Proszę, macie.
Nie muszę Wam przypominać o komentarzach, prawda? Ale i tak przypomnę. KOMENTARZE.
Dla tych, którzy nie wiedzą: pisze dwa zakończenia, więc nie zdziwcie się, gdy zobaczycie dwa rozdziały dwudzieste i dwa epilogi. Teraz musicie czekać i myśleć, co to będzie.
Endżoj c:
___________________________________________
Czekałem na Addie. Mimo że miała przyjść dopiero około dziesiątej, byłem na nogach już od siódmej. Chciałem rozmawiać z Victorem. Nic nie potrafi opisać mojej tęsknoty do tego mężczyzny, to było bolesne i strasznie mnie przytłaczało. A jednak, dla niego chciałem wyzdrowieć. Tyłem, dobiłem do sześćdziesięciu kilogramów i widziałem tę dumę wymalowaną na twarzy doktora Wilsona i Addie. Wiedziałem, że Vic również patrzyłby na mnie w ten sposób. Ba, jego duma usatysfakcjonowałaby mnie najbardziej. Słyszałem tylko jego słowa, bardzo chciałem go zobaczyć. Na razie musiałem zadowolić się rozmowami telefonicznymi.
Leżałem na łóżku, gdy drzwi od mojego pokoju otworzyły się, a ja od razu poderwałem się z materaca i wlepiłem spojrzenie w Addie. Przyszła za szybko. Była dopiero siódma trzydzieści.
- Dzień dobry - powiedziała z wyraźnym zdenerwowaniem głosie.- Jak noc?
- W porządku... - odparłem niepewnie.
- Mam nowinę. Na pewno się ucieszysz. Bardzo długo na to czekałeś.
- No powiedz w końcu!
- Wychodzisz dzisiaj ze szpitala.
Otworzyłem szeroko usta i trwałem w takim stanie przez dłuższą chwilę. Tak długo czekałem, aby w końcu usłyszeć te słowa. Wychodzę. W drugim tygodniu grudnia. To było nie do opisania. To uczucie wolności, samodzielności. W końcu będę mógł zacząć żyć, na nowo. Jednak pozostało tyko jedno pytanie.
- Ale gdzie pójdę?
I wtedy zapadła grobowa cisza. Nie wiedziałem, czy była to cisza przed burzą, czy może zwiastowała ona coś dobrego. Chciałem usłyszeć tylko jedną odpowiedź: Vic wrócił wcześniej. Vic jest w Nowym Jorku. Vic po mnie wrócił. Tak bardzo się zawiodłem, gdy Addie sprowadziła mnie na ziemię i przestałem marzyć. Tak, to były marzenia, bo rzeczywistość okazała się o wiele bardziej brutalna.
- Twoi rodzice zabierają cię z powrotem do Michigan - powiedziała, a ja uniosłem wysoko brwi i szybko pokręciłem głową.
Miałem mieszkać z Victorem, nie z moimi rodzicami, których nienawidziłem, z wzajemnością zresztą. Czy oni do cholery chcą, żebym wrócił do psychiatryka tak szybko, jak z niego wyszedłem? To nie trzymało się kupy. Zresztą, nie chciałem z nimi jechać. Wolałem zostać tutaj, niż męczyć się z nimi kolejne lata. Mój ojciec nie mógł stać się dobrym człowiekiem w tak krótkim czasie. Nawet matka nie potrafiła tak na niego wpłynąć. Mydlił im oczy. Kłamał. Na pewno przekupił dyrektora, żeby wypuścili mnie wcześniej. Bo jak inaczej pozwoliliby mi wyjść, gdy ledwo doszedłem do siebie po chorobie? Może myśleli, że po wyjeździe Vica kompletnie się załamię, a przecież było odwrotnie. Może to właśnie to sprawiło, że odebrali mnie jako zdrową osobę... Cieszyłem się, że mogę się stąd wyrwać, ale nie do tych ludzi. Nie poczuję tej wolności, na którą tak długo czekałem.
- Pomogę ci się pakować, twoi rodzice będą tu za dwadzieścia minut - oznajmiła i podeszła do szafy, gdzie znajdowały się moje ubrania i torba. Poderwałem się z łóżka, szybko do niej podszedłem i odciągnąłem od szafy.
Nie mogłem tak prosto im pozwolić na kierowanie moim życiem. Byłem dorosły, do cholery, mogłem sam o sobie decydować. Dlaczego nie potrafili tego zrozumieć i traktowali mnie jak dziecko?
- Nigdzie nie jadę! - krzyknąłem, a Addie pokręciła głową i mimo moich protestów, otworzyła szafę.- Nie chcę jechać do Detroit, nie chcę jechać z nimi!
- Przykro mi, ale wszystko jest już zatwierdzone - odparła spokojnie, wyciągając torbę z szafy.- Nie możemy trzymać w szpitalu zdrowych osób, a tobie jest lepiej i nie można zakwalifikować cię do osób chorych. Jako że sam sobie nie poradzisz, a Vic jest za granicą, twoi rodzice zobowiązali się tobą zająć.
- Poczekam na Vica, nie śpieszy mi się.
- Nie możesz tu zostać, Kellin.
Addie pakowała moje rzeczy do torby, a ja po prostu patrzyłem na nią z niedowierzaniem. Dlaczego tak chętnie mnie stąd wyprawiała? Była moją opiekunką przez ponad dwa lata, czy nie powinny pojawić się tu sentymenty, tęsknota, długie pożegnania? To na pewno sprawka ojca, byłem bardziej niż pewien.
- Chcesz się mnie pozbyć - bardziej stwierdziłem, niż zapytałem. Addie spojrzała na mnie i pokręciła powoli głową.
- Oczywiście, że nie. Po prostu chcę, żebyś w końcu zaczął żyć i zrobił to jak najszybciej.
- Gówno prawda - syknąłem, ale dziewczyna chyba tego nie usłyszała. Może to i lepiej. Skończyła pakować torbę i wyprostowała się z uśmiechem.
- Do plecaka schowaj swoje drobiazgi i jesteś gotowy. Usiadłem na łóżku ze skrzyżowanymi rękoma i naburmuszoną miną. Nie miałem zamiaru tak łatwo się poddać. Przecież potrafiłem się postawić.- Kellin, nie utrudniaj tego - westchnęła, wyciągając z szafy jeszcze plecak, po czym wręczyła mi go.
Nie wziąłem go. Zamiast tego Addie odsunęła szufladę w mojej szafce i zaczęła wyciągać z niej różne rzeczy - były to głownie notesiki i różne przybory piśmiennicze, aż w końcu chwyciła mój albumik, który dostałem od Vica. Szybko wyrwałem go z jej dłoni i przycisnąłem do serca.
- Schowaj to i idziemy.
- Nie chcę do nich iść.
- To twoi rodzice, kochają cię. Chodź.
- Nie.
- Kellin...
- Nie.
Gdy Addie chciała mi odpowiedzieć, rozległo się pukanie do drzwi. Dziewczyna podeszła do nich i otworzyła je. Kiedy zobaczyłem osoby stojące na progu, mocniej zacisnąłem palce na moim albumie. Bądź silny dla Vica. Bądź silny dla Vica.
- Widzisz, twoi rodzice już tu są, musisz się pośpieszyć - powiedziała Addie, wręczając mi zapakowany plecak.
Spojrzałem na ojca, który uśmiechał się ironicznie, a następnie na matkę, która sprawiała wrażenie, jakby zaraz miała się rozpłakać. Chwyciłem plecak, ale ociągałem się z włożeniem do niego albumu.
- No, Kellin, trochę więcej entuzjazmu - odezwał się ojciec, a ja spiorunowałem go wzrokiem.- Niedługo mamy samolot i nie chcemy się na niego spóźnić.
Wziąłem głęboki wdech i włożyłem albumik do plecaka, który zapiąłem i nałożyłem na plecy. Gdy tu byli, nie widziałem sensu w walce. Nie zdziwiłbym się, gdyby ojciec uderzył mnie przy Addie, jeśli nagle zacząłbym się z nim kłócić. Chociaż może to było jakieś wyjście, bo mógłbym zostać w szpitalu... Warto spróbować. Wstałem z łóżka, ale nie podszedłem do drzwi. Zamiast tego podreptałem do zasłoniętego żaluzją okna i odsłoniłem je. Ten pokój dawno nie był tak oświetlony. Matka rozchyliła wargi na widok krat, a Addie spojrzała na mnie zdezorientowana.
- W Detroit nie będziesz miał krat, synu - powiedział ojciec.
- Racja - pokiwałem głową.- W ogóle nie będę miał okien, prawda?
- Och Kellin - zaśmiał się fałszywie.- Wszystko będzie dobrze. Idziemy.
Nie miałem zamiaru utożsamiać się z tymi ludźmi, więc w hali odlotów po odprawie siedziałem sam na uboczu, z plecakiem na kolanach. Za piętnaście minut mogliśmy wejść na pokład. Tkwiłem w najbardziej odsuniętym na bok miejscu, z dala od ludzi, bo nadal nie byłem przyzwyczajony do takiej ilości w jednym miejscu. Pusto wpatrywałem się w jeden punkt na podłodze i czekałem na komunikat, że nasz samolot jest gotowy. Było mi źle. Nie pozwolili mi nawet porozmawiać z Victorem. Nie mogłem mu powiedzieć, że wyjeżdżam. Dlaczego nie chcieli ze mną współpracować? Wtedy ja byłbym trochę bardziej posłuszny. Najwyraźniej wiedzieli lepiej, mimo że tak nie było. Przez ostatnie minuty na lotnisku myślałem o przyszłości, a raczej o jej braku, bo nie potrafiłem wyobrazić sobie życia w Detroit. Z moich rozmyślań wyrwał mnie głos mamy.
- Kellin, skarbie, chodź, już idziemy - powiedziała spokojnie, a ja wstałem ze swojego miejsca, założyłem plecak na plecy i poszedłem za nią do kobiety, która wypuszczała nas do tunelu prowadzącego do samolotu. Mój ojciec, który stał w koleje, spojrzał na mnie z wyższością, a ja poczułem się cholernie mały. Nie byłem dość silny, aby z nim walczyć, bo i tak przegram. Wgniatał mnie w ziemię samym spojrzeniem.
Po wszystkich formalnościach udaliśmy się do samolotu. Nie chciałem siedzieć z nimi w jednym rzędzie, ale bilet miał przypisane miejsce, więc nie miałem wyboru. Usiadłem przy oknie i po prostu postanowiłem ich zignorować. Nic innego mi nie pozostało.
Na lotnisku w Detroit wylądowaliśmy o godzinie dwunastej tutejszego czasu. Gdy zabraliśmy z taśmy swoje bagaże i weszliśmy do głównej hali lotniska, niemal od razu ktoś rzucił mi się na szyję, a ja po krótkim rozpoznaniu uświadomiłem sobie, że to była Kailey. Skrzywiłem się nieco, po czym odepchnąłem ją od siebie, wyswabadzając się z jej uścisku. Nie miałem zamiaru okazywać wobec niej jakichkolwiek uczuć, skoro była osobą, przez którą wiele rzeczy się spieprzyło, a ja nie potrafiłem jej wybaczyć. Jeszcze nie teraz.
Dziewczyna nieco się speszyła i niepewnie przywitała się z rodzicami.
- Samochód jest na parkingu - powiedziała i cała nasza czwórka, ze mną na uboczu, wyszła z lotniska i udała się w stronę parkingu.
Było zimno - jak to w Michigan z grudniu. Co prawda nie było śniegu, ale wydawało mi się, że to tylko kwestia czasu, aż spadnie. Jako że miałem na sobie tylko bluzę, zrobiło mi się chłodno i zacząłem drżeć.
- Chodź Kells, bo zmarzniesz - powiedziała Kailey, a ja przewróciłem teatralnie oczami.
Gdy dotarliśmy do samochodu, szybko do niego wsiedliśmy. Kailey prowadziła, obok niej usiadła mama, a ja z ojcem zajęliśmy miejsca z tyłu. Bardzo niekomfortowo siedziało się na jednym poziomie z osobą, której się nienawidzi, ale jakoś musiałem to przetrwać. Oparłem głowę o szybę i po drodze przypominałem sobie miasto. Były to dobrze wspomnienia, chociaż czasem znajdowałem w pamięci te mniej przyjemne momenty. W samochodzie panowała niekomfortowa cisza. Czyżbym ich onieśmielał? To możliwe. Przecież dopiero co wyszedłem z psychiatryka. Oni nie wiedzieli, jak mają zachowywać się w stosunku do takiej osoby jak ja.
Gdy znaleźliśmy się w znajomym sąsiedztwie, mój strach zaczął narastać. Dlaczego miałbym nie bać się domu, gdzie spędziłem rok, cierpiąc fizycznie i psychicznie? Te same miejsca, w których ojciec mnie bił. Te same miejsca, w których mnie wyzywał. Miałem tu mieszkać i udawać, że nic się nie stało?
Kailey zaparkowała samochód i wszyscy, oprócz mnie, z niego wyszli. Trochę się ociągałem, ale w końcu postawiłem stopy na podjeździe. Wyciągnąłem swoją torbę z bagażnika i razem z innymi wszedłem do domu.
- To... Ja już pojadę. Mam trochę pracy na uniwersytecie - odezwała się Kailey. To było niezręczne, bo nie wiedziała, jak ma się zachować. Zostałem tu sam, z moim katem i osobą zupełnie bierną. Na co mi te marmurowe schody, gdy nie miałem przy sobie swojego największego skarbu, który aktualnie był w Meksyku?
- Zanieś swoje torby do swojego pokoju, a potem zejdź do jadalni i wszystko sobie uzgodnimy - powiedział surowo ojciec, a ja posłusznie skinałem głową i postawiłem stopy na stopniach schodów.
Piętro. Doskonale pamiętałem, gdzie znajdowała się moja sypialnia, więc nie miałem problemów ze znalezieniem jej. Nacisnąłem klamkę i pchnąłem drzwi. Pokój był w nienaruszonym stanie. Wyglądał identycznie jak w dniu, gdy ojciec wyrzucał mnie z domu. Niepościelone łóżko, którego nie zdążyłem zaścielić, gdy ojciec wyciągnął mnie z niego za włosy. Mój kąt, w którym siedziałem za dnia i po prostu wylewałem z siebie litry łez.
Rzuciłem torbę i plecak na podłogę, po czym podszedłem do szafy. Szybko ją otworzyłem i zacząłem szukać małego pudełka, które było tu schowane. Gdy je znalazłem, drżącymi rękoma podniosłem wieczko i zagryzłem dolną wargę. Moje małe pudełko z wszystkimi ostrymi przedmiotami, którymi mogłem się zranić i oczywiście, robiłem to cztery lata temu. W szpitala nie miałem dostępu do ostrych rzeczy, a tu... Nie myśl o tym, do cholery jasnej. Podobno jest z tobą lepiej.
- Kellin! - usłyszałem głos ojca i prawie wypuściłem pudełko z rąk. Zamknąłem je i odłożyłem na miejsce, po czym ściągnąłem bluzę i udałem się do jadalni.
Zmartwił mnie fakt, że był tu tylko mój ojciec. Przy mamie na pewno zachowywałby się inaczej. Gdzie się podziewała? Byłem skazany tylko na niego, co cholernie mnie przerażało. Niepewnie usiadłem naprzeciwko niego i pochyliłem głowę, aby na niego nie patrzeć
- Zacznijmy od początku - zagrzmiał.- Musimy ustalić kilka zasad. Pierwsza, patrz na mnie, gdy do ciebie mówię.
Podniosłem wzrok i spojrzałem na niego z przerażeniem w oczach. Jego ton nie mógł wskazywać na przyjemną pogawędkę. W tym momencie czułem tylko i wyłącznie strach. Nic więcej.
- Po drugie, nie myśl sobie, że jeśli wyszedłeś z psychiatryka, to jesteś normalny. Dużo zapłaciłem, żeby cię stamtąd wyciągnąć. Nie jesteś normalny. Nigdy nie byłeś, nie jesteś i nie będziesz. Nikt nie może się dowiedzieć, że mam syna pedała, więc zapomnij o wychodzeniu z domu. Jeśli chcesz się przewietrzyć, możesz iść do ogrodu.
Czyli będzie jak kiedyś. Nic się nie polepszy. Znowu będzie źle.
- Po trzecie, dostałem jakieś tabletki, ale mało mnie one obchodzą, sam musisz zadbać o ich zażywanie. Masz.
Rzucił do mnie pudełko z lekarstwami, które chwyciłem drżącymi rękoma.
- Po czwarte, posiłki. Ostatnio nic nie jadłeś, ale teraz pewnie zaczniesz, więc możesz jeść w jadalni, nawet w naszym towarzystwie. Po piąte, jeśli coś przeskrobiesz, nie myśl, że ujdzie ci to na sucho. Będziesz karany, gdy na to zasłużyć - zastanowił się chwilę, po czym odchrząknął głośno i odchylił się na krześle.- To chyba wszystko. Jeśli coś mi się przypomni, to ci powiem. Możesz wrócić do pokoju.
Wstałem z krzesła i udałem się w stronę wyjścia, ale nie wyszedłem. Oparłem się o framugę i spojrzałem na ojca.
- Jestem dorosły, dlaczego nie mogę sam o sobie decydować?
Mężczyzna wstał z krzesła i podszedł do mnie wolnym krokiem. Od razu pożałowałem swoich słów, bo ten chwycił mnie za gardło i przyparł do ściany.
- Mieszkasz w moim domu, więc będziesz robił to, co ci każę, bez wyjątków - syknął.- Zrozumiano?
Miałem trudności z oddychaniem, więc szybko pokiwałem głową, a uścisk na moim gardle poluźnił się. Zacząłem łapczywie czerpać powietrze i szybko wyszedłem z jadalni, rozmasowując szyję. To wszystko jest jednym wielkim błędem. Gdy moje życie w końcu zaczęło się układać, coś musiało się spieprzyć. Na dodatek nie miałem do kogo otworzyć gęby. Nie miałem telefonu, nie mogłem zadzwonić do Vica. Czy on w ogóle wie, że wróciłem do Detroit? Na pewno chciał się ze mną skontaktować, miał zadzwonić, gdy brałem leki. Pewnie dzwonił, ale mnie już nie było.
Zamknąłem się w swoim pokoju i pozwoliłem spłynąć łzom po moich policzkach, po raz pierwszy tego dnia. Będzie ciężko. Bardzo, bardzo ciężko.
Mówiłem, że spadnie śnieg. Tydzień po moim przyjeździe, całe Detroit pokryło się białym puchem. Zbliżały się święta, wszystkie domy w okolicy przystrojone były lampkami. Ludzie zaczynali przywozić choinki z lasu. Widziałem ich przez okno. Siedziałem na parapecie w swoim pokoju i patrzyłem na te wesołe twarze, które nie miały zielonego pojęcia, co działo się w sąsiedzkim domu. Przez tydzień przybyło mi kilkanaście siniaków oraz ran ciętych, które sam sobie zrobiłem. Znów zbladłem, znów przestawałem jeść (ale jadłem, o wiele mniejsze porcje, ale zawsze), znów zacząłem się martwić. Najgorsze było to, że nie mogłem nikomu powiedzieć o moich lękach. Nie miałem kontaktu z Victorem, a w tym momencie to jego potrzebowałem najbardziej. Musiałem zrobić coś w celu skontaktowania się z moim chłopakiem, więc wyszedłem z pokoju i zszedłem po schodach na parter, do salonu. Musiałem odegrać rolę grzecznego i posłusznego syna, bo inaczej marnie skończę.
W salonie siedzieli rodzice oraz Kailey, która często wpadała do domu w odwiedziny, gdy miała przerwę od nauki na studiach. Cała trójka spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Rzadko dobrowolnie wychodziłem z pokoju, więc ten widok musiał ich zaskoczyć.
- Czego chcesz, chłopcze? - zapytał ojciec, a ja podrapałem się w tył głowy.
- Mam pytanie - zacząłem niepewnie.- Czy mógłbym zadzwonić?
Ojciec uśmiechnął się fałszywie, po czym wstał z kanapy i spokojnie do mnie podszedł. Od razu zrobiło mi się słabo, moje nogi zaczęły się trząść, ale ustałem. Nie mogłem dać po sobie poznać, że się go boję, mimo że on doskonale to wiedział.
- Zadzwonić? - powtórzył z rozbawieniem.- A do kogo?
Jeśli mu powiem, że do Vica, na pewno mi nie pozwoli, a na dodatek znowu mi się dostanie.
- Do Addie - powiedziałem.- Mam problem z tabletkami i muszę ją o coś zapytać.
- Jaki problem?
- Jedna tabletka chyba nie działa, więc chciałbym zapytać, czy mogę wziąć dwie.
Ojciec chwilę myślał nad moim kłamstwem, którego nie rozpoznał, po czym skinął głową. Cóż, nie spodziewałem się, że tak szybko się zgodzi, ale przynajmniej wszystko się udało.
- Weź telefon, masz maksymalnie pięć minut.
Pobiegłem do holu, gdzie znajdował się telefon i wybrałem numer Vica, który znałem na pamięć. Czekałem na jego głos. Musiałem go usłyszeć, po tygodniu...
- Si? - to on, to on, to był on.
Wziąłem ze sobą telefon i odszedłem jak najdalej od salonu, żeby przypadkiem nikt mnie nie usłyszał, bo wpadnę w bagno.
- Vic? - wyszeptałem.- To ja, Kellin.
- Kells? O mój Boże, tak się martwiłem? Nie mogłem się dodzwonić, twój ojciec nie chciał, żebym z tobą rozmawiał, sukinsyn. Dobrze cię traktują? Jak się czujesz? Cholera, Kells, tak się denerwuję.
- Mam tyko pięć minut, więc nie mogę się rozgadać. Po prostu chciałem się usłyszeć.
- Mów, co się tam dzieje.
- Cóż... Czego chciałeś się spodziewać?
- Jeśli go spotkam, to przysięgam...
- Nie, Vic, spokojnie. Przyzwyczaiłem się. Brakuje mi tylko ciebie. Tęsknię.
- Też tęsknię, bardzo bardzo mocno. Pracuję nad wizą, jestem już bardzo blisko. naprawdę, urząd rozpatrzył moje podanie i to tylko kwestia czasu, naprawdę. Zabiorę cię stamtąd, Kells.
- Dobrze... - szepnąłem.
- Kocham cię, wiesz to, prawda? Bardzo mocno cię kocham.
- Tak. Też cię kocham, Vic.
- Ja ci kurwa dam, "kocham cię Vic"!
- Kurwa mać - syknąłem, gdy ojciec wyrwał telefon z moich dłoni i bez słowa się rozłączył.
Odłożył słuchawkę na bok i chwycił mnie za włosy, po czym zaczął ciągnąć po schodach w górę, prosto do mojego pokoju. Gdy znaleźliśmy się na miejscu, zatrzasnął za nami drzwi i rzucił mnie na ziemię.
- Tak rozmawiasz z Addie, tak?! - krzyknął, a jego stopa spotkała się z moim brzuchem, a następnie zebrami. Zaskomlałem i skuliłem się na podłodze, zamykając przy tym oczy. Przyjmowałem kolejne kopnięcia, uderzenia i epitety kierowane w moją stronę. - Jesteś bezwartościowym śmieciem, lepiej miej się na baczności.
Gdy w końcu się znudził, wyszedł z pokoju i zostawił mnie konającego na podłodze. Przez chwilę tak leżałem, dławiąc się łzami i oddychając z wielkim trudem. Po kilku minutach postanowiłem się podnieść, ale na marne, bo od razu znowu opadłem na ziemię. Na pewno połamał mi żebra. Wszystko mnie bolało, nie tylko fizycznie, ale również psychicznie. Jeśli to ma tak wyglądać, to jaki jest sens w przeciąganiu tego wszystkiego? Nie było. A niby mój stan zdrowia się polepszył. Nieprawda. Korzystniej bym wyszedł, gdybym został w szpitalu. Tutaj znowu się wyniszczałem i wracałem do punktu wyjścia. Kuracja i leczenie były bezcelowe, skoro koniec i tak był mi przypisany od początku i nie potrafiłem go uniknąć. To było fatum. Będzie źle, nawet jeśli będziesz robił wszystko co w swojej mocy, aby uniknąć cierpienia. Gdzie był ukryty sens? Nie potrafiłem go znaleźć. A może po prostu już dawno zniknął?
aaaa Kellin, wszystko będzie dobrze. Niedługo Vic po ciebie przyjedzie i będzie happy end, prawda?
OdpowiedzUsuńBiedny Kellin ;---;
OdpowiedzUsuńViic, lec do niego, nał ;/
genialne, Dżogurt, genialne.
UMIERAM
OdpowiedzUsuńBIEDNY KELLIN
MOJE SERDUSZKO PĘKA JAK TO CZYTAM
EJ DŻOGURT
CO TY ZE MNĄ ROBISZ
TERAZ SMUTAM
BIEDNY KELLIN
DAWAJ KOLEJNY, TY SZALONA :3
@Vileneify
Biedny kells. Dalej vic wszyscy czekają na tą wizę i na to jak coś zrobisz temu ojczulkowi :')
OdpowiedzUsuńDŻOGURT HOW COULD YOU ;-----;
OdpowiedzUsuńUWIELBIAM TWÓJ STYL PISANIA DJAKCOSBAKDJSBSKDHANDKXHWIDUSBDCBD
czy ta Addie robiła dyplom przez internet? a może kupiła na ebayu? nie wiem, nie mam pojęcia, ale jak ona mogła puścić Kellsa z tym potworem? widziała, jak zareagował na wieść, że wraca do rodziców. co to za lekarz?! jego matka i siostra nie są lepsze. jak one mogą tak biernie to wszystko obserwować? a ojciec? po co go na siłę zabierał do domu, skoro ma go za nic? Vic, działaj szybko, bo się strasznie o niego martwię!
OdpowiedzUsuńaaaa i jeszcze jedno. mam wielką nadzieję, że Vic porządnie wpierdoli temu potworowi.
OdpowiedzUsuńBosze ;-; niech już Vic znajdzie jego dom i go weźmie z tamtąd, biedny x.x jak można tag genialnie pisadź : o
OdpowiedzUsuńCOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO
OdpowiedzUsuńJEZU BIEDNY KELLIN CO TY.... DLACZEGO TY MU TO ROBISZ : (((((((((((
jeju, Kellin nie moze znowu cierpieć, pls
OdpowiedzUsuńBORZE, JA JUŻ TERAZ PŁACZĘ A CO BĘDZIE JAK DODASZ TEN SMUTNY DWUDZIESTY. JEZUZ. NIE ;_________________________________________________;
OdpowiedzUsuńZabijesz go, that's not fair. Vic będzie cierpiał, a przeciez już tak blisko, prawie zdobył tą cholerną wizę, noooo! To frustrujące.
OdpowiedzUsuńA tak jak lubiłam Addie, tak teraz przestałam. Ona w ogóle nie nadaje się do niczego. Niby wielka terapeutka, a nie widziała takiego oszustwa, no proszę cięęę.
Chcę smuta, pf. OBIECAŁAŚ.
@Lynn_PL
chalo, pani Dżogurt, ja się nie zgadzam, szczęśliwe zakończenie jako pierwsze plz ;___; jak ja kurwa tego faceta nienawidzę, biedny Kellin :( jak tylko o tym myślę, to mi się w żołądku coś przewraca. jego matma mogłaby coś zrobić. Kailey też, ukraść Kellina, cokolwiek ;___;
OdpowiedzUsuńPrzestałam lubić Addie. giń, jak mogłaś pozwolić, żeby go zabrali ;___;
TUTAJ CENTRUM SYTUACJI KRYZYSOWYCH, VICTOR WRACAJ!
anyways, kc.
@develynnx
Kurhwa khkdsbhvv dlaczego, biedy Kellin ;____;
OdpowiedzUsuńumeiram umieram
podejrzewam co będzie w 20 rozdziale i nie chcę omg, niech będą 2 zakończenia dobre i jeszcze lepsze XDD ej serio, już mi sie chce płakać jak pomyslę, co bedzie na końcu ;____;
Boże, bidny Kellin...tak bardzo mi go żal :((((
OdpowiedzUsuńBoję się myśleć co będzie w tym gorszym zakończeniu...
Nienawidzę jego ojca, matki zresztą też nie, bo nawet nie stanie w obronie swojego syna.
Czekam z niecierpliwością na rozwój wydarzeń.
@konamzserka
O kurwa...;_; Biedny Kells, nie sądziłam że tak szybko znów go zacznie bić... Omg, moje serce z dnia na dzień pęka na małe kawałeczki...na myśl że będzie 'złe' zakończenie. No ale nic. Pisz, pisz..czekamy z niecierpliwością. <3 /@Huranicee
OdpowiedzUsuńNIEEEE! DŻOGURT, BOŻE, CO? TAKI BIEDNY KELLIN, JA NIE PRZEŻYJĘ ZŁEGO ZAKOŃCZENIA ;______; JEJU, JUŻ TERAZ UMIERAM. NIECH VIC PRZYJEŻDŻA JAK NAJSZYBCIEJ ;CC //@blush244
OdpowiedzUsuńTak bardzo smutalam :c biedny Kells ... Vic musi po niego przyjechac, bo ojciec Kellsa go w końcu skopie na śmierć ;-;
OdpowiedzUsuńKocham. Kocham i jeszcze raz kocham <3