sobota, 25 maja 2013

V. Back to the wall with a drink in my hand...

Jeju, jeju, przepraszam, ze tak krótko dzisiaj, ale długo nic nie dodawałam i po prostu chciałam już coś dać. Nie podoba mi się, postawiłam na komizm, a nie na seks w tym rozdziale, przepraszam. Ale obiecuję, w następnym będzie smut. Najsmutowszy smut ze smutów. Endżoj.
________________________
- CZY JA KURWA UMARŁEM?
- Czy ty musisz być tak pojebany?! - odkrzyknął Vic, który chwycił za rękę stojącą obok niego osobę, po czym szepnął do niej: - Kellin, to ty?
- Vic, puść mnie zboczeńcu - usłyszał głos Justina.
- Gdzie jest Kellin?
- Cholera go wie.
Vic zaczął rozglądać się wokół, jakby to miało jakikolwiek sens. Było ciemno, ludzie się o siebie potykali, mylili swoich znajomych z innymi. Gdzie do cholery była obsługa?
- Ludzie, ja mam pomysł! - znowu wszyscy usłyszeli głos pijanego Mike'a.- Ja mam zapalniczkę! Zróbmy sobie światełko nadziei. Ktoś nas w końcu odnajdzie!
- Nie, ty debilu!
Ale było za późno. Mike zapalił zapalniczkę i uniósł ją nad głowę. Czujniki dymu dały o sobie znać. Po krótkiej chwili wszyscy zgromadzeni w pomieszczeniu zostali oblani zimną wodą. Nikt nie wiedział, gdzie stał Mike, ale na pewno każdy chciał go teraz udusić. Albo podpalić tą jego świetną zapalniczką.
- Przynajmniej nie umrzemy z pragnienia! - krzyknął zadowolony z siebie.
- Nie, ja nie mogę... Z kim ja jestem spokrewniony... - mruknął Vic, obcierając twarz dłonią.
- Halo, proszę o spokój! - odezwał się jakiś nowy, nikomu nieznany głos.- Jestem właścicielem tego klubu, już wezwałem pogotowie elektryczne, a tymczasem proszę o bezpieczne opuszczenie lokalu.
- Jak mamy stąd wyjść, skoro nawet nie wiemy gdzie jest wyjście?
- Zaraz temu zaradzimy, proszę uzbroić się w cierpliwość.
Już nikt więcej go nie słyszał. W sali zrobiło się strasznie głośno, ludzie na siebie napierali, aby móc znaleźć swoich znajomych. Oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności. Vic widział już kontury osób, które znajdowały się najbliżej niego. Widział Justina, gdzieś jeszcze zobaczył Gabe'a i Tony'ego. Jednak to nie ich szukał. Gdzie do cholery był Kellin? Co jeśli coś mu się stało?
Kellin jednak był cały i zdrów, gdy Victor w końcu go dostrzegł, a wszystko dzięki latarkom, które przyniósł kierownik klubu. Oboje się do siebie uśmiechnęli i niemal od razu poszli w swoją stronę. Trochę im to zajęło, gdyż zamieszanie było ogromne. Każdy pchał się w inną stronę- niektórzy do wyjścia, inni nadal szukali swoich bliskich, a jeszcze inni trochę przesadzili z alkoholem i pędzili do łazienki. Udało im się do siebie dotrzeć dopiero po pięciu minutach.
- Co się tak szczerzysz? - zapytał ze śmiechem Kellin, chwytając Vica za ramię i ciągnąc go w stronę wyjścia za większym tłumem.
- Bo cieszę się, że cię widzę.
- Ooo, jak słodko, stęskniłeś się! - zaśmiał się Quinn.
Widział, że twarz Vica zbliżała się do jego i w ostatniej chwili się odsunął. Nie miał zamiaru robić tu żadnej pokazówy. Ktoś jeszcze by ich zobaczył i wszystko by się skończyło. Tag "Kellic" na tumblrze by oszalał.
- Ej, dlaczego? - zapytał Vic, marszcząc przy tym brwi.
- Jeśli chcesz, żeby wszystko się wydało, to proszę bardzo, całuj do woli - mruknął z uśmiechem Kellin.
- Rany, jaki ty trzeźwy... - przewrócił teatralnie oczami Vic.
W końcu dopchali się do wyjścia, a ich twarze uderzyło chłodne, nocne powietrze. Trzeba było przyznać - to miejsce było o wiele przyjemniejsze niż duszny klub. Ludzie zaczęli rozchodzić się w różne strony, jedni już bardziej wstawieni, inni trochę mniej. Były też osoby trzeźwe, które odwoziły swoich znajomych do domu. Właśnie, co do znajomych...
- Gdzie jest reszta? - zapytał Vic, rozglądając się wokół.
Albo są tak spici, że z wielką trudnością wyczołgują się z klubu, albo już dawno wyszli i zostawili ich samych. Kellin nawet nie musiał odpowiadać na to pytanie. Odpowiedź sama przyszła po krótkiej chwili, w postaci kierownika klubu.
- Przepraszam, szukamy jakiegoś Victora - powiedział, patrząc to na Vica, to na Kellina.- Jakiś facet woła ciągle jakiegoś Victora. Próbowaliśmy go wyprowadzić z klubu, ale jest uparty i strasznie pijany. Powiedział, że bez Victora się nie ruszy.
- Mike - Vic zacisnął usta w cienką linię.- Ja jestem Victor, a ten idiota to mój młodszy brat.
- Więc... Zdoła pan go... Wyprowadzić z klubu?
- Zobaczymy co da się zrobić. Idziesz? - Fuentes spojrzał na Kellina, a ten pokręcił głową.
- Nie, poczekam tutaj, może reszta się zjawi - odparł, klepiąc Vica w tyłek, gdy ten odchodził.
Meksykanin spojrzał na niego wzrokiem pożądania, ale doskonale wiedział, że na ewentualne zbliżenie będzie musiał jeszcze poczekać.
Kellin usiadł na jakimś murku i postanowił czekać na chłopaków. Powoli wokół niego zaczęły kręcić się jakieś dziwne osoby. Trzeba było przyznać, wyglądały nieco podejrzanie. Byli to głównie jacyś napakowani kolesie z mało przyjaznymi mordami. Raz po raz patrzyli na Kellina kątem oka, aż w końcu jeden z nich podszedł do niego i chwycił za koszulkę. Podniósł go do góry. Brunet spojrzał na nim przerażonym wzrokiem, próbując zaczerpnąć powietrza, gdyż trwanie w takiej pozycji wcale nie ułatwiało oddychania.
- Dobrze ci było tam przy tym barze, co, pedale? - wysyczał nieznajomy.
- C-co? - wychrypiał Kellin, próbując poukładać sobie wszystko w głowie. I w końcu sobie przypomniał. Świetnie.
- Nie tolerujemy dupojebców. Nie na tej dzielnicy. Nie w tym miejscu.
Kellin przełknął głośno ślinę. Było tu pełno ludzi, dlaczego nikt mu nie pomoże, do jasnej cholery? Może takie sytuacje był tu na porządku dziennym. Tak czy siak, zaczął się trochę bać.
- Zaraz nauczymy twoją pedalską mordkę jak się zachowywać... - były to ostatnie słowa, jakie usłyszał od nieznajomego. A potem zrobiło mu się ciemno przez oczami.

Vic wszedł do klubu wraz z kierownikiem. Prądu nadal nie było- było za to wiele latarek, które jako tako oświetlały pomieszczenie i można było spokojnie wszędzie dojść bez potykania się o własne nogi. Mężczyzna zaprowadził Vica do miejsca, gdzie znajdował się Mike. Młodszy z braci leżał na sofach stojących przy ścianach. Śmiał się histerycznie, chwilę potem jego śmiech przeistoczył się w jakąś paplaninę, a potem umilkł. Spojrzał na Victora, poderwał się z kanapy i mocno przytulił do siebie brata.
- Boże, Victor, ja bałem się, że ty mnie zostawiłeś, nie rób tak więcej, Victor - mówił szybko, nadal nie wypuszczając szatyna z objęć. Ten na razie nie miał zamiaru go od siebie odpychać, bo mogłoby to jeszcze bardziej pogorszyć sytuacji. Nie był aż tak pijany- wlał w siebie tylko kilka kieliszków, nadal jakoś funkcjonował i dawał radę.
- Mikey, wyjdziesz teraz ze mną, co? Tak spokojnie, nikt cię nie pogania.
- Ale już mnie nie zostawisz?
- Nie, obiecuję.
Mike odetchnął z ulgą, po czym odsunął się od brata i skinął głową.
- Prowadź bracie, do krainy szczęścia i chłodu, bo muszę przyznać, że tu kurewsko duszno. Płacicie za klimę? - zwrócił się do kierownika, który już chciał odpowiedzieć, ale Vic uciszył go ruchem ręki. Nie warto było dyskutować z pijanym i zjaranym Michaelem Fuentesem.
Vic chwycił brata za ramię i zaczął iść z nim w stronę wyjścia. Dotarli tam dopiero po pięciu minutach, bo Mike postanowił jeszcze trochę po drodze pogadać, pozatrzymywać się, popatrzeć na ciemny klub i mieć jakieś swoje własne przemyślenia, nie zawsze mądre, ale zawsze jakieś. W końcu wyszli na zewnątrz i zrobiło im się o wiele przyjemniej. Mike zaczął głośno oddychać, po czym zaśmiał się głośno.
- Ja przeżyłem, przeżyłem, przeżyłem, przeżyłem...
- Czy ty się do jasnej cholery zaciąłeś? - mruknął Vic, rozglądając się wokół i szukając Kellina.
Zobaczył Tony'ego, który stał razem z Jaimem. Chłopcy niemal od razu podeszli do nich i chwycili Mike'a, który teraz słaniał się na nogach. Biedak, jutro będzie umierał, a czeka ich koncert. Vic spojrzał na nich dziękczynnym wzrokiem i wrócił do szukania Kellina. I w końcu go zobaczył, jak przepycha się przez grupkę ludzi, z zakrwawioną twarzą i podbitym okiem. Wyglądał jakby go napadli. Vic jeszcze nie wiedział, że w istocie tak było.
Szybko doskoczył go bruneta i chwycił go w pasie, uniemożliwiając mu upadek. Kellin był cholernie słaby, nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Znalazł oparcie w Vicu, chwycił go mocniej i syknął z bólu. Victor na razie nie miał zamiaru o nic go pytać. Nie w tym miejscu. Lepiej przenieść się do autokarów. Razem podeszli do reszty chłopaków. Chyba już wszyscy byli. Najwyższy czas wrócić do busów. Każdy spojrzał na Kellina, który prawie mdlał.
- Co się stało? - chyba z ust każdego padło do pytanie (oprócz Mike'a, który nie ogarniał, co dzieje się wokół niego i postanowił gadać do drzewa, które pomylił z dziewczyną). Vic pokręcił głową, dając wszystkim do zrozumienia, żeby dzisiaj spasowali.
Jak najszybciej chciał znaleźć się w autokarze, aby móc doprowadzić Kellina do porządku i wyciągnąć z niego, co się wydarzyło. Weź zostaw kogoś na chwilę samego, a ten wróci zakrwawiony, blady i mdlejący. Droga na parking przebiegła bez żadnych niespodzianek. Jedyną trudnością był Mike, którego ciągnęli za sobą Tony i Jaime. Jutro na pewno będzie umierał, to pewne.
W końcu dotarli do busów. Każdy zespół rozszedł się do własnego autokaru. Tylko Vic poszedł wraz z chłopakami z SWS do ich autobusu, nadal mocno trzymając Kellina. Gdy znaleźli się w środku, usadowił bruneta na kanapie. Justin znalazł apteczkę i podał ją Victorowi, który otworzył ją i odłożył na bok. Poszedł do łazienki, gdzie chwycił jakiś ręcznik, który zamoczył zimną wodą. Wrócił na kanapę i zaczął przykładać ręcznik do ran Kellina, na co ten zaczął wydawać z siebie głośne syki.
- Fuentes lekarz - zaśmiał się Justin, który po chwili zniknął w swojej koi.
Vic przewrócił teatralnie oczyma i skupił się bardziej na oczyszczaniu twarzy Kellina z krwi. Chłopacy położyli się spać- i dobrze. Przynajmniej będzie miał spokój.
Dopiero po dłuższym czasie Victorowi udało się oczyścić całą twarz bruneta z krwi. Rany przemył wodą utlenioną, zręcznie opatrzył Quinna i w końcu oparł się o oparcie kanapy i spojrzał na niego pytająco, oczekując wyjaśnień.
- Widzieli nas - wyszeptał Kellin.
Nie miał siły na głośniejszy ton. Zresztą, nie chciał obudzić chłopaków, ani kusić ich, aby nagle wyjrzeli ze swojej pryczy i zobaczyli ich razem.
- W sensie... Że co?
- Jacyś kolesie, nie znam ich, skąd miałbym ich znać? Widzieli, jak odwalasz ręczną robotę - mruknął.- Usiadłem sobie na murku, czekałem na ciebie i nagle się do mnie dowalili. Wiesz jak mnie nazwali? - spojrzał na Victora kątem oka.
- Pedałem?
- Tak. I jeszcze dupojebcą.
Vic stłumił śmiech, na co Kellin uśmiechnął się lekko.
- Śmiej się śmiej, to ja tu cierpię.
- Przecież porządnie cię opatrzyłem! - powiedział Vic, pamiętając o nie za głośnym tonem.
- Wiem. I dziękuję za to - odparł Kellin, po czym pocałował szatyna w usta.
Nie był to namiętny pocałunek. Był czuły, spokojny. Ich usta napierały na siebie, poruszały się w zgodnym rytmie. Po chwili dołączyły do nich również języki. Oderwali się od siebie po dłuższej chwili i spojrzeli na siebie z uśmiechami.
- Wiesz co? - odezwał się Kellin.
- Hmm?
- Na tym koncercie będziemy umierać.

6 komentarzy:

  1. Może i inne, ale jak zwykle cudowne. *_* Nie mogę się doczekać następnego rozdziału. :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Trochę krótko, ale jest ok.
    btw. każdy musi odpocząć od ruchania, bo jak tak dalej pójdzie to chodzić nie będą umieli!

    OdpowiedzUsuń
  3. Aw aw aw, jak słodko, opiekują się sobą i nie chodzi tylko o seks :3 Misie takie :3 Mike i tak jest najlepszy, o jaa, śmiałam się jak idiotka, więcej tego proszę! :D Czekam na kolejny rozdział (zapewne znów zamulę i będę nadrabiac, ale czekam)
    /WalkingDead / @kotovsyndrome_

    OdpowiedzUsuń
  4. oh my feels...
    ;_____;
    dżogurciku, kocham cię za to opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mike rozwalił system XD
    końcówka tak czułe i wgl... aww :'3
    przesyłam cholernie duże pokłady weny,
    wierna fanka Harakiri czyli @CmentaryDrive, której zablokowali konto na twitterze :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Mike był zdecydowanie najlepszy ^^ xD hahaha leżałam ze śmiechu c:
    Również wielka fanka ~.~ FUCK @McKaganStradlin ;3

    OdpowiedzUsuń