niedziela, 13 października 2013

XIV

Proszę bardzo.
Dawno dramy nie było, co nie? ;)
_________________________
Obudził mnie lekki podmuch wiatru, który wiązał się z łaskotaniem mojej twarzy. Zamrugałem kilka razy i zobaczyłem uśmiechniętego Kellina, który pochylał się nade mną i dmuchał w moją twarz.
- Dzień dobry! - powiedział dziarsko, a ja ziewnąłem ostentacyjnie i uśmiechnąłem się do niego lekko.- Jak się spało?
- Dobrze, bo w końcu miałem się do kogo przytulić - odparłem i usiadłem na łóżku, przecierając oczy.- Która godzina?
- Już dziesiąta. Wstałem o szóstej, umyłem się i wiesz co? Przygotowałem ci śniadanie! Przepraszam, że nie do łóżka, ale taca była za ciężka, więc musisz podnieść tyłek i iść do kuchni. No i zrobiłem tez kawę, jedną już wypiłem, ale zrobiłem drugą. Jest też dla ciebie, stoi gorąca na stole - niesamowicie się rozgadał, ale bardziej mnie to cieszyło, aniżeli irytowało. Wyglądał w tej chwili na szczęśliwego człowieka, a jeśli Kellin czuł szczęście, ja też je czułem.
- Hej, spokojnie - pocałowałem go w czoło.- Nie musiałeś tego robić.
- Ale chciałem, Vic, bardzo chciałem. Daj mi coś robić, a nie tylko siedzieć na dupie i pozostawać biernym. Za długo tak siedziałem - westchnął, a ja ująłem jego twarz w dłonie i oparłem swoje czoło o jego.
- Dziękuję. A teraz wstajemy i idziemy jeść.
- Ty będziesz jeść, ja nie będę.
Spojrzałem na niego surowo, a ten przewrócił teatralnie oczami i wygramolił się z łóżka. Był już ubrany, ale zauważyłem, że zamiast swojej koszulki wziął jakąś moją.
- Grzebałeś mi po szafach? - zapytałem ze śmiechem. Kellin spojrzał w dół i wzruszył ramionami.
- Mogę ją wziąć? - zapytał patrząc na mnie uroczo, jak małe dziecko. Albo szczeniaczek.
- Możesz, oczywiście, że możesz. A teraz podaj mi bokserki, z łaski swojej.
Chłopak zachichotał cicho i podszedł do szafy, z której wyciągnął moją bieliznę i rzucił ją w moją stronę. Chwyciłem bokserki, założyłem je na siebie i dopiero wtedy wstałem z łóżka. Kellin zagryzł dolną wargę i zlustrował mnie wzrokiem.
- Co tak patrzysz? - zapytałem ze śmiechem.
- Nie ubieraj się.
Spojrzał na mnie w dość jednoznaczny sposób, a ja rozbawiony pokręciłem głową. Podszedłem do szafy i wyciągnąłem z niej dresy, które na siebie nałożyłem.
- Mogę tak?
- No możesz - mruknął, po czym chwycił mnie za rękę i pociągnął do kuchni.
Nie wiem, skąd Kellin miał taki myk do przygotowania śniadań, skoro sam nie jadł porządnych przez ładne parę lat. W kuchni pachniało przepięknie. Kawa, jajecznica, tosty przygotowane na różne sposoby... Cholera. Chyba było mi za dobrze. Stanąłem przy stole i z uśmiechem patrzyłem na Kellina, który podrapał się w tył głowy i zerknął na mnie niepewnie.
- To nie było konieczne, Kells - westchnąłem i przytuliłem go od tyłu.
- Chcę coś dla ciebie zrobić, nawet jeśli to tylko głupi śniadanie - odparł.- Ty robisz dla mnie tak dużo, a ja... A ja tylko siedzę.
- Zdrowiejesz i to się dla mnie liczy. To jest dla mnie najważniejsze. Ty jesteś.
Kellin odwrócił głowę w moją stronę i wykorzystałem to do połączenia naszych ust. Oddał pocałunek, cały się do mnie odwracając, ale po chwili odsunął się i pokręcił głową.
- Jedz, bo wystygnie.
- Masz zjeść ze mną - powiedziałem stanowczo, siadając przy stole. Kellin usiadł obok mnie, gdzie stał drugi kubek z kawą, przygotowany dla niego.
- Nie, to tylko dla ciebie.
- Jadłeś coś dzisiaj? Oprócz picia kawy?
- Jeśli bez kawy, to nic...
- Dlatego tym bardziej zjesz ze mną. Pamiętasz, co mi obiecałeś? Powtórz to. Co obiecałeś?
- Że będę jeść - mruknął.
- No właśnie. Więc teraz zjemy sobie śniadanie, a potem coś porobimy i wrócimy do szpitala.
Kellin oparł łokieć na stole i podparł podbródek na ręce. Jego mina wskazywała na to, że nie chciał tam wracać, ale niestety, nie mogliśmy naginać jeszcze większej ilości zasad. Chłopak upił łyk kawy, po czym wziął tosta z serem i ugryzł kawałek. Ja skupiłem się na jajecznicy, raz po raz zerkając na zniesmaczonego Kellina. Nie miałem pojęcia, czy był zdegustowany jedzeniem czy może tym, że będzie musiał wrócić do psychiatryka, ale było po nim widać, że jest niezadowolony i smutny. Gdy skończyłem jajecznicę, Kellin nadal był w trakcie przeżuwania tosta. Westchnąłem głośni, zwracając przy tym na siebie jego uwagę.
- Co cię trapi? - zapytałem.
- Nie chcę wracać.
- Musisz, Kells, Musisz. Ale już niedługo wyrwiesz się stamtąd na zawsze, obiecuję. Po prostu trzeba być cierpliwym i silnym.
- Ja nie jestem cierpliwy - mruknął, a ja doskonale o tym wiedziałem.
Chwyciłem kubek z kawą i upiłem trzy łyki. Kellin w końcu dokończył jedzenie, chwycił swój kubek i szybko wypił jego zawartość. Zjadłem resztę śniadania i zebrałem naczynia, któe włożyłem do zmywarki.
- Mamy czas do dziewiętnastej - oznajmiłem.- Co chcesz robić?
Kellin wstał od stołu, podszedł do mnie i ułożył swoje dłonie na moich biodrach. Zbliżył się do mojej twarz, po czym chwycił zębami moją wargę, aby następnie wpić się łapczywie w moje usta. Jego ręce przeniósł się na moją szyję. Oderwaliśmy się od siebie, gdy zabrakło nam powietrza.
- Chcesz seksu? - zapytałem, a Kellin wzruszył ramionami i usiadł na jednym z kuchennych blatów.
- Boli mnie trochę tyłek - stwierdził, a ja uśmiechnąłem się pod nosem.- Więc jeśli jeszcze raz mnie przelecisz, to nie będę mógł chodzić.
- Wystarczyło powiedzieć, że nie - zaśmiałem się i szybko go pocałowałem.- Idę się ogarnąć i zaraz się czymś zajmiemy.
Kellin
Gdy Vic brał prysznic, ja rozłożyłem się na kanapie i oglądałem telewizję. Musiałem obejrzeć trochę na zapas, bo gdy wrócę do szpitala, nie będę miał tak dobrze. Nie rozumiałem, dlaczego nie miałem więcej przywilejów, skoro powoli zdrowiałem i widocznie było mi lepiej. Mieli bardzo dziwny system w miejscu, którego nie potrafiłem ogarnąć. Mam nadzieję, że już długo nie będę musiał się tam męczyć, ale jestem świadomy tego, że to wszystko zależy ode mnie. Gdy chwyciłem pilota, aby przełączyć kanał, rozległ się dzwonek do drzwi. Wstałem z kanapy i podreptałem do łazienki.
- Vic? -  odezwałem się głośno, żeby usłyszał mnie przez płynącą z prysznica wodę i zamknięte drzwi.- Vic!
- Co?!- usłyszałem jego krzyk.
- Ktoś dzwoni do drzwi!
- To otwórz.
Spojrzałem w stronę przedpokoju i przełknąłem ślinę. Nie było nic nadzwyczajnego w otwieraniu drzwi jakiejś obcej osobie, ale nadal nie ufałem ludziom, których nie znałem, więc trochę się obawiałem. Ale skoro w restauracji mi się udało, to czemu teraz miałbym sobie nie poradzić? Spokojnie podszedłem do drzwi i otworzyłem je niepewnie. Spojrzałem na niskiego mężczyznę z torbą przewieszoną przez ramię. To był listonosz, miał taki strój, torbę, a w dłoni trzymał trzy koperty.
- Pan... Victor Fuentes? - zapytał, spoglądając na dane adresata.
- N-nie, Kellin Bostwick - odparłem.
- Adres się nie zgadza?
- Nie, zgadza się. Vic tu mieszka, tylko nie mógł podejść do drzwi.
- Mam przesyłki listowe, polecone, więc pan nie może ich odebrać. Chyba, że jest pan spokrewniony lub spowinowacony - czy to nie było to samo? - Czy pan Fuentes jest w domu?
- T-tak, ale ja mogę odebrać, jestem jego chłopakiem.
Listonosz uniósł brew w górę i spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Nie...
- Co się dzieje? - usłyszałem za sobą głos Vica, który ułożył dłonie na moich biodrach. Miał na sobie jedynie obcisłe spodnie, nie zdążył założyć koszulki. Z jego mokrych włosów skapywało na podłogę kilka kropel wody. Dlaczego mi to robił? Był idealny.- Dzień dobry. Coś dla mnie?
- Pan Victor Fuentes? - zapytał mężczyzna, przez chwilę patrząc na dłonie Vica na moich biodrach.
- Tak to ja.
- Listy polecone, proszę o okazanie dowodu osobistego, a następnie podpis w odpowiednim miejscu.
Vic skinął głową i na chwilę odszedł. Patrzyłem na listonosza, po czym nonszalancko oparłem się o framugę. Czas oswoić się z obcymi. Czas pokazać prawdziwego siebie, który jest pewnym siebie i otwartym mężczyzną.
- Fajny jest, prawda? - uśmiechnąłem się do listonosza, który spojrzał na mnie zdezorientowany.- Ten mój Vic. Jest bardzo fajny.
- Cieszę się...-mruknął.
- Ja też. Wczoraj w nocy...
- Już, proszę - obok mnie pojawił się Vic i przerwał moje wywody, które chciałem rozwinąć bardziej, niż tylko do dwóch zdań. Wręczył listonoszowi dowód, następnie podpisał jakiś kwitek i odebrał listy oraz dokument. Pożegnaliśmy się z listonoszem i zamknąłem drzwi. Vic wpatrywał się w jeden z listów. Na resztę nawet nie spojrzał, od razu położył je na stoliku stojącym w przedpokoju.
- Co to jest? - zapytałem, idąc za nim do salonu.
Usiedliśmy na kanapie, a Vic otworzył kopertę i wyciągnął z niej kartkę.
- Fuentes... Sratatata - mruczał pod nosem.- Tu viaje... Nueva York - i znowu zaczął po hiszpańsku - mas larga... A abril... Madre Mia, Madre Mia, Madre Mia! - uśmiechnął się szeroko i spojrzał na mnie z podekscytowaniem. Ja natomiast patrzyłem na niego ze zdziwieniem i niecierpliwością, bo chciałem wiedzieć, o co chodzi. Pieprzony hiszpański.
- Powiedz o co chodzi - mruknąłem.
- Mówiłem ci kiedyś, że podczas mojej podróży po Stanach mogłem być maksymalnie sześć miesięcy w jednym miejscu? - skinąłem głową.- Tutaj mogę być do stycznia. I teraz wszystko się zmieniło, bo dostałem list od mojej szefowej z Meksyku, że przedłużają mój pobyt w Nowym Jorku do kwietnia! - ucieszył się, a na mojej twarzy również pojawił się uśmiech. To oznaczało, że będzie przy mnie dłużej, a mój stan zdrowia na pewno polepszy się do kwietnia, więc gdzies wyjedziemy i zaczniemy żyć na nowo.
- To wspaniale! Ale w sumie... Dlaczego to zrobili?
- Mam więcej spraw do załatwienia, więc będę musiał poświęcić im sporo czasu.
- Ale nie zaniedbasz mnie przez pracę, tak? - zapytałem niepewnie.
Vic pokręcił głową i zdecydowanie mnie pocałował. Odebrałem to jako informację, że mnie nie opuści i będzie ze mną do końca, jakikolwiek byłby to koniec.
- Do kwietnia wyzdrowiejesz i wyjdziesz ze szpitala. Musisz się tylko postarać.
- Staram się, przecież wiesz, że się staram - wyszeptałem.
- Wiem. I dziękuję ci za to.

- Chodź, bo to mnie zabije Addie, a nie ciebie! - powiedział poddenerwowany Vic, gdy wychodziliśmy z samochodu.
Trochę za długo siedzieliśmy w domu. Siedzieliśmy" to złe słowo - po prostu oglądaliśmy telewizję, byliśmy na spacerze, a potem uprawialiśmy seks i czas nam uciekł. Teraz było piętnaście po siódmej. Nie mogłem za szybko się ruszać, więc Vic nie powinien tak mnie poganiać! Mógł szybciej sprawić, że dojdę, to teraz nie byłoby takich problemów. Addie na pewno się zdenerwuje, to było nieuniknione.
- Nie mogę biec w takim stanie - mruknąłem, zamykając drzwi.
- O przepraszam - przewrócił teatralnie oczami i chwycił mnie za rękę, po czym pociągnął w stronę wejścia. Na ramieniu miał powieszoną moją torbę z rzeczami, które ze sobą wziąłem. Weszliśmy do środka i od razy wpadliśmy na Addie, która patrzyła na nas z uniesionymi brwiami i skrzyżowanymi na piersiach rękoma.
- Macie coś sensownego na swoje usprawiedliwienie, czy mam iść do dyrektora i wszystko mu powiedzieć? - zapytała.
Spojrzeliśmy na siebie, a Vic uśmiechnął się pod nosem. Postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce, jeśli mam kształtować swoją osobowość na nowo i oswajać się w społeczeństwie. Chrząknąłem i spojrzałem poważnie na Addie.
- Uprawialiśmy seks - oznajmiłem poważnie, nie zmuszając się nawet na cień uśmiechu. Coś innego działo się z Victorem, który ledwo tłumił śmiech. Addie otworzyła usta ze zdziwienia, po czym przetarła twarz dłonią i sama zaczęła się śmiać. Wtedy i ja się uśmiechnąłem, a Vic wybuchł.
- Dobrze, że tam, a nie tutaj - westchnęła z uśmiechem.- Ale zabezpieczyliście się?
- Addie, ja nie zajdę w ciążę.
- Chodzi mi o twoje bezpieczeństwo.
- Vic jest zdrowy, a ja mu ufam, więc nie przesadzaj - powiedziałem szorstko, a Addie zmarszczyła brwi. Cóż, chyba nie była przyzwyczajona do tego, że mogę się postawić w dość nieprzyjemny sposób. Gdyby poznała mnie kilka lat temu, od razy by mnie znienawidziła.
- Nie powiedziałam nic o tym, że nie jest zdrowy...- mruknęła nieco skrzywdzona.
- Ale miałaś to na myśli. Chodź - splotłem nasze palce i poszliśmy w stronę wind, aby wrócić do mojego pokoju.
Vic
W milczeniu czekaliśmy, aż winda przyjedzie, a gdy pojawiła się na parterze, wsiedliśmy do niej. Kellin nacisnął guzik i ruszyliśmy w górę.
- Hej Kells - odezwałem się, a chłopak spojrzał na mnie pytająco.- Nie musiałeś być taki szorstki w stosunku do Addie.
- Powiedziałem to zupełnie normalnie, przecież się nie uniosłem.
- To było trochę niegrzeczne.
- Proszę cię, Vic, nie przesadzaj. Nie chciałem, żeby gadała, że niby jesteś chory.
- Nic takiego nie powiedziała. Martwi się o ciebie, to wszystko.
- To niech chociaż ciebie zostawi w spokoju.
- Nic mi nie zrobiła.
- Naprawdę będziemy się teraz o to kłócić? - zapytał, przewracając teatralnie oczami.
- Oczywiście, że nie - pokręciłem głową i gdy winda się zatrzymała, wyszliśmy na piętro.
Szybko przemieściliśmy się do pokoju chłopaka. Kellin rzucił się na łóżko i ukrył twarz w dłoniach. Położyłem jego torbę na podłogę obok szafy.
- Wiesz co, Kells - zacząłem, a brunet ściągnął dłonie z twarzy i spojrzał na mnie pytająco.- Wydaje mi się, że powoli powraca twój stary charakter.
- W sensie?
- W sensie, że stajesz się pewny siebie, zadziorny i trochę arogancki.
- Ja arogancki? - uniósł brew w górę, a ja niepewnie skinąłem głową.
- Trochę. Po prostu nie musiałeś tak naskakiwać na Addie. Ale nie chcę wałkować tego tematu, dobra? Po prostu stwierdziłem, że lepiej ci to powiedzieć.
Kellin skinął głową, ale widziałem na jego twarzy cień niezadowolenia i zażenowania. Oczywiście, że nie podobało mu się to, że nazwałem go aroganckim, ale nie mogłem się powstrzymać. Musiałem uświadomić mu to, że powoli powraca do swojej osobowości sprzed kilku lat. Przestaje być cichym i ułożonym chłopakiem, który jest potulny jak baranek. Może i nadal bał się ludzi i nie do końca im ufał, ale doskonale widziałem, że ma do nich inne podejście. Obym nie był w błędzie.
- Muszę iść, późno już - powiedziałem, podchodząc do jego łóżka. Nie chciałem go zostawiać, ale jeśli sam nie wyjdę, wyrzucą mnie stąd siłą, a wolałem nikomu nie podpadać. Kellin spojrzał na mnie smutno i z grymasem na twarzy. Wstał z łóżka i stanął przede mną.
- Zostań na noc - poprosił.
- Nie mogę. Wiesz, jakie podejście ma do tego Addie, tym bardziej, że ostatnią noc spędziliśmy razem. Przyjdę jutro po pracy.
- Czyli o której?
- Pewnie około szesnastej.
Usłyszałem głośne westchnięcie chłopaka. Też nie chciałem go opuszczać, ale takie były zasady. Nie mogłem łamać wszystkich, bo skończyłoby się to w dość opłakany sposób. Chwyciłem twarz Kellina i spojrzałem w jego oczy.
- Będę jutro. Przywiozę ci wielką kawę ze Starbucksa, chcesz?
- Pewnie - uśmiechnął się lekko. Czule pocałowałem go w usta, po czym pogładziłem kciukiem jego policzek.
- Do zobaczenia jutro - powiedziałem, jeszcze raz szybko musnąłem jego wargi i podszedłem do drzwi, które następnie otworzyłem i przez nie wyszedłem. Zacząłem iść korytarzem, gdy zatrzymał mnie krzyk Kellina.
- Hej Vic! - odwróciłem się i zobaczyłem, jak wybiega z pokoju i szubko znajduje się przy mnie. Rzucił się na moją szyję i po prostu się przytulił.
- Dziękuję za ten weekend - szepnął.
- To ja dziękuję.
- Kocham cię. Bardzo, bardzo mocno.
- Też cię kocham, Kells, bardzo, bardzo, bardzo mocno.
Kellin uśmiechnął się do mnie, po czym lekko pocałował mnie w usta.
- Kellin, wracaj do pokoju, zaraz do łazienki, leki i do spania - rozległ się głos Addie, która ni stąd i zowąd pojawiła się obok nas. Kellin spojrzał na nią i odsunął się ode mnie. Dziewczyna wyglądała na trochę zdenerwowaną. - Dalej - popędziła go, a Kellin szybko musnął mój policzek i powoli odszedł do pokoju razem z Addie.
Nie chciałem, żeby Kellinowi oberwało się za to, że powoli powracał do swojej starej osobowości. Addie nie wiedziała, jak zachowywał się przed wpadnięciem w depresję. Ja i owszem. Mogło ją zdziwić zachowanie chłopaka, oczywiście. Wydaje mi się, że będzie musiała się do niego przyzwyczaić, bo Kellin z dnia na dzień będzie przypominał starego Kellina, pełnego sarkazmu i ignorancji, a także arogancji i egocentryzmu. Jaki by nie był, kochałem go całym sercem, bo gdy przy mnie był, jego wady znikały. Albo po prostu ja nie chciałem ich zauważyć.
Ze szpitala od razu pojechałem do domu. Jutro mam sporo do zrobienia. Co prawda nie musiałem wykonać żadnych badań, ale robota papierkowa potrafiła zmęczyć człowieka. Wszedłem do apartamentu i moje spojrzenie padło na pozostałe dwa listy, które leżały na stoliku. Je też wypadałoby otworzyć. To pewnie rachunki, więc postanowiłem najpierw wziąć prysznic i przebrać się w dresy, a dopiero później zobaczyć, z czego muszę się rozliczyć. Poszedłem do łazienki, tam szybko się ogarnąłem i przebrałem w wygodne rzeczy. Wróciłem po koperty, wszedłem do salonu i usiadłem na kanapie. Istotnie, pierwsza koperta to rachunek telefoniczny - rozmowy zagraniczne z Mike'em trochę mnie kosztowały, ale zapłacenie rachunku nie było problemem. Odrzuciłem kartki na bok i chwyciłem drugą kopertę. Zmarszczyłem brwi, gdy zobaczyłem, że była z urzędu. Szybko ją otworzyłem i zacząłem czytać z otwartymi ustami.
Szanowny Panie Victorze Fuentes!
Jest Pan zarejestrowany w bazie danych jako meksykański imigrant, którego wiza obowiązuje od 12 sierpnia ubiegłego roku. Data wygaśnięcia wizy to 30 kwietnia następnego roku. Z przykrością informuję, że ważność pańskiej wizy została skrócona do dnia 30 listopada bieżącego roku z powodu nieścisłości dotyczących pańskiej pracy na terenie Stanów Zjednoczonych Ameryki, potwierdzonych przez Pańską przełożoną Mercedes Cobo. Do dnia 30 listopada musi Pan opuścić teren Stanów Zjednoczonych Ameryki. W innym wypadku sprawa zejdzie na drogę sądową.
Z poważaniem
Zastępca szefa do spraw międzynarodowych
Susanna Fletcher
Chciało mi się płakać. Płakać, tak po prostu się rozbeczeć i zużyć wszystkie chusteczki i papier toaletowy. Tu nie chodziło o mnie. Tu chodziło o Kellina. Miałem niecały miesiąc, on nigdy nie wyzdrowieje w tak krótkim czasie. Zgniotłem list w dłoni i dałem łzom spłynąć po moich policzkach. Byłem w kropce. Ta jędza w taki sposób odegrała się na mnie za to, że nie byłem nią zainteresowany. Nienawidziłem jej z całego serca. Drżącymi dłońmi sięgnąłem po telefon i wybrałem numer Cobo. Musiałem to wszystko wyjaśnić. Tak łatwo się nie poddam.
- Tak słucham? - usłyszałem jej głos.
- Co to wszystko ma znaczyć?! - krzyknąłem przez łzy.
- Ależ co, Fuentes?
- Wiza kończy mi się ostatniego dnia listopada! A tego samego dnia dostałem list, że jest przedłużona! Co się do kurwy nędzy dzieje?!
- Informacja o przedłużeniu twojego pobytu została wysłana wcześniej, niż zostałam powiadomiona o skróceniu twojej wizy.
- Dlaczego do cholery jasnej jest skrócona?!
- Coś nie zgadzało się w wypełnionych dokumentach. Przeliczyliśmy się z długością twojego pobytu w Stanach.
- To trzeba było wcześniej o tym kurwa pomyśleć! - jęknąłem i otarłem łzy z policzków.
- Przykro mi, Fuentes. Pierwszego grudnia widzę cię w biurze w Meksyku.
Rozłączyłem się i rzuciłem telefon na ziemię. Gdy wszystko zaczynało się układać, coś musiało się zniszczyć. Nie miałem nadziei. To wszystko już się skończyło.

16 komentarzy:

  1. czoo jak to vic wyjechać :<<

    OdpowiedzUsuń
  2. CZO TY DŻOGURT DRAMA TAJM ROBISZ

    Ejj, ale jak to Vic ma wyjechać...
    Nie zgadzam się ;__;

    Biedny Kellin, załamie się, jak się o tym dowie.


    Jejuś. ;___;

    Ale piszesz wspaniale i w ogóle jesteś taka kochana i kc Dżogurt, chociaż przez Ciebie moje feelsy płaczą.

    Dawaj szybko kolejny. XDDD

    @Vileneify

    OdpowiedzUsuń
  3. *dodaję po raz 2, bo blogspot zjebał*
    ten rozdział jest cudowny.
    um, płakałam przy końcu, popłakałam się jak bóbr.
    nie umiem się tylko przyzwyczaić do tego aroganckiego Kellsa.
    kocham Cię i dziękuję Ci za te rozdziały i za to, że dla nas piszesz.
    jesteś super!
    // to jest połowa tego, co blogspot zjebał, tak zjebał

    OdpowiedzUsuń
  4. KOCHANY DŻOGURCIE CHCIAŁAM TO NAPISAĆ NA TWITTERZE ALE NIESTETY ZA MAŁO MIEJSCA ŻEBY SIĘ TAK ROZPISAĆ A WIĘC:
    twój kellic jest najlepszy jakiego czytałam, naprawdę cudownie się to czyta i nie chcesz wiedzieć jak działa na moje uczucia i jak go przeżywam i płaczę na tych dramatach wszsystkich i jak się uśmiecham jak są dla siebie tacy kochani i wszystko się układa, nie zwracaj uwagi na te statystyki bo główny powód mojego komentarza to twoje tłity z przed chwili i stwierdziłam że muszę ci tu napisać teraz co o tym wszystkim myśle. Jesteś świetna w pisaniu, jak widzę że zbliżam się do końca rozdziału już to smutno mi się robi że zaraz koniec i czekać będę musiała. DZIĘKUJEMY CI BARDZO ŻE TO PISZESZ I KOCHAMY CIĘ! daj jakiś znak gdziekolwiek żebym widziała czy to przeczytałaś i nie męczę się tu na marne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. widzę wszystko. zawsze czytam na bieżąco.
      dziękuję.

      Usuń
    2. nie ma za co! ja dziękuje że to piszesz

      Usuń
  5. omg nope nope nope. JA SIĘ NIE ZGADZAM! chyba coś mi płynie po policzkach, stawiam, że to łzy. Wszystko juz zaczęło się układać, a tu taki chuj ;____; anyway, wierzę, że stanie się cud, Vic zostanie w Nowym Jorku, Kellin ozdrowieje, jednorożce, tęcza i krasnoludki.
    anyway x2 drogi Dżogurcie, kc, piszesz najlepsze dramy ;-;
    czekam na ten cut, mjut i orzeszki, jeszcze raz kc.
    @develynnx

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiedziałam, że ona to zrobi. Była suką i jakoś no.. Nie pasowało, że będąc na takim stanowisku nie wykorzysta tego do skrócenia mu wizy.
    A Vic niech porwie Kellsa. Niech go wywiezie do Meksyku i ma to gdzieś. NIE WOLNO CI GO ZABIĆ.
    I stary Kells wraca.. Może jednak uda mu się wyzdrowieć? Niee, za łatwo by było. Może Jaime będzie do niego łaził? Niee, Kells by się poddał bez Vica.. Och kurwa, niech go porwie i tyle XDDD

    Lynn_PL

    OdpowiedzUsuń
  7. Kells taki pozytywny teraz jest, strasznie mi się to podoba. Ten tekst do listonosza albo -Uprawialiśmy seks. Umiesz poprawić humor ;D Tak milutko, martwię się jak Kellin zareaguje na to,że Vic wyjeżdża wcześniej . Masakrę wyczuwam.
    Miki

    OdpowiedzUsuń
  8. Śmiechłam z tego listonosza i z aroganckiego Kellina XD Wgl cały rozdział zastanawiałam się, co to może być za drama,a tu masz...koniec wizy..rzal. To niemożliwe, że się znowu rozstaną, Vic coś musi wymyślić no. Kocham. Czekam. //@blush244

    OdpowiedzUsuń
  9. "- Fajny jest, prawda? - uśmiechnąłem się do listonosza, który spojrzał na mnie zdezorientowany.- Ten mój Vic. Jest bardzo fajny.
    - Cieszę się...-mruknął.
    - Ja też. Wczoraj w nocy..."
    POZDROWIENIA Z PODŁOGI XD
    A już było tak dobrze... Martwię się o Kellsa, bardzo się martwię. Boję się, co zrobi, kiedy dowie się, że Vic musi wyjechać wcześniej. Boję się, że znowu będzie chciał sobie coś zrobić. Nie pozwól na to! Oni są stworzeni dla siebie, muszą być razem.
    Będą razem mimo wszystko, prawda?

    OdpowiedzUsuń
  10. O matko Ty jedyna umiesz na początek kogoś tak rozśmieszyć, że się turla po podłodze(jak ja czytając fragment o listonoszu XDDD to było genialne) a potem sprawić, że jest taka drama, że mam depresję i płaczę i czo w ogóle to ma być. Wierzę w niekończącą się miłość Vica i Kellsa i wiem, że wymyślisz coś dramowego, ale oni przezyją i będą razem. KC KC jak zwykle

    OdpowiedzUsuń
  11. NARESZCIE MOGĘ DODAĆ KOMENTARZ.
    NO BEZ JAJ. SIELANKA SIELANKA JEBS VICTOR MEXICO IS WAITING FOR YOU.
    TAK SIĘ NIE ROBI. NIE I KONIEC.

    OdpowiedzUsuń
  12. Szpieguję twittera Vilene (nie chwali mi się wiem; ona o tym wie) i coś Ci powiem. Ja lubię smutne rzeczy. Kocham smutne rzeczy. Uwielbiam sad endy i gdyby nie to, że sequel jest taki fajny to zakończenia tego 2 na ,,Straciłem go." i nie pisanie już więcej w tym temacie byłoby boski. Poza tym takie rzeczy zapadają ludziom w pamięci. Nikt nie pamięta tysiąca szczęśliwych historii, a takich, na których się poryczy już tak.

    OdpowiedzUsuń
  13. na początku takie wszyskop happy i tęcza i jednorożce i jajecznica a potem jeb. D:
    ale i tak uwielbiam dramy >>>>>>>>>>>>>>.
    kc
    @NoOtherHope

    OdpowiedzUsuń
  14. "- Mogę ją wziąć? - zapytał patrząc na mnie uroczo, jak małe dziecko. Albo szczeniaczek." awww <3

    No i standardowo - DRAMA TAJM EVRIŁER.

    Ale wiemy, że wszystko skończy się hepi endem, tencza, jednorożce i serduszka.

    @Lumos_My_Life

    OdpowiedzUsuń