piątek, 25 października 2013

XVIII

Krótki rozdział, za co przepraszam, ale gdy go tworzyłam, trudno mi się było skupić. Sama po nim widzę, że stać mnie było na więcej, bywało lepiej, ale nie miałam siły. Tak czy siak, zapraszam do komentowania i czytania. Ily.
__________________________________
Meksykańskie powietrze znacznie różniło się od tego w Nowym Jorku. Było przede wszystkim cieplej - nie musiałem zakładać kurtki, bo wystarczyła mi sama bluza. Mimo to, wolałem być teraz w Stanach, a nie w Meksyku, w firmie, czekając na przyjęcie do gabinetu Cobo. Miałem stawić się drugiego grudnia, więc jestem. Miło było usłyszeć hiszpańskie rozmowy, znajome twarze, znane mi miejsca... Ale chciałem wrócić do Stanów. Miałem w Meksyku wszystko oprócz jednego. Nie miałem Kellina. Zaraz po tym, gdy dotarłem do swojego starego mieszkania i upewniłem się, że nie zadzwonię o nieodpowiedniej porze, wybrałem numer Addie i rozmawiałem z nim przez telefon. Mówił mi, że na razie jest w porządku, ale mogłem usłyszeć smutek w jego głosie. Ale czy ja też taki nie byłem? Byłem smutny, oczywiście. Miałem jednak świadomość, że Kellin przeżyje to bardziej niż ja i trudniej będzie mu się przyzwyczaić do rozłąki.
- Kocham cię, Vic, wiesz o tym, prawda?
- Oczywiście, że tak. Też cię kocham, mały. I nigdy nie przestanę.
Te proste słowa. Kocham cię. To właśnie one sprawiały, że moje serce zaczynało szybciej bić, a do oczu nachodziły mi łzy, bo słyszałem go tylko przez telefon. Najwyraźniej tak miało być. To dopiero drugi dzień bez niego, a ja już odczułem tę pustkę. Kogo miałem pocałować? Przytulić? Nie miałem pojęcia, kiedy znów go zobaczę, ale czułem, że to nastąpi wcześniej niż później.
- Fuentes - uniosłem gwałtownie głowę i spojrzałem na Cobo, która wychylała się zza drzwi swojego gabinetu. Wstałem z krzesła i wszedłem do środka, po czym usiadłem na fotelu przeznaczonym dla rozmówców pani dyrektor.- I jak było w Stanach? - zapytała, siadając na swoim miejscu.
- Zupełnie... Przeciętnie - mruknąłem.- Gdybym był tam dłużej, byłoby lepiej.
- Nie przesadzaj, Fuentes - Cobo machnęła ręką.- Nic cię tam nie trzymało.
Zacisnąłem usta w cienką linię, a moje dłonie uformowały się w pięści. Na razie nie odszczekiwałem się jej. Chciałem wyjaśnić jak najwięcej bez wyrzucania mnie z gabinetu.
- W każdym razie znów możesz zacząć tu pracować - oznajmiła.- Twoje biuro jest gotowe, myślę, że będziesz zdolny podjąć tę pracę bardzo szybko.
- Co jeśli nie chcę jej podjąć? - szepnąłem.
- Słucham? - Cobo zmarszczyła brwi.
- Co jeśli nie chcę jej podjąć? - powtórzyłem już nieco głośniej.- Co jeśli nie chcę już tu pracować?
- Czy ty właśnie rezygnujesz z pracy? Niby dlaczego?
- Za brak empatii i pańskich kompetencji - warknąłem.- Błędy w dokumentach, naprawdę? To nie miało prawa się stać. Przez panią musiałem tu wrócić i zostawić mojego chorego chłopaka w szpitalu, bo mogłem trafić do więzienia. Dziękuję pani bardzo!
Cóż, mój nastrój był w pełni usprawiedliwiony. Miałem prawo się wściec, tym bardziej na Cobo, która była skończoną jędzą i wiedźmą. Nienawidziłem jej prawie tak bardzo jak Fletcher.
- Czyli to niby wszystko moja wina?! - podniosła głos.
- Tak! Przecież nie moja. Wypełniałem swoje obowiązki. Wolno, ale wypełniałem. Zero zrozumienia. Mam dość.
Z tymi słowami wstałem z fotela i podszedłem do drzwi. Miałem tego wszystkiego po dziurki w nosie. Nie mogłem narażać się na dodatkowy stres związany z pracą. To wykończyłoby mnie jeszcze bardziej.
- I bardzo dobrze! - powiedziała groźnie, wstając zza biurka.- Nie masz już czego tutaj szukać. Jesteś oficjalnie zwolniony.
- Wspaniale! - prychnąłem.- Do oby niezobaczenia. 
Wyszedłem z gabinetu, głośno trzaskając drzwiami. Świetnie. Nie dość, że byłem zdenerwowany, to na dodatek bezrobotny. Jednak niczego nie żałowałem. To przez nią musiałem wyjechać z Nowego Jorku, więc codzienne patrzenie na jej twarz źle by na mnie działało. Przynajmniej mogłem wrócić do Cancun, do rodziny, za którą tak tęskniłem.

- Victorze, ile razy mam cię wołać, obiad!
- Zaraz, rozmawiam z Kellinem! - Przysięgam, moja mama była czasem gorsza niż w czasach, gdy biłem nastolatkiem.
Przebywałem w Meksyku już dwa tygodnie. Codziennie przynajmniej dwa razy rozmawiałem z Kellinem. Niby było mu lepiej, ale ja i tak wiedziałem swoje. Rozmawiałem o nim z Jaimem, od którego dowiedziałem się, że Kellin tył, ale z jego zdrowiem psychicznym wcale nie było lepiej. Raz musieli zamknąć go w izolatce, bo nie potrafili nad nim zapanować. Po tym incydencie nieco się uspokoił, bo nie chciał wracać do pokoju z poduszek. Był bardzo bliski wyjścia ze szpitala, ale właśnie to mnie martwiło. Był bezpieczniejszy w ośrodku niż w swoim rodzinnym domu w Detroit. Nie wierzyłem w to, że jego ojciec się zmienił. To zły człowiek, takich ludzi zamyka się w więzieniach, a nie pozwala bezkarnie chodzić po mieście.
- Idź jeść - usłyszałem cichy chichot Kellina. Zmieniłem swoją pozycję na łóżku, na którym leżałem i położyłem się na plecy, wlepiając wzrok w biały sufit.- Porozmawiamy jutro rano, poproszę Addie o telefon. Co masz na obiad?
- Nawet nie wiem, pewnie coś meksykańskiego, ale czy to ważne? Wolałbym jeść z tobą.
Usłyszałem jego westchnięcie i głośne siorbanie - no tak, pił gorącą kawę.
- Victor, do cholery jasnej!
Kellin znowu się zaśmiał.
- Idź - powiedział.- Zadzwoń jutro rano, około mojej dziesiątej, twojej dziewiątej. Będę brał wtedy leki, Addie się zgodzi.
- Dobrze, zadzwonię.
- Kocham cię. I... Smacznego.
Uśmiechnąłem się sam do siebie i wstałem z łóżka. Z telefonem przy uchu wyszedłem z pokoju i zszedłem po schodach na parter, do kuchni.
- Też cię kocham. Do usłyszenia.
Schowałem telefon do kieszeni i usiadłem przy stole obok Mike'a, który nakładał sobie na talerz podwójne porcje wszystkiego. Carmen, z nieco widocznym już brzuszkiem, siedziała obok swojego narzeczonego (!) i jadła sałatkę. Mój ojciec spojrzał na mnie kątem oka w krytyczny sposób i pokręcił głową.
- Gadacie tyle przez ten telefon, a potem dostaniesz niebotyczny rachunek telefoniczny i zejdzie ci uśmiech z twarzy.
Spiorunowałem go wzrokiem i nałożyłem na talerz trochę kurczaka z chili i salsą. Zjadłem kawałek, oblizałem usta i znów spojrzałem na mężczyznę.
- Niby dlaczego mam nie rozmawiać ze swoim chłopakiem? - mruknąłem.
- Rozmowy międzynarodowe są drogie, tym bardziej, że straciłeś pracę.
- Jestem dorosły. Zresztą, bez problemu mógłbyś załatwić mi pracę w hotelu.
- Jak już powiedziałeś, jesteś dorosły, więc sam potrafisz znaleźć sobie pracę.
- To jest...
- Cicho bądźcie - do rozmowy wtrąciła się mama, która położyła na stole kolejny półmisek i usiadła na wolnym krześle.- W tym domu nie ma miejsca na stres. Nie możecie denerwować Carmen - uśmiechnęła się do dziewczyny, która przełknęła pomidora i z uśmiechem pokiwała głową.
- Mnie też nie można - powiedział Mike z pełnymi ustami.
- Przełknij to chociaż, bo się zakrztusisz - powiedziała Carmen, kręcąc z rozbawieniem głową.
Mike połknął zawartość swojej jamy ustnej i uśmiechnął się do swojej ukochanej. Sposób w jaki na nią patrzył wskazywał na to, że nie widział świata poza nią. Gdy na wiat przyjdzie dziecko, Mike będzie jeszcze bardziej zakochany w swojej małej rodzinie. Wiedziałem, że staną się wspaniałymi rodzicami. To było po nich widać, a ja trochę ich już znałem i potrafiłem stwierdzić, że to będzie piękna rodzina. Nieco guzdrałem się z jedzeniem, mimo że nie nałożyłem sobie dużo na talerz. Gdy Mike, Carmen i tata skończyli jeść, po dziękowali i odeszli od stołu. Zostałem tylko ja i mama. Ona zawsze potrafiła zobaczyć, kiedy było coś nie tak. Tym razem nie było inaczej.
- Co się dzieje? - zapytała, chwytając moją rękę, która spoczywała na stole.- Nie masz apetytu, zawsze tak chętnie wszystko jadłeś.
- Nic, po prostu...- załamał mi się głos, a ja odłożyłem widelen na talerz i pochyliłem głowę, zaciskając przy tym usta.
- Tęsknisz za nim? - spytała, a ja pokiwałem głową, walcząc sam ze sobą, aby do oczu nie naszły mi łzy.- Victorze, bądź silny. Wiem, że go kochasz i rozumiem, że za nim tęsknisz, ale patrz na to wszystko przyszłościowo. Zdobędziesz wizę i do niego polecisz. Zamieszkacie sobie gdzieś w jakimś mieście i wszystko się ułoży.
- Gdyby to było takie proste - powiedziałem i odchyliłem się na krześle.
- A zacząłeś chociaż się o tę wizę starać?
- Oczywiście, że tak. Problem w tym, że nie mam pracy. Nie mam stałego dochodu. Są przekonani, że nie zdołam zapłacić za wizę.
- Przecież jesteś w stanie zapłacić.
- Mówiłem to, ale gdy widzą osobę bezrobotną od razu myślą, że nie mam z czego żyć. Przez to nie mogę polecieć do Stanów.
- Szukałeś jakiejś pracy?
- Tak, ale jestem dla nich za drogi. Mogą zatrudnić tańszego pracownika po studiach, któremu będą płacić mniej, a nie mnie, doświadczonego socjologa, który musi zarabiać więcej, bo na to wskazują jego umiejętności i doświadczenie. Mówiąc krótko, jestem w czarnej dupie.
- Victor, język! - pouczyła mnie, a ja przewróciłem teatralnie oczami.
- Mamo, za dwa miesiące kończę dwadzieścia dziewięć lat, to chyba nie jest ten moment, gdy mówisz mi, jakich słów mogę używać, a jakich nie - wzruszyłem ramionami.
- Nadal jesteś moim dzieckiem i masz się zachowywać. Wracając do tematu. Tata może załatwić ci pracę w hotelu. Nie na długo, tylko na okres twojego zdobywania wizy. To na pewno bardzo ułatwi ci chodzenie po urzędach.
Wstałem od stołu i zasunąłem krzesło, uważnie patrząc na mamę.
- Gdzie teraz jest?
- Miał pojechać po obiedzie do hotelu.
- Jest wolny samochód?
- Zapytaj swojego brata.
- Mike!

Doskonale pamiętałem, gdzie znajdował się gabinet ojca w hotelu. Równie dobrze mogłem poczekać, aż wróci do domu, ale... Nie, nie mogłem czekać. Zatrudni mnie dzisiaj, jutro zacznę jeździć po urzędach. Mimowolnie uśmiechnąłem się na widok znajomych miejsc w hotelu. Tu byłem z Kellinem. Tam piliśmy drinki. O, a tam się całowaliśmy! Wspomnienia uderzyły we mnie z zdwojoną siłą, ale nie miałem czasu na sentymenty i rozczulanie się. Musiałem załatwić sobie pracę. Gdy znalazłem się pod odpowiednimi drzwiami, zapukałem w nie mocno i po chwili usłyszałem głos ojca.
- Victor? - uniósł brew, gdy wszedłem do gabinetu.
- Potrzebuję pracy - powiedziałem od razu, podchodząc do jego biurka.- Na pewno masz coś wolnego. Recepcjonista, animator, kelner, cokolwiek. Mogę nawet myć podłogi w kiblu. Byle bym był zarejestrowany jako zatrudniony.
- A podobno jesteś dorosły...
- Tato, proszę cię - jęknąłem.- Od tego zależy zdobycie wizy. Proszę?
- Nie patrz na mnie takim wzrokiem.
A ja nadal wlepiałem w niego błagalne spojrzenie, które działało, gdy byłem nastolatkiem, więc czemu teraz miałoby nie zadziałać?
- Dobra, masz mnie - powiedział, a ja uśmiechnąłem się promiennie. Tata wyciągnął jakąś teczkę z dokumentami. Pewnie sprawdzał, jakie miejsca są wolne.- Chcesz wrócić na swoje stare stanowisko?

Byłem zadowolony. Miałem pracę, nawet jeśli była tylko tymczasowa. Najważniejsze było to, że miałem odpowiednie papiery świadczące o tym, że pracuję i pobieram stałe wynagrodzenie. Chciałem powiedzieć o tym Kellinowi, ale nie mogłem zadzwonić do niego wieczorem, więc musiałem poczekać do rana. Gdy tylko się obudziłem i byłem pewien, że godzina o której dzwonie jest odpowiednia, wybrałem numer Addie i czekałem na znajomy głos.
- Halo?
- Hej Addie - powiedziałem pogodnie.- Mogę rozmawiać z Kellinem?
Przez kilka chwil po drugiej stronie było cicho. Pomyślałem, że może szła do pokoju chłopaka, ale dopiero potem dowiedziałem się, że jednak byłem w błędzie. Addie nigdzie nie szła. Po prostu się nie odzywała.
- Jesteś tam? - powiedziałem zdezorientowany.
- T-tak, jestem, jestem, ale muszę ci o czymś powiedzieć - odparła niepewnie.- Bo widzisz... Kellina nie ma w szpitalu.
Uniosłem brwi w górę. Jak to go nie ma?
- To niby gdzie jest?
Pomyślałem sobie, że może zabrali go na jakieś zajęcia w terenie, czy coś takiego, ale znów się myliłem.
- Został wypisany ze szpitala dzisiaj rano - oczekiwałem najgorszego - i poleciał z rodzicami do Detroit.
Tego się obawiałem. Nie rozumiałem tylko jednego - dlaczego wypisali go tak wcześnie? Znaczy się, była połowa grudnia, ale wydawało mi się, że odwleką wypuszczenie go z ośrodka do nowego roku. To na pewno sprawka jego ojca, byłem o tym święcie przekonany. Dlaczego do mnie nie zadzwonili? Chciałem się z nim pożegnać, dodać otuchy...
- Daj mi numer do jego rodziców - powiedziałem ostro.
- Nie wiem, czy...
- Daj mi ten pieprzony numer!
Addie nie chciała się ze mną kłócić, więc podała numer, a ja szybko rozłączyłem się i zadzwoniłem do ojca Kellina. Odczekałem chwilę, aż w końcu usłyszałem głos znienawidzonego przeze mnie człowieka.
- Tak słucham?
- Daj mi Kellina do telefonu.
- Kto mówi?
- Chcę rozmawiać z Kellinem.
- Och, już wiem - zaśmiał się ironicznie.- Kellin nie będzie z tobą rozmawiał.
- Daj mu telefon, to będzie. Chcę porozmawiać z moim chłopakiem.
- Wątpię. Kellin jest pod nasza opieką i to my będziemy decydować, z kim ma się kontaktować, a z kim nie. Jesteś na tej drugiej liście.
- On jest dorosły, do jasnej cholery, sam może o sobie decydować!
- Nie brnij w to. Nie będziesz rozmawiał z Kellinem. Już nigdy nie będziesz.
Z tymi słowami mężczyzna rozłączył się, a ja rzuciłem telefonem o ścianę, powodując przy tym, że sbił mu się ekran. Powinienem zacząć panować nad sobą.
- Kurwa mać! - krzyknąłem.
Ktoś zapukał do drzwi. Szybko do nich podszedłem i otworzyłem je.
- Co się... - zaczął Mike, ale mu przerwałem, chwytając go za koszulkę i wciągając go za sobą do środka. Spojrzał na mnie pytająco i z niepokojem, a ja po prostu się rozpłakałem. Mike objął moje ramiona i mocno do siebie przytulił. Ja chwyciłem go w pasie, bo byłem o wiele niższy.- Co się stało? - zapytał cicho.
- Z-zabrali g-go, Miket, zabrali - wydukałem, mocząc jego koszulkę.- Z-zabrali go d-do Mich-Michigan, n-nie mogę się z nim s-skontaktować.
Nie musiałem mówić kto kogo zabrał, bo Mike doskonale to wiedział. Zacieśnił uścisk, a ja jeszcze bardziej się rozbeczałem.
- Wiesz, co musisz teraz zrobić?
Uniosłem głowę, aby móc na niego spojrzeć.
- Musisz zdobyć wizę i go stamtąd zabrać.

12 komentarzy:

  1. Awww, Dżogurt.

    Chusteczki nie były potrzebne, ale rozdział jakiś taki... przygnębiający. Ale dalej wierzę w hepi end, a co.
    Boję się, że Kells będzie próbował znowu popełnić samobójstwo, no plyz no, nie, Kellin, głupku, nie rób tego.

    I cudownie piszesz, ale o tym już wspominałam jakieś 20428934723 razy.

    Czekam na kolejny, pozdrowienia :3
    @Vileneify

    OdpowiedzUsuń
  2. NO NIE NO!!!!! NAJPIERW BYŁAM CAŁY CZAS UŚMIECHNIĘTA, ROZMOWY, POTEM TA SCENKA O RODZINIE MAJKELA PRZY STOLE I........... NO KURWA NIE..... PRZECIEŻ..... ASKLDJHSDKGHSKLDFGHDLKJH ;-; ~MISIA

    OdpowiedzUsuń
  3. HELP, MIKE SIĘ NIE MOŻE STRESOWAĆ XDDDDDDDDDD

    nie czaję. nie puścili Kellina z Victorem, bo nie miał jeszcze odpowiedniej wagi, ale z tymi debilami mógł wyjść? gdzie sprawiedliwość, gdzie ;______;
    a Vic... on jest taki cudowny, tak się dla niego stara, tak o nich walczy. wspaniały jest :') chcę takiego Vic'a!

    OdpowiedzUsuń
  4. Drama ;-; vic ruszaj dupe i załatwiaj tą wizę

    OdpowiedzUsuń
  5. 'Daj mu telefon, to będzie'. hahahhahah

    Krótki, ale zajebisty rozdział :3

    Te rodzinne rozmowy są świetne :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że bede ryczeć, ale nie tak jak przy poprzednich XD ;_____; Nie..no, dlaczego ojciec Kellsa to taki chuuj ;___; No, nic. Vic załatwi wize i zabierze Kellina i bedoo sobie żyć razem długo i szcześliwie... Taaak,tak..oby tak było ;-; Jjshjkfhdjhjfkfjk... Czekam na nastepny. /@Huranicee

    OdpowiedzUsuń
  7. jak tak można :c czemu go wypisali tak szybko? :( ale rozdział super :)

    OdpowiedzUsuń
  8. halph viktur rób tą wizę i zapieprzaj po kellsa halo chcę ich znowu obok siebie przy sobie w sobie, cokolwiek halph

    OdpowiedzUsuń
  9. "- Mnie też nie można - powiedział Mike z pełnymi ustami." śmiechłam xd
    Rozdział cudowny jak zwykle, tylko zakończenie smutne ;-;
    //@blush244

    OdpowiedzUsuń
  10. Na początku rozdział jako tako pozytywny, radosny...A potem przychodzi zakończenie, które wywołało u mnie łzy ;-;
    Plus za Mike'a, bo lubię jego postać w tym opowiadaniu. W tamtym zresztą też lubiłam XD
    @konamzserka

    OdpowiedzUsuń
  11. Ej, to jest wszystko za smutne..

    Mike - mistrzostwo. Zachowuje się jak dzieciak przy jedzeniu, zaraz będzie miał swojego i nawet żonkę (awwww, to jedyny pozytyw tego odcinka!), ale i tak jest idealnym, młodszym bratem, który zawsze wesprze. I to właściwie dobrze, bo Vic teraz właśnie tego będzie potrzebował.
    Dziwna sprawa z tym szpitalem i tyciem Kellsa. W dwa tygodnie dziesięć kilogramów nie przytył, więc mogli go puścić też z Viciem i byłoby wszystko okej. Poza tym skoro trafił do izolatki.. Jakim cudem go wypuścili? Złamali pewnie zasady. Dlaczego dla Vica nie chcieli ich łamać?! No czemu, kurde?! Chamstwo w tym kraju, jak zawsze.
    A tak w ogóle to Kellin to debil. No bo kurde, serio? Przecież zna numer Vica, może z domu zadzwonić, kretyn.

    Smutno mi, bo wiem, że będzie jeszcze bardziej smutno w najbliższym czasie.
    I smutno mi bo zaraz koniec.
    I smutno mi bo chcę więcej.

    OdpowiedzUsuń
  12. omg omg na początku taka radość, mike i praca vica a teraz, och.
    nie mam juz co pisac, wszyscy wyżej napisali już, ale jcvjidshvuisgvg
    dziekuję, dobranoc ;_;

    OdpowiedzUsuń