sobota, 19 października 2013

XVI

Obiecałam, więc jest.
Wiecie, że jeśli będzie jeszcze więcej komentarzy, to mnie uszczęśliwicie? I dostaniecie nowy rozdział.
Tak więc. Bardzo proszę.
_______________________________
- Byłeś w urzędzie?
- Już tysiąc razy ci mówiłem, że byłem.
- I nic?
- Nic, Mike, nic. Już to mówiłem.
- Przepraszam, po prostu się denerwuję.
Minął tydzień od momentu, gdy dowiedziałem się o tym, że muszę wrócić do Meksyku. Nie chciałem, żeby ten czas tak szybko leciał, bo nadal szukałem sposobu, który sprawi, że zostanę w Stanach. Na razie było jednak głucho. Nawet Mike próbował zdziałać coś w Meksyki, ale na marne. Chciał, żebym był z Kellinem, bo to on sprawiał, że byłem szczęśliwy. Troszczył się o mnie. Chciał mojego szczęścia. Tylko dlaczego przesmykiwało się pomiędzy moimi palcami i nie dało się złapać? Chciałbym chwycić je chociaż na chwilę, żeby je wykorzystać i rozwiązać wszystkie problemy. Mała garść szczęścia. Dlaczego tak trudno było je znaleźć? Każdy człowiek powinien mieć swój mały woreczek z szczęśliwym proszkiem. Rzucasz go i wszystko zaczyna się układać. To lepsze niż czterolistna koniczyna, która i tak jest już przereklamowana i nie jestem pewny, czy nadal odgania pecha. Mimo że się starałem, szczęście nie chciało wyjść mi naprzeciw i musiałem stawić czoła przeszkodom postawionym przez los. Tylko dlaczego ciągle wpadałem w mur lub się potykałem?
- Może powinieneś pogadać ze swoimi? - zapytał, a ja zmarszczyłem brwi. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że przecież nie może tego widzieć.
- Że niby z kim?
- Z Meksykanami. Cobo?
- Rozmawiałem. Chyba nie jest z nami, żadnej empatii.
- Znajdź jakiegoś Meksykanina, który zna się na rzeczy i ci pomoże. Tydzień to co prawda mało czasu, ale jeśli znajdziesz odpowiedniego urzędnika, załatwi wszystko raz dwa.
- Nie mam takich znajomości - westchnąłem.
- Potrzebowałbyś jakiegoś... Konsula czy ambasadora...
Wtedy otworzyłem szeroko usta i oczy. Przez jakiś czas się nie odzywałem, przez co Mike zaczął się niepokoić.
- Jesteś tam?
- T-tak, jestem, jestem, ale... Mikey, jesteś geniuszem! - ucieszyłem się.
- Jestem?
- Pojadę do konsulatu Meksyku, tam powinni mi pomóc. Dzięki, Mike, cholernie ci dziękuję!
- Nie jestem pewny, czy tam ci...
- Jadę od razu, do usłyszenia, pozdrów wszystkich, kocham was, pa - powiedziałem na bezdechu.
Rozłączyłem się i z prędkością światła przemieściłem się na korytarz. Nie mogłem tracić czasu. Nie wiem, ile załatwialiby mi dłuższą wizę, jeśli w ogóle zdołam coś wynegocjować. Na razie jednak byłem dobrej myśli, bo kto mi pomoże, jak nie Meksykanie żyjący w Stanach Zjednoczonych? Powinni mnie zrozumieć. Dodatkowo pokrótce opowiem im o Kellinie, jeśli będzie taka potrzeba. Nie chciałem wykorzystywać jego historii i sytuacji, aby wzbudzić w nich litość, ale może przez to moje szanse na wizę się zwiększą? Trzymałem kciuki za samego siebie. Jeśli tutaj się nie uda, to już nigdzie nic nie wskóram. 
Chwyciwszy kluczyki samochodowe i domowe, opuściłem apartament i udałem się na parking. Tam wsiadłem do samochodu, szybko wyjechałem z terenu apartamentowca i włączyłem się w ruch uliczny. Gdy stałem na światłach, wpisałem w GPS konsulat Meksyku w Nowym Jorku i na ekranie pojawił się adres, który mnie interesował. Chyba nie trzeba było uprzedzać nikogo w tym miejscu, że się przyjedzie, prawda? Czy w konsulacie w ogóle załatwiało się takie sprawy jak wizy? Nie miałem pojęcia. Jeśli będzie taka potrzeba, wtargnę do odpowiedniego gabinetu i siłą wymuszę wizę. Nie. Nie zrobię tego. Może i byłem zdesperowany, ale nie chciałem mieć później różnych nieprzyjemności związanych z prawem. To dlatego nie chciałem zostać w Stanach po wygaśnięciu wizy. Nie mogłem ryzykować.
Meksykanie bez odpowiednich dokumentów nie są mile widziani w tym kraju. Skąd ta segregacja? ten widoczny podział na białych Amerykanów i inne rasy? Dlaczego w amerykańskich stołówkach szkolnych Meksykanie siedzą przy jednym stoliku, Azjaci przy drugim, a Afroamerykanie przy trzecim? Może i rozumieją się najlepiej, czują się wśród "swoich ludzi". Jest to jednak nazbyt widoczne, co cholernie mnie martwiło, gdy prowadziłem badania w amerykańskim liceum w Kalifornii, na początku mojego pobytu w Stanach. Gdy dosiadłem się do meksykańskiego stolika, przyjęto mnie z otwartymi rękami, uśmiechami na twarzy i miłymi słowami. Przy stoliku z osobami białymi nie było już tak miło. Meksykanie powiedzieli mi wtedy, że nie warto zajmować się białymi, bo oni i tak będą trzymać się jednego - że są najlepsi. To mnie zmartwiło. Oczywiście, zrobiłem ładne notatki i wszystko mam opisane... Ale my nie o tym.
Podjechałem pod odpowiedni budynek, zaparkowałem samochód na parkingu i wszedłem do środka. Nie był to duży hol - recepcja, dwa korytarze po bokach. Na ścianie za recepcją wisiała duża meksykańska flaga, na której widok mimowolnie się uśmiechnąłem, a na sercu zrobiło mi się cholernie ciepło. Tęskniłem za ojczyzną i jakaś część mnie chciała już wrócić do domu. Lecz musiałem zostać. Nie miałem innego wyjścia. Podszedłem do recepcjonistki, która spojrzała na mnie z uśmiechem i odezwała się jako pierwsza.
- Angielski czy hiszpański?
- Hiszpański - odpowiedziałem już po hiszpańsku, na co kobieta uśmiechnęła się szerzej.- Chciałbym porozmawiać z kimś, kto pomoże mi przedłużyć wizę, która została skrócona. To bardzo ważne, został mi tylko tydzień w Stanach i nikt nie jest w stanie mi pomóc.
- Nawet w urzędzie? W urzędzie do spraw międzynarodowych? - uniosła brew w górę.
- To właśnie tam dobijali mnie jeszcze bardziej i za nic w świecie nie chcieli przedłużyć tej wizy.
- Zaraz zobaczę, co da się zrobić.
Kobieta chwyciła słuchawkę telefonu, który znajdował się na ladzie, po czym wybrała jakiś numer. nie czekała długo, aż ktoś odezwał się po drugiej stronie.
- Mam tu problem z wizą, chodzi o przedłużenie... To podobno ważne, został tylko tydzień... Nikt nie chce panu pomóc... Tak, był w urzędzie.. Nie wiem... Pana nazwisko? - spojrzała na mnie.
- Fuentes. Victor Fuentes. (BOND. DŻEJMZ BOND XD - przyp. aut.)
- Victor Fuentes... Bardzo zależy... Dobrze... Do widzenia! - odłożyła słuchawkę i na mnie spojrzała.- Może spotkać się pan z jednym z pracowników. Powinien panu pomóc, ale nie gwarantuje sukcesu. W każdym razie, korytarz po prawej stronie, ostatnie drzwi, numer piętnaście.
- Dziękuję bardzo - uśmiechnąłem się do niej i zdecydowanym krokiem udałem się do prawego korytarza. Doszedłem do końca, stanąłem przed odpowiednimi drzwiami i mocno w nie zapukałem.
- Proszę! - usłyszałem i nacisnąłem klamkę. Siedział przede mną młody Meksykanin, a przynajmniej tak wywnioskowałem przez jego urodę. Ciemniejsza karnacja, ciemne włosy i oczy, do tego koszula i krawat. Wyglądał na przyjaznego człowieka, ale może to tylko takie moje odczucie, bo przecież pochodziliśmy z jednego kraju. Podszedłem do biurka, za którym siedział i podałem mu rękę na przywitanie. Uścisnął ją.
- Victor Fuentes. Bardzo dziękuję, ze znalazł pan dla mnie trochę czasu - powiedziałem, siadając na fotelu naprzeciwko mężczyzny.
- Juan Partida, miło mi - odparł.- Nie ma za co, naprawdę. To moja praca, nawet jeśli na codzień nie zajmujemy się wizami. Więc w czym tkwi problem?
- Pracuję w Stanach półtora roku. Dostałem informację, że moja wiza została przedłużona do kwietnia przyszłego roku, a w tym samym czasie zostałem poinformowany, że jednak skrócili ją do końca listopada. Powodem były jakieś niejasności w dokumentach z pracy. Ale to nieważne. Chcę wiedzieć, czy mogę przedłużyć wizę. Muszę ją przedłużyć. W urzędzie mnie zbywano, moja przełożona nie potrafi mi nic powiedzieć. Więc stwierdziłem, że może warto przyjść tutaj i zapytać.
- Nie jestem pewien, czy zdołam coś zrobić, skoro urząd już wszystko zatwierdził - westchnął.- My możemy jedynie wpłynąć na jego decyzję, gdy sprawa jest w toku, a nie po zatwierdzeniu dokumentu.
- Nikt nie poinformował mnie o żadnej sprawie, dostałem już wynik końcowy - burknąłem.
- Więc wydaje mi się, że nic z tym nie zrobię, przykro mi. Ale zadzwonię do urzędu. Teraz, przy panu.
Wyciągnął z kieszeni swoją komórkę i po chwili łączył się już z urzędem. Włączył głośnik, abym mógł wszystko słyszeć.
- Witam, pani Fletcher - kurwa jasna, tylko nie ona.- Dzwonię w sprawie przedłużenia wizy pana Victora Fuentes.
- Victor Fuentes? Ta sprawa jest już dawno zamknięta.
- Podobno pan Fuentes nie otrzymał żadnej wiadomości dotyczącej toku sprawy.
- Jestem pewna, że wysłaliśmy odpowiednie dokumenty. Może ich nie otrzymał, to już nie jest nasz problem.
- Nie ma żadnej szansy na przedłużenie wizy?
- Niestety nie. To ostateczna decyzja, wszystko poszło do archiwum.
- Więc... Dziękuję. Do widzenia.
- Do widzenia.
Moje dłonie zaczęły drżeć, a ja pochyliłem głowę i zamknąłem oczy. Nie było żadnych szans, żebym został w Stanach. Za tydzień będę musiał wylecieć i zostawić Kellina samego. Albo jeszcze gorzej - z jego rodzicami. Nie mieściło mi się to w głowie, ale powoli musiałem przyswajać sobie te wszystkie informacje. Cholera, to było za trudne. Stracę osobę, na której najbardziej mi zależy. Stracę cały swój świat, który stawał się kolorowy, aby znów wyblaknąć. Pokolorujcie go. Nie wiem jak... Po prostu go ubarwcie...
- Przykro mi - usłyszałem głos mężczyzny i spojrzałem na niego szklistymi oczami.
- Zdarza się - wyszeptałem.- Dziękuję za starania. Dziękuję.
- Nie ma za co, naprawdę. Gdybym mógł, to zdziałałbym więcej, ale niestety nie jestem w stanie.
- Rozumiem to doskonale. I tak dziękuję - westchnąłem i wstałem z fotela.b Nie rycz teraz. Rozryczysz się jak wyjdziesz z gabinetu, teraz nie rycz..- Do widzenia. Jeszcze raz dziękuję.
- Powodzenia we wszystkim, panie Fuentes. Powodzenia.
Wyszedłem z pokoju i rozbeczałem się jak małe dziecko. Oparłem plecy o ścianę, po której się osunąłem i skuliłem się w kłębek. Drżałem, nie potrafiłem się uspokoić. Byłem prawie trzydziestoletnim mężczyzną, dlaczego jestem taki słaby? Dlaczego płakałem? Dlaczego się martwiłem? Bo byłem człowiekiem, a człowiek z natury pokazuje swoje słabości. Nie ma człowieka, który się nie załamuje. Każdy miał kiedyś ciemne chwile, o których chce zapomnieć. Byłem otoczony przez słabych ludzi i miałem wrażenie, że to właśnie ja byłem w centrum uwagi. Aktualnie byłem najsłabszy. Ktoś musi przejąć pałeczkę, prawda?

Wszedłem do szpitala. Musiałem powiedzieć wszystko Kellinowi. Nie chciałem mówić mu w przeddzień wyjazdu, bo to byłoby zbyt gwałtowne. Musiałem dać mu trochę czasu, aby się przyzwyczaił do nowej sytuacji i jakoś ją zniósł. Dla niego to będzie jeszcze trudniejsze niż dla mnie, biorąc pod uwagę jego stan. Żeby tylko nie zrobił nic głupiego po moim wyjeździe... Nie wybaczyłbym sobie tego. W prawej ręce trzymałem duże karmelowe frappuccino ze Starbucksa, specjalnie dla Kellina. Chociaż w ten sposób mogłem osłodzić mu życie. Gdy stanąłem przed jego drzwiami, z pokoju wyszła Addie i prawie na mnie wpadła. Zamknęła za sobą drzwi i zmarszczyła brwi.
- Dość późno przychodzisz - stwierdziła.- Kellin zaczął się bać, że o nim zapomniałeś. Prawie się rozpłakał, tak za tobą tęskni.
- Chcę mu powiedzieć o moim wyjeździe i musiałem się do tego przygotować... Psychicznie.
- On bardzo to przeżyje...
- Mam nadzieję, że w ogóle przeżyje - westchnąłem.- Trzymaj kciuki, Addie. Trzymaj kciuki.
Chwyciłem klamkę, nacisnąłem ją i wszedłem do sodka. Od razu spotkałem się ze spojrzeniem morskich oczu Kellina, który doskoczył do mnie i od razu naparł swoimi ustami na moje. Oddałem pocałunek, ale w końcu się od niego oderwałem, bo nie po to tu byłem.
- Kawa! - ucieszył się, gdy wręczyłem mu kubek. Chłopak plótł rurkę wargami i zaczął pić. Po kilku dużych łykach spojrzał na mnie i uśmiechnął się, siadając na łóżku.- Dziękuję - powiedział beztrosko, gdy siadałem obok niego. Nie umiałem cieszyć się razem z nim. W mojej głowie było pełno myśli i wersji wypowiedzi, którą muszę powiedzieć, żeby poinformować Kellina o moim wyjeździe. On zauważył mój zły nastrój i zmarszczył brwi.- Co cię trapi?
- Musze ci o czymś powiedzieć. To bardzo ważne.
- Takie słowa nigdy nie znaczą niczego dobrego.
Miał rację. To nie będzie dobra wiadomość. Wziąłem kilka głębokich oddechów, a Kellin znowu zaczął sączyć kawę przez słomkę. Patrzył na mnie tymi swoimi dużymi, jasnymi oczami... Jego perfekcyjność wcale mi nie pomagała.
- Pamiętasz, jak w zeszłym tygodniu odbieraliśmy listy? - odezwałem się w końcu, a Kellin skinął głową.- Były trzy listy, ale otworzyłem tylko jeden. Jak wróciłem do domu, znalazłem pozostałe. W jednym z nich było pismo z urzędu. Dotyczyło mojej wizy.
- Jeszcze bardziej ci ją przedłużyli? - zapytał z blaskiem nadziei w oczach.
- Nie. To... Zadziałało w drugą stronę.
Kellin zmarszczył brwi i rozchylił nieco wargi, analizując to, co mu powiedziałem. Zacisnął palce na kubku i upił trzy łyki kawy. Przez jakiś czas się nie odzywał. Po prostu myślał.
- Dlaczego skrócili? - zapytał w końcu.
- Coś nie zgadzało się z papierami z pracy.
- W sumie to i tak niedługo stąd wyjdę, więc wyjadę z tobą - powiedział.- Addie mówiła, że do końca roku powinienem stąd wyjść, jeśli dotychczasowe postępy się nie zmienią.
- Nie wyzdrowiejesz w tydzień, Kells.
Chłopak prawie wypuścił kubek z dłoni, a jego oczy straciły swój blask i nadzieję. To on tracił nadzieję. Powoli z niego ulatywała. Odłożył kubek na stolik i patrzył na mnie szklistymi oczami.
- T-tydzień? - wydukał.
- Tak - westchnąłem.- Wiza kończy się trzydziestego listopada. Czyli za tydzień.
- Nie, nie, nie, tak nie może być - załkał, a po jego policzkach spłynęły pierwsze łzy.- Miałeś być tu długo, miałeś pomóc mi wyzdrowieć, dlaczego teraz wyjeżdżasz i znów zostawisz mnie samego?
- Nie chcę wyjeżdżać, chcę zostać z tobą, ale nie mogę nic z tym zrobić.
- Miałeś przy mnie być. Miałeś trwać. Nie chcę cię znowu stracić - rozpłakał się na dobre, a ja zbliżyłem się do niego i mocno do siebie przytuliłem. Zacieśnił swój uścisk i zaczął niekontrolowanie drżeć. Widzenie go w takim stanie sprawiało, że moje serce pękało na tysiące kawałków. Nie mogłem patrzeć na to, jak mój skarb cierpiał. Cierpiał przeze mnie.- J-jak wyjedziesz, t-to n-nie bę-dę mieć d-dla kogo żyć - jęknął, a ja zacząłem lekko kołysać go w swoich ramionach.
- Zawsze będę w twoim sercu, a ty będziesz w moim. Żyj dla mnie, nawet jeśli przy tobie nie będę. W Meksyku będę szukać sposobu, żeby wrócić do Stanów i cię stąd zabrać. Będę próbować. Tylko proszę, nie możesz nic sobie zrobić. Za bardzo cię kocham, żebym pozbierał się po twojej stracie.
- Ale j-ja so-sobie n-nie poradzę - pokręcił głową.- Nie możesz wyjechać.
- Muszę, Kells, muszę, mimo że nie chcę, bo wole być z tobą.
- Zrób c-coś, żebyś nie jechał.
- Byłem już we wszystkich możliwych miejscach, nigdzie nie potrafią mi pomóc. Starałem się jak mogłem, ale nic z tego nie wyszło.
Kellin rozbeczał się jeszcze bardziej. Niech przestanie płakać, proszę...
- Będę dzwonić, będziemy rozmawiać przez telefon Addie. Codziennie. Oprócz tego poproszę Jaimego, żeby do ciebie przychodził co jakiś czas i wtedy też będziemy rozmawiać przez telefon.
- Ale n-nie będę mógł c-cię przytulić, po-pocałował... To n-nie to samo.
- Nie potrafię zaproponować ci czegoś innego. Kellin, uwierz mi, nie chcę wyjeżdżać. Nie chcę. Ale muszę, żeby nie trafić do więzienia. Wtedy nie mielibyśmy żadnego kontaktu.
Czułem się jak dorosły tłumaczący dziecku jakieś zjawisko w przyrodzie. Jak najprościej, żeby maluch nie drążył tematu. Kellin zaczął dławić się własnymi łzami, nie potrafił się uspokoić. Próbowałem być silny. Nie chciałem, żeby zobaczył mnie od tej słabej strony, bo wtedy rozklei się jeszcze bardziej. Nie mogłem skazać go na jeszcze większe cierpienie.
- A c-co jeśli wy-wyzdrowieję, a cie-ciebie n-nie b-będzie? -  wyszeptał.
Nie mogłem powiedzieć mu o jego rodzicach, bo trudno będzie mu to przyjąć. Ba, w ogóle tego nie przyjmie! To dla niego za trudne. Skoro ja miałem problem z zaakceptowaniem tego wszystkiego, to co zrobi tak wrażliwa osoba, jaką był Kellin?
- Nie wiem, Kells - westchnąłem.- Ale nie wszystko stracone. Wrócę do Stanów. Wrócę do ciebie.
Nie powiedziałem "obiecuję", bo nie chciałem później łamać swoich obietnic. To złamałoby jego serce. Bo co jeśli nie wrócę? Co jeśli nie uda mi się załatwić wizy? Nie chcę łamać obietnic, więc ich nie składałem. Tym bardziej, że nie chciałem zranić mojego Kellina. Mój Kellin. Mój Kellin, którego znowu muszę zostawić. Nie wybaczę sobie, jeśli coś sobie zrobi po moim wyjeździe. Moim zadaniem była jego ochrona. Musiałem o niego dbać. Miałem na to ostatni tydzień. Dlaczego miałem wrażenie, że ten czas minie o wiele za szybko?
- Cokolwiek by się stało, kocham cię - powiedziałem, patrząc w jego zapłakane oczy.- Kocham cię najmocniej na świecie. Nigdy nie przestanę. Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu, rozumiesz? Bądź dla mnie silny, ja będę dla ciebie.
Kellin otarł łzy dłonią i pokiwał głową. Postara się? Musiał. Musiał to zrobić dla mnie. Bo dla kogo innego, skoro miał tylko mnie, a na dodatek go opuszczałem?
- Masz tu chusteczki? - zapytałem, a chłopak sięgnął do szafki i z szuflady wyciągnął paczkę chusteczek. Otarł łzy z oczu i policzków, wydmuchał nos i pociągnął nim żałośnie. Potem chwycił kubek z kawą i wypił ją do końca na uspokojenie. Musiał znaleźć jakiś sposób, aby jak najlepiej przeżyć ten trudny dla nas czas.
- A może wypuszczą mnie już teraz, przecież ważę aż pięćdziesiąt kilo - szepnął, odkładając kubek na bok.
- To o piętnaście kilogramów za mało - pokręciłem głową.- Addie powiedziała, że nie wyjdziesz ze szpitala w najbliższym czasie.
- A jak przytyję piętnaście kilo w tydzień?
- Myślisz, że to wykonalne?
- Przytyję, muszę przytyć, Vic, muszę. Wtedy z tobą pojadę.
Nie wierzyłem w to. To się nie uda. Mimo to, uśmiechnąłem się do niego smutno. Niech chociaż on ma nadzieję... Którą i tak straci.

24 komentarze:

  1. Dlaczego to zrobiłaś?
    Od dzisiaj Dżogurt nazywam cię Drama Queen kurwa.
    Ale tak czy tak rozdział zajebisty xd

    OdpowiedzUsuń
  2. dodaje komentarz drugi raz, bo dodawanie komentarzy z telefonu takie właśnie jest XD
    znowu płacze. kolejny rozdział. Vic i Kellin przeżywają, a ja razem z nimi ;-; i to zakończenie...
    mam cichą nadzieję, że już będzie lepiej, ale Ty lubisz robić dramy, więc już sama nie wiem XD
    jedyna rzecz, która mnie rozśmieszyła to Twój przypis XD
    @konamzserka

    OdpowiedzUsuń
  3. Dramatajm, jak to zwykle u Dżogurta..
    JEJUŚ.
    Kellinowi się uda, wierzę w niego. Uda mu się, na pewno. Będzie taki hepi end, że będę rzygać jednorożcami.
    No.

    Mhihihi, co Ty ze mną robisz, moje filsy. Znowu mi się chce płakać, jak na to patrzę.
    A Kellin jest taki słodki, uhh, kochana pizdeczka. <3

    Czekam na kolejny, muahaha
    @Vileneify

    OdpowiedzUsuń
  4. Ryczę tak bardzo, boże, martwię się o nich teraz tak bardzo, Viktur musi coś wymyśleć żeby zabrać Kellina ze sobą. Niech go porwie, zapakuje do tobry, cokolwiek, jezu. Umieram tu, za dużo emocji, asdfghjkl;

    OdpowiedzUsuń
  5. hahahahah Dżogurt Drama Queen
    ej noo, ale jeżeli ten fanfic się źle skończy, to ty też XDDDDDDDDDDDD

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział to jak zwykle mistrzostwo.
    Pewnie widziałaś na tt, jak jebałam z tej akcji w recepcji, bo jezu, to jest piękne.
    Um, teraz siedzę i płaczę. Nie wiem jak Ty to robisz, że po większości rozdziałów płaczę, jakby to, co opisujesz, było prawdą.
    Dziękuję Dżogurciku i przepraszam za to, że Ci przeszkadzałam, ale WOF
    ''Fuentes. Victor Fuentes. (BOND. DŻEJMZ BOND XD - przyp. aut.)''<33333333333333333333
    ok, Wof

    OdpowiedzUsuń
  7. NO TAK NIE MOŻE BYĆ!!!!!!!!!!!!!!!!! :||||| NIE NIE NIE, NIE ZGADZAM SIĘ :C BOLI MNIE TO CO PISZESZ OK.

    OdpowiedzUsuń
  8. To takie smutne , ryczę ;((((

    OdpowiedzUsuń
  9. DLACZEGOOOOOOOOOOOOOO T-T

    OdpowiedzUsuń
  10. Jaaag tooo ;__; Już myślałam że tamten typek mu pomoże. Jak Kells jeszcze się dowie o rodzicach to się całkiem załamie. Dobrze, że żadnej sceny nie zrobił ani nic. Już chcę się dowiedzieć co będzie dalej X.X ! /MrsMetalowa

    OdpowiedzUsuń
  11. RYCZEEE... NO DŻOGURT JAK TO. PRZECIEŻ ONI MUSZOOO BYĆ RAZEM MUSZOO ;-; MOJE SERCE KRWAWI PRZEZ TE DRAMY ;-; /@Huranicee

    OdpowiedzUsuń
  12. dżogurt, jak mogłaś ;____;
    niech Kellin przytyje te 15 kilo w ten tydzień, za nic nie wiem jak, ale niech przytyje, okej? Oni muszą być razem, Kellic 5eva, takie rzycie ;_____;
    również miałam nadzieję, że ten Juan pomoże Fuentesowi (btw. ''Fuentes. Victor Fuentes. (BOND. DŻEJMZ BOND XD - przyp. aut.)' hahahhahahahhaha sikó) a tu takie gunwo jakieś, nieładnie ;____; (za dużo tych minek, nieprawdaż?)
    oki, przepraszam, już nie będę. trzymam kciuki za te dwie piszdy, niech będą razem!
    @develynnx

    OdpowiedzUsuń
  13. no nie, wierzyłam w dobrotliwego huana a tu czo ;_;
    ej kells nie je ciongle hamburgiery i w ogóle przytyje i będzie kellic for eva, bo dednę ;_; i piszta ludzie komentarze, bo chcemy następny XDD

    OdpowiedzUsuń
  14. Jezus Maria kurwa co. W ogóleod kiedy zaczęłam czytać twoje Kellici, to te piosenki mają sens, Boże, piszę jak jakaś idiotka, ale ok. No w sensie, UGH, ROZUMIECIE MNIE, C'NIE? Dobra, nieważne XD Kc Dżogurt, mam nadzieję, że kiedyś Cię spotkam w Poznaniu (y) PISZPISZPISZ!

    OdpowiedzUsuń
  15. ryyczę razem z kellsem. co to będzie jak on nie przytuje , albo jak go nie wypuszczą wcale ? ja nie mogę ... co jeśli vic pojedzie . nie możliwee . nie wiem nie wiem . teraz tylko czekamy na następny rozdział . dżogurcie , umiesz poruczyć ludzkie serca

    OdpowiedzUsuń
  16. Znowu placze , czemu tyle dram juz bylo tak dobrze. Musi im sie udac. Vic na pewno cos wymyśli.

    OdpowiedzUsuń
  17. Płaaakam ;-; niech magicznie przytyje i jusz x.x czo on zrobi jak sie dowie o tym popieprzonych rodzicach : c ale btw zajebiście piszesz : 3

    OdpowiedzUsuń
  18. Czytałam wczoraj i zapomniałam skomentować, więc robię to teraz. Płakałam nad tym, dlaczego takie smutne rzeczy piszesz? ;c Myślę, że w końcu im się ułoży. Wiesz, że jeżeli Kellin coś sobie zrobi, to ja razem z nim umrę? :o Nie chcę tak. ;_; //@blush244

    OdpowiedzUsuń
  19. rozdział mnie rozpierdolił psychicznie.
    moze też dlatego, ze czytałam go w takim, a nie innym, njebanym nastroju... mnijesza
    jesteś genialna, oby tak dalej.
    uwielbiajaca dramy @NoOtherHope

    OdpowiedzUsuń
  20. Ja......................................umieram
    Ko-cham Cię! :3
    @ AleOCoChodzi
    PS
    Nie powiesz czy mu się uda prawda? Cx

    OdpowiedzUsuń


  21. KURWA NIENAWIDZĘ CIĘ I KOCHAM ZARAZEM!

    //@Lumos. @Lumos_My_Life (BOND. DŻEJMZ BOND XD - przyp. aut.)

    OdpowiedzUsuń