środa, 23 października 2013

XVII

I jest nowy rozdział.
Wiecie, że komentarze mnie napędzają? :3 No, chyba wiecie.
Endżoj.

__________________________
Kellin
- To na pewno nie powinno wskazywać więcej? - jęknąłem, schodząc z wagi w gabinecie doktora Wilsona.
Dzisiaj byłem tutaj sam - Vic musiał załatwić kilka spraw związanych z mieszkaniem i pracą, przez co wpadł do mnie na chwilę rano, a potem pojechał. Była sobota, Vic wylatywał już jutro wieczorem. Chciałem przytyć jak najwięcej do tego czasu, ale niestety, nie byłem w stanie zyskać aż piętnastu kilogramów w tak krótkim czasie. Gdy wpychałem w siebie ogromne ilości jedzenia, kończyłem nad muszlą klozetową, bo po prostu nie potrafiłem od tak zjeść tyle na raz. Powinienem był wziąć się za tycie o wiele wcześniej, żeby wyjechać z Victorem w niedzielę. Jak sobie bez niego poradzę? Znowu się załamię. Popadnę w jeszcze większą depresję, bo nie miałem pojęcia, czy go w ogóle jeszcze zobaczę. W momencie kiedy wyleci, mój świat znowu stanie się szary. Dlaczego to stało się akurat teraz, gdy zaczynałem patrzeć na wszystko przez różowe okulary? Cóż, może do końca nie byłem optymistą, ale przecież było lepiej. Cieszyłem się, że udało mi się przeżyć kolejny dzień. Że nie myślałem o samobójstwie. Że chciałem nadal żyć. Coś mi mówiło, że to wróci. W niedzielę w nocy będę planował kolejne nekrologi. Przemówienia na pogrzeb. Epitafium na własnym nagrobku. Sposób umierania.
- Widzisz, co pokazuje. Pięćdziesiąt dwa.
- Ale ja muszę ważyć więcej, żeby stąd wyjść. Niech pan sfałszuje te wyniki, niech pan wpisze na tę kartkę jakąś większą liczbę, proszę...
- Nie mogę, Kellin - westchnął mężczyzna.- Ważysz pięćdziesiąt dwa kilogramy. Tyle muszę wpisać na kartkę. Przykro mi.
- Muszę stąd wyjść, żeby być z Victorem, pan tego nie rozumie? - jęknąłem.- Wyjeżdża jutro, muszę pojechać z nim.
- To nie ze mną to ustalaj - odparł.- Musisz porozmawiać z Addie. To ona jest tu głównym decydentem, jako że zna twój stan zdrowia. Zaraz po dyrektorze.
- To pójdę do dyrektora - oświadczyłem i poszedłem za parawan, żeby się ubrać.
Usłyszałem głośne westchnienie i przewróciłem teatralnie oczami. Założyłem na siebie koszulkę, po czym sięgnąłem po spodnie i zagryzłem dolną wargę. Nikt nie może mnie powstrzymać przez pójściem do dyrektora, tym bardziej, że wiedziałem, gdzie znajdował się jego gabinet. Wszystko szybko załatwię, on mnie wypuści i będę mógł zamieszkać z Victorem w Meksyku, dopóki nie załatwi sobie nowej wizy. Idealny plan, który musi się udać. Gdy byłem już ubrany, wyszedłem zza parawanu i od razu podszedłem do drzwi. Chwyciłem klamkę i spojrzałem na lekarza, który przestał wypisywać moją kartę i przeniósł na mnie wzrok.
- Mogę już iść? - zapytałem niecierpliwie.
- Addie nie miała po ciebie przyjść?
- No przecież sobie poradzę - prychnąłem, po czym nacisnąłem klamkę i wyszedłem na korytarz.
Cóż, pacjenci nie mogli sami chodzić po szpitalu, co najwyżej do łazienki lub po korytarzu, przy którym znajdował się ich pokój. Skończyliśmy badania nieco wcześniej, więc Addie jeszcze tu nie było. Postanowiłem sam wrócić do pokoju... Nie. Muszę iść do dyrektora. Skoro raz wypuścił mnie na zewnątrz, to czemu nie miałby tego zrobić po raz drugi, tylko że już na zawsze? Co mu szkodzi? Nic. Zarabiał dużą ilość pieniędzy na takich osobach jak ja. W szpitale było mnóstwo chorych ludzi. Jedna osoba w te czy wewte  nie zrobi mu większej różnicy. Podreptałem w stronę wind i nacisnąłem guzik. Po chwili stanęła obok mnie jakaś kobieta. Była to terapeutka, poznałem po plakietce. Addie też taką nosiła. Spojrzała na mnie i zmarszczyła brwi. Nie chciałem zwracać na siebie uwagi, bo cofną mnie do pokoju, a tego nie chciałem. Miałem określony cel. Kobieta jednak rozpoznała, że jestem pacjentem, a nie żadną osobą z zewnątrz czy kimś z personelu. Może i przytyłem, ale było po mnie widać, że zmagałem się z anoreksją, więc terapeutka nie miała żadnych wątpliwości.
- Dlaczego jesteś sam na korytarzu? - zapytała.- Nie powinieneś być tutaj bez opiekuna. Jesteś pacjentem, nie możesz od tak chodzić sobie po ośrodku.
- Ale ja jestem już zdrowy - mruknąłem.
- Och, oczywiście, że jesteś. Wszyscy są - powiedziała z sarkazmem i gdy winda przyjechała na piętro, chwyciła mnie za ramię i wprowadziła do środka. Wyrwałem się z jej uścisku i spiorunowałem ją wzrokiem.
- Kto jest twoim opiekunem? - zapytała, naciskając guzik z piętrem, na którym znajdowały się pokoje.
- Addie - syknąłem, krzyżując ręce na torsie.
- I czemu z nią nie jesteś?
- Bo nie przyszła po mnie po badaniach?
- Czemu jesteś taki niemiły?
- Bo mogę?
Kobieta już się do mnie nie odzywała. Dojechaliśmy na odpowiednie piętro i na wszelki wypadek terapeutka znowu chwyciła moje ramię. Czułem się głupio, ale jednocześnie byłem strasznie zdenerwowany. Kim ona do cholery jest, żeby mnie tak traktować? Nie jestem rzeczą, umiem sam iść. Nikt nie musi mnie prowadzić. Gdy znaleźliśmy się pod drzwiami mojego pokoju, spojrzałem na kobietę z wrednym uśmieszkiem.
- Masz kluczyk? - zapytała.
- Addie ma.
- Gdzie ona jest...
I wtedy wpadłem na pewien pomysł. Musiałem ją przechytrzyć i rozkojarzyć.
- O, tam idzie, na końcu korytarza! - skłamałem, a gdy kobieta odwróciła się, wyrwałem się z jej uścisku i pędem rzuciłem się w stronę innego korytarza.
Ukażą mnie za to, na pewno ukażą, ale nie obchodziło mnie to. Musiałem dostać się do dyrektora. Przepchałem się przez grupkę jakichś pacjentów i znalazłem się przy windzie z drugiej strony budynku. Szybko naciskałem przycisk, jakby to miało sprawić, że winda przyjedzie szybciej. Gdy wchodziłem do środka, zobaczyłem, że do korytarza wbiega Addie z tą drugą terapuetką.
- Kurwa, kurwa, kurwa, jedź! - warknąłem, a drzwi w końcu się zamknęły.
Nawet nie patrząc na przyciski, nacisnąłem pierwszy lepszy. Nie miałem pojęcia, gdzie jadę. Byle od nich uciec. Jechałem w dół. W końcu winda zatrzymała się i zorientowałem się, że byłem na parterze. Nie o to mi chodziło. Byłem na tyle głupi, że wyszedłem z windy i stanąłem na środku recepcji, wśród ludzi. Było tu ich o wiele za dużo. Większość była z zewnątrz. Obcy. Nie znałem ich. Mogli mi coś zrobić. Rozejrzałem się nerwowo po pomieszczeniu. Co miałem zrobić? Wrócić do windy? Nie mogłem, odjechała. Zrobiło mi się gorąco, a oddychanie przychodziło mi coraz trudniej. Dlaczego miałem wrażenie, że te wszystkie osoby się na mnie gapią? Jestem tematem ich rozmów? To było złe. Oni byli źli. Nadal nie byłem gotowy, aby stawić czoła społeczeństwu. Tu nie chodziło o przybieranie na wadze. Tu chodziło o moja psychikę.
- Nie, nie, nie, Vic? - wyszeptałem, próbując dotrzeć do ściany, aby się o nią oprzeć.
Moje nogi drżały, uginały się pode mną, aż w końcu się poddały, a ja osunąłem się na ziemię. Usłyszałem kobiecy krzyk, a po chwili jakiś mężczyzna podniósł mnie z podłogi i ustawił w pozycji półsiedzącej. Bolała mnie głowa, miałem trudności z oddychaniem, ledwo widziałem. Wszystko widziałem jak przez mgłę. Nie rozpoznawałem twarzy.
- Matko Boska, Kellin! - to była Addie. To na pewno była Addie, to jej głos.- Dziękuję panu bardzi, o mój Boże, czy mógłby mi pan pomóc. Cholera, Kellin, Chryste.
Dlaczego tak krzyczała? Przecież nic się nie stało. Po prostu zrobiłem się trochę zmęczony. Ktoś wziął mnie na ręce i podniósł z podłogi.
- Vic? - wyszeptałem. To na pewno Vic. Chyba go widzę. Przecież umiałem go rozpoznać.
- Tu nie ma Vica, mały - znowu Addie. Vic musiał tutaj być. Przecież go widzę. Zaczęliśmy iść, tak myślę. Znowu się zatrzymaliśmy. Znowu szliśmy. A potem znów stop.
- Hej, Vic. Jutro możemy wrócić razem do domu, jestem już zdrowy.
Znowu ruszyliśmy. Później położono mnie na czymś miękkim, to chyba łóżko.
- Dziękuję panu bardzo, przepraszam za kłopot, dziękuję - och niech ona się zamknie.
Trzaśnięcie drzwiami. Poczułem na materacu pewien ciężar. Próbowałem dojrzeć kto to, ale nie widziałem. Mózg (a może bardziej serce?) podpowiadał mi, że to Vic.
- Wrócimy do Meksyku, Victorze - powiedziałem.- Hej, pamiętasz, jak byliśmy na tym klifie? Jak zrobiłem ci tak loda, ojej - zachichotałem.- Przepraszam, że musiałeś czekać do samego rana. Ale nie gniewasz się, prawda?
- Kellin, to ja, Addie...
- Skąd Addie w Meksyku? Nie, Addie nie było w Meksyku. Była Clara. Nienawidzę jej. Oj, Vic, tak bardzo jej nienawidzę...
- Tu nie ma Vica...
- Pójdziemy na plażę, gdzie po raz pierwszy się pocałowaliśmy, tak. I będziemy się tam pieprzyć do samego rana. Tak, Vic, tak. Wiesz co, jestem zmęczony... - ziewnąłem i zamknąłem oczy, po czym skuliłem się w kłębek.- Dobranoc, Vic. Kocham cię.

Ile spałem? Długo. Bardzo, bardzo długo, bo obudziłem się nazajutrz wczesnym popołudniem. Odespałem nieprzespane noce spędzone na płaczu. Obudziło mnie lekkie szturchnięcie. Otworzyłem oczy i zmarszczyłem brwi. Mój wzrok padł na Addie, która nachylała się nade mną i uśmiechnęła się, gdy zobaczyła, że już nie spałem. Usiadłem na łóżku i odgarnąłem włosy z oczu. Addie trzymała w rękach tabletki i szklankę z wodą.
- Cześć - powiedziała, a ja wziąłem od niej pastylki, które szybko połknąłem i popiłem. Odłożyłem szklankę na bok.- Będziesz jeszcze spać, czy Vic może do ciebie wejść?
Rozchyliłem nieco wargi i spojrzałem w stronę drzwi, chcąc, aby się otworzyły i pojawił się w nich Vic. Addie wzięła to za wiadomą odpowiedź i podeszła do drzwi, po czym nacisnęła klamkę. Zobaczyłem Vica, który wyglądał na zmęczonego i smutnego. Wtedy to wszystko do mnie dotarło. Była niedziela. Vic dzisiaj wylatywał do Meksyku. W nocy miał samolot i właśnie przyszedł się ze mną pożegnać. W moim gardle uformowała się duża gula, a ja pochyliłem głowę.
- Więc... Zostawię was samych - powiedziała Addie i wyszła z pokoju.
Vic zamknął za nią drzwi i usiadł naprzeciwko mnie.
- Hej - szepnął.
- Hej - odparłem równie cicho, nadal na niego nie patrząc.
To było trudne. Ta świadomość, że spędzasz ostatnie chwile z miłością swojego życia.
- Addie mówiła mi o tym, jak zasłabłeś w recepcji. Co ci strzeliło do głowy, żeby samemu chodzić po szpitalu?
Wzruszyłem ramionami. Włosy przykryły moje oczy, co jeszcze bardziej pomogło mi uniknąć spojrzenia Vica. Czułem się głupio. Polazłem tam, gdzie nie powinienem i oczywiście wszystko skończyło się źle. Byłem magnesem na nieszczęście i rozczarowanie.
- Nie możesz tak robić, Kells - mówił dalej.- Nadal jesteś chory. Musisz poczekać, aż będziesz w stanie sam stuprocentowo funkcjonować.
- Przytyłem tylko dwa kilogramy. Przepraszam - szepnąłem.
Poczułem, jak Vic chwycił mój podbródek i sprawił, że na niego spojrzałem. Drugą dłonią odgarnął moje włosy na bok. W jego czekoladowych oczach widziałem smutek, ale nie rozczarowanie. Nie był mną zawiedziony? Tyłem za wolno. Nie mogłem z nim polecieć, bo nadal miałem niedowagę.
- Nie masz za co przepraszać - powiedział.- Wykonujesz świetną robotę. Nie mogę być z ciebie nic jak tylko dumny. Naprawdę. Pamiętasz, jak ważyłeś trzydzieści parę kilo? - skinąłem głową.- Teraz ważysz dwadzieścia kilogramów więcej. Nawet sobie nie wyobrażasz, jaki jestem z ciebie dumny. To wspaniałe osiągnięcie.
W głębi serca nadal chciałem ważyć trzydzieści kilogramów, ale tyłem dla Vica i tylko dla niego. Jeśli on się cieszył, że ważyłem więcej, ja cieszyłem się z nim. Dla niego zrobiłbym wszystko, więc jeśli chciał, żebym przytył, starałem się dla niego. Wiedziałem jednak, że chciał, abym z nim poleciał i tego niestety nie mogłem spełnić.
- Mogłem jeść więcej, ale wymiotowałem. Przepraszam.
- Cii, nie mów o tym - lekko musnął moje usta.- Przyszedłem tu... Żeby zrobić coś innego.
Do moich oczu naszły łzy, które po chwili powoli zaczęły spływać po moich policzkach, aby następnie skapnąć na łóżko i wsiąknąć w pościel. Vic otarł kciukami małe kropelki, a ja chwyciłem jego nadgarstki i pokręciłem głową, bo wiedziałem, że to i tak nie pomoże. To mogło nawet pogorszyć sprawę, bo przyzwyczaję się do jego obecności i jeszcze trudniej będzie mi się z nim pożegnać.
- Mam tylko godzinę, Kells - szepnął.
- Nasza ostatnia wspólna godzina? W psychiatryku?
- Wyobraź sobie, że jesteśmy gdzieś indziej.
- W ogóle nie powinniśmy się żegnać. Powinniśmy zostać razem.
- Myślisz, że tego nie chcę?
- Wiem, że chcesz. Po prostu powinniśmy być razem.
Vic westchnął głośno, a ja wdrapałem się na jego kolana i położyłem głowę na jego ramieniu. Objął mnie w pasie i pocałował w czubek głowy, na co zacisnąłem usta w cienką linię i zamknąłem oczy.
- A gdybyś schował mnie do walizki? Przecież jestem mały.
Usłyszałem jego cichy śmiech, na co uśmiechnąłem się lekko przez łzy. Byłem zdesperowany i na siłę szukałem jakiegokolwiek pomysły, żeby z nim pojechać, chociaż doskonale wiedziałem, że i tak tu zostanę. Pozostała mi jedynie nadzieja, że Vic wróci, albo ja szybko stąd wyjdę i będę  mógł samodzielnie funkcjonować. Wtedy polecę do Meksyku. Vic zaczął lekko mnie kołysać, przez co nieco się uspokoiłem, ale i tak było źle. Przytulałem się do niego po raz ostatni.
- Hej, mam coś dla ciebie, wiesz? - powiedział nagle, a ja uniosłem głowę i spojrzałem na niego z zaciekawieniem. Skądś wyciągnął mały album (musiałem nie zauważyć go wcześniej), który mieścił się w dłoni. Zmarszczyłem brwi i wziąłem od niego książeczkę. Gdy ją otworzyłem, zagryzłem dolną wargę i poczułem jak kolejna partia łez napływa mi do oczu.- Zebrałem wszystkie nasze zdjęcia, które mogłem znaleźć. Z Meksyku, stąd. Nie jest ich wiele, ale... Nie chcę, żebyś o mnie zapomniał.
Zamknąłem albumik i naparłem swoimi wargami na usta Vica. To był piękny upominek, znaczył dla mnie więcej niż wiele innych rzeczy razem wziętych. Nawet jeśliby mi go nie dał, nigdy bym o nim nie zapomniał. Nie potrafiłbym. W końcu się od niego oderwałem i oparłem swoje czoło o jego.
- Zostań - powiedziałem cicho.
- Chciałbym, Kells, tak bardzo bym chciał. Ale wiesz, że nie mogę.
- Wszystko będzie dobrze, prawda? Znajdziesz jakiś sposób w Meksyku, żeby do mnie wrócić?
- Będę robił wszystko co w mojej mocy.
- Wszystko będzie dobrze? - spojrzałem prosto w jego oczy. Chciałem usłyszeć szczerą odpowiedź, która sprawi, że nadzieja magicznie do mnie wróci.
- Wszystko będzie dobrze.

Nasze ostatnie wspólne chwile spędziliśmy tak naprawdę na nicnierobieniu. Po prosto delektowaliśmy się sobą, bo obaj nie mieliśmy pojęcia, kiedy znów się zobaczymy. To był niewinny dotyk, delikatne pocałunki, rozmowa, uśmiechy, a pod koniec łzy, które pojawiły się nawet na jego twarzy. Po jakimś czasie do pokoju przyszła Addie i pozwoliła mi odprowadzić Vica do wyjścia ze szpitala, oczywiście przy jej kontroli. Mocno zaciskałem palce na jego dłoni, nie chcąc go wypuścić. Najtrudniejszy moment nadszedł wtedy, gdy Vic musiał już iść, bo uciekał mu czas. Patrzyłem na niego zapłakanymi oczami, ledwo widziałem go przez łzy. Długo trwałem w jego objęciach, a przez równie długi czas po prostu się całowaliśmy. W końcu musieliśmy się od siebie oderwać, bo przyszedł czas na tę najgorszą chwilę.
- Muszę iść - wyszeptał. Zacisnąłem palce na jego ramionach.
- Nie musisz.
- Muszę, Kells...
- Wrócisz?
- Wrócę. Nie wiem kiedy, ale wrócę - otarł łzy z moich policzków.- Kocham cię najmocniej na świecie i zawsze tak będzie, rozumiesz? Zawsze będziesz najważniejszą osobą w moim życiu. Nie będzie nikogo ważniejszego od ciebie. Wrócę do ciebie, skarbie. Wrócę, bo cię kocham.
Rozpłakałem się jeszcze bardziej, ale pokiwałem głową. Zebrałem się w sobie, aby w końcu mu odpowiedzieć. Powiedzieć te najważniejsze słowa.
- Dobrze, ja... Ja poczekam - przełknąłem łzy.- Poczekam, bo cię kocham.

Vic
Jechałem samochodem i patrzyłem na miejski krajobraz za oknem. Jaime odwoził mnie na lotnisko, jako że mój samochód musiałem oddać i nie miałem jak szybko dojechać na miejsce. Nie chciałem jechać taksówką, a na metro miałem za dużo bagażu. Dobrze było mieć jakąś bliską osobę, która wesprze w trudnych momentach, pocieszy... Po prostu będzie.
- Jesteśmy. Hej Vic, jesteśmy - Jaime lekko mnie szturchnął, a ja poderwałem się tak szybko, że uderzyłem twarzą w szybę, od której się odbiłem. Jęknąłem i chwyciłem swoje czoło, w które się uderzyłem.- Spokojnie... Rozumiem, że si e stresujesz, ale to nie powód, żeby się okaleczać.
Westchnąłem głośno i obaj wyszliśmy z samochodu. Wyciągnąłem walizki z bagażnika i udaliśmy się do budynku lotniska. Był późny wieczór - mój samolot odlatywał za nieco ponad dwie godziny. Leciałem do Meksyku, ale po rozprawieniu się z Cobo postanowiłem wrócić do rodzinnego Cancun. Potrzebowałem rodziny, która zrozumie mnie najlepiej.
- O której masz odprawę? - zapytał, gdy znaleźliśmy się w środku. Spojrzałem na tablicę odlotów, a następnie na taśmy, gdzie przeprowadzana była odprawa. Zauważyłem ekran z numerem mojego lotu, ale jeszcze nikogo tam nie było, więc musiałem poczekać.
- Nie wiem, to tylko kwestia czasu - westchnąłem ciężko.
Jaime rozłożył ramiona, a ja po prostu się do niego przytuliłem, w czyście przyjacielski sposób. Nie było tu żadnej chemii - byliśmy przyjaciółmi, którzy mogli na siebie liczyć.
- Daj znać, kiedy wylądujesz - mruknął, gdy po jakimś czasie się od niego odsunąłem.- I szukaj spsoobu na zdobycie wizy.
- Jaime, czy ja... Mogę cię o coś poprosić?
- Oczywiście, że możesz.
- Czy mógłbyś co jakiś czas zaglądać do Kellina? - zapytałem.- Rozmawiał z nim, pilnował go... Nie chcę żeby coś sobie, żeby mu się pogorszyło. Musi jeść, przypominaj mu o tym. I... Jak z nim będziesz, to do mnie dzwoń, wtedy będę mógł z nim rozmawiać. Po prostu się nim zajmij.
- Nie ma problemu, naprawdę. Chociaż tyle mogę zrobić.
- Odprawa lotu numer zero zero trzydzieści jeden do Meksyku odbywa się przy stanowisku numer siedem - z głośników rozległ się kobiecy głos, a ja mocniej chwyciłem swoje walizki.
- Poradzisz sobie, prawda? - zapytał mnie.
- Muszę, Jaime. Dziękuję za wszystko.
- Trzymaj się. Jesteśmy w kontakcie.
Zmusiłem się na lekki uśmiech, pożegnałem się z nim i poszedłem na odprawę. Moje ostatnie chwile w Nowym Jorku spędziłem samotnie, na jednej z ławek na lotnisku. Po dwóch godzinach siedziałem już w samolocie, który wbijał się w powietrze, a ja zostawiałem za sobą wszystko co miałem, z krwawiącym sercem i łzami w oczach.

24 komentarze:

  1. Płaczę, dżogurt, zabijasz ;_____;
    Kellin pizdo, wycieczki będziesz urządzał kiedy indziej, teraz skup sie na wadze. Vic przyleci, zabierze Ciebie do Meksyku i będzie zajebiście :D
    serio, płaczę. (haha ale pierdolę ojej ojej)
    biedny Vic. biedny Kellin. dobrze, że Jamie chociaż będzie go odwiedzał c;
    w sumie nie wiem, kc dżogurt i czekam na następny :3
    @develynnx

    OdpowiedzUsuń
  2. Halo, Meksyk? Wiza dla Vica potrzebna już, zaraz! Wierzę że im się uda, że Kellin będzie silny i że wytrzyma to wszystko dla niego. Przecież nie może być inaczej. Proszę, niech wszystko będzie dobrze. I tak za długo byli osobno. MUSI IM SIĘ UDAĆ.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dżoguuuurt, noo. :C
    Ale będzie hepi end, ja chcę rzygać jednorożcami, no.
    Biedny Kellin, pizdeczka kochana.
    Biedny Vic, ommm.
    Biedni oni. Tak mi ich szkoda, no.
    Zaraz będzie ryczing, srsly

    DAWAJ KOLEJNY BO UMRĘ
    KC DŻOGURT

    @Vileneify

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie no, to jakaś masakra... Kellin żegnający sie z Vicem... Te wszystkie łzy... Poprostu rycze razem z nimi ;-; ONI MUSZOO BYĆ RAZEM MIMO WSZYSTKO, MUSZOO ;____; /@Huranicee

    OdpowiedzUsuń
  5. Jezus Maria, proszę Cię, Ada, zrób coś dla mnie i zakoncz to happyend'em, błagam.

    OdpowiedzUsuń
  6. JEZU DLACZEGO. VIC WRACAJ DO TYCH STANOW NOOOO SJSKSJJEOSODJFIWKWJWHJ /cookiexo666

    OdpowiedzUsuń
  7. I CRIED ;-; (TO SĄ ŁZY, NIE KRESKI NA POLICZKACH) JAK... TO.... UGH :'(

    OdpowiedzUsuń
  8. Przez chwilę wyobrażałam sobie jak potoczyłoby się dalej, gdyby Kellin wpakował się do walizki XDD
    Rozdział świetny. Dżogurt, profesjonalny pisarz <3

    OdpowiedzUsuń
  9. RYCZING LVL HARD OMG ;____________________________________;

    OdpowiedzUsuń
  10. Kurcze, rozwalił mnie ten fragment jak Kellin widział Vica a to naprawdę była Addie a później chciało mi się tylko płakać nad ich nieszczęsnym losem ;_;
    Oni bedą razem. Na bank, co nie? XDD kc Dżogurt

    OdpowiedzUsuń
  11. Rycze a mama do mnie to nie jest warte łez, a ja takie żal mi cię kobieto ...
    Oni muszą być razem ! :')

    OdpowiedzUsuń
  12. Jeju, dawno nie było mi aż tak smutno..chyba wtedy gdy Kellin odlatywał z Meksyku..widocznie nie lubię rozstawań..tak bardzo ;c Płaczę oczywiście, Ty to lubisz doprowadzać do łez. Ten rozdział był tak piękny i smutny. Oni muszą się jeszcze zobaczyć. Muszą żyć razem, bo osobno nie dadzą rady... Ach..moje uczucia. Jesteś kochana, że tak się starasz dodawać jak najczęściej, naprawdę. Musisz trochę odpocząć po tym Kellicu. KC. //@blush244

    OdpowiedzUsuń
  13. drama >>>>>>>>>>>>>
    ale i tak Vic musi cuś wykombinować i wrócić, bo asdfghjkl ;_________;
    nie, wgl, moja wyobraźnia, pożegnanie Vica i Kellina, omg, nie ;_______;
    KC mocno
    @NoOtherHope

    OdpowiedzUsuń
  14. Jeju Kellin jak słodko z tą walizką *.* płacze sb bo nje lubie takich scen ;-; zajebisty rozdział. znowu ;_;

    OdpowiedzUsuń
  15. Og, ten cały rozdział całkowicie mnie rozwalił, puacze :c /@KaitlynnBVB

    OdpowiedzUsuń
  16. UMARŁAM, RYCZĘ JAK IDIOTKA, HELP :C :C :C ONI MUSZĄ SIĘ JAKOŚ RAZEM ZNOWU MIEĆ, BORZE, UMIERAM.

    OdpowiedzUsuń
  17. RYCZĘ ;(( to takie smutne i piekne :c

    OdpowiedzUsuń
  18. Czyli jednak poleciał.. :c

    OdpowiedzUsuń
  19. Tak bardzo rycze ;_______; musi być happyend !! ;3 czekam na wiecej <3

    OdpowiedzUsuń
  20. OSZ TY DŻOGURCIE! JAK TY TAK MOGŁAŚ! WEŹ ZRÓB HAPPY END, BO JAK NIE TO WYDŁUBIE CI OCZY WIDELCEM XD
    ALE TAK CZY TAK KC DŻOGURT <3

    OdpowiedzUsuń
  21. Omg mam nadzieję, że to wszystko jakoś dobrze i szczęśliwie się skończy ;-;
    Tak bardzo chcę, aby Vic i Kellin żyli długo i szczęśliwie XD

    Przy okazji, choć nie chcę, żebyś uważała, że się czepiam (ok) zauważyłam dwa błędy, które rzuciły mi się w oczy, otóż "Podreptałem w stronę wind i NADUSIŁEM guzik" oraz fragment, gdy Vic i Jaime mają wysiąść z samochodu, a Ty napisałaś z samolotu. Ok, to tyle z mojej strony XD
    @konamzserka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. och, tak to jest, gdy piszę w środku nocy XD
      dziękuję, poprawione!

      Usuń
  22. Ryczing smuting kompleksing :c

    OdpowiedzUsuń
  23. Dzogurt Kurwa moje feelsy aaaa dkfnjfnfndbdjsn ja R Y C Z E nie mogę się uspokoić Vic musi wrócić po Kellina musi umieram / @ganganop

    OdpowiedzUsuń