wtorek, 1 października 2013

X

Dzieeeeeeeeeeń dobry!
Nowy rozdział. Nie bijcie mnie tylko za niego, plis :c
Komentarze, opinie i tak dalej. Zapraszam i dziękuję.
Endżoj.
____________________
- Że niby jak powiedział?!
Kellin zakrztusił się zupą, którą go karmiłem, gdy pokrótce opowiedziałem mu o rozmowie z Jaimem. Oczywiście, nie mówiłem o seksie, ani o nadziejach Jaimego na związek, bo to wszystko by popsuło, ale musiałem uspokoić Kellina jeszcze bardziej, żeby nie był zazdrosny. Nadal widziałem ten błysk w jego jasnych oczach, gdy na mnie patrzył. Chciał, żebym był jego i tylko jego, nikogo innego. A ja oczywiście nie chciałem go zawieść, więc przy nim byłem, skoro mnie o to prosił. 
Rano musiałem załatwić parę spraw w ratuszu i dokończyć badania, przez co byłem zmuszony ponownie zobaczyć się z Susanną. Patrzyła na mnie z irytacją, a mi wydało się to trochę podejrzane, bo od czasu do czasu na jej usta wkradał się złośliwy uśmiech. Nie wiedziałem, o co jej chodziło, dlatego po prostu to zignorowałem, albo próbowałem to robić. Tak czy siak, załatwiłem wszystko z ekspresowym tempie, żeby nie musieć długo przebywać w jej towarzystwie. Z ratusza od razu pojechałem do szpitala, gdzie Kellin rzucił mi się na szyję i poszliśmy do bufetu coś zjeść. Starał się jeść i to było najważniejsze. Nie miał zamiaru sam posługiwać się sztućcami, bo stwierdził, że chyba nie jest na tyle silny psychicznie, żeby jeść samemu, ale od czego byłem ja? Dlatego zamówiliśmy zupę pomidorową, usiedliśmy przy stoliku w kącie pomieszczenia i próbowałem wcisnąć w chłopaka jak najwięcej jedzenia. Nie miał zamiaru jeść wszystkiego, a nawet większości, ale byłem zadowolony, że zjadł chociaż ćwierć zawartości miski. Jak na niego to i tak wielki sukces. Właśnie przełykał kolejną porcję, gdy powiedziałem mu o tym, jak Jaime stwierdził, że Kellin brzmi jak dziewczyna, przez co chłopak zakrztusił się i naszły mu łzy do oczu, bo nie mógł oddychać. Wstałem z krzesła i poklepałem go po plecach, żeby mu się odbiło i ułatwiło mu to oddychanie. W końcu normalnie połknął zupę, potarł swoje przekrwione oczy i sięgnął po chusteczkę, żeby wytrzeć usta.
- Dziękuję - mruknął, gdy siadałem na krześle. Skinąłem głową.- To niemiłe z jego strony. Przecież... Nie jestem dziewczyną.
Zrobił naburmuszoną minę i skrzyżował ręce na torsie. Dobrze, że nie zaczął płakać, bo ktoś powiedział, że brzmi jak kobieta. Po prostu się zdenerwował. Też bym tak zrobił, gdybym był na jego miejscu. Zresztą, nie przesadzajmy. Może i miał wyższy głos, niż większość mężczyzn w jego wieku i miał łagodniejsze rysy twarzy, ale nie można było go wyzywać od bab i dziewczyn.
- Przecież wiem, że nie jesteś - powiedziałem.- Nie przejmuj się nim. Nie mam zamiaru się z nim kontaktować, powiedziałem mu to.
- To dobrze... Ale... Vic? - spojrzał na mnie, a ja uniosłem brew w górę.- Naprawdę brzmię jak dziewczyna?
Przejmował się tym jak małe dziecko, to było przeurocze.
- Nie, Kells, nie brzmisz jak dziewczyna - uśmiechnąłem się do niego.- Nie przejmuj się tym.
- Nie przejmuję się. Po prostu nie chcę, żeby ktoś mówił, że brzmię jak dziewczyna.
- Nie brzmisz, ja ci to mówię i to się liczy.
Kellin skinął głową, po czym spojrzał na miskę z zupą i złożył usta w dzióbek.
- Chcesz jeszcze jeść? - zapytałem.
- Nie, ale... Kupisz mi kawę?
- Kupię. Chodź.
Wstaliśmy od stolika, chwyciliśmy się za ręce i podeszliśmy do lady, gdzie zamawiało się posiłki. Musieliśmy stanąć na końcu kolejki, bo nagle wiele osób zapragnęło coś sobie kupić.
- Jaką chcesz? - odezwałem się nagle, wyciągając portfel z kieszeni.
- Umm... Latte z bitą śmietaną i czekoladą.
- Wow, dopiero zacząłeś jeść i już stawiasz na słodkie? - uśmiechnąłem się, a on wzruszył ramionami i za każdym razem, gdy przechodzili obok nas ludzie, mocniej zaciskał palce na mojej dłoni.
- Powiedziałeś, że muszę przybrać a wadze, to przybiorę przez kawę.
- Ciesze się, Kells. Bardzo się cieszę - lekko musnąłem jego usta, przez co spotkałem się z kilkoma zdegustowanymi spojrzeniami skierowanymi w naszą stronę. 
W końcu nadeszła nasza kolej i zamówiłem dla Kellina jego latte, a dla siebie małe cappuccino. Gdy kawy był gotowe, chwyciliśmy kubki (Kellin dostał ze słomką, przez swoją śmietanę, żeby lepiej mu się piło) i wyszliśmy z bufetu.
- Gdzie chcesz iść? - zapytałem, upijając łyk kawy. Kellin zrobił to samo.
- Nie wiem, może...
- Och, tu jesteście! - usłyszeliśmy głos Addie, która żwawym krokiem szła w naszą stronę.- Hej Kellin, dzisiaj masz badania, zapomniałeś?
Kellin pochylił głowę i zajął się swoją kawą. Coś mi mówiło, że nie zapomniał, tylko nie chciał tam iść. Badania, co mogli robić na takich badaniach? Na pewno go ważyli, ale co jeszcze? Miałem nadzieję, że może pozwolą mi z nim iść, żebym mógł zobaczyć, jak to wszystko wygląda i dodać mu nieco otuchy, bo po jego reakcji wywnioskowałem, że nie lubił spotkań z lekarzami. Nie dziwiłem mu się.
- Chodź, doktor Wilson na ciebie czeka - powiedziała Addie, a Kellin mocniej chwycił moją dłoń.
- Wydaje mi się, że Kellin nie chce iść sam na badania - stwierdziłem, patrząc na chłopaka, który spokojnie pił sobie kawę przez rurkę.
- Czyli znowu muszę nagiąć zasady i pozwolić ci z nim iść? - westchnęła dziewczyna.
Kellin spojrzał na nią niewinnie, nadal sącząc napój przez słomkę. I jak odmówić tak uroczej istocie? Addie skinęła głową, po czym zaczęła prowadzić nas w stronę wind. Szliśmy w spokoju, pijąc kawę. Winda akurat podjechała na piętro, więc do niej wsiedliśmy i ruszyliśmy w górę. Nie jechaliśmy długo, bo po może kilkunastu sekundach już wychodziliśmy na piętro.
- To co, mały, mam z tobą iść czy sam zaprowadzisz Vica do doktora Wilsona? - zapytała Addie.
- Zaprowadzę - odparł Kellin, jak dumne i przejęte dziecko, że ma zadanie do wykonania, po czym pociągnął mnie w boczny korytarz.
Spojrzałem kątem oka na Addie, która uśmiechała się radośnie. Nagle Kellin zatrzymał się przed jakimiś drzwiami i szybko zaczął wypijać swoją kawę.
- Hej, czemu się tak śpieszysz? - zapytałem.
- On nie lubi, gdy piję kawę, więc nie może zobaczyć mnie z kubkiem - wyszeptał, żeby nikt go nie usłyszał po drugiej stronie drzwi.
- Ja też muszę wypić?
- Nie, ty nie. Ale jeśli zapyta, czy mi dawałeś, to powiedz, że nie.
Skinąłem głową i próbowałem ukryć rozbawienie. Był cholernie przejęty i właśnie to mnie śmieszyło. Gdy wypił kawę, wyrzucił kubek do pobliskiego kosza na śmieci i zapukał do drzwi.
- Proszę! - rozległ się męski głos, a Kellin nacisnął klamkę.
Znaleźliśmy się w najzwyklejszym gabinecie lekarskim. Była tu kozetka, parawan, waga, szafki z lekami i biurko, za którym siedział starszy, ale miło wyglądający mężczyzna. Uśmiechnął się do Kellina, a gdy zobaczył mnie i nasze splecione palce, zmarszczył brwi.
- Witaj, Kellin. Z kim mam przyjemność? - zapytał, patrząc na mnie.
Kellin zamknął za nami drzwi i podeszliśmy do biurka. Puściłem na chwilę dłoń chłopaka i podałem ją lekarzowi.
- Vic, Vic Fuentes - przedstawiłem się, a mężczyzna uścisnął moją rękę.
- To mój chłopak - Kellin uśmiechnął się pogodnie i pocałował mnie w policzek.
Cóż, nie spodziewałem się tego, ale na pewno było to miłe zaskoczenie. Uśmiechający się i radosny Kellin to cudowny obrazek.
- Cieszę się, że jesteś szczęśliwy, Kellin - uśmiechnął się doktor Wilson.- Czyli dzisiaj przyszedłeś z wsparciem? 
Kellin pokiwał głową.
- Usiądź, Vic - ruchem dłoni wskazał na wolne krzesło, na które usiadłem, po czym upiłem łyk kawy.- A my przejdziemy do naszych spraw, co? Mam nadzieję, że nie piłeś kawy?
Kellin zagryzł dolną warge i pochylił głowę.
- No i znowu nie będę mógł zmierzyć ci ciśnienia - westchnął Wilson.- Przyjdź chociaż jeden raz bez kofeiny w organizmie, dobrze? - Kellin skinął głową.- Okej, w takim razie dzisiaj będę cię trzymał krócej. Wskakuj za parawan i do bokserek.
Chłopak skrzywił się lekko, ale wszedł za parawan. Gdy czekaliśmy, aż się rozbierze, zwróciłem się do lekarza.
- Lubi pana, prawda? - zapytałem cicho.
- W jakim sensie?
- Pokazuje panu swoje ciało. Zawsze trochę się opierał. Musi pana lubić.
- Cóż, przychodzi do mnie na badania od dwóch lat, pewnie już się przyzwyczaił - stwierdził z lekkim uśmiechem. Wydawał się porządnym człowiekiem, który wiedział, co ma robić w swoim fachu. Lubiłem takich ludzi, tym bardziej, gdy pomagali Kellinowi.- O, już jesteś, wspaniale!
Chłopak wyszedł zza parawanu i westchnąłem cicho, gdy zobaczyłem jego ciało. Wcześniej widziałem go tylko bez koszulki, teraz mogłem zobaczyć również jego chude nogi. Blizny, blizny i jeszcze raz blizny, jego uda i łydki były pokryte licznymi kreskami. Niektóre były bardziej widoczne, inne mniej. Również jego niewytatuowana ręka miała kilka ran, których nie zauważyłem wcześniej, bo tak naprawdę się na tym nie skupiałem. Najwidoczniejsza znajdowała się na nadgarstku. Wywnioskowałem, że to ta z jego próby samobójczej, gdy chciał podciąć sobie żyły. Ciął wzdłuż, żeby trudniej było go odratować. Pamiętam, gdy Jaime też tak robił. Zacisnąłem usta w cienką linię, ale zmusiłem się na lekki uśmiech, aby było mu lepiej. Doktor Wilson wstał zza biurka i podszedł do chłopaka.
- Nic sobie nie zrobiłeś od czasu naszej ostatniej wizyty? - zapytał, chwytając jego kościstą rękę i sprawdzając stan jego bladej skóry. W pewnym momencie westchnął głośno.- Kellin, ja wiem, że próbujesz stłumić ból psychiczny fizycznym, ale nie możesz wykorzystywać tego, że pozwalamy ci palić i przypalać sobie skórę. Nie rób tego, proszę cię.
Prawie wypuściłem kubek z rąk, gdy to usłyszałem. Przypalał się papierosami? Nie miał dostępu do niczego ostrego, więc to było możliwe. Cholera, dlaczego nie zabronili mu palić?
- Oprócz tego nic nie widzę, więc jest w porządku. Tylko nie krzywdź się już, proszę - spojrzał w oczy chłopaka, a ten spuścił wzrok.- Wskakuj na wagę.
Kellin podszedł do wagi, na której stanął. Była to jedna z tych dużych i profesjonalnych wag, które wykorzystywali lekarze, a nie domownicy w łazience. Była przy tym bardzo nowoczesna. Doktor Wilson przełożył kilka szalek i odczytał wagę chłopaka. Uniósł brwi w górę.
- Czterdzieści dwa koma trzy. Gratulacje, Kellin. Przytyłeś.
Uśmiechnąłem się półgębkiem. Trzeba będzie przejść do większych posiłków, jeśli Kellin ma przybierać na wadze szybciej, ale i tak byłem z niego dumny. Brunet postawił stopy na podłodze. Nie wyglądał na tak szczęśliwego jak ja. To było oczywiste - to anorektyk, nie chciał ważyć więcej, nawet jeśli mówił, że chce.
- Idź się ubrać, a ja wypełnię trochę papierów - powiedział lekarz, a Kellin zniknął za parawanem.
Mężczyzna chwycił jakąś kartkę i długopis, po czym zaczął wpisywać jakieś cyfry w odpowiednie rubryki.
- Niesamowite, że przytył. Niesamowite - powtarzał cicho, przybijając pieczątkę przy swoim podpisie.- Zawsze tylko chudł i myślałem, że to tylko kwestia czasu, aż jego organizm się podda, bo będzie za słaby - spojrzał na mnie i uśmiechnął się przyjaźnie.- A on przytył. Niesamowite.
Po chwili ubrany już Kellin pojawił się obok mnie i usiadł na moje kolana. Położył głowę na moje ramię i zamknął oczy, a ja objąłem go w pasie i pocałowałem w czoło.
- Powiedz mi, Kellin, jak wygląda u ciebie sytuacja z lekami? - zapytał doktor Wilson.
- Addie mówiła wczoraj wieczorem, że magnez się kończy.
- Skoro wypłukujesz go z siebie kawą, to się kończy - mruknął mężczyzna.- Czyli niczego nie muszę uzupełniać?
- Nie, Addie najwyżej da znać, jeśli czegoś zabraknie - szepnął.
- Świetnie. Myślę, że to koniec. I błagam, Kelin, nie pij kawy przed wizytą za dwa tygodnie, chcę w końcu zmierzyć ci to ciśnienie.
- Nie wypiję.
Kellin otworzył oczy i zszedł z moich kolan. Następnie ja podniosłem się z krzesła.
- Więc do zobaczenia - uśmiechnął się do nas lekarz i wypuścił ze swojego gabinetu.
Wypiłem kawę do końca i wyrzuciłem kubek do kosza, po czym spojrzałem poważnie na chłopaka.
- Musimy porozmawiać - powiedziałem poważnie.- Obiecaj mi, że nie będziesz robił sobie krzywdy. Żadnych żyletek, żadnych papierosów, niczego ostrego. Obiecaj mi to.
Kelin skinął lekko głową. Spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.
- Przepraszam, że musiałeś to widzieć...- wyszeptał, a do jego oczu naszły łzy.
- Nie przepraszaj. Nie żałuję. Ciesze się, że mogłem tam z tobą być. I wiesz co? Jestem z ciebie dumny, że jesteś taki silny. Jestem dumny, że przytyłeś. Jestem dumny, że zacząłeś jeść. Po prostu jestem z ciebie cholernie dumny.
Kellin uśmiechnął się przez łzy i przytulił się do mnie.
- Kocham cię.
- Też cię kocham, Kells. Nawet nie wiesz jak bardzo.

Opadłem na łóżko i zamknąłem oczy, masując sobie skronie. Byłem niesamowicie zmęczony, a czekała mnie jeszcze papierkowa robota, bo ludzie w firmie zaczęli się niecierpliwić. Nie byłem robotem, nie mogłem stawić się na każde skinienie ich palca. Wolałem skupić się na Kellinie, ale miałem świadomość, że jeśli chcę utrzymać to stanowisko i, co najważniejsze, zostać w Stanach, muszę zabrać się za badania i wszelkie dokumenty. Miałem odhaczone dwa punkty na liście, a w Nowym Jorku byłem ponad dwa tygodnie. Było mnie stać na więcej, mogłem być już po trzech, nawet czterech zleceniach, ale pobyt w szpitalu widocznie spowolnił moje tempo pracy. Ale nie żałowałem. To Kellin był najważniejszy. Chciałem, żeby wyzdrowiał, wyszedł ze szpitala i kto wie, może kiedy skończy mi się wiza, wrócił ze mną do Meksyku? Musiałby nauczyć się języka, ale przyzwyczaiłby się. Byłbym przy nim przez cały czas, opiekowałbym się nim. Tylko że to mogło nigdy nie nastąpić. Nie można wmawiać sobie, że coś na pewno się uda, gdy jest się dopiero na początku. Pokonywać przeszkody, a nie je omijać. Dążyć do celu. Starać się. Dla siebie. Dla niego.
Leżałem bezczynnie przez dobre dwadzieścia minut, po czym stwierdziłem, że w końcu muszę ruszyć cztery litery i zabrać się za pracę. Wziąłem ze sobą teczkę i poszedłem do kuchni, gdzie usiadłem przy stole i włączyłem leżącego na nim laptopa.
- Dobra... - mruknąłem do siebie, marszcząc brwi i włączając nowy dokument.- Skup się, do kurwy nędzy.
Otworzyłem teczkę i wyciągnąłem z niej odpowiednie papiery. Postanowiłem zacząć od podsumowania badań w ratuszu, potem zajmę się szpitalem.
- Pieprzona dziwka...- syknąłem, gdy zobaczyłem imię i nazwisko mojej "ulubionej" pani zastępczyni szefa i przepisałem to co potrzebne do komputera. Jeszcze kilka poprawek, uwag, informacji i podsumowanie gotowe.- Szpital, szpital, szpital...- mruczałem pod nosem, szukając odpowiednich dokumentów.
Mówienie do siebie pod nosem robiło swoje. Mi osobiście pracowało się wtedy lepiej, ale nie miałem pojęcia dlaczego. Wszystko było gotowe po nieco ponad godzinie, gdy wysłałem odpowiednie pliki do Jasona i do Cobo. Z głośnym westchnieniem wyłączyłem laptopa i chciałem iść wziąć długi prysznic, ale w kieszeni moich spodni zaczął dzwonić mój telefon. Jęknąłem cicho i wyciągnąłem go z kieszeni.
- Jeśli to Jaime, to... och - zmarszczyłem brwi, gdy zobaczyłem nieznany numer. A może to Jaime, który zabrał telefon znajomemu? Albo zmienił numer? Nie chciałem mieć z nim nic wspólnego, a nawet nie wiedziałem, czy to on dzwonił. Postanowiłem jednak odebrać.- Tak słucham?
- Vic? - usłyszałem zdenerwowany żeński głos, który był mi znajomy.
- Addie? - wydukałem.- Skąd ty masz...
- To nie jest ważne, o mój Boże, Vic, przyjedź do szpitala, proszę cię, przyjedź jak najszybciej.
- Co się stało? Co się stało, do cholery jasnej?! - pobiegłem do przedpokoju, gdzie szybko założyłem buty i chwyciłem kluczyki do samochodu.
- To Kellin, proszę cię, przyjedź jak najszybciej, proszę...
- Jadę, będę za chwilę.
Wybiegłem z apartamentu i drżącymi rękoma zamknąłem za sobą drzwi. Pobiegłem na parking, praktycznie wskoczyłem do samochodu i popędziłem do szpitala. Byłem z reguły opanowanym człowiekiem, ale zdarzały mi się chwile, gdy nie potrafiłem się uspokoić. To właśnie była taka chwila. Nie uzyskałem od Addie żadnych informacji, które powiedziałyby mi, co się stało z Kellinem. Wiedziałem tylko, że było źle. Jej ton głosu mi to zdradził. Znacznie przekraczałem dozwoloną prędkość, gdy tylko miałem taką możliwość i szybko znalazłem się pod szpitalem. Wpadłem do środka i podbiegłem do recepcji.
- Miałem przyjechać, Vic Fuentes, Addie Dawlish mnie wzywała, miałem przyjechać do Kellina Bostwicka, gdzie on jest, gdzie on...- dyszałem i mówiłem za szybko oraz niezrozumiale.
Recepcjonistka chciała mi odpowiedzieć, ale do holu wpadła Addie i chwyciła mnie za rękę, po czym pociągnęła w stronę wind. Weszliśmy do jednej z nich i pojechaliśmy na piętro, gdzie znajdował się pokój Kellina.
- Powiedz mi, co tu się kurwa dzieje? - zapytałem ze zdenerwowaniem.
- Kellin, on...- mówiła przez łzy.- Ja weszłam do łazienki w ostatnim momencie... Ale ja nie wiem, skąd on wziął ten sznur... Chodź, szybko, proszę cię.
Gdy znaleźliśmy się na miejscu, Addie pociągnęła mnie w stronę łazienek. Przepchaliśmy się przez tłum ludzi, którzy najwyraźniej ciekawili się, co dzieje się w środku. W końcu znaleźliśmy się w łazience i przeszliśmy do jej drugiej części, gdzie były prysznice.
- Kellin, Kellin! Vic przyszedł, proszę cię, zejdź...
W pomieszczeniu stałą doktor Donovan, doktor Wilson, Addie i ja. Był też Kellin. Kellin, który przywiązał do wysokiego prysznica sznur z pętlą na końcu, w której znajdowała się jego głowa. Jego stopy spoczywały na małym taborecie i jeśli odepchnęłoby się go na bok, byłoby po chłopaku. Jego twarz była zapłakana, przez dławiące łzy miał trudności z oddychaniem.
- Kellin... - wyszeptałem, podchodząc do niego.- Kellin, skarbie, proszę, zejdź, ściągnij sznur... Zejdź, jestem przy tobie.
Chłopak pokręcił gwałtownie głową.
- N-nie, t-to nie m-ma se-sensu - zaskomlał, po czym odepchnął nogami taboret na bok.
_______________________________
Czo ten Kellin.

20 komentarzy:

  1. Łoojezu. Końcówka mnie zatkala.
    Vic, uratuj go, no już ;--;
    poza tym, jak zawsze cudowne, dżogurt. <3

    OdpowiedzUsuń
  2. KURWA DŻOGURT
    CO TO MA ZNACZYĆ
    MOJE FEELSY ;;;;;;;;
    PROSZĘ SZYBKO 11 BO NIE WYTRZYMAM

    OdpowiedzUsuń
  3. DŻOGURT CO TY ZE MNĄ ROBISZ, PŁACZĘ

    OdpowiedzUsuń
  4. A już myślałam, że wszystkie będzie supcio i w ogóle a tutaj ta końcówka...O dżizas, Dżogurt co Ty wyrabiasz?Jejku, Kellin biedactwo:C R.I.P MOJE FEELSY;_;/super hiroł

    OdpowiedzUsuń
  5. O matko! Czo ten Kellin czemu to zrobił będzie kolejny rozdział? Uratują go?prosze jak to sie tak skończy to ja pierdziele. Czemu go nie podnieśli tak aby nie mogł się powiesić matko boska chcemy kolejny rozdział!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. CZO TEN DŻOGURT ;_________________; / ZAŁAMANA MRSMETALOWA

    OdpowiedzUsuń
  7. Czytam z uśmiechem na twarzy i wgl a tu nagle moje serce stanęło ;__; czekam na 11 /k_ola_k

    OdpowiedzUsuń
  8. NO KURWA NO NIE. OKŁAMAŁAŚ MNIE, POWIEDZIAŁAŚ, ŻE NIC NIE ZROBISZ KELLINOWI!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! JA .... NIE MOGĘ NIE KSDJFGKAJSFKS ;-;

    OdpowiedzUsuń
  9. BORZE DŻOGURT CO TY ZROBIŁAŚ?! W ŻYCIU BYM SIĘ CZEGOŚ TAKIEGO NIE SPODZIEWAŁA :O BIEDNY KELLIN, DLACZEGO? PRZECIEŻ BYŁO JUŻ TAK DOBRZE ;-; CZEKAM NIECIERPLIWIE NA 11, AJ KENT ;-; //@blush244

    OdpowiedzUsuń
  10. Moje feelsy, tym razem to dla mnie za wiele ;_; / @KaitlynnBVB

    OdpowiedzUsuń
  11. Jezu Vic ratuj goo do cholery!!!
    Cudowny rozdział ale ten koniec ;_____;

    OdpowiedzUsuń
  12. A-Ale... Ale... Co... D: ...Czemu... D:
    DŻOGURT NO DLACZEGO? CO? (XD)
    Boże święty, jestem bliska płaczu, co Ty z nami robisz? ;-;

    OdpowiedzUsuń
  13. Jezujezu tylko nie Kellin, no kurwa boze czy ty to widzisz? Help

    OdpowiedzUsuń
  14. NIENAWIDZE CIE I KOCHAM JEDNOCZESNIE
    JA PIERDOLE CO TY Z NAMI ROBISZ. ncudndjd WHYYYY

    OdpowiedzUsuń
  15. Dżogurt jak mogłaś T~T w takiej chwili ?! Siedzę roztrzęsiona i nie ogarniam niczego dookoła . No ej powiedzcie , że Vic nagle rzucił się w strone Kellina i go złapał zanim zawisnął . No proszę powiedzcie mi ... Mój mózg mi mówi , że ktoś powiedział Kellinowi o Jaimim a ten uznał , że Vic go okłamał... To takie smutne ;c i znowu czekać na kolejny rozdział... Ja już nawet w szkole na lekcjach sprawdzam czy jest coś nowego .
    Dżogurt jesteś genialna !

    OdpowiedzUsuń
  16. Omg, Ada, dlaczego, dlaczego, dlaczego. DLACZEGO MI TO ZROBILAS!?
    Jeju, chce kolejny rozdział w którym okaze się że wszystko skonczylo się jednak pomyslnie. ;-;

    OdpowiedzUsuń
  17. to hajme. to on >:c

    OdpowiedzUsuń
  18. Nienawidze tego rozdzialu. No bo jak ty w ogole moglas, Ada! Nastepna drama, ile mozna zniesc. Bylo dopiero 10 odcinkow, a tu juz sie tyle wydarzylo, ze boje sie co to bedzie jak kolejnych 10 dodasz (bo dodasz, za duzo do wyjasniania jeszcze).
    Nie ogarniam, bo caly odcinek bylo ok az tu nagle.. Vic powinien zostac na noc. A Kells to co, przytyl i to go zniszczylo? Przeciez to sensu nie ma.. Ale Vic na pewno ostatecznie go zlapal, bo jesli nie to od razu po Kellinie, a wtedy to sensu by nie mialo. Jaime na pewno nie jest winny, w koncu nie wie ze chlopak Vica jest w psychiatryku, nie? No..
    Zastanawia mnie tylko czy ta jedzowata baba z ratuszu nie sprobuje sie mscic i nie bedzie starac sie o cofniecie jego wizy...
    Och, Ada, przepisuj 11 bo chce wiedziec jak go uratowali, noo.

    @Lynn_PL

    OdpowiedzUsuń
  19. Vic, łap go no ;;;;;;;;;;;

    OdpowiedzUsuń
  20. o mój boże nie jestem w stanie wykrztusic slowa, musze przeczytac szybko 11 o tak
    w ogóle miałam kiedys takie marzenie, żeby napisać sobie kellica, ale jak czytam tego Twojego, to uwazam, że to nie ma sensu, bo i tak nic go nie przebije, nie ma bata XD

    OdpowiedzUsuń