mnie przyjaźnie, a ja uśmiechnąłem się lekko.
- Kolejny rok razem, czy to nie wspaniałe? - odezwał się Dave. Oczywiście, że on.- Nie chcę niczego przedłużać, bo wiem, że jesteście zmęczeni podróżą, więc zaraz dostaniecie klucze do domków i będziecie mogli się rozpakować. Widzimy się na obiadokolacji w stołówce, tak? - wszyscy mruknęli "tak" w odpowiedzi. Cudownie. To zacznijmy od dzieciaków.
Klucze rozdawał Austin. Gdy uporał się z maluchami, które oczywiście kłóciły się, kto ma być odpowiedzialny za klucz, zajął się starszymi, aż w końcu doszedł do nas, do najstarszych.
- Jak się dzielicie? - zapytał.
Wieczni meksykańscy przyjaciele, Vic, Mike, Tony i Jaime wzięli jeden klucz i zajęli jeden domek. Ja zamieszkałem z Mattym oraz z trójką moich innych dobrych kolegów, którzy mnie akceptowali, Jackiem, Justinem i Gabe'em. Skład ten sam co w zeszłym roku, tylko domek się zmienił. Tym razem numer dwadzieścia dwa. Domek jak domek, dwie izby, w których były łóżka i kanapy do rozłożenia, stół, krzesła, szafy, kontakt, coby naładować telefon czy laptopa. To dziwne, że pozwolili nad wziąć ze sobą sprzęt elektroniczny, ale nikt przecież nie narzekał.
- Bierzemy osobny pokój! - oznajmili Jack i Gabe, którzy pobiegli do mniejszej izby obok. Ja, Matty i Justin musieliśmy spać w trójkę w tej większej. Usiadłem na łóżku pod ścianą i przetarłem zmęczoną twarz dłonią.
- Hej, Kells, co jesteś taki zmarnowany? - zagadnął Justin, otwierając swoją walizkę. Spojrzałem na niego z niedowierzaniem. Justin był bardzo optymistyczną osobą i mimo że wiedział o moich problemach, próbował znaleźć w nich jakąś jasną stronę, nawet jeśli jej nie było.- Głowa do góry i krocz dumnie do przodu, nie przejmuj się tymi idiotami - machnął ręką.- Tyle już przetrwałeś, dasz radę i teraz.
Uśmiechnąłem się lekko, po czym zacząłem rozpakowywać swoje torby.
Każdy wiedział, że obiadokolacja odbywała się o godzinie osiemnastej, dlatego też poszliśmy do stołówki, gdzie było już dużo osób. Pracowały tu trzy kobiety, które przygotowywały dla nas śniadania i obiadokolacje. Wszystko wyglądało jak w stołówce szkolnej - kolejka po jedzenie, a potem zajmujesz miejsce przy swoim stoliku. Nawet tutaj było widać podział na grupy. Meksykanie siedzieli ze sobą, Azjaci ze sobą, Afroamerykanie ze sobą. Zupełnie jak w szkole. Gdy każdy z naszej grupy miał swoją porcję, usiedliśmy przy stole pod oknem.
- Jak myślicie, od czego jutro zaczniemy? - zapytał Jack, zabierając się za swojego kotleta.
- Chrzest dzieciaków, na pewno - odparł Gabe.
- Nieee, na pewno nie - Matty pokręcił głową.- Chrzest jest zawsze w weekend, a mamy poniedziałek, więc musimy poczekać do soboty. Wydaje mi się, że będzie oswojenie się z lasem, jak co roku.
Chłopcy rozmawiali ze sobą, a ja siedziałem cicho i raz po raz spoglądałem na Vica, który śmiał się wesoło, aby następnie zupełnie spochmurnieć. Nasze spojrzenia spotkały się na chwilę, a ja nie potrafiłem tego przeciągnąć i szybko odwróciłem wzrok. Przecież Vic nie był gejem, nie mogłem robić sobie jakichkolwiek nadziei. Zastanawiała mnie tylko jego nagła zmiana nastroju. Dlaczego nagle uśmiech zszedł z jego twarzy i jego spojrzenie padło na mnie? Znowu coś knują, byłem tego pewien. Ale czy nie przyzwyczaiłem się do tego?
- Baw się dobrze, skarbie - mama pocałowała mnie w czubek głowy, a ja ruszyłem się z miejsca w stronę autobusu, zupełnie jak na ścięcie.
Zbiórka zorganizowana była na dużym placu na obrzeżach miasta i przybyłem tu jako ostatni. Z autokaru wyszedł kierowca, który wziął ode mnie torby i wrzucił je do luku bagażowego.
- I co, Quinn, gotowy na wycieczkę? - zapytał z ironicznym uśmieszkiem. Doskonale wiedział, że nienawidziłem tych obozów, więc najzwyczajniej w świecie robił sobie ze mnie jaja.
- Jak nigdy... - mruknąłem i wszedłem do autobusu.
Gdy tylko pojawiłem się w środku, usłyszałem głośne "uuu!" oraz kilka śmiechów. Nie cieszyłem się popularnością wśród tych ludzi. Miałem tylko jednego przyjaciela i kilku kolegów, którzy chcieli się ze mną zadawać. Czy wspominałem, że to tylko męski obóz? No to już mówię. Byli tu sami chłopcy, w wieku od dziesięciu do osiemnastu lat. Ja miałem lat siedemnaście i obecność samych chłopaków wcale mi nie pomagała, zważając na to, że identyfikowałem się jako gej. Oczywiście ktoś odkrył moją tajemnicę na obozie dwa lata temu i od tego czasu musiałem użerać się z tymi idiotami.
Gdy szedłem środkiem autobusu i szukałem swojego przyjaciela Matty'ego, słyszałem naprawdę wiele słów i zdań kierowanych w moją stronę.
- Hej, Quinn, na tym obozie nic nie zaliczysz, my jesteśmy normalni.
- Ile chujów obciągnąłeś w tym tygodniu, Quinn?
- Oj Quinn, możesz normalnie chodzić? Nie masz problemów z dupą?
Po pierwszym roku przestałem zwracać na nich uwagę, ale to nie oznaczało, że się tym nie przejmowałem. Było mi trudno, ale nie mogłem dać po sobie poznać, że naprawdę mnie ranią. To jeszcze bardziej nakręciłoby ich do wyżywania się na mnie.
W końcu usiadłem na fotelu obok rudego chłopaka w okularach kujonkach, który uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. Matty był osobą, która lubiła mnie bez względu na moją orientację seksualną. Mogłem mu zaufać, porozmawiać o wszystkim i wiedziałem, że nikomu nie wyjawi moich sekretów. Nasze mamy pracowały w jednej firmie i poznały nas jeszcze wtedy, gdy byliśmy w podstawówce. Byłem im za to wdzięczny, bo gdyby nie Matty, już dawno nie wyrobiłbym psychicznie.
- Gotowy? - zapytał pogodnie.
- Jeśli to przeżyję, mów mi królu - westchnąłem.
- Nie będzie tak źle. Po jakimś czasie zawsze im się to nudzi.
- Ta, dwa dni przed wyjazdem. Świetnie.
- To idioci, nie przejmuj się nimi. Będzie dobrze, dopóki...
- Fuentes! Fuentes! Znowu się spóźniliście!
O nie. Spojrzałem na wejście do autobusu, przez które weszło meksykańskie rodzeństwo. Najwyraźniej nie byłem ostatni. Jeden z chłopaków był cholernie wysoki i szczupły, a do jego twarz przylepiony był pogodny uśmiech. Drugi natomiast był niższy, mimo że starszy. To właśnie jego się obawiałem, bo to on był tym napędem, który sprawiał, że reszta chłopaków uprzykrzała mi życie.
Schyliłem głowę, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Był tylko rok starszy ode mnie, ale zachowywał się, jakby był wielce dorosły i wszechmogący. Można powiedzieć, że w istocie tak było. Wszyscy go słuchali, lubili i podziwiali. A ja, cholera, mimo że go nienawidziłem, skrycie do niego wzdychałem, bo nie potrafiłem oprzeć się jego urokowi osobistemu. Jego opalona skóra, umięśnione ramiona, szelmowski uśmiech, brązowe włosy, które były nieco dłuższe od moich... Nie powinienem był myśleć o nim w ten sposób, cholera jasna. To przez niego nie potrafiłem korzystać z wakacji i teraz będę musiał przeżywać piekło przez najbliższe trzy tygodnie, tylko i wyłącznie przez niego. Vic Fuentes, mój ideał.
- Hej, laczku - uśmiechnął się do mnie, rozczochrując moje włosy, po czym poszedł ze swoim bratem Mike'em na tył autobusu, który zawsze zajmował ze swoimi przyjaciółmi, Jaimem i Tony'm.
Szybko rozczesałem włosy włosy palcami, po czym westchnąłem ciężko i zamknąłem oczy. "Laczek" to ulubione określenie Vica i szczerze mówiąc, aż tak mi nie przeszkadzało. Cieszyłem się, że nie nazywał mnie pedałem, laczek nie jest jakiś tragiczny. Jednak nie ukrywam, wolałbym, gdyby nazywał mnie inaczej. Kochanie, skarbie, Kells...
- Witam wszystkich na naszej kolejnej wyprawie w nieznane! - rozległ się głos jednego z naszych opiekunów, pana Dave'a Grohla, gdy autobus ruszył z miejsca. Był elokwentny i przez to rozgadany, więc zawsze wszystkim kierował. Do niego należało też gadanie do ludzi w autobusie, dopóki nie zanudzą się na śmierć. Oczywiście mało kto zwracał na niego uwagę, ale przez grzeczność nikt mu nie przerywał.- A mówiąc w nieznane mam na myśli...?
- Las - mruknęli wszyscy znudzeni.
- Dokładnie! Las! A dlaczego las jest takim miejscem?
- Bo nikt nie wie, co się tam wydarzy - wyuczona gadka. Co roku było tak samo, więc każdy wiedział, co ma powiedzieć.
- Tak, właśnie tak! - zaśmiał się Dave (i tak wszyscy mówili do niego po imieniu, oprócz najmłodszych).- Pamiętacie, jak w zeszłym roku zadałem wam pewne zadanie na kolejny rok szkolny? Mam nadzieję, że je wykonaliście! A teraz wybierzemy kogoś z autobusu, aby przedstawił na swoje wyniki - oświadczył, a ja skrzyżowałem palce. Nie chciałem, żeby mnie wybrał, bo nic nie zrobiłem.
Mieliśmy opracować w dowolny sposób nasz mały kalendarz na rok szkolny, który trzeba było uzupełniać. Im lepiej był wypełniony, tym Dave był bardziej zadowolony, a jego ocena wyższa. Tylko co chcieli oceniać, skoro ponad połowa ludzi w autobusie tego nie zrobiła, wyłączając najmłodszych uczestników obozu, którzy jeszcze jako tako się starali?
- Jak zwykle wybierzemy dwie osoby - powiedział Dave.- To może... Fuentes?
- Który? - bracia krzyknęli jednocześnie, wychylając się zza foteli na końcu autobusu.
- Starszy.
Vic z nonszalanckim uśmiechem na ustach wstał ze swojego miejsca i zaczął iść na początek autokaru. W pewnym momencie zatrzymał się przy mnie, a ja spojrzałem na niego z dołu z przerażeniem w oczach. Znowu coś wymyśli, znowu się ośmieszę i już pierwszy dzień na tym głupim obozie skończy się dla mnie tragicznie.
- Można kogoś ze sobą wziąć? - zapytał, a jako że wszyscy go lubili, nawet opiekunowie, Dave od razu się zgodził.- Chodź, laczku.
Chwycił mnie za ramię i podniósł z miejsca, a ja westchnąłem ciężko i powoli zacząłem za nim iść. Czułem na sobie wszystkie spojrzenia, bo każdy wiedział, że zaraz zacznie się gra pod tytułem "Kto najefektowniej popchnie Quinna", nie tylko fizycznie, ale też psychicznie.
- Tak więc, Fuentes i Quinn - uśmiechnął się Dave, a ja objąłem się rękoma w geście obronnym.- Jak tam wasze kalendarze?
Nie było ich. Nie wierzyłem w to, że Vic zrobił to zadanie, to było niemożliwe i zupełnie nie w jego stylu. Oczywiście, gdy powie, że nie ma kalendarza, Dave nic mu nie zrobi, natomiast gdy ja się do tego przyznam, dostanę jakieś dodatkowe prace do wykonania. Tu nie było żadnej sprawiedliwości i zawsze to ja obrywałem.
- Wiesz, Dave, tak namiętnie wypełniałem swój kalendarzyk, że zabrałem go do szkoły, no i zostawiłem go w szafce. Tak się złożyło, że go nie mam - powiedział Vic, a Dave pokiwał głową. Wiedziałem, że tak będzie, po prostu wiedziałem!
- Rozumiem, Fuentes. Tak bywa, tak bywa, ale nic się nie stało. Możesz siadać na miejsce - odparł, a szatyn puścił mi oko i wrócił na swój fotel na końcu autobusu.
A teraz czas na gwóźdź programu, czyli ośmieszenie mojej osoby. Nie patrzyłem na chłopaków, którzy wlepili we mnie rozbawione spojrzenia. Spojrzałem niepewnie na Dave'a, który uśmiechnął się do mnie zachęcająco. Czekał na mój kalendarz, który nie istniał. Nie mogłem zrobić tego samego co Vic, bo nim nie byłem i to nigdy się nie uda. Dlatego przygotowałem się na przyjęcie wszelkich ciosów.
- Dalej, Quinn, daj swój kalendarz.
- Nie mam - mruknąłem.
- Słucham?
- Nie mam kalendarza. Nie zrobiłem go, bo nie miałem czasu.
Po autobusie potoczyło się głośne "uuuu", takie jak przy moim pojawieniu się w pojeździe. Dave chrząknął głośno i skrzyżował ręce na torsie. Nie był zadowolony. Widziałem to po wyrazie jego twarzy.
- Więc chyba będzie trzeba wymyślić ci jakąś karę, co? - uniosłem brwi i przełknąłem głośno ślinę. To skończy się gorzej, niż przypuszczałem.- Zrobimy tak. Dwa razy w tygodniu będziesz sprzątał obozowe łazienki, powiedzmy... W środy i soboty. Pod wieczór, na spokojnie, żeby nikt cie nie poganiał. Możesz wrócić na miejsce.
Zacisnąłem usta w cienka linię i ze spuszczoną głową wróciłem na swoje miejsce obok Matty'ego, który spojrzał na mnie z współczuciem. Chciało mi się ryczeć, ale nie mogłem rozkleić się przy chłopakach, którzy potrafili wykorzystać każą sytuację, aby mnie pogrążyć.
Dalsza podróż minęła bez zagadywania młodzieży przez Dave'a, ale nie można było powiedzieć, że przebiegła spokojnie. W pewnym momencie ktoś, kto siedział za nami, pociągnął mnie za włosy, a ja syknąłem cicho i zmarszczyłem brwi. Szybko odwróciłem się do tyłu i zobaczyłem dwóch chłopaków, Matta i Olivera, którzy uwielbiali od czasu do czasu mnie zaczepić i rozpętać wojnę. Ich rodzice byli Brytyjczykami, ale nie wiedziałem, dlaczego obaj znaleźli się w Stanach. Szczerze mówiąc, mało mnie to obchodziło.
- Hej laluniu, kible czekają - zagadnął Oliver ze swoim brytyjskim akcentem, a ja odwróciłem od niego wzrok i postanowiłem go zignorować.- Przestań być taki spięty. Podobno podczas gejowskiego seksy trzeba się rozluźnić, żeby na następny dzień móc chodzić.
- Odpuśćcie, co? - odezwał się Matty, który na nich spojrzał, a tamci zaśmiali się jeszcze raz, aby następnie zająć się swoimi sprawami.
Moje oczy stały się szkliste i próbowałem to ukryć, ale niestety, Matty zauważył moją reakcję na to wszystko. Położył dłoń na moim ramieniu i lekko je ścisnął. Dobrze było mieć chociaż jego wśród bandy tych idiotów.
- Dlaczego twoja mama kazała ci jechać? - zapytał cicho.- Nie postawiłeś się? Traktują cię jak śmiecia, dlaczego pojechałeś?
- Próbowałem z nią o tym rozmawiać, ale ona nie chciała tego słuchać - westchnąłem.- Wiesz, mówiła, że to tradycja, że mój tata też jeździł tu aż do pełnoletności, tak jak dziadek, więc miałem mało do gadania, mimo że próbowałem.
- Ale ty nie jesteś swoim tatą, możesz sam o sobie decydować.
- Ona po prostu za nim tęskni, nie obwiniaj jej za to.
Matty porzucił temat i skinął głową, po czym oparł czoło o szybę i zaczął wpatrywać się w zieleń za oknem. Doskonale wiedział, że trudno było mi mówić o moim ojcu, który po prostu nagle zniknął, kiedy miałem dziesięć lat. Wiedziałem, że umarł, widziałem smutna twarz mojej mamy, która cierpiała. Teraz, po siedmiu latach chyba już się przyzwyczaiła, ale nadal za nim tęskni. Ja zresztą też, bo brakowało mi tej ojcowskiej dłoni, która pomogłaby mi w męski sposób w każdej sytuacji. Teraz byłem tutaj i trudno było znaleźć jakiekolwiek wsparcie.
Dotarliśmy na miejsce po dwóch godzinach. Sam nie wiedziałem, czy chciałem znaleźć się w tym lesie, czy też nie. Te drzewa kojarzyły mi się tylko i wyłącznie ze szkołą przetrwania, którą musiałem przeżyć tylko ja, bo inni nie mieli takich problemów. Ludzie powoli zaczęli wysypywać się z autobusu. Ja postanowiłem wyjść na końcu, żeby bez sensu nie pchać się przez tłum. Oczywiście, komuś to nie pasowało i kto był ta osobą? Fuentes.
- Ruszaj swoje cztery litery, laczku - powiedział, czekając, aż wstanę z fotela. Byliśmy tu tylko my, bo Matty wyszedł wcześniej. Spojrzałem niepewnie na chłopaka.- Dobrze wiesz, że nie warto tu nikomu podpadać, bo twoje życie zamieni się w jeszcze większe piekło, niż dotychczas.
- Nikomu nie chcę podpaść, to wy szukacie pretekstu, żeby zmieszać mnie z błotem - warknąłem.
Nie pomyślałem o konsekwencjach mojej wypowiedzi i zdałem sobie z tego sprawę dopiero, gdy Vic chwycił mnie w pasie i przewiesił na ramieniu. Był cholernie silny, a ja nie mogłem się z nim równać. Zacząłem bić jego plecy pięściami, ale on nic sobie z tego nie robił.
- Puść mnie, do cholery! - krzyknąłem, gdy schodził po schodkach w dół i spotkał się ze śmiechem wszystkich obozowiczów.- Puść mnie, proszę...
- No nie wiem, laczku, nie lubię, gdy ktoś mi odszczekuje - powiedział, chichocząc przy tym.
Czułem się jak szmaciana lalka, było mi wstyd i nie wiedziałem, jak miałem się zachowywać. To tylko pokazywało, jaki byłem słaby i każdy mógł zrobić ze mną co tylko chciał. Mogli mną rzucać, nosić, wrzucać gdzieś i wiedzieli, że się nie postawię, bo nie miałem na to siły. Mogłem im jedynie odpowiedzieć, ale wtedy dostawałem podwójnie.
- Vic, proszę - jęknąłem rozpaczliwie, machając nogami.
- Prosisz? - zaśmiał się.- To dobrze, że prosisz. Ale to nadal nie zwalnia cię z dobrego zachowywania się. Powinieneś być posłuszny jak piesek, wiesz?
- On jest po prostu suką - powiedział Oliver, śmiejąc się przy tym, a inni mu zawtórowali.
- Torby wzięte? - rozległ się głos naszego drugiego opiekuna, pana Austina Carlile. Jako że Vic nie chciał mieć kłopotów, w ostatniej chwili upuścił mnie na ziemię, a ja jęknąłem przeciągle. Austin spojrzał na mnie pytająco.- Wstawaj, Kellin, znowu się przewróciłeś? Musisz patrzeć pod nogi.
Powoli wstałem z ziemi, otrzepując się z kurzu, po czym podszedłem do luku bagażowego i wziąłem swoje torby. Kątem oka zobaczyłem śmiejącego się Vica, ale jakoś... Nie potrafiłem się na niego gniewać, gdy był taki roześmiany. Po prostu za bardzo mi się podobał, a ja nie mogłem się powstrzymać i zagryzłem dolną wargę.
- Nie gap się, bo znowu rzucą tobą o ziemię - z moich rozmyślań wyrwał mnie głos Matty'ego. Miał rację, nie mogłem pozwalać sobie na takie chwile.
Całą grupa poszliśmy w stronę lasu. Autobus nie wjechał do środka, bo nie zmieściłby się na wąskiej dróżce. Musieliśmy przejść kawałek, aby dostać się głębiej, w okolice jeziora, gdzie znajdowały się małe domki letniskowe, które zajmowaliśmy. Gdy noce były ciepłe, czasem spaliśmy w namiotach, ale ja i tak wolałem domki. Kto wie, czy przeżyłbym noc w namiocie. Cały kompleks znajdował się sto metrów od czystego i zadbanego jeziora, które mieliśmy do dyspozycji. Była tu też stołówka i łazienka, którą będę musiał na moje nieszczęście czyścić. Domki poustawiane były w szachownicę, po trzech stronach, aby na środku został pusty plac przeznaczony do zbiórek czy rozpalania ogniska. Oznaczono je numerkami od jeden do trzydzieści. Jedno skrzydło zajmowały dzieciaki, drugie trochę starsi chłopcy, a trzecie młodzież, czyli my. Były też dwa domki dla opiekunów, których co roku było pięciu - trzech mężczyzn i, o dziwo, dwie kobiety, na których widok ślinili się nie tylko ich współpracownicy, ale również podopieczni. Cóż, to jedyne kobiety na obozie, a mężczyźni lubili zawiesić oko na ładnych paniach. Wszyscy oprócz mnie. Ja wolałem patrzeć na kogoś innego. Opiekunowie, panowie Dave Grohl, Austin Carlile i Danny Worsnop (którego dzieciaki nazywały kowbojem, chyba przez te buty, które nosił) i panie Jenna McDougall i Taylor Jardine. Lubiłem Jennę, czasem rozmawiałem z nią o moich problemach. Powiedziałem jej, ze jestem gejem, jak się czuję i to wszystko, co leżało mi na sercu, a ona to zrozumiała. Próbowała wpłynąć na zachowanie chłopaków, ale niestety, nie udało jej się to. Mimo to, byłem jej wdzięczny za wszystko i bardzo ją lubiłem.
Stanęliśmy na placu na środku obozu. Przed nami stali uśmiechnięci opiekunowie. Jenna mrugnęła do mnie przyjaźnie, a ja uśmiechnąłem się lekko.
- Kolejny rok razem, czy to nie wspaniałe? - odezwał się Dave. Oczywiście, że on.- Nie chcę niczego przedłużać, bo wiem, że jesteście zmęczeni podróżą, więc zaraz dostaniecie klucze do domków i będziecie mogli się rozpakować. Widzimy się na obiadokolacji w stołówce, tak? - wszyscy mruknęli "tak" w odpowiedzi. Cudownie. To zacznijmy od dzieciaków.
Klucze rozdawał Austin. Gdy uporał się z maluchami, które oczywiście kłóciły się, kto ma być odpowiedzialny za klucz, zajął się starszymi, aż w końcu doszedł do nas, do najstarszych.
- Jak się dzielicie? - zapytał.
Wieczni meksykańscy przyjaciele, Vic, Mike, Tony i Jaime wzięli jeden klucz i zajęli jeden domek. Ja zamieszkałem z Mattym oraz z trójką moich innych dobrych kolegów, którzy mnie akceptowali, Jackiem, Justinem i Gabe'em. Skład ten sam co w zeszłym roku, tylko domek się zmienił. Tym razem numer dwadzieścia dwa. Domek jak domek, dwie izby, w których były łóżka i kanapy do rozłożenia, stół, krzesła, szafy, kontakt, coby naładować telefon czy laptopa. To dziwne, że pozwolili nad wziąć ze sobą sprzęt elektroniczny, ale nikt przecież nie narzekał.
- Bierzemy osobny pokój! - oznajmili Jack i Gabe, którzy pobiegli do mniejszej izby obok. Ja, Matty i Justin musieliśmy spać w trójkę w tej większej. Usiadłem na łóżku pod ścianą i przetarłem zmęczoną twarz dłonią.
- Hej, Kells, co jesteś taki zmarnowany? - zagadnął Justin, otwierając swoją walizkę. Spojrzałem na niego z niedowierzaniem. Justin był bardzo optymistyczną osobą i mimo że wiedział o moich problemach, próbował znaleźć w nich jakąś jasną stronę, nawet jeśli jej nie było.- Głowa do góry i krocz dumnie do przodu, nie przejmuj się tymi idiotami - machnął ręką.- Tyle już przetrwałeś, dasz radę i teraz.
Uśmiechnąłem się lekko, po czym zacząłem rozpakowywać swoje torby.
Każdy wiedział, że obiadokolacja odbywała się o godzinie osiemnastej, dlatego też poszliśmy do stołówki, gdzie było już dużo osób. Pracowały tu trzy kobiety, które przygotowywały dla nas śniadania i obiadokolacje. Wszystko wyglądało jak w stołówce szkolnej - kolejka po jedzenie, a potem zajmujesz miejsce przy swoim stoliku. Nawet tutaj było widać podział na grupy. Meksykanie siedzieli ze sobą, Azjaci ze sobą, Afroamerykanie ze sobą. Zupełnie jak w szkole. Gdy każdy z naszej grupy miał swoją porcję, usiedliśmy przy stole pod oknem.
- Jak myślicie, od czego jutro zaczniemy? - zapytał Jack, zabierając się za swojego kotleta.
- Chrzest dzieciaków, na pewno - odparł Gabe.
- Nieee, na pewno nie - Matty pokręcił głową.- Chrzest jest zawsze w weekend, a mamy poniedziałek, więc musimy poczekać do soboty. Wydaje mi się, że będzie oswojenie się z lasem, jak co roku.
Chłopcy rozmawiali ze sobą, a ja siedziałem cicho i raz po raz spoglądałem na Vica, który śmiał się wesoło, aby następnie zupełnie spochmurnieć. Nasze spojrzenia spotkały się na chwilę, a ja nie potrafiłem tego przeciągnąć i szybko odwróciłem wzrok. Przecież Vic nie był gejem, nie mogłem robić sobie jakichkolwiek nadziei. Zastanawiała mnie tylko jego nagła zmiana nastroju. Dlaczego nagle uśmiech zszedł z jego twarzy i jego spojrzenie padło na mnie? Znowu coś knują, byłem tego pewien. Ale czy nie przyzwyczaiłem się do tego?
Dżogurt, mistrzu, jak to się zajebiście zapowiada *o*
OdpowiedzUsuń+ Dave, Austin i Danny jako opiekuni >>>>>>>>>>
+ cały autokar band membersów >>>>>>>>
geezu, na takie obozy mogłabym jeździć XD
bałdzobałdzobałdzo niecierpliwie czekam na następny :3
@NoOtherHope
JEZU TO JEST TAKIE SUPCIO OMG XDDDDDDDDDDDDDDDDD TYLE BAND MEMBERSÓW. ALE I TAK AUSTIN WYGRYWA WSZYSTKO. DLACZEGO ON TAK BARDZO KOJARZY MI SIĘ Z MAJKIEM RECEPCJONISTĄ? XDDDD
OdpowiedzUsuńMOŻESZ JAKOŚ... SZYBKO DAĆ NASTĘPNY XDDDDD
~ŻYRAFKA
NO KURWA, NIC................. :| NA RAZIE NIE MAM OPINII. TZN MAM. ALE NIE CHCE MI SIE PISAC DZISIAJ.
OdpowiedzUsuńUMARŁAM. JAK TY TO ROBISZ, ŻE TAK GENIALNIE PISZESZ? ZAJEBISTY KELLIC SIĘ ZAPOWIADA, JUŻ NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAC NASTĘPNYCH ROZDZIAŁÓW. MATKO, JA CHCĘ DO NICH NA TEN OBÓZ, OK? DASZ MI JAKIEŚ NAMIARY NA TEN LAS? XDD TYLKO SZKODA ŻE KELLIN ZNOWU MA TYLE PROBLEMÓW, AŻ NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ, KIEDY VIC WEŹMIE GO W SWOJE UMIĘŚNIONE, OPALONE RAMIONA <33
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńBrawo Dżogurciku XDDDDD zajebiście długo odpoczywałaś XD
OdpowiedzUsuńno co ja mogę powiedzieć? Na chwilę obecną tylko tyle, że pomysł jest wspaniały i że czekam na następny :)
hahaha band membersi, wszędzie band membersi, moja wyobraźnia działa XDD hehehee zajebiście się zapowiada, już nie mogę się doczekać następnego! :---D
OdpowiedzUsuńJuż czuję, że to będzie po prostu genialne *.*
OdpowiedzUsuńI bądźmy szczerzy - Vic już się w nim podkochuje, ale nie chce tego przyznać. Dlatego tak chętnie go wyniósł z tego autobusu xdd
i w ogóle LACZEK ;3333333333333333333333333333333333
Austin który jest opiekunem ;333
tamtych odcinków nie zdążyłam skomentować, miałam za dużo rzeczy na studia do zrobienia, ale wiedz, że przeczytałam i podobały mi się oba zakończenia, chociaż ciocia Kellin wymiatała w tym drugim i tak jak pierwsze było realistycznym zakończeniem, tak drugie na pewno było tym zabawniejszym :D
@Lynn_PL
Też widzisz tą chemie?laczek i w ogóle 8D
UsuńNo, fajnie się zapowiada. A teraz kluczowe pytanie: kiedy seks? XDDDDDDDDDD
OdpowiedzUsuńNo, fajnie się zapowiada. A teraz kluczowe pytanie: kiedy seks? XDDDDDDDDDD
OdpowiedzUsuńDave, co, Dave, jezu, Dave? xD
OdpowiedzUsuńleje z tego cały czas xDDDDD
tego jeszcze w żadnym fiku nie spotkałam xDDD
borze Dave xDDD
i buty Wsiursnopa 5ever xDD
Olson.
PAN AUSTIN XDDDDDDDDDDDDDDDDDD
OdpowiedzUsuńBOŻE BIEDNE TE DZIECI POD JEGO OPIEKĄ XDDDDD
Oliver, Matt, czo Wy, się z biednego Kells'a śmiejecie.
Vic, co z ciebie wyrośnie........
Fajnie się zapowiada, czekam na kolejny!
@Vileneify
Aaaaa obozy są najlepsze na takie coś hahah :D
OdpowiedzUsuńI fajnie opisałaś Justina :3
Jak przeczytałam o Grohlu to po prostu padłam XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
Olober się śmieje z Kellsa, ale jak jego Nicholls w dupę rucha to też nie może chodzić. I co kurwa?
OdpowiedzUsuń/rare_shit
Gosh, to jest mega. Już kocham tego Kellica. Cholernie podoba mi się klimat i wgl asdfghjkjhgfdsdfghgfds KCKCKCKC //@blush244
OdpowiedzUsuńwolę kiedy Vic mówi do Kellsa "maluszku", a nie "laczku" ;___;
OdpowiedzUsuńCzyścić KIBLE w NOCY...mmm to oznacza tylko jedno hehehe xD a i od początku widać kto uke a kto seme 8)
OdpowiedzUsuńAaaaw *.* chcee już następny, umieram z ciekawości o.o
OdpowiedzUsuńUwielbiam <3 Pomysł z obozem jest zajebisty xd I Oliver taki prześladowca hahahah.
OdpowiedzUsuńZajebiste *o*
OdpowiedzUsuńAustin opiekunem xD