środa, 16 października 2013

XV

Proszę bardzo. Komentarze mile widziane. następny rozdział prawdopodobnie w sobotę. A raczej na pewno w sobotę.
Endżoj.
_________________________
Wpadłem do firmy i nawet bez krótkiego powiedzenia "dzień dobry" recepcjonistce, udałem się w stronę wind, aby pojechać na jedenaste piętro. 
Musiałem porozmawiać z Jasonem, bo może on orientował się w tym, co działo się z moją pracą i wizą. Miałem świadomość, że był tylko moim współpracownikiem, ale może jemu powiedziano więcej niż mi? Nie zaszkodzi trochę powęszyć. Lepiej wiedzieć więcej niż mniej, tym bardziej, jeśli chodziło o tak poważną sprawę. Gdyby nie Kellin, nie przejąłbym się skróceniem mojej wizy. Tu chodziło o coś więcej. Walczyłem o życie ukochanej osoby. Nie mogłem od tak wyjechać, nie mogłem go zostawić. Co jeśli jego stan się pogorszy, gdy mu o tym powiem? Na razie nie może się dowiedzieć. Będę musiał rozpatrzyć wszystkie za i przeciw, zanim go o tym poinformuję. Bałem się jego reakcji. Prawda jest taka, że aktualnie wszystkiego się bałem. Bałem się teraźniejszości i przyszłości, bo przeszłość i tak dała mi w kość. Dlaczego życie chciało zrobić wszystko, żeby mnie zranić? Czym zawiniłem? 
Pojechałem na odpowiednie piętro, stanąłem przed drzwiami z numerem sześć i otworzyłem je bez pukania. Może i to było trochę niegrzeczne, ale nie przejmowałem się teraz kulturą osobistą. To nie było ważne w tym momencie. Jason zawzięcie coś pisał i gdy usłyszał, że wchodzę, uniósł głowę.
- Witaj, Vic - powiedział.- Pukanie?
- Przepraszam, ale to naprawdę ważne, a ja nie mam czasu - odparłem nerwowo i usiadłem na wolnym krześle.- Wczoraj dostałem informację, że skrócili mi wizę do końca listopada, mimo że wcześniej przedłużono ją do kwietnia. Powodem były podobno jakieś niejasności w dokumentach związanych z pracą. Wiesz coś może na ten temat?
Jason odsunął od siebie dokumenty, które wypisywał, po czy splótł palce i intensywnie się we mnie wpatrywał. Miałem wrażenie, że coś wie, ale nie jest w stanie powiedzieć mi wszystkiego, bo ma pewne luki informacyjne.
- Słyszałem o tym i bardzo mi przykro - powiedział na początek.- Niestety, nie wiem zbyt wiele na ten temat. Podobno wyznaczono ci za długi czas pobytu przy tak małej ilości zleceń. Jesteś tu od sierpnia, mamy drugi tydzień listopada, a ty wykonałeś ledwo połowę swojej pracy.
- Jestem zaplątany w coś ważniejszego niż praca.
- Mogę zapytać w co?
- Mój chłopak jest w szpitalu i powoli dochodzi do siebie, ale nie potrafiłby zrobić tego bez mojej pomocy. Jest dla mnie ważniejszy, niż praca - powiedziałem dobitnie.
- Och - Jason uniósł brwi w górę.- Cóż, przykro mi, jednak nic nie zrobię. Nie jestem twoim przełożonym. Urząd załatwił wszystko z panią Cobo.
- Rozmawiałem z nią wczoraj, w ogóle się z nią nie dogadałem. Chce mnie widzieć w pracy już w pierwszych dniach grudnia.
- Naprawdę mi przykro. Rozumiem, że chcesz zostać tu tylko dla swojego... Umm... Chłopaka?
- Tak - przetarłem twarz dłonią.- Jest z nim ciężko, zaczął zdrowieć dopiero wtedy, gdy się pojawiłem i nigdy nie wyjdzie ze szpitala, jeśli mnie przy nim nie będzie.
- Życzę wam jak najlepiej. Może warto porozmawiać z panią Cobo?
- Z nią się już nie dogadam.
- A z urzędem?

Pognałem samochodem do ratusza, w którym byłem kilka miesięcy temu. Na dworze było zimno , więc odetchnąłem z ulgą, gdy znalazłem się w ocieplanym holu, nawet jeśli przebyłem jedynie krótką drogę z parkingu do wejścia. Rozpiąłem kurtkę i podszedłem do recepcjonistki.
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? - zapytała.
- Chciałbym porozmawiać z panią Susanną Fletcher.
- Zaraz pana poinformuję, czy jest wolna. - Oj, jest wolna. A na dodatek jaka nachalna! Recepcjonistka chwyciła telefon, wybrała jakiś numer i czekała, aż ja połączy.- Witam pani Fletcher. Czy ma pani czas na przyjęcie gościa... Tak, jakiś mężczyzna... Przepraszam, pana godność?
- Victor Fuentes.
- Victor Fuentes... Oczywiście, przekażę... Do widzenia - odłożyła słuchawkę i uśmiechnęła się do mnie pogodnie.- Pani Fletcher jest gotowa przyjąć pana od razu.
Podziękowałem jej skinieniem głowy i od razu wsiadłem do windy stojącej na parterze. Nie chciałem tracić czasu. Musiałem wszystko wyjaśnić z tą głupią babą. Znowu postanowiłem olać maniery i wparowałem do gabinetu kobiety, która spojrzała na mnie, wrednie się uśmiechając.
- Co to wszystko ma znaczyć?! - krzyknąłem, trzaskając za sobą drzwiami.
- Proszę się uspokoić, panie Fuentes, albo będę zmuszona wezwać ochronę - okej, nie chciałem mierzyć się z jakimiś gorylami, więc postanowiłem się uspokoić i usiąść na krześle stojącym naprzeciwko Fletcher.- Tak słucham?
- Czy ty naprawdę sądzisz, że może od tak cofnąć wizy? Tak po prostu? Bez powodu?
- Ależ miałam powód. Nawet dwa, ale bardziej liczył się tylko jeden - oblizała usta.- Pańska przełożona jest bardzo słaba w wypełnianiu dokumentów, nie widzi wielu aspektów, nie potrafi myśleć przyszłościowo. Przykro mi, panie Fuentes. Musi pan wrócić do Meksyku.
- Czy nie ma jakiegoś sposobu, żebym został? - zapytałem zrezygnowany.- Tu nie chodzi o mnie, tu chodzi o mojego chłopaka, o jego życie.
Fletcher skrzyżowała ręce na wysokości piersi i spojrzała na mnie widocznie zdegustowanym wzrokiem. Mało obchodził ją mój chłopak, bo przecież to przez niego nie odwzajemniłem jej zalotów, czyż nie? Była bezlitosna. Wredna. Wbijała mi nóż prosto w serce, a ja powoli krwawiłem i czekałem, aż cała krew opuści moje ciało. Była bardzo blisko osiągnięcia swojego celu. Odniesienia sukcesu. Chciała widzieć, jak błagam, jak cierpię. Udało jej się to. Nienawidziłem jej za to jeszcze bardziej. Nienawidziłem tej satysfakcji, którą miała wymalowaną na twarzy.
- Niestety. Przebywa pan legalnie na terenie Stanów Zjednoczonych tylko do końca listopada. Później będzie miał pan na pieńsku z prawem i może się to dla pana skończyć nawet więzieniem.
Wstałem z krzesła i ruszyłem w stronę drzwi. Gdy trzymałem dłoń na klamce, odwróciłem się do kobiety i spojrzałem na nią z wyższością.
- Ludzie mają w sobie tę złą cząstkę. Każdy ma. Ale ty? Ty cała jesteś zła. Przykro mi.
Nie było szansy na to, żebym ją jakoś przekonał. Już nawet ze mną nie flirtowała. Byłem na straconej pozycji. I co miałem teraz zrobić? Powiedzieć komuś o tym wszystkim. Addie. Addie była osobą, która musi się o wszystkim dowiedzieć.

Popędziłem ulicami, aby jak najszybciej znaleźć się w szpitalu i gdy tam dotarłem, szybko wszedłem do środka.
- Gdzie mogę znaleźć Addie? - zapytałem recepcjinistkę bez zbędnych ceregieli.
- W bufecie.
Pojechałem na drugie piętro, szybko poszedłem w stronę szklanych drzwi, przed którymi gwałtownie się zatrzymałem, gdy zobaczyłem, z kim rozmawiała dziewczyna. Siedziała przy stoliku i dyskutowała o czymś z rodzicami Kellina. Zebrała się we mnie wściekłość. Mieli czelność się tu pojawić, a na dodatek tak spokojnie rozmawiali z osobą, która zajmowała się ich synem, którego sami wyrzucili z domu? Cóż, może i pani Bostwick nie miała nic do gadania, ale ojciec chłopaka jak najbardziej. To on głównie mówił. Zacisnąłem usta w cienką linię. Stałem tak przez jakiś czas, aż w końcu Addie mnie zauważyła. Mogłem przysiąść, że nie była zadowolona z mojej obecności w tym miejscu. A może była przestraszona? Tak, chyba się bała, że na przykład rzucę się na ojca i roztrzaskam go o ścianę. Miałem silną wolę i postanowiłem nie robić tu żadnego rabanu, bo to źle skończyłoby się dla mnie, a nie dla niego. Policzyłem w myślach do dziesięciu, wziąłem głęboki wdech i wszedłem do środka. Udałem człowieka, który zupełnie nie przejął się znienawidzonymi ludźmi, po czym usiadłem na wolnym miejscu obok Addie.
- Hej, Vic - powiedziała, wyraźnie czując się niekomfortowo.- Co cię tu sprowadza?
- Jakby nie patrzeć, jestem tu codziennie, więc wydaje mi się, że doskonale wiesz, dlaczego tu jestem - odparłem chłodno.- Oprócz tego, że chciałem zobaczyć się z Kellinem, przyszedłem z tobą porozmawiać.
Kątem oka zerknąłem na państwo Bostwick, którzy patrzyli na mnie podejrzliwie, a przynajmniej mężczyzna to robił. Matka Kellina siedziała na krześle i krążyła spojrzeniem po bufecie, jakby ściany i sufit stały się najciekawszymi rzeczami na świecie. Było widać, że nie mieli zamiaru ze mną współpracować. A szkoda, bo razem, jeśli ich przemiana rzeczywiście była prawdziwa, mogliśmy zdziałać o wiele więcej i Kellin zdrowiałby szybciej. Dlaczego ci ludzie nie widzieli alternatywnych i o wiele lepszych wyjść z tej sytuacji? Byli ograniczeni. Nie mogłem od tak się do nich przekonać. Nie po tym co zrobili.
- Czy to nie może poczekać? - wtrącił się mężczyzna.
- Przepraszam? - uniosłem brwi w górę.
- Państwo Bostwick są tutaj, aby porozmawiać o możliwości wypuszczenia Kellina ze szpitala.
- Cudnie. Tak więc kiedy wychodzi? - zapytałem.
- Nie tak prędko. Państwo Bostwick chcą, żeby Kellin wrócił z nimi do Michigan, gdy już opuści szpital - mruknęła Addie.
- Kto powiedział, że się na to zgadzam?
- Niestety, Vic, ale masz tu najmniej do gadania - powiedziała, a ja skrzyżowałem ręce na torsie i odchyliłem się na krześle. Że niby ja nie miałem nic do gadania? To ja codziennie u niego byłem. To ja mu pomagałem. To dzięki mnie było mu lepiej. To ja go kochałem. Nie oni. Jego rodzice nie mieli prawa dłużej się tak nazywać. Rodzic nie wyrzuca dziecka z domu, nawet jeśli osiągnie pełnoletność. Nie znęca się nad nim. Nie opuszcza go. Rodzic ma kurwa być przy dziecku i ma go kurwa wspierać! Kellin nie miał tego wsparcia. Więc dlaczego, do cholery jasnej, jego "rodzice" nagle zaczęli udawać, że go kochają i chcą dla niego jak najlepiej? Hipokryzja, dwulicowość, kłamstwa. Czułem to na kilometr.- To państwo Bostwick są rodzicami Kellina i mimo że jest już pełnoletni, to oni mają pierwszeństwo w podejmowaniu decyzji. Takie są procedury. Kellinowi jest lepiej i wydaje mi się, że to tylko kwestia czasu, aż stąd wyjdzie.
- Więc dlaczego nie może wyjechać ze mną? - zapytałem zirytowany.
- Jak to wyjechać? - Addie spojrzała na mnie podejrzliwie.- Przecież mieszkasz w Nowym Jorku, gdzie chcesz wyjechać?
- Cóż, pochodzę z Meksyku, więc do Meksyku.
- Kiedy?
- Gdy skończy mi się wiza.
- Kiedy się kończy?
Przełknąłem głośno ślinę. Nie mogłem skłamać, bo Addie i tak dowiedziała by się o tym, kiedy będe zmuszony opuścić Stany. Zresztą, nie moge nagle zniknąć bez słowa.
- Trzydziestego listopada - szepnąłem.
Addie zakryła usta dłonią, a na twarzy pana Bostwicka pojawił się złośliwy uśmieszek. Huh, w tym momencie tak bardzo chciałem się na niego rzucić i połamać mu kości! Zamiast tego, zacisnąłem dłonie w pięści i spuściłem wzrok.
- Jak to trzydziestego listopada? To niecały miesiąc! - powiedziała Addie ze zdenerwowaniem.- Kellin mi wczoraj mówił, że będziesz tu przynajmniej do kwietnia, skąd tu nagle listopad?
- Dostałem pismo z urzędu, cofnęli mi wizę - westchnąłem.- Ale przecież Kellin wyzdrowieje do końca miesiąca, na pewno. Polecimy do Meksyku i wszystko się ułoży.
- To nie takie proste, Vic. Po wyjściu ze szpitala nadal będzie musiał odbywać terapie, brać leki. Nie może przebywać daleko od szpitala.
- Przecież w Meksyku są szpitale psychiatryczne! Założę się, że on wolałby polecieć ze mną do Meksyku, niż do Detroit z nimi - spojrzałem chłodno na jego rodziców.
- Nasz syn nie jest w stanie wyzdrowieć do końca miesiąca, to jasne - odezwał się pan Bostwick.- To wiąże się z tym, że nie będziesz mógł go ze sobą zabrać, bo gdy będzie zdrowy, ciebie tu nie będzie. Zresztą, po tam długim czasie będzie potrzebował rodziny, a nie jakiegoś obcego miejsca w Meksyku.
- Nie jestem mu obcy!- oburzyłem się.- A na pewno mniej obcy niż wy!
- Nadal, to my jesteśmy jego rodziną. Ty po prostu nagle się pojawiłeś i namieszałeś mu w jego biednej głowie. Gdzie będzie mu się lepiej żyło, jak nie w rodzinnym mieście, w otoczeniu bliskich? W domu będzie miał wszystko, czego potrzebuje. Niczego mu nie zabraknie.
- Ostatnio jednak zabrakło mu zrozumienia i miłości. Skąd mogę mieć pewność, że tym razem tak nie będzie?
- W naszym domu nie dzieje się nic złego - wycedził mężczyzna.- Kellin uciekł z domu, a my odnaleźliśmy go dopiero teraz.
Kłamał. Kłamał mi w żywe oczy, a najgorsze było to, że Addie patrzyła na niego z współczuciem i w to wszystko wierzyła. Ten drań nie potrafił przyznać się do własnego błędu, więc postanowił kłamać, aby w końcu wyszło na jego. Nienawidziłem go jeszcze bardziej, jeśli to w ogóle było możliwe. Bałem się tego, co wydarzy się, gdy stąd wyjadę. Z tymi ludźmi, w tym miejscu... Nie, to nie miało prawa dobrze się skończyć.
- Więc co, według pana, kierowało nim, gdy próbował popełnić samobójstwo? - syknąłem.
- Wydaje mi się, że znasz na to odpowiedź.
Poderwałem się z krzesła i chciałem rzucić się na mężczyznę, ale Addie chwyciła mnie za kurtkę i pociągnęła z powrotem na siedzenie. Dyszałem ciężko i patrzyłem na niego z nienawiścią. Tak, niech on gra ułożonego i przykładnego tatusia, podczas gdy ja będę tym złym i agresywnym chłopakiem. Jak mógł w ogóle tak mówić? Wiem, że spieprzyłem wiele spraw, ale, cholera jasna, to głównie przez niego Kellin się załamał! I on śmie mi mówić, że to ja byłem powodem, przez który chłopak chciał się zabić? Szczyt bezczelności, tym bardziej, gdy to ja byłem tym, który go ratował.
- Uspokój się, Vic - powiedziała Addie.- Państwo Bostwick to dobrzy ludzie, zdążyłam już ich trochę poznać. Na dodatek wiedzą, co jest najlepsze dla Kellina, jako że są jego rodzicami. Biorąc pod uwagę to, że wyjeżdżasz pod koniec miesiąca, a Kellin nie zdoła całkowicie zregenerować się do tego czasu, logicznym jest, że wróci ze swoimi rodzicami do Michigan. Przykro mi, Vic. Wiem, że go kochasz, że mu pomagasz, ale to jedyne wyjście z tej sytuacji.
I znowu, mój świat rozsypał się na drobne kawałeczki. Mimo że chciałem walczyć dalej, nie miałem na to siły. Wiedziałem, że cokolwiek powiem, zostanie to odwrócone przeciwko mnie. Miał argumenty, które były kłamstwem. Gdzie podziali się ludzie ceniący sobie prawdę? Poczułem, jak po moim policzku spłynęła pojedyncza łza, którą szybko otarłem, aby nikt jej nie zauważył. Nie mogłem im pokazać, że jestem tylko słabym człowiekiem.
- Ciesze się, że się dogadaliśmy - powiedział pan Bostwick i wstał od stołu. Jego żona szybko zrobiła to samo.- Proszę na razie nie mówić Kellinowi o tym, że wróci do domu. Wydaje mi się, że powinna być to niespodzianka, gdy już przyjdzie na nią czas.
- Oczywiście, oczywiście - Addie pokiwała głową i uścisnęła dłonie państwa Bostwick.
- Jeszcze uzgodnimy wszystko na spokojnie, bez żadnych intruzów - mężczyzna spojrzał na mnie z pogardą.- Do zobaczenia.
Addie skinęła głową i gdy małżeństwo opuściło bufet, spojrzała na mnie. Kompletnie się rozkleiłem. Cały drżałem i nie potrafiłem powstrzymać łez, które tak licznie opuszczały moje oczy. Od wczorajszego dnia płakałem o wiele za często. A niby byłem tym człowiekiem z silną osobowością. Byłem słaby. Za słaby, żeby stawić czoła życiu.
- Czyli wszystko skończone? - wyszeptałem, patrząc na Addie szklistymi oczami.- Znowu go stracę. Znowu, do jasnej cholery, go stracę.
- Na pewno nie, Vic, na pewno nie - westchnęła ciężko.- On wróci ze swoimi rodzicami, wszystko będzie w porządku, a wy znowu się spotkacie.
- Ty nic nie rozumiesz - warknąłem.- Ty nic do kurwy nędzy nie rozumiesz!
- To mi wytłumacz!
- Nie, bo jesteś zapatrzona w tych pieprzonych ludzi - wstałem z krzesła.- Nie mam na nic siły. Idę zobaczyć się z Kellinem. A kiedy ty będziesz z nim rozmawiać, nie mów mu o mojej wizie. Mogę prosić cie o chociaż tyle?
Addie pokiwała szybko głową, a ja wyszedłem z bufetu. W mgnieniu oka znalazłem się przed drzwiami pokoju Kellina i w nie zapukałem. Chłopak otworzył mi niemalże od razu i uśmiechnął się szeroko. Skoczył mi na szyję i musiałem podtrzymać go rękoma, żeby nie spadł i było mu wygodniej. Wpił się w moje usta, a ja, z nim na rękach, wszedłem do środka i nogą zamknąłem  drzwi. Kellin w końcu się ode mnie oderwał i znów się do mnie uśmiechnął, ale mina mu zrzedła, gdy zobaczył moje przekrwione i podpuchnięte oczy.
- Co się stało? - zapytał z troską w głosie.
Podszedłem do jego łóżka, na którym uklęknąłem i położyłem na nim chłopaka. Nachyliłem się nad nim i lekko pocałowałem jego usta, po czym przeniosłem wargi na jego szyję. Mruknął cicho.
- T-to przyjemne, ale najpierw mi powiedz.
Uniosłem głowę i spojrzałem prosto w jego jasne oczy.
- Nic się nie stało.
- Jakoś ci nie wierzę - odparł z przekąsem.
- Jeśli mi ufasz, to uwierz.

25 komentarzy:

  1. O boże niech jego rodzice wypierdalają. Biedny vic ;-;

    OdpowiedzUsuń
  2. NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE.
    JAK KELLIN SIE NIE DA WYWIEŹĆ ZNOWU DO DETROIT NO PLS. POWINIEN WRESZCIE POWIEDZIEĆ ADDIE DLACZEGO CHCIAŁ SIĘ ZABIĆ, WSZYSTKO BY SIĘ ZMIENIŁO ;-; ALE NIE, BO PO CO ;-; DKJFGSKGKSDG ;-;

    OdpowiedzUsuń
  3. Cholera, ale się poryczałam, nie mogłam czytać..tekst był rozmazany ;-;
    Moje feelsy, jezu, i co teraz będzie? Nie myślałam, że Addie jest taka naiwna ;-;
    Kellin tego nie przeżyje, no..Vic nie może wyjechać..widzę jedno wyjście, zwolni się z pracy. Ale to nie takie proste. Kurde. Dżogurt. Co ty wyprawiasz :o
    Powinnam się uczyć, a czytam kellica. Ja myślałam, że dodasz w weekend, a tu już dzisiaj, wow. Kocham to, jak piszesz i czekam ofc :3 //blush244

    OdpowiedzUsuń
  4. JESUUU, MOJE FEELSY...DŻOGURT, NIE NO...RYCZE ;___; ROZDZIAŁ DOSKONAŁY, ZRESZTĄ JAK WSZYSTKIE. NIE MOGĘ DOCZEKAĆ SIE SOBOTY I NASTĘPNEGO. / @Huranicee

    OdpowiedzUsuń
  5. Chce hepi end. Dziękuje, dobranoc.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiedziałam, że akcja z rodzicami dopiero się zacznie.
    I tego.. Niech Vic go porwie, co? Tak będzie najlepiej. Kellin jest dorosły, helloł, może wyjechać i mieć wyjebane. W szpitalu.. No teoretycznie też go nie mają prawa przetrzymywać, bo sąd go tam nie wsadził, może sobie wyjść i mieć to wszystko gdzieś.
    Serio, niech go porwie do Meksyku, niech jadą do Mike'a który będzie tatą, niech kupują ubranka dla dzieciaka i pieprzą się na plaży.
    ZRÓB TAK.

    Lynn_PL

    OdpowiedzUsuń
  7. kochani rodzice <<<<
    nie dość, że Vic ma problemy z wizą, to jeszcze oni musieli wtrącić swoje trzy grosze, sigh. boję się o Kellina, przecież jak się dowie o wszystkim to się załamie. i że niby jeszcze ma wrócić do domu? no chyba nie! pakuję się, lecę do NY, zabieram ich do Polszy i wszystko będzie pięknie.

    ps chcę już sobotę, bo nowy rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  8. omg dlaczego Addie jest taka łatwowierna, no nie spodziewałabym się...XD
    musi być teraz jakis przełom, Vic wymyśli genialny wehikuł i się teleportnom do Meksyku hehehe tak będzie, nie? bo inaczej moje sziperskie serduszko pęknie :<

    OdpowiedzUsuń
  9. RZAL :||||||||||| ;-----------------------------------------;/PAŁISIA

    OdpowiedzUsuń
  10. No ja popieram :<<<< rzal
    Znaczy, rozdział zajebisty, ale ten głupi babon z urzędu -.-' rzal rzal rzal
    A Kellin będzie z Viciem co nie? :o powiedz że będzie

    OdpowiedzUsuń
  11. pls, Dżogurt pisaj dalej, pls <3

    OdpowiedzUsuń
  12. łi niid jur kellic kurde ._.

    OdpowiedzUsuń
  13. jest supcio!! ;__; pisz dalej kochanie ;*** <3333

    OdpowiedzUsuń
  14. najlepiej jak Kellin umrze,o! już nawet miał, to ludzie zagrozili dżogurtowi rzals ://////

    KOMENTUJĘ BO ULTIMATUM SIĘ ZECHCIAŁO D:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kells nie moze umrzeć, ej XD

      Usuń
    2. Ty chyba Kellsa nie lubisz co.. Wiedz że On i Vic też cie nie lubia xD

      Usuń
  15. Proszę...pomyśl o wydaniu książki. Dlan nas :-)

    OdpowiedzUsuń
  16. Ciekawa jestem jak Vic to rozwiążę o.o Nie sądziłam, że Addie da się tak łatwo nabrać jego rodzicom, chyba, że to oni mówili prawdę o.o Nieeee, ufam Kellinowi nie im XD Ja chcę już dalej *.* /MrsMetalowa

    OdpowiedzUsuń
  17. Miałam takiego wkurwa jak czytałam tą kwestię z rodzicami że ja pierdole. Tępe chuje
    Ale kells pewnie wyjedzie z victurem do Meksyku i będzi słit

    OdpowiedzUsuń
  18. Jak zrobisz smutne zakończenie, to Cię znajdę, Dżogurciku.

    8)))

    A co do rozdziału, że zajebisty, wspaniały, cudowny, świetny, to już Ci pisałam, więc nie będę się powtarzać.
    Czekam na kolejny. XD

    @Vileneify

    OdpowiedzUsuń
  19. a mi w tym wszystkim najbardziej szkoda Vica. starał się chłopak, a tu nici. jak to mówi moja znajoma: życie=chuj. opcjonalnie "całe życie z chujem w dupie". ale podobało mi się... i niech Vic spuści wpierdol ojcu Kellina, błagam. BŁAGAM.

    OdpowiedzUsuń
  20. no fuck, Addie przecież psychiatra czy kto tam, to powinna się znać na ludziach ;_____; no i przede wszystkim powinna porozmawiać z Kellinem, czy chce wracać z tymi szujami do domu, a nie podejmować takie decyzje za niego. żadnych prób samobójczych więcej, bo znajdę! widzimy się w sobotę!

    OdpowiedzUsuń
  21. JA SIĘ TAK NIE BAWIĘ. ;_; NIECH CI CHORZY HIPOKRYCI "RODZICE" WYPIERDALAJĄ I ZOSTAWIĄ KELLISIA W SPOKOJU!

    //@Lumos_Myy_Life

    OdpowiedzUsuń